Rozdział Drugi: Wizja
Minęły dwa dni od rozpoczęcia pobierania nauk u mistrza. Umówieni byli na popołudnie przy bramie klasztoru. Russel pilnował pracy praktykantów w ogrodzie. Stojąc niczym marmurowy posąg bez oznak życia wpatrywał się w jeden odległy o kilkanaście metrów punkt. Brama. Nie zwracał uwagi czy pracownicy starannie wykonują swe prace. Myślami znajdował się już na kolejnej lekcji u swego mistrza. Jak dotąd nie odczuwał, by w jego duszy zachodziły jakieś zmiany. Kompletny brak umiejętności cierpliwego czekania dobijał go psychicznie. Był marzycielem, lecz nie biernym. Za wszelką cenę pragnął powołać do życia swe najskrytsze marzenia. Teraz gdy został Nowicjuszem do pełnego spełnienia brakowało już tylko kilka kroków. Nie mógł pozwolić, by cokolwiek było zmarnotrawione. Nie wybaczyłby sobie.
Słońce swymi promieniami rozświetlało górskie szczyty znajdujące się niedaleko klasztoru. Złote, słoneczne lance kierowały się prosto na twarz młodzieńca. Przesłonił twarz ręką, by cokolwiek widzieć. Nadchodził wyczekiwany długo moment. Z lewa nadchodził już mistrz. Spokojnie przechadzał się po deptaku z włożonymi w rozszerzane rękawy rękoma. Na twarzy pojawiło się jednak nieznane dotąd skupienie i nieprzyjemny grymas. Coś się stało. Chłopak widząc to czym prędzej zawołał mistrza. Ten wyglądał jakby ogłuchł. Nie zwracał uwagi na nawoływania, dalej kroczył ku bramie. Nowicjusz z wyrytą na twarzy ciekawością podszedł do nauczyciela
Coś się stało, mistrzu?
mag spojrzał niechętnie na ucznia – Chodźmy już. Zostało nam niewiele czasu – widoczne było, że to coś poważnego. Ze względu na brak chęci rozmowy z kimkolwiek w stronę czarodzieja nie padło kolejne pytanie. Obaj wyszli przez bramę na zewnątrz. Zakon otaczały od zachodu góry pokryte gdzieniegdzie zielonymi świerkami. Budowla została wzniesiona przed wiekami na dużej wysokości gdzie powietrze było czystsze i zdrowsze. Wysokie szczyty masywu górskiego wznosiły się stąd na południe przez wiele mil. Od dwóch dni nauki odbywały się w maleńkiej kotlince otoczonej drzewami. Kamienisty krajobraz obniżał się szeroko zarysowaną ścieżką ku zachodowi. Kotlina była najbardziej zielonym miejscem w pobliżu klasztoru, gdyż reszta terenu była naga i zimna. Wysokie sosny dawały schronienie nielicznym ptakom zamieszkującym tylko i wyłącznie tutaj, w tej kotlinie. Porastała zielonymi kępami trawy przeplatanymi gęstymi zbiorowiskami stokrotek czy mleczy. W powietrzu unosiła się miła dla zmysłów woń, a ćwierkanie ptaków pieściło słuch i relaksowało ciało. Osiągniecie pełnego spokoju i wyciszenia możliwe były do osiągnięcia wyłącznie w kotlinie. Mag wyciągał już tajemnicze, magiczne pergaminy. Uczeń nawet nie pytał, gdyż i tak nie usłyszałby odpowiedzi na dręczącą go myśl. Mistrz rozwinął papiery i począł z wolna odczytywać ich treść napisaną w niezrozumiałym języku, prawdopodobnie elfickim. Gdy rozpoczęło się odczytywanie formuł chłopak poczuł, jak poprzednio, niekomfortowe kłucie w sercu. Odruchowo złapał się w bolące miejsce
– Czy tak musi być? – zapytał, lecz nie usłyszał odpowiedzi.
Mag tylko mruknął ignorując cierpiącego. Russel zwinął się padając na ziemię niczym zbity pies.
Każdego dnia ból się nasila! - krzyknął – Co się ze mną dzieje, mistrzu? Czy tak musi być? - powtórzył
Mag zwinął pergamin. Spojrzał z ukosa na kulącego się młodziana.
Pragniesz potęgi, a nie potrafisz znieść słabego kłucia w sercu? Twoja dusza musi przyzwyczaić się do energii magicznej jaka ma płynąć w twoich żyłach. Ból to tylko kwestia siły woli. Jeżeli będziesz mocno pożądał magii nie odczujesz przemian jakie zachodzą w twym wątłym ciele. Mogę zaprzestać mych działań, lecz wtedy... - przerwał – wtedy nigdy nie zdobędziesz się na poznanie potęgi magii! - dokończył jakby groźbą.
Jeżeli nie istnieje inny sposób na szybkie zdobycie sił magicznych będę musiał ścierpieć ten... dotkliwy ból, to pieczenie jakby ktoś wypalił mi żywym ogniem w sercu dziurę, którą trudno zasklepić. Dam radę, mistrzu.
Czarodziej rozwinął ponownie formułę i kontynuował recytację na własne życzenie Russela. Ten zaczął wrzeszczeć, trząść się jakby pod wpływem potężnych impulsów elektrycznych. W pewnym momencie mag zaczął wyczytywać treść coraz wolniej, a pod koniec dwukrotnie ziewnął, upuścił pergamin, a jego ciało stało się wiotkie. Poczuł, iż jest senny i nie da rady dłużej utrzymywać się na nogach. Padł na ziemię niczym ciężki głaz. Chłopak przestał odczuwać ból i szybko doskoczył do mdlejącego szturchając i wywołując kilkukrotnie imię mistrza.
– Nic mu nie będzie… - ktoś zawołał z oddali. Russel podniósł wzrok i ujrzał Arcymistrza Uranusa – Przepraszam Cię, ale tak musiało być. Nie mogę pozwolić mu na torturowanie twojej osoby. Ten ból, który czułeś… To dlatego nie używamy tych praktyk. Uważamy, że mogą mieć związek z demonami lub podobnym plugastwem. Woleliśmy nie ryzykować – Teraz chłopak wszystko zrozumiał
Ale co z mistrzem? – zapytał, oczekując na błyskawiczna odpowiedź
Niedługo przyjdą praktykanci i zaciągną go do klasztoru. Muszę z nim szczerze porozmawiać na osobności. Dziwię się, że kazałeś kontynuować rytuał. Jesteś albo szalony, chłopcze albo tak uparty jak nikt na tym świecie. Nie zniósłbyś tego bólu, a on nie przestałby czytać tej formuły. Zabiłby cię, a śmiem snuć wnioski, iż nie byłbyś pierwszą ofiarą tego człowieka. Wiem, że to trudne, ale wielkim czarodziejem nie zostaje się z dnia na dzień. Mimo iż jestem już w sile wieku, noszę tytuł Arcymaga tego klasztoru to i tak nie jestem wystarczająco potężny, by stawić czoła złu, które zamieszkuje Athlon. Człowiek jest jedynie nikłą, wątłą, słabą istotą, której przyszło dzielić swój los z innymi znamienitszymi rasami. Twój upór, ciekawość i niecierpliwość mogą doprowadzić cię kiedyś do zguby. Musisz wyzbyć się tych nawyków, toteż własnoręcznie będę Cię szkolił. Idź do biblioteki i zdobądź potrzebne ci manuskrypty. Spotkamy się za godzinę.
Nowicjusz odszedł bez sprzeciwów. Miał jednak nadzieje na wyjaśnienia ze strony bibliotekarza.
Wewnątrz panowała ciemność. Wszystkie świece pogasły, unosił się z nad nich tylko szarawy kłąb dymu ledwo widoczny w mrocznych katakumbach biblioteki. Schylając się odrobinę przez niski murek chłopak rozglądał się po niższych poziomach. Postanowił zejść niżej uważając przy tym na stopnie drewnianych, trzeszczących schodów, by nie potknąć się w mroku. Na drugim poziomie tliła się lekko świeczka ustawiona na znanym już stoliku. Na pobliskiej ścianie wisiał kaganek, który został użyty jako oświetlenie dla młodego. Odpalił od świeczki trzymany w ręku kaganek rozświetlając sobie nim nieznacznie drogę schodził po uginających się schodach.
- Dziwne, zawsze tu siedzi, a nawet jak nie to zostawia światło.
Chłopak czuł, że coś jest nie tak. Będąc na trzecim poziomie usłyszał lekki jęk, który wystarczył, by wystraszyć młodziana. Zaraz po tym usłyszał, że ktoś otwiera odrzwia od biblioteki. Gość także nie wiedział co się dzieje, gdyż zaczął nawoływać opiekuna pomieszczenia po imieniu co oznaczało, iż jest to mag
Mistrza, chyba nie ma! – z trzeciego poziomu do maga dotarł dziwny głos. P
Pokręcił tylko lekko głową – Ktoś ty?
– Russel, nowicjusz! – echo odbijało się trzykrotnie od ścian
– Po coś zlazł aż tak nisko, hę? Jak go nie ma to nie grzeb w księgach samopas! – w głosie maga można było wyczuć podenerwowanie –
Coś jest nie tak, tutaj nigdy nie panują takie ciemności, nawet gdy mistrza nie ma! – odparł Russel.
Czarodziej ponownie pokręcił głową coraz bardziej się złoszcząc. Następnie począł schodzić na dół. Szepcząc wypowiedział tajemną formułę, a w jego otwartej zwróconej ku górze dłoni pojawił się niewielki płomień służący za pochodnię. Nie zdawało się, by ranił skórę czarodzieja. Chłopak rozglądał się wkoło. Miał już schodzić niżej, ale usłyszał jak mag za nim podąża. W końcu stanął twarzą w twarz z mnichem
– Masz racje, młody. Dzieje się coś dziwnego – czarodziej okazał się być mężczyzną, który zaprowadził młodzieńca do Arcymistrza w dniu pasowania go na maga. Nagle z najniższego piętra ponownie rozległ się przeraźliwy krzyk i kilka niezrozumiałych słów. Magowie szybko przekraczali kolejne poziomy aż dotarli na sam dół. Panował tutaj niezwykły chłód ściany były oszronione, a kamienna posadzka ślizga i zlodowaciała. Na ziemi w ciemnościach wił się z bólu znany starzec. Russel nie zastanawiając się długo podbiegł do niego i lekko uniósł głowę. Już w myślach kłębiły się myśli: umiera, to koniec. Przybliżył kaganek do twarzy starca i to co zobaczył spowodowało wzmocnienie się strachu jaki odczuwał w głębi duszy. Oczy maga były blade, pozbawione blasku. Nie schorowane, lecz pozbawione źrenic, całkowicie ślepe. Seplenił pod nosem w języku nieznanym nawet pobliskiemu mnichowi. Mag wpatrywał się z niedowierzaniem w starca, wolną ręką przetarł z niedowierzania oczy, lecz to działo się naprawdę
– Trzeba wezwać pomoc – młody jakby w rozkazie rzucił hasło. Czarodziej stał jeszcze chwilę w osłupieniu. Potrząsnął głową w geście orzeźwienia po czym w pośpiechu pognał na górę. Chłopak postawił kaganek przy chorym. Gapiąc się na obłąkanego z niewiedzą widoczną po minie. Mnich wyglądał jakby został opętany przez chmarę demonów walcząc z ich piekielna mocą wewnątrz duszy. Nowicjusz zaczął się niecierpliwić i myśleć, że zaraz oszaleje jeżeli nikt nie przybędzie. Russel czuł przerażenie jakiego nigdy przedtem nie doświadczył. Jadowity syk będący teraz głosem opętanego zdawał się przenikać jego duszę drąc jednocześnie na kawałki. Staruszek opluł w tym momencie chłopaka czarną posoką wydobywającą się z jego bladych już, bezkrwistych ust. Otarł tylko swą twarz z pomocą lnianej szaty. Wtedy usłyszał jak otwierają się z hukiem drzwi prowadzące do biblioteki. Głośne rozmowy co najmniej trzech mnichów słyszalne były na samym dole odbijane kilkukrotnie echem. Z pochodniami rozświetlającymi całe pomieszczenie pojawili się najznakomitsi mistrzowie zakonu oraz znany mag, który pobiegł po pomoc. Czarodzieje pospieszyli na dół. Wpatrując się nieustannie w obolałego brata szukali jakiegoś wytłumaczenia.
– Możesz odejść, chłopcze. To nie widok dla młodych oczu – rzekł Uranus. Chłopak z niechęcią oddalił się z miejsca wypadku. Powracając na dziedziniec z szalejącymi myślami.
Obłąkany ponownie rozpoczął wypowiadać tą samą kwestię w mistycznym języku jaką szeptał podczas obecności dwójki magów co rozpoznał pozostały na miejscu mnich. Arcymistrzowie schylili się nad opętanym i zaczęli wsłuchiwać się w treść jaką pozostawiały z pewnością demony, które opętały nieszczęsnego starca. Syk stawał się coraz mnie zrozumiały. Z trudem wychwytywano poszczególne słowa.
Co za diabeł trafił za mury naszego klasztoru – spierał się z samym sobą Arcymag – Może ten mag, którego przyjęliśmy dwa dni temu. Może on rzucił jakiś urok na to święte miejsce.
Dlaczego tak sądzisz mistrzu? Czym zawinił brat Nestor? - zapytał drugi mag.
Dziś rano spostrzegłem jego dziwne zachowanie. Do tej pory był wesoły, uprzejmy nawet dla naszego wścibskiego nowicjusza Russela. Natomiast dzisiejszego dnia z samego rana zawitał do biblioteki. Po jego wizycie Sebastian stamtąd nie wyszedł. Teraz widzimy co się stało. Dodatkowym argumentem może być fakt, iż namówił Russela do przyjmowania u niego praktyk z pomocą elfickich manuskryptów przeznaczonych dla ustatkowanych magicznie czarodziejów. Młody duch Russela nie był w stanie przyjąć tak potężnej dawki energii magicznej. Nestor chciał go napakować jak największą ilością magii w jak najkrótszym czasie. Nieświadomy chłopak zgodził się na tortury tylko ze względu na swój niespotykany upór. Nestor nie przestałby aż do śmierci tego niedoświadczonego młodziana. Głupiec ze mnie, że sprowadziłem tutaj tego eksperymentatora!
Być może to jego sprawa, lecz jaki miałby cel w napaści na naszego drogiego Sebastiana? - spytał drugi
Być może bał się wyjawić prawdę, a bibliotekarz naprzykrzał się z pytaniami? Chciał zdobyć pergaminy, lecz nie rzekł do jakich celów zamierza ich użyć. To wszystko by wyjaśniało, lecz nie sądźmy pochopnie. Możliwe, iż to tylko dwa zbiegi okoliczności. Musimy usłyszeć punkt widzenia oskarżonego nim zdecydujemy się wydać na niego wyrok.
Mistrzu – podjął z kolei trzeci, ten który był tutaj wraz z Russelem – Sądzę, iż Nestor nie mógł tego dokonać. Biedny Sebastian syczy, pluje posoką i wije się niczym wąż. Człowiek nie mógł tego uczynić, mógł rzucić na niego urok, lecz nie wywołał tych zachowań. W Sebastiana wszedł niepojęcie silny demon. Tylko jak przedostał się za mury? Zło lęka się poświęconych miejsc.
Masz słuszność. Potężne demony już nie chadzają swobodnie po Athlonie. Cóż więc siedzi w naszym bracie? Skoro nie urok, nie sługa Avathara, to kto lub co? Odpowiedz nam bracie co pochłania twą duszę i nakazuje ci syczeć niczym jadowita żmija? Mówże, byśmy mogli ci pomóc!
Sebastian zwrócił swój, do tej pory błędny wzrok, ku Uranusowi. Przyglądał mu się swymi ślepymi oczyma jak największej piękności jaką ujrzał. Zrazu jednak wygiął się i wrzasnął okropnie jakby na kole tortur.
Usłysz mój głos, bracie! Wróć do światła! Wróć do świata, który cię miłuje. Na cztery Bóśtwa wzywam cię do powrotu! - Arcymag próbował ocalić mnicha zaklęciami światła. Niestety na nic się to zdało. Sebastian próbował wypowiedzieć swe słowa bardziej zrozumiale, lecz ciągle mówił dźwiękiem podobnym do syku.
Musimy odnaleźć pergamin, która wskaże nam jak odczytać zawartą w tym bełkocie treść - stwierdził Arcymag.
Mnóstwo jest słowników, mistrzu. Cóż to za plugawy język, którym włada teraz nasz brat? - zapytano.
Kadon... - wyjęczał Sebastian – Kadon – powtórzył
Czy ten biedak ma na myśli świat Stwórców? Czy to możliwe by jego słowami kierowali sami Bogowie? - magowie się zdumieli – Nigdy nie przypuszczałbym, ze ich język może brzmieć niczym syk żmii, lecz czy na pewno to oni? W obłąkaniu człek plecie bzdury! Jeżeli powiadasz prawdę bracie, stałeś się żywą legendą. Czy jest możliwym, by Bogowie zaingerowali w nasz świat? Cóż ich do tego przywiodło? Co ma się stać w niedalekiej przyszłości, jeżeli to prawda.
Po dłuższej ciszy jeden z obecnych wpadł na pomysł.
Immanukulum – mag spojrzał na nic nie rozumiejących braci – Księga Języków – wytłumaczył - Spisały ją elfy za swych lat świetności, kiedy to pobierały nauki od Drzewców. Największy nakład jest w niej na rodzimy język oraz krewniaczy – język bogów. Musimy tylko odnaleźć tę księgę w naszej bibliotece nim biedak wykrwawi się na śmierć – pozostali byli zdumieni znajomością magicznych ksiąg kompana – Nie ma na co czekać. Szukajcie, a ja pozostanę przy nim – komendę rzuconą przez Arcymistrza wszyscy wykonali bezzwłocznie. Starzec coraz częściej spluwał krwią co oznaczało zbliżającą się śmierć. Magowie musieli działać szybko. Tychże krwotoków nie zatrzymaliby nawet najznakomitsi Kapłani posiadający moce lecznicze. Zbliżający się zgon był wynikiem zbyt długiego czasu jaki prorok spędzał w świecie bóstw nie odbierając żadnych bodźców z zewnątrz. Ciałem był w świecie żywych, umysłem i duchem w krainie idyllicznej nie posiadającej wad i problemów. Tylko odczytanie wiadomości jaką mieli do przekazania Stworzyciele mogło przywrócić go do życia. Jeden z magów zawołał, iż znalazł poszukiwany manuskrypt. Pospieszne zbiegając na dół wręczył księgę głównemu czarodziejowi. Ten otwierając księgę spostrzegł, że wszystkie strony są całkowicie puste. Nie zapisane. Magowie spojrzeli na siebie tracąc nadzieje na ocalenie brata zakonnego. Starzec w swej nieświadomości dalej klepał niezrozumiałe treści co chwila spluwając coraz to większa ilością krwi. Gdy poczynał powtarzać sekwencję na pustych dotąd kartach zaczęły pojawiać się pisane elfickim pismem tłumaczenia. W zobojętnianych oczach Arcymistrza pojawił się błysk oznaczający nową nadzieję na uwolnienie brata z transu. Wszyscy wspólnie zabrali się za tłumaczenie języka Thevalmar na krasnoludzi.
Chadza ścieżkami magią posłanymi
Jego życie przed kilkoma dniami się zrodziło
Jest wśród nas, pierwszym pomiędzy wybranymi
Upór i ciekawość, bo to Mistrzowi wciąż wadziło
Teraz samotny, nie wie co czynić
Za chęć magii nie można go winić
Oczy powoli nabierały koloru, odzyskiwały dawne barwy. Starzec odzyskał świadomość jakby wybudzony z koszmaru, umysł oraz wzrok. Przebudzając się ze śpiączki nerwowo rozejrzał się dookoła, a następnie przetarł oczy. Wszyscy wokół byli przejęci treścią jaką odszyfrowali. Mag chciał zapytać się co się stało, ale wyglądał jakby zapomniał języka w gębie. Wszyscy wokół mieli grobowe miny jak na czyimś pogrzebie. Wpatrywali się w siebie nawzajem beznamiętnie. Ocalały człowiek ociężale powstał chwytając się ramienia jednego z wciąż klęczących, a następnie rozmasował pięścią obolałe plecy. Dręczył go już reumatyzm
Co się tu wydarzyło? – zapytał zaniepokojony. Przez dłuższą chwile nikt nie odpowiadał. Sędziwy czarodziej złapał jednego z otępiałych i począł nim potrząsać w geście orzeźwienia mężczyzny. Dopiero ten gest przywołał maga do rzeczywistości
– Byłeś daleko – odpowiedział wciąż ślepo wpatrującego się w ścianę jakby wyryte były na niej największe świętości – Chyba nam się udało skoro mnie szturchasz, bracie – po wypowiedzeniu tej kwestii zwrócił się ku starszemu. Sebastian nic nie rozumiał – Wpadłeś w pewną formę transu. Byłeś nieprzytomny, bracie – mag zaczął rozumieć, lecz niczego nie pamiętał. Pozostali również zaczynali odzyskiwać świadomość. W milczeniu czym prędzej opuścili miejsce tragedii. Dopiero po zaczerpnięciu świeżego powietrza dotleniony mózg zaczął zadawać pytania
– To nie była wiadomość, tylko zagadka. Naszym przeznaczeniem jest odnalezienie tej osoby – rozpoczął Arcymistrz – Jakby przez mgłę pamiętam, że mamy szukać młodego, niecierpliwego... – wszyscy kiwnęli głowami potwierdzając wypowiedziane słowa – To musi być jeden z magów. Tylko który? – każdy spoglądał na sąsiada – Czy ktokolwiek pamięta całą treść zagadki? – jeden z czarodziejów uniósł lekko dłoń w geście zgłoszenia się – To chyba nie tak trudne jak się nam wydaje.
Niechże ktoś odpowie mi, co się u licha wyczyniało pod moim nosem, gdyż za nic nie potrafię sobie przypomnieć.
To trudne do pojęcia, ale wydaje się nam, iż stałęś się pośrednikiem. Pośrednikiem pomiędzy tym światem, a rejem Bogów, między Kadonem – odparł Uranus.
Co też opowiadasz, stary druhu. Takie żarty nam w tym wieku nie przystają.
Mówię poważnie. Twe ciało niczym wąż, oczy trupio blade, jakby obłąkane, twoja mowa niezrozumiała. Pierwszy raz w historii Athlonu nastapiła ingerencja Stwórców w świat Śmiertelników. Obawiam się tylko co też ma się wydarzyć w przyszłości. Z pewnością nic dobrego.
Sebastian spostrzegł niewzruszona powagę Arcymaga. Jego słowa przeraziły go , aż po obolałym kręgosłupie przeleciał zimny dreszcz.
- Teraz pozostaje nam pójść do Russela, jak mniemam i wszystko mu rzec. Bowiem słowa Sebastiana bezsprzecznie wskazały nam jego osobę.
Cała kompania powędrowała do komnaty chłopaka. Młody otworzył drzwi nie spodziewając się tylu gości. Magowie wyższej rangi wparowali bez pytania do pokoju młodziana. Pierwsze spojrzenie skierowało się na zdrowego bibliotekarza. Właściciel był zdumiony zachowaniem przybyszów oraz zaniepokojony powagą ich min wskazujących na ważną sprawę. Przemowę rozpoczął Arcymistrz
– Chłopcze, zapewne orientujesz się, iż mistrz Sebastian wyzdrowiał. Przebudził się ze stanu nie spowodowanego żadną chorobą. Mistrz wpadł w stan podobny katatonii. Powrócił z błogosławionego Kadonu, krainy bóstw. Niezrozumiałe szepty okazały się niezwykle cenną wiadomością zesłaną przez samych Stworzycieli świata. Dzięki pomocy pewnej księgi rozszyfrowaliśmy ją i doszliśmy do wniosku, że jest w niej mowa o twojej skromnej osobie. Czegóż mogą pragnąć od ciebie bogowie? Co masz w sobie czego nie mają inni magowie? Magowie służący tak wiele lat w pełni wiary. Twoje życie może niebawem naprawdę się odmienić, jeżeli to wszystko jest prawdą. Tajemna księga nie kłamała, jej wielka moc przetłumaczyła błędne, niezrozumiałe słowa mistrza Sebastiana. Zagadka, nie tak trudna do rozwikłania była z całą pewnością o tobie. Bogowie kazali nam cię odnaleźć, lecz nie wiemy co mamy z tobą uczynić w dalszym ciągu. – przemowa była iście długa, zawierała jednak w sobie streszczenie całego zdarzenia co było z drugiej strony dobre. Posiadała także pytanie mogące przydzielić do działu pytań retorycznych. Nowicjuszowi nie przemknęła nawet najmniejsza myśl jak mógłby odpowiedzieć. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się prosto w oczy mistrza z wzajemnością. Chłopak posiadając w dalszym ciągu pustkę w głowie wzruszył jedynie beznamiętnie ramionami. Magowie wpadli w zakłopotanie
– Nie miałeś żadnych niezwykłych snów, wizji, halucynacji? – tym razem odpowiedź była szybka i łatwa do przewidzenia. Czarodzieje nie wiedzieli co począć. Jedyna poszlaka prowadziła do nowicjusza, który nie miał bladego pojęcia o wszystkim co się działo. W komnacie rozpoczęła się głośna debata nad sensem wizji najstarszego brata. Bez wątpienia jest to pierwszy kontakt najwyższej formy życia ze zwykłym śmiertelnikiem, toteż musi być to coś niezwykle ważnego. Wszyscy tłumnie zgodzili się z tymi przemyśleniami. Arcymag spojrzał ukosem na młodziana. Przewiercając go na wskroś. Z początku zaczął burczeć coś pod nosem. Burczenie stopniowo przeradzało się w coraz głośniej wypowiadane kwestie. Aż w końcu wskazując palcem młodego wykrzyknął z tryumfem
- On jest wybrany. On jest wybrany, by coś lub kogoś poprowadzić do zwycięstwa – wszyscy zebrani skrzywili się patrząc niechętnie na Arcymistrza, który zdał się pleść bzdury – Spójrzcie, w ostatnich latach na świat spadły liczne plagi. Bodajże weźmy pod uwagę natarcia demonów lub najazdy brutalnych orków, którzy dzięki Cronosowi, zostali wygnani z kraju. Teraz chodzą po biedocie pogłoski jakoby demony z piekła rodem splądrowały klika przednich wiosek. Przegnali je dopiero Templariusze z zakonu Frostwolf. Czy teraz rozumiecie? Ta wizja ma na celu odnalezienie ludzi z przeznaczeniem kierujących ich w dane miejsca. To co ma się stać, stanie się – zgromadzenie było zdumione olśnieniem najwyższego maga, lecz wciąż nie dowierzało temu wszystkiemu – samo wezwanie nas na poszukiwanie przez tak potężne istoty jest cudem samym w sobie. Czego jeszcze chcecie? To oczywiste – podjął kolejną próbę przekonania wszystkich. Najbardziej zaskoczony był Russel, który nie spodziewał się takiego wyróżnienia – Chodź, rozpoczniemy nauki bezzwłocznie. Musisz być przygotowany. Nie mamy czasu do stracenia – mag wyrwał się roztwierając na oścież drewniane odrzwia od komnaty. Młodzian z niepewnością podążył za swym mentorem. W końcu nadarzała się okazja, by zdobyć choć odrobinę wiedzy. Reszta stała osłupiała, nie wiedząc co począć.
Magowie przemierzali zieloną, leśną ścieżkę w całkowitej ciszy. Patrząc przed siebie. Nie zwracali uwagi na kompana, aczkolwiek dało się poznać, że doskonale rozumieją drugiego. Dróżka była ledwo widoczna, nie była używana często. Porastały ją niskie chwasty, a wydeptany szlak zakrywała nowo porosła trawa. Wokół szumiały iglaste drzewa zmuszane do tańca przez wiatr. Gdzieś w oddali zawył wilk w nawoływaniu swojej watahy. W koronach drzew gnieździły się wróble radośnie pośpiewując. Dochodzili już do szerokiego, ceglanego mostu stojącego nad przepaścią zwieńczoną płytkim potokiem. Tuż przed nim mistrz gwałtownie przystanął – Niewielu dostąpiło tego zaszczytu, lecz nastąpiła wyjątkowa sytuacja.
Pamiętaj, by podczas nauk być całkowicie skoncentrowanym na wykonywanej czynności. Nie możesz pozwolić sobie na dezorientację – rzekł Uranus.
Chłopak jedynie drygnął głową w geście zgody. Między równolegle ułożonymi do siebie dłońmi Arcymistrza pojawił się na krótko maleńki piorun. Uczeń aż podskoczył ze zdumienia – Advoco Fulguris – mistrz spojrzał się ukosem na młodziana więżąc w dłoniach skumulowaną energię. Chłopak wysyczał pod nosem tajemne słowa. Nic się nie stało
– Skup się – dopowiedział mag nie zmieniając skupionego wyrazu twarzy – Odrzuć wszystkie zbędne myśli, skup się tylko na jednym. Z czasem będzie to coraz prostsze.
Młodzian wykrzywił twarz próbując przywołać tylko jeden obraz w swoim umyśle. Ponownie nic się nie wydarzyło – To na nic. To zdecydowanie adynata – wpadł w gniew co nie przystoi porządnemu magowi
– Nie od razu pokonano Orków – mistrz spróbował pocieszenia. – Słyszysz to, chłopcze? – ten wsłuchał się w otoczenie. Jedynym dźwiękiem był szum rwącego potoku przepływającego nieopodal, ale nie to miał na myśli nauczyciel. Prawidłowym skojarzeniem był spokój. Stan ducha, który powinien towarzyszyć człowiekowi przez całe życie. Podjęto kolejną próbę. Ta zdecydowanie trwała dłużej od pozostałych. Z luźno opuszczonych dłoni poleciały iskierki. Opadając na ziemię zatańczyły chwilowo i wygasły. Russel wpadł w afekt, lecz krok, który wykonał był pierwszym z setek, by nauczyć się w pełni wykorzystywać magię. Mistrz tylko lekko uniósł w górę kącik ust. Był usatysfakcjonowany. Zamachnął ręką, by wracali. Na niebie pojawiły się złote promienie słońca zachodzącego za rozległe górskie szczyty.
Rozumiesz? - podjął rozmowę w drodze powrotnej – Czeka cię bardzo daleka droga, by stać się wspaniałym magiem, lecz kiedyś to osiągniesz. Osiągniesz z pewnością szybciej niż pozostali, ponieważ zostałeś wybrany.
Co to oznacza? Śmiem wątpić bym przykuł uwagę Bogów. Jestem zwykłym, szarym człowiekiem, który pragnął zostać magiem. Przecież to marzenie każdego małego chłopca. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.
Nie doszukuj się powodów, nie doszukuj. Także nie pojmuję jak żółtodziób stał się większy niż pozostali, stał się ważniejszy niż ja. Zostałeś wybrany, nie zwalczysz tego. Czuję w tobie olbrzymią siłę, jakąś obcą moc, która sprawia, że jesteś wyjątkowy. Nie jestem tylko pewien co sam zdziałasz przeciw temu brutalnemu światu.
Dźwięk otwieranej na rozcież bramy do zakonu przebudził zaspanego jeszcze nowicjusza. Niechętnie wstał z wygodnego łoża i spojrzał przez okno. Na podwórzu stał wóz z uprzędzonym dereszem uspakajanym przez furmana. Do przejażdżki przygotowywało się dwóch magów. Jeden z nich miał spętane ręce. To mistrz używający zakazanych praktyk. Nadpobudliwa ciekawość chłopaka namawiała ciało, by wybiec z komnaty i wypytać się wszystkich wokół co się dzieje. Samo ciało jednak było ospałe i niechętne jakiejkolwiek formie ruchu o tak wczesnej porze. Russel postawił na to drugie. Ciekawość odeszła jakby nawet się nie pojawiła, wyparowała z umysłu młodziana.
Na dziedzińcu wszystko było już gotowe. Arcymistrz poklepał woźnicę, aby ruszył przy czym życzył szerokiej i bezpiecznej drogi. Obaj magowie siedzieli już na wozie.
„Mam nadzieję, że nie uległ pokusom jakie przeważnie obiecują plugastwa Pana Mroku” - pomyślał nowicjusz - To zbyt dobry mag, zbyt dobry.
Z biblioteki wybiegł mistrz Sebastian trzymając w rękach jakiś manuskrypt. Russel stojąc koło swojej komnaty przysłuchiwał się rozmowie.
– Znalazłem co nie co o tym tajemniczym osłabnięciu w moim wykonaniu. Co prawda to legenda spisana na pergamin, lecz nie wolno lekceważyć żadnej poszlaki – arcymistrz skinął głową i pochylił się z zainteresowaniem nad roztwartą księgą – Kaligrafują tutaj jakoby w naszych czasach miało nadejść poważne niebezpieczeństwo zażegnane przez wybrańców wskazanych przez boskie dłonie – mistrz spojrzał szeroko roztwartymi oczyma na brata
- Kto to spisał? - zapytał.
- Pisują, iż ów mąż był wielkim prorokiem cenionym przez wielu władców, nawet nieludzkich, a krasnoludzich. Zapadał w przerażające katatonie wywołujące miraże i omamy. Jego ślepia traciły kolory, a on sam wił się po posadzce niczym wąż wygadując herezje. Został spalony na stosie na rozkaz ówczesnego króla. Przyczyną była przepowiednia nie odpowiadająca władcy brzmiąca: „zostaniesz zdradzony i zasztyletowany niczym niewierny swojemu panu chłop”. Zaiste, wizja spełniła się kilka dni później, gdy prorok znajdował się już w Cydronie.
Był wiarygodnym prorokiem bądź męczennikiem. Co czyni naszą sytuację niezwykle poważną – stwierdził Uranus - Być może będzie konieczność powiadomienia króla o tym czego żeśmy się tu dowiedzieli.
Starzec zamykając księgę przytaknął – Być może.
Ciekawi mnie jeszcze tylko jedna rzecz, Sebastianie – zasugerował Arcymag – Czy znałeś tego człowieka, który odjechał spętany w powozie?
Nigdy wcześniej nie widziałem jego twarzy, obawiam się, że go nie znam, mistrzu.
A więc, kimże on był? Powiadał, iż jesteś jego starym znajomym, a także że był za młodu tutaj u nas, w klasztorze. Jednakże nie pamiętam jego. Być może nie byłem jeszcze wtedy Arcymagiem, lecz nie przypominam go sobie. Czy to możliwe, żeby był szpiegiem? Dla kogo mógł pracować? Dziwna sprawa, lecz nie tak dziwna jak twoja wizje, bracie! Oby tylko nie wróżyła jakiejś wojny.
Oby nie – bibliotekarz przytaknął.
2
Aliteracja.Russel pilnował pracy praktykantów w ogrodzie.
Po pierwsze, przecinek po "życia". Po drugie, zupełnie niepotrzebnie zmuszasz mnie do dokładnego wyobrażenia sobie odległości, w jakiej znajduje się brama. Wystarczy: odległy/niedaleki punkt – łatwiej jest mi wtedy tę bramę sobie umiejscowić.Stojąc niczym marmurowy posąg bez oznak życia wpatrywał się w jeden odległy o kilkanaście metrów punkt.
Trzeci grzeszek to użycie słowa "jeden". No bo skoro "punkt", nie "punkty"...
To oczywiste, że u swego.Myślami znajdował się już na kolejnej lekcji u swego mistrza.
.Myślami znajdował się już na kolejnej lekcji u swego mistrza. Jak dotąd nie odczuwał, by w jego duszy zachodziły jakieś zmiany
Błąd następstwa podmiotów. W tym miejscu piszesz o duszy mistrza. Trzeba by te zdania przebudować, najlepiej wyrzucając zaimki.
Raczej urzeczywistnić. Chodzi o to, aby marzenia stały się rzeczywistością, a nie o to, żeby były żywe.Za wszelką cenę pragnął powołać do życia swe najskrytsze marzenia.
Nie wiem czego to dotyczy, ale może wina leży w tym, że nie czytałam poprzedniej części.Nie mógł pozwolić, by cokolwiek było zmarnotrawione. Nie wybaczyłby sobie.
Cały ten początek jest trochę zagmatwany. Zaczerniony fragment pokazuje nam bohatera stojącego w ogrodzie i wpatrującego się w bramę. Od tego powinieneś w ogóle zacząć. Bohater stoi w ogrodzie, patrzy na bramę... minęły dwa dni od rozpoczęcia pobierania nauk u mistrza... myślami znajdował się już na następnej lekcji... jak dotąd nie odczuwał, by zachodziły w nim zmiany...Minęły dwa dni od rozpoczęcia pobierania nauk u mistrza. Umówieni byli na popołudnie przy bramie klasztoru. Russel pilnował pracy praktykantów w ogrodzie. Stojąc niczym marmurowy posąg bez oznak życia wpatrywał się w jeden odległy o kilkanaście metrów punkt. Brama. Nie zwracał uwagi czy pracownicy starannie wykonują swe prace. Myślami znajdował się już na kolejnej lekcji u swego mistrza. Jak dotąd nie odczuwał, by w jego duszy zachodziły jakieś zmiany. Kompletny brak umiejętności cierpliwego czekania dobijał go psychicznie. Był marzycielem, lecz nie biernym. Za wszelką cenę pragnął powołać do życia swe najskrytsze marzenia. Teraz gdy został Nowicjuszem do pełnego spełnienia brakowało już tylko kilka kroków. Nie mógł pozwolić, by cokolwiek było zmarnotrawione. Nie wybaczyłby sobie.
Przydałyby się też akapity.
No raczej swoimi.Słońce swymi promieniami rozświetlało górskie szczyty znajdujące się niedaleko klasztoru.
Tutaj zrobiłeś coś odwrotnego, niż przy fragmencie z bramą. "Niedaleko" to trochę za mało. Te góry są za klasztorem? Otaczają go? I dlaczego są to tylko szczyty gór – ten klasztor jest zawieszony w powietrzu? Znajduje się na innym szczycie? Ciężko mi jest je sobie umiejscowić.
Brzmi, jakby robiły to z premedytacją... padały na twarz młodzieńca.Złote, słoneczne lance kierowały się prosto na twarz młodzieńca.
Aliteracja.Spokojnie przechadzał się po deptaku z włożonymi w rozszerzane rękawy rękoma.
Niepoprawny szyk.
Może zwyczajnie: miał na sobie (co to za strój?) z szerokimi rękawami, bo nie brzmi to najlepiej.
Strasznie udziwniasz.Na twarzy pojawiło się jednak nieznane dotąd skupienie i nieprzyjemny grymas. Coś się stało. Chłopak widząc to czym prędzej zawołał mistrza. Ten wyglądał jakby ogłuchł. Nie zwracał uwagi na nawoływania, dalej kroczył ku bramie. Nowicjusz z wyrytą na twarzy ciekawością podszedł do nauczyciela
Zamiast pisać, że chłopak zawołał mistrza, niech go po prostu zawoła. I skoro opisujesz, że na twarzy mistrza widnieje grymas, to logiczne, że chłopak go widzi.
Nie pasuje też tutaj owa "ciekawość". Może zaniepokojenie?
1.Wypowiedź od nowego akapitu.mag spojrzał niechętnie na ucznia [1]– Chodźmy już. Zostało nam niewiele czasu – [2]widoczne było, że to coś poważnego.
2.Ja owej powagi nie widzę. Zrób to tak, żeby było to widoczne, miast informować, że takie jest.
Dlaczego z "kimkolwiek", może jedynie z uczniem nie chciał rozmawiać? Skoro narrator o tym wie, to znaczy, że jest wszechwiedzący – w tekście tej niechęci nie widać. I znowu – musisz to po prostu pokazać, dlaczego uczniowi WYDAŁO się, że czarodziej nie ma ochoty na rozmowę.Ze względu na brak chęci rozmowy z kimkolwiek w stronę czarodzieja nie padło kolejne pytanie.
Logiczne, że obaj – było ich dwóch, a skoro wyszLI...Obaj wyszli przez bramę na zewnątrz.
1.Skoro są to szczyty, to raczej są wysokie.Zakon otaczały od zachodu góry pokryte gdzieniegdzie zielonymi świerkami. Budowla została wzniesiona przed wiekami na dużej wysokości gdzie powietrze było czystsze i zdrowsze. [1]Wysokie szczyty masywu górskiego wznosiły się [2]stąd na południe przez wiele mil. [3]Od dwóch dni nauki odbywały się w maleńkiej kotlince otoczonej drzewami. Kamienisty krajobraz obniżał się [4]szeroko zarysowaną ścieżką ku zachodowi. Kotlina była najbardziej zielonym miejscem w pobliżu klasztoru, gdyż reszta terenu była naga i zimna. Wysokie sosny dawały schronienie nielicznym ptakom zamieszkującym tylko i wyłącznie tutaj, w tej kotlinie. Porastała zielonymi kępami trawy przeplatanymi gęstymi zbiorowiskami stokrotek czy mleczy.
2.Wyciąć.
3. Zupełnie nie pasuje tutaj ta informacja.
4.Ścieżka obniża krajobraz?
Sporo tych powtórzeń.
Cały ten opis powinieneś maksymalnie uprościć – pokazać krajobraz w najprostszy sposób. On sam w sobie jest dość skomplikowany.
Istnieje tylko jeden zmysł, dla którego mogła być miła – węch.W powietrzu unosiła się miła dla zmysłów woń
Osiągnięcie pełnego spokoju i wyciszenia możliwe było wyłącznie w kotlinie.Osiągniecie pełnego spokoju i wyciszenia możliwe były do osiągnięcia wyłącznie w kotlinie.
Przechylając może?Schylając się odrobinę przez niski murek chłopak rozglądał się po niższych poziomach.
Logiczne, skoro się tliła.Na drugim poziomie tliła się lekko świeczka ustawiona na znanym już stoliku.
Który (chłopak) rozpoznawał.
Światło kaganka, nie kaganek.Na pobliskiej ścianie wisiał kaganek, który został użyty jako oświetlenie dla młodego.
Zaczernione wywalić, bo:
Na ścianie wisiał kaganek. Chłopak odpalił go (w domyśle go wziął i raczej w ręku się trzyma) od świeczki i ruszył uginającymi się stopniami, rozświetlając (logiczne, że nim) sobie drogę.Odpalił od świeczki trzymany w ręku kaganek rozświetlając sobie nim nieznacznie drogę schodził po uginających się schodach.
No przecież, że jego.Chłopak czuł, że coś jest nie tak. Będąc na trzecim poziomie usłyszał lekki jęk, który wystarczył, by wystraszyć młodziana.
Russel, nowicjusz! – echo odbijało się trzykrotnie od ścian
Od ścian trzykrotnie odbiło się echo.
Przecież widzimy, że jest... wściekły.Po coś zlazł aż tak nisko, hę? Jak go nie ma to nie grzeb w księgach samopas! – w głosie maga można było wyczuć podenerwowanie
I raczej "dało się wyczuć".
Śliska.kamienna posadzka ślizga i zlodowaciała.
Myśli się kłębią w głowie.Już w myślach kłębiły się myśli
Jest takie słowo jak "przerażenie".Przybliżył kaganek do twarzy starca i to co zobaczył spowodowało wzmocnienie się strachu jaki odczuwał w głębi duszy.
Wiadomo.Mag wpatrywał się z niedowierzaniem w starca, wolną ręką przetarł z niedowierzania oczy, lecz to działo się naprawdę
Trzeba wezwać pomoc – młody jakby w rozkazie rzucił hasło.
- Trzeba wezwać pomoc!
Pokaż emocje.
Hę? Chodziło o to, że się otrząsnął?Czarodziej stał jeszcze chwilę w osłupieniu. Potrząsnął głową w geście orzeźwienia po czym w pośpiechu pognał na górę.
Powiedz to prosto: gapił się na niego, niczego nie rozumiejąc.Gapiąc się na obłąkanego z niewiedzą widoczną po minie.
Jeżeli omal nie tracił zmysłów, to raczej nie było to zniecierpliwienie.Nowicjusz zaczął się niecierpliwić i myśleć, że zaraz oszaleje jeżeli nikt nie przybędzie.
O właśnie!Russel czuł przerażenie jakiego nigdy przedtem nie doświadczył.
Opluł jest równe wydobyciu się (brzydkie to określenie).Staruszek opluł w tym momencie chłopaka czarną posoką wydobywającą się z jego bladych już, bezkrwistych ust.
Otarł szatą, a nie przy jej pomocy.Otarł tylko swą twarz z pomocą lnianej szaty.
Podoba mi się temat i z chęcią dowiedziałabym się, co będzie dalej, ale lektura jest ciężka w odbiorze. Dlatego w tym miejscu sobie odpuszczam.
Przegadujesz i udziwniasz zdania. Opisujesz wszystko bardzo dokładnie i nieporadnie jednocześnie – tekst przydałoby się uprościć.
Nie pokazujesz też emocji, jedynie informujesz o nich.
Zamknij oczy, wyobraź sobie poszczególne sceny i pokaż je w możliwie najprostszy sposób. Zastanów się przy tym, co chcesz czytelnikowi pokazać i co chcesz osiągnąć, a potem użyj klucza. Bohater się wściekł? - niech zazgrzyta zębami, zaciśnie pięści – tutaj się kryją emocje. Jest zdezorientowany i przestraszony? - niech otworzy szeroko oczy i zadygota, nie "gapi się z niewiedzą widoczną po minie".
Do tego sporo powtórzeń i zaimków. Interpunkcja do poprawy.
Historia zapowiada się ciekawie, ale trzeba usiąść jeszcze raz nad tekstem i wszystko to wyprostować.
Pozdrawiam.
[ Dodano: Sob 31 Lip, 2010 ]
Miało być: Skoro są to szczyty masywu górskiego to w domyśle są wysokie, nie szczyty same w sobie1.Skoro są to szczyty, to raczej są wysokie.

Ostatnio zmieniony sob 31 lip 2010, 17:12 przez mamika6, łącznie zmieniany 2 razy.
3
Zesłano mi Ciebie z nieba. Dziękuję za taką krytykę. Twoje spostrzeżenia są jak najbardziej trafne. Gdy czytałem twoją odpowiedź ciągle powtarzałem sobie: rzeczywiście!
Te niepotrzebne "jego", "swój" - muszę z tym powalczyć. Tak samo z powtórzeniami. Jeszcze raz dziękuję za krytykę! Poprawię błędy.
Te niepotrzebne "jego", "swój" - muszę z tym powalczyć. Tak samo z powtórzeniami. Jeszcze raz dziękuję za krytykę! Poprawię błędy.
4
Poza dość nieskładnymi informacjami (o czym dalej), króluje w tym akapicie luźna forma przekazu bliższa mowie potocznej i poszatkowana zaimkami (w tym archaicznymi). Ale od początku:[1]Minęły dwa dni od rozpoczęcia pobierania nauk u mistrza. [2]Umówieni byli na popołudnie przy bramie klasztoru. [3]Russel pilnował pracy praktykantów w ogrodzie. [4]Stojąc niczym marmurowy posąg bez oznak życia wpatrywał się w jeden odległy[5] o kilkanaście metrów punkt. Brama. Nie zwracał uwagi czy pracownicy starannie wykonują swe prace. Myślami znajdował się już na kolejnej lekcji u swego mistrza. Jak dotąd nie odczuwał, by w jego duszy zachodziły jakieś zmiany. Kompletny brak umiejętności cierpliwego czekania dobijał go psychicznie. Był marzycielem, lecz nie biernym. Za wszelką cenę pragnął powołać do życia swe najskrytsze marzenia. Teraz gdy został Nowicjuszem do pełnego spełnienia brakowało już tylko kilka kroków. Nie mógł pozwolić, by cokolwiek było zmarnotrawione. Nie wybaczyłby sobie.
[1] - pobieranie - zbędne. Bo jeśli rozpoczął naukę, to oznacza że ją pobiera.
[2] - Był umówiony z (i tu z kim) albo umówił się z (i tu z kim) lub też umówieni byli z (kim) - zdanie dotyczy dwóch osób, ale nie wiadomo kogo. To jest początek, i taka informacja powinna paść.
[3] - Aliteracja
[4] - W zasadzie każdy marmurowy posąg nie daje oznak życia. Rozumiem, co chciałeś napisać, ale zrobiłeś to naokoło: Zobacz na:
Stojąc bez ruchu, jak marmurowy posąg...
[5] - Jeśli patrzył w bramę (co wynika z dalszej części akapitu) to trzeba tak napisać, a nie określać jej punktem. Uniknąłbym też "mierzenia" odległości. Niczego nie wnosi w tej sytuacji.
swe/swego/swych = to zaimki archaiczne, nie stosowane w prozie zbyt często, i mimo, że fantasy odnosi się w wielu przypadkach do średniowiecza, w narracji powinieneś trzymać się aktualnego języka. Poza tym, unikaj zaimków, tak na wszelki wypadek. Teraz pokazuję ten akapit po przeróbkach:
Minęły dwa dni od rozpoczęcia nauk u mistrza. Umówił się z nim na popołudnie przy bramie klasztoru. Russel doglądał praktykantów w ogrodzie stojąc bez ruchy niczym marmurowy posąg, wpatrywał się w odległą o kilkanaście metrów bramę. Nie zwracał uwagi na pracę nowych, bo myślami znajdował się już na kolejnej lekcji z mistrzem. Jak dotąd nie odczuwał, by w jego duszy zachodziły jakieś zmiany. Kompletny brak umiejętności cierpliwego czekania stawał się męczący. Był marzycielem, lecz nie biernym. Za wszelką cenę pragnął powołać do życia swoje najskrytsze marzenia. Teraz, gdy został Nowicjuszem, do całkowitego spełnienia brakowało już tylko kilka kroków. Nie mógł pozwolić, by cokolwiek było zmarnotrawione. Nie wybaczyłby sobie.
Pogrubienia - zbędne. Powtarzasz się lub piszesz za dużo.Słońce swymi promieniami rozświetlało górskie szczyty znajdujące się niedaleko klasztoru. Złote, słoneczne lance kierowały się prosto na twarz młodzieńca. [1]Przesłonił twarz ręką, by cokolwiek widzieć.
[1] - Jeśli przesłonił sobie twarz , to nic już nie widział, zwłaszcza słońca.
Lepiej napisać: przyłożył rękę do czoła
[1] - jeśli nadchodził, to nie przechadzał się, tylko szedł w jego kierunku.[1]Z lewa nadchodził już mistrz. Spokojnie przechadzał się po deptaku z [2]włożonymi w rozszerzane rękawy rękoma.
[2] - schowanymi w rękawy rękoma.
a jak wygląda głuchy? Chciałeś napisać: Nie zareagował, jakby ogłuchł.Ten wyglądał jakby ogłuchł.
całkowity bałagan zapisu dialogu. Prawidłowo:Coś się stało, mistrzu?
mag spojrzał niechętnie na ucznia – Chodźmy już. Zostało nam niewiele czasu – widoczne było, że to coś poważnego.
- Coś się stało, mistrzu?
Mag spojrzał niechętnie na ucznia.
– Chodźmy już. Zostało nam niewiele czasu. – Widoczne było, że to coś poważnego.
Prześledź zmiany.
Nie otaczały zakonu, tylko budowlę (zakon to forma aktywności społecznej, ruch) i nie pokrywały świerki gór (?).Zakon otaczały od zachodu góry pokryte gdzieniegdzie zielonymi świerkami.
A w mieście były spaliny? Dziwne stwierdzenie.Budowla została wzniesiona przed wiekami na dużej wysokości gdzie powietrze było czystsze i zdrowsze.
wcześniej używałeś systemu metrycznego.Wysokie szczyty masywu górskiego wznosiły się stąd na południe przez wiele mil.
nie potrafię sobie tego wyobrazić...Kamienisty krajobraz obniżał się szeroko zarysowaną ścieżką ku zachodowi.
czyli swoje czy Russela?Czarodziej rozwinął ponownie formułę i kontynuował recytację na własne życzenie Russela.
Zrezygnowałem z czytania gdzieś w połowie. Fatalna plastyka zdań: opis widoku to katorga dla wyobraźni. Wszystko opisujesz: był, była, były, powtarzasz informacje i całkowicie nie panujesz nad tekstem. Źle zapisujesz dialogi, źle prowadzisz narratora - nie tworzysz płynnych przejść pomiędzy narracją dotyczącą dialogu a tą opisową. Przy każdym zdaniu jest jakiś babol (mniejszy lub większy) i jakikolwiek pomysł nic tu nie wskóra, bo tekst jest nieczytelny. Przybliżę ów opis Zakonu i gór:
Zaczynasz od postawienia budowli [1] i i mimo, że opisujesz kwiatki i takie tam, nie podasz kto ją wzniósł. Później wprowadzasz element z naukami [2], czyli powtarzasz informację z początku działu, następnie wprowadzasz opis (okropny) i piszesz o wrażeniach (?) kogoś, na dodatek z babolem, ponieważ woń jest miła dla jednego zmysłu (powonienia). Oczywiście, powtórki zdań także rażą. Zapisałbym to tak:[1]Budowla została wzniesiona przed wiekami na dużej wysokości gdzie powietrze było czystsze i zdrowsze. Wysokie szczyty masywu górskiego wznosiły się stąd na południe przez wiele mil. [2]Od dwóch dni nauki odbywały się w maleńkiej kotlince otoczonej drzewami. [3]Kamienisty krajobraz obniżał się szeroko zarysowaną ścieżką ku zachodowi. Kotlina była najbardziej zielonym miejscem w pobliżu klasztoru, gdyż reszta terenu była naga i zimna. Wysokie sosny dawały schronienie nielicznym ptakom zamieszkującym tylko i wyłącznie tutaj, w tej kotlinie. Porastała zielonymi kępami trawy przeplatanymi gęstymi zbiorowiskami stokrotek czy mleczy. [4]W powietrzu unosiła się miła dla zmysłów woń, [4]a ćwierkanie ptaków pieściło słuch i relaksowało ciało. Osiągniecie pełnego spokoju i wyciszenia możliwe były do osiągnięcia wyłącznie w kotlinie.
Budowlę wznieśli pierwsi zakonnicy, wiele wieków temu, wybierając wysoki szczyt w masywie gór ciągnących się stąd daleko na południe. Nieopodal znajdowała się kotlina otoczona gęsto rosnącymi drzewami, a nad nią rozpościerał się kamienny krajobraz, i tylko to miejsce pachniało drzewami i cieszyło oczy piękną, intensywną o tej porze roku, zielenią.
Ogólnie, tekst bardzo mi się nie podobał - zbyt wiele rad nie mam, ponad to, abyś więcej (!) czytał, a gdy będziesz pisać, spróbuj odgadnąć, co jest w tekście zbędne a co nielogiczne.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.