PIRACI ZE WSZĄD - KLĄTWA MARNEJ WEŁNY (fantasy/komedia)

1
Rozdział IV

W BAGAŻNIKU



Leonard ocknął się z ciężkim bólem głowy, a dokładniej twarzy. Ostatnim, o czym pamiętał był widok podeszwy markowego buta zmierzający ze zdumiewającą prędkością w kierunku jego twarzy. Ninja otworzył oczy i z przerażeniem odkrył, że jest zamknięty w jakimś ciasnym pomieszczonku. W dodatku dzięki obserwacji odkrył, że zarówno ręce jak i nogi ma dokładnie skrępowane liną. „Cholera!” – pomyślał. W około było okrutnie ciemno. Nie padał nigdzie żaden promyk słońca, czy innego sztucznego oświetlenia. Nagle podskoczył. Lecz nie on, a całe pudełko, w którym przebywał. Odkrył, że wszystko zaczęło się trząść. Powoli po stanie uśpienia wracał mu rozsądek i daleko zasięgowe wspomnienia. „Brodaty Czopku Mistrzu Ludów Lewazyjskich!” – krzyknął w myślach gdy doszedł do pewnego wniosku. Na sto procent znajdował się teraz w bagażniku pędzącej karety. „Przeklęte dziady! Co oni mają za metody?!”. Poruszał lekko rękoma i z potężną zgrozą odkrył, że odebrano mu jego modną, ekskluzywną, skórzaną torbę, oba piękne miecze, pierścień, który przywłaszczył sobie od podziurkowanego kupca oraz całą prywatną korespondencję, której treść tak bardzo chciał zgłębić. Ku narastającemu zbulwersowaniu odkrył, że odebrano mu także całą sumę pieniędzy, którą miał przy sobie.

„O rzesz ****! Już ja dorwę tych *****, ****, ******* i ***** oraz *******, a wtedy *****, albo ******!” – Leonard był tak zdenerwowany, że walił obelgami, których nawet czarty otchłanne starały się nie używać – „Moja forsa! *****, ***** i *****!”

Gorączkowo zaczął się szarpać. Gniew znacznie zwiększył jego siłę fizyczną i udało mu się nawet poluzować krępujące więzy. Kiedy wreszcie dał sobie spokój wyczuł w kieszeni jakiś kanciasty przedmiot. Ostrożnie wyjął go na wierzch. Okazało się, że nadal posiadał ten piękny korsarski sztylet od Czarnobrodego. „Oszuści! Złodzieje! Darmozjady! Nie chciało wam się mnie przeszukiwać… Ale i tak was pozałatwiam!”. Szybko zabrał się za cięcie więżących go sznurów. Uwinął się znakomicie. Zaczął już podważać klapę bagażnika, gdy ostre hamowanie przerzuciło go na drugi koniec bagażnika. Uderzył głową w awaryjną gaśnicę i lekko go zamroczyło.

Gdy odzyskał wreszcie zdolność jasnego myślenia ponownie zabrał się za otwieranie zamka w bagażniku, Szybko zaprzestał czynności, gdy przez klapę przebił się rząd niemałych toporków. I to nie byle, jakich przeznaczonych do wyrębu lasów, lecz wspaniałych, profesjonalnie wykutych i nadających się przede wszystkim do zbrojnych starć, walk, czy strajków.

Na zewnątrz słychać było wszelkie odgłosy walki. Częste zderzanie się metalowego pochodzenia broni niosło się echem przez ładny obszar. Do tego dochodziły jeszcze częste głośno wymawiane obelgi walczących oraz ciekawa dyskotekowa muzyka płynąca zapewne z radia w karecie.

Leonard postanowił nie czekać. Ostrożnie i nadzwyczaj szybko wyskoczył z bagażnika. Miękko wylądował w kupie liści obok polnej drogi, którą jakiś czas wcześniej sunęła kareta. Szybko ogarnął wzrokiem widok w około. Około dziesięciu najemników Rysijeleniova – jak rozpoznał Leonard po oznaczeniach na tunikach – zmagało się z bandą krasnoludów ubranych w czarne płytówki, przeciwsłoneczne okulary i dzierżących niebezpiecznie wyglądające młoty i topory znacznych rozmiarów. Leonard padł, gdy tuż nad nim poszybował młot miażdżąc dwa małe drzewka i wbijając się w głaz kawałek dalej.

Zastanawiał się teraz, co robić. Ucieczka nie wchodziła w grę. Był przecież w środku jakiegoś niebezpiecznego lasu. Lepiej nie ryzykować życia, czy zdrowia błąkając się między tymi drzewami. W końcu zdecydował, że stanie po stronie dziwnej bandy krasnali. Bo przecież to przez Rysijeleniova i jego nędzne plany znalazł się w takiej pozycji, więc nie było sensu pomagać jego ludziom. Nie zwlekając dłużej dobył jedyną broń – korsarski sztylet i skoczył w wir walki.

Ostrza starły się ze sobą, aż iskry poszły. Leonard natarł z taką siłą, że przeciwnik o mało nie wyrąbał się na plecy. Skutecznie zwiększał swe umiejętności bojowe żądzą zemsty względem ludzi, którzy śmieli go okraść. Zignorował ból, gdy jakiś mały toporek wbił mu się w dolną część pleców, która już dawno straciła szlachetną nazwę i pchnął jeszcze mocniej. Był na tyle zdenerwowany, by nareszcie wytrącić przeciwnika z równowagi. Wróg zatoczył się w tył i wyrzucił rękę w bok by powstrzymać upadek. Leonard natychmiast wykorzystał przewagę i szybko pozbawił przeciwnika przytomności ciosem w twarz. Nieszczęśnik poleciał prosto do przydrożnego rowu i się tam zatrzymał. Ninja dla pewności skopał jeszcze leżącego i rozejrzał się za następnym celem.

Walka trwała na dobre. Krasnoludy zdobywały właśnie przewagę. Rzucił okiem na ludzi. Zdecydowanie byli to najemnicy Rysijeleniova, twardziele prawie tacy jak on. Lecz coś jeszcze przyciągnęło jego uwagę. Parę metrów od karety stał górski wagonik wypełniony po brzegi materiałami wybuchowymi. „Pewnie krasnale to tu przytargały. Ci to mają pociąg do takich rzeczy.” – pomyślał. Powoli podszedł od wagonika chcąc poszperać i zaspokoić ciekawość. Był już o krok, gdy z naprzeciwka nadszedł atak. Leonard w ostatniej chwili sparował cios krótkiego miecza. Trysnął deszcz iskier. Ninja wykopał przeciwnika, który wzbił się w powietrze, by po chwili wylądować w samym środku wagoniku. Okazało się, że któraś z iskier podpaliła lont jednego z ładunków.

Minęło jakieś dziesięć sekund, zanim najemnik pojął, że zaraz sobie polata. Patrzył z przerażeniem na palący się lont wiedząc, że nie zdąży już go ugasić. I buchnęło. Wózek wzniósł się wysoko w powietrze znikając za horyzontem. Piach kłębił się wszędzie. Mieszał się z powietrzem i strzępami materiałów wybuchowych utrudniając oddychanie. Ten widok sprawił, że serce Leonarda zabiło szybciej. On sam nie wiedział czy z powodu szoku, czy przyjemności. Tę chwilę zastanowienia o mało nie przypłacił głową, kiedy jeden z pozostałych najemników skoczył na niego z piką w dłoni. Leonard odskoczył w tył machając sztyletem na prawo i lewo. Nagle usłyszał za sobą trzask pękającej gałązki. Wiedząc, że ktoś za nim szykuje się do ataku na chwilę się zdezorientował. Miał nadzieję, że ten z przodu teraz na niego nie skoczy. Niestety. Skoczył. I o to z bronią wymierzoną mu prosto w pierś. Nie było wyboru. Ninja rzucił się na szczupaka w bok. Uderzył w ziemię i odwrócił się na plecy wyrzucając rękę z sztyletem w przód bojąc się, że ktoś go zaatakuje. To, co zobaczył kompletnie go zaskoczyło. Okazało się, że tak jak podejrzewał trzask gałązki wywołał kolejny napastnik, który wcześniej cisnął młotem przed siebie. Teraz młot poszybował prosto trafiając w pędzącego z piką kompana idealnie w klatkę piersiową pozbawiając go tchu. Nieszczęśnik wypuścił swą pikę i runął bez przytomności na ziemię. Pika zaś poleciała trafiając kolegę naprzeciwko prosto w łeb. Gość zwalił się z nóg jeszcze nieszczęśliwie dobijając uderzeniem w przydrożny głaz.

„Popaprańce! Rozwala jeden drugiego. Zero intelektu!” – pomyślał Leonard – „Z drugiej stront najemników tu jak mrówków”.

Złapał parę szybkich oddechów i ponownie się rozejrzał. Najemników nie było wcale jak „mrówków”. Chyba, że liczyć nieprzytomnych. Wokół niego stał teraz gang krasnoludów. Z ponurymi minami mierzyli go wzrokiem i bronią. Z szeregu wystąpił najwyższy krasnolud. Wyskoki, umięśniony, wyglądał na najlepszego wojownika z wszystkich. Wyglądał na dowódcę. Nawet sposób poruszania i ogólny wygląd popierały tę myśl. Naprawdę długa czarna broda poskręcana w dredy opadała do kolan przysłaniając pokaźną kolekcję toporków. Na jego głowie spoczywał elegancki szczeroplatynowy hełm z wygrawerowanym logo klanu.

- Kim jesteś? – zapytał.

- Równie dobrze mogę i ja was o to spytać! – warknął Leonard.

- Tylko nie tym tonem! – ostrzegł krasnolud – Jak będziesz uprzejmie gadać, to może cię oszczędzimy.

To wystarczyło Leonardowi by zaprzestał pyskowania. Jakoś nie widział się w roli poćwiartowanego, lub jeszcze gorzej.

- Dobrze! Dobrze! Spokojnie! Jestem Leonard, ninja. Niestety ci fanatycy mnie dorwali, okradli i pozbawili broni.

- Tak. Ale dlaczego?

- Dlaczego jestem ninja?

- Nie! Nie żartuj sobie! Dlaczego oni cię gdzieś tu wieźli?

- Nie wiem. Ale to wszystko wina tego padalca Rysijeleniova. Dorwę go jeszcze! I tego jego mnicha też!

- Ciekawe. Mówisz Rysijeleniov… To rzeczywiście kawał drania. Albo dwa kawały. O! Właśnie przypomniał mi się kawał, ale to może, kiedy indziej.

- I co teraz zemną będzie? – zapytał Leonard.

- Nie masz wyboru. Idziesz z nami. Udajemy się do starej twierdzy Umbernight ukrytej tu w sercu lasu. Jak mówi przepowiednia: Gdy gwiazdy ułożą się w rządku ładnie, aż szczęka wam opadnie, twierdza ożyje i wartości swe liczne przed wami odkryje.

- Tak, tak. Słyszałem te bajki…

- To nie są żadne bajki. To szczera prawda! W magię też nie wierzysz?

- Eee. No wierzę.

- My też. Jak cały świat, albo i jeszcze więcej.

- A po co tam idziecie?

- Tego już nie musisz wiedzieć.

- Muszę! – zbulwersował się Leonardo – Idę, więc muszę!

- Taaak? Wcale nic nie musisz! Mamy się ciebie pozbyć czy grzecznie się do nas przyłączysz i przydasz na coś? W końcu powinniśmy cię wykończyć za zniszczenie naszych całych zasobów materiałów wybuchowych. To jak będzie?

- Ja tylko żartowałem. Nic wcale nie muszę wiedzieć. Idę, więc z wami. Ale musze zapytać: Kim wy jesteście?

- Jesteśmy przedstawicielami klany Dominus Dominus Fightimus. Ja jestem wodzem, nazywam się Don, ale ty musisz zwracać się do mnie Ojcze Chrzestny. Co do reszty wyjawią ci swoje dane personalne jeśli sami zechcą.

- Ale dlaczego akurat Ojcze Chrzestny? To takie niepodobne do krasnoludów…

- W to, co istnieje nie wierzysz, a w tę rasistowską propagandę tak? Ech… Ludzie… Dlatego masz się do mnie tak zwracać bo jesteśmy mafią! Nie słyszałeś?

Ta informacja doszła do niego jak uderzenie kowalskim młotem w sam środek głowy. Przypomniał sobie o wszelakich epickich historiach o tej mafii. „Jestem martwy” – pomyślał.

- Ooojjcze Chhhrzzzestnyyy…

- Dość! Koniec z pytaniami! Jeśli nie podoba ci się pomysł pozostania związanym przy jakimś drzewie to lepiej się przymknij! – krzyknął Don – Wszyscy zbierać się! Zaraz ruszamy dalej! Już niedaleko! Sonny i Vincenso! Dla was mam specjalne zadanie. Zwiążcie tych wszystkich najemników, wpakujcie do karety i oddajcie ich szefowi oczywiście nie za darmo. Reszta idzie za mną!

Oba krasnoludy zasalutowały dowódcy i posłusznie bez szemrania zabrały się za wykonywanie zleconego zadania. Było długie, nudne i męczące, ale nawet nie śmieli sprzeciwić się rozkazom.

Leonard chciał jeszcze odpocząć, lecz ruszyli. Wepchnięto go w środek pochodu. Wódz zaś udał się na jego początek i narzucił tępo. Było dość szybkie, ale ninja nie narzekał. Po pobycie w bagażniku rozprostowanie nóg nie było głupim pomysłem.

Idąc tak krętymi leśnym „ścieżkami”, lub raczej terenami nienadającymi się do spaceru przypominał sobie informacje o tej dziwnej twierdzy. Przypomniał sobie w końcu jakąś legendę opowiadającą o dużej ilości skarbów spoczywających w ruinach. I to go bardzo zmotywowało.

2
Jutro przeczytam te wypociny, póki co chciałbym, Autorze, zadać Ci jedno podstawowe pytanie : Czy w tytule z niewiedzy umieściłeś wyraz "zewsząd", czy też, bacząc na to, iż utwór jest komediowy napisałeś osobno? W drugim wypadku zrozumiałbym ten postępek. W końcu piraci pochodzą "ze wsząd", niekoniecznie "zewsząd", co nie?
wyje za mną ciemny, wielki czas

4
Witaj. Nadszedł czas pobudki drzemiącego w twoim opowiadaniu potwora :)


Dzwienkoswit pisze: I to nie byle, jakich przeznaczonych do wyrębu lasów, lecz wspaniałych, profesjonalnie wykutych i nadających się przede wszystkim do zbrojnych starć, walk, czy strajków.


Mógłbyś mi wytłumaczyć po co wstawiłeś w tym miejscu przecinek?


Dzwienkoswit pisze:...zmagało się z bandą krasnoludów ubranych...stanie po stronie dziwnej bandy krasnali.


Krasnal, a Krasnolud to zupełnie co innego. Jedna, występująca w powieściach fantastycznych i druga, pojawiająca się w bajkach dla dzieci, aczkolwiek ostatnimi czasy wielu twierdzi, iż krasnal jest zdrobnieniem Krasnoluda (z czym osobiście się nie zgadzam)


Dzwienkoswit pisze:Zignorował ból, gdy jakiś mały toporek wbił mu się w dolną część pleców, która już dawno straciła szlachetną nazwę i pchnął jeszcze mocniej.


Co straciło swą szlachetną nazwę, Autorze?


Dzwienkoswit pisze:Ninja rzucił się na szczupaka w bok. Uderzył w ziemię i odwrócił się na plecy wyrzucając rękę z sztyletem w przód bojąc się, że ktoś go zaatakuje.


Nieprawidłowa forma. Powinno być "ze sztyletem".


Dzwienkoswit pisze:Nieszczęśnik wypuścił swą pikę i runął bez przytomności na ziemię. Pika zaś poleciała trafiając kolegę naprzeciwko prosto w łeb.


Trochę dziwny jest fakt, iż pozbawiony tchu człowiek wypuszcza pikę, która "leci" i zabija faceta oddalonego o parę metrów... Nie napisałeś, iż najemnik rzuca piką, lecz

ją wypuszcza.


Dzwienkoswit pisze:„Popaprańce! Rozwala jeden drugiego. Zero intelektu!” – pomyślał Leonard – „Z drugiej
stront
najemników tu jak "mrówków”.


To "mrówków" mogłeś wstawić w cudzysłów, jak w kolejnym zdaniu. Aha, jeszcze literówka.


Dzwienkoswit pisze:To wystarczyło Leonardowi by zaprzestał pyskowania. Jakoś nie widział się w roli poćwiartowanego,lub jeszcze gorzej


Przed spójnikiem "lub" w tym wypadku nie stawiamy przecinka.


Dzwienkoswit pisze:Udajemy się do starej twierdzy Umbernight ukrytej tu, w sercu lasu.


Aż się prosi o przecinek.


Dzwienkoswit pisze:Jak cały świat, albo i jeszcze więcej.


Przed spójnikiem "albo" nie stawiamy przecinka.


Dzwienkoswit pisze:- Muszę! – zbulwersował się Leonardo. – Idę, więc muszę!


Kropka, Autorze!


Dzwienkoswit pisze:- Jesteśmy przedstawicielami
klany
Dominus Dominus Fightimus.


Wiem, wiem, że to tylko literówka, jednakże błąd jest błędem.


Dzwienkoswit pisze:Dlatego masz się do mnie tak zwracać, bo jesteśmy mafią!


Zapomniałeś o bardzo ważnym przecinku.


Dzwienkoswit pisze:- Dość! Koniec z pytaniami! Jeśli nie podoba ci się pomysł pozostania związanym przy jakimś drzewie to lepiej się przymknij! – krzyknął Don. – Wszyscy zbierać się!


Boldem jest kropka.


Dzwienkoswit pisze:Zwiążcie tych wszystkich najemników, wpakujcie do karety i oddajcie ich szefowi,oczywiście nie za darmo
.



O czym tu dużo pisać? Przecinek, Autorze!


Dzwienkoswit pisze:Idąc tak krętymi leśnym „ścieżkami", lub raczej terenami nienadającymi się do spaceru przypominał sobie informacje o tej dziwnej twierdzy.


Nie stawiamy przecinka przed spójnikami: albo i oraz ani ni lub, przed spójnikami powtórzonymi, które pełnią identyczną funkcję w wypowiedzeniu stawiamy przecinek, np. Zjem obiad i ciastko, i lody.



Ogólnie na rzecz patrząc :

Tytuł nie pasuje do opowiadania! Popraw wytknięte przeze mnie błędy i zmień tytuł oraz konstrukcję niektórych zdań. Bywaj!
wyje za mną ciemny, wielki czas

5
Jakem Czerwony Kapturek zgadzam się z Bratem Wilka co do wad interpunkcyjnych (tych jest nawetr więcej, niż Ollars wymienił) i innych, literówek jest sporo, widać, że to błędy wynikające z pomyłek na linii palec-klawisz, ale to niechlujstwo Autora, które się przeciw Autorowi zwraca.

Widać, że coś tam się dzieje, są aluzje i podteksty, jakiś żart jeden czy drugi... ogólnie nieźle, chociaż nie porywająco.

Czemu nie porywająco:

1/ niezręczności stylistyczne, powtórzenia

2/ przestylizowany, kwiecisty język, kalki językowe - żarty nie będące oryginalnym wkładem Autora w język literacki (jak mrówków)

3/ dość schematyczny pomysł, mało wciągająca akcja

Ogólnie nie jest źle, kierunek jest dobry.

Życzę powodzenia.

M.
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

Re: PIRACI ZE WSZĄD - KLĄTWA MARNEJ WEŁNY (fantasy/komedia)

6
"Ninja otworzył oczy i z przerażeniem odkrył, że jest zamknięty w jakimś ciasnym pomieszczonku. W dodatku dzięki obserwacji odkrył"



Na początku piszesz, że zobaczył, że jest w jakimś ciasnym pomieszczeniu, a potem - że nigdzie nie padał żaden promień światła. Jedno wyklucza drugie, w totalnej ciemności nie widzą nawet koty

Do tego zdanie "słońca czy innego sztucznego oświetlenia". Dla twojej informacji - słońce to nie sztuczne oświetlenie ;)

Ha! A jednak pudełko!



"Odkrył, że wszystko zaczęło się trząść"

Nie no, wielkie odkrycie. Po prostu wszystko zaczęło się trząść, on niczego nie odkrywał, po prostu bolał go tyłek!



"O rzesz"

Żeż ;)



"szybko pozbawił przeciwnika przytomności ciosem w twarz"

Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak cholernie trudne to jest ;]



"Wyskoki"

Wysoki, choć nie jestem pewien, czy tego określenia można użyć wobec krasnoluda



"Nawet sposób poruszania i ogólny wygląd popierały tę myśl"

Potwierdzały raczej, popierać można homoseksualistów albo PIS



Jak dotąd najlepszy kawałek z tych twoich - co prawda nie było specjalnie dużo śmiesznych momentów, za to obeszło się bez mnóstwa pomyłek i niespójności. W dodatku całkiem fajnie wyszła ci scena walki, tj. dynamicznie i jakoś tak ogólnie w porządku

Mam nadzieję, że w końcu napiszesz coś innego niż pastisz, bo to jest fajne, ale do czasu - o ile pierwsze trzy części Strasznego Filmu były dla mnie arcyśmieszne, to czwarta składała się z tych samych, wałkowanych wciąż i wciąż gagów i żarcików.

Liczę na ciebie

Trzymaj się
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”