Walka (Fantasy - fragment większej całości)

1
Chłopak wszedł w mrok Katedry. Częściowo zapadnięte sklepienie tonęło w gęstych oparach mgły. Grube, jak konary drzew żebra podtrzymujące owalne kopuły przypominały szkielet jakiegoś monstrualnego wieloryba. Przez wysokie okna i liczne wyrwy w ścianach wpadało wątłe światło gwiazd i księżyca, które wydobywało z cienia ogromne pomniki dawnych bohaterów i ołtarze, przed którymi mieszkańcy Żelaznego Miasta modlili się kiedyś do swoich bóstw.
Nagły odgłos rozdzieranego metalu przerwał ten krótki moment wytchnienia. Chłopak odwrócił się powoli.
– Chodźcie! – krzyknął butnie. – Jestem gotów!
Wiedział, że musi się teraz mocno skupić. Rozstawił szeroko nogi, aby mieć mocne oparcie. Lewą ręką namacał zimny cyngiel spustu. Usłyszał ciche kliknięcie, a później syk pary z dysz rozgrzewających się turbin. Przez chwilę nic się nie działo, więc zamknął oczy, aby się wyciszyć i uspokoić rzekę buzującej w żyłach adrenaliny.
I wtedy się zaczęło. Poczuł jak w jednej chwili miniaturowe tłoki rozpędzają się do ogromnych prędkości. Rozłożył ręce na boki jakby szykował się do lotu. W tym samym momencie skomplikowane układy trybów, przekładni i zaworów rozpoczęły swój metaliczny taniec. Żelazne ścięgna, z głośnym zgrzytem wystrzeliły w kierunku barków i ramion chłopaka, przylegając do nich ciasno. Mknąc dalej, utworzyły wokół dłoni uciekiniera trójpalczaste pięści. Równocześnie plecak zaczął się rozkładać i formować, oplatając pas i uda, niczym origami składane niewidzialnymi dłońmi. Działo się to niesłychanie szybko i ktoś patrzący z boku mógłby pomyśleć, że działa tu jakaś magia. A to wszystko dzięki specjalistom z Gildii Konstruktorów, którzy byli mistrzami w tworzeniu bojowych wspomagaczy.
Na koniec, wzdłuż nóg chłopka popłynęły dwie ażurowe, lecz niesłychanie mocne podpory, przypominające szczudła, zginające się jak odnóża pająka, wydłużając jego wzrost o dobre półtora metra.
Uzbrojenie trwało nie więcej niż siedem uderzeń serca.
Znowu usłyszał zgrzyt jakby ogromny kot ostrzył sobie pazury.
– Zdechniesz, człowieczku!!! – skrzek odbił się echem od masywnych ścian i pomknął gdzieś w przestrzeń.
Prychnął z pogardą, rozpostarł szerokie ręce i potruchtał chwile w miejscu, niczym bokser przed walką, który skupia całą energię w jednym celu: uderzyć i znokautować.
Kolejny zgrzyt.
Nastała dziwnie nienaturalna cisza przerywana cyklicznymi sykami pary wydobywającej się z wydechów pancerza. Nawet cykady mieszkające w tysiącach norek wydrążonych w kamiennych murach, zakończyły swoje koncerty.
Chłopak wiedział, że się zbliżają. Rozglądnął się, ale mrok wypełniający zakamarki Katedry uniemożliwiał wypatrzenie napastników.
Nagle z sufitu poleciało kilka drobnych kamyczków i kurz. Gdy spojrzał w górę, zobaczył jakiś rozmazany kształt przemykający po sklepieniu jednej z kopuł, który błysnął metalem i zniknął we mgle.
Próbują mnie okrążyć – pomyślał.
– Rozszarpiemy cię na strzępy, a twoja słaba duszyczka już nigdy nie znajdzie drogi do żadnego świata!! – darł się łowca, próbując odwrócić uwagę chłopaka.
– Nie boje się śmierci! – krzyknął. – Już raz umarłem! Wyłaźcie z cienia. Nie będę tu czekał całą cholerną noc!
Bardziej ją wyczuł niż zobaczył. Żelazna belka wyleciała gdzieś z boku rozdzierając ciężkie, wilgotne powietrze niczym nóż tnący galaretę. Nie zdążył nawet spojrzeć w tamtą stronę, bo instynkty przejęły kontrole nad jego ciałem. Wygiął się do tyłu i zasłonił korpus mechanicznym ramieniem, zmieniając kierunek lotu ogromnego pocisku. Ochronił głowę, ale uderzenie było tak silne, że wytrąciło go z równowagi i runął na plecy. Podniósł się błyskawicznie i zobaczył jak z plamy cienia wybiega potężny Siepacz i pędzi w jego stronę niczym rozjuszone tornado.
Monstrum miało dobre trzy metry wysokości, paskudny koński łeb z dolną szczęką zakończoną ostrym dziobem, oraz kościste przednie łapy, na których zamontowano wygięte jak pirackie szable ostrza. Zwierze biegło podpierając się ośmioma długimi odnóżami, zakończonymi niesłychanie mocnymi pazurami, które mogły kruszyć kamień. Pajęczy, delikatny odwłok tego wyjątkowego brzydala przykrywała pordzewiała, płytowa zbroja.
Była to doskonale wytresowana maszyna do zabijania, która dzięki dodatkowym, mechanicznym wspomagaczom stanowiła nie lada wyzwanie dla każdego, kto stanął jej na drodze.
Młodzieniec pierwszy raz widział tak duży okaz. Stłumił lodowate uczucie strachu pełznące po karku, zrobił kilka kroków do tyłu i skulił się niczym pancernik, czekający na atak tygrysa.
Tuż przed uderzeniem przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, odchylając się minimalnie do tyłu. Ostrza ze świstem przeleciały obok jego twarzy. Nie czekając na kolejny cios, złapał prawą ręką za jakiś wystający element pancerza Siepacza i wykorzystując siłę jego rozpędu, szarpnął mocno robiąc niezdarny piruet. Usłyszał zgrzyt ścięgien i po sekundzie rozluźnił uścisk. Bezwładna masa, mięśni, metalu i chitynowego szkieletu walnęła z impetem o najbliższą kolumnę. Chłopak nie zastanawiał się ani chwili. Podniósł belkę, która wcześniej o mało go nie zabiła, podbiegł do oszołomionego potwora i z całą siłą skupioną w mechanicznym kostiumie wbił żelazo w odwłok poczwary, gruchocąc zdezelowaną zbroję.
Powietrze przeszył, krótki przeraźliwy skrzek. Przygwożdżona do ziemi bestia miotała się jeszcze przez chwilę, kilka konwulsyjnych drgawek zatrzęsło obleśnym cielskiem, z którego sączyła się zielona, galaretowata maż, i nastała cisza.
– Jeden-zero dla mnie! – krzyknął młody wojownik i od razu zaczął lustrować wzrokiem otaczające go cienie, wypatrując kolejnych napastników.
Atak nie nastąpił.
Zamiast tego usłyszał pełen wściekłości ryk:
– Zapłacisz, za to! Zabijemy tych twoich starych, żałosnych kompanów! Wasze zaplute miasto wkrótce upadnie!!!
Chłopiec nie potrafił zlokalizować skąd dobiega głos, bo echo odbijało się od starych murów i więziło go w niewidzialnej klatce dźwięku. W rezultacie kręcił się bezradnie wokół własnej osi nerwowo rozglądając się na boki.
Nagle, na jednej z monumentalnych podpór poruszył się jakiś zwalisty kształt. Czerwone ślepia zapłonęły jak dwa ogniki. W następnej chwili szara sylwetka oderwała się od kolumny i z głuchym łomotem wylądowała tuż obok zaskoczonego chłopaka.
– Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo, człowieczku – wychrypiała pokraczna bestia wchodząc w jaśniejszą strugę księżycowego świtała.
Młodzieniec po raz pierwszy naprawdę się przeraził. Słyszał o nich straszne historie, a teraz jednego miał przed sobą. To nie było zwierzę od młodości hodowane w podziemiach Diamentu, ani wojownik wyposażony w bojowy pancerz, lecz istota na stałe połączona z maszyną. Spod plątaniny kabli wychodzących z mechanicznego tułowia wystawał wątły, obleśny korpus goblina, załapanego zapewne gdzieś na Południowych Rubieżach. Z łysej, sino bladej głowy stwora wyrastał pęk wtyczek i przewodów zapewniający mu pełną kontrolę nad swoim zmodyfikowanym ciałem. W Żelaznym Mieście takich odmieńców nazywano Archidami.
Hybryda postąpiła kilka kroków w kierunku swojej przyszłej ofiary. Trzy symetrycznie rozmieszczone, ostro zakończone nogi, oraz wielkie, nożycowate łapska nadawały jej wygląd przerośniętego kraba, albo skorpiona pozbawionego ogona.
– Czuję twój strach. Już nam się nie wywiniesz – powiedział goblin i pochylił się nad chłopcem. Jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie – znak, że właśnie dostał kolejną porcję opium.
Widząc to młody mężczyzna podjął błyskawiczną decyzję. Odskoczył do tyłu, kucnął i skierował wydechy turbin wprost na posadzkę, wzniecając tumany kurzu. Korzystając z chwili zaskoczenia, podbiegł do Archida i stając tuż pod nieosłoniętym podbrzuszem, zadał potężny cios pięścią, tam gdzie ciało goblina wnikało w metalową konstrukcję. Po chwili poprawił drugą ręką z taką siłą, że aż usłyszał chrupnięcie kości w dłoni. Bestia zachwiała się i przysiadła na owalnym odwłoku jakoś tak po psiemu. Chłopak wiedział, że ma teraz tylko klika sekund, aby zakończyć walkę. Nie zdążył jednak wykonać żadnego ruchu, bo niesłychanie silne szarpniecie wywróciło jego świat do góry nogami. Wykonał w powietrzu niezgrabnego fikołka i gruchnął z łomotem na plecy. Po chwili dwa, potężne ostrza spadły na niego przebijając zbroję i ciało.
Zatęchłe powietrze wypełniające Katedrę przeszył krótki krzyk.
Przez czerwoną zasłonę bólu chłopak zobaczył obrzydliwy, jaskrawo ubarwiony pysk Siepacza, który szykował się do zadania ostatecznego ciosu.
A jednak dałem się podejść – pomyślał i zamknął oczy w oczekiwaniu na uderzenia, które rozszarpie mu gardło.
– Stać!!! – ryknął goblin gramoląc się niezdarnie z ziemi. – Wiedzę, że mamy tu wyjątkowo twardą sztukę. To dobrze. Rejemiasz lubi takich. – Brzydal stanął chwiejnie na metalowych odnóżach, otarł stróżkę czarnej krwi, która pociekła mu z nosa i uśmiechnął się chytrze. – Myślę, że możesz się nam jeszcze przydać, człowieczku.
Po tych słowach wykonał zaskakująco szybki skok, odepchnął Siepacza i stanął tuż nad chłopakiem. Następnie, z zakamarków pancerza wyciągnął metalowy, teleskopowy pręt, który rozłożył się z trzaskiem, wziął potężny zamach i uderzył bezbronną ofiarę w głowę. Młodzieniec już nie poczuł tego ciosu, bo zaczął odpływać. Miał wrażenie, że kształty wyostrzyły się, kolory nabrały głębi, światło rozproszyło się jak przesiane przez sito. Wydawało mu się, że widzi korowód dawnych wojowników, przechodzących korytarzem. Wszyscy patrzyli na niego z powagą i kiwali głowami z uznaniem. Witali go w swoim gronie.
Nagle jego ciało przeszedł elektryczny dreszcz. W żyłach popłynęły strugi szalejących amperów, kości stały się ciężkie niczym ołów, a wnętrzności zawiązały się w supeł.
A potem nastała cisza, i ciemność, jak dobra matka, otuliła go czarnym całunem
Ostatnio zmieniony czw 15 wrz 2011, 12:00 przez Daywayfarer, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Zachęcający fragment :) Przywodzi mi na myśl - zarówno stylem, jak i pomysłem - M. Zambocha, on w większości swoich opowiadań łączył elementy fantastyki z techniką, a tutaj widzę, że jest podobnie. A to cieszy!

Sposób narracji - łagodny, nie nudzący się. Owszem, zmieniłbym sporo rzeczy, ale raczej byłyby to zmiany kosmetyczne, niż poważniejsze korekty. Najbardziej spodobał mi się fragment, gdy chłopak walczył z siepaczem.

Nie twierdzę, że to ideał, absolutnie, ale jak najbardziej intrygujący kawałek. Coś, co bazuje na takim klimacie, pomyśle, chętnie bym przeczytał, ale... zobaczymy, jak Ci to wyjdzie dalej.

Zatem powodzenia!
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

3
Grube, jak konary drzew żebra podtrzymujące owalne kopuły przypominały szkielet jakiegoś monstrualnego wieloryba.
Pomijając już przecinek, który powinien wypaść w innym miejscu: albo porównujesz żebra do konarów drzew, albo do szkieletu wieloryba. Nie wszystko naraz.
Nagły odgłos rozdzieranego metalu przerwał ten krótki moment wytchnienia. Chłopak odwrócił się powoli.
– Chodźcie! – krzyknął butnie. – Jestem gotów!
Wytchnienia od czego?
Czemu odwraca się powoli? Nielogiczne, na nagły wybuch podskakuje się, gwałtownie odwraca by sprawdzić co to.
Prychnął z pogardą, rozpostarł (*)szerokie ręce i potruchtał chwile w miejscu,
Kto? Ten kto wcześniej tak skrzeczał, czy chłopak?
(*) Rozpostarł szeroko ręce? Czy o coś innego tu chodzi?
Nawet cykady mieszkające w tysiącach norek wydrążonych w kamiennych murach, zakończyły swoje koncerty.
Po pierwsze cykady nie mieszkają w norkach. Po drugie, koncerty to zakończyłyby w momencie pierwszego wybuchu a nie dopiero teraz.
przemykający po sklepieniu jednej z kopuł, który błysnął metalem i zniknął we mgle.
Na samym początku tekstu mamy księżyc i gwiazdy. Czyli brak mgieł.
bo instynkty przejęły kontrole nad jego ciałem.
... bo instynkt przejął kontrolę nad ciałem.
Bezwładna masa, mięśni, metalu i chitynowego szkieletu walnęła z impetem o najbliższą kolumnę.
Bezwładna masa mięśni, metalu i chitynowego...
Skąd ten chitynowy szkielet? To monstrum to owad?
Powietrze przeszył, krótki przeraźliwy skrzek.
Powietrze przeszył krótki, przeraźliwy skrzek.
– Zapłacisz, za to!
- Zapłacisz za to!
Zabijemy tych twoich starych, żałosnych kompanów! Wasze zaplute miasto wkrótce upadnie!!!
Chłopiec nie potrafił zlokalizować skąd dobiega głos, bo echo odbijało się od starych murów i więziło go w niewidzialnej klatce dźwięku.
Jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie – znak, że właśnie dostał kolejną porcję opium.
Skąd to opium?
A potem nastała cisza, i ciemność, jak dobra matka, otuliła go czarnym całunem
A potem nastała cisza i ciemność jak dobra matka, otuliła go czarnym całunem.

Plus za zręczne porównania. Opisy tych mechanicznych cudów za to są mętne i niewyraźne. Jakieś śrubki, trybiki, coś tam się rusza, zgrzyta, gdzieś jakiś pocisk lecie. Czytam, ale tego nie widzę. Na przykład tutaj:
Tuż przed uderzeniem przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, odchylając się minimalnie do tyłu. Ostrza ze świstem przeleciały obok jego twarzy.
Nagle pojawiają się ostrza. Domyślam się, że to od potwora z głową konia i że owe ostrza to te szable. Ale pewności nie mam.
Masz problemy z interpunkcją. Zwłaszcza z przecinkami.
Popracuj nad opowiadaniem historii. Nad stworzeniem świata. Tutaj rzucasz hasłami: Żelazne Miasto, Gildia Konstruktorów, Diament, Południowe Rubieże. Zdaję sobie sprawę, że to fragment, ale jakiś krótki opis, przymiotnik, cokolwiek nadałoby życia tekstowi. Z kolei drobiazgowo opisujesz potwory. W efekcie mamy tu jakiś bestiariusz a nie opowiadanie. A szkoda. Bo pierwsze zdania wskazują, że potrafisz stworzyć niezły klimat.
To jest materiał na niezłe opowiadanie, ale jeszcze trochę dłubania w nim jest.

4
Witaj,

Pozwól, że wypowiem się pod Twoim tekstem również i ja. Wszystkie uwagi z mojej strony są oczywiście czystym, subiektywnym odczuciem. Mam nadzieję, że coś na nich skorzystasz.
Z góry przepraszam, że powieliłam trochę post poprzednika! Po prostu skomentowałam całość tekstu, bez czytania komentarza.

1. Bardzo fajnie tworzysz klimat. Masz bogate słownictwo. To zdecydowanie na Twój plus. Widać, że masz pomysł na konkretne sceny i potrafisz to przekazać Czytelnikowi.

2. Podobał mi się plastyczny opis walki. Gratuluję pomysłu i wykonania.

Działo się to niesłychanie szybko i ktoś patrzący z boku mógłby pomyśleć, że działa tu jakaś magia. A to wszystko dzięki specjalistom z Gildii Konstruktorów, którzy byli mistrzami w tworzeniu bojowych wspomagaczy. - powtórzenie: działo się/działa tu, wyrzuciłabym stąd drugie zdanie. Nie jest to informacja, o której chciałabym czytać w trakcie opisu walki. Jestem pewna, że wcześniej lub później wyjaśniasz pochodzenie zbroi. Teraz nie jest to nikomu potrzebne. Wręcz dodaje tajemnicy, że jako Czytelnik nie wiem skąd się ona wzięła.

Na koniec, wzdłuż nóg chłopka popłynęły dwie ażurowe, lecz niesłychanie mocne podpory, przypominające szczudła, zginające się jak odnóża pająka, wydłużając jego wzrost o dobre półtora metra. - widać lubisz słowo: niesłychanie. Używasz go w tym fragmencie co najmniej 3 razy. Staraj się je pozamieniać na coś innego. Polecam słownik synonimów.

rozpostarł szerokie ręce i potruchtał chwile w miejscu, niczym bokser przed walką, który skupia całą energię w jednym celu: uderzyć i znokautować. - <chwilę>

Nawet cykady mieszkające w tysiącach norek wydrążonych w kamiennych murach, - nie jestem przekonana do tego, że cykady miałyby mieszkać w norkach.

nie znajdzie drogi do żadnego świata!! – darł się łowca, próbując odwrócić uwagę chłopaka. - zdaje mi się, że nie ma czegoś takiego jak podwójny wykrzyknik. Chyba stosuje się potrójny, ale to bardzo rzadko, lub pojedynczy.

– Nie boje się śmierci! – krzyknął. – Już raz umarłem! - <boję>

bo instynkty przejęły kontrole nad jego ciałem. - <instynkt przejął kontrolę>?

zakończonymi niesłychanie mocnymi pazurami, które mogły kruszyć kamień.

Bezwładna masa, mięśni, metalu i chitynowego szkieletu - wytnij pierwszy przecinek

z którego sączyła się zielona, galaretowata maż, i nastała cisza. - <maź>?

– Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo, człowieczku – wychrypiała pokraczna bestia(,) wchodząc w jaśniejszą strugę księżycowego świtała. - <światła>

obleśny korpus goblina, załapanego zapewne gdzieś na Południowych Rubieżach. - <złapanego>

Z łysej, sino bladej głowy stwora wyrastał pęk wtyczek i przewodów zapewniający mu pełną kontrolę nad swoim zmodyfikowanym ciałem. - wytnij "swoim" wiadomo, że chodzi o jego ciało.

Hybryda postąpiła kilka kroków w kierunku swojej przyszłej ofiary. - nie pasuje mi tu określenie "postąpiła". Może lepiej: zrobiła?

Bestia zachwiała się i przysiadła na owalnym odwłoku jakoś tak po psiemu. - "jakoś tak po psiemu" psuje całą grozę tej sceny. Lepiej zakończ zdanie na "odwłoku". Resztę pozostaw może wyobraźni Czytelnika.

– Zapłacisz, za to! - wytnij przecinek

bo niesłychanie silne szarpniecie wywróciło jego świat do góry nogami. - <szarpnięcie>

Po chwili dwa, potężne ostrza spadły na niego(,) przebijając zbroję i ciało.

pomyślał i zamknął oczy w oczekiwaniu na uderzenia, które rozszarpie mu gardło. - <uderzenie>?

– Stać!!! – ryknął goblin(,) gramoląc się niezdarnie z ziemi. – Wiedzę, że mamy tu wyjątkowo twardą sztukę. - <Widzę>

Młodzieniec już nie poczuł tego ciosu, bo zaczął odpływać. - <Młodzieniec nie poczuł już tego ciosu, bo zaczął odpływać.>?, przy czym określenie "odpływać" wydaje mi się w tym momencie dość niefortunne

Dużo weny życzę, pozdrawiam : )
[...] mowa ludzka wywodzi się z pieśni, a pieśń – z potrzeby wypełnienia dźwiękiem tej nazbyt dużej i dość pustawej przestrzeni, jaką jest dusza człowieka.

Coetzee John Maxwell,

5
Nie mam ochoty czepiać się poszczególnych zdań, interpunkcji, zaimków, szyku, literówek, ogonków itd. Według mnie jest w tej kwestii masa do poprawienia, ale już co nieco wskazały Ebru i Satrina. Ja spróbuję się skupić na tym, co mnie najbardziej drażniło przy czytaniu. Kilka haseł i kilka przykładów.

1. Niekonsekwencja, momentami brak logiki czy jasności w opisach
Daywayfarer pisze:Nagły odgłos rozdzieranego metalu przerwał ten krótki moment wytchnienia. C
Daywayfarer pisze:Nawet cykady mieszkające w tysiącach norek wydrążonych w kamiennych murach
Piszesz o Żelaznym Mieście, o dźwięku rozdzieranego metalu, a za chwilę ciskasz w bohatera metalową belką, więc już zdołałam się przestawić na myślenie w kategoriach budowli z żelaza. I nagle skądś wyskakują norki w KAMIENNYCH murach? Nie, mnie się to gryzie jak cholera.
Daywayfarer pisze:gęstych oparach mgły. Grube, jak konary drzew żebra podtrzymujące owalne kopuły przypominały szkielet jakiegoś monstrualnego wieloryba. Przez wysokie okna i liczne wyrwy w ścianach wpadało wątłe światło gwiazd i księżyca
to mamy gęste opary mgły, czy widoczność wystarczającą, żeby dostrzec gwiazdy?
Bardziej ją wyczuł niż zobaczył. Żelazna belka wyleciała gdzieś z boku rozdzierając ciężkie, wilgotne powietrze niczym nóż tnący galaretę. Nie zdążył nawet spojrzeć w tamtą stronę, bo instynkty przejęły kontrole nad jego ciałem. Wygiął się do tyłu i zasłonił korpus mechanicznym ramieniem, zmieniając kierunek lotu ogromnego pocisku. Ochronił głowę, ale uderzenie było tak silne, że wytrąciło go z równowagi i runął na plecy
Nie kupuję tych opisów.
"Bardziej ją wyczuł niż zobaczył"... A może jednak bardziej usłyszał? Nic? Żadnego zgrzytu, szczęku, kiedy ktoś to chwytał, brał zamach, wypuszczał?
To podkreślone też nie brzmi. Znaczy nie brzmi w kontekście następnego zdania. Bo ta zmiana kierunku lotu kojarzy mi się prędzej z jakimś wpłynięciem na tę belkę przed uderzeniem, niż po prostu odbicie jej. Przez to w pierwszej chwili nie rozumiałam, co tak przywaliło bohaterowi.
Daywayfarer pisze:Podniósł belkę, która wcześniej o mało go nie zabiła
Co za bzdura? On ją odbił ręką. I nawet zadraśnięcia nie miał. To że się przewrócił to jeszcze nie znaczy, że o mało go nie zabiła.
W każdym razie mnie, jako czytelnika, nie przekonasz.

2. Rozłożenie narracji pomiędzy opisy a wydarzenia.
Daywayfarer pisze:Monstrum miało dobre trzy metry wysokości, paskudny koński łeb z dolną szczęką zakończoną ostrym dziobem, oraz kościste przednie łapy, na których zamontowano wygięte jak pirackie szable ostrza. Zwierze biegło podpierając się ośmioma długimi odnóżami, zakończonymi niesłychanie mocnymi pazurami, które mogły kruszyć kamień. Pajęczy, delikatny odwłok tego wyjątkowego brzydala przykrywała pordzewiała, płytowa zbroja.
Była to doskonale wytresowana maszyna do zabijania, która dzięki dodatkowym, mechanicznym wspomagaczom stanowiła nie lada wyzwanie dla każdego, kto stanął jej na drodze.
Sorry, ale mam wrażenie, że czytam jakąś kiepsko zredagowaną encyklopedię.
1. Długi, szczegółowy opis, wepchnięty w narrację na pałę (żeby nie zawracać sobie później głowy). Takie coś nie brzmi dobrze. I w gruncie rzeczy szybko umyka. Za dużo dziwactw na raz. Owszem, wrażenie pozostaje, ale jeżeli zależy Ci na pokazaniu wszystkich elementów potworka, to dawkuj je stopniowo. Niech bohater najpierw dojrzy coś. Potem chwila na coś innego i wchodzimy do walki. To unika ciosów szablami i atakuje ten pajęczy odwłok. Itd. Wstaw opis w akcję, a nie zatrzymujesz się (i co gorsza mnie!) żeby mi wyrecytować jakaś formułkę.
2. "ten wyjątkowy brzydal" brzmi komicznie. Tyle w tej kwestii.\
3. Zdanie pogrubione - nie traktuj czytelnika jak idioty! Opisujesz coś z szablami, pazurami kruszącymi kamień itp i myślisz, że sam z siebie nie uzna tego za "nie lada wyzwanie"?

3. To rzecz warsztatowa (a o tym zamierzałam nie pisać), ale dość często się powtarzająca i bardzo irytująca. Podmioty domyślne!
Daywayfarer pisze:wyciągnął metalowy, teleskopowy pręt, który rozłożył się z trzaskiem, wziął potężny zamach i uderzył bezbronną ofiarę w głowę.
pilnuj podmiotów. Zauważ, że w tym zdaniu zmienia nam się podmiot. Mamy pręt, który (orzeczenie) rozłożył się... I po przecinku pada kolejny czasownik. Wiec wychodzi na to, że pręt wziął potężny zamach.
Daywayfarer pisze:– Zdechniesz, człowieczku!!! – skrzek odbił się echem od masywnych ścian i pomknął gdzieś w przestrzeń.
Prychnął z pogardą, rozpostarł szerokie ręce i potruchtał chwile w miejscu,
Skrzek truchtający w miejscu? A to dopiero fantasy.


Ten tekst jest materiałem na dobrą scenę walki. Jest pomysł, jest wyraźnie opanowana przez autora scena. Przemyślana, wyobrażona... Tylko że średnio opisana.
Co na plus?
Zdecydowanie klimat. Mimo, wg mnie, licznych potknięć warsztatowych piszesz tak, ze da się to poczuć. Pomimo różnych dysonansów całkiem nieźle wyobraziłam sobie całą scenę, "charakterek" miejsca, potworków i bohatera.
Całkiem bogaty, dopasowany do stylistyki język (chociaż chyba coś masz ze stopniowaniem, bo wszystko u Ciebie musi być "niesłychanie jakieś" ;P).
Pomysł, w którym widać, że się dobrze czujesz.
Co na minus?
Błędy warsztatowe, niewyważone (jeśli chodzi o metodę wprowadzenia) i dość łopatologiczne opisy. Momentami uciekająca dynamika.
Potknięcia warsztatowe (dużo za dużo).

Powstrzymam się od oceny ogólnej. Traktuję to jako szkic. Materiał na opowiadanie.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”