
Laura poczuła na sobie miażdżący ciężar zapadającego zmroku, zachodzącego słońca, które w zastraszającym tempie znikało za horyzontem. Poczuła jak jej oczy wilgotnieją, a po policzku spływają pierwsze, nieskazitelnie czyste łzy. Włączyła muzykę. Nie zważała na to, że w mieszkaniu obok śpi pewnie małe dziecko, że głośniki grają zdecydowanie za głośno. Wraz z Chylińską krzyczała na całe gardło: „bo kiedy tylko staję się zbyt ludzka niż byś tego chciał…” Odkąd pamięta, uspokajało ją to w chwilach bezgranicznej rozpaczy, poczucia bezsilności. Dźwięki unosiły się w powietrzu niczym latające ćmy lgnące do światła, przeistaczające się później w ciemne wstęgi. Wzlatywały wysoko, po czym zapadały głęboko do wnętrza Laury, by połączyć się z puszczonymi wolno emocjami, uczuciami i nerwami. Dawały ukojenie, tak bardzo potrzebne, żeby nie zwariować, żeby choć na chwilę zagłuszyć lęk.
Laura od wielu dni czuła się, jakby siedziała w zamkniętym przedziale pędzącego po nietykalnych torach pociągu. Posuwała się w nim o każdy kolejny dzień swojego życia – jakże podobny do poprzedniego, a jednocześnie nieprzewidywalny. Czasami próbowała wysiąść, wyprzedzić wagony i zapomnieć o najważniejszych sprawach, przed którymi szukała schronienia. Niekiedy wydawało się, że potrafi być silna. że potrafi stawić czoło przeciwnościom i godnie z nimi walczyć, by wygrać walkę, a może nawet wojnę. Jednak niemalże każdego wieczoru zduszone w głębi duszy myśli i emocje eksplodowały z siłą bomby jądrowej zrzuconej w nienawiści na kontynenty jest podświadomości. Chciała wtedy chodzić po ścianach niczym długonogi pająk szukający miejsca na uwicie pajęczyny, chciała gryźć ołówki, by wyglądały nie gorzej niż uschnięte drzewa codziennie maltretowane przez bezlitosny wiatr. Chciała krzyczeć ze wszystkich sił, by wyrzucić z siebie całą złość i żal, by pokazać niewidzialnemu światu, jakim losem ją obdarzył. Wyrzucała wtedy Bogu jego niesprawiedliwość, przeklinała go i wypędzała ze swojego życia. Gdy przychodziło opamiętanie, płakała jeszcze donośniej, przepraszała, że nie potrafi oddać mu należytej chwały, że odeszła i nie chce wracać. Nie wierzyła jednak, żeby Bóg – tak zajęty przecież sprawami innych ludzi – mógł jej wysłuchać. Machała wtedy lekceważąco ręką i karciła się w duchu za swoją naiwność. Naiwność, którą wykazała się już niejeden raz nadając słowom M. swoje wypaczone znaczenie. Uczepiała się własnej interpretacji jak ostatniej deski ratunku, jak możliwości spełnienia najskrytszych marzeń. To trzymało ją przy życiu przez kilka następnych dni - do czasu, gdy rozczarowanie godziło w samo serce ze zdwojoną siłą. Rzucała się wtedy na łóżko i wylewała rozpacz wraz z oceanem łez. Przytulała ukochanego psa, który zdawał się rozumieć lepiej niż niejeden człowiek, który patrzył w oczy współczującym spojrzeniem i szeptał niesłyszalne słowa pociechy. Nie odstępował Laury ani na krok, jakby chciał powiedzieć, że zawsze może na niego liczyć. Wiedziała o tym. Wiedziała, że psina jest jej najlepszym przyjacielem. Była pewna, że pod brązowym futerkiem jego miękkiej sierści kryje się piękna dusza, lepsza i czystsza niż dusza człowieka. Wierna, oddana i zdolna do cudownych uczuć. Widziała w Kali przyjaciółkę, która wcale nie obwiniała za popełnione błędy, ale po prostu była blisko. Czy jednak miała rację?
Laura powtórzyła za Chylińską: „Ja jestem winna!” i uderzyła pięścią w biurko.
- Przecież wiem, że to moja wina piesku – szepnęła do Kali drżącym głosem – Gdyby nie moja głupota, nie płakałabym teraz, nie musiałabym zastanawiać się, co przyniesie kolejny dzień.
- Ja zawsze jestem gotowa dla ciebie skoczyć nawet w ogień – zdawała się szeptać psina – Nigdy ciebie nie osądzałam. Jesteś t y l k o człowiekiem…
„Tylko człowiekiem” brzmiało w głowie Laury jak orkiestra smyczkowa grajków, nie znających się na muzyce. Bo przecież jako istota ludzka ma prawo mylić się i popełniać błędy, nawet po stokroć te same. „Tylko człowiekiem” – dźwięczało coraz głośniej i głośniej, po czym całkowicie cichło, pozostawiając po sobie jedynie pustkę.
Laura siedziała w zadymionym przedziale pośpiesznego pociągu, który w wielkim pędzie omijał wszystkie stacje, nie widząc powodu, by się gdziekolwiek zatrzymywać. Wypuściła niebieskawy dym z płuc, wyobrażając sobie, że jest to niemal materialna nadzieja, której w żaden sposób nie da się pochwycić w dłonie. Za szybą przemykał krajobraz i ludzie, do których uśmiechała się z goryczą. Wierzyła, że jest żywym kłębkiem nerwów, żywym wynikiem własnej głupoty i braku zdolności określania czynów w sposób przyczynowo – skutkowy. Jeden dzień przekreślił całe dotychczasowe szczęście… Nieskazitelnie czysta łza odbiła się w brudnej szybie wyrażając gorycz, żal i pretensje. Tylko do siebie…
To była około miesiąc temu.
Laura przyszła do M. pełna nadziei na wspaniale spędzony dzień. Dzień, w którym nie pozwolą zagościć zmartwieniom i trudnościom, jakże wszechobecnym w ostatnich tygodniach.
Rozmawiali o nieistotnych rzeczach, grali w dziecinne gry, czy szaleli udając wściekłego pingwina lub rozszalałego Indianina na koniu. Patrzyli sobie w oczy, nie chcąc słowami mącić uczuć, jakie wypełniały ich serca. Laura kochała zatapiać się w silnych ramionach M., przykładać głowę do jego piersi i nasłuchiwać rytmicznego bicia serca, czy spokojnego oddechu, przynoszącego jej spokój. Była wtedy naprawdę szczęśliwa, chciała, by choć jedna chwila zatrzymała się na dłużej, by nie ulatywała tak szybko jak znika spadająca gwiazda z nocnego nieba.
Tamten dzień Laura chciała spędzić tylko w towarzystwie M. Nie chciała patrzeć na nikogo innego, nie potrzebowała tego. Nie przewidziała jednak, że M. może mieć na ten temat inne zdanie. On – w przeciwieństwie do niej – miał ochotę spotkać się ze znajomymi przy piwie. Przy kilku piwach. Często miała niemiłe wrażenie, że on m u s i wypić, żeby dobrze się bawić. Martwiło ją to, ale wolała nie prowokować kolejnej kłótni.
- Popatrz, już dość późno – odezwał się M., gdy skończyli grać w jakąś głupią grę – Trzeba by było napisać do Oskara i reszty, czy idą dzisiaj gdzieś pić.
- Nie moglibyśmy pójść dzisiaj po prostu gdzieś sami? – zapytała Laura patrząc w ciemne oczy M. z nadzieją – Chciałam dzisiaj być tylko z Tobą.
- No coś ty! – M. odwrócił twarz, włączył komputer i już pisał do Oskara – Jest piątek a ty chcesz siedzieć w domu?! Ja nie.
- Przecież ja nie mówię, żeby zostać w domu – posmutniała, wiedziała już, że najprawdopodobniej na nic zdadzą się jej słowa.
- Oj przestań. Raz kiedyś można wyjść z przyjaciółmi – M. nie przerywał pisania.
- Proszę… - szepnęła Laura starając się za wszelką cenę powstrzymać łzy cisnące się do oczu.
„Dlaczego on nigdy nie liczy się z moim zdaniem?” – myślała, gorączkowo szukając odpowiedzi i argumentów na przekonanie M. do pozostania tylko z nią. Nie zdążyła. Kątem oka ujrzała odpowiedź Oskara: „Ja się na to piszę. Spotkajmy się tam, gdzie zawsze o 20.”. Czyli wszystko przepadło.
Laura nic więcej nie powiedziała. Zadzwoniła tylko do Michała – jej najlepszego przyjaciela – w celu poinformowania go o spotkaniu. Wiedziała, że nikt inny tego nie zrobi, zawsze zapominali o nim, a bez niego czuła się co najmniej nieswojo. Był kimś, z kim zawsze mogła porozmawiać, nie bojąc się, że nie znajdą wspólnego tematu. Czasami – ku własnemu zdziwieniu – traktowała go jak anioła stróża, przy którym czuje się bezpieczniej.
„Tam, gdzie zawsze” – pomyślała z ironią o słowach Oskara. Co to miejsce miało w sobie, że oni wszyscy – M., Oskar, Marcin i Jerry – lgnęli go niego jak pszczoły do miodu? Tego nie wiedziała. Nie lubiła obskurnego murku nieopodal supermarketu, w którym nigdy nie ma tego, co chciałaby kupić. Nie znosiła lamp z fotokomórką na jego zewnętrznej ścianie. Irytowało ją ich światło, które zapalało się zawsze, gdy tylko w pobliżu uczyniono nawet najmniejszy ruch. Gardziła tym miejscem, gardziła ludźmi, którzy mijając ich patrzyli podejrzliwe - jak na złodziei. Kpiła z zadowolenia Oskara, kiedy cieszył się jak dziecko, że wentylator zaczyna się poruszać i wiać w jego plecy przyjemnym ciepłem. Kpiła z hałasu, jaki przy tym czynił.
A dzisiaj znów miała się tam znaleźć. Znów siedzieć tam i słuchać przygłupich rozmów o grach komputerowych i kiepskich filmach. Zalała ją fala złości. Nawet M. puścił jej prośby mimo uszu. Nie interesowały go jej potrzeby. „Powinnam się przyzwyczaić” – pomyślała z goryczą i z ukosa spojrzała na M. Ubierał się w pośpiechu, nie mogąc trafić nogą w nogawkę spodni. Patrzyła na jego komiczne ruchy i zniecierpliwiona przestąpiła z nogi na nogę.
- Pospiesz się! – powiedziała cicho. O wiele spokojniej niż chciała to zrobić.
- Już idę – odparł, po czym sięgnął po klucze i wyszedł z pokoju. Laura poszła za nim natykając się po drodze na Alinę – mamę M. Poczuła jak wzbiera się w niej złość. Przez głowę przemknęły tysiące myśli. Czy znowu będzie musiała odpowiadać na pytania w stylu: „Co, już wychodzicie? A gdzie idziecie? A z kim?”. Słowa Aliny doprowadzały Laurę do szału, zawsze jednak grzecznie z uśmiechem odpowiadała. Panowała nad sobą, kiedy miała ochotę powiedzieć coś niemiłego, odwracała głowę, gdy słyszała, jak mama zwraca się do M., zdrobniając jego imię na wszystkie możliwe sposoby, by się nie roześmiać. Czego teraz mogła się spodziewać? Doszła do wniosku, że chce uniknąć czegokolwiek, więc powiedziała tylko „do widzenia” i pospiesznie wyszła z mieszkania.
Szli z milczeniu. Laura zapaliła papierosa i co chwilę odgarniała czarne kosmyki z twarzy. Nie miała ochoty rozmawiać. Jednocześnie starała się ukryć swoje odczucia i dać M. do zrozumienia, że jest nim zawiedziona. Na pytania, co się stało, odpowiadała zdawkowo, że nic. I trwała w takiej wersji, bo doskonale wiedziała, że za późno już jest, żeby odwołać spotkanie. Jednak M. w pewnym momencie powiedział:
- Chcesz być dzisiaj tylko ze mną?
- Chciałam, ale ty w ogóle mnie nie słuchałeś – odpowiedziała, nie kryjąc żalu.
- To chodźmy… – dodał cicho.
- A nie sądzisz, że byłoby nietaktem z naszej strony, powiedzieć teraz wszystkim, że zmieniliśmy zdanie i niech idą sami? – odparła nie patrząc mu w oczy. Pragnęła, żeby zaprzeczył, żeby powiedział, że jest dla niego ważniejsza, ale skoro nic takiego nie nastąpiło, dodała:
- Chodźmy już.
Poszli dalej w milczeniu, trzymając się za ręce, ale jakby z przymusu, jakby wcale tego nie chcieli.
Laura z trudem powstrzymywała łzy, M. patrzył gdzieś w dal, był nieobecny.
Na miejscu byli już wszyscy oprócz Michała. „Pewnie wypadło mu coś ważnego i przyjdzie później.” – pomyślała Laura puszczając rękę M. i sadowiąc się wygodnie na pochyłym fragmencie murku. Był zimny, zdawał się wchłonąć chłodne powietrze jesiennego wieczoru i dzielić się nim z innymi. Pod wpływem przenikliwego zimna, złość jakby odeszła gdzieś daleko, pozostawiając po sobie, wciąż dręczący żal.
- Co ci jest? – Laura usłyszała niespodziewany szept M. – dlaczego siedzisz tak cicho?
- Zamyśliłam się – odpowiedziała nie patrząc mu w oczy – Nic mi nie jest.
Uwierzył. Jakże nienawidziła, gdy wszystko przyjmował tak bezkrytycznie. Czy chodziło o błahą sprawę, czy o coś poważnego – wystarczyło burknąć, że wszystko jest w porządku, a on wierzył albo udawał, że wierzy, by uniknąć rozmowy na ten temat. Było jej niezmiernie przykro, chciała przecież, żeby się nią zainteresował, nawet żeby miał pretensje o wymijające odpowiedzi.
Spojrzała teraz na M. Rozmawiał z Oskarem jak zwykle – o grach komputerowych, czy na konsolę, o filmach, piosenkach i artystach – to wszystko znała już na pamięć.
- No ta… Natalia Oreiro – z zamyślenia wyrwał ją głos Oskara – Taką bokserkę gra w tym filmie.
Laura nie wiedziała, czy jej uwagę zwrócił wyższy ton Oskara, czy po prostu usłyszała pierwsze jak dotąd, znane nazwisko. Natalia swego czasu była jej ulubioną aktorką. Co dzień wieczorem biegła do domu, żeby nie przegapić ani jednego odcinka serialu z jej udziałem. Zaśmiała się w duchu z dziecięcych upodobań.
- Przecież to kicha jest! – oponował Jerry – Mówisz, że pełnometrażowy?
- Pewnie! – ochoczo potwierdził Oskar zapalając kolejnego papierosa – A widziałeś to?
- Nie mam najmniejszego zamiaru zniżać się do twojego poziomu.
Wszyscy wiedzieli, że to żarty. Wokół rozniósł się śmiech nie adekwatny do jakości dowcipu, jednak nawet Laura zachichotała cicho. Była ciekawa, jak teraz potoczy się rozmowa. M. nic nie mówił, słuchał tylko z uwagą i zdawał się był tym całkowicie pochłonięty.
- No, jest kiepskie – Oskar spoważniał robiąc przy tym, zwykłą dla niego, minę – Ale czy to znaczy, że mam nie oglądać? Przecież nie o to chodzi, żeby oglądać tylko świetne filmy. Siadam przed telewizorem czasami, bo chcę obejrzeć coś kiepskiego i śmiać się właśnie z tego zepsucia. Tak, oglądam „bokserkę”, bo film jest po prostu lipny.
- Ty też jesteś lipny, jak oglądasz takie bzdety – słowa M. wywołały ogólne poruszenie pomieszane z salwami śmiechu. Rozmowa objęła teraz i inne tematy, tak samo dla Laury obce. Nie musiała jednak długo wymyślać sobie coraz to nowego zajęcia myśli, by nie umrzeć z nudów, bo właśnie pojawił się Michał. Po powitaniach zgodnie stwierdzono, że warto by było przejść się do jakiegoś baru, bo w miarę upływu czasu, robiło się coraz zimniej.
Laura szła w objęciach M., co dawało jej nadzieję, że jednak ten dzień wcale nie jest stracony. Pozostali nieco w tyle. Nie przejmując się tym jednak rozmawiali o sprawach tylko sobie znanych. Co jakiś czas obdarzali się przyjaznym spojrzeniem i wymieniali pocałunki. Laura lubiła, kiedy jego ciepłe usta stykały się z jej ustami, zwykle chłodnymi jak delikatny śnieg. Lubiła, gdy jego gładkie dłonie dotykały jej twarzy – nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego czuła się wtedy niezwykle bezpiecznie. Była pewna, że kocha… i czuła się kochana.
(...)