Tekst by Kirke01

1
13 czerwca 2003r.

6:00 rano



Niedługo skończy się rok szkolny, jestem totalnie wypompowana z energii. Trudno określić czy to po męczącym pierwszym roku w liceum czy moim braku snu przez ostatnie tygodnie. Nawet, jeśli już uda mi się zasnąć męczą mnie koszmary, których po przebudzeniu nie pamiętam. Zawsze powtarza się tylko jeden motyw, który wyselekcjonowałam z tych kilku przebłysków. Widzę z góry siebie jak spadałam w dół i krzyczę. To zawsze ten moment, w którym otwieram przerażona oczy, a w ustach mam okropny słony smak. Nie wiem, co się ze mną dzieje, chyba już totalnie świruje. Może ma to związek ze śmiercią Adama. Pierwszego była piąta rocznica jego śmierci. Wyciągałam mamę do kościoła, bo rodzina pozamawiała msze, ale nie chciała nigdzie iść. Powiedziała, że gdziekolwiek jest już nic mu nie pomoże. Zupełnie jej nie rozumiem. Nie no… rozpacza po śmierci syna, tak samo jak ja po śmierci brata, ale nie może przez to zamykać się na cały świat minęło już tyle czasu…



Później



Właśnie siedzę samotnie w parku koło szpitala, rozstałam się z Agnieszką (moja kuzynką i przyjaciółką) kilka chwil wcześniej. Znów się pokłóciłyśmy, a właściwie nawet nie wiem, o co. Ona zarzuca mi brak zainteresowania, brak wspierania jej i tym podobne. Poza tym ktoś rozsiał jakaś głupią plotkę o tym, że podrywam jej chłopaka, co mija się z prawdą.

Tak właściwie to cieszę się, że Aga sobie poszła. Mam mętlik w głowie i ledwo do widzę. Czuję się o wiele gorzej niż rano, lecz obawiam się, że gdybym teraz poszła spać obudzę się w jeszcze gorszym stanie. Czuję jak ciężkie ją sińce pod moimi oczami i jak ja jestem słaba. Z lewością trzymam w ręce pióro pisząc te słowa. Właśnie zerwał się wiatr i zrobiło się naprawdę chłodno a mam na sobie jedynie dżinsową kurtkę. Brr… Musze wrócić do domu.



14 czerwca 2003r



Jest sobota, późny ranek słońce pięknie świeci. Jest strasznie gorąco i duszno, a świat za oknem wydaje mi się jakimś dziwnym innym światem. Cichym, spokojnym, zielonym… Nieomal raj. Może te mniemania mają związek z moim snem. Byłam w dżungli, albo jakimś lesie, w każdym razie przenosiłam się z jednego do drugiego. Czułam się tam niezwykle dobrze. Potrafiłam latać, nawet czułam tę bezwładność w płucach zupełnie, jak gdy wsiądzie się do szybko kręcącej łańcuchowej huśtawki w wesołym miasteczku. A potem zbudziły mnie promienie padające mi na twarz, to mama odsłoniła żaluzje. Leżałam tak jak teraz z wyciągniętymi wzdłuż nogami i rękami, twarzą zwrócona ku górze „uśmiechnięta i promienna” – jak stwierdziła mama, a gdy się zbudziłam czar prysnął, znów byłam tylko Ja. Ja mroczna, Ja anemiczna. Marszcząc brwi i wykrzywiając w grymasie usta zwlokłam się do łazienki pod prysznic. Tam skulona kucałam pod chłodna ściana kabiny prysznicowej czując na głowę i plecy spada mi strumień ciepłej wody. Później okryta ręcznikiem stanęłam przed wysokim lustrem, które ukazało moją marna postać. Chudziznę bladą jak kreda z powodu tymczasowej awersji do światła o wielkich podkrążonych sino, szklanych, szaroniebieskich oczach, rozchodzących się na wszystkie strony ciemnobrązowych włosach wpadających prawie w czerń. Krótkich, sięgających nieznacznie przed ramion i przylegających wokół twarzy.

Przygarbiłam się dotknęłam dłonią swojego niewyraźnego i zaczerwienionego od wody odbicia. Dostrzegłam na swoim nosie i trochę na policzkach jasne piegi. Na plecach też trochę mam. Musze powiedzieć, że wyglądam jak upiór.

Po dokładnych oględzinach swojego ciała okryłam się czerwonym porannikiem i zeszłam na dół. Zjadłam płatki kukurydziane i wypiłam przesłodzone kakao, po czym poszłam się ubrać. Hm… ubrałam się w dżinsy i bluzkę z krótkim rękawkiem w poziome, biało-czarne paski. Teraz siedzę po turecki w moim pokoju i pisze, za chwilę mam zamiar zabrać się za czytanie książki, którą wypożyczyłam z biblioteki: „Podstawy Astrologii” Wielka zniszczona książka w niebieskiej okładce ze złotymi literami i wyrysowanymi na środku trzeba księżycami w różnych kwartach. Może być ciekawe.



16 czerwca 2003r

1:13 w nocy



„Chodź do nas” – wciąż słyszę szept. Nie wiem, kto go mówił. Tylko tyle pamiętam z mojego koszmaru. Wciąż bez końca „chodź do nas” jak zacięta płyta. Matko święta jak długo można tak żyć? Nawet boję się o tym myśleć…, co ja mówię, jak ja w ogóle teraz zasnę? Rozwarłam szeroko oczy w tym momencie mojego snu, gdy nie wiedziałam już jak przed nim uciec i przez kilka chwil leżałam sparaliżowana lękając się cieni na ścianie. Na szczęście udało mi się jakoś włączyć małą lampkę i już jestem spokojniejsza, zapaliłam tez kadzidło. Później znów poczułam strach, bo nie mogłam nigdzie znaleźć Michała mojego misia podarowanego mi przez brata na szóste urodziny. Stary, zniszczony puchacz z czarnymi oczami w zielonym sweterku z wełny. Na szczęście spadł tylko z łóżka. Położyłam go obok siebie jak zawsze i wyjęłam dziennik spod poduszki, żeby szybko zapisać uciekające już myśli. Wiem, ze coś pominęłam, ale za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, co. Myślę nad tym i nic. Może później mi się przypomni, mam też nadzieję, że znów nie nawiedzi mnie coś dziwnego, gdy tylko przymknę oczy nie chciałabym tego.



13:25



Mam chwilę przerwy skorzystam wiec z okazji i dopiszę coś. Właśnie wróciłam z miasta. Ja i Natala wyrwałyśmy się, gdy miałyśmy okienko, bo nie ma starej Barowej od historii. Poszłyśmy do lodziarni na mrożoną kawę. Jestem chyba uzależniona od tego napoju, Natala podobnie. Trochę rozmawiałyśmy. Po przejrzeniu tamtej książki od astrologii powiedziałam jej, że moje kłopoty ze snem mogą mieć związek z nieprzychylnym układem miast. Nie wyśmiała mnie, ale bardzo sceptycznie podeszła do tego pomysłu, z drugiej strony, kiedy wcześniej powiedziałam o tym Markowi, mojemu najlepszemu kumplowi od podstawówki uznał to za bardzo logiczne, ale on jest trochę zwariowany i według mnie za dużo czasu spędza przed grami komputerowymi, zwłaszcza fantasy. Kiedy w nocy po godzinie udało mi się w końcu zasnąć miałam sen, pamiętam go świetnie, lecz był taki jak moje poprzednie, całkiem zwyczajny. (Przynajmniej dla mnie) Chodziłam bosa po twardej zapiaszczonej ziemi w upalny dzień pomiędzy greckimi kolumnami. Byłam zupełnie sama, tak mi się wydaje, choć czułam czyjąś obecność, która z jednej strony przyprawiała mnie o lęk a z drugiej była całkiem zwyczajna.



Później



Patrzę na mój obraz. Skończyłam go, ale nie zadowala mnie w jakiś szczególny sposób. Smok na pierwszym planie a w tle dwie dziewczyny, jedna patrzy się na smoka, a druga na nią. W sumie ta pierwsza trochę przypomina mnie sprzed miesięcy, kiedy nie doskwierał mi brak apetytu i koszmarne noce. E… nie. Jednak nie, jest za wysoka i ma za duży biust. Ja też jestem wysoka… no dobra w miarę mam w końcu tylko 166cm, ale ok. Nieważne.

Jednak, gdy patrzę na ten malunek jest w nim coś niepokojącego. Nie wiem jeszcze, co ale coś mnie tam przeraża. W sumie zwykły szczęśliwy malunek na brystolu. Nic wielkiego.





20 czerwca 2003r



Teraz to już naprawdę dzieje się ze mną coś niedobrego. Albo mam zwidy, albo opętały mnie jakieś złe duchy. Ale przecież duchów nie ma! Do cholery nie ma duchów! Więc co to miało niby być? Gdy wracałam wczoraj ze szkoły byłam dość zamotana. Oderwana od rzeczywistości. Rozglądałam się na boki, patrzyłam na ludzi i na budynki, a kiedy przechodziłam przez ulicę nagle się obudziłam, bo prosto na mnie jechał samochód. Sparaliżowało mnie jak nic. Nie mogłam ruszyć się z miejsca, a samochód był już tylko kilka metrów przede mną. Zasłoniłam się rękoma i wtedy poczułam jak przez moja ciało przechodzi lodowaty chłód, zerwał się wiatr, ktoś złapał mnie od tylu i pociągnął za sobą, czerwone auto zatrzymało się centymetr od miejsca, w którym stałam. Odwróciłam się oszołomiona, a nade mną stał młody mężczyzna w kręconych włosach ciemny blond w drewnianych koralikach na szyi i zielonej kurtce. Wyglądał jak ćpun. Przyglądałam mu się nie mogąc oderwać oczu. Gość z samochodu wyskoczył i nagle znalazł się tuż przy nas. Zadyszany, spocony i na maxa przestrachany zaczął krzyczeć:

- Nic ci się nie stało? Boże dzieciaku mogłem cię przejechać! Co ty!? Celowo weszłaś pod te koła czy jak?

Zaczął się na mnie wydzierać, chłopak za mną też coś mówił o tym czy mi życie nie miłe itp.

- Nie przepraszam zamyśliłam się i przypadkiem weszłam nie zdążyłam już zareagować – wybąkałam spuszczając wzrok.

- Wezwiemy policję – powiedział chłopak w zielonej kurtce, a ja nagle wyskoczyłam:

- Nie! Wszystko jest w porządku. Przepraszam bardzo za to, naprawdę! Musze już iść, mam na mnie czeka.

Zmyłam się jak najszybciej mogłam czując jak wali mi serce. Wróciłam do domu i zamknęłam się w pokoju. Zapaliłam sobie kadzidło, ale okropnie drażniło mnie w nos wiec je zgasiłam. Otworzyłam okna, aby wywietrzyć. Na szczęście było wówczas chłodniej i mogłam to zrobić bez problemu. Potem w nocy znów nawiedziły mnie koszmary, aż spadłam z łóżka i cały koc za mną. W pokoju było już jasno, wiec całe szczęście przespałam cała noc, chociaż… budzik, który stoi na biurku pokazywał pół do piątej, co za masakra! Dobra, ale jakoś dotrwałam do siódmej, potem wstałam i zrobiłam masę nudnych i standardowych rzeczy w przygotowaniu się do szkoły. Mama oczywiście nie zdziwiła się, kiedy wyszłam do kuchni już ubrana, umyta z moim poszarpanym i popisanym plecakiem na ramieniu. Zazwyczaj tak było, bo zawsze aż do liceum nie potrafiła mnie dobudzić.

Rzuciłam plecak pełen zeszytów, (bo książek nie nosze już od dawna, po co? Zawsze ktoś jakieś ma, ja mam tylko te najniezbędniejsze) i weszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Byłam tego ranka wyjątkowo głodna, pochłonęłam dwie bułki z dżemem. Potem trochę posiedziałam z mamą oglądając poranną „Kawę czy herbatę” i wyszłam. Szkoła jak szkoła, przed furtką czekał na mnie Marek. Już z daleka go poznałam. Chudy jak szczypior, wysoki z rudą czupryną. Uśmiechał się i kiwał mi, a gdy podeszłam zmierzył mnie swoimi świdrującymi oczami. Miałam akurat słuchawki w uszach słuchałam Black Sabbath – Speeping Village i nie usłyszałam tego, co do mnie powiedział. Wymachiwał rekami a mnie wydawało się przez chwilę, że to wariat i kiedy zaczęłam biec ku niemu uświadomiłam sobie, że to nie on. To jakiś potwór, który mówił:

- „Chodź do nas”

Stanęłam w miejscu i krzyknęłam jak głupia, a to coś, dziwnego ni to gad, ni smok podeszło do mnie, schwyciło swoim owłosionym szponem i…

- Markus? – zdziwiłam się. To był tylko Markus. (ja go tak nazywam łaciński odpowiednik Marka)

- Nic ci nie jest? – spytał, a ja udałam, że wszystko w porządku i razem weszliśmy do szkoły.

Chryste! Co się ze mną dzieje?!

2
Nie przedstawisz się, nie poczytasz Nas... to i ja nawet nie zerknę.

Dodane po 13 godzinach 38 minutach:

Wiesz, to nie było ciekawe nic a nic. Zwyczajny pamietnik, blog jakich tysiące w internecie. Stylistycznie też słabo.



Pozostaje mi tylko jedna myśl, że albo ja mam spaczony styl, piszę fatalnie, albo jest na opak.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Hm..przeczytałam...poszło szybko...

Musze zgodzić się z Martiniusem..zwyczajny pamiętnij jakiech wiele na tym świecie...

Ale ogólnie coś z tego może być...pomyśl jeszcze nad tym tekstem, no i pisz dalej...

Tak jak z gąsienic są motyle z tego pamietnika może być strawne opowiadanko/ książeczka...



Pozdrawiam I.I.

;)
"Gdy zdusze dybucze obdziera ze skóry

Nie dla niego usta twe , lecz wilcze pazury.

Kiedy zdusze dybucze ciało jego włóczy.

Nie dla niego usta Twe, ale dzioby krucze. "





Na dłuugich wakacjach. Adios. :D

4
ja zabierałam się do czytania trzy razy i w końcu mi się udało.



Z reguły nie przepadam za takimi pamiętnikami, ale nie mam zwyczaju skreślać tekstu ze względu na formę.



Muszę przyznać, że nie przekonałaś mnie. Ten pamiętnik nie brzmi realnie - a powinien.

Stylistycznie na zachwycasz, większych błędów nie znalazłam, no tylko jeden, " najniezbędniejsze" - tak naprawdę wiem, że to nie błąd, a jedynie pewna trudność, bowiem można powiedzieć i tak i tak, ale pomyśl, czy nie lepiej brzmi: najbardziej niezbędne.



pozdroowki 8)
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”