- Gospodarzu! – krzyknął Samuel Ripken. – Gospodarzu! Hola! Sam tu!
- W czym mogę usłużyć? – karczmarz ukłonił się, ale bardziej dla zasady niż ochoty, przed siedzącymi za stołem gośćmi. Kompania, która przekroczyła próg karczmy - na pierwszy rzut oka - nie wyglądała na śmierdzącą groszem. Starczyło jednego spojrzenia, by dociec, że od dłuższego czasu byli w drodze. Dało się to poznać po brudzie, po wychudłych gębach, po utytłanych kaftanach, po pocie który perlił im czoła, po tym wreszcie, że cuchnęli końmi. Karczmarz widział tak wielu podróżnych, że byłby nawet skłonny założyć się, jak długo pozostawali na szlaku.
Nie wymagało też wielkiej przenikliwości, aby z miejsca rozpoznać w przybyłych parlamentarnych. Zgolone łby, czarne wamsy i czarne spodnie niezawodnie wskazywały na zwolenników Cromwella. Okrągłogłowi broń położyli na ławach, przy sobie, tak by mieć ją zawsze pod ręką. Wojenna to jest komitywa, myślał gospodarz patrząc na smagłe twarze cromwellczyków, wojenna, ani chybi.
Nie było się jednak i czemu dziwić. Różni ludzie wędrowali po kraju. Do zwyczajowo przecinających szlaki handlarzy i kupców dołączyli spekulanci zgarniający krocie na rosnącej cenie zboża, dołączyły różne bandy, maruderzy, którzy słusznie uznali, że kraj ma większe problemy niż uganianie się za hultajstwem. Mimo chorób i zaraz gościńce przemierzali pielgrzymi. A może nie mimo, ale właśnie z powodu chorób i zaraz. Tak jest, nie ma się i czemu dziwić, myślał karczmarz, podchodząc do siedzących za stołem towarzyszy.
- Szanowna kompania pragnie się jeno posilić, czy też skorzysta z noclegu? Mam na piętrze kilka wolnych izdebek. Jeśli konie trza oporządzić to miejsce w stajni takowoż się znajdzie, obroku nie zbraknie. A pachołek stajenny sprytny i obrotny jest, wszyscy mówią, że ze świecą drugiego takiego szukać w całym hrabstwie.
- Zwilżymy wpierw gardła! Od tej parszywej gonitwy w gębie mi zaschło. Piwa przynieście tedy panie gospodarzu, piwa!
- Na jednej nodze! Mary! Słyszałaś! Goście piwa proszą! Przedni leżak. Ręczę, że takiego jeszcześta nie pili.
- Obaczym. Pokosztujem. Krzyknij, aby jadła narychtowali. Kaszy ze skwarkami, i czego tam masz…
- Nim jednak wszystko zaordynujesz – Ripken chwycił za rękaw chcącego oddalić się od stołu gospodarza – poczekaj krzynę. Bo widzisz, my bardziej od piwa, strawy i odpoczynku czego inszego potrzebujem…
- Rozumiem. Z tym, moiściewy będzie trudniej… Tego rodzaju przybytek znajdziecie dopiero w Cirencester. Moja Mary, Bóg niechaj ma ją w opiece, ani rozumem, ani urodą nie grzeszy. Zresztą, to porządna dziewucha…
- Co? O czym ty…? Nie, nam nie kiep w głowie, nie szukamy przedajnych dziewek. Przynajmniej nie w tym momencie. Myśmy są, zakonotuj sobie, oddziałem specjalnym, do specjalnych poruczeń wyznaczonym. Za uzurpatorem, który spod Worcester zemknął, gonimy. Słyszałeś o tym co się pod Worcester wydarzyło, chłopie?
- Jak miałem nie słyszeć? Oczywista, żem słyszał, przecie wszyscy słyszeli. Gadają, że do bitwy przyszło i że królewscy ulegli parlamentarnym. Jedni rzeczą, iż młody król poległ w boju, inni znów, że zbiegiem ostał. Ale skoro waszmościowie za nim gonicie, tedy musowo przeżyć musiał. Za trupem byście wszak nie gonili.
- Widzicie go, jaki roztropny parob? Wszystko wie. Dobrześ Jonas prawił, by o karczmę zawadzić, języka zaciągnąć. Słuchaj no, kmieciu, jeśliś taki umny, to wiesz, że każden co by uzurpatorowi schronienia udzielił, albo w ucieczce dopomagał kaźniony będzie. I takożsamo, gdyby któreś w odszukaniu zdrajcy dopomógł, tedy lord Cromwell tysiąc funtów kazał w podzięce takiemu wypłacić. Doszły cię o tym słuchy?
- A jakże. Doszły. Ale ja, moiściewy, króla jegomościa żadną miarą nie widziałem.
- Trudno, jeśli nawet w twoim przybytku stanął, aby królem Anglii się mienił, prawda?
- Ano, prawda.
- A nie stanęli ostatnimi czasy w waszej gospodzie podróżni?
- Jak mieli nie stanąć? – żachnął się karczmarz. - Toć ja przecie gospodę prowadzę. Mój spor w tym, co by chcieli stawać.
- Opacznie się wyraziłem. O dwóch mężów osobliwie nam się rozchodzi.
- Dwóch? – karczmarz podrapał się po głowie, podumał. - Jakem mówił, różni zelówki po szlakach zdzierają. A to wojenni, jak i wy ludzie, a to pielgrzymi…
- Owych, ręczę, za pielgrzymów byście nie wzięli.
- Zdecydowanie, byście ich nie wzięli – włączył się do rozmowy Jonas. – Młodszy, wysoki jest, jak w pysk strzelił, sześć stóp mierzy. Gdyby się nie uchylił mógłby o ościeżnicę waszej budy zawadzić. Starszego, też trudno knypem nazwać, choć od gołowąsa jest niższy. O cal, bodaj dwa. No chłopie, coś tak na gębie pobladł? Widziałeś takich czy nie widziałeś? Gadaj!
- Tak mi się widzi moiściewy, że i owszem byli tu tacy. Zawitali tu, onegdaj. Jakem mówił na królów to oni żadną miarą nie patrzyli, odziani byli ze wszech miar pospolicie. Ale za to forszusem płacili.
- Forszusem? – zaciekawił się Ripken. - I co było dalej?
- A cóżby miało być, moiściewy? Siedli se grzecznie, tamże w różku, kaszę z omastą jedli, szwargocząc. Co oni tam sobie szeptali, tego nie wiem, ja też z natury mało dociekliwy jestem. A jak swego czasu, raz uszów nadstawiłem, tom po gębie dostał. Od tamtej pory…
- Prawdę tedy mów, żebyś znów w szczeciniasty ryj nie zarobił!
- Ostaw, Jonas. Widzisz, że gospodarz grzeczny jest. Prawcie, prawcie cni panie gospodarzu. Co było potem?
- Potem, mości panowie, to owych dwóch na nocleg się udało. Tyle tylko..
- Tylko co?
- Tylko jako i wy, o wieści poczęli mnie wypytywać. Jakież to słuchy po świecie chodzą.
- I cóżeś im rzekł?
- Toć co i waszej kompanii. Że za królem ślad puścili, i że za jego głowę wielka nagroda jest przyobiecana. Ów mniejszy, lepiej odziany, który za handlarza się podawał, zdawał się zaskoczony.
- A rosły?
- A rosły to zupełnie w ogóle. Znaczy wcale.
- I na następny dzień pojechali?
- Gdzie tam. Jeszcze w ten sam dzień. Wpierw ów rosły cham.
- A drugi?
- A drugi, dopiero po kilku godzinach izdebkę opuścił. Na wielki ból głowy narzekał, co akuratnie dziwi, bo pił niewiele. Ów zaraz chciał wiedzieć, co się z jego parobem, znaczy z owym rosłym, stało. Krzyczał tylko gdzie on, i gdzie on. Toć powiedziałem, że na południe pociągnął. Ociupinę się nawet zdziwiłem, ale że wszystko, jakem mówił, awansem wnieśli, tedy żadnych swarów nie czyniłem. Myślałem, że pachoł zwyczajnie okradł owego handlarza i zemknął.
- Pojmujesz co z tego Ripken? – zapytał Jonas.
- Zdaje się, że i owszem. Zdaje mi się, że wszystko pojmuję. No komitywa, najeść mi się do syta, a nie ważcie się popić. Jutro, gdy jeno słonko się wychyli chcę was widzieć w ordynku. Juki mają być stroczone, konie okulbaczone. Przyjdzie nam, wiara, calutki dzionek tyłkiem siodła polerować. Ale tak sobie myślę, tak sobie myślę komitywa, że nie dłużej jak w dwa dni naszego ptaszka złapiemy!
Dialog - fragment zarzuconej powieści
1I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer