Tajemnica zakazanych myśli cz.1

1
Doktor Herbert DaBloom jak zwykle siedział w swoim laboratorium, mieszając jakieś próbki. Co pewien czas pisał coś w swoim notatniku, który miał zawsze blisko, właśnie na taką okoliczność. Była sobota, więc w całym instytucie było tylko kilku „pracoholików” - oprócz oczywiście ochroniarzy. Ale oni tu byli, ponieważ taka była ich praca - Ci właśnie „pracoholicy” tak jak nasz Doktor siedzieli w swych gabinetach tworząc jakieś dziwne mikstury, badając przeróżne rzeczy. A niekiedy wyciągając jakiekolwiek informację, które da się sprzedać innej korporacji. Ot taka zwykła sobota. Doktor DaBloom nieomal cały czas spędzał w tym swoim laboratorium. Od kiedy jego pierworodny syn zmarł na raka. W domu był praktycznie tylko jednego dnia - w Niedzielę. W tym dniu wstawał później, to znaczy tak około dziesiątej rano. Po śniadaniu, które przyrządzała jego żona, szli do kościoła na godzinę dwunastą. Po mszy, gdzie spotykali się ze swoimi dziećmi, zasiadali do wspólnego obiadu. W salonie, w którym podawany był - jak co tydzień - posiłek, stał ogromny dębowy stół. Przy nim znajdowało się dwanaście krzeseł. Było ich wystarczająco dużo żeby cała rodzina mogła zasiąść przy wspólnym obiedzie. Doktor uwielbiał - po tej części „oficjalnej” - wyjść do ogrodu i bawić się z wnukami. Mimo swoich sześćdziesięciu trzech lat dawał im ostro w kość. Nie było tak, że po chwili zabawy wstawał i mówił „Dobrze. Przerwiemy na razie. Muszę odsapnąć chwilę.” Nie, nic z tych rzeczy. Ta wspólna zabawa nie męczyła go, wręcz przeciwnie dawała mu siłę. Siłę do dalszego działania. Często - gdy był w swoim laboratorium - myślał o tym, że gdyby nie te maluchy, to już dawno by się poddał. Ale nie mógł. To właśnie dla nich - a szczególnie dla swojego nieżyjącego już syna - musiał pracować dalej, bez wytchnienia. I dlatego dzisiaj jak prawie codziennie - oprócz Niedziel - siedział w laboratorium, sprawdzając, badając, myśląc, nad lekarstwem.

Była prawie druga po południu, gdy na korytarzu rozbrzmiał niewiarygodny krzyk.

- Nieeee!!! To niemożliwe...! To nie może być aż tak proste...! Czyżbym był aż tak głupi, że od razu na to nie wpadłem?! Nie, to niemożliwe!!!

Wszyscy na piętrze, na którym pracował Doktor DaBloom wyszli na korytarz, aby sprawdzić, co to za krzyk.

- Ach, to Doktor DaBloom - powiedziała nagle młoda kobieta ubrana w lekarski kitel - Ciekawe, co mu aż tak podniosło ciśnienie? Lepiej to sprawdzę. - dodała po chwili.

Po czym poszła w stronę laboratorium, z którego dobiegały te okrzyki szczęścia.

- To ty Alli? - zapytał Herbert patrząc ciągle na swoje notatki.

- Tak, to ja Doktorze. Co takiego się stało, że pan wybuchł aż taką radością?

- Nawet nie wiesz, co przed chwilą mi się udało. Coś, nad czym pracowałem przez prawie całe swoje życie. Jestem taki szczęśliwy. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. W końcu na to wpadłem. Udało mi się!!!

- Ale co panie Doktorze?

- Wreszcie znalazłem lek na raka. Taki, który jest w stanie zwalczyć każdą z jego odmian. To nieprawdopodobne, ale... Nieeeeeeeee!!!

- Co się stało?

- Nieeeeee! Odejdź! Nie zbliżaj się do mnie! Nieeeee! Nie podchodź!

- Panie Doktorze? Panie Doktorze czy coś się stało?

- Nieeee!

- Panie Doktorze!!!







Art Boobs zabierał się właśnie za hamburgera kupionego w pobliskim barze. Wiedział, że takie jedzenie jest cholernie niezdrowe. Słyszał te wszystkie ostrzeżenia przeróżnej maści lekarzy, dietetyków i tym podobnych, ale się nimi nie przejmował. To, dlatego że i tak znał swój los. Takie jedzenie prawie na pewno go nie zabije. Nie w tej robocie. Nie w tym fachu. Gdy zabierał się do zrobienia kolejnego gryza zadzwonił telefon.

- No to po śniadaniu - burknął pod nosem podnosząc słuchawkę swojego telefonu i wciskając odpowiedni przycisk. - Tu komisarz Art Boobs - odezwał się jakiś głos - Tak... Zaraz tam będę - po odłożeniu słuchawki wstał i wrzucił ledwo, co napoczętą bułkę do kosza - Wiedziałem, że dzisiaj znowu nie zjem śniadania. Szlag by to...

Komisarz Art Boobs był jednym z wielu policjantów pracujących na komendzie. Ale gdy tylko dochodziło do jakiegoś dziwnego morderstwa, gdy jakaś sprawa wydawała się bez sensu to właśnie jego wzywano. On był do tego najlepszy. Po całym komisariacie krążyły plotki, że on jest jakimś jasnowidzem, bo z każdą dziwną sprawą, której nikt nie mógł rozwiązać, on sobie radził bez problemu. No może nie bez problemu, ale dużo łatwiej mu przychodziło rozwiązanie jej niż komukolwiek innemu. Tak naprawdę to on nie miał żadnego takiego daru, nie miał szóstego zmysłu, nie był jasnowidzem - „Gdyby tak było już dawno siedziałbym na jakiejś wyspie kupionej, po tym jak wygrałbym ogromną kasę - na przeróżnych loteriach - i popijał drinki przynoszone przez piękne, ponętne, wszelkiego rodzaju, narodowości i koloru kobiety ubrane tylko w słońce” - Myślał czasami. Nic z tych rzeczy, on po prostu był dobrym obserwatorem. Potrafił dostrzec to, co inni pominęli. A ponadto był znakomity w dedukcji. Przychodziło mu to z wielką łatwością. - Chociaż jak się nad tym zastanowić to może i on miał jakiś dar? - Kiedy dostawał którąś - z całego ogromu - sprawę, brał się za nią, a po jakimś czasie rozwiązanie samo do niego przychodziło.

Tym razem też tak było. To znaczy, też dostał dość dziwną sprawę. Sześćdziesięcio trzy letni Doktor Herbert DaBloom jak prawie codziennie - oprócz Niedziel - pracował w swoim gabinecie nad lekarstwem na raka. Około godziny drugiej po południu jego koledzy z instytutu usłyszeli okrzyki radości. Gdy jego asystentka - Alli Kawok - poszła sprawdzić, z czego pan Doktor się tak cieszy, usłyszała od niego, że udało mu się. Wynalazł lek na wszelkiego rodzaju raka. Lecz po chwili zaczął krzyczeć żeby nie podchodziła do niego, żeby wyszła. Asystentka bardzo się zmartwiła tą nagłą zmianą, a gdy zapytała, co się stało, Doktor złapał się za głowę. Po chwili z jego oczu, a później z uszu, zaczęła płynąć krew. Kiedy zaczęła też płynąć z nosa Doktor upadł. Od razu sprawdziła oddech i tętno, po czym przystąpiła do resuscytacji. Jej wysiłki na nic się niestety nie przydały. Po pięciu minutach przyjechała karetka, a lekarz stwierdził zgon na miejscu. Gdy przyjechał koroner, prawie z miejsca oznajmił, że to na pewno nie jest śmierć naturalna. Powiedział, że pierwszy raz widzi, iż ktoś stracił aż tyle krwi - i to nie od postrzału w głowę - ot tak, nagle, samoistnie.





Komisarz właśnie zajechał na miejsce zbrodni, a gdy zatrzymał się przy samym wejściu - bo jeszcze się zmęczy jak zaparkuje kawałek dalej - podbiegł do niego jakiś „mundurowy”.

- Tu nie wolno parkować - stwierdził policjant - A, to Pan, panie Komisarzu. Czekaliśmy na pana. Muszę ostrzec, jak wszedłem do miejsca gdzie leżał trup, prawie puściłem pawia. To nie jest zbyt piękny widok.

- Na szczęście nie zjadłem śniadania - odpowiedział sarkastycznie Boobs zastanawiając się czy posiłek o trzeciej po południu można nazwać śniadaniem - Czy wszyscy świadkowie są na miejscu?

- Tak. Są w Sali Konferencyjnej - odpowiedział młody policjant, susząc żeby i dalej idąc za Komisarzem - Kazaliśmy im, tam zostać na wypadek gdyby pan też chciał ich przesłuchać.

- Dziękuje.

- Ale nic więcej się pan od nich nie dowie. Są w dużym szoku. A poza tym wszystko jest na filmie z kamer ochrony. Wie pan, tutaj chyba nawet w kiblach je mają. Taki rygor.

- Dobrze. Ale pozwolisz, że najpierw przesłucham świadków a później przejrzę taśmy ochrony.

- Jasna sprawa, Szefie. Pan tu rozkazuje.

Już bez słowa wsiedli do windy i skierowali się na trzecie piętro - tyle, że w dół.

Gdy tam dotarli - po przejściu kilkoma dość krętymi korytarzami - weszli do bardzo dobrze oświetlonego pomieszczenia. Na samym środku stał długi stół konferencyjny, przy którym siedzieli wszyscy pracownicy z piętra, gdzie zdarzyła się ta niewiarygodna śmierć.

- Dzień dobry. Nazywam się Komisarz Art Boobs. Jestem oficerem prowadzącym tą sprawę. Za chwilę przesłucham was wszystkich. Po tym wszyscy będziecie mogli iść do domu, do baru, czy gdzie tam chcecie. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie sprawnie i szybko. Dziękuje za wysłuchanie.

Komisarz stał tak, patrząc na twarze zgromadzonych tu ludzi, kiedy w pewnej chwili uświadomił sobie, że nie może w tej sali przesłuchiwać świadków. Potrzebował jakiegoś miejsca gdzie będzie mógł spokojnie porozmawiać z każdym w cztery oczy.

- Przepraszam. Jeszcze jedna sprawa. Jest tu gdzieś miejsce gdzie będę mógł spokojnie porozmawiać ze wszystkimi? Na osobności.

- Tak, jest. Tu - wskazał jeden z ochroniarzy na duże, podwójne drzwi - Tam jest gabinet rzecznika prasowego instytutu.

- Tam będzie dobrze. Dziękuje.

Po jakieś godzinie i po przesłuchaniu pięciu osób do gabinetu - gdzie to się odbywało - wszedł wreszcie ktoś interesujący. Była to piękna blondynka (naturalna!) o niebieskich oczach. Komisarz od razu zesztywniał - tu i ówdzie - po czym wstał i pokazał ręką gdzie ma usiąść.

- A wiec tak. Zaczniemy może od tego jak się pani nazywa i kim tu jest.

- Nazywam się Alli Kawok i jestem... - na chwilę zamilkła - To znaczy, byłam asystentką Doktora DaBlooma.

- Dobrze. A teraz proszę mi opowiedzieć wszystko, co pani widziała. Od samego rana.

- A więc, przyszłam do pracy jak zwykle o dziewiątej. Gdy weszłam do laboratorium Doktor już był. Wie pan, on tu spędzał prawie cały czas. Tylko w Niedzielę go tu nie było. Mimo że dzisiaj sobota, i nie musiałam tu przychodzić, zostałam poproszona przez Doktora abym dzisiaj mu w czymś pomogła. Mimo że miałam plany, nie mogłam odmówić. Po przyjściu, od razu wzięliśmy się do pracy. Badałam próbki non stop, aż o jakiejś pierwszej po południu zapytałam Doktora czy mogę iść zrobić sobie kawę i trochę odpocząć. On stwierdził „Jasne, na razie nie jesteś mi potrzebna. Jak coś, to cię zawołam.” Gdy siedziałam na korytarzu rozmawiając z koleżanką, która - tak jak ja - siedziała dziś w pracy, usłyszałyśmy okrzyku radości. To Doktor tak krzyczał. Nagle wszyscy wyszli na korytarz i zaczęli się rozglądać. Po chwili powiedziałam koleżance, że lepiej jak pójdę sprawdzić, co się dzieje. Jak postanowiłam tak zrobiłam. Gdy byłam w drzwiach zobaczyłam, że Doktor pisał coś w swoim notatniku. Gdy mnie zobaczył, zaczął mówić, że w końcu mu się udało.

- Co takiego? - zapytał zaciekawiony Boobs.

- Odkrył lekarstwo na wszelkiego rodzaju raka.

- Ciekawe... Ale co było dalej?

- Chwilę po tym się zaczęło.

- Zaczęło? Co?

- Sama nie wiem - dziewczyna wzruszyła ramionami - Zaczął krzyczeć żebym się do niego nie zbliżała, żebym odeszła. Nie mam pojęcia, co mu się stało. Ale po tym jak zaczęłam wychodzić z jego oczu i uszu zaczęła płynąć krew. To było straszne. Pierwszy raz widziałam coś takiego. Po tym jak zaczęła mu płynąć z nosa, przewrócił się. Próbowałam go ratować, ale bez żadnego skutku. Gdy przyjechała karetka było po wszystkim. Chwilę po niej przyjechała policja i kazała nam iść do pokoju konferencyjnego. Od tej chwili tu jestem.

- Hmm. Ciekawe. Nawet bardzo. Ale skoro Doktor DaBloom odkrył tak wspaniały lek to jednak jest dobra strona tego.

- Niestety - dziewczyna lekko kiwnęła głową przecząco - Wszystko odeszło razem z Doktorem.

- Jak to? A notatki? Nie zapisywał nic w komputerze?

- W notesie i komputerze zapisywał tylko to, co było zbyt trudne, aby zapamiętał. A muszę powiedzieć, że nie było tego zbyt dużo. Mimo że byłam jego asystentką, to i tak nie wiem jak on sporządził ten lek. Ja tyko robiłam badania na próbkach, które dawał mi Doktor. Więc z epokowego wynalazku nie pozostało nic. Wątpię, aby komuś udało się powtórzyć proces wytworzenia tego leku. Nawet mając notatki doktora.

- No nic. Więc dziękuje. Jeśli będę miał jakieś jeszcze pytania to mam pani dane. Na razie to wszystko. Jest pani wolna.

- Przykro mi, że nie byłam zbyt pomocna. Do widzenia.

- Do widzenia. A, jeszcze jedno... Proszę przysłać do mnie tego policjanta, który stoi przy drzwiach.

- Dobrze - odpowiedziała dziewczyna uśmiechając się.

Po chwili przyszedł wezwany policjant.

- Pan mnie wzywał?

- Tak. Możesz już wszystkich zwolnić do domu.

- Dobrze. Jak pan chce.

- A tak przy okazji, gdzie są filmy z kamer ochrony?

- Zabezpieczone jako dowód. Już na komendzie.

- Dobra. Na dzisiaj to wszystko. Muszę jechać zjeść wreszcie śniadanie.

- śniadanie?

- Nie ważne. Jesteś już wolny.





Po drodze na komisariat Art wstąpił jeszcze do „Chińczyka” i kupił kurczaka w pięciu smakach. Chociaż tak naprawdę był to prawdopodobnie gołąb w pięciu smakach, ponieważ gdy tylko postawiono tą „budę” jakoś tak dziwnym zbiegiem okoliczności było tu coraz mniej gołębi. Ale Boobs się tym nie przejmował. Jedzenie było smaczne i nigdy (jeszcze) się nim nie zatruł, więc co z tego, że to nie kurczak a gołąb. To ptak i to ptak. Smakuje tak samo.

Na komisariacie zasiadł przed ogromnym telebimem, na którym codziennie pokazywano dzienny plan. Po włączeniu filmu z kamer ochrony - który czekał na jego biurku, jak tylko wszedł na komendę - zaczął jeść i oglądać.

Na filmie było dokładnie to samo, co mówili świadkowie - a szczególnie piękna niebieskooka blondynka - Czyli wszystko się zgadzało (niestety).

Po chwili zastanowienia Komisarz wstał i wyszedł zostawiając cały bałagan, który zrobił. Zostawiając dowód rzeczowy, jakim były filmy z instytutu. „Przecież to komisariat policji tu nie może nic zginąć” - myślał zawsze - „Prawda?”





Po wypełnieniu kilku papierków Boobs skierował swoje kolejne kroki do patologa, który przeprowadzał sekcję zwłok Doktora Herberta DaBloom.

- I jak? - zapytał Art jak tylko wszedł do „chłodni” gdzie przeprowadzano sekcje.

- To niesamowite! - krzyknął lekarz, wycinając jakiś organ i kładąc go na wadze - Pierwszy raz takie coś widzę.

- Naprawdę? - zapytał Boobs zbliżając się do patologa.

- Dzięki że mnie wziąłeś do tej sprawy. Jestem ci naprawdę wdzięczny. Dzięki temu kolesiowi będę sławny. Z tego, co wiem, to pierwszy taki przypadek. Jestem ci naprawdę wdzięczny.

- No dobra, dobra. Ale możesz mi powiedzieć jak umarł nasz Doktor?

- Jasne. Wiesz, jego organy wewnętrzne są bardzo zdrowe jak na sześćdziesięciolatka.

- I co z tego? To go zabiło? To, że miał za zdrowy organizm?

- Nie! Tak tylko mówię. Podejdź. Pokarzę ci coś fajnego. Gdy go tylko tu przywieziono nie miałem pojęcia, co go zabiło. Nie było żadnych oznak, że zmarł na zawał czy coś takiego. Nie udusił się. Nie utopił, co by mnie wcale nie zdziwiło. Nie było żadnej oznaki, dopóki nie zacząłem sprawdzać jego uszu. Spójrz w jego lewę ucho, coś ci pokarzę.

Gdy Komisarz Boobs nachylił się, lekarz włączył małą latarkę, którą zawsze miał przy sobie i skierował światło do drugiego - prawego - ucha.

- I jak? Nieźle, co?

- Nie. To niemożliwe. Prawda?

- Ja to samo powiedziałem.

- A więc co, koleś umarł, bo...

- Bo przez uszy, oczy i nos wyciekł mu mózg. Odjazd, co?

- Czy to w ogóle możliwe?

- Najwyraźniej tak. Ale to nie jest na pewno następstwo żadnej z chorób. Ktoś bawi się bardzo zaawansowaną bronią, która nie jest jeszcze dostępna na rynku.

- A więc jednak morderstwo. Ha. Tylko, kto mógłby wymyślić taką broń. Przecież czegoś takiego nie można zrobić sobie w domu. Hmm. Ciekawe. Dobra masz mi do pokazania coś jeszcze?

- Nie. To na razie wszystko. Normalnie zajebiście. I to wszystko dzięki tobie. Naprawdę dzięki. Będę twoim dłużnikiem do końca życia.

- Nie ma, za co. Tyle że dla mnie to nie takie zajebiste. Dobra idę. Na razie.

- Narqa.

Po chwili Art był już przy swoim biurku rozmyślając, kto byłby w stanie wymyślić taką broń. „Przecież tego nie da się zrobić w domu...” - pomyślał - „Prawda?”





Minęły trzy dni, od kiedy komisarz Art Boobs zaczął to przedziwne śledztwo. I tak jak przed tymi trzema dniami, tak i dzisiaj nic nie wiedział. Nie było żadnego podejrzanego. żaden z dowodów nie wskazywał żeby tego morderstwa - co było w stu procentach pewne - dokonał w ogóle jakikolwiek człowiek. W pewnej chwili Boobs zastanawiał się nawet nad tym, czy to może nie jest robota jakiegoś ducha, a może nawet UFO. Nie miał nic. Kompletna pustka.

Gdy zabierał się za kolejną butelkę Coli coś do niego dotarło. Coś, co mogło być przełomem w śledztwie. Ale żeby się upewnić, musiał jeszcze raz porozmawiać z asystentką Doktora DaBlooma.





Alli Kawok mieszkała w domku „jednorodzinny” na przedmieściach. Nie była to dzielnica willowa, tylko osiedle parterowych „bliźniaków”. Lecz miejsce, w jakim było ono umiejscowione śmiało mogło - swoim pięknem - konkurować z nawet najlepszym osiedlem willowym. Domek, w którym mieszkała - a w zasadzie, z powodu braku czasu, tylko spała - nie był tak piękny i dobrze utrzymany jak sąsiednie, ale nie był też zapuszczony. Mimo że sama tego nie mogła robić, wynajmowała fachowców żeby dbali o niego. Pomiędzy domostwami i przed nimi stał metrowy, biały płot z jakiegoś tworzywa sztucznego imitującego drewno. Za każdym z domów znajdował się kawałek ziemi. Taki żeby było gdzie urządzić przyjęcie, zrobić grilla czy gdzie się w lato poopalać. Alli nie był wcale potrzebny, ponieważ i tak nie miała czasu na robienie przyjęć. Ale „Jak już został wliczony w cenę domu to niech zostanie. Może się kiedyś przyda.” - pomyślała kupując tą „posiadłość”.

Była szósta wieczorem, gdy zadzwonił telefon.

- Dzień dobry. Nazywam się Komisarz Art Boobs. Czy to dom panny Alli Kawok? - usłyszała w słuchawce.

- Tak. Przy telefonie.

- Ach, to pani. Mam takie pytanie: Czy mógłbym do pani na chwilę wpaść? Mam kilka dodatkowych pytań w związku ze sprawą. Jeśli to oczywiście nie kłopot.

- Ależ nie. Szef wysłał mnie na przymusowy urlop, więc siedzę w domu i się nudzę jak mops.

- To dobrze. A więc będę za jakąś godzinkę.

- No to, do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

„Dobrze, że powiedział, iż przyjedzie za godzinę, zdążę się przygotować” - pomyślała odkładając słuchawkę - „Przecież nie mogę pokazać się temu przystojniakowi w szlafroku i kapciach” - zaśmiała się i poszła w stronę sypialni.

„Przygotowanie się” zajęło jej pół godziny, więc mogła wyskoczyć jeszcze do sklepu nieopodal po „coś” do kawy. Teraz dopiero uświadomiła sobie, że nie ma nawet kawy w domu. Więc z drobnych zakupów zrobiło się kilka toreb załadowanych przeróżnymi produktami. Gdy dotarła do domu była siódma. Zdążyła jeszcze rozładować wszystkie produkty, kiedy usłyszała warkot samochodu. Przeszła do salonu i wyjrzała przez okno, aby upewnić się czy to na pewno Komisarz. Tak, to on. Dziewczyna szybko przemknęła do kuchni i czekała na dzwonek.

- Tak?! Już idę! - odpowiedziała Alli po tym jak do jej uszu dobiegł sygnał dzwonka u drzwi.

Poprawiła jeszcze szybko włosy oraz sukienkę, i ruszyła w stronę drzwi wejściowych.





Komisarz przed wyjazdem do asystentki Doktora DaBlooma zadzwonił do niej, aby upewnić się czy w ogóle jest w domu i czy ma ochotę na rozmowę. Na szczęście była i miała.

Droga z komisariatu na peryferie miasta nie była krótka, więc Boobs na wszelki wypadek wziął ze sobą dwie butelki Coli. Tak żeby umiliły mu czas spędzony w korkach, których o tej porze nie dało się uniknąć. Gdy zajechał na miejsce musiał się jeszcze użerać z ochroniarzem, który oczywiście nie chciał go wpuścić. Miał jak zwykle mnóstwo pytań i komentarzy typu „A do kogo? A po co? Był pan umówiony? Nie mam pana na liście gości. Jak nie dostanę pozwolenia od pani Kawok, to pana nie wpuszczę.” Może nie strażnik nie chciał go wpuścić, ponieważ Komisarz nie wyglądał jak policjant. Ubierał się raczej jak... Ubierał się młodzieżowo. Miał na sobie „szerokie” spodnie z mnóstwem kieszeni - były tam nawet takie „ukryte” potrzebne żeby ukryć... różne rzecz - a na nogach buty sportowe. Nosił także bluzę z ogromnym kapturem. Po kilku minutach „użerania się z ochroniarzem” Art nie wytrzymał. Mimo tego, że mówił sobie w czasie drogi tu, iż nie pokażę swojej odznaki, zrobił to. Pytania się natychmiast skończyły. Wjechał dosłownie w tej samej chwili, co strażnik zobaczył „legitymację”. Gdy jechał drogą wewnętrzną do domku asystentki Doktora DaBlooma myślał tylko: „Gdzie byłeś z tym swoim sprawdzaniem jak przez ostatnie kilka tygodni obrabiali cztery domki na tym osiedlu, debilu. Ogołocili je dosłownie ze wszystkiego, nawet okna i drzwi rąbnęli. Koledzy - z wydziału włamań - śmiali się, że aby to zrobić to chyba jakąś ciężarówką musieli podjechać. Bo inaczej to nie mają pojęcia jakby to im się udało. Chociaż, jak popatrzyłem na tego „ochroniarza” to wcale bym się nie zdziwił jakby on sam ich nie wpuścił. A może nawet jeszcze pomagał.”

Po chwili był na miejscu. Zatrzymał się przy płocie „drewno-podobnym” i wysiadł z samochodu. Otworzył furkę i stanął przed drzwiami. Gdy nacisnął na dzwonek w odpowiedzi usłyszał - „Tak?! Już idę!” - więc nie było sensu powtarzać tej czynności. A zatem, stał i czekał aż w drzwiach pokarze się piękna asystentka Doktora Herberta DaBloom Alli Kawok.

- Ach, to pan! Dobry wieczór - odpowiedziała z szerokim uśmiechem Alli.

- Dobry wieczór - odwzajemnił powitanie - Dziękuje, że zechciała mi pani poświęcić trochę swojego czasu. I przepraszam, że tak późno zadzwoniłem.

- Nic nie szkodzi. Proszę wejść. Nie będziemy przecież rozmawiać w drzwiach.

- Dziękuje - odpowiedział Komisarz wchodząc do środka.

- Proszę usiąść. Napije się pan czegoś. Kawy, herbaty, czy może coś zimnego do picia? Bo alkoholu nie proponuje.

- Proszę się nie kłopotać.

- Ależ to żaden kłopot. I tak miałam sobie zrobić kawę, więc proszę korzystać póki pan może.

- Skoro tak, to proszę o herbatę.

- O, dba pan o ciśnienie?

- Nie, ja po prostu nie lubię kawy.

- Acha - dziewczyna uśmiechnęła się i wyszła do kuchni.

Boobs usiadł na kanapie, przy której stał mały stolik. Rozejrzał się wkoło. Było to dość jasne pomieszczenie. Na ścianach wisiało kilka obrazków i półek, na których stały książki - „Pewnie jakieś naukowe” - pomyślał. W rogu stał jeszcze zwiędnięty kwiatek. Widać dziewczyna nie bywała w domu zbyt długo, a jak już była, to raczej nie miała głowy do zajmowania się nim.

- I już jestem - powiedziała Alli wchodząc z tacą, na której stała herbata, kawa i - w miseczce - jakieś ciastka - Nie jestem zbyt dobrą gospodynią, ale za to robię wyśmienitą herbatę.

- Dziękuje bardzo.

- A więc, o co pan chciał mnie zapytać? - spytała Komisarza siadając obok niego na kanapie.

- Chodzi o to, czy Doktor DaBloom miał jakiś wrogów w instytucie? Czy może ktoś chciał przejąć - albo zatrzymać - jego badania?

- Nie. Doktor był bardzo - przez wszystkich - lubiany. Wrogów nie miał. A jego badania... Hmm... Powiem tak. Nikt inny nie był w stanie dokonać tego, co on. Nikt inny...

- Czyli nikt nie był wrogo nastawiony do niego?

- Nie... Chociaż... Jak pan teraz o tym wspomniał... Przypomniało mi się, że jakiś tydzień temu dyrektor instytutu bardzo się z Nim pokłócił. Nie wiem, o co poszło, ale z tego, co zrozumiałam, to Doktor odkrył coś, co dyrektor nadzorował. Widać nie było to nic dobrego. Ale nie mam pojęcia, co to mogło być - dodała jeszcze na koniec.

- Ciekawe. Czy później powtórzyła się jeszcze taka sytuacja?

- Nie. Widocznie doszli do porozumienia.

Komisarz zamyślił się i po chwili stwierdził.

- Myśli pani, że jakieś informacje na temat tego czegoś, co nadzoruje dyrektor byłyby w jego biurze?

- Pewnie tak. Przynajmniej powinny być.

- Ale przecież nie mogę tam iść i zażądać żeby mi udostępniono jego gabinet - powiedział do siebie cicho Boobs - I co powiem, ze chcę znaleźć dowody ze pan zamordował Doktora? Musiałbym się tam włamać, cholera. Ale jak? - mówił cicho raczej do siebie.

- Ja mogę panu pomóc - odezwała się nagle Alli - Nawet wiem jak to zrobić.

- Co? A, nie! Ja tylko tak mówiłem do siebie jakieś głupoty.

- Ale ja naprawdę mogę panu pomóc wejść do biura dyrektora. Powiem więcej, ja tego naprawdę chcę. Widzi pan te książki? To wszystko kryminały. Uwielbiam je. Zawsze chciałam przeżyć jakąś przygodę. Taką jak w tych książkach.

- Nie. To niemożliwe. Po pierwsze jestem policjantem. A poza tym mogłaby pani mieć jakieś problemy w pracy, po tym.

- Nie pani, tylko Alli. A pracę zawsze mogę znaleźć sobie inną, może nawet lepszą.

- Ja jestem Art. Miło mi.

- Mnie także. A więc jak? Wchodzimy w spółkę? Czy jednak wymiękasz?

- Ha. Czy ja wiem. A jak według ciebie miałbym dostać się do biura dyrektora?

- To proste. W Niedzielę w instytucie są tylko dwaj strażnicy. Chodzą, co jakiś czas - jeśli oczywiście im się chce. I właśnie w tym dniu tam pójdziemy. Ty pójdziesz przede mną, jakieś pół godziny wcześniej. Powiesz im, że chcesz coś sprawdzić na miejscu zbrodni. Kolesie nie mają wyboru, na pewno cię wpuszczą. Po pół godzinie wejdę ja. ściemnię, że chcę coś wziąć ze swojej szafki. Oczywiście nie będę się spieszyła z pójściem tam. Pogadam sobie z ochroniarzami, pościemniam, powyginam się, ogólnie rzecz biorąc odwrócę ich uwagę, żebyś ty mógł wejść do biura dyrektora.

- Jesteś pewna, że się uda?

- Człowieku, nawet nie wiesz jak oni się gapią na mnie jak codziennie przychodzę do pracy. A jak jeszcze założę coś „Sexy” to kolesie wymiękną. Na pewno nie będą w stanie patrzeć na coś innego niż ja. To ci gwarantuje.

- Skoro tak mówisz, to, czemu nie. Spróbujemy.

Dalsze szczegóły obgadywali przez kolejne trzy-cztery godziny.

- O. Już późno. Będę się zbierał.

- Jeszcze nie aż tak bardzo.

- Nie. Już jedenasta. I tak wystarczająco zabrałem ci czasu.

- Mi to nie przeszkadza. Jak chcesz możesz zostać jeszcze. Jak chcesz.

Art zaczął się zastanawiać nad tą dość ciekawą propozycją, ale po chwili odparł:

- Nie. Naprawdę muszę się już zbierać. Dziękuje za twoją gościnę, ale jest jeszcze parę rzeczy, które chcę sprawdzić na komisariacie. Przykro mi, może następnym razem. Nie... Na pewno następnym. Obiecuje.

- No cóż. Szkoda... Więc kiedy się teraz spotkamy?

- W Niedzielę. Spotkamy się przed instytutem. To znaczy w barze nieopodal. Powiedzmy o drugiej po południu.

- Co? Dopiero w Niedzielę? Dlaczego dopiero wtedy?

- Jak się z tobą wcześniej spotkam nie będę mógł spokojnie myśleć przez najbliższy tydzień. A jak będę rozkojarzony to z naszego planu raczej nic nie wyjdzie.

- Szkoda. Wielka szkoda. Ale skoro tak mówisz, niech będzie tak jak chcesz.

- No to do Niedzieli.

- Do Niedzieli - dziewczyna podeszła do Arta i pocałowała go namiętnie na pożegnanie - To, żebyś o mnie nie zapomniał.

- Na pewno nie zapomnę - uśmiechnął się i wyszedł.

Wsiadając do samochodu spojrzał jeszcze raz w stronę domu Alli i zobaczył ją - uśmiechniętą od ucha do ucha - machającą na pożegnanie. Odmachał jej, wsiadł do samochodu i ruszył w stronę bramy pilnowanej przez durnych ochroniarzy.





John Doe mieszkał w małym domku wraz z żoną. Pracował w jednej z dwóch fabryk produkujących samochody. W pracy był codziennie do poniedziałku do piątku od szóstej rano do czwartej po południu. Nie był pracownikiem hali, był jednym z ludzi, którzy wymyślali nowe technologie. Praca ta nie była zbyt ciężka, a już na pewno nie słabo płatna, ale John potajemnie - w zaciszu domowym, po godzinach pracy - zajmował się własnym projektem. Nie korzystał z pomocy swojego zakładu pracy. To znaczy, wszystkie produkty mu potrzebne kupował za własne pieniądze. Raz tylko musiał skorzystać z komputera w swojej pracy, ponieważ on był specjalnie skonfigurowany do tego, czego John właśnie potrzebował. Ale to był jeden jedyny raz.

Był czwartek około godziny szóstej wieczorem, gdy Doe kolejny raz próbował uruchomić swój wynalazek.

- No!!! W końcu!!! Kochanie...! - zaczął krzyczeć John.

Po chwili do garażu - skąd dochodziły okrzyki - wbiegła jego żona.

- Co się stało?

- Kochanie...! Po tylu latach, w końcu mi się udało. Ruszył! Wyobrażasz to sobie?! Ruszył! Mój silnik naprawdę działa! To chyba jakiś cud!

- To wspaniale.

Po kilku minutach przytulania się z żoną i „piania” ze szczęścia, John uspokoił się.

- Teraz muszę podzwonić po firmach - stwierdził Doe - Zobaczymy, która mi da za to najwięcej pieniędzy.





John Doe wsiadł do samochodu, w którym umieścił - tuż przed podróżą - silnik własnej konstrukcji. Musiał się pospieszyć, ponieważ był umówiony z prezesem koncernu samochodowego na godzinę dziewiątą. A była już ósma piętnaście. Nie miał do przejechania zbyt długiej drogi, ale o tej porze panował ogromny ruch na ulicach. - „Wiadomo wszyscy jadą do pracy” - stwierdzał zawsze. Gdy dojeżdżał do jednej z fabryk produkujących auta - gdzie się umówił - nagle z pod maski jego samochodu zaczął wydobywać się biały, lekko przezroczysty dym.

- Cholera! - powiedział do siebie - Przez te pieprzone korki, płyn w chłodnicy mi się zagotował. I musiało się to stać waśnie teraz. Już jestem prawie na miejscu, ale nie... Los musiał mnie uszczęśliwić... Szlag by to...





Komisarza Boobsa telefon obudził o dziewiątej rano. Zazwyczaj wstawał tak koło dwunastej. Mimo że tak późne stawianie się w pracy nie było za bardzo zgodne z regulaminem jego szefowie przymykali oko, ponieważ najlepiej pracował w nocy. Ale tym razem musiał się zwlec z łóżka o dziewiątej. W słuchawce usłyszał tylko, że jest pilnie potrzebny na jednej z dwupasmowych ulic prowadzących do fabryki samochodów. Art stwierdził tylko, że nie jest z drogówki i już chciał odłożyć słuchawkę, gdy dyspozytorka powiedziała, że to ma coś wspólnego z jego - nadal nierozwiązaną - sprawą śmierci Doktora DaBloom. Gdy to usłyszał zerwał się na równe nogi. Sen odszedł od niego momentalnie, a mózg wszedł na najwyższe obroty. Powiedział, aby przekazać, że będzie tam za pół godziny i po odłożeniu słuchawki pobiegł szybko do łazienki. Nie robiłby tego, gdyby nie to, że źle się czuł jak nie umyje zębów i nie ochlapie wodą twarzy z rana. Po tych zabiegach - i oczywiście po uprzednim ubraniu się - wskoczył do samochodu i szybko ruszył do miejsca gdzie zdarzył się kolejny dziwny przypadek.





Boobs pruł przez miasto nie zważając na żadne znaki, sygnalizację, czy samochody. Dopiero jak wpadł w sidła porannego szczytu, musiał trochę się uspokoić. Gdy tak jechał pięć na godzinę - bo, po co zarząd dróg miałby ustawić światła tak żeby ruch kołowy był bardziej płynny - myślał tylko o tym, co mogło się zdarzyć. Co to ma wspólnego z jego sprawą? Czyżby kolejny trup zabity w ten sam sposób?

Dojechał po czterdziestu pięciu minutach od wyjazdu z domu. Na pierwszy rzut oka - jeszcze z samochodu - nic nie wskazywało na to, że ten samochód stojący na poboczu - beż żadnego śladu, choćby małego wgniecenia - kryje w sobie tak makabryczny widok.

- No dobra, co się stało?! Dlaczego mnie wezwaliście?! - krzyczał Boobs zbliżając się do dwóch policjantów (nie z drogówki) stojących obok samochodu ustawionego na tzw. pasie awaryjnym - O kurwa! - krzyknął nagle zaglądając do środka.

Widok nie był zbyt „apetyczny”. Wszędzie była krew, kawałki mózgu i - chyba - czaszki. „Dobrze, że nie jadłem śniadania - jak zwykle” - pomyślał i skierował swoje kolejne kroki w stronę przedniej maski gdzie stali dwaj policjanci. Kiedy do nich podszedł zobaczył, że nie było ich tylko dwóch, ale trzech. Po prostu jeden „puszczał pawia” w krzakach, które dość gęsto obrastały pola przy ulicy.

- Co z nim? - zapytał Komisarz.

- Pierwszy raz widzi trupa - odpowiedział jeden ze stojących przy aucie policjantów śmiejąc się - I akurat musiał trafić na takiego „pięknego”.

- A ty, co? Widzisz coś takiego codziennie? - Boobs trochę się zdenerwował.

- Nie panie Komisarzu.

- To przestań się Kurwa wyśmiewać z niego, bo pewnie jak zobaczyłeś pierwszego trupa to rzygałeś dalej niż widziałeś.

- Tak jest, Panie Komisarzu! - krzyknął policjant stanąwszy na baczność.

- Dobra. A teraz, co tu się stało. Dowiedzieliście się czegoś, czy staliście tu tylko wyśmiewając się z kolegi?

- Nie, Panie Komisarzu - zaczął drugi - Jak tylko tu przyjechaliśmy, przesłuchaliśmy świadków i zabezpieczyliśmy samochód.

- A gdzie ci świadkowie?

- A więc... Wie Pan jak to jest. Ludzie, nie dość, że widzieli coś takiego, to jeszcze zostaną zwolnieni za to, że nie przyszli do pracy. Więc, po tym jak ich przesłuchaliśmy, pozwoliliśmy im jechać do pracy. Pewnie i tak oberwie im się za spóźnienie, ale...

- Dobra. To, co wiecie?

- Więc było tak: Facet jechał normalnie, jak wszyscy. Kiedy zbliżali się do tego miejsca z pod maski jego samochodu zaczął wydobywać się dym, a może raczej para. Pewnie woda mu się zagotowała przez to stanie w korkach. Gdy to zauważył zjechał na pobocze. Tyle, że po chwili zaczął się rzucać, tak jakby coś go opętało. I nagle bum. Na szybach pojawiła się krew. świadkowie mówili, że huk był taki jakby ktoś strzelił z pistoletu. Na szczęście nie zwiali, tylko wezwali nas. Kiedy tu przyjechaliśmy zobaczyliśmy to. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności byłem z Panem na miejscu poprzedniej zbrodni - to znaczy tam gdzie zginął Doktor DaBloom - i wiedziałem, kogo mam wezwać.

- Sprawdzaliście samochód?

- Nie. Czekaliśmy na Pana.

- Dobra.

Komisarz podszedł do drzwi samochodu od strony kierowcy i otworzył je. Zaczął sprawdzać czy denat ma jakieś dokumenty - chociaż gdyby były tu media zaraz byłoby, że policja przeszukuje ciała i kradnie ich cenne rzeczy - Na szczęście miał portfel z dokumentami, w którym nie zabrakło też zdjęcia żony. Okazało się, że nieboszczyk to John Doe pracujący jako inżynier w jednej z fabryk produkujących samochody.

Dalsze powierzchowne sprawdzenie samochodu nie przyniosło żadnego śladu, nawet jednego dowodu.

„Może to jakaś bomba albo coś takiego?” - pomyślał Boobs stojąc obok pojazdu denata - „Zaraz...”.

Po chwili „zanurkował” pod kierownicę i nacisnął przycisk zwalniający mechanizm trzymający przednią maskę auta. Zrobił to jak najdelikatniej, tak, aby nie dotknąć niczego oprócz przycisku. O odciski palców nie martwił się, ponieważ jak zwykle przed przeszukaniem miejsca zbrodni założył silikonowe rękawiczki.

Gdy podszedł do przodu samochodu, wymacał dźwignię, która przytrzymywała maskę, aby ta nie otworzyła się w trakcie jazdy, gdy ktoś jej nie domknie. I nagle jego oczom ukazała się dziwna rzecz. W środku nie było silnika, chłodnicy, kabli, itp. Była tam jedna, wielka, stopiona masa „czegoś”. „Czegoś”, co prawdopodobnie było częściami, napędzającymi samochód - nie mówiąc już o zatrzymaniu.

- Co to do cholery jest?! - krzyknął Art - Jakim cudem coś takiego się stało?!

Gdy policjanci - którzy w tej właśnie chwili patrzyli, co u ich kolegi siedzącego cały czas w krzakach - usłyszeli krzyk Komisarza od razu do niego podbiegli.

- Co się...? - zaczął pytać jeden z policjantów, ale gdy zobaczył to, co się stało pod maską auta ofiary, przerwał - O kurwa! Co to jest?!

- To. To chyba... silnik? - odpowiedział pytająco Art - Tak mi się zdaje

Wszyscy stali w osłupieniu dwie-trzy minuty, gdy nagle w umyśle Komisarza zaczęło kołatać jedno pytanie.

- A co z żoną?

- Nie mieliśmy czasu jej jeszcze zawiadomić. Skoro pan tu już jest, zaraz tam pojedziemy i...

- Nie - Boobs przerwał policjantowi - Ja tam pojadę. Ja ją zawiadomię. Może przy okazji się czegoś dowiem.

Podszedł do swojego samochodu, otworzył drzwi i wsiadł do środka. Zamykając drzwi i zapalając samochód myślał jak powinien to powiedzieć. Od czego ma w ogóle zacząć, gdy będzie już na miejscu? Przecież nie może stanąć w drzwiach i gdy żona John Doe otworzy je powiedzieć „Pani mąż nie żyje. Jego głowa wybuchła. Ale wszystko jest w porządku, już pozbieraliśmy jej kawałki i oddamy je pani w najbliższym czasie.” Prawda?

2
Na początku mojego posta muszę przeprosić autora-No,soryy,ale nie udało mi się doczytać do końca.



Piszesz stylem,który zupełnie mi się nie podoba-tak piszą pisarze amerykańscy gdy nie mają pomysłu na książkę a potrzebują pieniędzy,puszczają więc coś takiego w obieg,momo,że to jest poniżej krytyki.Nie u mnie nic tym nie wskurasz.



Przerabialiśmy już setki tysięcy opowieści o detektywach,ambitnych policjantach i ich rozwiązywaniu zagadek nie do rozwiązania.Kiedyś mnie ten temat nudził,teraz już tylko drażni.



Piszesz językiem potocznym,a pismo powinno się różnić od mowy.Powinno być bardziej przemyślane,winno być niczym kwiecie we włosach pięknej dziewoji.



Pomysł jak już mówiłem w ogóle mi nie pasuje,nie podoba mi się przez swoją schematyczność-hamburgery na śniadanie?nowoczesna,nikomu niedostępna broń?lek na raka?



Błędów nie tknę,pozostawię to tym,którzy dotrwają do końca.



Sory raz jeszcze za nie doczytanie,ale moje spojówki są dzisiaj zbyt wyczulone,może innym razem poświęcę chwilę i przeczytam.



Pozdro.



Pisz,pisz i jeszcze raz pisz-tyle ode mnie.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Po wypełnieniu kilku papierków Boobs skierował swoje kolejne kroki do patologa, który przeprowadzał sekcję zwłok Doktora Herberta DaBloom.

- I jak? - zapytał Art jak tylko wszedł do „chłodni” gdzie przeprowadzano sekcje.

- To niesamowite! - krzyknął lekarz, wycinając jakiś organ i kładąc go na wadze - Pierwszy raz takie coś widzę.

- Naprawdę? - zapytał Boobs zbliżając się do patologa.

- Dzięki że mnie wziąłeś do tej sprawy. Jestem ci naprawdę wdzięczny. Dzięki temu kolesiowi będę sławny. Z tego, co wiem, to pierwszy taki przypadek. Jestem ci naprawdę wdzięczny.

- No dobra, dobra. Ale możesz mi powiedzieć jak umarł nasz Doktor?

- Jasne. Wiesz, jego organy wewnętrzne są bardzo zdrowe jak na sześćdziesięciolatka.

- I co z tego? To go zabiło? To, że miał za zdrowy organizm?

- Nie! Tak tylko mówię. Podejdź. Pokarzę ci coś fajnego. Gdy go tylko tu przywieziono nie miałem pojęcia, co go zabiło. Nie było żadnych oznak, że zmarł na zawał czy coś takiego. Nie udusił się. Nie utopił, co by mnie wcale nie zdziwiło. Nie było żadnej oznaki, dopóki nie zacząłem sprawdzać jego uszu. Spójrz w jego lewę ucho, coś ci pokarzę.

Gdy Komisarz Boobs nachylił się, lekarz włączył małą latarkę, którą zawsze miał przy sobie i skierował światło do drugiego - prawego - ucha.

- I jak? Nieźle, co?

- Nie. To niemożliwe. Prawda?

- Ja to samo powiedziałem.

- A więc co, koleś umarł, bo...

- Bo przez uszy, oczy i nos wyciekł mu mózg. Odjazd, co?

- Czy to w ogóle możliwe?

- Najwyraźniej tak. Ale to nie jest na pewno następstwo żadnej z chorób. Ktoś bawi się bardzo zaawansowaną bronią, która nie jest jeszcze dostępna na rynku.

- A więc jednak morderstwo. Ha. Tylko, kto mógłby wymyślić taką broń. Przecież czegoś takiego nie można zrobić sobie w domu. Hmm. Ciekawe. Dobra masz mi do pokazania coś jeszcze?

- Nie. To na razie wszystko. Normalnie zajebiście. I to wszystko dzięki tobie. Naprawdę dzięki. Będę twoim dłużnikiem do końca życia.

- Nie ma, za co. Tyle że dla mnie to nie takie zajebiste. Dobra idę. Na razie.

- Narqa.

Po chwili Art był już przy swoim biurku rozmyślając, kto byłby w stanie wymyślić taką broń. „Przecież tego nie da się zrobić w domu...” - pomyślał - „Prawda?”
- czy ty sobie zartujesz... ten dialog jest wręcz śmieszny, słowa "zajebiście", "narqa" prawie zrzuciły mnie z krzesła. Ten dialog to masa powtórek i niedorzeczności. Powatarzam: prawie spadłem z krzesła.


Alli Kawok mieszkała w domku „jednorodzinny”
*jednorodzinnym, bez cudzysłowia.


Alli Kawok mieszkała w domku „jednorodzinny” na przedmieściach. Nie była to dzielnica willowa, tylko osiedle parterowych „bliźniaków”. Lecz miejsce, w jakim było ono umiejscowione śmiało mogło - swoim pięknem - konkurować z nawet najlepszym osiedlem willowym.


Bardziej tego popieprzyć nie mogłes? [przepraszam za słownictwo].


Poprawiła jeszcze szybko włosy oraz sukienkę, i ruszyła w stronę drzwi wejściowych.
Nie zna nawet faceta, a zachowuje sie jakby chciała go poderwać, może u niektórych kobiet to nie dziwne, ale u asystentki naukowca [wnioskuje nawet, że wielkiego naukowca], która także musi być wykształcona to niemal dziwne.



[QUOT]Komisarz przed wyjazdem do asystentki Doktora DaBlooma zadzwonił do niej, aby upewnić się czy w ogóle jest w domu i czy ma ochotę na rozmowę. Na szczęście była i miała. [/QUOTE]



Przecież to już wiemy.



{QUOTE]Gdy zajechał na miejsce musiał się jeszcze użerać z ochroniarzem, który oczywiście nie chciał go wpuścić.[/QUOTE]

Ochroniarz? na peryferiach miasta? w niezbyt bogatej dzielnicy? żartujesz sobie? No może, niech Ci będzie.


- Ach, to pan! Dobry wieczór - odpowiedziała z szerokim uśmiechem Alli.


Tak jaby się go nie spodziewała. Mimo, że niecałą minutę wcześniej widziała go przez okno.


- Nie. Doktor był bardzo - przez wszystkich - lubiany.
Eeee, po co te myślniki? chodzi mi o te po "bardzo" i po "wszystkich"


- Nie. Doktor był bardzo - przez wszystkich - lubiany.
"Nim" z małej litery.


I co powiem, ze chcę znaleźć dowody ze pan zamordował Doktora?
To nie pasuje tu, brzmi jakby zwracał się do niej. Dałbym przykład jak mozna to zrobić, ale już od 30 minut to czytam i mam dość myslenia.


- Ja mogę panu pomóc - odezwała się nagle Alli - Nawet wiem jak to zrobić.
Więcej takich ludzi, nie zna facia, a chce mu pomóc w włamaniu.


- Mnie także. A więc jak? Wchodzimy w spółkę? Czy jednak wymiękasz?


Naukowiec, który zachowuje się jak nastolatek. [do tego niezbyt rozgarnięty]


- Człowieku, nawet nie wiesz jak oni się gapią na mnie jak codziennie przychodzę do pracy. A jak jeszcze założę coś „Sexy” to kolesie wymiękną. Na pewno nie będą w stanie patrzeć na coś innego niż ja. To ci gwarantuje.


Ahh, ta skromność [to tak odemnie] [nie wiem jakim cudem ja jeszcze jestem w stanie żartować czytając to]


- O. Już późno. Będę się zbierał.
Bystry, nie powiem.


- Mi to nie przeszkadza. Jak chcesz możesz zostać jeszcze. Jak chcesz.


Może od razu mu wskoczy na kolana ?


Więc kiedy się teraz spotkamy?


Bez "teraz", bardziej pasowało by tutaj "znów"


- Do Niedzieli - dziewczyna podeszła do Arta i pocałowała go namiętnie na pożegnanie - To, żebyś o mnie nie zapomniał.


Błe, bezwstydna. Pierwsza "randka" i już całowanie, za dużo HarleQinów [czy jak to się pisze] kolego.


- Pierwszy raz widzi trupa - odpowiedział jeden ze stojących przy aucie policjantów śmiejąc się - I akurat musiał trafić na takiego „pięknego”.


Wrażliwość ludzka nie zna granic. [odemnie]


- Nie panie Komisarzu.


Po "nie" przecinek [to nie pierwszy brak przecinka, ale jakbym miał wskazać każde miejsce z brakiem przecinka lub zza dużą ilością przecinków, to bez wątpienia nie poszedłbym dziś spać]


- To przestań się k***a wyśmiewać z niego, bo pewnie jak zobaczyłeś pierwszego trupa to rzygałeś dalej niż widziałeś.


Bardzo nieprzyzwoity język.


gdy żona John Doe


może tak odmienić "John", przypadki sie kłaniają.



Podsumowując [do autora: jeśli masz słabe nerwy i NIE CZYTAJ!]



Tragedia. Mnóstwo błędów interpunkcyjnych, pare ortograficznych. Styl lezy na całej linii, grubiaństwo bohaterów. Strasznie odbiegające od rzeczywstości - eksplodujące głowy osób, które coś wynalazły. Kobieta, która mimo. iż pracuje jako naukowiec, to się pcha do łóżka jak pospolita prostytutka [no prawie, bo nie pobiera pieniedzy]. Historii o dedektywach było mnóstwo, ale ta mnie prawie zabiła, lubię kryminały, ale nie połączone z fantastyką i cholera jedna wie z czym jeszcze. Ale pisz, może nastepne opowiadanie będzie lepsze.



PS. Jak sobie pomyślę, że jutro wypada ocenić drugą część to mam ochote się rzucić pod koła.



Pozdrawiam, Hansu
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

4
Pomysł: 2



żeby napisać dobry kryminał trzeba mieć "wielką" głowę, zmysł obserwacji i trochę matematycznego myślenia. aby napisać dobry kryminał SF należy mieć także dużo wiedzy. Niestety po tym fragmencie wydaje mi się, że powinieneś zmienić gatunek pisania. Twój pomysł - nie dość, że dość nudny, czasem żenujący - jest zaczerpnięty z typowych amerykańskich - dennych - kryminałów.



Schematyczność: 1-



Nic nowego, ani jednego słowa.



Styl: 2



nie wiem czy to twój słaby styl, moim zdaniem raczej bardzo, bardzo stylizowany na "amerykański". Indywidualizowanie języka głównego bohatera, czy też jego poczucia smaku/humoru, to inna sprawa, ale jeśli chcesz, by traktowano cię poważnie, powinieneś zrozumieć, że literatura czymś różni się od filmu i życia.



Błędy: 3



interpunkcja, ortografia (aha piszemy przez samo h)



Ogólnie: 1



Niestety, ocena ogólna (moja subiektywna, to co mi "przekazałeś" w tym fragmencie) jest, jaka jest. Po prostu nie podobało mi się.



Jestem na...nie
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

5
Lan jeśli sądzisz, że to jest tragiczne to uprzejmie odradzam czytanie drugiej częsci, to potrafi zabic ;P



Pozdrawiam ;)
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron