Latest post of the previous page:
No ja go nie walcowałem, bardzo przepraszam! :-)B.A. Z uwagi na powolność procesów myślowych słabo mi idzie błyskotliwa polemika. Ponieważ jednak
wydajesz się z lekka zdegustowany moją rejteradą postanowiłem jak Litwa pod Grunwaldem wrócić do dyskusji. Dalej sprytnie kombinuję, żeby się nie narobić i będę pasożytował na Twoim wysiłku :-)B.A.Urbański pisze:Powiedzmy, że chwilowo przyjmuję tłumaczenie z guzikiem.
Tup, tup, tup. To byłby najkrótszy opis ucieczki w języku jak najbardziej polskim.B.A.Urbański pisze:Cytat:
Wciąż klęcząc zerknął za siebie - od przejścia w ogrodzeniu udało mu się pokonać zaledwie mały odcinek.
Ten cytat idealnie obrazuje cały tekst. Narrator się nagadał o wszystkim i o niczym, a dystans malusieńki.
Mężczyzna biegł.
Mężczyzna uciekał, biegnąc ile sił w nogach.
Mężczyzna biegł najszybciej, jak umiał, uciekając przed zagrożeniem, objawiającym się od czasu do czasu ponurym wyciem gdzieś za jego plecami.
I tak dalej. Komplikujemy. Po coś.
W sumie można się zżymać na to, że Autor poświęca dwie strony na opis przebiegnięcia kilometra z okładem. Mógłby się zatrzymać na 10 zdaniach.
Pytanie, czy czytelnik chciałby pobiec razem z bohaterem opowieści. Czy dałby się przenieść z kanapy na ponure lotnisko.
Przyszła mi do głowy opera. To przedsięwzięcie, w którym gość dostojnie wkracza na scenę, (skądinąd wiemy, że ucieka) i zaczyna śpiewać o tym, że ucieka. Po zakończeniu arii równie dostojnym krokiem oddala się i na scenę świńskim truchtem wbiega (?) pogoń. Zamiast oddać się procesowi ścigania, wyśpiewuje z podziałem na głosy o mordędze wykonywanej czynności. Na trzeźwo nie do zniesienia. Ale miłośnik konwencji patrzy i słucha z zachwytem.
W opowieści też mamy do czynienia z konwencją. Zgadzam się, że gdzieniegdzie przeciągniętą zanadto, ale od tego właśnie jest czujne oko Weryfikatora.
I jeszcze co do nadmiernego kombinowania bohatera. W Szklanej Pułapce 1 (a więc kwintesencja akcji) jest scena, w której Willis po raz kolejny zapędzony w ślepy zaułek bardzo, bardzo dokładnie ogląda otoczenie, jęcząc do siebie – myśl! MYŚL! Bohater opowiadania oprócz oddalenia się od zagrażających mu istot musi jakoś przetrwać noc. Dlatego rejestrowane szczegóły MAJĄ znaczenie, ich kombinacje w głowie uciekającego służą przeżyciu. Zgoda co do tego, że kwiecistość myśli wydaje się (nie wiem dokładnie, nie uciekałem nigdy przed wilkołakami, patrzę raczej od strony literackiego zobrazowania konwencji) miejscami przesadna. Pewnie przydałaby się wyraźniejsza nutka dystansu i autoironii.
B.A. Z błędów, które dostrzegłeś jedna trzecia to pierdoły, zdarzające się (i to hurtowo) w tekstach daleko bardziej zaawansowanych adeptów sztuki pisania. Co w niczym nie uwłacza Twoim uwagom.
Z pozostałych - połowa da się usunąć lewą ręką, kiedy już widzi się (za Twoją sprawą) niezborność.
Choćby tu:
„opadając niekontrolowanie nie potrafił przełożyć ciężaru na zdrową rękę”
albo tu:
"Silny podmuch wieczornego wiatru, przeczesał wyrastającą ze szczelin w betonie trawę i zakołysał zawieszonymi na jednym zawiasie małych drzwiach prowadzących wewnątrz samolotu"
albo tu:
"Otrząsnął się niczym wynurzający się z wody nurek" (wystarczyłoby zamontować w tekście psa).
Inne wymagają przemyśleń bez porzucania zasadniczego pomysłu -
na przykład:
"Rdza wżerała się w kadłub i bezlitośnie obnażała wnętrzności maszyny" (obraz korozji posuniętej miejscami bardzo daleko),
czy tu:
"Pełno tu było rupieci, szmat, pustych butelek - tego wszystkiego co nie przedstawiało żadnej wartości dla złodziei, złomiarzy czy grzebiących po śmietnikach bezdomnych" (akurat szmaty i butelki to dla śmietnikowych nurków cenny nabytek, dla złomiarzy nie)
- i nie są to błędy dyskwalifikujące tekst.
Pozostają rzeczy naprawdę istotne,
jak ta:
nie sama czynność czyszczenia szkiełka, tylko nadanie jej przesadnego znaczenia, to można robić w ruchu,B.A.Urbański pisze:Spojrzał na zegarek na lewej ręce. Był ubłocony i nie dało się odczytać godziny. Szarpnął niecierpliwie ręką i zaczął zeskrobywać paznokciem brud z zegarka. Jego ruchy stawały się coraz bardziej nerwowe i nieskładne. Co chwila zerkał przez ramię w kierunku dziury w płocie jakby uciekając przed tym, co się w niej może lada moment pojawić
czy ta:
yeah, Autor nieco poszalał.B.A.Urbański pisze:Słońce nieubłaganie chyliło się ku zachodowi, cienie łaczyły się w pary, zlewały się w trójki, czwórki i coraz większe grupy. Nie musiał się odwracać i oglądać nieba za swoimi plecami; wiedział że stamtąd nadejdzie ciemność. Tylko od niego zależało teraz, czy ta ciemność będzie chwilowa czy pogrąży się w niej już na zawsze. Uderzeniowa dawka mocnego alkoholu oczyściła chwilowo jego umysł. Poczuł wzbierającą gdzieś z dolnych partii brzucha i wnikającą w krwiobieg energię. Wracał na ring, w pełnej gardzie i zaciśniętymi pięściami. Zdawał sobie sprawę z tego, że moc płynąca ze spirytusu jest ulotna ale wiedział też, że być może zginie zanim uda mu się wytrzeźwieć. Ta myśl, podsunęła mu pomysł aby zatrzymać się, usiąść niemalże na środku długiego popękanego pasa startowego, wypić resztę zawartości piersiówki i zwyczajnie w świecie poddać się. Przestać uciekać, przestać walczyć o życie. Zresztą co to było za życie - wypełnione walką o każdą kolejną godzinę, kolejny dzień. Ile można tak żyć? Nadzieja może trwać, ale nawet ona kiedyś umiera. "Tu leży nadzieja, prowadząca nas przez życie, wreszcie i ona się poddała". Może by tak...
No i są jeszcze spostrzeżenia, które wynikają z przyjętej, ironicznej tonacji łapanki, a z którymi ja się nie zgadzam.
Na przykład:
"Długi łyk wysokoprocentowego alkoholu zadziałał jak zastrzyk z adrenaliny. Zaszumiało mu w uszach i czuł przez chwilę jak w jego piersi galopuje serce."
Łyk jest solidny. Facet może być od jakiegoś czasu na diecie, na pewno jest ranny i wyczerpany. Uderzenie procentów wydaje mi się całkiem wiarygodne.
Albo to:
"Wziął głęboki wdech i wstrzymał na chwilę powietrze, potem bardzo wolno je wypuścił. Potem powtórzył tę czynność wielokrotnie, aż do momentu gdy jego serce zaczęło bić coraz wolniej i regularniej."
Dla mnie całkiem czytelna procedura uspokajania pulsu bez konsekwencji w postaci bezdechu. Może nie wielokrotnie, kilkukrotne powtórzenie by wystarczyło.
Zmierzajmy ku podsumowaniu.
Czy tekst jest dobry?
Ty: Do bani, bo…(argumenty) Ja: Fajny. Podoba mi się (niewykonana praca domowa).
Czy to jest materiał na bardzo dobry tekst?
Ty: Eee, no nie, rozczarowanie, w ostateczności, jak się go przeora do spodu…
Ja: No pewnie! Trochę poprzycinać, powymieniać słowa, redakcja i będzie git.
Chętnie obejrzałbym ostateczny efekt pracy autora nad tekstem, do której to pracy solidarnie (a więc jest coś wspólnego!) nawołujemy :-)
No i jeszcze zgodność co do tego, że Autor klasyfikując swój tekst jako ‘dynamiczny” wybiegł cokolwiek przed orkiestrę. Taki..marketing dla opornych.