Chciałem poddać weryfikacji fragment opowiadania, które jest z grubsza za długie na Weryfikatorium (pięćdziesiąt kilka tysięcy znaków)

WWDla demonologa z niejaką eksperiencją rozpoznanie, czy kobieta jest czarownicą czy tylko takową udaje, nie stanowi kłopotu większego niż odróżnienie jabłkowego sikacza od zacnego węgrzyna. Fałszywe wiedźmy to w dziewięciu na dziesięć przypadkach stare, szpetne i zgrzybiałe staruchy. Prosty lud uważa taką aparycję za najlepszy dowód obcowania z ciemnymi siłami i darzy owe babuleńki respektem, graniczącym ze strachem. Prawdziwe czarownice zaś promieniują pięknem i powabem, w niewiastach budząc zazdrość, z kolei w mężczyznach dzikie żądze. Spodziewają się bowiem, że skoro po śmierci i tak będę jęczeć smażone piekielnym ogniem, przynajmniej z doczesnego życia winny brać ile się da – ostatecznie, po coś owładnęły demonami.
WWMauricette z pewnością należała do prawdziwych czarownic. Od jej upiętych w kok czarnych włosów niby przypadkiem odklejał się jeden kosmyk, opadał przez śliczną jak u nimfy z łazienkowskiego parku buzię i lekko zawiniętą końcówką wskazywał cienistą dolinę między dwoma pokaźnymi kulami, ściśniętymi przez gorset czerwonej sukni. Gdyby kobieta szła między pałacami Miodowej lub pośród rabat Ogrodu Saskiego, nikt nie pomyślałby, że para się magią.
WWZa to teraz miałby pewność.
WWGrube kotary zasłaniały okno; pracownia tonęła w półmroku oraz ciężkim zapachu jakichś dekoktów. Na hebanowych stołach walały się zioła, kończyny i wątpia drobnych zwierząt, błyszczały laboratoryjne naczynia. Mauricette ujęła leżącą obok starej księgi łyżkę, podeszła do dymiącego nad kominkiem garnka i zamieszała.
WWWtem coś zastukało do okna.
WWCzarownica w pierwszym momencie zesztywniała, potem zrobiła minę, jakby coś się jej przypomniało. Rozsunąwszy kotary i otworzywszy okno, zmrużyła oczy rażone wiosennym słońcem. Na parapecie siedział dwudziestocalowej wysokości nietoperz.
WW- Chodź – rzekła.
WWZwierzę z furkotem wleciało do środka i siadło na poręczy stojącego w rogu fotela.
WW- Mam wieści – powiedziało wysokim głosem – które cię, madame, na pewno zaciekawią…
*
WWOd jakiegoś czasu także w pewnej kamienicy na Starym Mieście były zasłonięte okna, aczkolwiek w jej wnętrzu rozgrywała się scena zgoła całkiem inna.
WWBogato urządzoną sypialnię wypełniało skrzypienie potężnego łoża z baldachimem, oraz jęki ślicznej, młodziutkiej oraz gołej niczym turecki święty blondynki. Również nagi młodzieniec, zatapiający się w niej raz po raz, wargi miał ściśnięte, za to oczy mętne.
WWOch tak, myślał kochanek, porucznik Paweł Hadziewicz, to się zwie prawdziwa rozkosz.
WWBlondynka wygięła się w łuk, jakby potwierdzając.
WWOch tak, kontynuował w duchu, nic bardziej nie podnieca, niż chędożenie żony swojego szefa. Chciałbym obaczyć minę tego grzyba Pułkownika, gdyby teraz wszedł. Lubo to niemożliwe, Komisja Wojskowa wyekspediowała go do Kamieńca. A jego ślicznotka myśli że z nią ucieknę i stanę na kobiercu…
WWWtem myśli Hadziewicza urwały się. Zadrżał, otworzył usta i energia uszła z niego jak powietrze z przebitego pęcherza. Opadł na jedwabną pościel, tuż obok Pani Pułkownikowej, która oddychała ciężko.
WW- Jak się podobało, mości poruczniku? – przeciągnęła się zmysłowo, pełne piersi zadygotały przy tym.
WW- Brak mi słów.
WWLeżeli tak minutę czy dwie, oglądając aksamitny baldachim, takież same kotary zasłaniające okna po lewej, oszklone szafy i komodę naprzeciwko. Potem Paweł, zwący siebie warszawskim Casanovą oraz Don Juanem w jednej postaci, jął całować szyję kochanki, układając już plan kolejnych figli.
WWNagle wyłowił z ciszy dźwięk, z pewnością nie pochodzący z ulicy, ani z sypialni. Skądże więc?
WW- Ciii – syknął - słyszysz?
WWDziewczyna otwarła szeroko szafirowe oczy. Pobladła, co widać było nawet w półmroku. Służbie dała wychodne, dom winien być pusty – lecz nie był, bo z dołu zbliżał się wyraźny odgłos kroków.
WW- To… mój mąż! Tylko on ma klucze!
WWWyskoczyła z łóżka, jakby znalazła w nim żmiję.
WW- Obleczże się! – porwała wiszącą na krześle halkę.
WWHadziewicz siedział na łóżku, niczym przyrośnięty, szukając wzrokiem pałasza. Nigdzie go nie było!
WWNagle drzwi sypialni otwarły się z hukiem. Stanęło w nich dwóch mężczyzn. Jeden krępy, drugi tykowaty, obaj w kapeluszach z szerokim rondem, chustach na twarzy oraz ciemnych rajtrokach. W dłoniach przybyszów błysnęły noże.
WW- Nie ruszaj się, oficjer – barczysty spojrzał na Pułkownikową, która znieruchomiałą przy krześle jak posąg - nie chcemy żeby coś się stało panience.
WWPrzez głowę leżącego, nagiego Pawła galopował tabun myśli. Kto ich wynajął? Czego chcą?
WW- Kurwa – zaklął.
WWNastępnie wybuchł chaos. Porucznik sturlał się z łóżka. Zamaskowani ryknąwszy, runęli w głąb sypialni. Dziewczyna piszczała przenikliwie, a Hadziewicz, wstając nadepnął na coś twardego.
WWPochwę z pałaszem!
WWDobył broni. Barczysty wskoczył właśnie na łóżko. Ostrze pałasza błysnęło, uderzając jak grom w słupy podtrzymujące baldachim, łamiąc je ze szczękiem. Ciężki aksamit spadł na zabijakę niby sieć. Rozległy się klątwy.
WWTyczkowaty minąwszy wezgłowie łóżka, w sekundzie był przy oficerze. Ukłuł nożem nisko, w kałdun. Porucznik odskoczył, pchnął Pułkownikową w kąt. Ciął krótko.
WWZbój umknął przed ostrzem w ostatniej chwili. Paweł nie czekając na nic, rąbnął jeszcze raz, nyżkiem. Tyczka potknął się, stracił równowagę…
WW- Jużeś, w piekle kurwi synu! – Hadziewicz uniósł rękę do kończącego ciosu.
WWWtem runęła na niego barczysty! Wyplątany z baldachimu skoczył jak pantera. Nóż błysnął złowieszczo, mknąc wprost w grdykę porucznika.
WWPułkownikowa zapiszczała jeszcze głośniej.
WWPaweł krzyknął. Odskoczył. Pchnięcia i cięcia posypały się niczym grad. Ledwie nadążał z zastawami, cały czas się cofając.
WWNagle tyczkowaty zamarkował pchnięcie w wątrobę. Szybko jak myśl, odbił ręką w górę. Hadziewicz umknął… wprost pod nóż barczystego.
WWPiętnaście cali żelaza ze świstem spadło na porucznika. Ten rozpaczliwie odbił się w tył.
WWCudem uniknął ostrza! Lecz plecami trafił w kotary, zasłaniające okno. Otwarte okno.
WWMaterie załopotały, wypchnięte na zewnątrz impetem porucznika. Ten zachwiał się. Machnął komicznie rękoma i…
WWDziki wrzask spadającego z drugiego piętra wstrząsnął Warszawą.
WWZabijacy wychylili głowy przez parapet.
WWNagi Paweł wolną od pałasza ręką chwycił kotarę. Zadyndał, patrząc w dół. Podwórko kilka metrów niżej dzięki Bogu było puste.
WWZ resztą, miał ważniejsze frasunki niż ewentualne zgorszenie mieszczuków.
WW- Fortunat w rzyć kopany! – barczysty złapał zasłonę i począł przecinać aksamit jak marynarz linę.
WW- O zaraza – jęknął Hadziewicz.
WWRozejrzał się dokoła. W dole twardy bruk… Ale sążeń poniżej jego nóg błyszczało okno.
WWŚcisnął mocniej zasłonę i odbił się stopami od ściany. Potem jeszcze raz… Chciał wskoczyć przez szybę jak postać awanturniczej gawędy.
WWBrakło mu szczęścia.
WWHuknął okrzyk zabijaków. Aksamit puścił. Paweł poleciał w dół, krzycząc szaleńczo.
WWRozbujany wcześniej wpadł na ścianę. Minął okno. Nogami uderzył boleśnie w mur. Ręką… Lewą ręką chwycił klamkę okna!
WW- Boże! – zadarł głowę.
WWU góry nie było już rzezimieszków. Słyszał łomot stóp z wątpi budynku.
WWNagle poczuł jak coś dziwnego dzieje się z jego dłonią. Nim zrozumiał co, klamka wysunęła się z ramy.
WWSpadł jak głaz. Nie zdążył dobyć głosu. Wylądował na bruku z takim impetem, aż żywym ogniem zapiekły bose stopy. Nogi zgięły się gwałtownie, rzycią mało nie uderzył o kocie łby.
WWGnany ferworem walki wystrzelił przez siebie. Goły, z pałaszem i łomocącym niby dzwon kolegiaty św. Jana sercem wypadł z podwórka.
WWGwarny tłum zapełniający wąską, staromiejską ulicę nawet nie miał czasu by mu się nadziwić. Paweł wskoczywszy na przejeżdżającą z terkotem wóz, utaił się między beczkami pełnymi kapusty. Nim fura skręciła, zdążył dojrzeć jeszcze zabijaków, wbiegających na ulicę i rozglądających się wściekle.
*
WWMauricette triumfowała.
WWSiedziała z jadowitym uśmiechem na krześle, tuż przy hebanowym stole, palcami obracając ususzoną jaszczurkę. Przez zasłonięte okna w pracowni nadal parował półmrok, ale kociołek nie dymił już nad paleniskiem i zapach dziwnego wywaru zniknął.
WW- Oui – syknęła – dostał za swoje.
WWWyobraziła sobie leżącego wśród zakrwawionej pościeli Hadziewicza z poderżniętym gardłem i wyszczerzyła szerzej.