
FATUM
Niebo było w tę noc wyjątkowo ciemne. Chmury pokrywały je prawie całkowicie, tak że nie było widać nawet odrobiny księżyca, który mógłby dać jakieś światło. Niżej, ziemia była równie ponura. Norwegia. Teren górzysty i zalesiony. Gdzieś w tym gąszczu co jakiś czas można było spotkać szeleszczący strumień, czy większą rzekę. Osad ludzkich było jak na lekarstwo, szczególnie w środku kraju, tam gdzie nie sięgały te potężne skadnynawskie aglomeracje. śnieg już zdążył stopnieć, gdyż zima skończyła się ładnych kilka miesięcy temu. Deszcz padał bardzo często, a termometry wskazywały niewiele stopni powyżej zera.
Pogoda jednak nie przeszkadzała Hitlerowi w prowadzeniu wojny i realizowaniu swoich planów. Kampania norweska trwała nadal. Wermacht sukcesywnie zdobywał rozległe połacie państwa, mając w posiadaniu już kilka głównych portów. Opór najeźdźcy stawiały jeszcze tylko resztki partyzantów wierzących, w to że zdołają uratować ojczyznę. Wojska niemieckie zlokalizowały dosyć dużą bazę partyzantów w okolicach Kroken. Dowiedziano się również, że jakieś trzydzieści kilometrów na północ od owego obozu istnieje jeszcze jeden mniejszy ośrodek, w którym ukryte są nowoczesne rakiety mogące napsuć wiele aryjskiej krwi. Oberkommando Der Wermacht postanowiło wysłać tam jeden nieduży, ale za to doborowy oddział Waffen SS, aby zlikwidować stanowiska ogniowe.
...
Samolot przebijał się z zawrotną prędkością przez zacinający norweski deszcz. Padało od dwóch dni. Każdy żołnierz miał dość tej pogody, szczególnie na myśl o tym, że zostanie zrzucony w nocy ze spadochronem do nieznanego lasu i będzie musiał spędzić tam jeszcze jakiś czas.
Wewnątrz Junkersa panowała cisza. Słychać było tylko deszcz walący po obudowie samolotu i po szybach kabiny pilotów. Piętnastu żołnierzy siedziało na ławkach przymocowanych do metalowych ścian JU-52. Jedynie lampy zaczepione na suficie rzucały skromne czerwonawe światło, które lekko oświetlało Niemców. Na niektórych twarzach malował się strach; na innych wielki spokój, jakby akcja, kórą niedługo będą musieli przeprowadzić była dla nich po prostu rutyną. Kilku żołnierzy czyściło swoje MP-40, inni sprawdzali zawartość plecaków, czy manierek. Dowódca oddziału, kapitan Jurgen Lahm siedział w tyle samolotu i spokojnie obserwował swoich żołnierzy. On nie należał do ludzi, którzy niepotrzebnie się stresują. Znał możliwości swoje i swojej drużyny, wiedział że misja może nie jest najprostsza, ale z pewnością do wykonania.
Za dziesięć minut znajdziemy się nad strefą zrzutu – rozbrzmiał głos jednego z pilotów.
żołnierze podnieśli głowy, kilku z nich się przeżeganło. Nastęnie wszyscy domknęli plecaki i załadowali ostatecznie broń. Lahm wstał z miejsca. Był lubiany wśród swoich podwładnych. Ceniono go za wielką odwagę, honor i za to, że rozumiał ludzi, nie wysyłał ich bezsensownie na śmierć, na polu walki wspierał ich w najtrudniejszych momentach jak tylko mógł. Był niemalże ideałem dowódcy.
-Panowie – odezwał się w końcu dosyć doniośle, żeby przebić się przez ryk silników – za 10 minut zostaniemy zrzuceni nas skandynawskim lasem. Każdy zna cel i dokładny przebieg misji, więc nie będę się zagłębiał w szczegóły. Będzie to dosyć ciężka akcja, z uwagi na to, że musimy zniszczyć bazę partyzantów, w której rozmieszczonych jest pięć rakiet. Byliśmy już na kilku podobnych operacjach – spojrzał z uśmiechem na swoich podopiecznych – i zawsze wychodziliśmy cało. Dzisiaj pierwszy raz leci z nami...
-Pilot! - krzyknął ktoś z załogi, po czym cały oddział wybuchnął śmiechem
-Pilot też, – odparł Lahm – Ale miałem na myśli starszego szeregowego Sebastiana Fringsa. Powitajmy go w naszej rodzinie.
Rozległy się brawa. Nowy szeregowy wstał i ukłonił się w podzięce.
-To by było na tyle... życzę wam i sobie powodzenia. Obiecuję, że kiedyś zagramy jeszcze na skrzypcach – uśmiechnął się kapitan.
W samolocie nadal panowała cisza tak samo jak przed wystąpieniem Lahma. Nikt nie zadawał pytań, ponieważ wszystko co żołnierze powinni wiedzieć, zostało im przedstawione na odprawie przed startem. Słychać było tylko ryk silników i ciche rozmowy pilotów.
-Trzy minuty!
-Gotować się! - krzyknął Lahm
żołnierze wstali w mgnieniu oka i ustawili się w rządku. Następnie zaczęli przypinać linki wiszące przy suficie do swoich kombinezonów. Nikt nie musiał ich teraz pouczać, rozkazywać, byli doskonale przeszkoleni, a poza tym nie był to ich pierwszy skok. Dowódca przeszedł na początek samolotu i stanął koło drzwi, które zaraz miały się otworzyć. Wszyscy stali tak chwilę bez jednego słowa. Atmosfera była dziwna. Lahm trochę się martwił, przed każdym skokiem jego podopieczni rozmawiali ze sobą, nawet żartowali, ale nie tym razem. Nie wiedział co o tym myśleć. Czyżby coś przeczuwali? Ale co? I wszyscy na raz?
-Trzydzieści sekund! - rozległ się głos z kabiny pilotów.
Otworzyły się drzwi z boku samolotu, przez które mieli skakać komandosi. Zimny wiatr uderzył w twarz pierwszego w szeregu sierżanta Thomasa Kehla. Potężnie zbudowany żołnierz zdawał sie tego nawet nie odczuć. Jego powieki nie drgnęły. Patrzył przed siebie. W zachowaniu sierżanta z kolei nie było nic dziwnego. Od zawsze był cichy i ponury, niewiele mówił. Po chwili, nad wejściem, czerwona lampka zmieniła się na zieloną.
-Wynocha mi stąd! - wykrzyknął Lahm – Już, już, już!
Pierwszy skoczył Kehl. Nie było go widać długo, bowiem szybko zatopił się w oceanie ciemności rozciągającym się pod samolotem. Potem po kolei skakli pozostali. Ostatni do krawędzi samolotu podszedł kapitan, przeżegnał się i odepchnął lewą nogą. Gdy był już w połowie poza samolotem rozległ się głos z kabiny:
-Panie kapitanie! Nie... - Lahm zniknął. Twarz pilota była skamieniała z przerażenia, patrzył w pustkę za otwartym lukiem, z którego przed chwilą wyskoczyło piętnastu niemieckich komandosów – Jezu Chryste... Tobias, co myśmy najlepszego zrobili?
Drugi pilot patrzył nieruchomo w czarną przetrzeń przed szybą kabiny. Ręce, które trzymał na sterach drżały mu przeraźliwie.
...
Trzask łamanych gałązek i szelest liści rozległ się, gdy sierżant Rosenrot dotknął ziemi po raz pierwszy od startu ich Junkersa. Wylądował jako szósty. Jak zwykle stanął na lądzie bardzo pewnie i bez żadnych problemów. Szybko odpiął spadochron, a następnie rozjerzał się dookoła sprawdzając ilu jego towarzyszy jest w pobliżu. Z powodu egispkich ciemności dostrzegł tylko Friedricha plączącego się w białym spadochronie. Ten jak zwykle roztargniony, jakim cudem on tak świetnie strzela, uśmiechnął do swoich myśli sierżant. Szybko zwinął spadochron i zaczął zakopywać go w ziemi. W tej samej chwili kilkanaście metrów dalej wylądował Jurgen Lahm. Cały oddział był już w norweskim lesie. W parę minut żołnierze uwinęli się z zakopywaniem spadochronów i zgromadzili się wokół kapitana ubezpieczając oczywiście każdą stronę utworzonego kręgu w razie niespodziewanego ataku.
-Odliczyć – po cichu zarządził dowódca.
Komandosi mówili po kolei swoje numery, rozpoczynając od Kehla, a kończąc na Lahmie.
-W porządku. Wszyscy są – ucieszył się, po czym mówił dalej. – Ruszamy teraz na północny-zachód. Dwadzieścia kilometrów stąd znajdziemy nasz punkt docelowy, czyli bazę partyzantów – Nie był pewny, czy informować swoich żołnierzy, że pilot coś do niego krzyczał, gdy Lahm skakał. Co mógł chcieć powiedzieć mu pilot, gdy cały oddział był już w powietrzu?
Zdecydował. Będzie z nimi szczery:
-Panowie, jeszcze jedno – odezwał się w końcu spokojnie – Gdy skakałem z samolotu Markus coś do mnie krzyczał. Nie słyszałem co. Nie mogłem również się zatrzymać, bo już się odepchnąłem. Nie wiem czy było to coś ważnego, ale skoro chciał mi to powiedzieć w takim momencie, to bardzo możliwe.
-Pewnie okaże się, że jesteśmy gdzieś w Mongolii – odpowiedział ktoś ze zgromadzonych.
Oddział cicho się zaśmiał.
-Jeśli informacja przyszła do pilotów z samej góry, to pewnie dowiemy się o co chodziło, gdy nawiążemy rutynowy kontakt z bazą – kontynuował dowódca, po czy skinął na radioopertora siedzącego po jego prawicy – Baumann, do dzieła, a reszta przygotować się do drogi i sprawdzić teren.
Kehl wyznaczył czterech żołnierzy, by wykonali rozkaz kapitana. Od razu poderwali się z miejsc i ruszyli badać ciemności. Pruski dryl. Jak zwykle. Jak zawsze. Jak wszędzie w Rzeszy. Martin Baumann wyjął ze swojego dodatkowego plecaka radio, za pomocą którego miał się połączyć z centrum dowodzenia w Trondheim. Włączył je, pokręcił kilkoma gałkami i przystawił słuchawkę do ucha. Dobywał się z niej tylko nieprzyjemny trzask. Szeregowy kilka razy spróbował wywołać sztab, ale nie przyniosło to skutku. Zmarszczył brwi. Mięśnie na policzkach zaczęły mu drgać, jakby próbował rozwikłać jakiś ciężki problem. Znowu pokręcił gałką i... znowu nic. Lahm zdjął hełm i w milczeniu wpatrywał się w swojego podwładnego. Baumann kręcił i wywoływał nadal. Spojrzał na dowódcę, ten drapał się po brodzie.
-Mamy problem, panie kapitanie – odezwał się w końcu radiooperator.
-Widzę. Nie wróży to nic dobrego. Jakie masz hipotezy?
-Jeden. Uszkodzony odbiornik. Nasz albo bazy. Dwa. Jesteśmy w miejscu, w którym nie dochodzą fale radiowe. Pierwszą alternatywę raczej bym wykluczał. Nasze radio jest na pewno sprawne. Oglądałem je zarówno w samolocie, jak i przed chwilą, zaraz po wylądowaniu. Jeśli chodzi o urządzenie w Trondheim, to mają ich tam kilka w razie awarii. Poza tym jesteśmy na misji specjalnej. Otaczają nas wyjątkową troską – uśmiechnął się Baumann. Znany był z poczucia humoru, który dopisywał mu w każdej sytuacji – Co do drugiej opcji... To również jest bardzo mało prawdopodobna. Nie mam pojęcia co się dzieje.
-Cholera jasna. - zaklął Lahm. Następnie siegnął do kurtki w panterkę po mapę, chwycił również latarkę, która leżała obok niego – Dawać mi namiot. Kehl, Rosenrot, do mnie – rozkazał.
Trzech żołnierzy stoworzyło prowizoryczny namiot nad dowódcą, żeby światło latarki przypadkiem nie zdradziło ich położenia. Zaraz po lądowaniu należało zachować wszystkie środki bezpieczeństwa. Dwóch sierżantów posłusznie stawiło się przy oficerze.
-Jak słyszeliście mamy problem, nie możemy połączyć się z bazą. Baumann cały czas próbuje. Nie znamy przyczyn, tego co się stało. Za chwilę stąd wyruszmy no i będziemy próbować skontaktować się ze sztabem w innym miejscu.
-Czyli kontynuujemy misję? - zaciekawił się Rosenrot
-Takie mamy rozkazy. Jest zbyt ważna, żeby przerywać ją z powodu braku kontaktu.
-Racja. Jak zdobędziemy bazę partyzantów to wtedy już na pewno znajdziemy jakiś sposób, żeby się połączyć z Trondheim.
-Kierujemy się na północny-zachód, jakieś trzy kilometry stąd powinniśmy znaleźć niedużą rzeczkę. Jakieś pytania? - zakończył Lahm pakując mapę do kurtki i gasząc latarkę.
-Nie, panie kapitanie
-Nie...
żołnierze, którzy trzymali nad dowódcami płachtę również ją złożyli. Jurgen przywołał do siebie cały oddział:
-Raporty z rozpoznania otoczenia – zwrócił się do zgromadzonych
-Wszystko w porządku – odparł Johann Preuss – Teren czyściutki.
-Nie mamy kontaktu z bazą, ale kontynuujemy misję, dlatego za dwie minuty wyruszamy dalej. Zbierać się.
żołnierze w mgnieniu oka założyli na siebie plecaki, podopinali kurtki i przygotowali broń. Jednostki Waffen SS były szkolone bardzo dokładnie, niemal idealnie. Służących w nich ludzi odznaczała przede wszystkim dyscyplina i wielka odwaga. Byli gotowi ginąć za swe ideały i przekonania, które były najczęściej bardzo radykalne. Ale to właśnie Niemcy praktycznie jako pierwsi stworzyli siły specjalne we współczesnym tego słowa znaczeniu, czyli oddziały komandosów przeznaczonych do zadań specjalnych.
Grupa kapitana Lahma wyruszła. żołnierze uformowali szyk. Każda strona tej formacji była dokładnie ubezpieczana. Na czele szedł jeden komandos, z tyłu również jeden. W środku znajdowali się dowódca, medyk i radiooperator. Jak na tamte czasy była to dosyć nowatorska taktyka, ale na pewno było bardzo ciężko zaskoczyć poruszający się w ten sposób oddział. Niemcy mieli przygotowanych jeszcze wiele technik marszu, wszystko jednak zależało od terenu, liczby żołnierzy i warunków pogodowych. Teraz szli nocą... po lesie. Musieli trzymać się nie dalej jak jeden metr od siebie, ponieważ inaczej straciliby ze sobą nawzajem kontakt wzrokowy, który był niewątpliwie najważniejszy.
...
Szli dosyć powoli ze względu na morze ciemności, które ich otaczało. Nikt się nie odzywał. Należało zachować ostrożność, bowiem w każdej chwili mogli natknąć się na norweski ruch oporu. Minęła jakaś godzina, odkąd wyruszli z miejsca zrzutu. Stopniowo słońce zaczynało przedzierać się przez mrok i przez chmury, które spowijały prawie całe niebo. Padać przestało na szczęście gdy byli jeszcze w powietrzu. Co chwila jakiś żołnierz sięgał do menaszki wypełnionej wodą. Marsz w nocy, przez las, w pełnej koncentracji był mimo wszystko męczący. Lahm dwukrotnie zarządził postój, by ponownie podjąć próbę połączenia się ze sztabem dowodzenia. Niestety Baumann nie mógł nic zrobić. Kapitan już dawno zaczął się niepokoić. Najpierw pilot usiłujący mu coś powiedzieć, teraz brak kontaktu. Miał złe przeczucia. Miewał je często, lecz tym razem dręczyły go one wyjątkowo mocno... jak nigdy wcześniej. Nie przywykł do tego. Bał się spotkania z przeciwnikiem, co również było nowością. Dzięki lekkim promieniom słońca widać było zafrasowaną minę sierżanta Kehla, który zdawał się wyczuwać sytuację. W końcu zbliżył się do swojego dowódcy:
-Panie kapitanie, minęła godzina i dziesięć minut odkąd wyruszliśmy – mówił bardzo spokojnie. – Rzeka miała się znajdować w odległości czterech kilometrów. Idąc w takim tempie powinniśmy do niej dotrzeć jakiś kwadrans temu.
-Wiem Thomas. Coś jest nie tak – lekko pokiwał głową Jurgen. – Na pewno idziemy w dobrym kierunku, bo sprawdzam kompas co jakiś czas.
-Ja również – z uśmiechem powiedział sierżant.
Kapitan przetarł sobie twarz ręką, po czym dwa razy łyknął wody w manierki.
-Na razie idziemy dalej, Kehl. Zobaczymy czy teren nadal nie będzie się zgadzał z mapą.
Po jakimś czasie zrobiło się zupełnie jasno. Niemcy rozciągnęli lekko szyk, znakomicie dostosowując się do zmian pogody. Po chwili las zaczął się przerzedzać, aż w końcu dostrzegli w oddali zabudowania. Lahm zatrzymał oddział i wyjął lornetkę, którą niósł dotąd przyczepioną do paska kurtki. Przez krótką chwilę przyglądał się budynkom. Okazało się, że jest to nieduża wioska, licząca sobie jakieś dwadzieścia domów. Za nimi rozciągało się piękne, malownicze jeziorko na tle typowo skandyanwskich gór skąpanych w promieniach dopiero wschodzącego słońca. Jurgen przywołał do siebie jednostkę wystawiając jednak wcześniej dwóch żołnierzy na czójkach, ale w takiej odległości by słyszeli co dzieje się na zgrupowaniu.
-Panowie, wchodzimy do tej pieprzonej wiochy. Nie widziałem tam żywej duszy, ale nie sądzę żeby to była pułapka. - powiedział kapitan uprzedzając pytania swoich podwładnych. - Zwłaszcza, że według naszej mapy w tym miejscu powinny być góry a nie żadne jezioro, nie wspominając już o zabudowaniach - zlustrował wzrokiem żołnierzy – Plan jest taki: sierżant Rosenrot a z nim: Frings, Butt, i Baumann obchodzą wioskę i obstawiają północną drogę wylotową. Reszta wchodzi pod moją komendą od zachodu. Pukamy do pierwszych drzwi i kulturalnie prosimy o wspomożenie nas informacją i wodą, bo się kończy. Robimy to w pięciu, a pozostała szóstka ubezpiecza inne budynki – Lahm splunął na ziemię kończąc swoją wypowiedź i skinął głową na Rosenrota.
Sierżant założył hełm na głowę i przeładował MP-40:
-Ruszamy! - rzucił szybko do wyznaczonych żołnierzy, którzy mieli pod jego komendą obstawiać drogę. Grupka pobiegła przez las na drugi koniec wsi. Miejscowość nie była duża, więc Jurgen mógł zobaczyć jak jego podwładni zajmują wyznaczone pozycje. Machnął ręką, dając znak do rozpoczęcia akcji. Oddział zaczął posuwać się do przodu. Cicho i bezszelestnie. Jak koty. Jakby byli urodzeni i chowani w lesie. Perfekcyjne wyszkolenie.
Dotarli do płotu wyznaczającego początek pierwszego gospodarstwa. świnie przechadzały się po podwórku, jakby nie zwracały uwagi na całą sytuację, która działa się zarówno koło ich domu jak i na całym świecie. Beztrosko zajadały się paszą i chrumkały na przybyszów. Zdawało się jakby chciały radośnie oznajmić, że mają daleko w tyle Hitlera i wszystkie jego grupy armii.
Lahm wyznaczył szybko czterech żołnierzy, którzy mieli z nim pukać do drzwi, reszta błyskawicznie zajęła swoje pozycje.
Kapitan podszedł do pierwszego budynku i zastukał kilka razy w eleganckie czerwone drzwi, bardzo charakterystyczne dla norweskiej zabudowy. Cisza... cisza... cisza... Dowódca zapukał znowu. Spokojnie, nie nerwowo, żeby nie wzbudzać podejrzeń. I tak samo jak poprzednio nikt nie odpowiedział. Jurgen dał znak komandosom ubezpieczającym wioskę, żeby czterech z nich poszło do następnego budynku. Po kilku uderzeniach w drzwi, również nikt nie odpowiadał. Lahm, który przykucnął za płotem, teraz wstał i biegnąc w stronę kolejnego domu krzyknął do Kehla:
-Wchodzimy do następnego!
Sierżant wziął ze sobą Friedricha, Preussa i Vogla i ruszył w stronę dowódcy. Kilkanaście sekund później, potężny podoficer wywarzył drewniane drzwi jednym mocnym kopnięciem. Pierwsi przez framugę wparowali szeregowi, za nimi Thomas Kehl, potem zaś Lahm, który został ubezpieczać przedpokój, podczas gdy reszta grupki penetrowała budynek. Jurgen czekał. Były to chyba dwie najdłuższe minuty w jego życiu. Spodziewał się jakiegoś strzału. Był niemal pewny, że spotkają tutaj ruch oporu, ale nic takiego się nie stało. Słyszał tylko tupanie swoich podwładnych, biegających po drugim piętrze. W końcu na schodach pojawił się Lothar Friedrich. Jego twarz wyglądała jakby była wyrzeźbiona z marmuru. Biała. Nieruchoma. Kapitan spostrzegł jak po czole szeregowego spływały strużki potu. Karabin trzymał za pasek w jednej ręce. Schodził po schodach bardzo powoli. Lahm również nie był w stanie się poruszyć. Uważnie obserwował żołnierza.
-Panie kapitanie – odezwał się w końcu cicho i pomału Friedrich. - Tam są nieżywi ludzie.
-Cywile? - zapytał dowódca, nie spuszczając wzroku z szeregowego.
-Cywile.
-Jak zginęli?
Friedrich wpatrywał się teraz w lampkę stojącą na ładnym zabytkowym stoliku, obok wejścia do mieszkania. Kapitan zaczął się irytować.
-Lothar do cholery, co się z tobą dzieje? Składaj mi tu raport. Ale już! Jak oni zginęli?
-Nie mają głów. Cała rodzina jest ułożona obok łóżka bez głów, których nie znaleźliśmy w całym domu. To nie wszystko. Każda osoba ma złamany prawy nadgarstek.
Oczy Lahma zrobiły się teraz większe niż dotychczas, lekko otworzył usta. Zdjął hełm. Za Friedrichem na schodach ukazała się reszta grupy. Kapitan powrócił wreszcie do rzeczywistości, oprzytomniał na ciele i umyśle. Wyszedł przed dom. W kilku słowach przedstawił reszcie jednostki co Kehl znalazł w tym domu i nakazł przeszukanie dwóch kolejnych budynków.
Parę minut później miał już przed sobą kilku żołnierzy z równie przerażoną twarzą co Friedrich. Okazało się, że w pozostałych domach Niemcy zastali taki sam widok jak w pierwszym. Dowódca zwołał do siebie dwóch sierżantów. Reszta oddziału ubezpieczała teren, a Baumann próbował, oczywiście nadal bezskutecznie, połączyć się z Trondheim.
-Panowie – powiedział Lahm, gdy miał już przy sobie podoficerów. - Podsumujmy: w samolocie pilot coś mi krzyknął, niestety za cholerę nie wiem co. Odkąd wylądowaliśmy nie możemy połączyć się z bazą nie wiadomo dlaczego. Mapa nie zgadza się z tym co obserwujemy idąc przez ten pieprzony kraj, znaleźliśmy wyrżniętą całą skandynawską wioskę . Wszystkim ciałom brakuje głów i mają połamane prawe nadgarstki. Jednym słowem: siedzimy w ciemnej dupie.
Rosenrot zapalił papierosa, na którego miał ochotę przez ostatnie kilka godzin. Kehl zdjął hełm i obtarł czoło po czym splunął na ziemię
-Nie sądzę, żeby tych ludzi zabili żołnierze – odezwał się w końcu potężny sierżant - po pierwsze: ruch oporu. Po co miałby zabijać swoich, w dodatku całą wioskę, odrąbywać im głowy i łamać ręce? Nasi? Niemożliwe. Jestem przekonany, że nie ma tu nigdzie naszych oddziałów.
-Mamy tylko jedno wyjście – powiedział Rosenrot, gdy w końcu się zaciągnął - Musimy iść dalej. Nikt po nas nie przyleci. Możemy zawrócić, ale znajdujemy się zaraz na tyłach wroga...
-My nie znajdujemy się zaraz na tyłach wroga, Mathias. - odpowiedział Lahm patrząc prosto w oczy sierżantowi. - My jesteśmy znacznie dalej. Zostaliśmy zrzuceni jakieś pięćdziesiąt kilometrów na północ od miejsca docelowego.
Rosenrot dopiero teraz zorientował sie, że kapitan spoglądał na mapę prawie przez cały czas rozmowy.
-Wszystko zgadza się z naszym cudownym atlasem – wskazał sierżantom na mapie punkt, w którym mieli być zrzuceni i jezioro z wioską, w której znajdowali się teraz.
-O cholera... – zaklął Kehl - To już chyba wiem co chciał ci powiedzieć Markus w samolocie. - uśmiechnął się podoficer.
-No ja też. Nie ma co się ociągać, za parę minut wyruszamy z powrotem. Nie mamy czasu, musimy jak najszybciej dojść do celu i go zniszczyć. Zarządźcie żołnierzom, żeby zabrali z wioski trochę pożywienia. Ciała gniją tam mniej więcej od wczoraj, więc ktokolwiek popełnił to “morderstwo” może być niedaleko. Ruszać się!
Pięć minut później cały oddział był już gotowy do drogi. Lahm po krótce przedstawił im sytuację. Ruszyli. Mijali właśnie pierwszy płot w wiosce, gdy nagle z lasu od południowej strony rozległy się strzały. Poszła ciężka i długa seria. Kapitan natychmiast zarządził odwrót do trzech pierwszych budynków. żołnierze rozdzielili się i szybko pochowali do zabudowań. Ostrzał nie ustawał. W końcu Niemcy odpowiedzieli ogniem.
-Metzelder, na dach! - krzyknął Lahm do jednego z szeregowych. - Stamtąd będzie łatwiej strzelać.
żołnierz szybko pobiegł schodami na drugie piętro, lecz za kilkanaście sekund pojawił się jak bumerang obok dowódcy.
-Co jest? - zapytał Jurgen przeładowując MP-40.
-Panie kapitanie, tam nie ma już tych ciał. - Metzelder oddychał bardzo ciężko. - zamiast nich leżą tylko głowy.
Lahm zamarł. Wpatrywał się jak otępiały w swojego podwładnego. Ostrzeliwujący się obok nich Preuss wstrzymał ogień i słuchał rozmowy z niemniejszym przerażeniem. W dowódcy coś się gotowało. Zimny pot zlał mu czoło. Ręce zaczęły się telepać. Może to jego żołnierze ruszali zwłoki? Niemożliwe... bez rozkazu? Poza tym skąd by mieli głowy ofiar? A może to wszystko mu się tylko zdawało, może to mu się śni? Nie... on nie miewa snów od jakichś dwudziestu trzech lat. Czuł jak robi mu się gorąco. Wyobraził sobie te odcięte głowy wpatrujące się w niego wytrzeszczonymi oczami zastygłymi z przerażenia. Nagle strzały ucichły. Lahm potrząsnął głową. Chciał zacząć racjonalnie myśleć. Wyjrzał zza framugi drzwi wejściowych, w których siedział, w stronę lasu skąd nastąpił atak.
-Jacyś ranni?! - krzyknął.
Ze wszystkich trzech budynków, w których ukrwał się oddział, doszły do jego uszu tylko przeczenia.
-Wynosimy się stąd! Do lasu na północ! Biec przy zabudowaniach! Już, już, już!!
Część komandosów wycofywała się, a kilku pozostałych ubezpieczało towarzyszy. Zmieniali się co chwila, dzięki czemu mogli dokonywać odwrotu w miarę bezpiecznie. Na szczęście nie padł żaden strzał. W końcu znaleźli się w lesie. Lahm nakazł ręką by wycofywać się dalej. Zatrzymali się po jakichś piętnastu minutach biegu przeplatanego szybkim marszem. Wiadomość o tym co odkryto w norweskiej wiosce, szybko rozniosła się po oddziale, dlatego komandosi byli teraz ponurzy i przerażeni. Do uszu Jurgena co chwilę docierały słowa takie jak: duchy, czy czary. Irytowało go to coraz bardziej. Nie lubił, gdy ludzi przypisywali dziwne zjawiska siłom nadprzyrodzonym. Nie wierzył w takie bzdury, teraz jednak nie miał pojęcia jak wyjaśnić incydent, którego osobiście był świadkiem. Sprawdził oczywiście przed odwrotem, czy Metzelderowi nic się nie przywidziało. Niestety nie.
-Baumann, jak tam połączenie? - do radiooperatora podszedł z karabinem w rękach sierżant Rosenrot.
-Nadal nic. - pokręcił głową ze zrezygnowaniem Martin.
żołnierze przysiedli pod drzewami, sprawdzali broń i popijali wodę. Lahm ocierał spocone czoło rękawem kurtki. Na niebie było coraz więcej ciemnych chmur, jakby zanosiło się na deszcz. Przez gęsto rozmieszczone liściaste drzewa nie przebijało również zbyt wiele promieni słonecznych, dlatego Niemcy znajdowali się w półmroku. Słychać było ciche rozmowy. Do Lahma podszedł Kehl:
-Panie kapitanie oni strzelali do nas czymś dziwnym – powiedział marszcząć brwi. - Z pewnością to był jakiś CKM, ale nie mam pojęcia jakiej produkcji, nigdy nie słyszałem takiego dźwięku.
-Ja też, Thomas, dlatego coraz bardziej się martwię. Nie wiem co się dzieje na tym półwyspie - przez chwilę obaj wpatrywali w ziemię pokrytą gdzieniegdzie pięknymi, złocistymi liśćmi. Ten krajobraz zdecydowanie nie pasował do sytuacji w jakiej się teraz znaleźli. - Jak najszybciej wyruszamy w stronę punktu docelowego - Kehl szeroko otworzył oczy patrząc na swojego przełożonego - Postaramy się szeroko ominąć wioskę od wschodu i będziemy się modlić, żeby nie spotkać nieprzyjaciela. Innego wyjścia nie ma.
Sierżant ze zrozumieniem pokiwał głową, po czym szybko wydał oddziałowi stosowne polecenia. Po czterech minutach żołnierze byli gotowi do drogi. Lahm widział strach malujący się na ich twarzach, wiedział, że on nie wygląda wcale lepiej. Nie miał pojęcia co się stało w tej wiosce, a teraz w dodatku musiał przedzierać się przez jakieś dwie doby z piętnastoma komandosami przez ten szatański las, jak to określił w myślach.
...
Po godzinie w lesie było już praktycznie czarno i w dodatku zaczął kropić deszcz. Zimny i ostry wiatr przeraźliwie świstał po drzewach, co jeszcze bardziej wpędzało Lahma w ogólną nostalgię. Co się z nim działo? Nigdy aż tak strasznie się nie bał. Miał dosyć całej tej akcji, myślał tylko o powrocie do domu, do swoich trojga dzieci i wspaniałej żony. Chciał żyć, a po tym co zobaczył w owej wiosce, nie był pewien swojego przyszłego losu. Czuł jak ręce telepią mu się na karabinie. Przygnębiała go dodatkowo myśl o tym, że jest odpowiedzialny za cały oddział, że musi wyprowadzić stąd swoich ludzi za wszelką cenę. Oni mu ufają, przecież nie raz wychodzili razem cało z wielkich opresji. Teraz nie wiedział nawet z kim przyjdzie mu walczyć. Cyżby to partyzanci norwescy mieli nową i tak szybkostrzelną broń? Coś mu tu nie pasowało. Lecz nawet na samą myśl o spotkaniu z przeciwnikiem Lahm odczuwał w brzuchu dziwne kłucie. Nie chciał już zabijać. Nie chciał ciągle krzywdzić ludzi, którzy w końcu walczyli za wolność swojej ojczyzny. Z rozmyślań wyrwało dowódcę silne uderzenie w plecy. Cicho krzyknął i odwrócił się machinalnie chwytając pewniej swoje MP-40. Jego oczom ukazał się Rosenrot:
-Co jest panie kapitanie? - zapytał z uśmiechem. - Strzyga dopadła?
Strzyga. Tak, chyba to będzie natrafniejsze określenie na obecny stan Jurgena, ale przecież nie mógł przyznać się swojemu podwładnemu, że coś z nim nie tak.
-Zamyśliłem się p... - Jego słowa przerwał Baumann, idący tuż przed nim, który podniósł rękę na znak stopu.
Kapitan spojrzał do przodu i zobaczył w oddali jakiegoś człowieka. Dwóch szeregowych, którzy szli na czujce powoli podchodziło do obcego. Tamten się nie poruszał.
-Koło... - Po cichu rzucił rozkaz Lahm.
Komandosi rozbiegli się w dwie strony by stworzyć prowizoryczny okrąg wokół intruza. Stopniowo zacieśniali szyk. W tym czasie Frings, który podążał w czujce, dotarł do celu. Jurgen przypatrywał się co robi szeregowy. W końcu nowy komandos znakiem danym ręką, przekazał informację, że wszystko jest w porządku. Reszta oddziału zaczęła się zbliżać szybciej. Lahm nagle spostrzegł, że człowiek jest całkowicie nagi a na szyi ma zaciśnięta pętlę. Koniec sznura był przymocowany do gałęzi. Kapitan wiedział co to oznacza. Podszedł jeszcze bliżej. Jego przypuszczenia się potwierdziły. Mężczyzna wisiał martwy na gałęzi.
-Ma wyłamany prawy nadgarstek, panie kapitanie – stwierdził Frings.
Przez dowódcę przeszła fala zimna. Jego nogi zadrżały. Zamknął oczy. Boże, to nie może być prawda, myślał.
-Nie żyje od jakiejś doby – spokojnie powiedział medyk, Jens Kahn, po oględzinach ciała. - Jego zgon nastąpił mniej więcej w tym samym czasie co ludzi w wiosce.
Kehl również obserwował powieszonego mężczyznę. Obchodził go dookoła, szukał jakichkolwiek znaków morderstwa, jakiegoś corpus delicti. Nic. Nagle spostrzegł pod ciałem okrąg ułożony z małych patyczków. Zobaczył go również Lahm. W środku koła narysowana była strzałka.
-Połowa za mną – rozkazał szybko kapitan i ruszył w kierunku wskazanym przez symbol.
Sześciu żołnierzy bez wahania zareagowało na jego polecenie. Nie było czasu na kłótnie kto idzie a kto ma zostać, poszli ci, którzy stali najbliżej. Jurgen zdawał sobie sprawę, że podjął dosyć pochopną decyzję. Nie wiedział dokąd zaprowadzi ich droga, którą obrali, nie wiedział za jaki czas wrócą i czy w ogóle wrócą. Z tą drugą myślą stopniowo oswajał się od czasu incydentu we wsi.
Maszerowali dosyć szybko, w pełnym skupieniu. Nie mogli dać się zaskoczyć. ściemniało się, a nad lasem krążyło coraz więcej kruków. Po jakichś dziesięciu minutach przedzierania się przez gęsty las Lahm dostrzegł w oddali ciemny kształt. Dał znak oddziałowi, żeby zbliżali się powoli i ostrożnie. Wreszcie dowódca uświadomił sobie, że owy kształt, to nagi człowiek, siedzący skulony z twarzą skrytą między rękami, którymi obejmował nogi. Mężczyzna lekko kołysał się na boki i słychać było jak mamrotał coś pod nosem.
-Kim jesteś?! - krzyknął po norwesku Kehl
Niemcy zdążyli otoczyć nagiego człowieka. Ten na głosa sierżanta podniósł głowę i patrzył na żołnierzy z dziwnym uśmiechem. Cały czas mówił coś po cichu w dziwnym języku. Kapitan przyjrzał się mężczyźnie. Jego ciało pokrywały liczne krwawiące bruzdy, jakby zostały zadane długim nożem, w dodatku na plecach miał wytatuowany jakiś dziwny znak.
-Skąd się tu wziąłeś? - pytał jeszcze bardziej stanowczo Kehl.
Mężczyzna uniósł ręce do góry patrząc się teraz na Jurgena. Potem wstał. Lahm przeładował broń. Po tym co przeszedł w tym skandynawskim lesie mógł się spodziewać wszystkiego.
-żyłem tam... - odezwał się w końcu mężczyzna wskazując lewą ręką kierunek, w którym znajdowała się wioska. Dopiero teraz żołnierze spostrzegli, że jego nadgarstek jest dziwnie wykrzywiony. Kehl z Lahmem spojrzeli się po sobie. Kość była na pewno wyłamana. Ale dlaczego lewy, pytał sam siebie dowódca, może dlatego, że on żyje. - Wszystko było w porządku – bełkotał mężczyzna – Dopóki wy nie przybyliście do naszego kraju. Wtedy pojawili się i oni – mówiąc to mężczyzna złapał się za głowę i zaczął nią trząść.
-Uspokój się! - krzyknął Kehl.
Mimo że rozmowa toczyła sie po norwesku, to oddział mógł ją zrozumieć, ponieważ przed misją został przeszkolony w tym języku. W końcu to oddziały specjalne. Elita niemieckich sił zbrojnych.
-Co tu się dzieje, człowieku? - spytał zniecierpliwiony Lahm
Mężczyzna opuścił wreszcie ręce. Stał teraz z otwartymi ustami. Zachowywał się jakby był chory psychicznie, bądź opętany.
-Klątwa...! Klątwa...! - krzyczał intruz – Ciąży na nas, dręczy jak pętla szubienicy zaciskająca się na szyi skazanego. Ponad tysiąc lat, nasi przodkowie żyli w niepewności przekazując nam podanie.
-Jaka klątwa? Jakie podanie? - teraz już nawet Kehl miał wystraszoną minę
-Kiedyś Wikingowie... - bełkotał dalej mężczyzna – Wrócili z wyprawy. Mieli przynieść łupy i jeńców. Dużo złota, wszyscy byli szczęśliwi, och oni wtedy byli szczęśliwy, gdybyśmy my mogli być teraz tacy szczęśliwi...
-Mów dalej – warknął Jurgen
-Jeszcze przed ich wyjazdem w kraju tworzyła się opozycja przeciw królowi. Nie! Nie! Co ja robię! Nie mogę wam tego powiedzieć! Wtedy zginę! Oni mnie zgładzą!
-Nikt cię nie zgładzi wieśniaku, a jeżeli nie powiesz nam o co chodzi to czekają cię straszliwe męki z naszych rąk – Sierżant wyjął z pochwy bagnet i z sadystycznym uśmiechem wpatrywał się w nagiego mężczyznę. Ten przestraszył się jeszcze bardziej:
-Może wy mnie obronicie. Macie karabiny...
-Po to tu jesteśmy.
-Dobrze, dobrze... opowiem wam o klątwie. Ach! - intruz splunął na ziemię - Gdy większość wojowników razem z królem wypłynęła, pozostali, z pomocą zagranicznych sojuszników przejęli władzę i usadzili na tronie Wilhelma Krasnobrodego. Szybko pokonali resztki żołnierzy wiernych prawowitemu władcy i rozpoczęły się rządy uzurpatora. W końcu ekspedycja powróciła. Przywieźli dużo skarbów, złota, nawet trochę niewolników. Z portu, do którego dobili podążali lądem do stolicy by uczcić sukces. Wilhelm już dowiedział się o przybyciu wyprawy. Zebrał wojowników i wyruszył, by ostatecznie pobić króla. Ten z kolei usłyszał w wioskach, które mijał, o zmianach, które nastąpiły w kraju podczas jego nieobecności. Wiedział, że nie ma szans w starciu z licznymi i silnymi wojskami uzurpatora. Postanowił skryć się w głębi kraju i zebrać ludzi, by odzyskać tron. Wiedział, że ma licznych zwolenników. Ludzie go naprawdę kochali. Większość została wybita a ci, którym udało się przeżyć służyli Wilhelmowi. Król dotarł w końcu w okolice, w których się znajdujemy teraz. Kończyły mu się zapasy żywności, więc zatrzymał się nieopodal tej wioski – mężczyzna znów wskazał kierunek, w którym znajdowała się owa miejscowość. - Chciał także rekrutować tutaj żołnierzy. Nie wiadomo dlaczego ludzie nie byli skorzy do pomocy, mimo że znajdowało się tam wielu młodych mężczyzn zdolnych do walki. Co więcej, jakiś parszywy zdrajca wydał położenie obozowiska wojowników króla, ścigającemu ich Wilhelmowi. To był koniec. Uzurpator dopadł w końcu prawowitego władcę.
żołnierze wysłuchali spokojnie opowieści Norwega, który teraz przykucnął i patrzył otępiałym wzrokiem na Niemców.
-Czy to już koniec legendy? - przerwał dramatyczną ciszę kapitan.
-O nie...! Nie... to jeszcze nie koniec – szeptał nagi mężczyzna – Wilhelm złapał króla i jego drużynę. Część wojowników została zarżnięta a tych najbardziej zasłużonych zostawił sobie na potem...
Gałęzie drzew wyginały się coraz bardziej. O twarze obecnych zaczęły się ocierać zimne krople deszczu.
-Co się stało z królem i ocalałymi wojownikami? - zaciekawił się Kehl.
Norweg wstał.
-Krasnobrody kazał im połamać prawe nadgarstki. Oznaczało to, że zabiera im możliwość walki na miecze. Ogromna hańba dla wikinga. Następnie... - nagle mężczyzna padł na ziemię i zaczął bełkotać coś w dziwnym języku. Lahm dał znak żołnierzom, żeby się odsunęli. Niespodziewanie Norweg zerwał się z ziemi i rzucił się na jednego z komandosów. Silnym ciosem zdrowej, prawej ręki wbił Niemcowi nos do mózgu. Stojący obok Frings uderzył napastnika w kark kolbą karabinu. Intruz padł na wznak. Niemcy dostrzegli na jego szyi cienką, czerwoną linię. Stawała sie coraz grubsza. Martwy mężczyzna leżał otoczony kordonem żołnierzy Waffen-SS. Jego nagie ciało tonęło w strugach deszczu.
Lahm nakazał Fringsowi dokładnie obejrzeć zwłoki zmarłego Norwega, a sam pochylił się nad zakrwawioną twarzą szeregowego Feuerkrafta.
-Panie kapitanie – odezwał się w końcu Frings – Ten facet ma teraz złamany również prawy nadgarstek.
Lahm znieruchomiał. Spojrzał na Kehla, który gładził się po brodzie rozmyślając nad całą sytuacją.
-Brać Feuerkrafta i wynosimy się stąd – rozkazał Jurgen.
Dwóch żołnierzy podniosło martwego kolegę i cały oddział wyruszył w stronę miejsca rozstania z Rosenrotem.
...
Rozpadało się już na dobre. ściółka usłana jesiennymi liśćmi była mokra i grząska. Słońce skryło się za deszczowymi chmurami. Las był wyjątkowo ponury. Minął już jakiś kwadrans a grupka Lahma jeszcze nie dotarła do celu. Taszcząc ciało żołnierza i maszerując w dość ciężkich warunkach pogodowych, poruszało się dużo wolniej. Komandosi z coraz większą tęsknotą wypatrywali opuszczonej części oddziału. Na ich twarzach malowało się przerażenie. To miała być rutynowa akcja. Wylądować, znaleźć, zniszczyć. Nic nowego, nic skomplikowanego. A tu problemy zastały ich już na samym początku. I były to poważne problemy.
W końcu oczom Lahma ukazała się nieduża polanka. Mógł dostrzec sylwetkę powieszonego człowieka, lecz nigdzie nie widział swoich żołnierzy. Pewnie się pochowali, cieszył się w duchu, może ich wreszcie czegoś nauczyłem. Nie dopuszczał myśli, że oddziałowi mogła przydarzyć się jakaś tragedia. Nie chciał w ogóle myśleć o niepowodzeniach, przestał przygotowywać rezerwowe plany w razie zaskakujących sytuacji. W głowie miał tylko jak najszybsze zakończenie tej nieszczęsnej misji. Nie był szkolony jak walczyć z przeciwnikiem, którego nie ma.
Tymczasem, byli coraz bliżej polany. Jurgen przyłożył dłonie do ust, żeby zawołać swoich żołnierzy. Stanął jak wryty. Oczy rozwarły mu się szeroko.
-Scheisse! - usłyszał głos Fringsa za plecami.
Kehl cicho gwizdnął wyrażając swoje zdumienie. Rosenrot i jego podwładni leżeli martwi. Ciała były podziurawione kulami z MP-40. Nietrudno było się domyślić, że wśród oddziału wybuchła jakaś strzelanina. Pozabijali się nawzajem.
-Sprawdzić czy ktoś żyje – krótko rozkazał Lahm.
żołnierze szybko się rozbiegli. Co chwila do uszu kapitana docierały informacje o zgonach poszczególnych komandosów. Jurgen zbliżył się do ciała Rosenrota. Twarz sierżanta wyrażała wielkie przerażenie. Usta i powieki szeroko otwarte. Było jednak coś gorszego. Rosenrot nie miał prawego ramienia. Było to rana rąbana. Chryste, ktoś urżnął mu rękę? Jurgen przetarł twarz drżącą dłonią. Tak pragnął się teraz obudzić.
-Powtórka z czasów młodości? - do dowódcy podszedł Kehl.
-Skąd ty o tym wiesz, Thomas? - wycedził przez zęby Lahm.
-Zdziwiłbyś się ile wiem – uśmiechnął się sierżant – Sztab przekazał mi sporo informacji, rozkazując jednocześnie prowadzenie obserwacji, czy pamięć o wydarzeniach sprzed dwudziestu trzech lat nie wpływa na podejmowane przez ciebie decyzje.
Jurgen zdumiał się zaciskając jednocześnie zęby ze złości.
-I co... wpływa? - wymamrotwał gniewnie.
-Nie. Co proponujesz teraz? - zapytał Kehl zmieniając temat rozmowy, na którą i tak nie było w tym momencie czasu.
-Rozkazałem Baumannowi, żeby raz jeszcze spróbował połączyć się z Trondheim. Niestety nic - mówił kapitan – Wyruszamy dalej na wschód. Potem odbijemy lekko na północ i spróbujemy dotrzeć do naszych wojsk. Nie wypełaniamy misji. Z sześcioma przestraszonymi i już wyczerpanymi ludźmi możemy pójść jedynie na śmierć. To jest bez sensu. Wyprowadzę ich stąd.
-Zgadzam się – odparł Kehl.
Dowódca wydał polecenia oddziałowi. Już mieli wyruszać, gdy nagle zerwał się jeszcze mocniejszy wiatr. Niezbyt duży deszczyk przekształcił się teraz w ulewę podobną do tych, które coddziennie nawiedzają lasy położone w rejonie równika. żołnierze mimowolnie zbili się w ciaśniejszą grupkę i rozglądali się energicznie dookoła. Ich niepokój narastał z każdą kolejną chwilą. Nagle piorun trzasnął w drzewo oddalone o jakieś pięćdziesiąt metrów. Wyładowanie było na tyle potężne, że drzewo runęło na ziemię. Lahm przeładował karabin i splunął. Stojący obok niego Kehl uśmiechnął się ponuro.
-Wynośmy się stąd panie kapitanie.
Gdy dowódca podniósł rękę by dać znak do wyruszenia, koło jego nóg przetoczyła się ludzka głowa. Jurgen od razu poznał w niej twarz radiooperatora.
-Baumann! - krzyknął i odwrócił się by zobaczyć jaki rzeczywiście los spotkał żołnierza. Lahm aż odskoczył, gdy zobaczył ciało kaprala leżące na ziemi. Reszta oddziału nie wytrzymała. Wszystko co przeżyli w norweskim lesie, wszystkie emocje znalazły teraz ujście. Komandosi rzucili broń i zaczęli rozbiegać się na wszystkie strony krzycząc coś o zbawieniu, śmierci i wikingach. Kehl szybko rzucał rozkazy. Próbował ogarnąć sytuację, ale nikt go nie słuchał. Nagle padł na kolana. Jego twarz wykrzywił grymas bólu. Z okolic wątroby zaczęła sączyć się krew. Lahm dostrzegł to. Sierżant patrzył na swojego przełożnego, przyjaciela przerażonym wzrokiem. Jurgen z trudem zarzucił sobie ogormną sylwetkę Kehla na ramię. Nie mógł go tu zostawić.
-Zabieram cię stąd, Thomas – mówił do komandosa – Wrócimy do domu.
Zaczął bardzo szybko iść w gęsty las. Chiał biec, ale przyjaciel był zbyt ciężki. Lahm czuł jak sierżant powoli wiotczeje na jego ramieniu. Obaj wiedzieli, że umiera. Kapitan był już cały przemoczony. Ciemności skutecznie ograniczały zasięg jego wzroku do jakichś dwóch metrów. W pewnej chwili usłyszał za sobą dziwny hałas narastający z każdą sekundą. Tętent konia... Zrozumiał... Zatrzymał się. Złożył martwe już ciało Kehla na ziemi. Sam uklęknął. Czuł, że zaraz nadjedzie koniec. Nie przeżegnał się. Bóg go opuścił dwadzieścia trzy lata temu. Zamknął oczy. Zobaczył żonę i córki. Uśmiechnął się. Do jego uszu doszedł donośny i wyraźny szept:
-Oto droga...
-Która wiedzie do Valhalli... - dokończył Lahm.
...
-Odnaleziono oddział Alfa, panie pułkowniku.
Oficer podniósł się z krzesła i spojrzał na młodszego stopniem żołnierza oczekując szczegółowych infromacji.
-Niestety wszyscy nie żyją. Mają odrąbane głowy, które również znaleźliśmy, i połamane prawe nadgarstki. Zwłoki są ułożone w dziwnym znak.
-Co z Lahmem? - spytał niecierpliwie pułkownik.
-Nie odnaleziono jego ciała.
qoolo