Laura i Przeklęte Wieże (fragment powieści) [P]

1
Fragment książki nad którą pracuję:
"Laura i Przeklęte Wieże" [Fantasy]+P.
Konkretnie to rozdział 3.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Na niewielkim wzniesieniu stała nienaruszona przez czas wieża. W bardziej normalnym miejscu ta budowla nie wywołałaby choćby odrobinę zaciekawienia, nawet ze strony dziecka, które całe życie mieszkało w szopie na wsi. Przypominała do bólu przeciętną basztę w jakimś zapuszczonym miasteczku, w którym nikomu by się nie chciało naprawiać cokolwiek, bo i tak wszystko w końcu pójdzie w cholerę przez brak pieniędzy i ogromu pracy.

Telvana Mora do normalnych miejsc stanowczo nie należała i przez to wydawała się jakby wieża pochodziła z kompletnie z innego świata, z którego przecież wrócili.

Podniecona grupka z trudem wdrapywała się na wzgórze, które kiedyś musiało być niemal całkowicie zarośnięte. Spowodowało to, że pył bez przeszkód osiadał w tym miejscu skutecznie odcinając resztę centrum od niezwykłej budowli na szczycie wzniesienia.

Zoro, pełniący kiedyś funkcję dowódcy oddziału abordażowego wystrzelił jak z armaty do przodu przeganiając wszystkich i jako pierwszy wchodząc na szczyt nie słuchając okrzyków sprzeciwu kapitana i reszty załogi. Wszyscy chcieli mieć swój uczciwy (przynajmniej dla nich) udział w skarbie i chcieli porządnie zrugać kamrata za takie wyczyny.

Gdy w końcu dobiegli do niego rozległ się jakiś świst i Zoro nagle padł na plecy przewracając stojących za nim piratów. Pierwsze, co zobaczyli to przerażone spojrzenie swojego kamrata, jakie widzieli u niego po raz pierwszy. Drugą rzeczą był bełt, który wbił mu się głęboko w czaszkę i wywołał wspomniany świst.

- Oj wybaczcie mi panowie! Celowałam w małpę!

Załoga „Cichego Ryku”, włączając w to Kapitana, stanęła jak wryta. Kilka metrów przed nimi, tuż przed wieżą stała drobna dziewczyna, na oko około dwudziestolatka. Jej ciemne blond włosy ułożone były w warkocz, niedbale leżący na jej prawym ramieniu. Ubrana była w przycięty męski płaszcz, który najpewniej miał już właściciela, a oprócz tego pokryte popiołem zielone spodnie i prosta lniana koszula sięgająca do kolan.

Większość mężczyzn w normalnych warunkach uznałoby ją za wyjątkowo oryginalną piękność i próbowałoby zająć ją rozmową, choć przez krótką chwilę jednak Łysy Gibon nie był zupełnie w nastroju do rozmów. Nie mówiąc ani słowa wyciągnął z pasa pistolet i bez zbytniego celowania strzelił w stronę zabójczyni Zoro, która tylko przekrzywiła głowę jak szczeniaczek widzący coś ciekawego.

Kula przeszła tuż obok jej ucha nie raniąc ani nawet nie wystraszając dziwnego przybysza. Piraci o dziwo nie pozostali w szoku zbyt długo i w ślad za swoim kapitanem niemal jednocześnie wystrzelili w jej stronę tworząc przy tym sporą chmurkę dymu i wywołując spory huk, przez co ciężko było zauważyć, co się właściwie stało.

Dziewczyna w dziwny zniknęła im z oczu na ułamek sekundy zostawiając za sobą tylko buty i lekką kuszę, z której wcześniej zginął Zoro. Zdezorientowani piraci rozglądali się w obawie, że w każdej chwili może się znaleźć za ich plecami. Dopiero, gdy spojrzeli uważniej na wieże zobaczyli ją jak zwisa do góry nogami kilka metrów nad ziemią przytrzymując się jedynie palcami stóp.

Wyglądało na to, że w jakiś sposób ominęła kilkanaście kul, zdjęła buty, wspięła się i zawisła w tak krótkim czasie, że żaden z tu obecnych nie zauważyło jak to robi. Jeden z bardziej ogarniętych piratów wyjął nóż i rzucił go w jej stronę nie zważając na dym.

Rzut był zaskakująco celny i mocny. Zdawało się, że ostrze przejdzie prosto między oczy dziewczyny, ale zatrzymało się tuż przed dosięgnięciem celu. Dziewczyna zatrzymała pędzący nóż dwoma palcami jakby był cienkim patykiem. Ciągle się uśmiechając podrzuciła go do góry, chwyciła za rękojeść i natychmiast rzuciła go z niesamowitą siła w stronę stłoczonych wilków morskich.

Nóż pędził z nieporównywalnie większą siłą, co wcześniej. Po drodze jednemu piratowi, który nieszczęśnie się ustawił, poderżnął gardło i z minimalnie wolniejszą prędkością wbił się w oko drugiego. Obaj padli na ziemi dygocząc w agonii a zaraz potem przestali się już ruszać.

-Cholercia myślałem, że trafię trzy! To takie irytujące!-Wyjęczała dziewczyna, tonem dziecka, które nie dostało cukierków.- Cały dzień mam pod górkę, więc może byście zrobili mi przyjemność i się sami pozabijali?

-Raczej bym na to nie liczył ty walnięta suko-warknął Gibon wyjmując z pochwy dwie szpady.- Nie mam pojęcia, kim ty jesteś, ale wiedz, że nawet taka szurnięta Mirralianka jak ty nie zabije mnie jak psa!

Uśmiech z twarzy zszedł jej niemal natychmiast, gdy usłyszała jak ją nazwano. Teraz już nie miała postawy dziecka a raczej chłodnej Królowej Lodu. Zeskoczyła z wieży robiąc obrót i wylądowała prosto na nogach nie zginając kolan. Stała teraz dumnie przed rabusiami mając w oczach jedynie pogardę.

-Nie będę porównywana do leśnej dzikuski przez kogoś, kogo ludzie porównują do małpy. To skąd pochodzę nie powinno cię obchodzić łysolu zwłaszcza, że w chwili śmierci ludzie mają ciekawsze sprawy do rozmyślań.

Powiedziała to z niezwykłą odrazą, którą normalny człowiek nie darzył nawet wobec najohydniejszego robaka. Mimo, że była sama to postawą i siłą woli dominowała nad zgrają piratów, którzy nerwowo spoglądali na swojego szefa oczekując jakiś rozkazów.

-Wybaczcie nam Pani, zachowaliśmy się niestosownie w stosunku do ciebie-wtrącił się naglę Profesor, wcześniej tylko się przyglądający.-Moich…emmm… towarzyszy nieco poniosło na wasz widok. W takim miejscu jak to spotkanie takiej wyrazistej postaci jest dość niespotykane. Może mogłabyś nam zdradzić cel twojej… wizyty?

Pogardliwe spojrzenia niemal natychmiast zniknęło z twarzy dziewczyny. Nie wrócił jednak ten szalony uśmiech, co wcześniej a raczej wymuszony krzywy uśmieszek rodem z uroczystego i nudnego przyjęcia, z którego chce się jak najszybciej wyrwać.

-Uczeni ludzie bez pieniędzy zawsze próbują się wymigać od śmierci dobrymi manierami-westchnęła wyraźnie znudzona dziewczyna.-No, ale skoro tak ładnie prosisz to odpowiem. Jestem tu po tego łysego brudasa-powiedziała wskazując kciukiem na kapitana.

-Czyli żadna z ciebie zjawa tylko pospolita łowczyni nagród-mruknął wyraźnie rozluźniony Gibon.-Od razu ostrzegam, że rekin na brzegu nadal może zabić jakiegoś idiotę. Kto tym razem wysłał na mnie swoich przydupasów? Srebrna Kompania? Biała Rzeka? No gadaj, kto też daje za moją głowę miliony!

-Nie miliony tylko sto tysięcy, bo oficjalnie zginąłeś podczas bitwy z tymi ze Srebrnej-odpowiedziała lekko zawiedziona.- Przysyła mnie rodzina Garibaldich z Wolnych Marchii. Są wkurzeni, że nie dotrzymałeś jakiejś umowy…nie pamiętam zresztą jakiej, powiedzieli, że będziesz wiedział o co chodzi.

-No tak, ich partner biznesowy odpadł i chcą się za to rozliczyć. Ta banda grubasów zbyt długo gra mi na nerwach! Jak zdobędę kontrolę nad resztą gildii pirackiej wyśle całą flotę na ten ich zasmarkany Sylent! Wiesz, co? Daruję ci zabicie Zoro i tej pozostałej dwójki, czy tam siódemki i dodam cię do załogi! Dostaniesz udział w skarbie, który jest w tej wieży!

Nagle wielki uśmiech wrócił na twarz zabójczyni. Zaczęła się śmiać ze słów Gibona tak mocno, że aż musiała trzymać się za brzuch. Nagłe zmiany nastroju musiały być u niej codziennością.

-Nie da rady-powiedziała z trudem tłumiąc śmiech.-Jestem profesjonalistką i zawsze wypełniam swoje zlecenia do końca. Zresztą zaglądałam do tej ruiny i mówiąc krótko nie ma tam absolutnie nic oprócz popiołu i piasku!

Gibon poczuł jakby miał za chwilę wybuchnąć. Przemierzył kilometry pustkowi tylko po to by zobaczyć ponure ruiny i stracić życie z rąk jakiejś wariatki. Gdyby przed nim nie stała zabójczyni, odwróciłby się i udusiłby uczonego gołymi rękami.

-„Nie mówiłem, co to za skarb głąbie”-pomyślał Profesor w chwili swojego triumfu-„Ta dziewczyna nie jest Widzącym i nie widzi tego samego, co ja! To idiotka, ale w tej sytuacji muszę jakoś ją wykorzystać by się dostać do środka. Mam tylko nadzieję, że nie wymyśliła czegoś pokręconego”

-No miło się gadało, ale na mnie już czas, muszę się schować w wieży zanim wybuchnie bomba pod wami!

Wszyscy dookoła spojrzeli z przerażeniem najpierw na siebie nawzajem a zaraz potem pod siebie. Dopiero teraz zauważyli, że pył dookoła jest dziwnie mokry i tłusty a w niektórych miejscach wystawały żelazne okucia beczek.

Dziewczyna rzuciła coś przed siebie i błyskawicznie rzuciła się do żelaznych drzwi zamykając je na głucho. Piraci zdążyli tylko zauważyć niewielki płomyk z zapałki, która spadła na ziemię.

Schowana za drzwiami dziewczyna zatkała uszy i z uśmiechem na ustach słyszała jak wybuch zabija jej cele. Z zewnątrz dobiegały krótkie i urywające się szybko krzyki konających w eksplozji piratów. Ich śmierć, mimo, że bolesna nie była aż tak długa. Osiem beczek prochu wystarczyło, aby otoczyć wieże i przeprowadzić solidny wybuch.

Gdy ucichły jęki a kawałki ciał zdawały się przestać spadać, piękna zabójczyni powoli otworzyła drzwi wpatrując się w swoje szkaradne dzieło. Dookoła nie było już nikogo, kto byłby w stanie podnieść na nią rękę. Bez oporów wyszła na zewnątrz kopiąc po drodze kilka kończyn, które napatoczyły się pod jej stopy. Ilość krwi, flaków i innych trudnych do rozpoznania organów spowodowałyby u największego nawet rzeźnika dożywotnią hemafobie, jednak jej ten widok kompletnie nie ruszał. Była już do takich scen przyzwyczajona, choć skala tej eksplozji nawet na niej zrobiło piorunujące wrażenie.

Z radością klasnęła w dłonie i głęboko zaczerpnęła powietrza. Od tygodni wdychała tylko duszne i nudne popielne powietrze. Teraz czuła się jak normalny człowiek, który po latach życia w mieście pierwszy raz w życiu wylądował na wsi, do niegdyś błogiego i prostego stanu wszystkich ludzi. Zabójczyni również kierowała się teraz ludzką naturą, ale tą sprzed pierwszych pól i drewnianych chałup, do czasów, gdy człowiek był jedynie bestią, kierującą się tylko głodem i jakże prostymi kaprysami takimi jak krwawe trofea w postaci blizn i spalonej skóry.

Cywilizowana, świeża natura człowieka dała o sobie jednak znać. Dziewczyna w końcu otrząsnęła się z tej prymitywnej ekstazy i z zatkanym nosem spoglądała na ziemię krzywiąc się sztucznie jakby udawała przed samą sobą, że krwawa jatka dookoła niej brzydzi ją w jakiś sposób.

-Jasna cholerka-wyjęczała głośno, ponownie wracając do tonu dziecka.-Co mi znowu strzeliło do głowy, przecież dostałam zlecenie na głowę tego pirata a nie na kupę flaków! Pan Menotti mnie zabiję! Na pewno mi nie zapłaci! Oby nie kazał oddać zaliczki, wszystko wydałam w Sylencie na pierdoły!

Zdenerwowana dziewczyna szukała wszędzie, dookoła chociaż kawałka twarzy, który nie zmienił się w papkę. W końcu zauważyła dość duży stos, gdzie widać było twarze zamarłe w szoku i przerażeniu.

-O rajuśku, ale mam szczęście- krzyknęła z ulgą nie mogąc się opanować.-Głowa jest cała, schowana pod tą kupą! Dostanę za nią tyle pieniędzy, że spokojnie mi starczy na…

Nie zdążyła powiedzieć do końca swojego życzenia, gdy poczuła ostry ból w ramieniu, najsilniejszy, jakiego doświadczyła od lat. Ciągle jednak stała na własnych nogach i z wściekłą zawziętością patrzyła jak ze stosu wychodzi cały i zdrowy Kapitan „Cichego Ryku” Łysy Gibon.

Pirat był cały umazany krwią, przez co można by było go uznać za diabła bez rogów. Wrażenie to spotęgował jeszcze małpi rechot, z którego był tak sławny. Tutaj jednak nie wzbudzał już krzywego uśmiechu a raczej absolutne przerażenie. Normalna osoba po zobaczeniu czegoś takiego po prostu by zwariowała ze strachu w końcu nie co dzień widzi się człowieka, który jak gdyby nigdy nic przeżywa tak absurdalnie przesadzony atak i to w dodatku bez nawet zadrapania.

-Jakim cholernym cudem przeżyłeś cudaku?-spytała wściekła zabójczyni.-Ten ładunek wystarczyłby by wysadzić cały statek! Powinna z ciebie zostać papka! Stałeś pod moją największą beczką!

-Szczerze? To nie mam kurwa pojęcia-odpowiedział Gibon cały czas uśmiechając się jak w amoku.-Ale powiem ci, że ten dzień dla nas obu nie jest najszczęśliwszy. Celowałem z dwóch pistoletów, ale któryś z tych debili wykrwawił się tak mocno, że aż mi go zalał! Hahahahahah

Śmiał się tak przez dłuższą chwilę jakby to był jego sposób by otrząsnąć się z szoku, tymczasem dziewczyna korzystając z okazji wyjęła tabletkę z kieszeni i natychmiast ją zażyła. Ogarnął ją palący od środka ogień, który mogłoby wręcz spalić stal. Ciepło zastąpiło ból jednak, jeśli szybko nie wyjmie kuli i nie opatrzy rany to może być kiepsko.

-No dobra gołąbeczku, czym tak w ogóle walczysz, gdy nie masz pod ręką tony prochu?-spytał Gibon wyciągając lekko zabrudzoną, ale wciąż całą szablę.-Miecze, pięści, noże, jestem elastyczny mogę nawet odbijać strzały z tej twojej kuszy Mirralianko!

-Po raz ostatni mówię, nie jestem Mirralianka!- powiedziała zdenerwowana dziewczyna.- Nie każdy, kto skacze wyżej niż ma kolana jest z tej przeklętej puszczy!

Zabójczyni zdawała się być na granicy szału. Pomimo, że nie czułą bólu krew lała się bez przerwy z jej ramienia. Nawet nie chciała myśleć jak to będzie, gdy zacznie nim wymachiwać.

-Nie używam żadnych siekanych broni, na co dzień wystarczają mi moje własne ręce.

Gibon wyszczerzył szeroko zęby i zaczął rzężycie chichotać. Zadowolony rzucił się przed siebie z pełną prędkością chcąc szybko pozbyć się tej upierdliwej świruski. Tabletka pozwoliła jej jednak utrzymać nad sobą kontrolę i szybko, ale jednocześnie spokojnie bez problemu uniknęła zabójczej szarży i gdy jej cel ją minął szybko uniosła nogę i wymierzyła mu kopniak w twarz.

Weteran wielu bitew morskich lekko tylko się skrzywił i spróbował trafić w nogę, która go trafiła. Zamiast kończyny natrafił na powietrzę, gdyż dziewczyna robiąc obrót uniknęła ataku i co najważniejsze zdołała go trafić już drugi raz. Niestety tak samo jak za pierwszym razem niewiele to dało.

-Boisz się mała trzpiotko, że się wykrwawisz zanim cię zabiję?-spytał pirat, wycierając odrobinę krwi, której ubyło znacznie mniej niż u jego przeciwnika.- Nie pozwolę ci na to! Nie jestem zbytnio przychylny niewolnictwu ale wobec takiej szalonej wariatki zrobi wyjątek.

-Nie…nazywaj…mnie…WARIATKĄ!-krzyknęła na całe gardło w odpowiedzi i podbiegając uderzyła lewą pięścią w Gibona, który zasłonił się w porę krzyżując swoje ramiona.-Nikomu nie daruję zniewag, więc twój los był przesądzony. Przez resztę twojego życia już nie ruszysz prawej ręki.

-O, czym ty…-nie zdążył jednak zapytać, o co jej chodziło, bo zauważył, że na swojej ręce ma głęboką do kości dziurę. Nie mógł jej ruszyć nawet o odrobinę, cały czas stała sztywno w górze, jakby czekała na kolejny cios. Nie mógł nawet rozluźnić palców które ciągle mocno trzymały jego szpadę.-Coś ty mi zrobiła ty szmato?!?

Uspokojona już zabójczyni nie odpowiedziała od razu, tylko jednym ruchem kopnęła najpierw w jedno kolano a gdy zaczął się chwiać na jednej nodze zrobiła z nią to samo, co z pierwszą. Wielki Admirał Piratów padł na ziemię ze złamanymi nogami i nieruchomą ręką. Oprawczyni jakby z samej tylko satysfakcji stanęła na lewą rękę, która pozostała jedyną sprawną kończyną.

-Kiedyś pewna wróżka powiedziała mi, że zginę przed plutonem egzekucyjnym w wieku 103 lat, gdy już mi się znudzi czekanie i się sama oddam w ręce sprawiedliwości-powiedziała spokojnie łamiąc po kolei kości lewe kości palców pirata samą tylko nogą.-Nigdy zbytnio nie wierzyłam we wróżby, więc nawet jej nie dałam miedziaka, ale dała mi całkiem niezłe zakończenie. Można powiedzieć, że wszystko, co robię, jest takim prezentem dla niej za danie mi jakiegoś ostatecznego celu w życiu. Mówiąc szczerze to będzie jej jedyna udana przepowiednia w życiu może nawet w całej historii wróżek to… Przepraszam, ale czy mógłbyś, choć trochę zacząć krzyczeć? Przyzwyczaiłam się do tego, że nieustannie ktoś mi przeszkadza w recytowaniu tej formułki. Wiem, że czujesz ból, nie musisz się wstrzymywać, jesteśmy tu sami.

Łysy Gibon uśmiechnął się tylko szeroko. Z ust ciekł mu już cały potok krwi z warg i języka, które mocno musiał przygryźć by nie krzyczeć.

-Rządziłem całym Krętym i Długim Morzem przez prawię 30 lat! Każda szuja zna moje imię i moje wyczyny! Moje dzieciaki, gdy usłyszą o mojej śmierci najpierw zaczną szczekać na siebie i może nawet zabijać, ale w końcu razem ruszą razem by przerosnąć moje imię. Może komuś się uda a może i nie, ale i tak to ja pokazałem, co tak naprawdę znaczy być Królem Mórz!

Pirat zaczął się głośno śmiać, ale po chwili zakrztusił się własną krwią i śmiech przekształcił się w ostry kaszel, po którym Gibon z trudem już otworzył oczy.

-Miałem dobre życie, choć wolałbym umrzeć na morzu a nie jakimś popielnym pustkowiu no, ale nawet ktoś taki jak ja nie może mieć wszystkiego. Bądź tak łaska i zabij mnie szybko ty walnięta… Jak ty w ogóle masz na imię?

-Laura-powiedziała krótko i jednym ciosem ręką przebiła serce pirata, który zmarł dokonując wszystkiego, co już mógł osiągnąć, choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy.

Piękna zabójczyni spojrzała ze smutkiem na uśmiechniętą twarz małpiego pirata. Sama nie wiedziała, dlaczego ale fakt, że za jakiś czas będzie musiała odciąć mu głowę, wydawał jej się dość mało zachęcający.

-W chwili śmierci każdy człowiek, pokazujący prawdziwą twarz staję się dla nas tak bliski jak własny brat, nawet, jeśli mówimy o takiej szui jak on.

Zaskoczona Laura szybko odwróciła się w stronę nowego głosu, który nigdy dotąd nie słyszała. Zszokowana zobaczyła jak kilka metrów przed nią stoi Profesor, który palił cygaro. Wyglądał jednak znacznie inaczej niż przedtem. Jego postawa była już wyprostowana, z włosów zniknęła siwizna, ale co najważniejsze cała twarz była spalona. Skóra wyglądała bardziej jak wosk, który powoli opadał w dół coraz bardziej zniekształcając jego lico.

Widząc zaskoczenie malujące się na twarzy Laury, Profesor pacnął się w głowę i jednym sprawnym ruchem oderwał całą tą niekształtną masę, pokazując swoje prawdziwe obliczę.

-Wybacz za tą maskaradę, pozwolisz, że się przedstawię: Sorkvild Kruk, początkujący czarodziej i archeolog. Mam nadzieje, że to początek pięknej przyjaźni.
Była to osoba niepospolitej postury, wielka i szeroka w barach. Nie był tak ogromny jak Biały Miś, jednak dwumetrowi ludzie i tak musieli mu się wydawać śmiesznie mali.

Laura i Przeklęte Wieże (fragment powieści)

2
Po pierwsze, to nie bierz za bardzo do serca mojej opini, bo ze mnie też kiepski pisarzyna. Po drugie jest na Wery dział pod tytułem Wyróżnione. Zerknij tam i poczytaj. Niektóre z opowiadań sa naprawdę magiczne i czytając porównaj je z tym co napisałes. To co opublikowałeś nie jest dobre i nie czyta się tego dobrze. Wkrótce prawdziwi fachowcy napiszą ci komentarze( mam taką nadzieję), to zobaczysz, co jest źle. Pozdrawiam i życzę uporu w pisaniu, bo to jest najważniejsze. Talent to tylko 1procent, a cała reszta, to ciężka praca.

Laura i Przeklęte Wieże (fragment powieści) [P]

3
Tytułem wstępu, przejrzałem pierwszą część i pomimo błędów licznych jak mrówków było tam coś, czarnokomediowy klimat rodem z "Mórz wszetecznych" Mortki. Ale, jak to mawiali starożytni, oceniamy ten tekst, a nie tamten.
sorkvild pisze: Na niewielkim wzniesieniu stała nienaruszona przez czas wieża. W bardziej normalnym miejscu ta budowla nie wywołałaby choćby odrobinę zaciekawienia, nawet ze strony dziecka, które całe życie mieszkało w szopie na wsi. Przypominała do bólu przeciętną basztę w jakimś zapuszczonym miasteczku, w którym nikomu by się nie chciało naprawiać cokolwiek, bo i tak wszystko w końcu pójdzie w cholerę przez brak pieniędzy i ogromu pracy.
1) odrobiny zaciekawienia
2) myślę że dziecko nawet nie ze wsi byłoby zaciekawione, przynajmniej do chwili w której dałoby się wieżę spenetrować.
3) zapuszczone miasteczko i przeciętna baszta w tymże? W ilu % miasteczek, zapuszczonych czy nie, jest baszta?
3a) a w sumie wieża, gdyż baszta z definicji stanowi część murów obronnych. Wolno stojąca to wieża / stołp(b) / donżon.
sorkvild pisze: Podniecona grupka z trudem wdrapywała się na wzgórze, które kiedyś musiało być niemal całkowicie zarośnięte. Spowodowało to, że pył bez przeszkód osiadał w tym miejscu skutecznie odcinając resztę centrum od niezwykłej budowli na szczycie wzniesienia.
Znaczy zarośnięcie spowodowało osadzanie pyłu? To wynika z konstrukcji zdania.
sorkvild pisze: Gdy w końcu dobiegli do niego rozległ się jakiś świst i Zoro nagle padł na plecy przewracając stojących za nim piratów.
Scena, rozumiem, zapożyczona z "Facetów w rajtuzach"?
sorkvild pisze: Ubrana była w przycięty męski płaszcz, który najpewniej miał już właściciela, a oprócz tego pokryte popiołem zielone spodnie i prosta lniana koszula sięgająca do kolan.
1) no miał właściciela, dziewczynę z warkoczem
2) prostĄ lnianĄ koszulĘ sięgającĄ
sorkvild pisze: Większość mężczyzn w normalnych warunkach uznałoby ją za wyjątkowo oryginalną piękność i próbowałoby zająć ją rozmową, choć przez krótką chwilę jednak Łysy Gibon nie był zupełnie w nastroju do rozmów. Nie mówiąc ani słowa wyciągnął z pasa pistolet i bez zbytniego celowania strzelił w stronę zabójczyni Zoro, która tylko przekrzywiła głowę jak szczeniaczek widzący coś ciekawego.
... i tu powinno być akcja! akcja! akcja! ale nie, rozwlekasz tempo dygresjami o cobybyłogdyby.
PS ZZA pasa.
sorkvild pisze: Kula przeszła tuż obok jej ucha nie raniąc ani nawet nie wystraszając dziwnego przybysza. (...)tworząc przy tym sporą chmurkę dymu i wywołując spory huk, przez co ciężko było zauważyć, co się właściwie stało.
A to jest tak zwane lanie wody. Skoro kula przeszła obok ucha, to nie zraniła. Skoro wystrzeliło kilku(nastu) chłopa, więc huk, dym i g*owidać jest oczywistością.
sorkvild pisze: jak zwisa do góry nogami kilka metrów nad ziemią przytrzymując się jedynie palcami stóp.
A czego? Bo jeśli szpar między cegłami to jest twarzą do ściany a zadkiem do nich. Chyba że palce wyrastają jej z pięt.
sorkvild pisze: Wyglądało na to, że w jakiś sposób ominęła kilkanaście kul, zdjęła buty, wspięła się i zawisła w tak krótkim czasie, że żaden z tu obecnych nie zauważyło jak to robi.
Tu kolejna zbędna informacja, wszystko to wynika z poprzednich zdań.
sorkvild pisze: Nóż pędził z nieporównywalnie większą siłą, co wcześniej. Po drodze jednemu piratowi, który nieszczęśnie się ustawił, poderżnął gardło i z minimalnie wolniejszą prędkością wbił się w oko drugiego. Obaj padli na ziemi dygocząc w agonii a zaraz potem przestali się już ruszać.
1) leci z góry na dół (bo dziewczyna wisi wysoko), zapewne ostrzem do przodu, a jednak najpierw podrzyna gardło (które jest niżej a rana jest cięta) a potem wbija w oko drugiego (które jest wyżej a rana kłuta). Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Chyba że telekineza.
2) Przez oko do mózgu - tu kupuję krótkie drgawki. Ale delikwent z poderżniętym gardłem umiera długo i głośno. Jak stary Nowowiejski.
sorkvild pisze: warknął Gibon wyjmując z pochwy dwie szpady
z jednej?
sorkvild pisze:
Powiedziała to z niezwykłą odrazą, którą normalny człowiek nie darzył nawet wobec najohydniejszego robaka. Mimo, że była sama to postawą i siłą woli dominowała nad zgrają piratów, którzy nerwowo spoglądali na swojego szefa oczekując jakiś rozkazów.
W pisaniu obowiązuje zasada "show don't tell". A tu znowu stosujesz łopatologie. I pisze się "jakichś", choć w sumie bez jakisia zdanie też zagra.
sorkvild pisze: -Nie miliony tylko sto tysięcy, bo oficjalnie zginąłeś podczas bitwy z tymi ze Srebrnej-odpowiedziała lekko zawiedziona.- Przysyła mnie rodzina Garibaldich z Wolnych Marchii. Są wkurzeni, że nie dotrzymałeś jakiejś umowy…nie pamiętam zresztą jakiej, powiedzieli, że będziesz wiedział o co chodzi.
A tu nie rozumiem związku przyczynowo-skutkowego. Skoro rozeszła się wieść że to-nie-ta-głowa-wisi-na-bukszprycie (To ma być głowa Łysego Gibona?? To dlaczego, do kroćset fur beczek, wisi za włosy????) to nagroda powinna z powrotem się pojawić, może nawet wyższa.
Zobacz, np zdanie "- Nie miliony, tylko sto tysięcy. Też jestem zawiedziona - odparła iście lekko zawiedziona. - A przysyła mnie..." zagrałoby lepiej.
sorkvild pisze: Nagle wielki uśmiech wrócił na twarz zabójczyni. Zaczęła się śmiać ze słów Gibona tak mocno, że aż musiała trzymać się za brzuch. Nagłe zmiany nastroju musiały być u niej codziennością.
W tym fragmencie wykreśliłem Ci tzw nadsłowie. Oczywiste, że śmieje się ze słów Gibona. A to, że ma zmiany nastrojów, pokazałeś wcześniej.
sorkvild pisze: Dopiero teraz zauważyli, że pył dookoła jest dziwnie mokry i tłusty a w niektórych miejscach wystawały żelazne okucia beczek.
Nieno, srsly? Pył jest suchy, inaczej nie jest pyłem a błotem. I ile go było, pół metra że przykrył beczki? Wyobraź sobie całą czeredę zasuwającą pod górę w półmetrowej warstwie pyłu.
sorkvild pisze: Z zewnątrz dobiegały krótkie i urywające się szybko krzyki konających w eksplozji piratów. Ich śmierć, mimo, że bolesna nie była aż tak długa. Osiem beczek prochu wystarczyło, aby otoczyć wieże i przeprowadzić solidny wybuch.
1) raczej będzie na odwrót. Klątwy a potem JEBUT!!!.
2) wzmianka o szybkiej bolesnej śmierci to kolejna zbędna informacja
3) "Osiem beczek prochu wokół wieży wystarczyło" i taka informacja tu wystarczy.
sorkvild pisze: Zdenerwowana dziewczyna szukała wszędzie, dookoła chociaż kawałka twarzy, który nie zmienił się w papkę. W końcu zauważyła dość duży stos, gdzie widać było twarze zamarłe w szoku i przerażeniu.
Wskutek eksplozji usypało ich głowy na kupkę? Nawet w komediowym settingu nie kupuję tego.
sorkvild pisze: Tutaj jednak nie wzbudzał już krzywego uśmiechu a raczej absolutne przerażenie. Normalna osoba po zobaczeniu czegoś takiego po prostu by zwariowała ze strachu w końcu nie co dzień widzi się człowieka, który jak gdyby nigdy nic przeżywa tak absurdalnie przesadzony atak i to w dodatku bez nawet zadrapania.
No ale na cholerę nam ta informacja skoro jest tam jedna osoba (bo o Profesorze jeszcze nie wiemy) która na dodatek się go nie boi, z rechotem czy bez?
sorkvild pisze: Stałeś pod moją największą beczką!
Chyba nad.
sorkvild pisze: Celowałem z dwóch pistoletów, ale któryś z tych debili wykrwawił się tak mocno, że aż mi go zalał! Hahahahahah
To miał trzy? Z jednego wystrzelił na początku sceny.
sorkvild pisze: spytał Gibon wyciągając lekko zabrudzoną, ale wciąż całą szablę.
Przed chwilą miał dwie szpady. W jednej pochwie. Chyba że to magiczna pochwa of holding, można z niej wyciągnąć dowolną broń sieczną.
sorkvild pisze: -Nie…nazywaj…mnie…WARIATKĄ!-krzyknęła na całe gardło w odpowiedzi i podbiegając uderzyła lewą pięścią w Gibona, który zasłonił się w porę krzyżując swoje ramiona.-
To na wuj mu ta szabla skoro paruje gołymi rękoma?
sorkvild pisze: języka, które mocno musiał przygryźć by nie krzyczeć.
A skoro tak, to jego monolog poniżej powinien wyglądać następująco:
- Pfonpfiłę phałm Pfent my Dlugm Buszyn pfyf tlafe pywyssi lyt! Kyfty pfyj zyn myj imi z myj wysyn! (całego nie będę)
sorkvild pisze: -Laura-powiedziała krótko i jednym ciosem ręką przebiła serce pirata, który zmarł dokonując wszystkiego, co już mógł osiągnąć, choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
To chyba oczywiste że w chwili śmierci człowiek wszystko już osiągnął w życiu i więcej nie osiągnie.

Pomysł, widzę, jest. Co do klimatu, jeśli czarnokomizm był zamierzony, to dobrze, jeśli nie - cóż, tak wyszło. Co do wykonania - jako rzekłem, błędów jak mrówków.
Powtarzalne grzechy:
- Nadsłowie - nadmiar opisu danej sytuacji, gdzie wystarczą dwa-trzy słowa.
- Zbędne lub powtarzane informacje
- Pojawiające się znikąd (drzwi w wieży, beczki prochu) i znikające (broń Gibona) przedmioty.

Powodzenia
M79
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Laura i Przeklęte Wieże (fragment powieści) [P]

5
Navajero pisze: Braki warsztatowe psują wszystko
A to świynto prowda. Samym pomysłem się nie obronisz.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Laura i Przeklęte Wieże (fragment powieści) [P]

6
Pomijając błędy pisownie jak powyżej widać w komentarzach zauważyłem kilka ważniejszych rzeczy, które są dla mnie wcale niemałym błędem.
1:brakuje mi lepszego opisu tej wieży i okolicy bo nagle jakieś miasteczko czy coś, nie wiem właśnie. Skąd też wzięli się tam piraci, czy niedaleko zostawili okręt?
2: Rzut nożem przez kobietę- kobieta znajduje się wysoko, a nóż rzucony z jej rąk trafia najpierw w szyję, potem w oko. Nawet biorąc pod uwagę, ze to wzgórze, nie jest ono aż tak pochyłe by oko drugiego pirata było niżej niż gardło poprzedniego. Z tego wynika, że lot noża był nierealny gdyż trzy punkty - rzut i dwa trafienia. nie są na jednej linii.
2.5 Jeszcze do tego poderżnięcia gardła. Opis śmierci tego pirata nie pasuje mi, w sensie jak komuś podetnie się gardło to inaczej się zachowuje czyż nie?
3: Postać kapitana piratów. No powiem, że widzę tutaj niemałą różnice w tym jak ten pirat jest ukazany, a tym jaką ma renomę. Z rozmów wynika, że jest niesamowicie groźny, przebiegły i ludzie powinni się go bać, natomiast czytając to mam wrażenie, że nie jest w stanie ocenić sytuacji poprawnie, zbędnie gada i daje okazje przeciwnikowi do działania. Sama walka niezbyt ukazała jego "grożę i siłę" Co innego gdyby np sam wykorzystałby załogę jako żywa tarczę by przeżyć eksplozję co dałoby pokaz bestialstwa, a zarazem zaradności co już by pokazało, że z nim należy się liczyć. Jednak samo to by w tym przypadku nie wystarczyło. Choć przemówienie pirata na końcu jest dobre.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron