"Chłoptaś z prowincji" rozd. 1

1
Rozdział 1

Robiło się już całkiem jasno, a pierwsze promyki słońca wpadały w jedyne okno mieszkania, oświetlając mały obraz, na którym widoczny był krajobraz górski. W ogóle był to jedyny malunek w tym mieszkaniu, a wisiał nie dlatego, że Piotr jest miłośnikiem gór, ale z przyczyny bardzo prozaicznej. Nie chciał, aby cztery gołe kąty wyglądały odstraszająco. Wtedy mogły przypominać mu o jego samotności. Teraz ten stan został trochę zminimalizowany.
Samo mieszkanie ma zaledwie dwadzieścia pięć metrów kwadratowych. Mały pokoik, jeszcze mniejsza kuchnia i łazienka, w której można było się jedynie wypróżniać. Chłopiec chcąc umyć ciało używał dużej misy, którą kupił za niewielką sumę w pobliskim markecie. W pokoju oprócz łóżka, znajdowała się szafa, mały stolik i telewizor. Malutki odbiornik telewizyjny Piotr przywiózł aż z Biłgoraju, gdzie mieszkał przez swoje dotychczasowe życie.
Jednak to mieszkanie miało ogromną wartość, z tego względu, że znajdowało się na warszawskim Żoliborzu. Jego rodzice dostali je w spadku po kuzynce, która nie miała ani męża, ani dzieci . Piotr nawet przez chwilę nie miał wątpliwości, że będzie w nim mieszkał. Kiedy się dowiedział o spadku, natychmiast pomyślał, że złapał Pana Boga za nogi. Czuł niepohamowaną satysfakcję, a tłumaczył swoje szczęście tym, że urodził się w niedzielę. Już babcia powtarzała, że to będzie dziecko o ogromnym szczęściu. W dodatku jego szczęście miało gwarantować mu imię, które dostał po dziadku. Jak mówiła babcia, dziadek urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, ponieważ tylko cudem przeżył wojnę. Dziadka uważano za bohatera rodziny. Przeżył Hitlera, Stalina, komunizm, a jedynie wykończyło go zapalenie płuc.
Faktycznie, Piotrowi musiało sprzyjać szczęście od urodzenia. Zawsze kiedy o tym myślał, do głowy przychodziła mu historia ze szkoły podstawowej. Tuż przed końcem roku młody Piotr był zagrożony pozostaniem na drugi rok w tej samej klasie. Jego ostatnią szansą była odpowiedź ustna, do której jednak nie doszło. Nauczycielka, u której miał być pytany, przepuściła go, ponieważ tego dnia zmarła jej matka i nie miała głowy do tak błahych spraw. W tym nieszczęściu Piotr znów odnalazł swój fart.
Lipcowe słońce już całkowicie rozświetliło mieszkanie G., który otworzył oczy. Od razu przypomniał sobie o tym, że jutro idzie do pracy. Przecież za coś musi opłacić swoją szkołę. Zatrudnił się na ochroniarza - dobrze brzmi, ale oznacza tyle, że będzie cieciem, pilnującym magazyny z innymi cieciami. Jednak do głowy przychodziła mu inna sytuacja.
W poprzednim tygodniu był w Biłgoraju. Jeździł tam po to, żeby wziąć tygodniowy zapas jedzenia, przygotowany przez matkę. Przy okazji spotkał się z Alkiem. Piotr zawsze myślał o Alku jak o chłopcu ciotowatym, którego można spotkać jedynie w żeńskim towarzystwie, a mimo to nie miał dziewczyny.
Umówił się w nim w barze "Saturn", ale kiedy wszedł do środka spotkała go niespodzianka. Ujrzał Kasię, w której kochał się przez całe liceum. Tę Kasie, która nawet na niego nie chciała spojrzeć, a wcale nie był najbrzydszy.
- Siema, co słychać w stolicy? - odezwał się Alek.
Piotr siadł przy stoliku. Był bardzo skrępowany patrząc na Kasię.
- Nie najgorzej - odpowiedział niepewnie.
- Andrzej mówił, że znalazłeś robotę?
Było to najgorsze pytanie jaki mógł usłyszeć. Ciarki mu przeleciały po plecach, a na dodatek w tym momencie zaśmiała się Kasia. Totalnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Gdyby jej tu nie było, nie miałby problemów, aby przyznać się, że jest ochroniarzem. Przecież pamięta jak szkole podstawowej marzyli o tym, aby pracować w agencji ochrony. Wydawało im się to takie męskie zajęcie, które wymagało dużej odwagi. „Ach, gdyby jej tu nie…” – pomyślał Piotr. Jednak wstydził się przy niej przyznać do swojego zawodu. Nie chciał, aby pomyślała, że tak marnie mu idzie.
- W agencji - rzekł.
Ku zdziwieniu Roberta podekscytowany Alek zaczął mówić:
- W agencji prasowej! No to, droga Kasiu, patrzymy na przyszłego dziennikarza!
Robert tylko się uśmiechnął i potaknął. Odezwała się także Kasia:
- Zawsze był wyjątkowy. Pewnie masz wspaniałą dziewczynę? - zapytała całkiem poważnie.
Robert poczuł się strasznie wyróżniony. Przez chwilę był zapatrzony, bo oto komplementy prawi mu dziewczyna, którą tak mocno kochał, i która go tak mocno pociąga. Jej wspaniałe włosy koloru blond, długie nogi, foremne atrybuty z przodu. Na dłoniach miała niebieskie tipsy. Zawsze ubierała się wyzywająco. Chodziły słuchy, że swój pierwszy raz przeżyła z Guciem. Chłopakiem, którego poznała na dyskotece. Gucio uchodził za ideał faceta. Wysoki, umięśniony, obcięty na trzy milimetry. Nie wyglądał na francuskiego amanta. Zwykle nosił czarną skórę i dresy do białych adidasów. Ale czym był w tym momencie Gucio podług Roberta? Chłoptasiem z prowincji? Robert to człowiek z samej stolicy, z serca Polski, gdzie kilka metrów kwadratowych ma większą wartość niż życie ludzkie.
Kasia wpatrywała się w niego swoimi czarnymi oczami w oczekiwaniu na odpowiedź. Wyglądał tak, jak to sobie wyobrażał w swoich erotycznych snach…
Za oknem słońce świeciło już dosyć mocno. Na chodnikach mnóstwo ludzi pędzących nie wiadomo dokąd, a także drogi zakorkowane sznurem samochodów. Nad wszystkim unosił się ciemny smog spalin. Takim widokiem rozpoczyna się każdy nowy dzień życia Piotra.
Chłopak otworzył lodówkę by coś zjeść na śniadanie. Mała lodówka była zapełniona biłograjskimi przysmakami, jednak Piotr nigdy nie zastanawiał się nad tym, co je. Nie dbał o zdrową żywność. Dla niego jedzenie było tylko zwykłą koniecznością, aby nie czuć przeklętego głodu. Jednak zwykle, gdy jadł, przypominał sobie o tych milionach z Afryki, co głodują. „Milionach?!” - pomyślał. „O miliardzie ludzi, którzy głodują” – dodał po chwili. Jako wrażliwy chłopiec trochę im nawet współczuł.
Zbliżała się dopiero dziewiąta godzina, ale Piotr nie miał już, co robić. Do roboty szedł dopiero na noc, a przed nim jeszcze cały dzień. Postanowił usiąść przed telewizorem. W Biłgoraju rzadko oglądał TV. W przeciwieństwie do jego rodziny. Oni zawsze siadali wieczorem przed pudłem, aby wpatrywać się w tasiemcowe seriale. Lubili żyć życiem wymyślonym przez scenarzystów, nierealnym, wiejską sielanką. Marzyli, aby być takimi jak oni, współczuli, gdy tamci mieli problemy, zasypiali z poczuciem winy, gdy ktoś w serialu zachował się niemoralnie. Przeklęte tasiemce zawładnęły ich życiem. A najgorsze, że nie byli tego nawet świadomi.
Piotr włączył telewizor, lecz po kilku chwilach wyłączył. „Ciągle te same twarze, ciągle ci sami aktorzy. Oni są zawsze, tylko stacje się zmieniają, w których się pokazują” – zastanawiał się. „Czy oni myślą, że mnie to obchodzi z kim się teraz spotykają? Albo że kupili nowy samochód? Nic mnie to nie interesuje. Dla mnie mogliby się nawet nasrać na środku Marszałkowskiej. Banda idiotów”.
Wtem Piotrowi przyszło na myśl, jakby to on był celebrytem. Wokoło pełno paparazzi robiących mu zdjęcia, jego nazwisko pojawiałoby się na pierwszych stronach brukowców, na portalach plotkarskich. Byłby popularny, rozpoznawalny, a nawet…sławny! Miałby, co tylko by chciał. Mógłby jak oni chorować na depresję i później na łamach gazet opowiadać o swojej ciężkiej, bohaterskiej walce z nieuleczalną chorobą. Do jasnej cholery, mógłby góry przenosić! A przynajmniej pagórki.
- Świat jest okropny – podsumował tym krótkim stwierdzeniem i jednocześnie oddalił swoje marzenia na temat show-biznesu. Na pocieszenie zaczął z pełną żarliwością wmawiać sobie, że środowisko celebrytów jest zepsute, przeżarte kokainą, marihuaną i czym tam jeszcze… Że składa się z samych idiotów, durniów, patałachów i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej…
Szybko humor mu się poprawił. Z zadowolenia, że może napluć na to środowisko. Mały uśmiech zemsty pojawił się na gładkiej twarzy młodzieńca.
Siedząc w pustym i cichym mieszkaniu, zaczął wspominać okres podstawówki, gimnazjum, szkołę średnią. Zastanawiał się, co teraz może robić pani Krysia. Czy znowu opowiada swoje poglądy polityczne, zamiast nauczać geografii? Czy kiedykolwiek dowiedziała się, że każdym razem, gdy tylko wychodziła z klasy, w jej kawie lądowała ślina Lucka?
Na tą myśl Piotr mocno się skwasił. To było coś wstrętnego, coś, co wywoływało u niego odruch wymiotny. A to tylko jedyne z wielu niesmacznych żartów. Obok takich jak zapluta klamka przy drzwiach wejściowych od szkoły, ściągnięcie spodni Robsonowi, czy wyzywanie woźnego. Ośmieszenie go i w ogóle. Za wiele przewinień trzeba było odpowiedzieć, wziąć odpowiedzialność na siebie. Udawać skruchę, prosić o wybaczenie i powtarzać, że nigdy już się tego nie zrobi, że zmądrzeliśmy i wiemy. Wiemy, jak się zachowywać. A przy tym wszystkim najgorsze było podtrzymać śmiertelną powagę. Powagę, w której każde wypowiedziane słowo, cisnęło pusty śmiech na usta. A jednak wszystko się przeżyło i większość spraw się jakoś wyjaśniło – lepiej czy gorzej, mniej czy więcej. Ale równie wiele pozostało tajemnicą, którą każdy wziął na swoje barki. I odszedł w swoją stronę.
A później gimnazjum, szkoła średnia. Tam to się dopiero robi takie rzeczy, które ciężko jest sobie wyobrazić. Demolowanie obiektów publicznych, zalewanie się wódką i innymi specyfikami, papierosy, dżointy… Udawanie odważnego i rafa fafa, herosa życia, który jest poza śmiercią. Kiedy strach schodzi gdzieś na bok, a hormony uderzają do głowy, robi się takie rzeczy, że ciarki przechodzą na samą myśl o nich. Przeklęte prawo młodości jest bezwzględne. To ono zmusza do robienia okropnych wyczynów, hołdowania bożkom rozpusty i nienawiści. Bezwzględna selekcja, w czasie której słabi spychani są na boczny tor. Przetrwają ci, co potrafią poświęcić najwięcej, jednak i oni kiedyś za to zapłacą. Wszystko w ostateczności musi się wyrównać.
Piotr po namysłach spojrzał w okno. Na jego policzkach pojawiły się łzy. Łzy wspomnień. Zawsze w przeszłość patrzył z żalem. Rozmyślał utraconych bezpowrotnie latach beztroskiej młodości. Pomimo licznych krzywd, które wyrządził i jemu wyrządzono zawsze wracał do przeszłości bardzo mile. Bo pamięć ludzko jest niezwykła. Zawsze przeszłość widzimy w kolorowych barwach, choćby była słona, gorzka, niesmaczna. Z tej perspektywy najtrudniejsze chwile stają się pięknymi, a piękne momenty błyszczą blaskiem większego piękna.
Dziś, gdy Piotr stoi na progu oddzielającego młodość od dorosłości, chwile wspomnień dodają mu otuchy. Dzięki nim G. z nadzieją patrzy w przyszłość. „Może się jakoś ułoży, może jakoś to będzie” – rozmyśla. Zwykle jednak człowiek w starciu z twardą rzeczywistością staje się jej ofiarą. Marzenia upadają, jak domy do rozbiórki. Pomimo że potrafiły przetrwać wichury, burze, gradobicia i na nie przychodzi kolej. Czas – cichy zabójca – odciśnie na nich swój ślad.
Chłopak patrząc na ulicę, oglądał twarze gdzieś pędzące. Każda buźka wyglądał inaczej, każda dokądś zmierzała. I na tych twarzach widoczne było oddziaływanie czasu. Ale to nie wszystko. Wszyscy ludzie są również naznaczeni zdarzeniami losowymi. Fortuna w równym stopniu jest okrutna dla człowieka jak i również szczęśliwa. Jednak we wszystkich przypadkach szczęście przeplata się z nieszczęściem. Inna jest tylko amplituda szczęścia i nieszczęścia. U niektórych wychylenie szczęścia będzie tak duże, że uda im się wygrać kilkanaście milionów na loterii, innym uda się wygrać zaledwie kilkadziesiąt złotych u bukmacherów. Jednak obie grupy będą szczęśliwe. Podobnie jest z nieszczęściem. Ale obok zdarzeń losu jest również ludzka wrażliwość. Dla niektórych złamanie nogi może oznaczać wielką tragedię, bo nie będą mogli wystąpić w przedstawieniu, do którego przygotowywali się przez wiele miesięcy, a inni będą się cieszyć, że tylko złamali nogę i nic więcej im się nie stało.
Piotr szybko założył kurtkę i buty. Chciał pochodzić i popatrzeć na ludzi z bliska. Lubił to robić, ponieważ wtedy wybierał sobie, kim chciałby być. Na oko patrzył, kto jak wygląda, ubiera się i wyobrażał sobie, że za kilka lat będzie taki jak on. Nigdy nie rozmyślał nad tym, że pod wierzchnim ubraniem, może kryć się chora dusza. Wychodził z założenia, że jeżeli ktoś się dobrze prezentuje, wysyła tym samym wiadomość niewerbalną, że dobrze się czuje.
Widać było, że chłopak nie potrafi logicznie myśleć. Jednocześnie ciężko było od niego wymagać takich rzeczy. Nieprzypadkowo młodość łączy się z niewiedzą, czy głupotą. Dopiero nabywane przez lata doświadczenie może zaprocentować. G. doskonale wiedział, że celebryci to nie rzadko ludzie nieszczęśliwi, jednakże nie dostrzegał, że to ludzie dobrze wyglądający z zewnątrz.
Idąc tak chodnikiem, Piotr przypadkowo potrącił starszego mężczyznę:
- Ślepy jesteś, gówniarzu? – krzyknął stary, pomarszczony facet, mający duże ciemne okulary na oczach.
- Jak nie potrafisz chodzić, to nie wychodź – dodał emeryt oddalając się od G.
Piotr stał jak wryty na chodniku. Czuł się jakby grom z jasnego nieba spadł na niego. Ciężko było pozbierać się Piotrowi po tym incydencie. Ciągle czuł napływ myśli, czuł chaos w głowie. Po raz pierwszy zrównany z ziemią. I to przez kogo? Przez starego mężczyznę stojącego jedną nogą na tamtym świecie. Piotr miał w sobie głębokie poczucie winy. Przecież mógł emerytowi zrobić krzywdę. Jednak nic się nie stało i nie był w stanie zrozumieć, dlaczego ten człowiek tak ostro zareagował.
Powrotna droga do mieszkania była dla niego męką. Czuł głębokie poczucie winy, skruchę, czuł jakby na swoich barkach niósł krzyż, który ciągle przypominał mu o niedawnej sytuacji. Z czymś takim spotykał się pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie został zbesztany za tak błahą sytuację.
W mieszkaniu zaparzył sobie gorącej herbaty i włączył telewizor. Oglądał jakiś program publicystyczny, w którym dwóch polityków próbowało przekonać siebie do swoich racji – bezskutecznie. Piotr robił to tylko, aby zapomnieć o tej głupiej sytuacji sprzed kilkudziesięciu minut.
Zbliżała się szósta, a G. miał jeszcze piętnaście minut drogi do magazynu, w którym cieciował. Niestety, spóźnienie pierwszego dnia pracy powoli stawało się faktem, a wszystkiemu były winne korki na ulicach miasta. Lub też ociąganie się z wyjściem. Tego drugiego Piotr nawet nie brał pod uwagę. Wszystkiemu winne były przeklęte korki. „Dokąd ci ludzie wciąż jadą?” – rozmyślał. „Jedź szybciej!” – denerwował się. A powodów do frustracji tego dnia miał dużo. Jednak najbardziej zdenerwował się, jak stał na przystanku. Kupił bilet, ale zastanawiał się, czy będzie potrafił włożyć go na maszyny. Pomimo niepotrzebnych nerwów za czwartym razem bilet został skasowany. Nie ma, co ukrywać, że Piotr miał z tego powodu nie małą satysfakcję. Szkoda tylko, że nie wziął pod uwagę ulicznych korków. Niestety, spóźnienie już stało się faktem.
Kiedy Piotr stanął przed drzwiami magazynu zegar wskazywał godzinę 18.10. „Niewielkiego spóźnienia nikt nie powinien zauważyć” - pomyślał. Brutalnie się pomylił. Już na wejściu dostał wiązankę słowną od przyszłego, starszego brata w cieciowaniu:
- Co zegarka się nie ma? Jak nie ma to słoneczny sobie trzeba zrobić, młody – powiedział śmiejąc się perfidnie strażnik. Piotr nie odpowiedział, a przywdział odpowiedni T-shirt z napisem ochrona. Był zadowolony i gotowy do pracy. Nocna zmiana była przed nim.
Jego praca polegała głownie na siedzeniu i patrzeniu się, czy ktoś przypadkiem nie plącze się przy magazynach. Co godzinę Piotr wychodził na piętnastominutowy obchód. No cóż, praca była bardzo nużąca w szczególności, że G. robił wszystko sam. Trzej inni, starsi ochroniarze pili wódkę i palili papierosy. Naturalnie, wszystko przynosił im Piotr z pobliskiego sklepu nocnego. Z racji wieku czarną robotę musiał odwalać młody. Warto przy okazji dodać, że G. za godzinę takiej pracy dostawał 4 zł do ręki. Czyli za dwunastogodzinną noc zarabiał czterdzieści osiem złotych. Pomimo takich zarobków Piotrowi starczało na wyżywienie i minimalne potrzeby.
Siedząc tak na krześle G. rozmyślał na temat swoich poborów. W portierni było już cicho, spojrzał na zegarek – zbliżała się północ. G. zamknął oczy i tuż przed zaśnięciem mruknął: „Gówniano się zarabia, to i gówniano się robi”. Po tym zasnął pozycji siedzącej.
Nagle głośny huk obudził Piotra, który spadł z krzesła. Był jeden z ochroniarzy, który powiedział:
- Myślisz, że ja będę pilnował tego syfu, a ty będziesz sobie spał?
Piotr szybko się ocknął i spojrzał na zegarek. Było kilka minut po drugiej. Następnie zobaczył czerwoną twarz, która była naprzeciwko niego.
- Goń do nocnego po flaszkę. Tu masz pieniądze i za dziesięć minut masz być z powrotem. – powiedział ochroniarz.
G. domyślił się, że ochroniarze obudzili się i niezaspokojeni poprzednimi butelkami postanowili coś jeszcze wypić przed końcem służby.
Noc była zimna, a Piotr w krótkim rękawku musiał maszerować po butelkę wódki. Jadąc do pracy było ciepło, jednak nie przewidział, że temperatura spadnie tak nisko.
Ku wielkiemu zdziwieniu G., pomimo później pory w sklepie było kilka osób. „Czy oni nie śpią?” – pomyślał. Nigdy wcześniej nie przyszłoby mu do głowy, że o drugiej w nocy ktoś robi zakupy. Ba, nawet jakby ktoś mu powiedział, że w nocy ludzie chodzą do sklepu po zakupy. W to G. na pewno by nie uwierzył. Tym bardziej, że w Biłgoraju jedynym otwartym sklepem w nocy jest CPN, ale czy CPN można nazwać sklepem?
Piotr kupując wódkę, zauważył jak ekspedientka krzywo się na niego spojrzała. Przecież kupował już czwartą butelkę na tej samej służbie. G. poczuł się zawstydzony, a nawet odczuwał poczucie winy. Przecież sprzedawczyni mogła pomyśleć, że pomimo młodego wieku chłopca, on jest już uzależniony od alkoholowych trunków. W tym momencie ogromna fala zażenowania z wynikłej sytuacji spadła na Piotra. Chciał się zapaść po ziemie. Gdy otrzymał reszty, bardzo szybko opuścił nocny sklep. Pomyślał, że gdyby w Biłgoraju tak często kupował mocne trunki, szybko wszyscy by się o tym dowiedzieli. Nawet przez myśl przeszło mu, że w Biłgoraju o tym już wiedzą. Jednak za chwilę zaczął wmawiać sobie, że to bzdury. Przecież nikt go nie zna. Jest anonimowy, jest jednym z ponad miliona mieszkańców. Nawet jakby kupił skrzynkę wódki, nikt by o tym nie wiedział. A co więcej, nikt nic mu nie może zrobić. G. ma już skończone dwadzieścia lat, więc ma prawo do robienia tego, co inni. Już od dawna jest pełnoletni. Ma przecież dowód osobisty.
Kiedy wrócił do magazynu ochroniarz, który go wysłał po alkohol powiedział:
- Chyba biegłeś całą drogę. A teraz możesz iść spać. Tu i tak nikt nie przyjdzie. A tak w ogóle możesz mówić do mnie pan Zdzisiek.
G. nic nie mówiąc wrócił na swoje krzesło, jednak zasnąć nie mógł, a to wszystko z podniecenia. Piotr czuł się mocno dowartościowany. Starszy ochroniarz nawet pozwolił mówić do niego prawie po imieniu. Prawie, bo przed Zdzisław musiał stawiać pan. Ale czy to coś zmieniało. Kiedy tu przyszedł kilka godzin wcześniej, traktowano go jak powietrze czy chłopca na posyłki. A teraz? Nawet jeden z pracowników przedstawił się mu i pozwolił spać. Sen jednak nie przychodził i tak G. przez trzy godziny wpatrywał się w pudła przy magazynie. Kiedy wybiła szósta, Piotr mógł wrócić już do domu. Tam położył się do łóżka i już w komfortowych warunkach szybko zasnął. Pierwszy dzień pracy można było zaliczyć do udanych. G. czuł się usatysfakcjonowany oraz przypomniał sobie myśli: jestem anonimowy.
Następne dni przebiegały Piotrowi pod znakiem pracy. Wcale nie odczuwał monotonności dnia. Najbardziej jednak doskwierało mu ciągła senność. G. pracował po nocach, a w dzień spał. Kto kiedykolwiek pracował na nocnych zmianach doskonale wie, że człowiek jest w stanie wyspać się tylko w nocy. Piotr jednak był zadowolony ze swojego zajęcia. Doskonale wiedział, że dzięki pracy nie dosięgnie go żadna depresja, która tak często nęka celebrytów. Ciągłe zmęczenie pozwala mu także na zahamowanie swoich popędów.
G. poznał już wszystkich ochroniarzy, z którymi pracował. Oczywiście, stało się to przy alkoholu. Piotr postawił kilka butelek wódki. Przy alkoholowych trunkach dowiedział się już dużo o swoich nowych kolegach.
Pan Zdzisiek pozwolił mówić na siebie Zdzichu. Okazała się również klawym gościem, rodem z Pułtuska. W ochronie siedzi już dwadzieścia lat, a od piętnastu jest rozwiedziony. Ma jedno dziecko, na które płaci alimenty. A raczej potrącają mu z konta. To on jest pierwszym, który odpowiada za ochronę magazynów. Drugi z ochroniarzy, Buncol mówi, że Zdzichu to swój chłop. Nieszczęśliwy, ale przez swoją rosyjską duszę. Podobno od pięciu lat - służby, na których był trzeźwy, można policzyć na palcach jednej ręki.
Buncol w ochronie siedzi już ósmy rok. Mówi, że wciąż czeka aż ktoś mu zaproponuje dobrą robotę. Sam nie zamierza szukać. Uważa, że tylko ludzie, którzy się nie szanują, szukają sami robotę. Buncol to młody, ale otyły facet. Każdego dnia je pączki, popijając colą. Od dłuższego czasu się leczy, ale nie wiadomo na co. Lekarze nie wiedzą, co mu jest, a sam mówi, że słabo się czuje.
Obok Zdzicha i Buncola cieciuje również Andrzej. Kiedyś słyszałem, jak jedna kobieta mówiła do drugiej:
- Mój syn ma na imię Andrzej.
A druga odpowiedziała:
- Andrzej? To dobrze. Bo Andrzej to takie męskie imię.
Andrzej to brat Buncola i jednocześnie jego przeciwieństwo. Szczupły, wysoki. Trochę pije i pali papierosy. W dodatku mało się odzywa. Buncol mówi, że Andrzej śmierdzi, ale Andrzej o tym nie wie, bo według Buncola Andrzej śmierdzi, kiedy śpi. Siłą rzeczy Andrzej nie może o tym wiedzieć. Andrzej to człowiek, który przyjmuje rolę obserwatora. Głównie słucha, trochę się śmieje i polewa wódkę. Babka G. zawsze powtarzała, żeby Piotr strzegł się tych cichych. Bo jak jest cichy, to coś knuje. Bo jak się nie odzywa, to tylko czeka na moment, w którym włoży nóż w plecy. Ludzie cisi są bardzo perfidni. Nie przypadkiem napisano, że cisi posiądą ziemię na własność. Po prostu cisi wszystkich wykończą. Włożą nóż w plecy gadatliwym, którzy zamiast się bronić, będą gadać.
Już po kilku dniach G. bardzo się wzmocnił. Poczuł poczucie pewności siebie. Nawet w sklepie nocnym, gdy kupował kolejną flaszkę, na krzywe spojrzenie ekspedientki odpowiedział dosadnie:
- Co? Polak nie kaktus, pić musi.
Po raz pierwszy komuś porządnie dogryzł. I nic, że była to nic nieznacząca sprzedawczyni, którą co dzień ktoś równał z ziemią. Nic, że była słabsza od niego fizycznie. Po prostu G. czerpał z tego satysfakcję i radość. Jednak nie wiedział, że jego i sprzedawczynię coś łączy: oboje zarabiają tyle, ile małpom starczyłoby na orzeszki.
Po miesiącu roboty G. odczuwał już niezadowolenie. Zarabiał najmniej z całej czwórki. Zaczął czuć niedosyt. Nie interesowało go już, że ma w pracy kolegów. Chciał być wreszcie doceniony. Ale niedoceniony przez kilka pochwał, a doceniony finansowo. G. zaczął rozmyślać. „Może poszukałbym sobie roboty? Najlepiej takiej, w której nic nie trzeba robić, a dużo zapłacą. Kurcze, kto mnie przyjmie?”. Piotr zaczął się zastanawiać, co mógłby robić, w czym mógłby się sprawdzić. Po kilku minutach doszedł do przerażających wniosków i gorzkiej konkluzji: „Przecież ja nic nie potrafię robić”. W wieku dwudziestu lat uświadomił sobie, że nie ma żadnego fachu w ręku: „Gdybym był hydraulikiem albo piekarzem” – rozmyślał. Jednak G. nic nigdy nie robił, na niczym się nie znał. Był bezużyteczny. Ze złoszczony G. postanowił coś zjeść, ale po otwarciu lodówki zrezygnował:
- Nie mam ochoty na kolejną konserwę…- powiedział półgłosem.
Głodny i zezłoszczony położył się spać.
Jednak zasnąć nie mógł, a wszystko przez promienie słońca, które wpadały do jego mieszkania. Niestety nie miał zasłon ani żaluzji, a o roletach to nawet już nie wspominając. Chyba sam nawet Piotr nie wiedział, co to są rolety, może ich nawet w życiu nie widział, a jak widział, to i tak nie wiedział, że to są rolety.
- Przeklęte słońce. Cały czas coś, zawsze coś musi być naprzeciw. Naprzeciw mnie – mruczał pod nosem niezadowolony. Nawet sobie uświadomił, że złote czasy beztroski są już za nim. Teraz stojąc na progu w dorosłość, jego droga jest pod górkę. Jedyną niewiadomą było, jak wysoki jest szczyt tej górki. Sam sobie życzył, żeby był jak najniżej, ale w to nawet nie wierzył. I tak rozmyślając zaczął chrapać i nie przeszkadzało mu nawet słońce ani pesymistyczne myśli, bo zmęczenie było silniejsze od niego.
Gdy się obudził było już po czwartej. Głód ssał go nieznośnie. Marzył, aby zjeść coś gorącego. Mogła być to nawet zupa szczawiowa, której nie znosił. Przez chwilę przez myśl przeleciał mu nawet kotlet schabowy z ziemniakami i surówką z czerwonej kapusty. Szybko tę myśl odrzucił, bo nie czuł się nawet godny, aby o tym myśleć. Tak to jadał w domu rodzinnym, którego nie starał się wspominać. Za dużo pięknych momentów mogło mu przyjść do głowy, gdyby zaczął wspominać rodzinny Biłgoraj i swój dom. Spokój, stabilność i cisza – nigdy nie były mu tak dalekie jak teraz, nigdy także ich tak nie pragnął jak teraz. Nie zamierzał się jednakże rozczulać. Trzeba było wziąć się w garść. „Może jakoś się ułoży” – myślał.
Siedem kanapek z mięsem z puszki i pół litra herbaty – naprawdę czuł wilczy głód, skoro aż tyle zjadł. Musiał się najeść na zapas, żeby w nocy nie czuć głodu. Pomimo to i tak około jedenastej znowu robił się głodny. Brał z sobą dwie kanapki. Ale jedzenie tego samego nie było przyjemnością. Często po prostu głód zapijał wodą. Taki zabieg starczał jedynie na kilkadziesiąt minut. Po tym czasie głód przychodził kolejny raz. Czuł jak żołądek wołał do niego. Odgłos burczenia brzucha roznosił się po pomieszczeniu, ale Piotrowi wydawało się, że żołądek krzyczy: „Nakarm mnie. Daj mi zryć. Natychmiast!”. Wtedy przygaszony G. szedł do nocnego. Zwykle chciał tylko kupić paczkę chipsów i nic więcej. Kierował się zasadą, która mówiła, aby w pracy nie wydawać pieniędzy albo wydawać jak najmniej. Jednakże była to zasada nieskuteczna, ponieważ głodny Piotr wchodzący do sklepu chciał kupić jak najwięcej, myśląc, że jest w stanie zjeść wszystko. Wszystko, co jest na półkach. I tak gdy pewnej nocy kupił trzy batony, paczkę chipsów i zimną herbatę – przeliczył się. Jego głód został zaspokojony dwoma batonikami. „I co cieszysz się? Chciałeś tyle żarcia, a teraz odwracasz się i nic nie mówisz. Dlaczego jesteś tak cicho?” – mówił w myślach do swojego żołądka, którego nazywał śmietnikiem. Śmietnikiem wszystkożernym.
Podobnie było tego dnia. Najpierw odezwał się jego żołądek. Ale Piotr powstrzymywał się. Dużo myślał na temat jego roboty i zarobków. Z każdą myślą, która przechodziła przez jego głowę był coraz bardziej rozłoszczony.
- Siedzę w tym barłogu całą noc. Jako jedyny pilnuje tego syfu, gdy inni tylko się obijają, a płacą mi tyle, jakby ktoś dał mi w mordę! – gniewnie pomrukiwał.
Wtedy z pomieszczenia obok wyszedł Buncol.
- Ty, dzięcioł, skocz po butelkę. Tu masz kasę – rzekł podchmielony i rozpalony na twarzy do czerwoności ochroniarz.
Na twarzy Piotra zarysował się zenit złości.. W głowie zapaliła się czerwona lampka. Wulkan szykował się do wybuchu. I wtedy G. odpowiedział:
- Dobrze. Już idę.
Zrobił to cichym, piskliwym głosem.
Wziął pieniądze i poszedł do nocnego, zostawiając lawę złości w sobie i dla siebie. Nie potrafił wygarnąć Buncolowi tego, co o nim myśli. Ale przed oczami miał szereg synonimów dotyczących Buncola. „Leń, śmierdziuch, grubas, pijak, nieudacznik, gamoń” – to tylko najłagodniejsze myśli, które przewinęły się przez głowę Piotra.
Idąc chodnikiem młodzieniec zaczął knuć. Oznaczało to, że pierwsza fala – ta największa, większa może nawet niż tsunami – już przeszła. Teraz odezwał się umysł i włączyło się rozumowanie. „A jakby tak zadzwonić do szefa i powiedzieć, że ochroniarze spożywają znaczne ilości alkoholu. Może szef wynagrodzi mnie jakoś dodatkowo? A jak ich nie wyrzuci i będą mnie dręczyli?” – kombinował. „A może zadzwonić na policję? Przyjadą, zbadają ich alkomatem i będą mieli problemy?” – dodał z szerokim uśmiechem na twarzy.
Nagle Piotr usłyszał huk wybijanej szyby. Patrzy, a po drugiej stronie ulicy jakiś nastolatek rzuca kamieniami w szyby pustego budynku. Piotr nie zastanawiał się długo.
- Ja ci pokażę! – powiedział do siebie, po czym wyjął do telefon i zadzwonił na policję. Po zgłoszeniu incydentu poszedł dalej i śmiejąc się rzekł:
- Wybijaj dalej, frajerze.
Śmiał się na cały głos. Ta sytuacja poprawiła mu humor, a sam G. czuł się, jakby spełnił obowiązek obywatelski. Pierwszy raz dzwonił na policję. Był zaskoczony, że tak kulturalnie rozmawiali z nim. O złości i gniewie już zapomniał. Jednak gdy wrócił do magazynów, zadzwonił do niego telefon. Nie znał numeru i przez moment był skonsternowany. Kto może coś chcieć od niego o tak późnej porze? Odebrał.
- Dobry wieczór. Pan zgłaszał nam zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Proszę się rano stawić do najbliższej komendy w celu rozpoznania chuligana. Dobranoc.
Zdezorientowany Piotr był zaskoczony.
- Przecież dzwoniłem z zastrzeżonego – mruczał.
Tym samym natrętne myśli nie dawały mu spokoju. Nie miał pojęcia, co robić. Nie wiedział, czy powinien się zgłosić, czy też nie. W takiej sytuacji znalazł się po raz pierwszy. „Przecież mnie nie znają. Nie wiedzą, kim jestem i jak się nazywam” – rozmyślał. Tej nocy znowu nie mógł zasnąć, tym razem w pracy. Dopiero o świcie zdecydował:
- Nigdzie nie idę. Nie będę marnował dnia na jakieś idiotyzmy.
Gdy wrócił do domu nad ranem, natychmiast położył się do łóżka. Już rozmyślał nad wezwaniem do komendy. Po prostu - nic go nie interesowało. Jedyną rzeczą, której marzył, był głęboki i długi sen.
Około południa obudziło go głośne stukanie. Ktoś dobierał się do mieszkania.
- Jasny gwint, co się dzieje? – obudzony krzyknął.
Gdy otworzył drzwi, był niemiło zaskoczony.
- Dzień dobry. Chcę rozmawiać z Piotrem G.?
- A czego Pan chce? – zapytał Piotr.
- Jeżeli Pan nie rozumie, co do Pana mówię to powtórzę: chcę rozmawiać z Panem Piotrem G. Mogę Panu to przeliterować.
- Ja jestem Piotrem G. – powiedział zgodnie z prawdą Piotr.
- Pojedzie Pan z nami.
- Teraz?! – zapytał zaskoczony chłopiec.
- Nie, dam Panu minutę czasu na zrobienie tego, czego Pan jeszcze nie zdążył zrobić – błysnął angielskim humorem policjant.
- Ale ja nic nie zrobiłem – próbował bronić się Piotr.
- Tak, tak, my to wiemy, a świstak siedzi i zawija w te sreberka…- po raz drugi zażartował funkcjonariusz, śmiesząc prawie do łez swojego młodszego kolegę po fachu.
W taki sposób G. został zawieziony na komendę. Nie wiedział, jak go znaleziono. W ogóle nic już nie chciał wiedzieć. Tylko czekał i czekał, jak więzień na wyrok. Czekał tak cztery godziny zanim poproszono go do pokoju. Tam zeznał całą prawdę, dotyczącą nocnego incydentu, po czym podpisał zeznania. Ujrzał także chuligana, który nie wyglądał najlepiej. Także miał bardzo zasmuconą twarz. G. potwierdził, że to ten człowiek rozbijał szyby. Na koniec poinformowano Piotra, że otrzymał dwieście złotych grzywny za to, że nie stawił się na komendzie na wezwanie. G. miał łzy w oczach, gdy do niego dotarło, ile będzie musiał zapłacić. „Zachciało mi się sprawiedliwości, egzekucji prawa.” – myślał. Na koniec pożegnano go mądrymi słowami:
- Na drugi raz niech Pan się dwa razy dobrze zastanowi, zanim coś zrobi.
I tak te słowa powtarzał sobie przez całą drogę do pracy. Tak, z komendy jechał prosto do pracy, do której był już i tak spóźniony.
Do magazynu wszedł o godzinie dwudziestej. Pierwszy zobaczył go Zdzisiek, który właśnie wracał z łazienki.
- A ty co? Dwie godziny się spóźniasz . Niedługo będziesz przychodził nad ranem albo w ogóle.
- Byłem na komendzie – rzekł zasmucony Piotr.
Gdy to powiedział, ogromna siła współczucia tknęła Zdziśka. Nawet zaprosił Piotra na portiernie, na małego. Po wejściu Zdzisiek rzekł:
- Opowiadaj.
Piotr siadł i zaczął mówić o wszystkim. Mówił bardzo szczegółowo i jednocześnie dosadnie. Wszystko wyglądało na to, jakby Temida nieprzypadkowo była ślepa. Początkowo ochroniarze śmieli się z Piotra, szczególnie gdy powiedział o grzywnie, jaką musi zapłacić. Jednak Zdzisiek zachowywał cały czas powagę i gdy Piotr skończył, ten zaczął mówić z amerykańskim akcentem:
- Moja siostra cioteczna ma ciotkę, której ciotka ma męża w Kansas. W amerykańskim Kansas. I ten jej mąż zawsze lubił dużo zjeść. Jego jedynym zajęciem obok pracy i oglądania telewizji było jedzenie. Hamburgery, hot-dogi, zapiekanki. Jadł i jadł. Ciężko było go zauważyć nic nie przeżuwającego. Jednak to jedzenie źle na niego wpływało. Osiągnął ogromną wagę - 225 kilogramów. W pracy musieli mu kupić krzesło robione na wymiar, później musieli mu dać oddzielny pokój, jednak stał się nieefektywny i w końcu go zwolniono. Na domiar złego ten jej mąż miał kredyt hipoteczny, którego po wyrzuceniu z pracy nie miał za co spłacać. Bank wniósł sprawę do sądu. Oskarżony został skazany. Oprócz tego, że poszedł do więzienia, sąd nakazał mu schudnąć pięćdziesiąt kilogramów i zakazał spożywania więcej niż jednego posiłku dziennie. Ale to nic! Mój znajomy ma kolegę, który ma kolegę Greka, mieszkającego w Atenach. I temu Grekowi zabrano prawo jazdy za to, że jechał w stroju kąpielowym. Ale to nic! Ten Grek ma kolegę też Ateńczyka, który ma przyjaciółkę w Anglii. I ta przyjaciółka została skazana na trzy miesiące więzienia i 180 funtów grzywny za to, że próbowała sprzedać swój odkurzacz w parku. Widzisz! Nie jesteś sam. Mnóstwo ludzi zostało ukaranych za byle co.
- Zdzichu, co mu gadasz o jakiś Amerykach, Grecjach czy Angliach. Ja powiem o przykładach z naszego podwórka – odezwał się niespodziewanie Andrzej. Tak, ten Andrzej, co nigdy się nie odzywa. Ten, który podobno śmierdzi, gdy śpi.
- Brat mojego kolegi jest kucharzem. Przez trzy miesiące szkolił się w Ameryce i tam kupił sobie buty kowbojskie z ostrogami. Gdy przyleciał do Polski pewnego dnia szedł z tasakiem w ręku do pracy. I co, kochany? No i nic. Zatrzymali go mundurowi i wystawali mandat za to, że jego buty miały ostry element, który mógł zagrozić czyjemuś życiu. A tasak? Mógł nieść nawet siekierę albo pół metrowy nóż – nie ma na to paragrafu. Ale to nic w porównaniu z tym. Bratanek mojego kolegi ma ostry zarost i nienawidzi się golić. Na jego nieszczęście jest lekarzem i prawo nakazuje mu, że przychodzenie do pracy bez zarostu. Rozumiecie? Jakby to było najistotniejsze i ratowało komuś życie – zakończył długi monolog.
- No to co? Chluśniem, bo zaschło w gardle – zasugerował po chwili ciszy Buncol.
Wysłuchane opowiadania polepszyły humor Piotrowi. Już nie czuł urazy do kolegów za to, że więcej zarabiają od niego. Koledzy okazali się również niezłymi pocieszycielami i współczuli niesprawiedliwości okazałej Piotrowi, która według prawa była sprawiedliwa. G. czuł chęć do zemsty, a lekko podchmielony, czuł się pewnie i odważnie. Dlatego gdy minęła północ wyszedł na dwór. Poszedł na miejsce, gdzie poprzedniej nocy widział, jak jakiś chuligan rozbijaj szyby opuszczonego budynku. Najpierw postanowił zaznaczyć teren. W tym celu naszczał na budynek, by po chwili wziąć kilka kamieni i rzucać w szyby. Rzucał przez jakieś dziesięć minut, ale wybił tylko dwie szyby. Uciekł, gdy ujrzał nadchodzącego mężczyznę. Jednak to mu nie starczyło. Czuł niedosyt. Następnego dnia kupił w sklepie biały sprej, a w nocy na tym samym budynku, w który rzucał kamieniami, napisał: HWDP. Tak, czuł się jak zwierzę. Najpierw zaznaczył teren, by później zaspokoić instynkty. Zemsta była słodka jak „pączki z lukrem” – jakby to powiedział Buncol. Prawie. Ponieważ kilka dni później na ścianie ktoś nieznany dopisał nad HWDP inny tekst: „Policja je banana”. Piotr nie miał zamiaru tego skreślać, a gdy pierwszy raz to zauważył ten napis, zareagował kilkusekundowych śmiechem. Po prostu jego vendetta została już wykonana i nie zamierzał do tego wracać. Po tej sytuacji została jedynie satysfakcja. No, prawie satysfakcja, bo na lodówce leżał kwit dwustuzłotowy, który należało zanieść na pocztę, a tam wpłacić sumkę. Pomimo tego szczegółu najważniejsze było to, że rachunki zostały wyrównane.

2
W ogóle był to jedyny malunek w tym mieszkaniu, a wisiał nie dlatego, że Piotr jest miłośnikiem gór
Zaczernione wyrazy są zupełnie zbędne.
Wybierz sobie jeden czas i pisz tylko w nim.
ale z przyczyny bardzo prozaicznej. Nie chciał, aby cztery gołe kąty wyglądały odstraszająco.
Podajesz tę przyczynę, więc po dwukropku.
Wtedy mogły przypominać mu o jego samotności.
Mogłyby – gdyby były zupełnie gołe, ale nie są, bo wisi na nich malunek.. I teraz najważniejsze: poświęciłeś tyle miejsca w tekście temu obrazowi, tylko po to, żeby powiedzieć, iż bohater jest samotny. Mam nadzieję, że ten obraz stanie się jakimś symbolem w dalszej części tekstu. Kazałeś czytelnikowi wyobrazić sobie okno, promienie słońca, obraz, góry na nim widoczne i ściany, które nie są gołe, żeby w końcu powiedzieć o samotności.
Teraz ten stan został trochę zminimalizowany.
Trochę mógł być złagodzony lub po porostu zminimalizowany - minimalizacja to stan możliwie najbliższy zeru, więc nie trochę :)
Jednak to mieszkanie miało ogromną wartość, z tego względu, że znajdowało się na warszawskim Żoliborzu. Jego rodzice dostali je w spadku po kuzynce, która nie miała ani męża, ani dzieci .
Rodzice Żoliborza dostali w spadku mieszkanie...
Kiedy się dowiedział o spadku, natychmiast pomyślał, że złapał Pana Boga za nogi.
Dlaczego "pomyślał". A gdzie uczucia bohatera? Zobacz jakie suche to zdanie – a miało opisać uczucie szczęścia.
Czuł niepohamowaną satysfakcję, a tłumaczył swoje szczęście tym, że urodził się w niedzielę. Już babcia powtarzała, że to będzie dziecko o ogromnym szczęściu. W dodatku jego szczęście miało gwarantować mu imię, które dostał po dziadku. Jak mówiła babcia, dziadek urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, ponieważ tylko cudem przeżył wojnę.
Słownik synonimów się kłania.
W dodatku jego szczęście miało gwarantować mu imię
Szczęście było gwarancją imienia... proszę, co jeden, źle użyty wyraz, może zrobić ze zdaniem.
W dodatku szczęście miało mu zagwarantować imię
Dziadka uważano za bohatera rodziny. Przeżył Hitlera, Stalina, komunizm, a jedynie wykończyło go zapalenie płuc.
Nie "jedynie" – zachorował przecież po wojnie, tak wynika z kontekstu.
Wykończyło go dopiero zapalenie płuc.
Lipcowe słońce już całkowicie rozświetliło mieszkanie G., który otworzył oczy.
Zamierzasz bohatera nazywać G.? I ja mam się z nim identyfikować?
Nie podoba mi się ten opis otoczenia bohatera, oraz mowa o nim samym, kiedy śpi – a następnie wprowadzenie go, poprzez wybudzenie ze snu. To jest powieść, którą powinnam przeżyć wraz z Piotrem (być w jego skórze – poczuć to co on, bać się kiedy on się boi i martwić kiedy on się martwi – bohater musi mnie obchodzić). Dałeś mi krzesełko, rozsunąłeś kurtynę i każesz patrzeć na spektakl. Z boku.
Opisałeś scenerię. A teraz, drodzy widzowie, wchodzi aktor...
Od razu przypomniał sobie o tym, że jutro idzie do pracy.

Dlaczego to takie ważne, że idzie JUTRO do pracy? To będzie jego pierwszy dzień?
Piotr zawsze myślał o Alku jak o chłopcu ciotowatym, którego można spotkać jedynie w żeńskim towarzystwie, a mimo to nie miał dziewczyny.
Myślał o nim jako o chłopcu ciotowatym – dobrze: Alek sprawia wrażenie takiego chłopca
Ale przebywanie Alka w żeńskim towarzystwie oraz nie posiadanie dziewczyny – to nie są wrażenia jakie Alek sprawia, tylko fakty. Zaczerniony fragment to podanie przyczyny stosunku Piotra do kolegi.
Piotr zawsze myślał o Alku jak o chłopcu ciotowatym (dlaczego?) - (ponieważ) można go było spotkać jedynie w żeńskim towarzystwie, a mimo to nie miał dziewczyny.
Andrzej mówił, że znalazłeś robotę?
Było to najgorsze pytanie jaki mógł usłyszeć.
Nawet postawienie na końcu tego znaku, nie czyni ze zdania pytania – to jest stwierdzenie.
„Ach, gdyby jej tu nie…” – pomyślał Piotr. Jednak wstydził się przy niej przyznać do swojego zawodu. Nie chciał, aby pomyślała, że tak marnie mu idzie.
To już wiemy. I dlaczego "jednak" – wcale się przecież nie wahał, czy powiedzieć prawdę.
Robert poczuł się strasznie wyróżniony.
Co w tym było strasznego? :)
Przez chwilę był zapatrzony, bo oto komplementy prawi mu dziewczyna, którą tak mocno kochał, i która go tak mocno pociąga.
Piszesz "zapatrzony", a ja czekam na resztę – na co się tak zapatrzył? W tym wykonaniu zapatrzenie wygląda na stan ducha, a przecież nim nie jest.
Chodziły słuchy, że swój pierwszy raz przeżyła z Guciem. Chłopakiem, którego poznała na dyskotece. Gucio uchodził za ideał faceta.
To powinno być jedno zdanie. Postać – wyjaśnienie kim była.
Kasia wpatrywała się w niego swoimi czarnymi oczami w oczekiwaniu na odpowiedź.
Czyimi oczami miała się wpatrywać? - zaimek wyciąć.
Wyglądał tak, jak to sobie wyobrażał w swoich erotycznych snach…
Wyglądała.
Po co ten zaimek? W czyich snach miał ją sobie wyobrażać?
Nad wszystkim unosił się ciemny smog spalin.

Może: nad miastem" zamiast "tego wszystkiego" – brzydko.
I po prostu smog: jak żyję nie widziałam jasnego smogu.
Takim widokiem rozpoczyna się każdy nowy dzień życia Piotra.
Takim sposobem przypomniałeś mi, że jestem tylko widzem na spektaklu...
Jednak zwykle, gdy jadł, przypominał sobie o tych milionach z Afryki, co głodują. „Milionach?!” - pomyślał. „O miliardzie ludzi, którzy głodują” – dodał po chwili.
Jako wrażliwy chłopiec trochę im nawet współczuł.
Nawet im trochę współczuł... o, no to faktycznie wrażliwy.
Zaczernione wyrzuć, a zdanie zakończ wykrzyknikiem.
Zbliżała się dopiero dziewiąta godzina, ale Piotr nie miał już, co robić. Do roboty szedł dopiero na noc, a przed nim jeszcze cały dzień.
Myślałam, że do pracy idzie jutro.
„Ciągle te same twarze, ciągle ci sami aktorzy. Oni są zawsze, tylko stacje się zmieniają, w których się pokazują” – zastanawiał się.
Zastanawianie się to szukanie odpowiedzi. Ale nie postawiłeś pytania – cały ten fragment to stwierdzenie.
Czy znowu opowiada swoje poglądy polityczne, zamiast nauczać geografii?
Poglądów się nie opowiada.

Na tą myśl Piotr mocno się skwasił.
Tę myśl.
"Skwaszenie się" jest z definicji mocne.
Piotr po namysłach spojrzał w okno.
Długo się namyślał czy spojrzeć w nie, czy nie?
Zawsze przeszłość widzimy w kolorowych barwach, choćby była słona, gorzka, niesmaczna. Z tej perspektywy najtrudniejsze chwile stają się pięknymi, a piękne momenty błyszczą blaskiem większego piękna.
Hmm, ja tak nie mam i nie sądzę, żebym była wyjątkiem. Zastanów się jeszcze raz nad tym co tutaj wyłożyłeś z taką pewnością siebie.

Poddaję się.
Błąd na błędzie, nie da się czytać tekstu w takiej postaci.
Ale nie dlatego nie czytam dalej. O czym jest ten tekst? O chłopaku - dobrze - ale o czym? Bohater zostaje obudzony w swoim świecie - i myśli. Cały czas. Patrzy w okno i myśli o nauczycielce. Otwiera lodówkę i myśli o ludziach w Afryce, włącza telewizor i myśli o aktorach... i nic z tego nie wynika. To nudna, zgorzkniała postać która mówi i mówi, chociaż nie ma nic do powiedzenia.

Nie było ani jednego momentu, w którym wydarzyłoby się COKOLWIEK.
Może na sześćdziesiątej stronie coś się wydarzy – ale jako wstęp do historii – tekst po prostu odstrasza. Jest nudny.
Masz bohatera i masz mieszkanie, w którym się budzi, by przeżyć nieciekawy poranek...
Wrzuć mu bombę przez okno – zobaczymy jak sobie z tą sytuacją poradzi.

Książka to opowieść - tutaj nie ma opowieści. Jest bohater i jego myśli. Coś mu się przydarzy, świat zawali mu się na głowę? Super, o tym chcę czytać. Nie o nauczycielce, która uczyła Piotra w podstawówce (po co? przecież nawet nie wie, co się z nią teraz dzieje = nie bierze udziału w opowieści. Ludzie z Afryki też nie).
Wyrzuć z tekstu wszystkie elementy, które nie są częścią opowiadanej historii. Wyrzuć wspomnienia bohatera - co mnie obchodzi jaki był w wieku pięciu lat? Chcę wiedzieć, jak się zachowa, kiedy wpadnie mu przez okno bomba i poznać go w taki sposób.

Pozdrawiam.

3
HansKlemens pisze:łazienka, w której można było się jedynie wypróżniać.
Czyli ubikacja, chyba że to normalna łazienka, która ma uszkodzone sprzęty, brak wody czy coś, ale to wtedy trzeba napisać. Oczywiście tylko wtedy, gdy ma to mieć jakieś znaczenie dla historii.
HansKlemens pisze:Chłopiec
Jak to chłopiec? Przecież mieszka sam, idzie do pracy, uczy się, a później nawet piszesz, że ma dwadzieścia lat. To już nie chłopiec. Z określeniami bohatera nie można przesadzać. W tekście pisanym tak jak ten, gdzie całość jest tokiem myśli głównej postaci, nie trzeba co dwa zdania przypominać, o kim się mówi. Idealnie sprawdzi się tu znajomość „podmiotu domyślnego”.
HansKlemens pisze:Ku zdziwieniu Roberta podekscytowany Alek zaczął mówić:
Dwie linijki wyżej, bohater jeszcze nazywał się Piotr...
HansKlemens pisze:Na dłoniach miała niebieskie tipsy.
Raczej na paznokciach.
HansKlemens pisze:Przez chwilę był zapatrzony, bo oto komplementy prawi mu dziewczyna, którą tak mocno kochał, i która go tak mocno pociąga.
Nielogiczne to. Kiedy zobaczył Kasię w barze, poczuł się mile zaskoczony, nawet coś wspomniał, że kochał się w niej przez całe liceum, a potem był skrępowany patrząc na nią. Nigdzie nie zaznaczasz uczuć, nie zaczęło mu serce walić na jej widok (a ponoć wrażliwy facet z niego był), nie zrobiło mu się ciepło ani nic.
HansKlemens pisze:Gucio uchodził za ideał faceta. Wysoki, umięśniony, obcięty na trzy milimetry.
Z tymi ideałami, to trzeba ostrożnie. Może zaznacz, że ideałem to on był w mieście bohatera? Bo dla mnie: obcięty na trzy milimetry, pod to nie podchodzi.
HansKlemens pisze:Nad wszystkim unosił się ciemny smog spalin.
Wyróżnione wyrazy do usunięcia. Niepotrzebny opis oczywistości.
HansKlemens pisze:Jednak zwykle, gdy jadł, przypominał sobie o tych milionach z Afryki, co głodują.
Które głodują. Taki zwrot można by wybaczyć, gdyby znalazł się w dialogu lub myślach bohatera. Narrator jednak nie może wyrażać się niepoprawnie.
HansKlemens pisze:Mógłby jak oni chorować na depresję i później na łamach gazet opowiadać o swojej ciężkiej, bohaterskiej walce z nieuleczalną chorobą.
Depresja nie jest chorobą nieuleczalną, a jedynie nawrotową i to też niekoniecznie. Zanim wysunie się pewne wnioski, dobrze byłoby poczytać, zasięgnąć informacji na dany temat.
HansKlemens pisze:A to tylko jedyne z wielu niesmacznych żartów.
Jedyne – tylko jeden, tylko ten, niemający poza sobą innego; wyłączny; (za SJP.pl)
HansKlemens pisze:Zawsze w przeszłość patrzył z żalem. Rozmyślał utraconych bezpowrotnie latach beztroskiej młodości. Pomimo licznych krzywd, które wyrządził i jemu wyrządzono zawsze wracał do przeszłości bardzo mile.
No to jak, Autorze? Z żalem czy mile?
HansKlemens pisze:Na oko patrzył, kto jak wygląda, ubiera się i wyobrażał sobie, że za kilka lat będzie taki jak on.
Można patrzeć komuś w oczy, ale oceniać „na oko”.
Pogrubione – przechodzień będzie taki jak główny bohater?
HansKlemens pisze:Piotr miał w sobie głębokie poczucie winy. Przecież mógł emerytowi zrobić krzywdę. Jednak nic się nie stało i nie był w stanie zrozumieć, dlaczego ten człowiek tak ostro zareagował.
Zachwiany emocjonalnie człowiek.
HansKlemens pisze:Czuł głębokie poczucie winy, skruchę, czuł jakby na swoich barkach niósł krzyż, który ciągle przypominał mu o niedawnej sytuacji.
Dodatkowo, z objawami depresji.
HansKlemens pisze:W mieszkaniu zaparzył sobie gorącej herbaty
A tak logicznie: można zaparzać zimną?
HansKlemens pisze:Kupił bilet, ale zastanawiał się, czy będzie potrafił włożyć go na maszyny.
To jakieś slangowe określenie kasowania biletu? I czy bohater pierwszy raz jechał autobusem, że nie wie jak to zrobić?
HansKlemens pisze:Czyli za dwunastogodzinną noc zarabiał czterdzieści osiem złotych. Pomimo takich zarobków Piotrowi starczało na wyżywienie i minimalne potrzeby.
Jesteś tego pewny? To przecież pierwszy dzień jego pracy, a w jedzenie zaopatruje się u matki!
HansKlemens pisze:Jadąc do pracy było ciepło
Błędna konstrukcja z imiesłowem przysłówkowym współczesnym. Ze zdania wynika, że ciepło jechało do pracy.


Lubię czytać. Gdyby było inaczej, nie ma mnie tu, ale wychodzę z założenia, że czytanie ma mi dawać przyjemność. Twój tekst tego nie robi, niestety. Nie chodzi tylko o strumień świadomości, płynący przez usta narratora, brak logiki i – jak wspomniała mamika – historii, ale przede wszystkim o to, że kazałeś mi czytać tekst, do którego sam po napisaniu nawet nie raczyłeś zajrzeć. Skąd wiem? Ano choćby stąd, że w retrospekcji na początku zmieniłeś imię głównego bohatera z Piotr na Robert, ale nie chciało ci się czytać, żeby to wyłapać.
Jeśli naprawdę chcesz pisać, dużo pracy przed tobą. Przede wszystkim przy wyciąganiu logicznych wniosków z sytuacji, oddzielaniu narracji od myśli bohatera i opowiadaniu JAKIEJŚ historii. Jedno co mogę powiedzieć, to że główny bohater nie jest nijaki. Jest rozchwiany emocjonalnie, ma zaburzoną percepcję otoczenia i zdolność wyrażania uczuć, brak jest logiki w jego myśleniu i działaniu. Gdybym wiedziała, że taka kreacja była świadoma, tekst dostałby małego plusa. Niestety, patrząc na całość, śmiem przypuszczać, że wyszło przez przypadek.

Skorzystaj z rad, które dostałeś w obu weryfikacjach, wyciągnij wnioski i napisz historię o kimś, a nie tylko streszczenie dnia, miesiąca, życia bohatera.
Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”