Witam serdecznie
oto mały skrawek myśli przelanych ostatnio na papier
może przypadnie wam do gustu
Panuje ogólne przekonanie ze samotność jest czymś okropnym, ale i ona jak każde inne ludzkie doznanie jest tylko suma kilku niby nieistotnych czynników. Ja osobiście nigdy nie miałem nic przeciwko odosobnieniu. Syn powtarza mi ze przy każdych odwiedzinach ze w końcu oszaleje, jeżeli dalej będę upierał się przy tym, aby mieszkać sam w tak wielkim domu. Może ma racje, ale nie zamierzam spędzić tych ostatnich dni mojego życia w jakimś domu starców prosząc, co rano pielęgniarkę, aby opróżniła kaczkę. Wole już spokój mojego niezbadanego ogrodu, który z każdym dniem wrasta coraz głębiej przez wiecznie otwarty taras do malej zapuszczonej szklarni dzielącej ogród od kuchni. Przez ostatnie lata pokochałem ten dom. Wcześniej był dla mnie tylko zwyczajnym przystankiem, małym przytułkiem na noc, w którym odpoczywałem przed kolejna podróżą do pracy. Dopiero po śmierci mojej żony Heleny poznałem go bliżej. Te wszystkie pomieszczenia i pokoje, przez które codziennie przechodziłem, w których spałem, jadłem siadanie czytałem książki poznałem dopiero kilka lat temu i to właśnie dzięki tej przez wszystkich znienawidzonej samotności. Człowiek przez cale życie pędzi za symbolami szczęścia, jakimiś świstkami papieru, które wymienia na inne bezwartościowe wymysły reklamowane z fałszywym uśmiechem i obietnica wiecznego zadowolenia. Sczeszcie z automatu, musisz tylko wrzucić monetę. Teraz się śmieje czasami pod nosem, gdy wstając rano spoglądam nerwowo na zegarek czy aby na pewno nie spóźnię się do pracy, a potem dociera do mnie ze to przecież nieistotne od dawna.
Tego dnia wstałem około południa. Po porannym prysznicu ubrałem się w mój ulubiony szlafrok z czerwonego aksamitu i ruszyłem schodami na dół do kuchni. Mijając biblioteczkę wziąłem głęboki oddech, woń starych książek zmieszana z wszechobecnym zapachem kurzu była przyjemna jak zwykle. W lodowce znalazłem tylko resztki pieczonego kurczaka z dnia ubiegłego nie zdatne już do jedzenia a zwłaszcza na śniadanie.
Hmm… - wyszeptałem- trzeba cos zamówić chyba. Chwyciłem za telefon i wybrałem zapisany na kartce numer do sklepu nieopodal.
Za dwadzieścia minut będę. Do widzenia. – Powiedział sprzedawca po tym jak złożyłem zamówienie. Słuchawkę położyłem obok aparatu, aby nikt nie przeszkadzał i udałem się do ogrodu. Był ciepły letni dzień, słońce paliło dość mocno chwyciłem wiec swój wielki wiklinowy leżak stojący na zalanym gorącym światłem tarasie i przeniosłem go w cień starej gruszy stojącej na środku ogrodu. Położyłem się i przez chwile walczyłem z uczucie ze powinienem cos robić, czytać książkę albo gazetę czy tez iść zrobić sobie cos do picia. Walka która staczałem z sobą samym niemal każdego dnia i zawsze wygrywałem.
wkradlo sie tu kilka blędów, tego jestem świadom, ale nie to się liczy naprawdę. Ważne dla mnie jest wasze zdanie odnosnie mojego stylu
pozdrawiam
3
Powiem tyle: pisz dalej
Twój styl mi się podoba. Wkradło się kilka(naście) literówek, parę błędów... ale ogólnie tekst jest dobry.

I jeszcze jedno. Pisz teksty z polskimi znakami
ś, ć, ź, ż, ę, ó, ą... bo w wielu zdaniach ich brakuje.
Pozdrowienia!
Dodane po 49 sekundach:
O właśnie! Brakuje także przecinków.

Syn powtarza mi ze przy każdych odwiedzinach ze w końcu oszaleje

I jeszcze jedno. Pisz teksty z polskimi znakami

Pozdrowienia!

Dodane po 49 sekundach:
O właśnie! Brakuje także przecinków.
4
Nie sadzilam, ze kiedys przyznam fredi'emu racje, ale teraz musze to zrobic:
Jesli zdecydowales sie, drogi autorze, pisac bez polskich znakow (choc to nie wypada - wszak tworczosc to co innego niz forumowe pisanie) to konsekwentnie pisz bez nich. I na odwrot. Nie mozesz robic takiego sita - tu jest, a tu juz nie ma.
bo w wielu zdaniach ich brakuje.
Jesli zdecydowales sie, drogi autorze, pisac bez polskich znakow (choc to nie wypada - wszak tworczosc to co innego niz forumowe pisanie) to konsekwentnie pisz bez nich. I na odwrot. Nie mozesz robic takiego sita - tu jest, a tu juz nie ma.
5
Spodobało mi się,ale.. :-)
Jak już mówiłeś wkradły się błędy,nie przeszkadzają,ale rozpraszają.
Popraw szybciutko, a na przyszłość, staraj się przeglądać tekst przed wrzuceniem :-)
I jeszcze jedno:
Po pierwsze,spróbujcie,wyszeptać "hmm" :-) (tak wynika z kontekstu zdania), po drugie "trzeba coś zamówić chyba" zgrzyta mi...chyba :-)
Ogólem pozytywnie,
Pozdrawiam ;-)
Jak już mówiłeś wkradły się błędy,nie przeszkadzają,ale rozpraszają.
Popraw szybciutko, a na przyszłość, staraj się przeglądać tekst przed wrzuceniem :-)
I jeszcze jedno:
Hmm… - wyszeptałem- trzeba cos zamówić chyba.
Po pierwsze,spróbujcie,wyszeptać "hmm" :-) (tak wynika z kontekstu zdania), po drugie "trzeba coś zamówić chyba" zgrzyta mi...chyba :-)
Ogólem pozytywnie,
Pozdrawiam ;-)
"-dbaj o dochody
jak twój kolega Kartezjusz
-bądź przebiegły
jak Erazm
- poświęć traktat
Ludwikowi XIV
I tak go nikt nie przeczyta"
Zbigniew Herbert
jak twój kolega Kartezjusz
-bądź przebiegły
jak Erazm
- poświęć traktat
Ludwikowi XIV
I tak go nikt nie przeczyta"
Zbigniew Herbert
6
Do jasnej anielki - nie chcę wyjść na głównego czepialskiego, ale byłbym za tym, żeby sprawdzać swoje teksty przed wrzuceniem na forum. Trzeba szanować czytelników, a nie byle co wyleci spod klawiatury, to jeszcze gorące - bum, na forum - "przepraszam za błędy" - a my się mamy męczyć. Co jak co, ale błędy ortograficzne, literówki na końcu interpunkcyjne są w miarę proste do skorygowania bo obiektywne. Moja wypowiedź nie odnosi się do treści.
8
Ja też się podpisuję, szczególnie pod polskie znaki i ortografię.
Tekst jest dobry - choć parę zdań jest trochę za długich.
pozdrawiam
P.S. i proszę, abyś zajrzał do działu "tu się przedstawiamy" i napisał coś o sobie
Tekst jest dobry - choć parę zdań jest trochę za długich.
pozdrawiam
P.S. i proszę, abyś zajrzał do działu "tu się przedstawiamy" i napisał coś o sobie
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
9
Musicie wybaczyć, (choć dla niektórych to zapewnie niewybaczalne) ale gdy cos pisze to ortografia/ interpunkcja/ i cała reszta jest dla mnie całkowicie nieistotna. Ewentualne poprawianie zaczynam dopiero po ukończeniu pracy, gdyż robienie tego w trakcie pisania prowadzi u mnie do maniakalnego przekształcania i zmieniania treści. Nawet sobie nie wyobrażacie ile już prac znalazło się w śmietniku. Oczywiście głupio mi troszkę pokazywać coś takiego komukolwiek, ale górę nademną bieże młodzieńczy zapał i poprostu niepotrafię odczekać tej chwilki, którą poswięcić powinienem na poprawienie tego co napisałem.
Zdaję sobie sprawę z tego że utrudnia to czytanie, więc postaram się poprawić. Ale nie za bardzo.
Dodane po 3 minutach:
Panuje ogólne przekonanie ze samotność jest czymś okropnym, ale i ona jak każde inne ludzkie doznanie jest tylko suma kilku niby nieistotnych czynników. Ja osobiście nigdy nie miałem nic przeciwko odosobnieniu. Syn powtarza mi przy każdych odwiedzinach ze w końcu oszaleje, jeżeli dalej będę upierał się przy tym, aby mieszkać sam w tak wielkim domu. Może ma racje, ale nie zamierzam spędzić tych ostatnich dni mojego życia w jakimś domu starców prosząc, co rano pielęgniarkę, aby opróżniła kaczkę. Wole już spokój mojego niezbadanego ogrodu, który z każdym dniem wrasta coraz głębiej przez wiecznie otwarty taras do malej zapuszczonej szklarni dzielącej ogród od kuchni. Przez ostatnie lata pokochałem ten dom. Wcześniej był dla mnie tylko zwyczajnym przystankiem, małym przytułkiem na noc, w którym odpoczywałem przed kolejna podróżą do pracy. Dopiero po śmierci mojej żony Heleny poznałem go bliżej. Te wszystkie pomieszczenia i pokoje, przez które codziennie przechodziłem, w których spałem, jadłem siadanie, czytałem książki poznałem dopiero kilka lat temu i to właśnie dzięki tej przez wszystkich znienawidzonej samotności. Człowiek przez cale życie pędzi za symbolami szczęścia, jakimiś świstkami papieru, które wymienia na inne bezwartościowe wymysły reklamowane z fałszywym uśmiechem i obietnica wiecznego zadowolenia. Sczeszcie z automatu, musisz tylko wrzucić monetę. Teraz się śmieje czasami pod nosem, gdy wstając rano spoglądam nerwowo na zegarek czy aby na pewno nie spóźnię się do pracy, a potem dociera do mnie ze to przecież nieistotne od dawna.
Tego dnia wstałem około południa. Po porannym prysznicu ubrałem się w mój ulubiony szlafrok z czerwonego aksamitu i ruszyłem schodami na dół do kuchni. Mijając biblioteczkę wziąłem głęboki oddech, woń starych książek zmieszana z wszechobecnym zapachem kurzu była przyjemna jak zwykle. W lodowce znalazłem tylko resztki pieczonego kurczaka z dnia ubiegłego, nie zdatne już do jedzenia, a zwłaszcza na śniadanie.
Hmm… - westchnąłem- trzeba cos zamówić chyba. Chwyciłem za telefon i wybrałem zapisany na kartce numer do sklepu nieopodal.
Za dwadzieścia minut będę. Do widzenia. – Powiedział sprzedawca po tym jak złożyłem zamówienie. Słuchawkę położyłem obok aparatu, aby nikt nie przeszkadzał i udałem się do ogrodu. Był ciepły letni dzień, słońce paliło dość mocno chwyciłem wiec swój wielki wiklinowy leżak stojący na zalanym gorącym światłem tarasie i przeniosłem go w cień starej gruszy stojącej na środku ogrodu. Położyłem się i przez chwile walczyłem z uczuciem, że powinienem cos robić, czytać książkę albo gazetę czy tez iść zrobić sobie cos do picia. Walka, która staczałem z sobą samym niemal każdego dnia i zawsze wygrywałem. Tego dnia nie było inaczej. Uroki zwykłego leniuchowania szybko przyćmiły podświadoma potrzebę wykonywania jakichkolwiek praktycznych czynności.
Słońce przebijało się przez gęsto usiane liście starej gruszy i lekko pieściło moją twarz nieuchwytnym dotykiem. Przez zamknięte powieki czułem ciepło tego dotyku, delikatne i uspakajające jak pocałunek na dobranoc od mamy. Jest to właśnie kolejne z tych niesamowitych przeżyć, które przynosi ze sobą samotność. Wiem dobrze, że to samo uczucie towarzyszyło mi niemal każdego słonecznego dnia, lecz dopiero teraz jestem w stanie się w pełni nim rozkoszować. Pamiętam jak kiedyś wracając do pracy po popołudniowej przerwie mijałem kilku młodych osobników leżących w parku na trawniku. Leżeli obok siebie z twarzami zwróconymi do słonica z zamkniętymi oczami. Mijając ich pomyślałem tylko jak można w ten sposób marnować swoje życie? Teraz żałuje, że nie położyłem się obok nich. Tego samego dnia dostałem awans, a wraz z nim dziesiątki nowych obowiązków, no i oczywiście wysoką podwyżkę. Od tamtego dnia aż do śmierci żony praca stała się moim jedynym życiem i muszę przyznać, że było to bardzo krótkie i bezbarwnie życie. Pamiętam je tak samo jak pamięta się najwcześniejsze dzieciństwo, jakiś bolesny upadek, wspaniały nowy samochód, potworny koszmar wracający, co noc. Nic więcej. Przypominało ono niekończący się cykl tych samych czynności. Teraz mnie to przeraża, więc raczej rzadko rozmyślam o tamtych latach. Dzisiaj jednak pozwoliłem, aby pojawiły się przed moim wewnętrznym okiem. Sam nawet nie wiem, dlaczego, przeważnie szybko je odganiałem koncentrując swoją uwagę na czymś innym. Tym razem jednak zrezygnowałem i pozwoliłem wspomnieniom powrócić na chwilę. Przypomniały mi się wszystkie upokorzenia autorstwa zazdrosnych współpracowników, podlizywanie się zwierzchnikom i niemal niewolnicza praca, która z każdą chwila czyniła nas lepszymi, dokładniejszymi i wartościowymi obywatelami tej rzeczywistości pełnej bogactwa, szczęścia i rozkoszy. U szczytu sukcesu ma się wrażenie, że jest się panem wszechrzeczy, gdyż w końcu mija ten przeklęty lęk przed porażką, potem przez trzydzieści sekund człowiek się cieszy z tego wspaniałego bogactwa, jakie wyszarpał z gardeł swoich konkurentów i uświadamia sobie nagle jak łatwo może to stracić. Cała zabawa zaczyna się od początku. Dwadzieścia pięć lat pracy i w końcu dostałem tą cholerną monetę. Wrzuciłem ją do automatu, schyliłem się po puszeczkę szczęścia rozczarowany jej rozmiarem, a gdy jeszcze ujrzałem na wyświetlaczu napis „ WRZUć KOLEJNą MONETę” stwierdziłem, że szkoda nawet otwierać tą malutką puszeczkę. Tyle właśnie wziąłem od życia. Małą puszeczkę, którą przez kolejne dziesięć lat bałem się otworzyć. Teraz wydaje się to tak strasznie żałosne, że aż wstyd mi się przyznać przed sobą samym. Chyba właśnie dlatego zdecydowałem się pozostać do końca mych dni samemu i nadganiać wszelkie zaległości i muszę przyznać że było co nadrabiać.
Pochłonięty rozmyślaniem musiałem usnąć, gdyż w samym środku plątaniny wspomnień pojawiło się coś, co wywołało u mnie uczucie wyjątkowego niepokoju. Było to wspomnienie pewnego snu, który przed wieloma laty prześladował mnie regularnie, a teraz powrócił do mojej podświadomości. Kolejne szczegóły powoli, ale stanowczo materializowały się przed oczyma mojej wyobraźni, jakbym świadomie obserwował i przeżywał tą króciutką chwilkę zasypiania. Widziałem siebie siedzącego w tym samym ogrodzie, w którym siedziałem naprawdę, nawet ustawienie wiklinowego leżaka było takie identyczne. Na otwartej dłoni miałem małą kupkę złocistego piasku. Wraz z przychodzącym snem pojawiało się coraz więcej szczegółów, aż w końcu uświadomiłem sobie, że już nie obserwuje siebie siedzącego tylko sam siedzę na leżaku i wpatruję się tempo w piasek spoczywający na mej dłoni. Początkowa niepewność i zaskoczenie wynikające z jak się okazało niemal proroczego snu z przed wielu lat zgniło bardzo szybko. Pozostawał tylko piasek na otwartej dłoni.
_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Mały ciąg dalszy.
Zdaję sobie sprawę z tego że utrudnia to czytanie, więc postaram się poprawić. Ale nie za bardzo.


Dodane po 3 minutach:
Panuje ogólne przekonanie ze samotność jest czymś okropnym, ale i ona jak każde inne ludzkie doznanie jest tylko suma kilku niby nieistotnych czynników. Ja osobiście nigdy nie miałem nic przeciwko odosobnieniu. Syn powtarza mi przy każdych odwiedzinach ze w końcu oszaleje, jeżeli dalej będę upierał się przy tym, aby mieszkać sam w tak wielkim domu. Może ma racje, ale nie zamierzam spędzić tych ostatnich dni mojego życia w jakimś domu starców prosząc, co rano pielęgniarkę, aby opróżniła kaczkę. Wole już spokój mojego niezbadanego ogrodu, który z każdym dniem wrasta coraz głębiej przez wiecznie otwarty taras do malej zapuszczonej szklarni dzielącej ogród od kuchni. Przez ostatnie lata pokochałem ten dom. Wcześniej był dla mnie tylko zwyczajnym przystankiem, małym przytułkiem na noc, w którym odpoczywałem przed kolejna podróżą do pracy. Dopiero po śmierci mojej żony Heleny poznałem go bliżej. Te wszystkie pomieszczenia i pokoje, przez które codziennie przechodziłem, w których spałem, jadłem siadanie, czytałem książki poznałem dopiero kilka lat temu i to właśnie dzięki tej przez wszystkich znienawidzonej samotności. Człowiek przez cale życie pędzi za symbolami szczęścia, jakimiś świstkami papieru, które wymienia na inne bezwartościowe wymysły reklamowane z fałszywym uśmiechem i obietnica wiecznego zadowolenia. Sczeszcie z automatu, musisz tylko wrzucić monetę. Teraz się śmieje czasami pod nosem, gdy wstając rano spoglądam nerwowo na zegarek czy aby na pewno nie spóźnię się do pracy, a potem dociera do mnie ze to przecież nieistotne od dawna.
Tego dnia wstałem około południa. Po porannym prysznicu ubrałem się w mój ulubiony szlafrok z czerwonego aksamitu i ruszyłem schodami na dół do kuchni. Mijając biblioteczkę wziąłem głęboki oddech, woń starych książek zmieszana z wszechobecnym zapachem kurzu była przyjemna jak zwykle. W lodowce znalazłem tylko resztki pieczonego kurczaka z dnia ubiegłego, nie zdatne już do jedzenia, a zwłaszcza na śniadanie.
Hmm… - westchnąłem- trzeba cos zamówić chyba. Chwyciłem za telefon i wybrałem zapisany na kartce numer do sklepu nieopodal.
Za dwadzieścia minut będę. Do widzenia. – Powiedział sprzedawca po tym jak złożyłem zamówienie. Słuchawkę położyłem obok aparatu, aby nikt nie przeszkadzał i udałem się do ogrodu. Był ciepły letni dzień, słońce paliło dość mocno chwyciłem wiec swój wielki wiklinowy leżak stojący na zalanym gorącym światłem tarasie i przeniosłem go w cień starej gruszy stojącej na środku ogrodu. Położyłem się i przez chwile walczyłem z uczuciem, że powinienem cos robić, czytać książkę albo gazetę czy tez iść zrobić sobie cos do picia. Walka, która staczałem z sobą samym niemal każdego dnia i zawsze wygrywałem. Tego dnia nie było inaczej. Uroki zwykłego leniuchowania szybko przyćmiły podświadoma potrzebę wykonywania jakichkolwiek praktycznych czynności.
Słońce przebijało się przez gęsto usiane liście starej gruszy i lekko pieściło moją twarz nieuchwytnym dotykiem. Przez zamknięte powieki czułem ciepło tego dotyku, delikatne i uspakajające jak pocałunek na dobranoc od mamy. Jest to właśnie kolejne z tych niesamowitych przeżyć, które przynosi ze sobą samotność. Wiem dobrze, że to samo uczucie towarzyszyło mi niemal każdego słonecznego dnia, lecz dopiero teraz jestem w stanie się w pełni nim rozkoszować. Pamiętam jak kiedyś wracając do pracy po popołudniowej przerwie mijałem kilku młodych osobników leżących w parku na trawniku. Leżeli obok siebie z twarzami zwróconymi do słonica z zamkniętymi oczami. Mijając ich pomyślałem tylko jak można w ten sposób marnować swoje życie? Teraz żałuje, że nie położyłem się obok nich. Tego samego dnia dostałem awans, a wraz z nim dziesiątki nowych obowiązków, no i oczywiście wysoką podwyżkę. Od tamtego dnia aż do śmierci żony praca stała się moim jedynym życiem i muszę przyznać, że było to bardzo krótkie i bezbarwnie życie. Pamiętam je tak samo jak pamięta się najwcześniejsze dzieciństwo, jakiś bolesny upadek, wspaniały nowy samochód, potworny koszmar wracający, co noc. Nic więcej. Przypominało ono niekończący się cykl tych samych czynności. Teraz mnie to przeraża, więc raczej rzadko rozmyślam o tamtych latach. Dzisiaj jednak pozwoliłem, aby pojawiły się przed moim wewnętrznym okiem. Sam nawet nie wiem, dlaczego, przeważnie szybko je odganiałem koncentrując swoją uwagę na czymś innym. Tym razem jednak zrezygnowałem i pozwoliłem wspomnieniom powrócić na chwilę. Przypomniały mi się wszystkie upokorzenia autorstwa zazdrosnych współpracowników, podlizywanie się zwierzchnikom i niemal niewolnicza praca, która z każdą chwila czyniła nas lepszymi, dokładniejszymi i wartościowymi obywatelami tej rzeczywistości pełnej bogactwa, szczęścia i rozkoszy. U szczytu sukcesu ma się wrażenie, że jest się panem wszechrzeczy, gdyż w końcu mija ten przeklęty lęk przed porażką, potem przez trzydzieści sekund człowiek się cieszy z tego wspaniałego bogactwa, jakie wyszarpał z gardeł swoich konkurentów i uświadamia sobie nagle jak łatwo może to stracić. Cała zabawa zaczyna się od początku. Dwadzieścia pięć lat pracy i w końcu dostałem tą cholerną monetę. Wrzuciłem ją do automatu, schyliłem się po puszeczkę szczęścia rozczarowany jej rozmiarem, a gdy jeszcze ujrzałem na wyświetlaczu napis „ WRZUć KOLEJNą MONETę” stwierdziłem, że szkoda nawet otwierać tą malutką puszeczkę. Tyle właśnie wziąłem od życia. Małą puszeczkę, którą przez kolejne dziesięć lat bałem się otworzyć. Teraz wydaje się to tak strasznie żałosne, że aż wstyd mi się przyznać przed sobą samym. Chyba właśnie dlatego zdecydowałem się pozostać do końca mych dni samemu i nadganiać wszelkie zaległości i muszę przyznać że było co nadrabiać.
Pochłonięty rozmyślaniem musiałem usnąć, gdyż w samym środku plątaniny wspomnień pojawiło się coś, co wywołało u mnie uczucie wyjątkowego niepokoju. Było to wspomnienie pewnego snu, który przed wieloma laty prześladował mnie regularnie, a teraz powrócił do mojej podświadomości. Kolejne szczegóły powoli, ale stanowczo materializowały się przed oczyma mojej wyobraźni, jakbym świadomie obserwował i przeżywał tą króciutką chwilkę zasypiania. Widziałem siebie siedzącego w tym samym ogrodzie, w którym siedziałem naprawdę, nawet ustawienie wiklinowego leżaka było takie identyczne. Na otwartej dłoni miałem małą kupkę złocistego piasku. Wraz z przychodzącym snem pojawiało się coraz więcej szczegółów, aż w końcu uświadomiłem sobie, że już nie obserwuje siebie siedzącego tylko sam siedzę na leżaku i wpatruję się tempo w piasek spoczywający na mej dłoni. Początkowa niepewność i zaskoczenie wynikające z jak się okazało niemal proroczego snu z przed wielu lat zgniło bardzo szybko. Pozostawał tylko piasek na otwartej dłoni.
_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Mały ciąg dalszy.
Tu Fui Ego Eris