Jako, że pojedynek okazał się niewypałem, wrzucam tekst tutaj, żeby poznać zdanie publiczności:D
Ciężka sprawa być głową. Miał takie małe ciałko, kończyny za krótkie, łeb zbyt okrągły, po co on pretendował do bycia całą dużą głową? Wszystko przecież spoczywa teraz na nim - raz na czole, raz powyżej uszu... Zmęczony trudnym dniem przytulił się do większej od niego poduszki i usnął niczym dziecko, którym niestety już nie był. Gdyby był dzieckiem, wszystko by mu uszło na sucho. Nawet kradzież księżyca. Teraz jednak musi ponosić odpowiedzialność, a odpowiedzialność to takie trudne i niedobre słowo...
***
Obudził go szczęk klucza w zamku. Do jego komnaty wszedł młody diakon i na wszelkie możliwe sposoby starał się go nakłonić do porzucenia ciepłych pieleszy. "Jak mi się nie chce, znowu taki sam nudny dzień!" pomyślał, lecz uległ w końcu namowom. Stanąwszy przed lustrem poprawił koloratkę i wyszedł na wewnętrzny dziedziniec, gdzie jeden z akolitów dostarczył mu straszliwą wiadomość: brat Andrzej szykuje się do natarcia na klasztor! Z bratem Andrzejem to nie były przelewki - jego zakon miał największe ziemie ze wszystkich. Jak on poderwał chłopstwo, to wszystkie drogi były nieprzejezdne, co dopiero, kiedy chłopstwo zamiast stać i tarasować drogę zaczynało maszerować! Z balkonu dojrzeć już można było obrazek niczym spod Racławic - osadzone na sztorc kosy pobłyskiwały dumnie w słońcu. Nie można było być jednak pewnym, czy to słońce tak się w nich odbija, czy lampy z solarium. Grunt, że chłopstwo maszerowało dziarsko przed siebie. Farmerska banda znajdowała się już tak blisko, że można było usłyszeć skrzypienie słomy w gumofilcach. Stary wikariusz starał się coś zasugerować naszemu bohaterowi, lecz usłyszawszy "spieprzaj dziadu" w odpowiedzi, oddalił się czym prędzej. Sytuacja wyglądała dosyć beznadziejnie. Czego ten Andrzej chce od jego opactwa?! Nie było czasu na zastanowienie, szczególnie, gdy zastanawianie się nie było mocną stroną naszego herosa. Trzeba było działać.
- Wezwijcie brata Romana! - bełkot który wydobył się spomiędzy jego nie bardzo rozwartych warg w zamyśle miał być złowieszczym okrzykiem.
Dreszcz przeszedł po najbliżej stojących. Czy to za sprawą jego słów, czy to nieświeżości oddechu, niemniej zaraz pospieszono po tego, kogo wezwać im rozkazano. Po piętnastu minutach tłum bojaźliwie rozsunął się pod naporem młodych łysych kleryków uzbrojonych w kije baseballowe, krany i wszystko inne, co twarde i ból zadające. Za nimi kroczył dumnie wielkolud z gębą myślą nieskażoną, wodził po tłumie oczami zdającymi się mówić "jestem na was wszystkich bardzo obrażony". W końcu klerycy zatrzymali się, a Piękny Roman, bo tak też go zwano, przepuszczony przez nich, rósł teraz niczym drzewo naprzeciwko naszego bohatera, który sięgał mu mniej więcej pępka.
- Siadaj, bracie Romanie - zamamrotał opat, przysuwając gościowi dziecięce krzesełko i samemu sadowiąc się na oparciu wysokiego krzesła, co pozwoliło mu w końcu patrzeć choć trochę z góry. Zadowolony z efektu, ciągnął. - Niewdzięczny brat Andrzej zbliża się ku klasztorowi. Musimy go powstrzymać za wszelką cenę. Potrzebuję w tym celu pomocy twojej chrześcijańskiej młodzieży...
- Czym nam zawinił brat Andrzej?
- Idzie ku nam zbrojnie!
- Czy ma jakiś powód?
- Oczywiście! Oszukałem durnia wielokrotnie - tu uczynił pauzę, by brat Roman mógł dobrze się zastanowić nad przebiegłością swojego rozmówcy – nie jego jednego zresztą... - tu już ugryzł się w język.
- Ale to chyba źle, że go opat oszukał?
- źle czy nie, brat Andrzej jest gejem!
- GEJEM?!
- żydem.
- Wiadomo samo przez się! Wszyscy geje to żydzi! Do broni, moi chłopcy! – z tym okrzykiem i jeszcze większym obłędem w oczach niż zwykle, rzucił się wraz z tłumem młodzieży do obrony murów przed judejskimi homoseksualistami.
***
Brat Andrzej stał z dumnie wypiętą, owłosioną i opaloną piersią na snopku siana i przemawiał do tłumu:
- Oszukał nas opat, psiakrew, z Unią się dogaduje, przeciwko nam spiskuje, ale my się nie damy. Pokażemy, co to jest patriotyczny i chrześcijański sprzeciw!
Bramy klasztoru otworzyły się dość nagle i wybiegać zeń zaczęły tłumy zbrojnej młodzieży. Wszyscy łysi jak kolano, wszyscy z gębą roześmianą, wszyscy głupi jak te buty, kwiat młodzieży nasz zatruty. Spostrzegł to bystrooki brat Andrzej i zęby wyszczerzył. W te słowa więc się odzywa:
- Głupie to małolaty, dostaną od nas tęgie baty. Mogli siedzieć za murami. Teraz im ból zadamy.
Na te słowa całe zastępy chłopstwa szturmem ruszyły na łysą młodzież. Długie kosy z łatwością trafiały do serca klerykom, co w bardzo krótkim czasie zaczęło przeważać szalę zwycięstwa. Brat Roman nie zląkł się jednak i z właściwą sobie dbałością o młodzież, wysyłał do boju kolejne oddziały. Raz z lewego, raz z prawego skrzydła, młodzi atakowali zaciekle, zmuszając w końcu chłopstwo do obrony. Klęska brata Andrzeja zdawała się być nieuchronną, gdy nagle zakrzyknął on "A gówno!". W tejże chwili nadjechały chłopskie wozy wypełnione nawozem. Kupa zaczęła zraszać łyse czaszki kleryków i ich czyściutkie buty najka lub adajdasa. Przerażeni chłopcy ogłupieli i zamiast atakować, zaczęli czyścić to, co mieli najcenniejsze - obuwie. Chłopstwo walczyło w gumofilcach, gówno im nie było straszne, posiekali kleryków w ciągu kwadransa. Droga na klasztor stała otworem.
***
Opat zląkł się już nie na żarty, popędził do tajnych komnat klasztornych, gdzie rezydował w żelaznej masce jego mózg. Pyta się mózgu, co robić, a ten odpowiada zza żelaza tym samym bełkotliwym głosem:
- Nie ma rady, trzeba będzie wydać pieniądze z dziesięcin na kolejnego
maybacha...
- Chyba nie myślisz, drogi bracie...
- Tak, myślę, w odróżnieniu od ciebie, bracie.
Jak jeden pomyślał, tak drugi zrobił. Szybko posłano po Ojca Dyrektora. Ten zjawił się niechętnie, z wielką powagą i pobożnością wyklinając wszystko, na czym ten świat stoi.
- Czego chcecie, opacie?
- Pomocy, święty ojcze...
- W czymże to pomóc wam powinniśmy?
- Brat Andrzej nasz klasztor chce wziąć szturmem!
- A wy go oddać nie chcecie?
- Za żadne skarby!
- O skarbach zatem pomówmy... Została kiedyś napisana pewna mądra książka, biblią Biblią zwana, książka, której poprawna interpretacja może przynieść nawet fortunę w życiu doczesnym, nie mówiąc już nawet o życiu wiecznym. Mówi nam ona, żeby pomagać bliźnim, nie oczekując nic w zamian. Mówi też jednak, żeby dzielić się wszystkim, czym podzielić się można. Biednym, opacie mój kochany, oj, jaki ja biedny! Co to za społeczeństwo, ci nasi parafianie, skoro za ofiary zebrane na tace nawet na helikopter mnie nie stać... Pomogę wam zatem, opacie, jeśli i wy mnie wspomożecie...
Otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, Ojciec Tadeusz oddalił się niespiesznie, by wezwać swoją armię. Nie minęły trzy kwadranse, gdy mury klasztoru zmoherowiły się doszczętnie. Chłopi wspinający się po drabinach na mury, polewani byli bezlitośnie gorącą herbatką. Babcie nie były jednak w stanie opanować sytuacji. Posunięto się więc do środków najdrastyczniejszych. Naokoło murów ustawiono głośniki i po chwili rozległo się "Ave Maria" w wykonaniu babcinego chóru. Zatykając sobie uszy chłopi masowo zlatywali z drabin. żaden nie był w stanie oderwać dłoni od narządów słuchu, co uniemożliwiło im jakiekolwiek ataki. Babcie tymczasem w najlepsze rozpoczęły "Jezu ufam tooooooooooooooobie" i nie wyglądały wcale na zmęczone. By ostatecznie dobić przeciwników, na murze stanęła jedna z moherowych dam. W oddali, z obozu chłopskiego dało się słyszeć okrzyk "mama?!". Wcześniej wspomniana dama przemówiła do mikrofonu:
- Andrzej, nicponiu, hultaju, obdartusie jeden! Przybytek święty atakować mi będziesz? Poczekaj, już ja się z tobą porachuję!
Nasz heros nikczemnego wzrostu patrzył na to wszystko już spokojny, wręcz dumny. Wiedząc, że już po wszystkim, wrócił do swojej komnaty, by odreagować stres, gdy nagle przez okno wpadła płonąca strzała i podpaliła jego pościel. Od pościeli szybko zajęło się całe łóżko i ogień zaczął rozprzestrzeniać się po całym pokoju...
***
Obudził się z czołem zroszonym potem. Rozejrzał się wokół - nic nie wskazywało na żaden pożar. Wokół było cicho i spokojnie, jeśliby jeśli nie liczyć radosnych gwizdów warszawskiej młodzieży niosących niosącej Romana nad Wisłę, by go utopić z okazji pierwszego dnia wiosny...
Wojna Klanów - tekst z pojedynku
1Jam jest częścią tej siły
która wiecznie zła pragnąc
wiecznie czyni dobro.
która wiecznie zła pragnąc
wiecznie czyni dobro.