Kuchenne okno [postapokaliptyczne science fiction]

1
WWWStężenie ciemności za dnia przytłaczało każdego mieszkańca, który ośmielił się wyjrzeć z bezpiecznej kryjówki. Niemal paraliżująca melancholia związana z odejściem lata ogarniała blokowiska poszarpane wichrem apokaliptycznych lat. Nadzieja zdawała się grać szaleńczo przeciw nam, przeciw wszelkim myślom mogącym cokolwiek przedsięwziąć, choćby najkrótszą podróż przez miasto. Dzieci nie biegały już między wrakami umarłych pojazdów, które groteskowo ustawiono wbrew dawnym przyzwyczajeniom ludzkości; pochylone i zardzewiałe, unieruchomione w wiecznych grobach odrzucenia śniły o dekadach swojej świetności. Dwudziesty pierwszy wiek znikał z pamięci jak niechciane zdarzenie gwałtu. Deszcz nie był w stanie oczyścić miasta ani jego nielicznych mieszkańców. Zostaliśmy sami.
WWWNigdy nie potrafiłem powstrzymać się od propagowania istoty moralnego odrodzenia naszej społeczności, jakkolwiek dawno utraciłem wiarę w powodzenie istnienia głębszego ładu w tej strukturze. Być może powodowały mną żałosne instynkty zaszczepienia na nowo nadziei, jednak ta nie odnajdywała swoich wyznawców już od wielu lat. Panował nie tylko łagodny chaos, ale i przemoc. Niektórym było to na rękę, bo nawet jeśli chaos zdawał się nie mieć nic wspólnego z władzą, grupa naszych ciemiężycieli rządziła miastem. A robiła to w iście wyrafinowany sposób.
WWWNowe stanowisko w jednym z licznych dziesięciopiętrowców wybrałem z ogromną precyzją. Widok z okna w kuchni dawał możliwość ogarnięcia głównej drogi przecinającej miasto; obejmowałem wzrokiem ponad kilometr na północ i południe. Pogląd na nieprzejezdne ulice od wschodu pozwalał strzec nas przed niespodziewanymi atakami gangu, czyli władzy oraz nomadów. Podobnie było z widokiem z balkonu, gdzie mogłem obserwować plac powstały na podstawach dawnego parku. Nie byłem w stanie chronić każdego jego zakamarka, jednak w tym zadaniu nie pozostawałem sam. Nas, snajperów było pół tuzina.
WWWJako społeczność mieliśmy swoje słabe punkty, co starali się wykorzystać stali najeźdźcy. Najgorzej miała się kanaliza, której nie dość, że nie sposób było wybadać, to na domiar złego odpowiednio zaminować. Dostać się do niej, a zarazem wydostać na zewnątrz można było w wielu wyrwach w gruncie i ulicach, jakie spowodowała wojna. Tak, to była nasza najsłabsza strona.
WWWNie mogłem zauważyć, w którym miejscu posłańcy El Presidente oszukali naszą czujność. Tym razem gang nie ostrzegł nas wybuchami min w kanałach, nie pojawiły się nigdzie latające odłamki i fragmenty ciał. Nie był to ich pierwszy atak, więc znali doskonale nasze lokacje. Mieli plan. Jedynym elementem, którego musieli się obawiać, stanowili snajperzy.
WWWZawsze przychodzą po to samo - jedzenie, paliwo, amunicję, narkotyki. Jednak najniebezpieczniejsza jest ich żądza gwałtu, tak bardzo ludzka cecha, że niemożliwa do wytępienia. Nic nie obniża morale tak bardzo, jak zbiorowy gwałt na naszych kobietach. To niepokoi mnie najbardziej.
WWWPierwszą oznaką, że coś się dzieje było zamieszanie w jednym z domów we wschodnim sektorze przy jadłodajni. W pierwszej chwili spodziewałem się bójki między robotnikami - tak było często. Jednak dotarło do mnie, że o tej porze wszyscy robotnicy pracowali przy wydobyciu ropy. Spojrzałem przez lornetkę. Kilka nieznanych postaci plądrowało domy i jadłodajnię. Załadowałem karabin i zerknąłem w miniaturowy świat lunety. Zdołałem już kilka godzin temu ustawić ją względem panujących warunków pogodowych. Na szczęście deszcz nie był gwałtowny i nie uniemożliwiał oddania strzału. Oczywistym, że jednak sprzyjał wrogowi.
WWWPowolne rozeznanie z bliższej perspektywy pozwoliło mi doliczyć się sześciu najeźdźców, co z powodu braku wglądu do budynków nakazywało mi ostrożne potrojenie tej liczby. Nie było dobrze. Opanowali niemal cały sektor, unikając naszego wzroku przez nieokreślony czas. W dwóch oknach dostrzegłem fragmenty znanych mi ze wcześniejszych napadów scen gwałtu. Nie widziałem tam jednak przywódcy akcji, a przecież zawsze jakiegoś przywódcę wysyłano. Szukałem dalej. Z jadłodajni wynoszono żywność, podając ją sobie w łańcuszku - z rąk do rąk. Znikała za załomem walącej się ściany mojego domu. Odrywając się od rutyny, zajrzałem przez okno mojego pokoju. Ktoś go przetrząsał. Na ścianie brakowało obrazka katowanego Jezusa. Palec przesunął się niemal pieszczotliwie po spuście. Był to ruch mimowolny. Powietrze utknęło w płucach, gdy celownik ukazał stabilny obraz agresora, a wtedy spust karabinu poddał delikatnemu, acz stanowczemu naciskowi. To wystarczyło, aby huk rozbrzmiał w okolicy. Sylwetka zniknęła z lunety. Zaczęło się. Padł kolejny strzał, lecz nie z mojego karabinu. Inni także ich namierzyli. Akcja opróżniania magazynu z jedzenia przyspieszyła. Kolejne strzały. Przebiegłem dalekosiężnym okiem przez plan zdarzeń. Nie dostrzegałem wciąż przywódcy grupy. I zrozumiałem swój błąd. Pierwszy wystrzał padał wtedy, gdy ktoś namierzył dowodzącego gangiem. Potem następowały kolejne ataki pozostałych snajperów. Ja zacząłem, jednak nie sprzątnąłem tego, kogo powinienem. Nie tak powinno to wyglądać, strzeliłem zdecydowanie za wcześnie.
WWWPorzucono kilka skrzynek i toreb z jedzeniem, gdy jeden z elementów łańcuszka padł trupem pozbawiony głowy. Zaczęli się rozbiegać. Natomiast mieszkańcy skryli się tak, jak zostali do tego przygotowani. W mgnieniu oka straciłem ich z oczu. Można było postrzelać sobie do gangu z lekkością i bez obaw. W tej kwestii prześcigaliśmy się, jakby możliwym było zdobycie jakiegoś trofeum. Drugiego dopadłem, gdy w wyraźnej panice starał się całymi siłami wdrapać na pozostałości ściany zrujnowanej restauracji szybkiej obsługi z dwudziestego wieku. Jego nogi zabawnie wierzgały po posypującym się z cegieł tynku, gdy próbował zaprzeć się nimi, lecz znieruchomiały gwałtownie pod wpływem wstrząsu, jaki wywołał strzał w plecy. Rozbryzgujące się na twarzy clowna flaki mężczyzny ozdobiły złuszczoną twarz clowna. Ciało osunęło się na krwawym uśmiechu zapomnianego boga żywności. Trzecim był grubas w okularach...
Ostatnio zmieniony wt 30 sie 2011, 17:37 przez morsmores, łącznie zmieniany 3 razy.
http://nostraplagiarism.wordpress.com/

2
oj, okropnie się to czyta.

Gdy opisujesz, mógłbyś robić to w sposób bardziej zaplanowany, np. od ogółu do szczegółu, bardziej dynamicznie i zgodnie z tym co widzi bohater. Akcji nie widać, bohater reaguje na wszystko jak gdyby oglądał nudny film w telewizji a przez to zupełnie nic o nim nie wiemy. Zdania też nie są zbyt fajne.

Nie traktuj mojej wypowiedzi jako głos autorytetu, ale jeśli zależy ci na opinii czytelnika, to moja brzmi właśnie tak.

3
Stężenie ciemności za dnia przytłaczało każdego mieszkańca, który ośmielił się wyjrzeć z bezpiecznej kryjówki.
Już w pierwszym zdaniu lecisz po bandzie. Stężenie ciemności? Przytłaczało? W ten sposób nie kreuje się gęstego klimatu.
Niemal paraliżująca melancholia związana z odejściem lata ogarniała blokowiska poszarpane wichrem apokaliptycznych lat.
Powtórzenie dające komiczny efekt. No i: wicher apokaliptycznych lat? Zbyt pompatyczne, zupełnie tu nie gra.
(...) przeciw wszelkim myślom mogącym cokolwiek przedsięwziąć, choćby najkrótszą podróż przez miasto.
Czy myśli mogą coś przedsięwziąć? Czy myśl ma ciało i porusza się po mieście?
wrakami umarłych pojazdów
Z samego słowa "wrak" wynika bezużyteczność, nieaktywność, które tak poetycko powtórzyłeś w słowie "umarłe". A więc znaczeniowe powtórzenie i znów pompatyczność.
jak niechciane zdarzenie gwałtu
a) czy gwałt może być "chciany"?
b) "zdarzenie" można spokojnie usunąć
Deszcz nie był w stanie oczyścić miasta ani jego nielicznych mieszkańców. Zostaliśmy sami.
Tutaj jest pewna wewnętrzna sprzeczność. Drugie zdanie w domyśle sugeruje, że z sens pierwszego powinien mówić nam (jakkolwiek to wygląda z punktu widzenia logiki): "(...)deszcz nie mógł zwiększyć ilości mieszkańców. Zostaliśmy sami".
Nigdy nie potrafiłem powstrzymać się od propagowania istoty moralnego odrodzenia naszej społeczności, jakkolwiek dawno utraciłem wiarę w powodzenie istnienia głębszego ładu w tej strukturze.
Nawet tego nie będę rozbijał na małe elementy i po kolei omawiał. Tak się po prostu nie pisze. To jest ideologiczny bełkot (prawie że podany w formie podręcznikowej), który na dodatek kontrastuje z resztą narracji.
Jedynym elementem, którego musieli się obawiać, stanowili snajperzy.
Jedyny element.
WPowolne rozeznanie z bliższej perspektywy pozwoliło mi doliczyć się sześciu najeźdźców, co z powodu braku wglądu do budynków nakazywało mi ostrożne potrojenie tej liczby. Nie było dobrze. Opanowali niemal cały sektor, unikając naszego wzroku przez nieokreślony czas. W dwóch oknach dostrzegłem fragmenty znanych mi ze wcześniejszych napadów scen gwałtu. Nie widziałem tam jednak przywódcy akcji, a przecież zawsze jakiegoś przywódcę wysyłano. Szukałem dalej. Z jadłodajni wynoszono żywność, podając ją sobie w łańcuszku - z rąk do rąk. Znikała za załomem walącej się ściany mojego domu. Odrywając się od rutyny, zajrzałem przez okno mojego pokoju. Ktoś go przetrząsał. Na ścianie brakowało obrazka katowanego Jezusa. Palec przesunął się niemal pieszczotliwie po spuście. Był to ruch mimowolny. Powietrze utknęło w płucach, gdy celownik ukazał stabilny obraz agresora, a wtedy spust karabinu poddał delikatnemu, acz stanowczemu naciskowi. To wystarczyło, aby huk rozbrzmiał w okolicy. Sylwetka zniknęła z lunety. Zaczęło się. Padł kolejny strzał, lecz nie z mojego karabinu. Inni także ich namierzyli. Akcja opróżniania magazynu z jedzenia przyspieszyła. Kolejne strzały. Przebiegłem dalekosiężnym okiem przez plan zdarzeń. Nie dostrzegałem wciąż przywódcy grupy. I zrozumiałem swój błąd. Pierwszy wystrzał padał wtedy, gdy ktoś namierzył dowodzącego gangiem. Potem następowały kolejne ataki pozostałych snajperów. Ja zacząłem, jednak nie sprzątnąłem tego, kogo powinienem. Nie tak powinno to wyglądać, strzeliłem zdecydowanie za wcześnie.
Tutaj jest zarys w miarę rytmicznej narracji.
WPorzucono kilka skrzynek i toreb z jedzeniem, gdy jeden z elementów łańcuszka padł trupem pozbawiony głowy.
Porównanie, które beznadziejnie obrazuje się w wyobraźni. Element łańcuszka stracił głowę (sic!).
Rozbryzgujące się na twarzy clowna flaki mężczyzny ozdobiły złuszczoną twarz clowna.
Ciało osunęło się na krwawym uśmiechu zapomnianego boga żywności.
WTF?

Więc tak:

- nie baw się w epickość umieszczaną w tekście na siłę. Jak widać, przez takie zagrywki w tekście robi się straszny burdel (większość trzeba praktycznie napisać od nowa)
- stosuj proste słownictwo i oszczędnie używaj metafor. Porównania są bezpieczniejsze (przeważnie). Staraj się wyobrażać sobie swoje porównania i metafory. Prędzej czy później zauważysz, że niektóre mogą "wyglądać" idiotycznie bądź zabawnie. Jedna chwila wątpliwości - i już skreślasz grubymi, czerwonymi kreskami.
- nie bój się zdań typu "Miasto było zniszczone" albo "Utraciliśmy nadzieję", albo "Dzieci biegały między wrakami przypominającymi o dawnej świetności"

I moja stała rada dla każdego: czytaj na głos :)

Pozdrawiam!

4
Dziękuję Wam obojgu! To bez wątpienia cenne uwagi, które pozwolą mi zweryfikować wiele aspektów moich prób literackich. Na tym mi właśnie zależy.

Pozwolę sobie odpowiedzieć na pytanie "WTF?":
Zapomnianym bogiem żywności - clownem jest maskotka pewnej znanej firmy fastfoodowej. Wydaje mi się to oczywiste i pełni, jak mniemam, ciekawą rolę w historyjce. To komentarz do współczesnej mody "szybkiego" odżywiania się - śmierć takich korporacji, ich miejsce w nowej rzeczywistości; stanowią tło stając się ołtarzem, na którym zamordowano człowieka...

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
http://nostraplagiarism.wordpress.com/

5
Stężenie ciemności za dnia przytłaczało każdego mieszkańca, który ośmielił się wyjrzeć z bezpiecznej kryjówki. Niemal paraliżująca melancholia związana z odejściem lata ogarniała blokowiska poszarpane wichrem apokaliptycznych lat.
czasem prościej = lepiej.
Ciemność za dnia przytłaczała...
Nadzieja zdawała się grać szaleńczo przeciw nam, przeciw wszelkim myślom mogącym cokolwiek przedsięwziąć, choćby najkrótszą podróż przez miasto.
Logika: Jeżeli nadzieja grała (tutaj gra spełnia funkcję działania) to jest to pozbawione logiki. W końcu to oni mają (mieli?) nadzieję, więc czy działali przeciwko/wbrew sobie? To jest trochę bez sensu. Widzę to tak: myśli przeciwstawiały się nadziei (czyli na opak, w stosunku do aktualnego zapisu).
Dzieci nie biegały już między wrakami umarłych pojazdów, które groteskowo ustawiono wbrew dawnym przyzwyczajeniom ludzkości; pochylone i zardzewiałe, unieruchomione w wiecznych grobach odrzucenia śniły o dekadach swojej świetności.
Logika: pojazdy nie umarły (źle użyta personifikacja), tylko zostały porzucone przez niebezpieczeństwo. Nikt ich nie odrzucił, prawda? I nie są też w grobie (zakopane - tutaj znowu źle użyta metafora). I na dodatek, ludzkość nie ma przyzwyczajeń, ale ludzie tak.
Zawsze przychodzą po to samo - jedzenie, paliwo, amunicję, narkotyki.
Zawsze w tekstach post-apo znajdzie się taki kwiatek: skąd, u licha, narkotyki? Z czego je wytwarzają? Poważnie, zadaj sobie te pytanie, bo gdy zaczniesz rozliczać inwentarz posiadanych dóbr (w tym jedzenia) dojdziesz do wniosku, że albo mają dobrobyt (wówczas nie trzeba nikogo grabić) albo ciułają co popadnie, a wówczas nie mają produktów/półproduktów potrzebnych do wytworzenia narkotyków. Zresztą środki psychotropowe teraz stanowią problem dla większości, wobec czego, w czasach opisanych przez ciebie byłyby mrzonką. To już alkohol byłby bardziej realny.

Wprowadzenie jest stylizowane na pompatyczne, niemalże poetyckie. Ta epika ci zupełnie nie wyszła. Potem przechodzisz do konkretnej akcji. Bohater ma dużo do powiedzenia, i tu już, na szczęście, narracja nabiera dobrego kształtu. Użyłeś skomplikowanego, rozbudowanego układu zdań, ale widać taki masz styl. Co do tego nie mam wątpliwości, masz go, jednak mnie takie coś nie odpowiada (kwestia gustu, wiadomo). Pozytyw w postaci stylu kończy się przy słowie logika: przeanalizuję akcję.

Facet siedzi na 10-tym piętrze w mieście, gdzie pracują tabuny ludzi (wg tego co piszesz, nawet nie wychodzą w dzień, bo jest ciemno, ale jednak kordon osób w jadłodajni temu przeczy). I wszyscy wiedzą, że jest groźnie, że niebezpiecznie, że łeb można stracić w mgnieniu oka - a potem garstka bandziorów sobie chodzi w terenie, nawet gdzieś w okolicy, nawet obok jadłodajni i co? Nikt nie bije na alarm, tylko czekają, aż zginą? Trąci sztucznym budowaniem wydarzeń pod akcję. Rozumiem, że pragnąłeś przedstawić akcję snajperów, ale w chwili kiedy pada pierwszy strzał, logika wydarzeń się sypie, a do tego sam opis strzelaniny jest pozbawiony dynamiki (i znowu, rozumiem, że miał pokazać opanowanie - ale obawiam się, że ani nie skupiłeś się na bohaterze należycie, ani też na efektach jego pracy, czyli tego, co dzieje sie w oku lunety).

I zobacz na to zdanie:
Opanowali niemal cały sektor, unikając naszego wzroku przez nieokreślony czas.
Unikać można wzroku na imprezie, jak się patrzy mięśniak albo śliczna babka. Jak facet jest w mieście, to snajpera nie zobaczy, więc co najwyżej może chować się, aby uniknąć wykrycia, a nie unikać wzroku. W wielu przypadkach szarżujesz opisem, który potem okazuje się nieadekwatny do sytuacji. Bo nie zaprzeczę, pisać umiesz, masz pomysł, tylko zwyczajnie nie budujesz scen w głowie. Raczej mnie się nie podobało.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
To, na co SkySlayer i Marti zwrócili uwagę: logika, logika, logika i sztuczna pompatyczność.

Sporo zdań jest praktycznie śmiesznych. Gdyby jeszcze jedno gdzieś wyskakiwało albo gdyby dotyczyły jakiegoś szczegółu, który nie wiem... szczególnie porusza narratora, wywołuje skojarzenia czy coś. To może i by grało, dodawałoby smaku.
W obecnym kształcie początek jest po prostu bełkotliwy.

Zastanawia mnie też trochę wiarygodność kreacji bohatera. No bo jak to działa? Mamy tutaj super opanowanego, profesjonalnego snajpera, który czekając na atak jakiegoś gangu rozmyśla o wszystkim i o niczym w jakimś dziwacznie wzniosłym tonie.

Co takie fragmenty mogą wnosić i czego tak na serio dotyczą? Co nam mówią o bohaterze?
morsmores pisze:Nigdy nie potrafiłem powstrzymać się od propagowania istoty moralnego odrodzenia naszej społeczności, jakkolwiek dawno utraciłem wiarę w powodzenie istnienia głębszego ładu w tej strukturze.
Ja totalnie tego nie ogarniam.

Jeśli chodzi o styl, to sama koncepcja beznamiętnego opisu do mnie przemawia, niestety jej wykonanie, to pewien problem. Razem z emocjami bohatera uleciały też emocje czytelnika oraz cała dynamika. To pewnie niełatwe zadanie, ale powinieneś pomyśleć nad uatrakcyjnieniem opowiadania. Czytelnik musi widzieć kontrast pomiędzy dramatyką wydarzeń a odbiorem ze strony snajpera.

Warsztatowo, poza dziwnymi metaforami, jest w większości poprawny. Z językiem sobie więc radzisz, aczkolwiek sposób w jaki go tutaj wykorzystałeś nie przypadł mi zbytnio do gustu.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

7
Co, można napisać?
Przedmówcy powiedzieli chyba wszystko, Martinius jak zwykle wyłapał rzeczy, które umknęłyby innym, Adrianna jak zwykle zwróciła uwagę na podstawy - emocje!
W tekście ich nie ma, a emocje są przecież lepem na czytelnika (no chyba, że piszesz podręcznik akademicki). Bohater płaski jak talerz obiadowy.

A teraz cytat:
Nigdy nie potrafiłem powstrzymać się od propagowania istoty moralnego odrodzenia naszej społeczności, jakkolwiek dawno utraciłem wiarę w powodzenie istnienia głębszego ładu w tej strukturze.
O, co tu chodzi? Kto myśli w ten sposób? Docent uniwersytetu? Kaznodzieja, który stracił wiarę? Kim jest bohater? Postać niczego nie przeżywa, ergo czytelnik niczego nie przeżywa. Jak ja mam się utożsamić z bohaterem albo wejść w jego skórę? Czy ja myślę o odnowieniu moralnym zdegradowanego społeczeństwa? Czy wypluwam z siebie zdania jak automat?
Całe to silenie się na epickość jest zabiegiem przeciwskutecznym. Jeśli chcesz wprowadzić dynamikę do akcji to raczej używaj zdań krótkich. A rozmyślania dotyczące stanu moralnego społeczności zostaw na lepszą chwilę.

Aha, jeszcze jedno. Wydaje mi się, że aby stosować kwiecisty i poetycki język trzeba być arcymistrzem słowa. Ja mogę tylko marzyć o posługiwaniu się językiem w taki sposób jak robił to Bruno Schulz w Sklepach cynamonowych albo Proust w Poszukiwaniu straconego czasu.
A i tak przy całej ich maestrii językowej te książki nie są lekkostrawne. I każdy z kim rozmawiałem, potwierdzał, że owych pisarzy czyta się trudno.
Zastanów się czy nie lepiej napisać fragmentu prostym językiem, powiedzmy tak jak sugeruje to Pilipiuk - u niego rzeczywiście trudno natknąć się na kwiecistość wypowiedzi. A przecież nikt nie ma mu tego za złe. Chyba wręcz przeciwnie.

Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”