
Cóż.... piszę od niedawna. Nawet bardzo. Kilka opków już się ukazało na kilku pobocznych stronach (jak zobaczycie autora: Martin24 lub Lars, to ja


Hunter - dokładniej, to jest jego przezwisko. Sam nie lubi swojego imienia. Doskonały atleta i łucznik. Bronią sieczną posługuje się trochę gorzej. Drobnymi cechami przypomina także kota. (drobny błąd przy użyciu zaklęcia i bęc. Widzenie w ciemności już do niego przylgnęło)
Spyro: młody smok (wzrost ok. 160 cm). A po za tym standardowo: skrzydła, rogi, pazury, zianie ogniem, pełny serwis typowego smoka

Więc, jak coś by było wręcz obalające z krzesła, z powodu Aż TAK dużych błędów, proszę z równie dużym luzem wypominac... Aha, właśnie. Wiem, wiem. Opisy są bardzo słaabiutkie. Wręcz cherlawe


W mieście Mora'Sul, Spyro i Hunter przygotowywali się do kolejnego zadania w koszarach straży. Kapitan pozwolił im na wybór dowolnego ekwipunku. Spyro nic nie chciał, wystarczały mu jego rogi, pazury i smoczy oddech. Szli wzdłuż stojaków na uzbrojenie w głównej zbrojowni.
- Hunter, powtórzmy jeszcze raz, bo czegoś nie rozumiem. Mamy pozbyć się pełzaczy z południowych kopalni, chociaż są od dawna opuszczone i nikt tam nie chodzi. Więc dlaczego nie wyślą jakiegoś patrolu straży do usunięcia problemu, tylko nas dwóch?
- Ehh... ile razy mam ci powtarzać... Władca chciał wysłać tam paru śmiałków, lecz jak zobaczył, że do miasta przybył smok, to cieszył się jak małe dziecko. A że akurat ja przybyłem tutaj razem z tobą, to wyznaczył ci mnie jako towarzysza... O! Te strzały wyglądają na solidne... jak myślisz, przebiją pancerz pełzacza?
- Nie uważasz, że drewniane są zbyt lekkie? Stalowe będą lepsze.
- Wiesz, ile to waży?! Ehh... może masz rację. Weźmiemy ze sto takich. O! I tamten łuk. Cis?
- Mahoń. Siedemdziesiątka. Dobry wybór. - chwalił kapitan straży.
- Dobra... więc jeszcze coś do walki w zwarciu by się przydało... Spyro? Co sądzisz o tamtym claymorze*?
- Dwuręczny?! Czyś ty oszalał?! Nawet byś go nie uniósł. Weź sobie coś subtelniejszego, a nie od razu broń oblężniczą.
- Hmm... może ten półtoraręczny*?
- Już lepiej, ale nie uważasz, że takim brzeszczotem odciąłbyś sobie nogę tak szybko, że nawet byś zauważył? Nie jesteś przystosowany do aż tak wymagającej broni. Tamten jednoręczny byłby dobry.
- Czy ty mnie nie doceniasz? Ale może masz rację. Dobra. Ten jednoręczny też wezmę. Jaka to stal?
- A... to dopiero pan trafił... krasnoludzka ruda. Jedyny w swoim rodzaju. Lekki i trudno stępić.
- Hmm... Jeszcze ze dwie pochodnie i to już chyba wszystko. Dzięki za pomoc.
Hunter przewiesił łuk i kołczan* przez plecy, a miecz doczepił razem z pochwą do pasa.
- I jak wyglądam?
- Tak jak przedtem, tylko że z łukiem i mieczem. Chodźmy.
Poszli w stronę wyjścia. Po otworzeniu okutych drzwi oślepiło ich światło pustynnego Słońca. Miasto nie posiadało ulic, lecz aleje z piasku. Budynki były małe i wykonane z żółtej gliny. Na prawo od koszar wznosił się na wzgórzu wspaniały pałac ze strzelistymi wieżami.
- No, teraz jakiś prowiant trzeba kupic i możemy ruszać.
Poszli razem z kapitanem na targ. Gdy kupcy dostrzegli dwóch nowych i to w towarzystwie dowódcy, od razu zaczęli jeszcze głośniej promować swój towar.
- Więc... trochę suchego prowiantu i woda. DUżO wody.
Kupili to, czego potrzebowali razem z bukłakami z wodą i bandażami, za królewskie pieniądze, wykładane przez kapitana. Poszli do kartografa. Jego biuro to był mały pokoik zawalony mapami, z jednym biurkiem. Siedział z nim mężczyzna, skrupulatnie rysujący coś na papierze. Gdy usłyszał kroki, podniósł głowę.
- Ah, witam szanownych klientów. Czym mogę służyć?
- Chcieliśmy nabyć mapę do opuszczonej kopalni...
- Do kopalni? Po co wam mapa? Wystarczy na południe ciągle iść. Nie ma po drodze żadnych gór, oprócz wydm i kilku mniejszych połaci skał. A kopalnię widać już z miasta.
- Aha, no tak. A w którą stronę jest południe?
- Jak stąd wyjdziecie, to dokładnie na prawo.
- Dziękujemy za informację.
- Ależ służę pomocą.
Słońce było prawie na szczycie swej wędrówki po nieboskłonie. Doszli do ostatnich zabudowań, na granicy wielkiej pustyni. Dowódca straży rzekł:
- Weźcie jeszcze wielbłąda. Przyda się wam.
- Hmm... racja... coś jucznego nigdy nie zaszkodzi.
- Taak... i przynajmniej się przyda, gdyby się prowiant skończył...
- Hę? Co masz na myśli, Spyro?
- Nic, nic...
Widać stąd było na horyzoncie góry, chmury nad nimi i wielką, ogromną połać pustyni, przyozdobionej w niektórych miejscach licznymi kamieniami. Góry z tej odległości wyglądały jak z papieru.
- Ehh.... do czego to doszło... przyjechaliśmy tu tylko dla jednej przesyłki, a mamy iść do opuszczonej kopalni, po drodze przedzierając się przez pustynię i na koniec mamy po prostu wyeliminować problem z pełzaczami... Drobiazg... Spyro?
- Hmm... Co mówiłeś? Tak tylko się zamyśliłem...
- Wszystko w porządku...? Dziwnie wyglądasz...
- Ta, jasne. Chodźmy.
Dowódca powiedział:
- Powodzenia, przybysze!
- żegnaj! Do zobaczenia za parę dni! Oby...
Hunter wrzucił nowe uzbrojenie i prowiant na wielbłąda. Chwycił za lejce i poszedł dalej, a Spyro koło niego.
- Hunter? Czemu nie wejdziesz na niego? Przecież byłoby ci znacznie łatwiej...
- Wiem, ale jednak to trochę waży. Nie może się za szybko zmęczyć. A poza tym, co to dla mnie, przejść pustynię?
- Ehh... jak wolisz.
Przez pierwsze pół godziny było nawet dobrze. Miasto za nimi zaczęło się oddalać.
- Spyro, tak sobie myślę, że oni przesadzali z tymi dwoma dniami drogi. Przecież góry już widać.
- Zobaczymy...
Po godzinie zaczęło być już gorzej. Góry nie przybliżyły się nawet o centymetr od widnokręgu. Po następnej pół godzinie droga to była istna męczarnia. Minuty wlekły się niemiłosiernie, zaczynało doskwierać pragnienie. Hunter już sięgał po bukłak z wodą.
- Nie! Zostaw na później. Zaczniemy pić dopiero za parę godzin. Gdybyśmy teraz zaczęli, po paru krokach nic by nie zostało.
Hunter nic nie odpowiedział. Przez cały czas słyszeli tylko własny oddech i chrzęst piasku pod nogami. Doszli do pierwszego większego występu skalnego.
- Ile już idziemy? Pięć godzin, dziewięć...?
- Niecałe dwie. W cośmy się wpakowali...
Słońce było wysoko na niebie, lecz już widać było, że zachodzi. Góry dalej stały niewzruszone na horyzoncie. Miasta już nie było widać, oprócz kilku wieżyczek pałacu. Oddech, zapach potu, chrzęst piasku. W nieskończoność. Aż do obłędu. Słońce zaczynało zachodzić. Piasek dalej był rozżarzony. Nie rozmawiali. Cisza doskonale oddawała to, co chcieli powiedzieć. Doszli do miejsca, gdzie było bardziej kamienisto.
- Dobra. Zróbmy postój. Przed zmrokiem nie zdążymy.
Rozbili obóz za większą skałą, aby ukryć się w jej cieniu przed ostatnimi promieniami Słońca.
- Dobra. Wyjmuj bukłaki. Tylko nie wypijmy wszystkiego. Musimy mieć coś na powrót. Hunter, nie wydaje ci się, że już powoli się zbliżamy do kopalni?
- Może, nie zwracałem ostatnio uwagi. Brr... i pomyśleć, że na pustyni jesteśmy, a tak zimno się zrobiło...
- Dobra, idę spać. Jak mamy jutro walczyć, to musimy być wypoczęci.
- Racja. Dobranoc... - tutaj przeciągle ziewnął Spyro.
Zasnęli dość szybko. Hunter obudził się pierwszy. Słońce jeszcze nie wstało znad horyzontu.
- Spyro. Obudź się! Musimy ruszać!
- Emm... ee... jeszcze... chwilka... tylko chwilka...
- Wstawaj, kołku!
- Pięć... minutek...
- Sam tego chciałeś.
Zamach nogą i tęgi kopniak w nerki. Jęk bólu i Spyro po sekundzie stał na nogach.
- Auu... bolało... Czemu to zrobiłeś, sadysto jeden?!
- Musimy ruszać, co prędzej. O tyle krócej będziemy na tej patelni.
Spyro poburczał kilka niezbyt miłych słów pod adresem Huntera, lecz ten na szczęście nie dosłyszał. Pozbierał swoje rzeczy i wrzucił na wielbłąda. Poszli dalej. Nareszcie góry zaczęły się zbliżać. Minimalnie, ale zaczęły. Znów zaczęło doskwierać pragnienie. Ponownie chrzęst piasku, zapach potu i dźwięk oddechu doprowadzał do szału.
- Hej! Co to jest, to na horyzoncie przed nami...?
- Chyba jakiś kopiec... Sprawdzimy po drodze...
To, co majaczyło przed nimi to był ewidentnie średniej wielkości kopiec z piasku. Spyro zapytał:
- Hę? Na środku pustyni kopiec z piasku...? Jak to się stało, że go jeszcze nie rozdmuchał wiatr?
- Chyba już to gdzieś widziałem... tylko co to było...?
Usłyszeli chrzęst.
- Spyro... Ja chyba wiem co to jest... wiesz, może się odsuńmy trochę...
- O co ci chodzi tym razem?
Znów chrzęst, tyle że głośniejszy.
- Wiesz, może masz rację... Lepiej się trochę...
Kopiec eksplodował. W jego miejscu stał...
- PEłZACZ!
Przypominał szarą mrówkę, tyle że trzymetrową, z grubym na trzy centymetry pancerzem, ostrymi żuwaczkami i sześcioma nogami, z czego dwie przednie przypominały ostre szable, podobnie jak u modliszki.
Hunter chwycił miecz. Spyro odskoczył na bezpieczną odległość. Pełzacz skoczył na Huntera. Seria błyskawicznych ataków przednimi odnóżami i równie szybka seria uników. Próba cięcia mieczem w grzbiet. Bez efektu - pancerz doskonale bronił przed atakami od góry. Spyro zaatakował rogami. Trafił mało osłonięty bok Pełzacza. Wysoki dźwięk pośredni między piskiem, a wyciem. Pełzacz rzucił się na smoka. Hunter schował miecz, szybko zdjął łuk i napiął cięciwę. Strzała o dziwo przebiła pancerz na torsie. Hunter dziękował w duchu, że Spyro doradził mu cięższe strzały. Znów zawodzenie pełzacza. Na piasku pojawiła się plama pomarańczowo-czerwonej, lepkiej posoki. Pełzacz tracił siły. Spyro zionął ogniem. Także bez reakcji. Pancerz tylko pokryła lekka smuga sadzy. Unik przed przednim odnóżem i atak pazurami. Trafienie w łeb. Jak się okazało, pancerz na głowie był niewiele mniej twardy, niż na grzbiecie. Hunter strzelił ponownie. Trafił w bok karku. Pełzacz przewrócił się w agonii, machając odnóżami we wszystkie strony. Zesztywniał.
- Uff... ciężkie dziadostwo... Mamy to wszystko wytępić...?
- Myślę, że w gnieździe nie będzie aż tak trudno... tam są w większości robotnice, a to był wojownik-zwiadowca. Ten pancerz jednak mnie zaciekawił...
- O co ci chodzi, Hunter?
- To jest tak twarde, że nie przepuści większości ciosów, a zarazem w miarę lekkie... Jak się wie gdzie, to można to opchnąć za niezłą sumkę.
Podszedł do ciała Pełzacza. Wyjął sporej wielkości nóż.
- Mógłbym wiedzieć, co robisz?
- Wycinam płyty pancerza.
- A skąd ty wiesz, jak to się robi, co?
- Widzisz, to nawet proste. W moich rodzinnych stronach spotkałem jednego z takich okazów. Ojciec pokazał mi, jak zrobić z tego użytek. Widzisz, te płyty tylko wyglądają na nie do zdarcia z Pełzacza. A tak naprawdę, są przymocowane tylko na krawędziach. Trzeba znaleźć łączenie mięśni i pancerza, a potem wystarczy ciąc wzdłóż przerywanej linii!
- Hmm... zaskakujesz mnie czasem.
- Wiem. He he.
Po chwili Hunter wstał z naręczem szarych płyt pancerza Pełzacza i przytroczył je do wielbłąda.
- Jak rozwalimy gniazdo, wiesz ile zarobimy na tych pancerzach? JEEHAA! JESTEM BOGATY!
- Hunter... HUNTER! Uspokój się! Skąd wiesz, że w ogóle przeżyjemy? A zresztą, kopalnia musi być już blisko.
Rzeczywiście, po paru minutach już widzieli wielkie, drewniane rusztowania na skalnych ścianach.
- Aha, właśnie. Pamiętaj: Robotnice nie zwrócą na nas uwagi, dopóki wojownicy nas nie zauważą.
- Dzięki za radę. Spróbuję zapamiętać.
Doszli już na odległość, z której dobrze było widać wejście do kopalni. Weszli na plac przed wejściem. Wokoło były porozrzucane szczątki mięsa i kości, zapewne poprzednich eksploratorów szybów kopalnianych. Wokoło były stare chatki z żółtej gliny, a koło nich dawniejsze stanowiska pracy górników, wyglądające jakby je zostawiono w jednej sekundzie. Zaprowadzili wielbłąda do jednej z chatek i przywiązali do jedynej kolumny podtrzymującej dach i jako jedynej, o dziwo, będącej drewnianą, a nie wyglądającą na spróchniałą. Hunter wziął uzbrojenie i pochodnie.
- No, to jesteśmy na miejscu! Idziemy.
Przed wejściem do kopalni leżała żelazna krata, która kiedyś była zamontowana w wejściu.
- Pewnie kiedyś próbowano je tam zamknąć... ehh, no cóż, trochę nie wyszło.
Stanęli przed ziejącą z wielkiego otworu wejścia ciemnością. Hunter wszedł do środka. Spyro za nim.
- O rany... ciemno tu jak w... Bardzo ciemno. Zapal pochodnię.
- Hę? Przecież dobrze widać wszystko... o co ci chodzi?
- Taa, tylko nie zauważyłeś jednej, ważnej rzeczy. Ty w mroku widzisz jak kot. Ja mam NORMALNY wzrok, więc to zapalaj.
- Jak chcesz.
Hunter zapalił pochodnię. Stali w typowej kopalni. ściany, podłoże i sufit były tunelem o szerokości trzech metrów, a wysokości około dwóch. Szli korytarzem, nie rozmawiając. Doszli do pierwszego skrzyżowania.
- Lewo, czy prawo?
- Emm... no... może rzucimy monetą?
- Dobra. Reszka to lewo, portret króla Mora'Sul, prawo.
Hunter podrzucił monetę. Wypadła reszka.
- No, to sprawa załatwiona. Lewo.
Lewy korytarz nie różnił się niczym od poprzedniego. Doszli do wylotu tunelu. Pochodnia dawała tylko światło na najbliższe pięć metrów, więc nie widzieli nic poza podłożem. Sklepienie nad nimi i ściany przed i wokoło nich były za daleko, żeby je dostrzec. Hunter jednak widział, gdzie są.
- To główny szyb. Poczekaj chwilę.
Hunter poszedł parę kroków w przód. Pochodnia oświetliła krawędź przepaści przed nimi. Hunter wychylił się lekko za nią i po sekundzie skoczył.
- AA! Wysoko! Nawet bardzo!
- Jest tam jakieś bezpieczne zejście?
- Taa, po prawej jest jakaś kładka.
Poszli w prawo. Rzeczywiście, blask pochodni oświetlił drewniany mostek, pod dość sporym kątem w dół.
- Może lepiej, że nie widzę co jest pod nami... dobra, idziemy.
Poszli w dół. Spyro dostrzegł parę błękitnych światełek na dole, pojawiających się co chwilę i gasnących po paru sekundach.
- Hunter... co to jest?
- Hej! To ruda!
- Czego?
- Magiczna. No to teraz już wiem, czemu im tak zależało na tej kopalni. Pewnie przekopali się do jakiegoś gniazda pełzaczy, co zatrzymało wydobycie rudy... Dobra, przynajmniej na dole nie będzie potrzebna pochodnia.
Doszli mostkiem do dużej półki skalnej. Na ścianie wisiała spora bryła świecącego kruszcu. Kryształ dawał bladobłękitną poświatę na półkę, Huntera i Spyro. Po drugiej stronie był podobny mostek w dół. Lecz teraz był dobrze widoczny, z powodu błękitnej łuny wydobywającej się ze ściany. Hunter zgasił pochodnię. Z dołu dobiegało ich chrobotanie.
- Już blisko.
Zeszli na sam dół. Tutaj ściany były pełne magicznej rudy. żyły błękitnego kruszcu doskonale oświetlały otoczenie. Stali pośrodku wielkiego, okrągłego pomieszczenia, na środku którego stał wielki piec hutniczy, równie duży kołowrót i gigantyczny kopiec, w którym było...
- Tysiące bryłek rudy! JESTEM MILIONEREM!
- Zamknij się Hunter, bo nas usłyszą! Weźmiemy... pożyczymy trochę, gdy będziemy wracać.
Dostrzegli tunel, na końcu dna szybu, w którym się znajdowali. Poszli w jego stronę. Usłyszeli znów chrobotanie. Hunter wyjął miecz. Weszli do środka. Hunter na przedzie. Spyro usłyszał jego głos:
- Ani drgnij...
Spyro zatrzymał się w momencie. Usłyszał szept Huntera:
- Teraz mi się przypomniało: Wojownicy mają słaby wzrok i widzą tylko ruch. Nie ruszaj się, to nas nie rozpozna.
Spyro teraz zauważył. W tunelu przed nimi szedł Pełzacz, identyczny jak ten na pustyni, tylko ten ich nie atakował. Stał trochę dalej, rozejrzał się i zawrócił.
- Uff... Czemu wcześniej sobie nie przypomniałeś?!
- Nie moja wina! Wszystko, co o nich wiem dowiedziałem się kilkanaście lat temu! A zresztą, chodźmy już.
Tunel ewidentnie nie był wykopany przez górników. Był doskonale okrągły, co nie zdarzało się w kopalniach. Szli parę minut, aż natrafili na rozwidlenie.
- Hunter? Wiesz, może oznaczmy jakoś tunel, z którego wyszliśmy? Tak będzie rozsądniej.
- Racja.
Hunter zdjął łuk i nałożył strzałę na cięciwę. Strzelił pionowo w górę tak, że strzała wbiła się w piaskowiec na sklepieniu.
- To powinno wystarczyć.
Korytarze ciągnęły się labiryntem oświetlonym jasnobłękitnym światłem. Po parunastu minutach zobaczyli pomarańczowe światełko na końcu tunelu. Hunter przygotował łuk. Podeszli bliżej. Przed nimi rozciągało się duże pomieszczenie, całe oblepione jakąś pomarańczową mazią, która dokładnie pokrywała każdy centymetr ścian, sklepienia i podłoża. Na ścianach widniały okrągłe błony, za którymi coś się ruszało. Pomieszczenie było długie i zakręcało po kilkudziesięciu metrach w lewo. Spyro szepnął gorączkowo:
- Hunter... po prawej coś jest, mam rację?
Hunter odrzekł normalnym głosem:
- Spokojnie! To robotnica. Nic nam nie robi, nawet nie wie, że tu jesteśmy.
Spyro się odwrócił. Parę metrów dalej krzątał się pełzacz, lecz ubarwiony czerwonym pancerzem, dużo cieńszym, niż wojownika, pozbawiony ostrych przednich odnóży i żuwaczek. Chodził od błony do błony, doglądając, czy coś się dzieje.
- To chyba ich wylęgarnia. Lepiej się pośpieszmy. Prawdopodobnie już niedaleko.
Poszli dalej. Maź na posadzce była wyjątkowo lepka. Wręcz ohydna. Pomieszczenie nie kończyło się za rogiem. Zatrzymali się tuż za zakrętem. Stali na początku wielkiego pomieszczenia, podobnego do poprzedniego, lecz dużo większego. Na ścianach były setki okrągłych błon, a na środku pomieszczenia widniały proste kolumny mazi, które zasłaniały dokładnie to, co jest po drugiej stronie na przeciwko wejścia.
- Mój błąd... TUTAJ jest ich wylęgarnia...
Wszędzie krzątały się pełzacze-robotnice. Hunter i Spyro poszli dalej. Obeszli kompleks kolumn. Zobaczyli wielkie wyjście z komory. Za nim ziała ciemność. Podeszli bliżej.
- Hunter, pochodnia.
Blask pochodni znów oświetlił ściany i posadzkę. Spyro nie widział ani sklepienia, ani ścian komory. Hunter rzekł:
- Hmm... tutaj jest pełno węgla na ścianach... Uwaga. Przed nami wojownicy. Pewnie już jesteśmy blisko królowej.
- To jak przejdziemy koło nich niezauważeni?
- Cicho nie ma jak. Ale mam pewien pomysł... przed nami, dokładnie na przeciwko, jest kolejny tunel. Powinieneś go z bliska zobaczyć, widzę jakieś czerwone światełko, tak mi się wydaje. Jak ci powiem, to biegnij w tamtą stronę.
- Ale...
- Rób co mówię. Poczekaj.
Hunter ruszył naprzód z wyciągniętym mieczem. Usłyszeli znajome chrobotanie.
- NO WEźCIE MNIE, ROBALE JEDNE! TU JESTEM!
Chrobotanie zbliżało się w stronę Huntera. Ten dalej trzymając pochodnię uchylił się przed poziomym cięciem przednich odnóży, które Spyro zobaczył tuż po wyłonięciu się z mroku w światło pochodni.
- BIEGNIJ! JA ICH TU ZATRZYMAM!
Spyro od razu pobiegł. "Odważny chłop z tego Huntera jest - pomyślał - tylko co z tego, jak zaraz zginie?! MUSZę SIę POśPIESZYC!". Zobaczył czerwoną smugę na końcu pomieszczenia. Pobiegł jeszcze szybciej. Teraz już widział, co było źródłem światła. Na ścianach widniały czerwone, świecące żyły, grubości ręki, lecz korytarz oświetlony był białym światłem. Smok wbiegł do środka. Stanął przed pełzaczem-wojownikiem.
- Nie teraz! Jestem zajęty!
Dmuchnął strugą ognia w kamienne podłoże, po czym płomień odbił się gładko od powierzchni, godząc celnie w podbrzusze pełzacza. Ten momentalnie wyskoczył w bok i padł na grzbiecie ze sztywnymi odnóżami. Na podbrzuszu widniała wielka, przetopiona dziura. Spyro minął trupa, który zaczął intensywnie śmierdzieć spalonym mięsem. Pobiegł dalej. Na szczęście korytarz nie miał odnóg, lecz prowadził tylko w jedną stronę. Wybiegł w dość szerokim pomieszczeniu, w którym było jasno. Spojrzał w górę. Na sklepieniu, wysoko, wysoko nad nim widniało małe światełko. Wrócił do poziomu wzroku. Stał w okrągłym pomieszczeniu, dość szerokim, aby pomieścić z luzem salę balową, na środku której siedziało coś, co przypominało wielką larwę, tylko że z wielkimi skrzydłami muchy, przednimi odnóżami podobnymi jak u wojowników i z wielką paszczą, z której wystawały kły, przypominające groty włóczni. Królowa pełzaczy spojrzała na Spyro wszystkimi ośmioma oczami. Wydała z siebie serię donośnych kliknięć, po czym zza niej wyskoczyło kilkadziesiąt małych stworzeń, które też wyglądały jak larwy, lecz dwa przednie odnóża przypominały małe rączki, które służyły im do przeciągania reszty tułowia po posadzce i miały podobny uśmiech co sama królowa. W sekundzie zaczęły zbliżać się do Spyro z nadzwyczajną prędkością. Jeden z nich skoczył mu do gardła. Szybkie dmuchnięcie i stworzenie odleciało w płomieniach parę metrów dalej. Reszta także skoczyła. Smok ledwo zdążał bronić się przed kłami szybkimi unikami, uderzeniami pazurów i płomieniami. Po chwili wokół niego było tylko pełno zwęglonych kawałków mięsa. Znów seria kliknięć. Spyro myślał, że skrzydła królowej są tylko dla pokazu. Pomyłka. Królowa wybiła się w górę, ku światełku.
- HEJ! MIAłEM CIę ZABIć! POCZEKAJ!
Wzbił się w powietrze za nią. Szybko ją dogonił i zaatakował łapą w kark. Królowa błyskawicznie się odwróciła i zaatakowała jednym z odnóży. Dalej lecąc w górę, Spyro uniknął o parę centymetrów cięcia i zionął ogniem. Szybka zasłona pancerzem na torsie przeciwnika i kontratak. Lot przeistoczył się w bitwę powietrzną, która nieubłaganie zmierzała do światełka na sklepieniu, które coraz bardziej się powiększało. Nagle oboje wystrzelili ze szczytu jakiejś góry. Byli nad ich pasmem, tym, które Hunter i Spyro widzieli w drodze do kopalni. Widać było całą pustynię, miasto Mora'Sul i zielone równiny po drugiej stronie gór. Królowa poszybowała w bok, w stronę równin. Spyro puścił się lotem koszącym za nią. Doleciał w parę sekund i znów rozgorzała walka. Cios łapą w głowę, zionięcie ogniem, blok i zasłona królowej. Seria ataków przednimi odnóżami i szybka seria uników. Spyro wpadł w szał. Zionął ciągłym strumieniem ognia. Królowa bezproblemowo zablokowała ogień pancerzem. Spyro podleciał bliżej i przywarł do karku królowej. Cios pazurami w oczy. Jeden, drugi, trzeci. Przeraźliwy dźwięk, pośredni między wyciem, a piskiem. Królowa zatoczyła koło w powietrzu razem ze smokiem. Spyro wbił z całej siły rogi w czaszkę. Przebiły się. Królowa bezwładnie zaczęła spadać w przepaść. Spyro dalej unosił się w powietrzu, patrząc na jej upadek. Cały był umazany pomarańczowo-czerwoną posoką. "HUNTER!" - pomyślał gorączkowo. Poszybował w stronę wejścia do gniazda. Wleciał do środka. Tuż po lądowaniu puścił się biegiem do tunelu wyjściowego. Zatrzymał się na skraju mroku, z którego dobiegały odgłosy walki. Usłyszał głos Huntera:
- TO WSZYSTKO NA CO WAS STAć?! żRYJ TO!
Spyro usłyszał brzęk cięciwy i chrupnięcie pękającego pancerza.
- I TO! I TO! ARGH!!!
- HUNTER! GDZIE JESTEś?!
- TUTAJ! ARGH!!
- Muszę to jakoś rozświetlić... tylko jak?! WIEM!
Zionął ogniem z całej siły w górę. Płomień dosięgnął sklepienia. Jak się okazało, Hunter miał rację. To pomieszczenie było w większości z węgla. Sklepienie pięknie zajęło się ogniem, a przy okazji oświetliło komorę. Spyro ukazał się straszny widok. Hunter ostatkami sił bronił się przed kilkoma pełzaczami. Na plecach, przedramieniu i przez skos klatki piersiowej biegły długie, krwawiące rany. Pełzacze nie wyglądały na zmęczone, lecz Hunter już ledwo trzymał się na nogach. Spyro zaszarżował. Jedno trafienie rogami w kark, drugi atak w głowę. Jeden pełzacz padł. Chwila walki i Spyro stał sam koło kilku leżących obok pełzaczy ze sporymi dziurami w karkach i głowach. Hunter padł na posadzkę.
- HUNTER! Wytrzymaj. Możesz wsiąść na mój grzbiet?
- Chyba... chyba tak...
Hunter z trudem wszedł na Spyro.
- Chwyć się szyi i mocno się trzymaj!
Pobiegł najszybciej jak potrafił przed siebie. Wbiegł do tunelu. Po chwili byli już w wylęgarni. Wojownicy już tam na nich czekali. Spyro przebiegł koło nich, o milimetry mijając ostrza odnóży. Jeszcze chyba nigdy tak szybko nie biegł. Jeden tunel, drugi, trzeci. Po chwili stracił rachubę. Zobaczył strzałę wbitą w sklepienie.
- JUż BLISKO!
Pełzacze biegły za nimi z równą prędkością. Spyro wbiegł do głównego szybu. Nakierował się w biegu na mostek. Po chwili byli już na górze. Wystrzelili nad żelazną kratą, leżącą przed wejściem. Oślepiło ich światło ostrego, pustynnego słońca. Pełzacze dały za wygraną. Nawet nie wiedział, kiedy zaprzestały pościgu. Skwar był mniejszy, niż przedtem. Słońce już zachodziło. Spyro zaniósł Huntera do chatki, gdzie zostawili wielbłąda. Smok ostrożnie położył toważysza na posadzce.
- Hunter, gdzie dałeś bandaże?
- Moja... torba... lewa kieszeń...
Spyro podszedł do wielbłąda. Ciężko było manewrować w torbie pazurami, lecz udało mu się wyciągnąć bandaż.
- Wody... wody...
Spyro podał mu bukłak. Hunter pił łapczywie, nie gardząc nawet kroplą.
- Hunter, jak się bandażuje rany? Pierwszy raz będę to robił...
Hunter już miał coś powiedzieć, lecz stracił przytomność.
- śWIETNIE!
Spyro spuścił głowę.
- Ehh... będzie trzeba improwizować...
Próbował zawinąć tors Huntera, aby osłonić ranę na piersi. Nic z tego nie wyszło. Po paru minutach, rany wreszcie przestały krwawić.
- Cholera jasna... Gdzie pomoc, kiedy jest potrzebna?!
Nagle usłyszał chrzęst piasku. Zerwał się na nogi. Podszedł ostrożnie do drzwi. Wyjrzał za róg. Stała przed nim grupa postaci, szczelnie owiniętych w szaty i trzymających miecze i tarcze.
- Kim jesteście?
- Jesteśmy wysłannikami króla Hannibala XI. Chcieliśmy sprawdzić, czy jeszcze żyjecie.
- Ja tak, ale Hunter ledwo! Do środka.
Trzech z przybyszów razem ze Spyro weszło do chatki, a reszta zajęła się pilnowaniem wejścia. Po chwili Hunter miał piękny opatrunek.
- Stracił dużo krwi. Przyda mu się odpoczynek. Chłopaki! Nosze!
Dwóch z wysłanników zdjęł z pleców kilka kijów, rulon tkaniny i złożyli z nich mocne nosze. Po chwili Hunter już na nich leżał.
- Przeczekamy do poranka, a potem ruszymy do Mora'Sul. Hemmet, Joahim, zostańcie przy nim.
Przykryli rannego wszystkimi dostępnymi prowizorycznymi kocami. Wyszli na zewnątrz i rozpalili ognisko z pozostałości drewnianych konstrukcji rozsypanych wokoło. Usiedli wokół niego. Dowódca oddziału zapytał:
- Zagrożenie wyeliminowane?
- Szczerze mówiąc, to nie do końca. Królową usunęliśmy, lecz reszta przeżyła. Ale przynajmniej już nie będzie ich więcej, więc można je wytępić po jednym.
- I o to chodziło! Władca będzie zadowolony jak nigdy! Ale porozmawiamy jutro. Przed nami długa droga, lepiej się prześpijmy.
Spyro myślał tak samo jak dowódca. Zasnął natychmiast. Za dużo nerwów, jak na jeden dzień.
____________
*
Claymore - miecz dwuręczny o specyficznej, prostej rękojeści i dwóch osłonach nad nią. Charakteryzował się bardzo długim ostrzem, co było przydatne w trzymaniu wroga na odległość, lecz także był bardzo nieporęczny.
Miecz półtoraręczny - wymagał największych zdolności, ponieważ można było nim atakować jednorącz lub oburącz. Wielu niedoświadczonych wojowników często się nim kaleczyło. Zwany również mieczem bastardowym.
Kołczan - najczęściej skórzany pojemnik na strzały, do zawieszenia na plecach lub przy pasie. Bardzo charakterystyczny dla łuczników.
Jak ktoś dojechał (prawdopodobnie) ostatkami sił do końca, to gratuluję! Jeżeli nie, to trudno




