Dwie furie - fragment [fantasy, płaszcza i szpady]

1
Fragment zawiera parę wulgaryzmów oraz kawałek sceny łóżkowej

Chciałem poddać weryfikacji fragment opowiadania, które jest z grubsza za długie na Weryfikatorium (pięćdziesiąt kilka tysięcy znaków) ;)

WWDla demonologa z niejaką eksperiencją rozpoznanie, czy kobieta jest czarownicą czy tylko takową udaje, nie stanowi kłopotu większego niż odróżnienie jabłkowego sikacza od zacnego węgrzyna. Fałszywe wiedźmy to w dziewięciu na dziesięć przypadkach stare, szpetne i zgrzybiałe staruchy. Prosty lud uważa taką aparycję za najlepszy dowód obcowania z ciemnymi siłami i darzy owe babuleńki respektem, graniczącym ze strachem. Prawdziwe czarownice zaś promieniują pięknem i powabem, w niewiastach budząc zazdrość, z kolei w mężczyznach dzikie żądze. Spodziewają się bowiem, że skoro po śmierci i tak będę jęczeć smażone piekielnym ogniem, przynajmniej z doczesnego życia winny brać ile się da – ostatecznie, po coś owładnęły demonami.
WWMauricette z pewnością należała do prawdziwych czarownic. Od jej upiętych w kok czarnych włosów niby przypadkiem odklejał się jeden kosmyk, opadał przez śliczną jak u nimfy z łazienkowskiego parku buzię i lekko zawiniętą końcówką wskazywał cienistą dolinę między dwoma pokaźnymi kulami, ściśniętymi przez gorset czerwonej sukni. Gdyby kobieta szła między pałacami Miodowej lub pośród rabat Ogrodu Saskiego, nikt nie pomyślałby, że para się magią.
WWZa to teraz miałby pewność.
WWGrube kotary zasłaniały okno; pracownia tonęła w półmroku oraz ciężkim zapachu jakichś dekoktów. Na hebanowych stołach walały się zioła, kończyny i wątpia drobnych zwierząt, błyszczały laboratoryjne naczynia. Mauricette ujęła leżącą obok starej księgi łyżkę, podeszła do dymiącego nad kominkiem garnka i zamieszała.
WWWtem coś zastukało do okna.
WWCzarownica w pierwszym momencie zesztywniała, potem zrobiła minę, jakby coś się jej przypomniało. Rozsunąwszy kotary i otworzywszy okno, zmrużyła oczy rażone wiosennym słońcem. Na parapecie siedział dwudziestocalowej wysokości nietoperz.
WW- Chodź – rzekła.
WWZwierzę z furkotem wleciało do środka i siadło na poręczy stojącego w rogu fotela.
WW- Mam wieści – powiedziało wysokim głosem – które cię, madame, na pewno zaciekawią…

*

WWOd jakiegoś czasu także w pewnej kamienicy na Starym Mieście były zasłonięte okna, aczkolwiek w jej wnętrzu rozgrywała się scena zgoła całkiem inna.
WWBogato urządzoną sypialnię wypełniało skrzypienie potężnego łoża z baldachimem, oraz jęki ślicznej, młodziutkiej oraz gołej niczym turecki święty blondynki. Również nagi młodzieniec, zatapiający się w niej raz po raz, wargi miał ściśnięte, za to oczy mętne.
WWOch tak, myślał kochanek, porucznik Paweł Hadziewicz, to się zwie prawdziwa rozkosz.
WWBlondynka wygięła się w łuk, jakby potwierdzając.
WWOch tak, kontynuował w duchu, nic bardziej nie podnieca, niż chędożenie żony swojego szefa. Chciałbym obaczyć minę tego grzyba Pułkownika, gdyby teraz wszedł. Lubo to niemożliwe, Komisja Wojskowa wyekspediowała go do Kamieńca. A jego ślicznotka myśli że z nią ucieknę i stanę na kobiercu…
WWWtem myśli Hadziewicza urwały się. Zadrżał, otworzył usta i energia uszła z niego jak powietrze z przebitego pęcherza. Opadł na jedwabną pościel, tuż obok Pani Pułkownikowej, która oddychała ciężko.
WW- Jak się podobało, mości poruczniku? – przeciągnęła się zmysłowo, pełne piersi zadygotały przy tym.
WW- Brak mi słów.
WWLeżeli tak minutę czy dwie, oglądając aksamitny baldachim, takież same kotary zasłaniające okna po lewej, oszklone szafy i komodę naprzeciwko. Potem Paweł, zwący siebie warszawskim Casanovą oraz Don Juanem w jednej postaci, jął całować szyję kochanki, układając już plan kolejnych figli.
WWNagle wyłowił z ciszy dźwięk, z pewnością nie pochodzący z ulicy, ani z sypialni. Skądże więc?
WW- Ciii – syknął - słyszysz?
WWDziewczyna otwarła szeroko szafirowe oczy. Pobladła, co widać było nawet w półmroku. Służbie dała wychodne, dom winien być pusty – lecz nie był, bo z dołu zbliżał się wyraźny odgłos kroków.
WW- To… mój mąż! Tylko on ma klucze!
WWWyskoczyła z łóżka, jakby znalazła w nim żmiję.
WW- Obleczże się! – porwała wiszącą na krześle halkę.
WWHadziewicz siedział na łóżku, niczym przyrośnięty, szukając wzrokiem pałasza. Nigdzie go nie było!
WWNagle drzwi sypialni otwarły się z hukiem. Stanęło w nich dwóch mężczyzn. Jeden krępy, drugi tykowaty, obaj w kapeluszach z szerokim rondem, chustach na twarzy oraz ciemnych rajtrokach. W dłoniach przybyszów błysnęły noże.
WW- Nie ruszaj się, oficjer – barczysty spojrzał na Pułkownikową, która znieruchomiałą przy krześle jak posąg - nie chcemy żeby coś się stało panience.
WWPrzez głowę leżącego, nagiego Pawła galopował tabun myśli. Kto ich wynajął? Czego chcą?
WW- Kurwa – zaklął.
WWNastępnie wybuchł chaos. Porucznik sturlał się z łóżka. Zamaskowani ryknąwszy, runęli w głąb sypialni. Dziewczyna piszczała przenikliwie, a Hadziewicz, wstając nadepnął na coś twardego.
WWPochwę z pałaszem!
WWDobył broni. Barczysty wskoczył właśnie na łóżko. Ostrze pałasza błysnęło, uderzając jak grom w słupy podtrzymujące baldachim, łamiąc je ze szczękiem. Ciężki aksamit spadł na zabijakę niby sieć. Rozległy się klątwy.
WWTyczkowaty minąwszy wezgłowie łóżka, w sekundzie był przy oficerze. Ukłuł nożem nisko, w kałdun. Porucznik odskoczył, pchnął Pułkownikową w kąt. Ciął krótko.
WWZbój umknął przed ostrzem w ostatniej chwili. Paweł nie czekając na nic, rąbnął jeszcze raz, nyżkiem. Tyczka potknął się, stracił równowagę…
WW- Jużeś, w piekle kurwi synu! – Hadziewicz uniósł rękę do kończącego ciosu.
WWWtem runęła na niego barczysty! Wyplątany z baldachimu skoczył jak pantera. Nóż błysnął złowieszczo, mknąc wprost w grdykę porucznika.
WWPułkownikowa zapiszczała jeszcze głośniej.
WWPaweł krzyknął. Odskoczył. Pchnięcia i cięcia posypały się niczym grad. Ledwie nadążał z zastawami, cały czas się cofając.
WWNagle tyczkowaty zamarkował pchnięcie w wątrobę. Szybko jak myśl, odbił ręką w górę. Hadziewicz umknął… wprost pod nóż barczystego.
WWPiętnaście cali żelaza ze świstem spadło na porucznika. Ten rozpaczliwie odbił się w tył.
WWCudem uniknął ostrza! Lecz plecami trafił w kotary, zasłaniające okno. Otwarte okno.
WWMaterie załopotały, wypchnięte na zewnątrz impetem porucznika. Ten zachwiał się. Machnął komicznie rękoma i…
WWDziki wrzask spadającego z drugiego piętra wstrząsnął Warszawą.
WWZabijacy wychylili głowy przez parapet.
WWNagi Paweł wolną od pałasza ręką chwycił kotarę. Zadyndał, patrząc w dół. Podwórko kilka metrów niżej dzięki Bogu było puste.
WWZ resztą, miał ważniejsze frasunki niż ewentualne zgorszenie mieszczuków.
WW- Fortunat w rzyć kopany! – barczysty złapał zasłonę i począł przecinać aksamit jak marynarz linę.
WW- O zaraza – jęknął Hadziewicz.
WWRozejrzał się dokoła. W dole twardy bruk… Ale sążeń poniżej jego nóg błyszczało okno.
WWŚcisnął mocniej zasłonę i odbił się stopami od ściany. Potem jeszcze raz… Chciał wskoczyć przez szybę jak postać awanturniczej gawędy.
WWBrakło mu szczęścia.
WWHuknął okrzyk zabijaków. Aksamit puścił. Paweł poleciał w dół, krzycząc szaleńczo.
WWRozbujany wcześniej wpadł na ścianę. Minął okno. Nogami uderzył boleśnie w mur. Ręką… Lewą ręką chwycił klamkę okna!
WW- Boże! – zadarł głowę.
WWU góry nie było już rzezimieszków. Słyszał łomot stóp z wątpi budynku.
WWNagle poczuł jak coś dziwnego dzieje się z jego dłonią. Nim zrozumiał co, klamka wysunęła się z ramy.
WWSpadł jak głaz. Nie zdążył dobyć głosu. Wylądował na bruku z takim impetem, aż żywym ogniem zapiekły bose stopy. Nogi zgięły się gwałtownie, rzycią mało nie uderzył o kocie łby.
WWGnany ferworem walki wystrzelił przez siebie. Goły, z pałaszem i łomocącym niby dzwon kolegiaty św. Jana sercem wypadł z podwórka.
WWGwarny tłum zapełniający wąską, staromiejską ulicę nawet nie miał czasu by mu się nadziwić. Paweł wskoczywszy na przejeżdżającą z terkotem wóz, utaił się między beczkami pełnymi kapusty. Nim fura skręciła, zdążył dojrzeć jeszcze zabijaków, wbiegających na ulicę i rozglądających się wściekle.

*

WWMauricette triumfowała.
WWSiedziała z jadowitym uśmiechem na krześle, tuż przy hebanowym stole, palcami obracając ususzoną jaszczurkę. Przez zasłonięte okna w pracowni nadal parował półmrok, ale kociołek nie dymił już nad paleniskiem i zapach dziwnego wywaru zniknął.
WW- Oui – syknęła – dostał za swoje.
WWWyobraziła sobie leżącego wśród zakrwawionej pościeli Hadziewicza z poderżniętym gardłem i wyszczerzyła szerzej.

2
Fałszywe wiedźmy to w dziewięciu na dziesięć przypadkach stare, szpetne i zgrzybiałe staruchy.
Pogrubiony fragment brzmiałby lepiej tak: w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
i darzy owe babuleńki respektem, graniczącym ze strachem.
Tutaj ten przecinek wydaje się zbędny.
Spodziewają się bowiem, że skoro po śmierci i tak będę jęczeć smażone piekielnym ogniem
Będą.
Mauricette z pewnością należała do prawdziwych czarownic.
Ciekawe imię ma ta bohaterka ;)
Od jej upiętych w kok czarnych włosów niby przypadkiem odklejał się jeden kosmyk, opadał przez śliczną jak u nimfy z łazienkowskiego parku buzię
Powinno być: opadał NA śliczną buzię.
zawiniętą końcówką wskazywał cienistą dolinę między dwoma pokaźnymi kulami, ściśniętymi przez gorset czerwonej sukni.
Pogrubione zmieniłabym na: obfitymi piersiami. Tak po prostu brzmiałoby ładniej.
Chciałbym obaczyć minę tego grzyba Pułkownika
Tu chyba zjadłeś literkę "z" na początku.
A jego ślicznotka myśli że z nią ucieknę i stanę na kobiercu…
Przecinek przed że.
- Jak się podobało, mości poruczniku? – przeciągnęła się zmysłowo, pełne piersi zadygotały przy tym.
To pogrubione powinno być z dużej litery.
wyłowił z ciszy dźwięk, z pewnością nie pochodzący z ulicy
Przymiotniki z "nie" piszemy łącznie.
Dziewczyna otwarła szeroko szafirowe oczy
Powinno być: otworzyła.
- Obleczże się! – porwała wiszącą na krześle halkę.
To też powinno być napisane z dużej litery.
Nagle drzwi sypialni otwarły się
Otworzyły się.


Doczytałam tekst do końca, ale nie chce mi się dalej wytykać błędów (jestem padnięta, wybacz). Inni z pewnością też znajdą w Twoim tekście jakieś nieprawidłowości.

Ogólnie podobało mi się. Czytało się niezbyt męcząco, łatwo mogłam sobie wyobrazić te sceny. Jeśli trochę podszlifujesz ten tekst, mógłby być całkiem dobry. Osobiście dałabym mu 5 punktów na 10 możliwych. Ale trenuj dalej. Dużo czytaj i jeszcze więcej pisz.

Pozdrawiam.
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

3
Mnie się fragment podobał. Było kilka zgrzytów, ale niewielkich. Generalnie moim zdaniem niepotrzebnie dajesz wykrzykniki w zdaniach opisujących akcję, np.:
Opar pisze:- Jużeś, w piekle kurwi synu! – Hadziewicz uniósł rękę do kończącego ciosu.
WWWtem runęła (runął chyba) na niego barczysty! Wyplątany z baldachimu skoczył jak pantera. Nóż błysnął złowieszczo, mknąc wprost w grdykę porucznika.
To daje wrażenie relacji sportowej ("Messi wyszedł z tej potyczki zwycięsko! Jest już na polu karnym!"), czasami dla oddechu warto też dać jakieś dłuższe zdanie, i nawet opłaca się wtrącić rozmyślania głównego bohatera (tudzież inny zabieg zwalniający akcję). Nie za dużo, żeby dynamika nie siadła, ale jako kontrapunkt.
Opar pisze:- Kurwa – zaklął.
Wiadomo, że zaklął, niepotrzebne już jest to dopowiedzenie.
Opar pisze:Zresztą, miał ważniejsze frasunki niż ewentualne zgorszenie mieszczuchów.
- Fortunat w rzyć kopany! – barczysty złapał zasłonę i począł przecinać aksamit jak marynarz linę.
- O zaraza – jęknął Hadziewicz.
Ja bym tu dała najpierw opis tego co robił zbój, a potem jego (zabawny swoją drogą) tekst - wtedy od razu wiadomo, że to on mówi i efekt komizmu jest większy. Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi. :P Jeśli dasz opis, że zbój wychylił się przez okno czy zrobił cokolwiek innego i zaskoczyło go szczęście "fortunata" to i czytelnik mocniej to zaskoczenie poczuje i cała scena będzie śmieszniejsza. Ja mam w każdym razie takie odczucie. :)
Nie podoba mi się to jękanie, wiadomo, że bohater nie wydeklamował "o zaraza", więc też takie dopowiedzenie niepotrzebne (wg mnie w każdym razie;).
Poza tym masz dość dużo literówek/błędów, w całym tekście się namnożyły.

No i jeszcze jedno - bohater występuje tu pod imieniem, nazwiskiem, jako młodzieniec, kochanek i porucznik. Za dużo! Wybierz dwa i się nimi posługuj. A najlepiej wybrać jedno określenie, a drugiego używać w razie zagrożenia powtórzeniem. Wtedy się czytelnik oswaja i identyfikować zaczyna. ;)

Stylizacja mi się podobała, aczkolwiek zauważ, że wprowadza ona dużo komizmu do tekstu, nie wiem czy Ci to zawsze będzie potrzebne.

No i na koniec jeszcze jedna rzecz, która mnie zmyliła. Na początku piszesz o demonologu, a później się okazuje, że to tylko taka figura retoryczna. Ale w moim mniemaniu demonolog zaistniał i myślałam z początku, że jest ona bohaterem i znajduje się w pokoju czarownicy. Trochę pomieszania się wkradło.

Generalnie ciekawie napisane i wzbudziło moje zainteresowanie. :)
A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não

4
Serena pisze:Cytat:
Fałszywe wiedźmy to w dziewięciu na dziesięć przypadkach stare, szpetne i zgrzybiałe staruchy.
Pogrubiony fragment brzmiałby lepiej tak: w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
pierwotna wersja autora jest poprawna i brzmi dobrze.
ostatecznie, po coś owładnęły demonami.
o ile nie chcę kwestionować twojego świata - to wg mojej niewielkiej wiedzy czarownice są narzędziami demona i to działa w drugą stronę. Czyli tu powinno być zapisane, że dały się owładnąć. Niech mnie ktoś sprostuje, jak się mylę.
Na parapecie siedział dwudziestocalowej wysokości nietoperz.
wolałbym przeczytać to inaczej: wielki nietoperz (cale mnie się nie trzymają, a poza tym, nie wiem jak się mierzy nietoperza).
Chciałbym obaczyć minę tego grzyba Pułkownika
facet ma na nazwisko pułkownik czy tak na niego wołają? Ależ nie, przecież to jego stopień, skoro babka to pułkownikowa (żona pułkownika, nazewnictwo od stopnia). Więc z małej.
tem myśli Hadziewicza urwały się. Zadrżał, otworzył usta i energia uszła z niego jak powietrze z przebitego pęcherza.
pęcherz z rzadka trzyma powietrze - balon, opona tak. Coś mało trafna ta metafora, chociaż obrazowo doskonale pasowałaby do sceny, gdyby była bardziej trafiona.
Nagle wyłowił z ciszy dźwięk, z pewnością nie pochodzący z ulicy, ani z sypialni. Skądże więc?
a to już zabieg baśniowy, narracja godna teatru czy spektaklu. Bardzo mi tu nie pasuje - jest szpilą w oczy.
- Kurwa – zaklął.
bystry narrator powtarza się. Bez sensu zabieg.
Przez głowę leżącego, nagiego Pawła galopował tabun myśli. Kto ich wynajął? Czego chcą?
Wiesz, jak to jest, jak ci ktoś mówi coś, a później okazuje się, że kłamie? Tabun tutaj składa się z dwóch myśli, które w zasadzie są pytaniami, jakie sam sobie zadałem widząc tę scenę. A narrator - nachalnie - wbija mi to w usta. Zabieg dość chybiony, bo odcina mnie od tekstu, podając własne rozwiązania tam, gdzie możesz śmiało zaprzęgnąć czytelnika do myślenia nad tekstem.
Cudem uniknął ostrza! Lecz plecami trafił w kotary, zasłaniające okno. Otwarte okno.
jak już jesteśmy przy markowaniu - emocje markuje narrator, a odważa je czytelnik. Unikaj wykrzykników w narracji - moja rada.

Bardzo ciekawe. Czytałem dwa razy w odstępie tygodnia i przyznam, że tekst porwał mnie narracją. Jest kilka niedoskonałości, ale to tylko kwestia wprawy, abyś zaczął obywać się bez nich. Jako, że jest to fragment i to dość rozpięty pod względem postaci (bo i jest czarownica i ladacznica pułkownikowa i zbóje) ciężko ocenić fabułę, ale styl - owszem - można. Bywało, że te archaizmy w ustach narratora brzmiały dziwnie, ale to dobrze - tekst odstaje czasowo i przez to ukazuje swój urok. Jednak, czasem w narracji przemawiasz z poza sceny, poza bohaterem i zwracasz się półsłówkiem do czytelnika, a to już zabieg zły dla prozy - tam, gdzie zaznaczyłem, poczułem zażenowanie takim zabiegiem. Słowo o narratorze – mimo wszystko, staromowa powinna być ograniczona do minimum – wielu może się to nie spodobać. Dialogi dobre, akcja wartka ale poprowadzona w gawędziarski sposób, a i słownictwo bogate i trafne. Dobry kawałek - jeśli to jakaś fabuła, proponuję nie palić tekstu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Dziękuje szczerze za wszystkie oceny i rady :)

Problem wykrzykników i dopowiedzeń kto, co i jak powiedział (Kurwa - zaklął.) zauważyłem dzięki wam i już na obydwie kwestie uważam. Co zaś do rzeczy poruszonej przez Martiniusa, powiedzmy ,,punktu z którego prowadzona jest narracja" - jest jeden z moich głównych kłopotów.

Każda opinia pod moimi tekstami czegoś mnie uczy i choć początkowo byłem sceptycznie nastawiony do weryfikatorium.pl, z każdym dniem widzę że to naprawdę trafne i efektywne przedsięwzięcie.

6
Czytało mi się dobrze :P Już cię tam zweryfikowali ludzie więcej ode mnie się na rzeczy znający, więc nie będę się jakoś szczególnie rozwodził :P
Ja tylko zwrócę uwagę na kilka rzeczy zupełnie nieistotnych drobiazgów :)
Rzecz dzieje się w Warszawie, głównym bohaterem jest Lach. Oficer i tak dalej. Dlaczego więc walczy pałaszem, nie szablą? Chyba, że gdzie indziej jest wyjaśnione, że jest oficerem piechoty cudzoziemskiego autoramentu, no to O.K.... ale w sumie, żaden szanujący się sarmata by się tam nie zaciągnął :P To jest szczegół, ale jakiś miłośnik sarmatyzmu może ci za to wydrapać oczy :D
Napastnicy mają kapelusze o szerokich rondach, czyli ubrani są z cudzoziemska, w tym fragmencie tekstu to w ogóle nie jest istotne, ale później już może być. Celowe, tak?
Podoba mi się opis walki, bo unikasz pseudo-szermierczych terminów, które nic nie tłumaczą, a tylko gmatwają opis. Tutaj jest plastycznie i efektownie. Można sobie łatwo wyobrazić, o czym piszesz, bez zastanawiania się, jak taki-to-a-taki manewr wygląda i bez wprawiania w osłupienie i zakłopotanie ludzi, którzy się w temacie orientują :)
Chłopaki mają fart, że za nim nie pobiegli, bo jakby na ulicy chcieli się z nim bić na noże vs. pałasz, to by ich zarżnął... :
ogólnie - tekst ma bardzo fajny klimat, świetnie i lekko się go czyta i chętnie dostał bym w swoje ręce dłuższy jego fragment :)
//generic funny punchline

7
ZviRze :)
Bardzo dziękuję za opnię :) Akcja opowiadania dzieje się natomiast w czasach stanisławowskich (co sugeruję wspomniana w tekście Komisja Wojskowa), kiedy sarmatyzm w stolicy leżał już i kwiczał, wypierany ze wszystkich pól przez francuszczyznę. Stąd cudzoziemskie stroje. Co zaś do bohatera, służy w Regimencie Gwardii Konnej Koronnej, zwanym dragonami mirowskimi. Jest to zaznaczone w dalszej części opowiadania. Jednostka ta wywodzi się z wojsk cudzoziemskiego autoramentu i jej żołnierze używali pałaszy. Tak przynajmniej przedstawieni są w wydawnictwie Raspego z epoki oraz u Gembarzewskiego.
Cieszy mnie natomiast że spodobały się sceny szermiercze, bowiem w krótkim życiu nie miałem jeszcze okazji walczyć na broń białą i nie czuję się w takich opisach super-pewnie.

8
Jeśli chodzi o walkę - opisuj ją w takim razie tak, jak to robisz. Każdy wyobrazi to sobie po swojemu i będzie git :) Jak będziesz miał doświadczenie w walce na broń białą (jeśli jesteś z Wro lub okolic i masz ochotę takiego doświadczenia nabyć, to daj znać :D), to też lepiej powstrzymywać się od dokładnych opisów, bo laik raczej nie zrozumie. Wystarczy przyjrzeć się opisom pojedynków w "Fechtmistrzu" Arturo Pereza-Reverte. Roi się tam od czwartych, pierwszych, linii górnych i dolnych, wewnętrznych i zewnętrznych i tak dalej. Jeśli nie wiesz tego czy tamtego o w miarę współczesnej szermierce na szpady, to to jest po prostu bełkot :)
//generic funny punchline

9
Niestety, nie jestem z Wrocławia ani okolic :( Co zaś do szemierki, poczytałem o niej przed pisaniem i chociaż wiem co to np. kwarta, nie mam żadnego doświadczenia praktycznego. Dlatego naprawdę cieszę się że ktoś zwrócił uwagę na sceny walki :)

10
Tak nawiasem mówiąc "obaczyć" to archaizm i chyba można go stosować zamiennie z "zobaczyć".

Pisz dalej Opar,nieźle Ci to idzie :)
Bieganie jest wolnością.
Bieganie jest ruchem.
Pełna swoboda,próba własnej wytrzymałości.
Walka z samym sobą...
ZACZNIJ BIEGAĆ JUŻ DZIŚ! ~Forest

11
stare, szpetne i zgrzybiałe staruchy.
Czy starucha może być młoda? - "stara" wyciąć.
Prawdziwe czarownice zaś promieniują pięknem i powabem
Aliteracja.
skoro po śmierci i tak będę jęczeć smażone piekielnym ogniem
Trochę za słabe to słowo, to tak jakby w bohatera rąbnęła ciężarówka i powiedział "ała".
Wtem coś zastukało do okna
Czarownica w pierwszym momencie zesztywniała, potem zrobiła minę, jakby coś się jej przypomniało.
Czyli jaką? Teraz ja muszę się zatrzymać i zastanowić, jak wygląda człowiek, któremu coś się przypomni. Ale to jest zadanie autora, żeby to pokazać.

Czarownica zesztywniała (logiczne, że w reakcji na niespodziewany dźwięk, i że dzieje się to natychmiast, więc "pierwszy moment" można wyciąć), otwierając szeroko oczy, a potem nagle wypuściła powietrze z ulgą (często ludzie kładą sobie przy tym rękę na piersi). – No tak – westchnęła.
Och tak, kontynuował w duchu, nic bardziej nie podnieca, niż chędożenie żony swojego szefa. Chciałbym obaczyć minę tego grzyba Pułkownika, gdyby teraz wszedł. Lubo to niemożliwe, Komisja Wojskowa wyekspediowała go do Kamieńca. A jego ślicznotka myśli że z nią ucieknę i stanę na kobiercu…

Strasznie sztuczna ta kontemplacja w duchu (zaczerniony fragment). To są fakty i bohater o nich wie – ale wygląda to dziwnie, kiedy tak sobie o tej oczywistej dla niego rzeczy rozmyśla. Podanie tej informacji pozostawiłabym narratorowi poza głową bohatera.
Służbie dała wychodne, dom winien być pusty – lecz nie był, bo z dołu zbliżał się wyraźny odgłos kroków.
To wynika z kontekstu:

Służbie dała wychodne, dom winien być pusty, tymczasem z dołu zbliżał się wyraźny odgłos kroków.
Następnie wybuchł chaos.
Skoro jest to chaos i skoro wybucha, to niechże to będzie gwałtowne:
I naraz/i wtem wybuchł chaos.
Nagle drzwi sypialni otwarły się z hukiem.
Nagle tyczkowaty zamarkował pchnięcie w wątrobę
Nagle poczuł jak coś dziwnego dzieje się z jego dłonią.
Wiadomo.
Dziewczyna piszczała przenikliwie, a Hadziewicz, wstając nadepnął na coś twardego.
Pochwę z pałaszem!
Pochwa z pałaszem! - skoro to nowy akapit.
Szybko jak myśl, odbił ręką w górę.
Hadziewicz umknął… wprost pod nóż barczystego.
Piętnaście cali żelaza ze świstem spadło na porucznika. Ten rozpaczliwie odbił się w tył.
Wiadomo.
Wyobraziła sobie leżącego wśród zakrwawionej pościeli Hadziewicza z poderżniętym gardłem i wyszczerzyła szerzej.

Wyszczerzyła co?

W tekście jest kilka potknięć, kilka fragmentów trzeba wyprostować, ale narracja jest prowadzona z życiem. Nigdzie nie przynudzałeś, cały czas miałam przed oczami poszczególne sceny, ładnie też poradziłeś sobie ze sceną walki. Całość ciekawa – gdyby tekst się nie urwał, czytałabym dalej.

Razi natomiast ilość wykrzykników – te zdania są mocne i żywe, nie ma potrzeby podkreślać nimi akcji.

Podobało mi się.
Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”