Miękki materiał fotelu wciągał mnie w siebie w miarę upływu czasu. Tik-tok, tik-tok. Myślę, że gdyby nie ten stan absolutnej wygody połączony z zapachem skórzanej tapicerki, tykanie zegara irytowałoby mnie o wiele bardziej. Przypominałoby o tym, że czeka mnie jeszcze wiele sekund, które muszę przesiedzieć w tej zgoła niezręcznej sytuacji.
— Ufa jej pani? — Mężczyzna siedzący kilka metrów dalej wbił we mnie wzrok. Próbowałam powstrzymać chichot, bezskutecznie. W końcu taka właśnie byłam: zabawna, uśmiechnięta, lekkoduszna.
— Nie. — Popatrzyłam na niego, jakbym chciała rzucić mu wyzwanie. Zauważyłam, że zacisnął szczękę; doskonale znał już nasz mały taniec, tę cotygodniową grę, której nie byłam w stanie sobie odmówić.
— Dlaczego?
Moja klatka piersiowa zatrzęsła się od głębokiego wdechu. Szczerze powiedziawszy, to była najgorsza część terapii: odpowiadanie na jego pytania, na które ewidentnie znał odpowiedź. Czułam się, jakby chciał mi pokazać, że jest ode mnie mądrzejszy, że ma nade mną władzę, a nie ma niczego, co wywoływało we mnie większą frustrację niż brak kontroli.
— Bo nie robię takich rzeczy. — Uszczypnęłam się w skórę dłoni, którą schowałam między udami. Nie miałam pewności, czy udawało mi się ukryć moje nerwowe tiki, ale przynajmniej mogłam się oszukiwać, że posiadam jeszcze resztki prywatności. Mógł czepiać się moich słów, grzebać we wspomnieniach, ale czytanie mojej mowy ciała zdawało się być zbyt poważnym naruszeniem.
— Co w takim razie pani robi?
Poczułam ogromną chęć przewrócenia oczami.
— Kocham ją, po prosu.
Założył nogę na nogę i oparł się na swoim fotelu. Pomyślałam, że pewnie był jeszcze wygodniejszy niż mój. A może po prostu był do niego bardziej przyzwyczajony? Ciężko stwierdzić. Koncept bliskości stał mi się, o ironio, dość obcy na przestrzeni lat.
— Nie ufa pani ludziom, których pani kocha? — pytał dalej. Straszne. Gdy po raz pierwszy zadał mi serię pytań, czułam się jak zwierzę zapędzone w róg. Nieczęsto zdarzało się, że byłam w centrum uwagi, a na pewno nie tego rodzaju. Moja przyjazna osobowość sprawiała, że inni uwielbiali spędzać ze mną czas, chodzić na imprezy, rozmawiać o wszystkim. Nikt jednak nigdy nie zauważył, że pomijałam w swoich opowieściach te najważniejsze części. Można było mnie spytać o rodziców i w odpowiedzi otrzymać rozbawienie i jakąś prześmiewczą historyjkę o ich niekompetencji. Mówiłam o niej na tyle długo, że to druga strona decydowała się zakończyć temat, uznając, że to co powiedziałam, było wystarczająco opisowe i dostarczyło dość osobistych informacji o mojej personie, co oczywiście było bzdurą. Robiłam to celowo, karmiąc swoje nieuchronne rozczarowanie, że nikt nie chciał wiedzieć więcej, mimo że nawet gdyby chciał, to moja potrzeba prywatności wygrałaby z gonitwą za zrozumieniem. To właśnie dlatego przesiadywanie w tym jakże komfortowym fotelu stanowiło dla mnie największe wyzwanie: mówienie całej prawdy o sobie. A przynajmniej tej prawdy, która nie wpakowałaby mnie w kłopoty.
— To dyskryminujące stwierdzenie — zażartowałam. Nie rozbawiło go. — Nie ufam nikomu, nie tylko tym, których kocham.
— Myślę, że nie ufa pani w szczególności tym, których pani kocha.
Interesujące założenie, panie Piotrze. Ta część terapii przypadła mi do gustu już jakiś czas temu: on mówił mi, kim jestem, a ja słuchałam.
— Boi się pani bliskości. Strasznie panią zawiedziono, gdy była pani małym dzieckiem. I wiele razy później. Nic dziwnego, że nie chce pani ufać. — Te słowa nieco mnie zrelaksowały. — Z takim nastawieniem pozbawia się pani jednak jednego z najważniejszych przeżyć jako człowiek: bycia wrażliwym z drugą osobą.
— Nie boję się — usłyszałam wyrzut w swoim głosie. Cholera, pomyśli, że trafił w dziesiątkę. — Po prostu nie jest to dla mnie coś normalnego. Jestem przyzwyczajona do bycia sama.
— I to bardzo, bardzo smutne — powiedział, wpatrując się we mnie. Tego też nie znosiłam. Jak miałam zareagować, gdy po prostu się na mnie gapił?
— Jak to jest być tak sama przez cały czas? — spytał.
Przygryzłam wnętrze policzka. Odpowiadałam na to pytanie już wiele razy, ale moja odpowiedź chyba nigdy mu się nie podobała.
— W porządku. Tak jak wspomniałam, jestem do tego przyzwyczajona. — I znowu brak satysfakcji na jego twarzy, ale w sumie nie przychodziłam tu dla jego satysfakcji. Nie miałam zamiaru kłamać po to, żeby go zadowolić; zdecydowanie za dużo płaciłam za te spotkania.
— Cóż — w jego głosie wybrzmiała frustracja, którą udało mi się wyłapać zanim przywołał się do porządku — jak to jest być tak blisko niej, skoro preferuje pani samotność?
Pomyślałam, że musiał być niesłychanie dumny z tego pytania. Sposób, w jaki je zadał, to, jak niekomfortowo miałam się przez nie poczuć. Świadomość, że wiedziałam o tych wszystkich gierkach, które mi serwował, tylko karmiła moje i tak ogromne ego.
— Nigdy nie powiedziałam, że preferuję samotność. Powiedziałam tylko, że to dla mnie naturalny stan.
— Nie zmienia to faktu, że pani naturalny stan jest w takim razie zaburzony.
Z tym nie mogłam się kłócić. Posiadanie kogoś wokół właściwie bez przerwy niewątpliwie było zmianą. W mojej głowie przywołałam pierwsze miesiące naszego związku: wstydliwe pocałunki, poranne chichoty, małe prawdy o sobie, którymi wzajemnie się dzieliłyśmy. Było to coś, co nie sądziłam, że kiedykolwiek będzie mi dane, a tu proszę. Ale Piotr miał rację, było to znaczące zaburzenie w moim normalnym funkcjonowaniu. Kiedy w końcu nasz okres miesiąca miodowego, co dla mnie oznaczało oszukiwanie się, że jestem zwykłym człowiekiem, zakończył się, przyszła pora na spełnienie moich mniej standardowych potrzeb.
— Oczywiście. Dlatego też dbam o to, żeby znaleźć czas tylko dla siebie.
A moje mniej standardowe potrzeby były, cóż, specyficzne. Mając jednak przeszłość i rodzinę taką jak ja, trudno oczekiwać czegoś innego. Niestety, moja ukochana nie rozumiała mojego bagażu. Nie przeszkadzało mi to, nie liczę, że ktokolwiek zrozumie. Była dla mnie miła i to wystarczyło, przynajmniej na chwilę.
Piotr podniósł brwi na mój dobór słów.
— Cieszę się, że stara się pani znaleźć balans. — Widziałam, że jest nieco zdezorientowany.
Ona też była zdezorientowana, kiedy dowiedziała się o moich dziwactwach. Było mi trochę przykro, muszę przyznać. Myślałam, że opowiedziałam jej dość dużo, że miała dość materiału, żeby odczytać wiadomość, którą starałam się przekazać między wierszami moich historii, i że ta wiadomość nie brzydziła jej ani nie przerażała. Cóż mogę rzec, nawet najlepsi czasem się mylą.
—W jaki sposób pani o to dba? — zadał kolejne pytanie.
To było dobre. Kiedy zdałam sobie sprawę ze swojego błędu, musiałam stworzyć dystans pomiędzy mną a moją ukochaną, chociaż trochę. Wymagało to dużo myślenia, rozmów, kłótni, a później użycia siły, która zostawiła błyszczące ślady krwi na moich panelach. Spędziłam wiele godzin na sprzątaniu i przepraszaniu w nadziei, że uda mi się odzyskać uwagę, którą okazywała mi na początku znajomości. Na całe szczęście po tej sprzeczce stała się fantastyczną słuchaczką.
— Organizuję czas tak, żeby część spędzić z nią, a część we własnym towarzystwie — wyjaśniłam spokojnie, chcąc, żeby moje słowa wybrzmiały rozsądnie i rzeczowo. — W czasie zarezerwowanym dla siebie w ogóle z nią nie rozmawiam.
Słuchaczką tak dobrą, że czasem byłam tym zmęczona. Owszem, lubiłam posłuszeństwo, ale były momenty, gdy brakowało mi jej pyskówki, bywała całkiem ciekawa. Raz na przykład powiedziała mi, że robię z niej wariatkę, kiedy zwróciłam jej uwagę, że przekręca fakty. A innym razem stwierdziła, że moja obsesja na punkcie sznurów i wiązania jest dziwna i nienormalna. O, i mój faworyt: "odłóż ten nóż, bo zadzwonię na policję". Każda z tych sytuacji przypominała mi, jak bardzo uwielbiam łamać konwenanse, ale i zasady. Jak bardzo uwielbiam sprawiać ból tym, którzy te zasady ustalają. Uwielbiam ból tak w ogóle, jako koncept, uczucie, kara. Ona nie podzielała mojej fascynacji i to właśnie nas poróżniło. Nie chcę, żeby ktoś mnie źle zrozumiał; różnice są ekscytujące, ale na dłuższą metę robią tylko problemy. Na szczęście my byłyśmy wyjątkową parą. Żadna z tych kłótni, włącznie z tą wielką, nie rozdzieliła nas permanentnie.
— I ona nie ma z tym problemu?
Uśmiechnęłam się, w myślach przywołując obraz jej twarzy.
— Nie. Rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
W zasadzie sprzeczka tylko wzmocniła naszą relację. Mieszkała teraz ze mną, nigdy na nic nie narzekała i spędzała większość czasu w swoim pokoju, chyba że zabrałam ją do kuchni albo do salonu. Czasami łapała mnie nostalgia, tęsknota za chwilami, w których umiała godzinami nawijać o głupotach, ale doceniałam elegancję, z jaką obnosiła się w nowo-wynalezionej ciszy. Wszystko było idealne. No, prawie.
— Miło mi to słyszeć, pani Olu — uśmiechnął się do mnie w odpowiedzi. — Dobrze, że dba pani o swoje potrzeby w tak dojrzały sposób, mimo że przed panią jeszcze długa droga. To wciąż ważny krok w pani podróży.
Tak jest, długa droga. To właśnie blokowało mi dojście do stanu perfekcji. Nie umiałam znaleźć sposobu na to, żeby harmonia, którą stworzyłam w domu, się nie rozpadła. A konkretnie co zrobić, żeby moja ukochana się nie rozpadła. Minęły dwa tygodnie od naszej dużej kłótni. Pierwsze dwa dni były w porządku, mimo że wszystko było nowe i dla mnie, i dla niej. Nie była chętna współpracować pod prysznicem chociaż zaczynała śmierdzieć, więc zagroziłam jej, że jeśli nie ulegnie, to wyczyszczę ją bardziej stanowczo. Nie zaprotestowała, ale też nie poszła mi na rękę, więc usunęłam jej wnętrzności i przygotowałam kąpiel innego rodzaju. Miałam trudności, żeby tak szybko zdobyć aldehyd mrówkowy, ale jakoś mi się udało. Niestety, nie miałam jak utrzymać jej w jednym kawałku, więc musiałam ją nieco rozczłonkować. Tu też nie miała żadnych obiekcji. Jeśli mam być szczera, myślę, że była mi wdzięczna; zawsze robiła wszystko, żeby wszędzie było jej pełno. Była tak pełna życia. Teraz patrzyła się na mnie z miłością w sypialni, albo w jakimkolwiek innym pomieszczeniu, do którego zabrałam jej twarz. Kończyny i tors trzymałam w lodówce w piwnicy i odwiedzałam je, gdy tylko miałam ochotę. Tak jak jednak wspomniałam Piotrowi, czasem potrzebowałam pobyć sama. Spytałam ją, czy przeszkadzało jej bycia schowaną. Nic nie odpowiedziała, więc wkładałam jej głowę do szafy albo półki. Nie miała z tym żadnego problemu. To był inny poziom komunikacji, nigdy wcześniej nie udało mi się go osiągnąć.
— Dziękuję, panie Piotrze. Też zauważam ten postęp — westchnęłam — i myślę, że jestem gotowa, żeby otworzyć się na kogoś innego poza Ulą.
— Świetnie! — Jego twarz pojaśniała. — Jak najbardziej powinna pani to zrobić. Budowanie więzi i sieci wsparcia będzie dla pani czymś niezwykle leczącym. Zasługuje pani na to, żeby posiadać bezpieczny skrawek rzeczywistości, w której to pani ustala zasady.
Zgadzałam się w stu procentach. Moja Ula też się zgadzała, spytałam ją później tego dnia. Pozostało mi tylko znaleźć kogoś równie wyjątkowego. A nawet jeśli nie znalazłabym nikogo wyjątkowego… Piotr powiedział, to ja ustalam zasady. Teraz przecież wiedziałam już, że każdego można uczynić wyjątkowym. Wystarczy chcieć. I wiedzieć, gdzie kupić odpowiednią chemię.
Fotele [thriller/psycho] [fragment]
1Sztuka jest niebezpieczna, młodzieńcze. Obnaża naszą małość, nikczemność, podłość, fałsz. A co najgorsze, każe nam się zastanowić nad sobą, kim naprawdę jesteśmy, a nie kim się sobie wydajemy.
- W. Myśliwski, "Ostatnie rozdanie"
- W. Myśliwski, "Ostatnie rozdanie"