1
Taki prolog strzeliłem (mam nadzieję, że nie jest zły):



Prolog: Bilet do raju

W niewielkim pomieszczeniu z kasami biletowymi znajdowało się znacznie więcej ludzi niż wynoszą progi bezpieczeństwa, a mimo to kilka osób dzielnie obsługiwało klientów siedząc za szybami okienek kasowych. Od klientów oddzielały ich nie tylko szyby, ale także nieobecny wyraz twarzy. Pewnie myślami błądzili wewnątrz czasu i przestrzeni miejsc oddalonych o dziesiątki tysięcy kilometrów, bo czyż sprzedawanie biletów na dalekie rejsy nie jest ironią losu? Siedzisz przy kasie i sprzedajesz bilety, każdy przez chwilę ciąży ci w dłoni, po czym znika w kieszeni kogoś innego, stojącego po drugiej stronie szyby. Kiedy trzymasz ten niby zwykły świstek papieru, zwykle dopada cię nieprzyjemna myśl: chociaż to ja mam teraz ten bilet nie mogę zakończyć jego żywota zgodnie z jego przeznaczeniem – nie mogę pokazać go elegancko ubranej kobiecie, której nigdy nie schodzi uprzejmy uśmiech z twarzy, a ona nie może wpuścić mnie na pokład olbrzymiego i zarazem luksusowego środka transportu płynącego wprost do raju, w którym jest jeszcze więcej elegancko ubranych kobiet z kolejnymi przyklejonymi do twarzy sztucznymi uśmiechami...

I siedząc przy kasie ze smętnym nastrojem w kieszeni a wesołym na zewnątrz widzisz podchodzącego do ciebie kolejnego nadzianego klienta. Ale w nim jest coś innego – zauważasz to od razu. Nie, nie chodzi o jego ubiór, który jest równie elegancki, co ubiory innych ludzi, nie chodzi też o wyraz jego twarzy, która niczym nie odbiega od wyrazów twarzy innych ludzi stojących w kolejce. Ten człowiek jest po prostu inny – tak inny jak ty. Wydaje się pasować do tego pomieszczenia pełnego nadzianych hord, jak pasuje kwiatek do kożucha, albo jak rękawiczki z cielęcej skóry pasują do poliestrowego dresu. Widzisz go, ale wydaje ci się jakby go tam nie było, nie możesz podnieść się i sprawdzić, bo przeszkadza ci w tym szklana zapora oddzielająca cię od klientów. Na kursie mówili, że ona jest po to by nikt nie ukradł utargu z kasy, ale ty wiesz swoje – zdajesz sobie sprawę, że jest ona nieprzekraczalną barierą rozdzielającą twoją nędzną namiastkę prawdziwego świat od świata idealnego – świata ludzi na poziomie. Nim zdążysz zastanowić się głębiej nad tą sprawą, widzisz, że dziwny mężczyzna zdążył już odejść od twojej kasy ze swoim biletem w dłoni, a ty masz do obsłużenia kolejnego zniecierpliwionego homo nadzianusa. Wszystko to, dlatego, że po kilku latach niewolniczej pracy wszystko robisz machinalnie – gdyby była taka możliwość mógłbyś jednocześnie z obsługiwaniem klientów grać w tenisa. Oczywiście gdybyś umiał grać... A że siedzisz w tym przybytku beznadziei całymi dniami za psie pieniądze nie masz czasu i funduszy, aby sobie pozwolić na tego typu przyjemności. A ludzie po drugiej stronie szyby? Oni zapewne nawet nie schodzą z kortów. Grają dniami i nocami, tylko po to by ludzie twojego pokroju mogli się głowić nad takimi rzeczami... Tak, na pewno o to im chodzi. Nie interesuje ich twoje zdanie na ich temat, nie interesuje ich, co o nich myślisz. Im wystarczy, że zaprzątasz sobie głowę ich życiem. W końcu, według nich i tak nie masz nic lepszego do roboty... Wiedzą, że nigdy nie wstąpisz do ich ekskluzywnego grona, wiedzą, że nigdy nie będziesz mógł sobie pozwolić nawet na namiastkę tego, co oni mają, wiedzą, że nigdy nie będziesz mógł sobie pozwolić na bilet do raju...

Dodane po 1 minutach:

Co myślicie?

2
Jest dosyć nieźle. Nie bedę sie rozpisywać, bo fragent jest krótki i trudno mi się do niego ustosunkować. Nie rzuciły mi się w oczy żadne straszliwe błędy. Ale tekst wydaje się jakiś taki niedopieszczony... Szczególnie to, jak narracja niepostrzeżenie prześlizguje się z trzecio- na drugoosobową. Sprawia to takie wrażenie jakby tekst wymykał Ci się spod kontroli. Czy to był zamierzony efekt?



A to ma być prolog do czego? Wklej może jakiś dalszy fragment, nie zjemy Cię :wink:
[img]http://server.jassmedia.net/tutona/baner7s.png[/img]

3
Proszę bardzo: wszystko co do tej pory napisałem:



Rozdział I: Zagubiony Plagiat

Na ekranie starego telewizora marki Phillips rozpoczęły swe ekranowe harce napisy kończące ostatni odcinek drugiej serii serialu Lost, znanego też jako Zagubieni. Przeciętnego widza zapewne zdziwiłaby pora emisji, gdyż czwarta nad ranem nie jest okresem największej oglądalności. Jednak ten odcinek był specjalny nie tylko w swojej treści, ale także, dlatego, iż został nagrany na kasetę wideo równie starą, co telewizor. A owa kaseta widziała już wiele filmów. Ostatnim z nich był świetny Ojciec Chrzestny z niezapomnianym Marlonem Brando w roli głównej. Ale nawet ten największy z filmowych gangsterów musiał ustąpić miejsca jednemu z odcinków ulubionego serialu Magnusa Monestera, pracownika okienkowego we wspomnianym już wcześniej przybytku. Tego odcinka mężczyzna nie mógł akurat zobaczyć, gdyż... Co tu dużo mówić – w pracy był... Ale w błędzie jest ten, co myśli, że owa kaseta trafi na jakieś honorowe miejsce na jakiejś fanowskiej ścianie. O nie, Magnus nie miał takiej ściany, a wspomniana już kaseta zostanie nośnikiem nowych bohaterów i przygód. Titanic? Nie już go widział. To może Siedem lat w Tybecie? Tak ten będzie lepszy. Zdecydowanie...

- Boże! Co za plagiat! – mruknął jakby do siebie lub do pobliskiej klamki Magnus, ciężko podnosząc się z fotela. – Wszystkich twórców powinno się, co najmniej zamknąć w więzieniu o zaostrzonym rygorze i trzymać przy życiu podając im tylko wodę i... – Zamyślił się wyciągając ze sfatygowanego magnetowidu kasetę. – Pigwy! Tak pigwy mogą być...

Jakby od niechcenia wsadził kasetę do tekturowego pudełka i skrócił dalsze męki telewizora naciskając czerwony przycisk na obudowie. Zrobiwszy to pozostał jeszcze chwilę w pozie oznaczającej jak zwykle to samo – zniesmaczenie właśnie obejrzanym odcinkiem swojego ulubionego serialu. Chyba w tym momencie każdy człowiek, niekoniecznie psycholog z siedmiomiesięcznym stażem, by zauważył dziwność tego wszystkiego i bynajmniej nie chodzi tu o beznadziejne życie Magnusa. Bo chyba każdy uznałby je za beznadziejne – Monester skończył studia na renomowanej uczelni, której nazwy nie przytoczę, choćby, dlatego, że nie chcę robić nikomu antyreklamy. I pomimo tych studiów i pomimo świetnej znajomości komputerów i pomimo znakomitej znajomości języków obcych nie mógł dostać dobrej pracy. Wszyscy bez wyjątku odprawiali go z kwitkiem. Był już, co prawda: strażakiem, policjantem, roznosicielem ulotek klubu o podrzędnej renomie, ale nie był to jego szczyt marzeń. O nie, on mierzył wysoko, naprawdę wysoko...

A Zagubiony Plagiat - jak Magnus nazywał serial, wziął się od pewnego wydarzenia, a właściwie od pewnej osoby... Ojciec mężczyzny zagrał kiedyś w pewnym bardzo starym i zapomnianym przez Boga i ludzi filmie: W Starcie Feniksa, a jeśli ktoś widział ten film a także posiada IQ wyższe niż iloraz inteligencji głównej Kaczki pewnego europejskiego kraju, tego na P. to powinien się także tego domyślić.

Nagle Magnus przestał gapić się na telewizor jak świeżo złowiona ryba gapi się na wędkarza i poszedł do łazienki, aby się przygotować do pracy. Do kolejnych ośmiu godzin szczerzenia zębów i podawania biletów klientom. A co robił w tej łazience to już jego słodka tajemnica...

Gdy z niej wyszedł był świeżutki niczym szczypiorek na wiosnę, więc nie rozwodząc się dłużej nad istotą Zagubionego Plagiatu, Magnus założył brązowe zamszowe buty, przekręcił zaśniedziałą mosiężną klamkę w drzwiach wejściowych, po czym delikatnie zamknął je z drugiej strony i wsunął klucz do zamka. Gdy usłyszał oczekiwanie stuknięcie zapadki, schował klucz pod wycieraczkę, po czym zszedł po schodach w stronę wyjścia i swojego samochodu, który, jak Monester miał nadzieję, ciągle stał na parkingu.



Rozdział II: Pieskie życie

Ile to już dni? Siedem, osiem? Co najmniej. Co najmniej przez tyle dni nie mógł choćby poczuć zapachu jakiegokolwiek jedzenia. Niekoniecznie jakiegoś wykwintnego dania, wystarczyłaby zwykła kiełbasa. Tak, on uwielbiał kiełbasę. Ale teraz nie miał siły już nawet o niej marzyć... Snuł się niczym złowrogi cień po dzielnicy willowej Miasta Aniołów, a w swoim olbrzymim głodzie kilkakrotnie starał się złapać coś, co chociaż w pewnej małej dobrze ukrytej części nadawałoby się do jedzenia. Ale teraz wiedział, że już za późno. Wiedział, że umiera. I nikt nie przyszedł mu z pomocą, bo któż by pomógł staremu bezpańskiemu psu? Ale on i tak tej pomocy by nie przyjął – doskonale pamiętał sposób, w jaki został potraktowany przez swojego pana. Tego pana, którego potem pogryzł... Pamiętał też mężczyznę w schronisku, do którego trafił. Tak, on z całą pewnością nie lubił zwierząt....

Nagle coś przykuło jego wzrok, a jego czarny nos natychmiast wyczuł nadzieję. Lecz, gdy spojrzał w stronę, z której dochodził ten wspaniały zapach, ujrzał jedynie szczęśliwego psa – pudla, który bawił się z ludzkimi dziećmi na podwórku jednej z willi, a w pysku niósł pigwę... Dust wiedział, że patrzy na psią elitę, wiedział, że nigdy nie będzie jednym z nich – szczęśliwych, wiecznie najedzonych i rozleniwionych psów. Oddzielała go od nich nie tylko rasa, czy klasa, ale nawet zwykły płot – za wysoki do przeskoczenia i za wąski do przejścia bokiem. Tak, Dust doskonale wiedział, po co zostało zbudowane te ogrodzenie – żeby stworzyć azyl. Azyl dla bogatych i wpływowych. żeby ktoś jego pokroju nie mógł wejść. Ale Dust nie chciał wejść – panicznie potrzebował czegoś do jedzenia, ale zdawał sobie sprawę, że tu go nie dostanie... Więc ruszył w dół ulicy, oświetlanej blaskiem księżyca i ulicznych latarni, powoli umierając...



Rozdział III: Biała mocha

- I znowu do kieratu – pomyślał Magnus zajmując miejsce za słynnym okienkiem w kasie biletowej. Ledwie zdążył wygodnie się usadowić na obrotowym krzesełku, a już przed kasą ustawił się rządek zniecierpliwionych klientów. Starając się nie zauważać wyniosłych spojrzeń homo nadzianusów, mężczyzna przystąpił do wydawania kart pokładowych. Co prawda wiele roboty nie miał, gdyż obsługiwał kasę Dla klientów z rezerwacją, to wykonywał ją niechętnie, co bardzo rzucało się w oczy nie tylko rządkowi ludzi, ale także przełożonemu, Magnusa, który widział wszystko u siebie w gabinecie przez wszystkowidzące oko kamery. I owy szef zadecydował, że nie omieszka powiedzieć swojemu podwładnemu kilka nieprzyjemnych słów.

W tym samym czasie niczego niespodziewający się, wyżej wspomniany już pracownik, nadal dzielnie zmagał się z nadzianą hordą, a jego cierpliwość malała w tempie wprost proporcjonalnym do liczby obsłużonych klientów. Magnus dobrze wiedział, że jeśli tak dalej pójdzie to straci resztki wymuszonej uprzejmości i rzuci się na pierwszą lepszą osobę po niewłaściwej stronie kasy, ale ku jego ogromnemu zaskoczeniu nic takiego nie miało miejsca, a jego zniechęcenie po prostu prysło, jakby nigdy go nie było.

- Marny ze mnie jasnowidz – mruknął do siebie Magnus, gdy ujrzał to, co ujrzał. Stojąc jeszcze przed chwilą przy okienku starszy mężczyzna dzielnie ściskający w dłoni kubek białej mochi, odszedł nie wziąwszy swojego biletu! Miliony myśli zaczęły walczyć o swoje miejsce w głowie pracownika okienkowego, ale Magnus odrzucił je wszystkie, po czym szybko wsunął bilet do kieszeni lnianych spodni.

Gdy tylko mężczyzna skończył obsługiwanie klientów, szybko wyskoczył ze swojego stanowiska pracy, po czym pognał w stronę rękawa prowadzącego wprost na statek...

Gdy dostał się zdyszany na pokład, drżącymi rękami pokazał ślicznej kobiecie w ślicznym mundurku i ze ślicznym uśmiechem przyklejonym do twarzy prawie-swój bilet. Jessica, jak było napisane na mosiężnej tabliczce przypiętej do marynarki dziewczyny, tylko pobieżnie obejrzała świstek papieru, po czym poprosiła o paszport.

Zdenerwowany Magnus uzmysłowił sobie straszną rzecz – nie miał paszportu! A więc nici z jego wielkich planów... Ale nie zrażając się tym zaczął udawać, że przeszukuje kieszenie. Jessica tylko się przyjaźnie uśmiechnęła i powiedziała:

- Może mi pan go pokazać na pokładzie. Statek musi odpływać.

- Tak, ale jakoś, nie mogę go...

- Proszę się tym nie przejmować, jak pan go znajdzie proszę mnie poszukać. Wtedy mi pan go pokaże – odparła dziewczyna, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła, uznając rozmowę za zakończoną. Magnus odprowadził ją wzrokiem i gdy zniknęła za rogiem, niewiele myśląc wszedł na pokład.

Rozdział IV: Kraina sztucznych uśmiechów

Gdy udało mu się w końcu, po odebraniu kluczy doczłapać się do kajuty, Magnus padł szczęśliwy na wielkie łóżko wodne.

- Udało się! Jak Boga kocham, udało się! – wyszeptał z przejęciem w głosie, po czym podniósł się z Leża Bogów i przeszedł się po luksusowym apartamencie, dotykając czy choćby muskając czubkami palców wszystkie te cudowne rzeczy: meble z drzewa wenge, rzeźby etniczne czy chociaż zwykłe klamki pokryte, jak mu się zdawało, co najmniej dwudziesto-cztero karatowym złotem. ściany z masy perłowej i podłoga z egzotycznego drewna nadawały temu miejscu niezwykły charakter. Tam każdy poczułby się bogatym draniem. Magnus tak się właśnie czuł...

Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna podszedł do nich i powoli otworzył, jakby bał się, że silniejszym ruchem mógłby je uszkodzić. Za nimi stał prosty niczym struna fortepianowa młody mężczyzna z nieodłącznym, sztucznym uśmiechem na twarzy.

- Dzień dobry panu. Czy apartament odpowiada pańskim oczekiwaniom?

- Tak, powiedzmy, że może być – rzekł snobistycznie Magnus muskając przy tym jedną z brwi.

- Cieszy mnie ten fakt – odpowiedział chłopak, cały czas szczerząc zęby. – Czy mogę panu zaproponować coś do picia lub jedzenia?

- Butelkę najlepszego szampana, jeśli łaska – odparł Monester. – Mam, co świętować...

- Oczywiście proszę pana. Czy pozwoli pan, że należną sumą obciążymy pański rachunek?

- Dobrze. Numer apartamentu to czterysta-siedem.

- Jest pan niezwykle uprzejmy – powiedział kelner kłaniając się nisko. – Zaraz wracam, jeśli pan pozwoli – rzekł, po czym odszedł.

Godzinę później, gdy Magnus siedział na swoim prywatnym tarasie popijając szampana, ujrzał coś, co nawet najbardziej tradycyjnego księdza przyprawiłoby o czerwone uszy i policzki. I bynajmniej nie chodzi tu o mróz...

Była niczym zjawisko, niczym istota doskonała, promienie słońca delikatnie odbijały się od jej jasnych włosów. Wtedy właśnie Monester zdecydował, że musi ją zdobyć. Zdobyć bez względu na wszystko i wszystkich. I już miał wyjść ze swojego apartamentu, kiedy przypomniał sobie o pewnym niepokojącym szczególiku: o pannie Sztuczny Uśmiech. I nagle jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozległo się pukanie do drzwi.

- To na pewno ona. Nie mogę otworzyć, bo się wyda, kim jestem i co tu robię – pomyślał Magnus. – Muszę coś wymyślić... – mruknął i zaczął się gorączkowo rozglądać, kiedy usłyszał chrobot zapadek w zamku. Dobiegł go też kobiecy głos:

- Przepraszam! Jest pan tu? Przepraszam, że niepokoję, ale naprawdę muszę zobaczyć pana paszport.

Niewiele myśląc mężczyzna przeskoczył przez barierkę, wskakując na taras apartamentu obok, a później na następny, na którym siedzący na drewnianym krześle mężczyzna nie omieszkał poinformować Magnusa, że jak tak można i, że to się w głowie nie mieści, że... Ale reszty Monester nie usłyszał, gdyż był już na kolejnym patio. Tam na szczęście nikogo nie było, więc mężczyzna przeszedł prze kolejną barierkę i skoczył pewnie na drewniany pokład jakieś dwa metry niżej.

- Praca w straży daje profity – mruknął zadowolony i po części dumny ze swojego wyczynu. Gdy rozejrzał się, zdał sobie sprawę, że jego dziwne zachowanie nie wzbudziło nawet niczyich podejrzeń czy uwagi. Najwyraźniej w świecie homo nadzianusów dziwne zachowanie nie było niczym nienormalnym i uważano je, za co najwyżej ekscentryczne.

Spędziwszy resztę dnia spacerując po pokładzie, bojąc się nawet wejść do baru czy pójść na basen, bo w sumie tam pani Sztuczny Uśmiech też mogła go szukać, poszedł do swojego apartamentu by znów zanurzyć się w luksusie...



Rozdział V: Mezaliansowe plany

Leżąc w jakże wygodnym łóżku, które pasowało do niego jak pięść do nosa, Magnus rozmyślał na temat kobiety, którą dziś zauważył. Jej niezwykła uroda zaparła mu dech w piersiach, była niczym piękny kwiat, który kwitnie tylko raz, ale za to piękniej od wszystkich innych, na wszystkich łąkach, ogrodach, czy choćby zwykłych doniczkach na całym świecie.

Ale z drugiej strona Monester, zdawał sobie sprawę z różnicy między jej klasą a jego. Wiedział, że między nimi jest ogromny ocean, który nie sposób przebyć na zwykłej tratwie – a na to akurat był w stanie sobie pozwolić. Wiedział też, że potrzebna by była łódź. I to nie byle jaka. Co najmniej luksusowy jacht, albo transatlantyk. A wszyscy wiemy, że są to drogie rzeczy. Ale powinniśmy też zdawać sobie też sprawę, że Magnus nie jest zwykłym przedstawicielem klasy niższej. O nie, on kryje pewną tajemnicę...

Po mniej więcej godzinie, przynajmniej według stojącego we wnęce nad łóżkiem zegara z budzikiem, Monester wpadł na prosty, acz genialny pomysł: wykorzysta jedną ze swoich cech specjalnych, by zdobyć tą kobietę....

Gdy tylko pierwsze promienie wschodzącego słońca dotarły do apartamentu Magnusa, zadzwonił wspomniany już budzik. Mężczyzna specjalnie nastawił go na tak wczesną godzinę, aby czym prędzej po godzinie czwartej opuścić apartament. Wszystkie te zabiegi rodem ze szpiegowskich filmów klasy B, miały jeden wspólny cel – ukrycie się przed panią Sztuczny Uśmiech. Gdy Magnus tylko wyszedł z kajuty, udał się do holu z zamiarem zamienienia kilku słów z osobą z informacji. Ale zanim tam się udał, zajrzał do restauracji i szczęśliwie zastał tam trwające przygotowania do śniadania. Gdy tylko mężczyzna wszedł do środka, podszedł do niego kolejny Sztuczny Uśmiech i powiedział:

- Szanowny pan wybaczy, ale restauracja jest jeszcze zamknięta.

- Guzik mnie to obchodzi! – rzucił Magnus z udawaną wściekłością. – Po to zapłaciłem takie pieniądze za ten rejs, żeby móc jeść, o której mi się podoba! A ta godzina właśnie mi odpowiada.

- Ale czwarta rano, proszę pana? – zapytał kelner, ale gdy zobaczył minę Monestera zaprzestał dalszych prób przekonania go o rzeczywistej wczesności tej godziny i ruchem ręki zaprosił go do stolika.

Gdy Magnus zadowolił już wszystkie swoje zmysły, wstał od stolika rzucił dziesięć centów napiwku dla kelnera i wyszedł. Stamtąd udał się prosto do głównego holu, gdzie od razu podszedł do młodej kobiety stojącej za kontuarem i z nieokreśloną miną, spytał:

- Jest tu gdzieś kasyno?



Rozdział VI: Ruletkowa miłość

Wieczorem tego samego dnia Magnus ubrany w za duży czarny garnitur należący zapewne do pana Biała Mocha, który razem ze wszystkimi innymi rzeczami owego osobnika został przeniesiony do jego apartamentu. Ale na szczęście wspomnianego już przedstawiciela homo nadzianusów nigdzie na statku nie było. No więc, Monester we wspomnianym już stroju wieczorowym udał się do części statku, w której, jak się dowiedział jest ulokowane kasyno. I rzeczywiście tam było. Nie zostało zniszczone, przeniesione et cetera, no, więc koleją rzeczy Magnus wszedł do środka gdzie pełno już było przedstawicieli klasy panów, a w powietrzu unosił się zapach brandy, cygar i bogactwa... Monester przechwycił szklankę wypełnioną bursztynowym napojem wyskokowym z tacy niesionej przez młodą kelnerkę z nieodłącznym sztucznym uśmiechem i podszedł do stolika, przy którym grano w ruletkę. Tam przyglądając się grze podsłuchał fragment rozmowy dwóch mężczyzn, którzy byli w towarzystwie kobiet, które z całą pewnością można by uznać za ich córki bądź nawet wnuczki. Gdyby ktoś rzeczywiście tak pomyślał byłby w błędzie, w naprawdę dużym błędzie, ale kochanki, czy żony, jak kto woli zostawmy w spokoju, gdyż ważniejszą rzecz stanowi rozmowa owych dwóch starszych mężczyzn:

- Moim zdanie powinno się wysłać całą biedotę do przymusowych obozów pracy i trzymać ich tam o wodzie i pigwach – pigwy... Coś to mówiło Magnusowi, ale nie bardzo wiedział, co...

- Zwykłe nic nie warte śmiecie, pasożyty! – wtórował drugi osobnik. – Bardziej mnie jednak irytują nuworysze. Zwykli biedacy, którzy wygrywają w Bóg jeden wie, jakich konkursach, loteriach wysokie nagrody pieniężne albo zagraniczne wycieczki, a potem myślą, że są jednymi z nas! Oburzające!

- święta prawda drogi kolego. święta prawda – zgodził się pierwszy. – Na studiach ekonomicznych o specjalizacji turystycznej miałem wielu znajomych pochodzących z rodzin wartych tyle, co worek kłaków. A wiesz, dlaczego wybrali się na te studia?

- Niech zgadnę: chcieli za darmo pojeździć po świecie w ramach praktyk?

- Dokładnie tak! Zwykłe chamstwo na takich studiach! Ja tam poszedłem gdyż miałem zamiar otworzyć hotel – ględził pierwszy. – I co? Jestem prezesem jednej z największych na świecie sieci hoteli!

Magnus przysłuchują się tej rozmowie zdał sobie sprawę, że ci dwaj mieli sporo racji. Ale nie był to czas żeby to roztrząsać – Monester wyciągnął z kieszeni swój ostatni banknot studolarowy i wymienił go na żetony u krupiera, następnie obstawił numer i... Wygrał! Później kolejny raz i jeszcze kolejny. Wygrywał cały czas! Stojący w pobliżu ludzie zauważyli jego niebywałe szczęście i przystanęli w pobliżu stołu, żeby popatrzeć i dopingować farciarza. Zgodnie z nadziejami i oczekiwaniami Magnusa była tam także owa wspaniała kobieta, którą zauważył poprzedniego dnia siedząc na tarasie z lampką szampana w dłoni. I to właśnie ta kobieta najbardziej go dopingowała...

Gdy Monester miał kupkę żetonów o łącznej wartości dziesięciu tysięcy dolarów zaprzestał dalszej gry nie chcąc kusić losu i odszedł od stołu. Gdy chwilę później wymieniał owe żetony na gotówkę podeszła do niego wspomniana wyżej kobieta i szepnęła Magnusowi do ucha:

- Numer mojego pokoju to trzysta-sześć, wpadnij... Będę czekała na ciebie całą noc...

Nie mogąc wypowiedzieć choćby słowa, mężczyzna niepostrzeżenie kiwnął głową, ale kobiety już nie było. Ta niedyspozycja strun głosowych została spowodowana słodkością barwy głosu najpiękniejszego kwiatu na tym statku, a Magnus wiedział już, że za nic nie przegapi nocnej schadzki...



Rozdział VII: Fale żądzy

- Trzysta-sześć... – mruknął Magnus. – Jeśli podała mi prawdziwy numer to musi być za drzwiami... A jeśli nie? Wolę nawet o tym nie myśleć – powiedziawszy to mężczyzna zapukał knykciami o drewnianą klapę zakrywającą dziurę w ścianie i czekał...

- Proszę... – rozległ się kobiecy głos ze środka, bez wątpienia należący do oczekiwanej przedstawicielki płci pięknej. Więc Monester nie zastanawiając się dłużej raźnie wkroczył do środka – czego szybko pożałował...

Dywanik... No cóż – zdarza się. Mając nadzieję, że nie przeszkodzi to w ich spotkaniu Magnus podniósł się szybko z podłogi, poprawił garnitur i fryzurę, która akurat najmniej ucierpiała w nagłym zderzeniu typu ziemia-ziemia. Gdy już pewnie stał na nogach mężczyzna z ulgą zauważył, że kobieta jest w innym pokoju, więc nie mogła widzieć jego upadku i z całą pewnością nie mogła go słyszeć, gdyż Magnus upadł na miękki dywan. Monester z ulgą obserwował – czy jak to się mówi w slangu szpiegowski – inwigilował, że apartament nie jest ani większy, ani bardziej luksusowo urządzony niż jego własny. Na inne rozważania natury egoistyczno-samczej nie miał już czasu, gdyż w drzwiach sypialni ukazała się kobieca ręka ruchem dłoni zapraszająca go do wejścia...

W tym samym czasie, w niedalekiej odległości od statku rozległ się ledwie słyszalny huk, mający jednak zgubne skutki – na Oceanie Spokojnym, bardzo szybko utworzyły się olbrzymie fale i rozpoczęły swą morderczą wędrówkę w stronę okrętu, tak jakby były zaprogramowane tylko do jednego – znajdź i zniszcz...

Fale żądzy przepływające między dwoma ściśniętymi ciałami kobiety i Magnusa, rozpalały ich ciała do czerwoności. Mężczyzna przyzwyczajony do stawiania na swoim był na górze i ostro pracował lędźwiami. Do niego przyciśnięta była młoda, całkiem naga dziewczyna – wtulała się tak mocno jakby miała nadzieję, że uda jej się wchłonąć choćby cząstkę ukochanego przez nieoczekiwane spazmy ogromnej radości... Wtedy sylwetka mężczyzny uniosła się po raz pierwszy w górę i mocno opadła w dół...

Pierwsza ogromna fala uderzyła w okręt, prawie go przewracając...

Kochankowie nie widząc i nie czując niczego prócz siebie samych kontynuowali... Kolejne pchnięcie...

Kolejna fala uderzyła w statek...

Kolejne pchnięcie...

Kolejna fala...

Kolejne pchnięcie, tym razem najmocniejsze i zarazem ostatnie, po którym kochankowie szczęśliwi opadli na poduszkę, nadal tuląc się do siebie.

Olbrzymia fala, największa ze wszystkich dokonała tego, czego inne nie mogły – uderzając w wielki okręt z całym swoim impetem dwojga kochanków przewróciła statek, który zaczął powoli opadać na dno...



Rozdział VIII: Polarny Tancerz

W dzielnicy willowej Miasta Aniołów zbierało się coraz więcej ludzi – przedstawicieli klasy niższej, pikietowali oni przed domem jednego z ważniejszych biznesmenów w Los Angeles – jego firma Around the World, zajmująca się organizowaniem wycieczek dookoła świata na pokładach luksusowych statków zaczęła się pogrążać w bagnie długów, dlatego były potrzebne cięcia. I teraz grupy niezadowolonych byłych pracowników okienkowych rozpoczęło zamieszki przed domem owego biznesmena. Zniszczenia jego domu były coraz większe, bo obok zbitych przez demonstrantów szyb pojawiło się nawet kilka dziur po kulach. Policja już, co prawda starała się zaprowadzić porządek aresztując najbardziej hardych delikwentów, ale największe katusze przeżywali ludzie w oblężonej willi. Harold Renchester, gdyż tak się nazywał wspomniany już przedsiębiorca, wyraźnie słyszał płacz dwójki swoich dzieci. Gdy niespodziewanie poczuł, że coś ciągnie go za nogawkę od spodni myślał, że to jedynie wytwór jego wyobraźni, ale okazało się, że stoi przy nim jego mała córeczka.

- Tatusiu – powiedziała. – Czego ci ludzie on nas chcą?

- Tacy jak oni zawsze chcą tego samego – pieniędzy. Uważają, że skoro my je mamy to naszym obowiązkiem jest się nimi dzielić.

- A powinniśmy się dzielić?

- W żadnym wypadku Jenny – pokręcił głową ojciec. – To, że nam się udało a im nie, nie oznacza, że musimy dawać im cokolwiek. Te wszystkie hasła wymyślili biedni. I pamiętaj córeczko nie wszyscy ubodzy są źli, wśród nich jest wielu uczciwie pracujących ludzi, którzy nie chcą żerować na nikim. Ale tacy jak ci, o tam – mówiąc to wskazał ręką za okno. – Oni są nic nie warci...

Były to jego ostatnie słowa, gdyż w tym momencie przez okno wleciała zabłąkana kula i trafiła prosto w głowę Harolda...

Po kilku godzinach, gdy hordy biedoty wdarły się do środka, w domu Renchesterów nie zostało nic cennego, oprócz jednej pigwy. Zerwali ze ścian nawet tapety i ukradli ulubioną zabawkę Jenny – Polarnego Tancerza...

Dnia następnego, gdy policjanci weszli do owego budynku, znaleźli w środku pustkę... Oprócz ciał dwojga ludzi i psa: starszego mężczyzny z dziurą w głowie i kobiety z poderżniętym gardłem i śladami gwałtu, a także ślicznego białego pudla... Po dzieciach nie było śladu...



Rozdział IX: Gdy brzytwy nie ma...

Szybko wlewająca się do pomieszczeń mieszkalnych woda otrzeźwiła umysły Magnusa i poznanej niedawno dziewczyny – Felicii. Oboje z szaleńczym impetem próbowali wyrwać się z tonącej pułapki. Po korytarzach biegali zszokowani i przestraszeni ludzie i nawet obsługa gdzieś zgubiła swoje sztuczne uśmiechy. Nie tylko stale podnoszący się poziom wody, ale także hordy homo sapiens i homo nadzianusów stanowiły nie lada przeszkodę, ale dzielnie prąc naprzód Monesterowi i kobiecie udało się dotrzeć na główny pokład: jego dolna połowa ginęła już w mroku oceanu, a górna dumnie prężyła się nad powierzchnią Pacyfiku w przedśmiertnej agonii. Gdy oboje zorientowali się, że zniknęły wszystkie szalupy ratunkowe, ich strach przed zbyt szybkim odejściem z tego świata pogłębił się...

- Czuję się jak bym grał w pieprzonym Titanicu! – krzyknął Magnus z rozpaczą w głosie. – Musimy się stąd zmywać, tylko nie widzę żadnych wyrwanych drzwi... – rzekł, po czym gorzko się zaśmiał.

- Nie panikuj! – otrzeźwił go głos Felicii. – Musimy się stąd wydostać!

Ale nie zdążyli wprowadzić tego pomysłu w życie, gdyż statek runął wprost do otwartej, niczym paszcza Krakena toni oceanu... Oboje zostali z niego wyrzuceni, jak z katapulty i po chwili znaleźli się w wodzie. Kobieta zanurzyła się pod wodę wściekle machając rękami, wtedy to Monester zdał sobie sprawę z pewnej strasznej rzeczy – ona nie potrafi pływać! Nie myśląc wiele zanurkował za nią, ale po kilku minutach szukania jej zabrakło mu powietrza i chcąc nie chcąc musiał się wynurzyć. Felicii nadal nie było na powierzchni, a Magnus był zbyt wykończony, żeby znów się zanurzyć. Mimo to chciał spróbować raz jeszcze, ale został uderzony czymś w głowę... To zrzucona z góry ciężka walizka go ogłuszyła. Później nastąpiła ciemność...

Gdy Magnus się ocknął, leżał na koi w małym pomieszczeniu, w którym na dodatek śmierdziało rybą. Mężczyzna ujrzał stojącą przed sobą zjawę. Gdy obraz mu się wyostrzył okazało się, że jest to człowiek a nie żadna nierzeczywista istota. Obcy coś do niego powiedział po hiszpańsku. A że Monester zwykle miał szczęście, nawet w nieszczęściu okazało się, iż przypadkiem zna ten język, więc mógł rozróżnić słowa wypowiadane przez tamtego z prędkością małego karabinu maszynowego.

- Miał pan szczęście, żeśmy byli w pobliżu – mówił nieznajomy.

- Gdzie ja... jestem?

- Na kutrze rybackim, znaleźliśmy pana dryfującego na kawałku drewnianych drzwi.

- No pięknie! To jednak jestem jak jakiś pieprzony DiCaprio – pomyślał Magnus nie wypowiadając tego głośno. Zamiast tego, zapytał:

- Znaleźliście jeszcze kogoś? Młodą kobietę, blondynkę?

- Nikogo prócz pana, signore – odparł rybak. – Proszę wypoczywać, przed nami długa droga.

- Dokąd płyniemy? – spytał Monester tracąc już wszelką nadzieję na to, że ujrzy jeszcze Falicię żywą.

- Na naszą rodzinną wyspę. Tam zajmie się panem doktor Reno.

- Kim jest Reno?

- Doktor Reno – poprawił rybak. – Przybył na wyspę kilkanaście lat temu, jest kimś w rodzaju naszego przywódcy. I proszę nie zadawać więcej pytań – powiedziawszy to mężczyzna wyszedł, zamykając drzwi na klucz.

- Niesamowite w jak szybki sposób człowiek przyzwyczaja się do luksusów... – mruknął Magnus rozglądając się z niesmakiem po brudnej kajucie. Później zasnął...



Rozdział X: Rozmowy kutrowe

Podróż dłużyła się niemiłosiernie, kolejne minuty oczekiwania, według perspektywy Magnusa były niczym godziny. Rutynę zabijał rozmyślaniem na temat tego co mu się przytrafiło. Aż tu, niespodziewanie drzwi do kajuty w której przebywał zamknięty otworzyły się hukiem, stał w nich mężczyzna inny niż poprzedni. Popatrzył się na Monestera i rzekł tonem strażnika więziennego:

- Dobra chłoptasiu! Dzień ci chyba wystarczy! – zaśmiał się ze swojego żartu, w czym akurat był osamotniony, po czym odszedł zostawiając drzwi uchylone.

Magnus na chwiejących się nogach podszedł do nich i nieśmiało wyjrzał na pokład. Odpowiedziały mu wesołe głosy marynarzy wciągających właśnie sieci. Gdy Monester ich ujrzał coś bardzo dziwnego zwróciło jego uwagę – nie znał się na połowie ryb, ale wiedział, że nie tak się zwija sieć, a ci mężczyźni z całą pewnością nie byli rybakami! Pozostawił to jednak dla siebie, zaprzestając korzystania ze swoich pomysłów, które doprowadziły go, aż tutaj – tysiące kilometrów od domu.

- Taa... O tym samym myślę – powiedział czystą angielszczyzną mężczyzna stojący za Magnusem. – Nie umieją zwijać sieci, a spójrz tylko na ich dłonie – to nie są dłonie robotników. Bardziej pasują do naszej klasy. James Blackertton – dodał podając Monesterowi rękę.

- Magnus Monester – powiedział Magnus odwzajemniając uścisk. - Skąd się pan tu wziął?

- Wyłowili mnie z wody, jak jakąś rybę. Dokładnie tak samo jak ciebie i też dopiero teraz mnie wypuścili.

- Wiesz gdzie nas wiozą? – zapytał Magnus.

- Mówili coś o jakimś doktorze i tyle. Całe szczęście, że moja firma prowadzi rozległe kontakty z Latynosami, bo inaczej to mogiła. Właśnie dzięki temu znam hiszpański.

Tej rozmowy niestety nie udało się im dokończyć, gdyż podszedł do nich kapitan kutra i ruchem ręki zaprosił do mesy. Tam po skąpym śniadaniu, które nie zadowoliłoby nawet najbardziej zatwardziałego miłośnika survivalu, wyszli z powrotem na pokład. Magnus wolał się nie zastanawiać nad tym, czym mógł być ten posiłek zanim trafił na talerz, ale James rozwiał wszystkie wątpliwości wskazując na niepokojący brak szczurów na statku... Nie roztrząsając tej sprawy dłużej, okazało się, iż po nawietrznej widać było niewyraźne zarysy jakiejś niewielkiej wysepki. Kapitan wskazał na nią palcem i powiedział:

- Już prawie jesteśmy! Wyspa Pigw!

Właśnie owa wyspa wydawała się Magnusowi tak znajoma, jednak nie umiał powiedzieć dlaczego...



Rozdział XI: święte Pigwy

Wyspa była niedużą kępą trawy i palm z kilkoma starymi, zbudowanymi głównie z bambusa chatkami. Ale wśród tych zabudowań stał dom inny niż wszystkie, był to zrobiony z metalu budynek, otoczony przez krzewy, na których dumnie prężyły się żółte pigwy. Był to dom samozwańczego doktora nauk medycznych – pana Reno, z pochodzenia Francuza. Urodził się on w biednej rodzinie francuskich emigrantów na wyspie w pobliżu Kuby, później wyjechał na studia medyczne, ale z powodu braku funduszy nie udało mu się ich zakończyć. Wstąpił, więc do zakonu i wylądował na tym zapomnianym przez Boga odludziu jako misjonariusz. Właśnie wtedy wszyscy ludzie opuścili wyspę z niewiadomych przyczyn, a ich miejsce zajęli wiecznie niezadowoleni z życia Meksykanie – przedstawiciele najniższych klas społeczeństwa. Skąd mieli pieniądze na taką wyprawę i dlaczego zdecydowali się opuścić swój rodzinny kraj nadal owiane jest mgiełką tajemnicy...

5
No więc tak. Przebrnąłem przez prolog, i to z trudem. Nie lubię takiej tematyki. Muszę przeczytać dalsze części. Za chwilę to zrobie, jednak z uwagi na wiele błędów interpunkcyjnych i nie tylko w prologu, postanowiłem go ocenić.



Pomysł: X

Oceniam sam prolog, nie cały tekst.



Styl: 4

Bardzo ładny styl, dużo przenośni, jednak zbyt ciężkie i długie zdania. Niektóre są tak "ciągłe" że trudno coś zrozumieć. Ogólnie spoko.



Schematyczność: X

Oceniam sam prolog, nie cały tekst.



Błędy: 2+/3-

Podwyższyłem na 3-, bo jednak 2+ to za niska ocena na błędy interpunkcyjne, gdyż owe zdarzały się dość często. Inne rzadziej.


a mimo to kilka osób dzielnie obsługiwało klientów, siedząc za szybami okienek kasowych


Klientów, przecinek.


Kiedy trzymasz ten niby zwykły świstek papieru, zwykle dopada cię nieprzyjemna myśl:


Zwykły, zwykły. Kiedy czytasz taki tekst, ten niby zwykły fragment, zwykle utrudnia czytanie i jest błędem. Powtórzenie.


I siedząc przy kasie, ze smętnym nastrojem w kieszeni, a wesołym na zewnątrz, widzisz


Brak aż 3 przecinków w jednym zdaniu.


tak inny, jak ty


Inny, przecinek.


Na kursie mówili, że ona jest po to, by nikt nie ukradł utargu z


To, przecinek.


świat, od świata


świat, przecinek.


kolejnego, zniecierpliwionego


Kolejnego, przecinek.


pieniądze, nie masz czasu i funduszy, aby sobie pozwolić na tego typu przyjemności.


Przecinek. Prócz w tego w zacytowanym zdaniu (w całości) jest kilka innych błędów, a w dodatku jest troche dziwne. źle brzmi. Ja rozbiłbym je na kilka mniejszych i dopieścił.



To chyba tyle.



Ogólnie: 4=

Nie specjalnie pociąga. Właściwie to prologi prawie zawsze są nudne - tutaj są tylko przemyślenia, monolog. Nic więcej. Trochę bym to ubarwnił. Mimo to, podoba mi się i jak na razie jestem na TAK! :)



Za chwilę przeczytam reszte i oczywiście ocenię.
Sygnatura:

Obrazek



Wesołych świąt życzy Wasz Kubek

Do świąt pozostało: 355 Dni!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”