Wykorzenianie zła [s-f/religia]

1
Wykorzenianie zła
Rara i Ruru szły przez pogrążający się w ciemności stary kościół. Obie wyglądały tak samo: wysokie, szczupłe, miały niebieskie oczy i ogolone głowy. Obie były piękne. Jednakowe. Ubrane w identyczne, białe sukienki. Zrodzone tego samego dnia, z tego samego łona i nasienia stanowiły jedność, choć zamieszkiwały dwa odrębne ciała. Zawsze nierozerwalnie związane, niewidzialną nicią bliźniaczego życia.
Szły, trzymając się za ręce, w kierunku marmurowego ołtarza. Przyglądały się ukrzyżowanemu człowiekowi, wiszącemu powyżej. Cierpienie na jego twarzy było martwe i zimne, od dawna zapomniane. Niemniej siostry nie potrafiły przejść obojętnie obok. Nie odważyłyby się nawet pomyśleć o odwróceniu wzroku i zbagatelizowaniu utrwalonych w kamieniu ran. Jakiż artysta mógł stworzyć tak wielki ból, zastanawiały się. Jakiż to człowiek (lub potwór) był w stanie przedstawić drugiego w niekończącej się agonii?
Słońce całkowicie już schowało się za horyzontem. Cienie wydłużyły się do tego stopnia, że zapanowały nad całą przestrzenią. Ukrzyżowany człowiek jarzył się natomiast swoim własnym, tajemniczym blaskiem.
– Witajcie, panienki – usłyszały głos za plecami. – Co was tu sprowadza o tak późnej porze, jeśli wolno spytać?
Rara i Ruru nie przestraszyły się nieznanego głosu. Jednocześnie odwróciły głowy i zobaczyły niskiego, pomarszczonego przez czas staruszka. Miał na sobie czarną szatę z białym kołnierzykiem. Siostry nigdy wcześniej nie widziały tak dziwnego stroju. Mimo swojego wieku – niewątpliwie bardzo podeszłego – nieznajomy stał wyprostowany, a z jego wątłego ciała emanowała siła, która zdawała się pożerać ciemność panoszącą się dokoła.
– Jestem ojciec Esteban – mężczyzna odezwał się ponownie z szerokim uśmiechem na twarzy. – Miło mi was widzieć, dziewczynki – Rara i Ruru miały już po dwadzieścia osiem lat i wcale nie czuły się „dziewczynkami”, ale w ustach starego człowieka określenie to bynajmniej nie wydawało się obrazą.
– Kto to jest? – zapytała Rara, a może Ruru, któżby rozpoznał. Jej siostra wskazała palcem ukrzyżowanego człowieka.
– To jest Bóg, panienko – odparł ojciec Esteban. Nie przestawał się uśmiechać.
– Bóg? – siostry spojrzały po sobie, nie rozumiejąc. W ich świecie nie istniało takie słowo. Jedna z nich zapytała:
– A co to jest bóg?
Stary ksiądz nawet nie westchnął z politowaniem. Dawno już minęły czasy, kiedy to oburzał się na dźwięk podobnego pytania. Dawno już nie karcił młodych ludzi za bezbożne życie i pogańskie umysły. Wiedział, że to nie ma sensu. W dzisiejszych czasach ludzie nie pamiętają już o Bogu. Mają siebie nawzajem. Swoich braci i siostry.
Esteban przyjrzał się kobietom, które w jego mniemaniu były zaledwie małymi dziewczynkami. Tak niewinne i intelektualnie niewykształcone, że określanie ich mianem dojrzałych kobiet było, według księdza, nietaktem. Niczym się od siebie nie różniły, co oczywiste. Oczywiste dla współczesnego pokolenia, ale nie dla osób w wieku Estebana. Choć, być może nie było już nikogo w jego wieku. Może był ostatnim reliktem poprzedniego pokolenia. Świata, w którym ludzie rodzili się pojedynczo.
– Gdzie jest pański brat? – odezwała się dziewczyna stojąca po lewej stronie, jakby czytając w myślach kapłana.
– Nie mam brata.
– Co?
– Jak to możliwe? – dodała druga z sióstr.
Esteban podszedł krok bliżej.
– Nie mam brata, dziewczynki. Urodziłem się sam.
– Ale wszyscy rodzą się parami – zaprotestowały. Nie ma znaczenia, która wypowiedziała te słowa, wszak były prawie jednością.
– W moich czasach nie wszyscy tak się rodzili. Zdarzało się to coraz rzadziej, ale jeszcze przychodziły na świat normalne dzieci. To znaczy… ech, wybaczcie. Nie chciałem was obrazić.
– Nie obraził nas pan.
– Proszę, mówcie mi: ojcze – zaproponował ksiądz. Już dawno nikt tak się do niego nie zwracał.
– Dlaczego?
– Przecież nie jest pan naszym ojcem.
– Wiem, dziewczynki. Jestem proboszczem w tym kościele. Dawniej tak tytułowano księży. „Niech będzie pochwalony, ojcze”, mówiono na przykład. Albo: „Ładny mamy dzień, prawda, ojcze?”
Rara i Ruru ponownie niczego nie zrozumiały. Z drugiej jednak strony nie było nic złego w sprawieniu przyjemności staremu człowiekowi.
– Dobrze, ojcze – powiedziała jedna z nich.
Esteban uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe.
– Dziękuję, dziewczynki. Jak się nazywacie?
– Rara i Ruru.
– Bardzo ładnie – ksiądz nie zdradził, że nie podobają mu się, wygolone do nagiej skóry, głowy dziewcząt. Nie potrafił zaakceptować współczesnej mody. Zdawała się nienaturalna, jakby ludzie chcieli jeszcze wyraźniej podkreślić swoją odrębność od świata, od natury. Było to, rzecz jasna, ogromnym błędem. Zapytał jednak beztrosko:
– A zatem, co robicie w kościele o tej porze?
– Słyszałyśmy o tym miejscu – to powiedziała chyba Rara.
– Chciałyśmy zobaczyć ukrzyżowanego człowieka – Ruru wskazała ponownie wiszącą postać.
– Musiał bardzo cierpieć.
– To prawda – rzekł Esteban. – I nie wiecie, kim jest?
Siostry pokręciły przecząco głowami. Równocześnie.
– Dawno temu Bóg stworzył ludzi – Esteban zaczął opowieść, której nie podejmował od wielu lat.
– Ale co to jest bóg? – przerwała Rara, a Ruru dodała:
– No właśnie.
I jak odpowiedzieć na takie pytanie komuś tak nieuświadomionemu, zastanowił się stary ksiądz. Jak wytłumaczyć coś, o czym ludzie nie mają dzisiaj pojęcia? Co nawet przez chwilę nie zaprząta ich myśli. Co jest im – jak się wydaje – niepotrzebne, gdyż mają siebie nawzajem. Ludzie nie znający samotności nie potrzebują Boga, by koił ich smutki, lęki i pomagał spełniać marzenia. Nie potrzebują nikogo, kto umarłby za ich grzechy i poprowadził do życia wiecznego.
– Bóg to stwórca wszystkich ludzi – powiedział wreszcie. – I nie tylko, On stworzył cały wszechświat i to, co się w nim znajduje.
– Serio?
– Mhm – skinął. – Chcecie, żebym opowiedział o „ukrzyżowanym człowieku”?
– Tak, prosimy.
– A zatem – ojciec Esteban powrócił do przerwanej opowieści, a nie była to przecież zwyczajna opowieść. – Bóg stworzył ludzi i pozwolił im żyć na tej pięknej planecie…
– I na Marsie.
– I księżycach Jowisza i tej, jak jej tam, Pherii w konstelacji Andromedy.
– Bądźcie tak miłe, dziewczynki, i nie przeszkadzajcie mi przez chwilę.
Obie umilkły.
– Ludzie żyli… we wszechświecie i zajmowali się swoimi sprawami. A były to często sprawy niegodziwe i nieprzemyślane. Toczyli wojny, o czym na pewno słyszałyście na lekcjach historii w szkole. Wyniszczali Ziemię, nie wiedząc, że okradają w ten sposób samych siebie, gwałcili i mordowali, odurzali się narkotykami i oddawali lenistwu przekraczającemu wszelkie normy przyzwoitości. Oczywiście, robili także wiele pięknych rzeczy. Ich sztuka sprawiała radość i wynosiła ponad wszelkie inne stworzenia, ich poezja… ach, dziewczynki, gdybyście mogły poznać ich poezję. To najwspanialsza rzecz, jaką stworzył człowiek od początku swojego istnienia. Czasem myślę, że Bóg powołał nas do istnienia jedynie po to, byśmy mogli uprawiać poezję. Dzisiaj nikt już jednak nie czyta starych mistrzów. Z wyjątkiem profesorów literatury i kilku dziwaków, jak ja.
Spojrzał na siostry, nie wiedząc czy jeszcze słuchają. Słuchały, jak zaczarowane.
– Ludzie byli wspaniali i przerażający jednocześnie. A Bóg cały czas ich obserwował ze swojego złocistego tronu. Był zachwycony ich dobrem i zasmucony złem. Bo, musicie wiedzieć, że żaden człowiek nie był do końca czysty, pozbawiony grzechu. Nikt nie był także do końca zły, tak więc można powiedzieć, że równowaga obu pierwiastków nie została nigdy zachwiana. Jednak Bóg był rozżalony niedoskonałością rodzaju ludzkiego. Postanowił zmienić panujący stan rzeczy, więc objawił się pewnemu pobożnemu mężczyźnie. Przekazał mu swoje prawa i wysłał między ludzi, by nauczał. Przez jakiś czas było dobrze. Ale tylko przez jakiś czas, potem wszystko znów zaczęło szwankować.
– I co wtedy zrobił bóg?
– Wówczas to zlitował się nad ludźmi i sam zszedł na ziemię w ciele człowieka, zrodzonego z łona prawdziwej, ludzkiej kobiety. I nauczał tych samych praw, które wcześniej wręczył prorokowi. Miał wielu uczniów, ale pojawili się wśród nich zdrajcy i bluźniercy. Wydali Boga na tortury i śmierć na krzyżu – wypowiadając te słowa ojciec Esteban wskazał wiszący nad głowami sióstr krzyż. – Bóg kochał ludzi i przyjął zadaną mu mękę na odpuszczenie win tak jego ciemiężycieli, jak wszystkich innych. Krzyż wiszący nad naszymi głowami jest symbolem, upamiętniającym tamte wydarzenia.
– To znaczy, że bóg pozwolił się zabić?
– Tak.
– Ale dlaczego?
– Dlatego, by ludzie zrozumieli, jak bardzo ich kocha i, że wybacza nawet najcięższe grzechy.
Rara i Ruru wydawały się wstrząśnięte opowieścią. Być może Bóg właśnie docierał do ich serc.
– I dlatego na świecie nie ma już wojen i cierpienia – podsumowała Ruru stanowczo. Uśmiechnęła się do siostry.
Ksiądz jednak nie podzielał entuzjazmu dziewczyny. Bez ogródek wyprowadził ją z błędu.
– Niestety, moja droga, cierpienie i śmierć Boga nie wystarczyły.
– Jak to? – zdziwiła się Rara. – Gdyby ktoś oddał za mnie życie, pozwolił się torturować… nigdy nie zrobiłabym więcej nic złego. Robiłabym wszystko, co każą rodzice, nie złamałabym żadnego prawa, nawet przepisów ruchu drogowego. Już nigdy nie złamię.
– Ech, dziewczynki. Musicie zrozumieć, że kiedyś ludzie byli inni. Tacy jak ja.
– Rodzili się w pojedynkę – powiedziała cicho Ruru. Ojciec Esteban zaczynał już rozróżniać siostry.
– Dokładnie. Niespełna dwa tysiące lat po śmierci Boga stworzyli cywilizację, która nie tylko uniemożliwiała przestrzegania boskich nakazów, ona wręcz z nimi walczyła. Powstało imperium obejmujące cała planetę, imperium dźwięku i światła, nieustannie przepływających pieniędzy i łez umierającej z wolna planety. Zanim jednak doszło do najgorszego, Bóg ponownie zszedł z tronu i wmieszał się między ludzi. Tym razem, by samemu pobierać nauki. Wiedział, że wszelkie wysiłki spełzną na niczym jeśli nie pozna ludzi lepiej, niż znał ich do tej pory. Wędrował więc po świecie niewidzialny i niemy, i słuchał serc. Pewnego dnia spotkał człowieka, który siedział sobie jakby nigdy nic pod drzewem. Był to mnich, który opuścił klasztor, by zgłębiać ludzką naturę bez niedorzecznych nakazów społeczności klasztornej. Został żebrakiem i całe dnie pogrążony w medytacji wędrował po rozległych krainach ludzkiej cywilizacji. Jego postać emanowała niebywałym światłem. Bóg usiadł obok i zajrzał w serce tego człowieka. Ujrzał czystość, jakiej dotąd bezskutecznie poszukiwał. Odtąd towarzyszył świętemu – przez następne pięćdziesiąt lat, aż tamten umarł. Przez cały czas słuchał jego nauk. Później słuchał jego uczniów, a potem ich uczniów. Pobierał nauki przez kilka pokoleń, aż uznał siebie za prawdziwie równego ludziom. Choć tak naprawdę dowiedział się tylko jednej rzeczy: ludzie najbardziej lubią nauczać się sami. Żaden mistrz czy guru, żadni święci, mądrzy zakonnicy, głowy kościołów nie mogły wykorzenić z ludzkich serc zła, gdyż zawsze pozostawało w nich ziarno, z którego wyrastały nowe chwasty. To samotność pchała człowieka na drogę destrukcji i ponaglała do coraz szybszego biegu.
– Samotność?
– Tak. Oto przyczyna wszelkiego zła, które kiedyś panowało na Ziemi.
Ruru nagle doznała olśnienia.
– Bóg sprawił – powiedziała – że wszyscy ludzie rodzą się parami. Żeby nigdy nie czuli się samotni.
– Zgadza się – ucieszył się ojciec Esteban. – Bóg uświadomił sobie nasz strach przed samotnością i potrzebę jego wyeliminowania. Ponieważ to strach jest źródłem. Z niego rodzi się nienawiść, zazdrość i zachłanność. Gdyby zniknął, ludzie mogliby żyć i tworzyć w spokoju piękne rzeczy.
– Ale pan nie ma brata, ojcze.
Ksiądz skrzywił się nieco słysząc tak dziwnie skonstruowane zdanie. Jednak nie jego składnia, lecz znaczenie wywoływało smutek. Esteban był samotny i wiedział o tym, choć starał się zawsze myśleć o czym innym. O Bogu na przykład.
– Bóg jest ze mną – powiedział. – Nigdy mnie nie opuszcza. A ja nie opuszczam jego.
– Ale nie może pan trzymać go za rękę, ojcze. Prawda?
– Nie, nie mogę.
– I nie może pan go zobaczyć, porozmawiać z nim.
– Porozmawiać – szepnął ksiądz, lecz zaraz dodał silnym głosem: – Rozmawiać mogę. Robię to codziennie.
– Naprawdę?
– To wspaniale. A my możemy też porozmawiać z bogiem?
– Oczywiście, dziewczynki.
– Gdzie on jest – obie siostry zaczęły się rozglądać.
– Może go pan zawołać, ojcze?
– On cały czas tu jest.
– Gdzie?
Ojciec Esteban przyłożył dłoń do piersi.
– Tutaj.
– Znaczy, w ojcu?
– W moim sercu. On jest w sercu każdego człowieka, tylko ludzie nie słuchają już jego głosu.
Rara i Ruru przyjrzały się księdzu uważnie. Zrobiło się im go żal. Samotność otulała go szczelnym kokonem. Być może nawet postradał zmysły i dlatego wygaduje dziwne rzeczy. Rara nigdy nie słyszała w sobie głosów, natomiast Ruru uważała, że gdy coś słyszy, to są jej własne myśli. Obie z kolei brały udział w wykładach na temat chorób psychicznych, jakie dotykały czasem ludzi. Słyszenie głosów było jednym z objawów.
– Chyba musimy już iść – powiedziała niepewnie jedna z sióstr, ojciec Esteban znów nie wiedział która.
– Dziękujemy za opowieść. Zrobiło się ciemno, nasi mężowie będą się niepokoić.
– Właśnie. Do widzenia, ojcze.
Kobiety wycofały się pospiesznie z zapomnianego przez ludzkość kościoła. Olbrzymie drzwi skrzypnęły za nimi, jakby opłakując utracone życie drzew, z których zostały zrobione. Wiatr tańczył wokół samotnej wieży, na której od dawna nie było już dzwonu.
– Do widzenia – powiedział Esteban.
Wiedział, że nigdy więcej nie zobaczy sióstr. Nie miał im za złe obaw i wątpliwości. Pewnie, gdyby miał brata bliźniaka, z którym mógłby dzielić życie, również nie wierzyłby w Boga. Nie potrzebowałby Go.
Z drugiej zaś strony Bóg prawdopodobnie nie potrzebował ludzkiej wiary. Kiedyś Esteban myślał, że ateizm to największy i najcięższy z możliwych grzechów. Jednak, skoro Bóg stworzył ludzi takimi, jakimi są, to jak można ich czyny nazywać grzechem? Wszak wszystkie są częścią boskiego planu. Także współczesna mentalność i, co tu ukrywać, pogaństwo.
A samotność… nie ma już samotności. Z wyjątkiem tego jednego serca, które biło w piersi Estebana.
Stary ksiądz proboszcz przyklęknął pod krzyżem i odmówił modlitwę. Potem poszedł na tył kościoła, do małego pokoiku, w którym mieszkał i położył się spać. Jak zwykle przyśnił mu się brat bliźniak, którego nigdy nie miał.
Bóg siedział na ołtarzu ze skrzyżowanymi nogami. Dłonie opierał na kolanach. Jego wzrok podążał za starym mężczyzną. Cierpienie ostatniego sługi bożego ciążyło niczym głaz na sercu Pana. Tym bardziej, że samotność doskwierała i Jemu. A przecież mieszkał z Estebanem od ponad czterdziestu lat.
Zapraszam na stronę: Cała prawda o Rozwoju Osobistym
oraz stronkę z polskim tłumaczeniem Tao Te Ching

4
Oj całkiem sprawnie napisany tekst. Podobał mi się. Taki spokojny, monotonny, a jednocześnie ciekawy i wciągający. Fajna idea z bliźniakami, fajnie przedstawiona historia Boga. Myślę, że tekst kompletny. Może nie porywający, ale to była dobrze opowiedziana historia.
Ciekawi mnie tylko jedno - dlaczego ksiądz żył z Bogiem zaledwie od czterdziestu lat? Określasz go jako wiekową osobę, musiałby być chyba najstarszym żyjącym człowiekiem, skoro dziewczyny dziwią się, że jest jedynakiem. Mają prawie trzydzieści lat, więc skoro ksiądz jeszcze żyje, to powiedzmy dwadzieścia lat wcześniej, gdy bliźniaczki miały po siedem lat, takich jak on powinno być więcej. Troszkę tu za dużo niedopowiedzeń. Przemyśl to raz jeszcze.

Technicznie - nie mam zastrzeżeń. Poza tym zgrzytem, który opisałem, całość mi się podobała. Moja ocena - dobry. Masz dobry styl i chętnie jeszcze coś Twojego przeczytam.
Dariusz S. Jasiński

Re: Wykorzenianie zła [s-f/religia]

5
Błędy które wskażę, to żadne fatal errors, no ale tekst jest na tyle dobry, że warto je poprawić.
Meder pisze: Zrodzone tego samego dnia, z tego samego łona i nasienia stanowiły jedność,
Zrodzonym można być z łona, owszem, ale z nasienia? Zrodzony z nasienie? Nie, nie, nielogiczne. :P
Szły, trzymając się za ręce, w kierunku marmurowego ołtarza.
To wtrącenie albo przed "szły" albo na końcu zdania, bo tak w środku nie brzmi naturalnie.
Przyglądały się ukrzyżowanemu człowiekowi, wiszącemu powyżej.
Powyżej czego? Rozumiem, że ołtarza, ale czytając bez wczytywania się, nie jest to takie oczywiste. Taki błąd to w sumie nie błąd, ale sprawia, że czytelnikowi źle się czyta i sam nawet nie wie dlaczego.
Niemniej siostry nie potrafiły przejść obojętnie obok.
I znowu. :P Przechodzi się obok czegoś, albo przechodzi się mimo. Ktoś może przechodzić obok, ale to znaczy, że po prostu był i przechodził, nie ma elementu obojętności.
Jakiż artysta mógł stworzyć tak wielki ból, zastanawiały się.

Ja bym to dała tak:
Jakiż artysta mógł stworzyć tak wielki ból? - zastanawiały się.
Ale nie wiem czy tak jest dobrze. Brakuje mi po prostu znaku zapytania...
pomarszczonego przez czas staruszka
.
To "przez czas" to jest idealna ilustracja zasady "mniej znaczy lepiej". Wiadomo, że przez czas. Gdyby był pomarszczony przez niewłaściwe używanie kremu do twarzy, wtedy warto byłoby to zaznaczyć. A w tym wypadku ta informacja nic nie wnosi, zaśmieca.
Mimo swojego wieku – niewątpliwie bardzo podeszłego – nieznajomy stał wyprostowany
Wiadomo że swojego wieku, bez zaimka tekst jest równie czytelny, znaczy - wywalić.
– Jestem ojciec Esteban – mężczyzna odezwał się ponownie z szerokim uśmiechem na twarzy.

Wiadomo, że uśmiech był na twarzy.
– Kto to jest? – zapytała Rara, a może Ruru, któżby rozpoznał.

Hm hm, to narrator nie wie? Jesli narrator nie wie, to kto ma wiedzieć? Jeśli wybierasz sobie opcję narratora wszystkowiedzącego, to się jej trzymaj. Wiem, że to zabieg stylistyczny, ale do mnie akurat nie przemówił. ;P
Tak niewinne i intelektualnie niewykształcone,
A można być wykształconym nieintelektualnie? :P
że określanie ich mianem dojrzałych kobiet było, według księdza, nietaktem.
Jeśli piszesz w ten sposób, wychodzi na to, że określenie "dojrzała kobieta" ma w sobie coś pejoratywnego, obelżywego.
Choć, być może nie było już nikogo w jego wieku.
Po "być może" przecinek.
– Proszę, mówcie mi: ojcze – zaproponował ksiądz. Już dawno nikt tak się do niego nie zwracał.
Nie znam się na kościelnej nomenklaturze, ale wydaje mi się, że "ojcze" mówi się do mnichów/zakonników, a do księdza - "proszę księdza". Ale tu akurat mogę się mylić. :P
– Ale co to jest bóg? – przerwała Rara, a Ruru dodała:
O, widzę, że narrator doznał nagłej iluminacji i już wie która jest która. ;)
– A zatem – ojciec Esteban powrócił do przerwanej opowieści, a nie była to przecież zwyczajna opowieść.
To znaczy dla kogo nie była zwyczajna? Dla księdza, czytelnika, narratora? To wtrącenie wydaje mi się niepotrzebne.
– I co wtedy zrobił bóg?
Dla bliźniaczek to nie Bóg, tylko bóg, ALE z drugiej strony w tym momencie pytając się o konkretną postać, która ma konkretne imię. Więc moim zdaniem, albo "co zrobił Bóg", albo "co zrobił ten bóg". Chociaż nie jestem tego wcale pewna...
– Dlatego, by ludzie zrozumieli, jak bardzo ich kocha i, że wybacza nawet najcięższe grzechy.
Nie chcę tu wchodzić w wątki teologiczne, ale to niedokładnie tak było. :P Znaczy - chodziło o ofiarę, śmierć za grzechy, Baranek Boży i takie tam.
– Rodzili się w pojedynkę – powiedziała cicho Ruru. Ojciec Esteban zaczynał już rozróżniać siostry.
To znaczy, że piszesz z punktu widzenia ojca Estebana? Bo jak do tej pory punkt widzenia narratora był raczej nieograniczony.
– Gdzie on jest – obie siostry zaczęły się rozglądać.
Brakuje pytajnika, poza tym musisz poczytać o interpunkcji w dialogach. W tym przypadku "obie siostry" powinno być od nowego zdania.
Wszak wszystkie są częścią boskiego planu. Także współczesna mentalność i, co tu ukrywać, pogaństwo.
Właśnie zanegowałeś koncepcję wolnej woli człowieka. ;)
Potem poszedł na tył kościoła, do małego pokoiku, w którym mieszkał i położył się spać.
Brakuje przecinka po "mieszkał", zdanie bez tegoż nie ma sensu.

Ogólnie podobało mi się to krótkie opowiadanko. Mało akcji, ale chce się czytać dalej. Bardzo udany pomysł z bliźniakami, aczkolwiek ogólna teza nie do końca do mnie przemówiła. W sensie - nie zgadzam się z nią. Ale jeśli udało Ci się stworzyć tekst, z którym ktoś się nie zgadza, to już samo w sobie jest sukcesem. :)
Zwracam tylko uwagę na niepotrzebne niekiedy ozdobniki i małe nielogiczności, a także na interpunkcję.
A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não

6
Bardzo dziękuję za konstruktywną krytykę. Właśnie o coś takiego mi chodziło, kiedy zamieszczałem to opowiadanko na forum. Kilka z Twoich uwag bardzo mi się przydało i poprawiałem błędy w tekście (na swoim komputerze, nie na forum :) ).
Masz rację, czasami za dużo ozdobników stosuję. Pracuję nad tym, by moje teksty były lepiej napisane. Mam nadzieję, że mi się to uda. Wbrew pozorom, nie jest łatwo pisać łatwym (sic!) językiem. Mam tendencję do wpadania w taki patetyczny, dziwaczny ton (ktoś mi w tej kwestii również zwrócił uwagę na innym forum). Muszę z tym powalczyć.

Jeszcze raz dziękuję za komentarz, jestem naprawdę wdzięczny za poświęcony czas.

Pozdrawiam.
Zapraszam na stronę: Cała prawda o Rozwoju Osobistym
oraz stronkę z polskim tłumaczeniem Tao Te Ching

7
Rara i Ruru szły przez pogrążający się w ciemności stary kościół.
Czyli wniosek taki: kościół pogrążał się (sam?). Prawidłowo: pogrążony w ciemnościach
Obie wyglądały tak samo
Długo trzeba czytać, żeby się dowiedzieć kim są. Chyba zabrakło tam precyzji, bo Ruru i Raru to równie dobrze mogą być dwa psy, krasnale albo ptaki. Warto napisać o tym, o czym się pisze na samym początku, że chodzi o dwie kobiety.
– Jestem ojciec Esteban – mężczyzna odezwał się ponownie z szerokim uśmiechem na twarzy. – Miło mi was widzieć, dziewczynki – Rara i Ruru miały już po dwadzieścia osiem lat i wcale nie czuły się „dziewczynkami”, ale w ustach starego człowieka określenie to bynajmniej nie wydawało się obrazą.
Całość do nowej linijki. Narracja nie dotyczy dialogu, tylko się do niego odwołuje.
Obie umilkły.
Jako, że są dwie, i tylko dwie i do tego obie są kobietami, nie musisz tego pisać.
Zamilkły
Naturalnie masz już rodzaj żeński i liczbę mnogą.
– Rodzili się w pojedynkę – powiedziała cicho Ruru. Ojciec Esteban zaczynał już rozróżniać siostry.
W nowej linijce - naturalnie przechodzisz do dalszej części dialogu - a to jest przerywnikiem narracyjnym nie odnoszącym się bezpośrednio do dialogu.

Ciekawy pomysł na opowiadanie i fajne postaci. Manewr z wprowadzeniem zaskoczenia w dialogu (tu i bohaterka i ja w tej samej chwili się zdziwiliśmy) jest bardzo dobry! Dobrze przedstawione Rara i Ruru (boże, co za imiona!) sprawiają, że ta niewiedza jest namacalna i w pewnym sensie zrozumiała dla mnie. Ksiądz natomiast opływa w dobro, otacza go ta miłosierna aura. Tekst raczej podchodzi pod obyczaj i tak go potraktowałem. Co innego same zaplecze, czyli podwójni ludzie - tu potencjał jest ogromny i to zaciekawiło mnie bardziej. Dobrze skrojony tekst, z kilkoma rzeczami do poprawki.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”