Patrzę i widzę że tu świetne teksty piszecie. Także aż boję się wstawiać. Ale wstawię. Takie tam śmiszne opowiadanko.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Wszyscy bardzo cieszyli się z tego faktu. Tylko w jednym z małych, ośnieżonych miasteczek, w jednym z małych, ośnieżonych domków panował wielki smutek. Gościł on u pewnej samotnej, zgorzkniałej, starszej pani.
Pewnego razu do jej drzwi zapukała jakaś biedna dziewczynka. Gdy staruszka otworzyła, dziecko nieśmiało zapytało:
- Przepraszam, czy chciałaby pani kupić zapałki?
- Coś takiego! Już teraz zbierają się domokrążcy!
Nie dość, że różni lalusie ze sklepów łażą i roznoszą te idiotyczne reklamy, to jeszcze taka smarkula mąci spokój!!! – zrzędziła pani domu. – Już taki dzieciak niby to biedaczek, a w rzeczywistości oszust i złodziej!
Moich pieniędzy ci się zachciało! Wynocha!!!
- Przepraszam... – zdążyło bąknąć dziewczątko zza zatrzaśniętych drzwi.
W podobny sposób babcia odsyłała wszystkich żebraków, kolędników, chłopców z zajączkami i malowanymi jajkami oraz kominiarzy.
Nadeszła Wigilia. W domu staruszki nie było choinki, świątecznych ozdób, ani nawet żłóbka.
Nie było też oczekiwania na świętego Mikołaja, który przynosi prezenty. Jedynie gdzieś w głębi rejonów babcinej podświadomości tliło się marzenie o różowych kapciach w kwiatki.
Nagle starsza pani usłyszała jakiś hałas. Sądząc, że przyczyną są głośni w jej przekonaniu sąsiedzi, ruszyła się z fotela, aby pójść ich uciszyć. Już obmyślała z satysfakcją urządzenie im awantury, już uniosła rękę, żeby zapukać do ich drzwi, gdy taki sam rumor zagrzmiał za jej plecami. Przerażona babcia pomyślała, że to złodzieje rabują jej mieszkanie. Cichutkim truchcikiem pobiegła do swojego pokoju, a z niego do kuchni. Z przerażeniem ściskając olbrzymi wałek do ciasta, powoli weszła do pomieszczenia, z którego dobiegał hałas. Nie było w nim nikogo. Z szeroko otwartego okna sypał na podłogę śnieg. Przestraszona babcia biegała po całym pomieszczeniu, sprawdzając, z czego je obrabowano. Niczego jednak nie brakowało, wszędzie lśnił porządek. Staruszka opadła bezsilnie na swój ulubiony fotel. W tym samym momencie zza jego oparcia wyskoczyło niezwykle kudłate stworzenie, zdecydowanie przypominające uniwersalny, zniszczony mop do podłogi. Było w tym zwierzątku coś, co roztapiało serce. Być może to wierne, proszące, śliczne spojrzenie. Zwierzak trzymał w pyszczku ciepłe, różowe kapcie. W kwiatki. Babcia, najpierw przestraszona nagłym ujawnieniem się gościa, już po chwili zamieniła go w domownika. Czule patrząc w te miłe, czarne oczka, zapytała:
- Skąd się tu wzięłaś, psinko? Jak się chcesz nazywać?
Będziesz Ciapek. Zgoda?
- Super! – zawołała psinka.
Po kwadransie babcia ocknęła się po przeżyciu szoku.
Wstała, napiła się wody, znów zobaczyła swojego nowego towarzysza i latające sanie z reniferami za oknem. Następnie znów zemdlała. Obudziła się dopiero nazajutrz. Piesek siedział wiernie koło niej, ale nie odezwał się już ani słowem. Babcia stwierdziła, że miała bardzo ciekawy sen. życie wróciło do normy.
Z tym wyjątkiem, że z jednego z małych, ośnieżonych miasteczek, z jednego z małych, ośnieżonych domków zniknęła pewna samotna, zgorzkniała, starsza pani. Mieszka tam miła i uśmiechnięta babcia, należąca do Towarzystwa Ochrony Przyrody, aktywna działaczka Pomocy Biednym Dzieciom, posiadająca różowe kapcie w kwiatki. I Ciapka, oczywiście.