20
autor: Strach na wróble
Pisarz osiedlowy
Na początek dwie uwag:
1. Przyjąłem sobie zasadę, że nie recenzuję kawałków, w których uzbierało się już 5-6 (lub więcej) wpisów. Bo skoro inni się już wypowiedzieli, to cóż ja jeszcze się mam pchać i wymądrzać? To, że teraz tu piszę, to na wniosek samej Isy.
2. Nie czytałem tych kilkunastu wpisów innych osób – nie chciałem się zasugerować cudzymi opiniami. Toteż wielce prawdopodobne, że nie powiem tu nic nowego, czego by Przedmówcy nie wskazali.
Najpierw forma.
-„Drży fabrycznej pracy rytm, życie znowu się zaczyna / Znowu idzie w szary świt, fabryczna dziewczyna. / W fabryce pracowała już od najmłodszych lat / W fabryce pokochała chłopca i cały świat
Na pewno nie mówiła „/” Owszem – jest to oznaczenie łamania linijki w wierszu, ale to jest wypowiedź a nie zapis wiersza. Można spokojnie polecieć ciągłym zapisem, czytelnik się przecież zorientuje, ze to cytowanie wiersza.
będzie wracać do niej we wspomnieniach wiele, wiele razy...
Eliza, jak zawsze, czekała na Blankę przy wejściu do Źródlisk. Już kiedy szła
(…)
-Jaka dziwna ta noc...
Karolowi Radowieckiemu szczęście tego dnia dopisywało. O ile - tak jak wszyscy
(…)
-Z Karola w sumie jest dobry człowiek. – Maks pochylił się nad dziewczyną i szeptał jej prosto do ucha. - Jest dobry człowiek, ale proszę, uważaj...
Huk maszyn w tkalni ogłuszał i nie można było się do niego przyzwyczaić – ale Blankę wciąż jeszcze zachwycał. Jej fabryka śpiewała. Śpiewała przędzalnia, śpiewała
(…)
-Odrzuć! - Blanka pomachała ręką, ale Maks wahał się, komórka dalej wygrywała „Prząśniczkę”. - Poważnie, Maks, ja nie chcę z nim teraz rozmawiać...
Blanka powoli sączyła lemoniadę i uważnie obserwowała Radowieckiego. Siedzieli właśnie w jednej z kawiarni w nieczynnej od jakiegoś czasu i poszatkowanej na liczne
(…)
Dziewczyna podniosła się z krzesła i przełożyła pasek torebki przez ramię. - Bardzo proszę, panie Karolu, żeby odwiózł mnie pan do domu...
Na ewangelickiej części cmentarza przy Ogrodowej było pustawo i, jak na ostatni dzień października, wyjątkowo ciepło; dziewczyny, w porozpinanych kurtkach,
(…)
przestraszoną jej wybuchem przyjaciółką. - Blanka, posłuchaj, fabryka to nie tylko farbiarnia, nie tylko wykańczalnie; jak czegoś nie zrobisz, to zaraz cała „Centrala” ci się posypie...
Na dworze było jeszcze zupełnie ciemno, kiedy w pałacu przy Wodnym Rynku rozległ się wściekły łomot do drzwi. Blanka, półprzytomna, wyrwana z głębokiego snu,
(…)
Baum jeszcze długo siedział z Blanką w objęciach, kołysząc ją i głaszcząc po wstrząsanych raz po raz od gwałtownego płaczu ramionach...
Radowiecki już dawno nie pokazywał się przy Wodnym Rynku i jego niespodziewana wizyta kilka dni po Nowym Roku jakoś nie zachwyciła Blanki. Chyba
(…)
Stali naprzeciw siebie, dysząc ciężko, ciągle jeszcze wściekli, ciągle gotowi do skoku. Radowiecki, zamroczony, szukał chusteczki po kieszeniach, Baum wycierał wierzchem dłoni krew z rozciętej wargi.
A fabryka nie takie rzeczy już widziała.
Muzyka poprowadziła Maksa przez opustoszały pałac aż do sali balowej. Blanka
(…)
-Blanka, złota moja, kochana, jedyna...
Blanka chciała mu odpowiedzieć, ale nie zdążyła, Baum zamknął jej usta pocałunkiem.
Fabryka już nie śpiewała, świstawka po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie oznajmiła końca pierwszej zmiany. Maszyny stały, złowroga cisza wypełniała opustoszałe budynki przy Wodnym Rynku – a zwarty tłum robotników otaczał ściśle
(…)
dziwny tygiel trzech kultur, nienasycone miasto – organizm, miasto – potwór, ryczący potężnym głosem kolejnych fabryk, tak licznych i nieprzebranych, że zniknięcie jednej nie było nawet możliwe do spostrzeżenia...
Blanka stała z Baumem przed bramą swojej dawnej fabryki i patrzyła, jak jeden z robotników zdejmuje z niej zaprojektowane przez Elizę, secesyjne inicjały. Było jej gorzko; w niecały rok straciła niemal wszystko, z tamtych, fabrycznych czasów została
We wszystkich tych miejscach mamy złamanie akcji – przeskakuje ona czas lub przestrzeń. Warto by
to przecież oznaczyć odstępem linijki
***
lub gwiazdkami. Oczywiście – można się zorientować w trakcie czytania, co się dzieje. Ale – że tekst mnie bardzo wciągnął – każde takie miejsce było dla mnie jak gwałtowne hamowanie samochodu. Łup – i walimy nosem w szybę. Co się dzieje, o co chodzi, a, no tak, tu chyba jest przeskok, zaraz, w którym miejscu, jeszcze raz czytamy te ostatnie parę zdań, o, tutaj przeskoczyło.
Karol znalazł Maksa w farbiarni.
-Byłeś u Blanki.
Radowiecki wzruszył tylko ramionami i wyjął papierosa, Baum wyrwał mu go z ręki,
Trochę niejasna scena. To Karol szukał Maksa, chyba zaraz po wizycie u Bianki - skąd Max już wie gdzie Karol był? Co na to wskazuje?
To tyle co do formy, teraz treść.
Ogólnie ciekawe, wciągnęło mnie bardzo, łatwo złapać sympatię do bohaterów i przejmować się ich problemami. Niestety, muszę teraz dolać parę beczek dziegciu do tej łyżki miodu.
Sam początek: Bianka budzi się w pałacu, wygląda przez okno i widzi, ze rodzice właśnie przyjechali. Najpierw pomyślałem, że to jakiś błąd, może właśnie gdzieś wyjeżdżają a nie przyjeżdżają, potem że może wrócili do domu z jakiejś podróży. Ale nie – okazuje się, że osiemnastolatka mieszka w pałacu sama, rodzice gdzie indziej. No ok, nie sama, z przyjaciółką – ale oprócz nich nie ma tam żywej duszy. Świtem bladym dobija się Szaja Rosenfeld – nie natrafia na żaden zderzak w postaci portiera, ochrony, kamerdynera, pokojówki… W pałacu jest sama samiutka właścicielka.
Szczęśliwi rodzice, którym udało się tak wychować córkę, że w wieku nastu lat może zamieszkać sama i nie strzeli jej do głowy nic głupiego (choć w tym wieku to nierzadkie). W ogóle szczęśliwy to świat, w którym wyginęli złodzieje, gwałciciele i kidnaperzy. Pięknej młodej dziewczynie, córce potwornie bogatych rodziców, nie grozi to że zostanie okradziona, zgwałcona czy porwana dla okupu.
Dalej: Bianka na osiemnastkę dostaje w prezencie fabrykę. Bo od dłuższego czasu molestowała rodziców.
Teraz anegdotka z życia wzięta, żeby dokładniej wyjaśnić, o co biega: najzupełniej realna Ola jest dokładnie o połowę młodsza od najzupełniej fikcyjnej Bianki. Od ósmych urodzin zaczęła się dopominać o psa. Postawiliśmy sprawę jasno: „ok, dostaniesz, ale pod warunkiem że to w całości twój pies. Że nie będzie tak, że twój tylko do zabawy, a wyprowadzanie, sprzątanie i opieka spadnie na nas. Będziemy cię budzić o 6:00 żebyś wyprowadziła pieska przed szkołą; w soboty i niedziele też. W ogóle to najlepiej będzie przećwiczyć to na sucho, np. przez 2 miesiące przed otrzymaniem pieska wprowadzimy codzienne pobudki o 6:00 żeby zobaczyć, czy dasz radę. No i musisz pamiętać, że to nie potrwa tydzień czy miesiąc, tylko kilkanaście lat, bo tyle żyją pieski.” Ola się oczywiście awanturowała, że ona chce pieska, ale nie pozwoli się obudzić, ale po roku takich rozmów zatrybiła, że piesek to nie tylko radość i zabawa, ale też obowiązek i odpowiedzialność. Na tydzień przed dziewiątymi urodzinami stwierdziła, że ona jeszcze na pieska gotowa nie jest, do sprawy wróci za rok.
No to ja pytam: gdzie piesek a gdzie fabryka? Córa chce fabryki – a gdzie są rodzice? Chcą spełnić zachciankę córki… i co, nie przygotowują jej do objęcia szefostwa? Nie wdrażają, nie tłumaczą na czym to polega? Jakie obowiązki, jaka odpowiedzialność? Choć, jak się okazuje, przewidują klęskę, skoro pałacyk na wszelki wypadek tylko w wieczyste, nie na własność. Przecież taka fabryka to ile, kilkadziesiąt milionów, kilkaset? Do tego wartość emocjonalna i sentymentalna. I co, setki milionów lekką ręką wpuszczamy w komin, bo córka ma zachciankę? To ile oni mają, setki miliardów, że ich stać na taki gest?
Czyli gdyby Bianka chciała nauczyć się pływać – wywieźliby ją na środek Zatoki Gdańskiej, wyrzucili za burtę bez pontonu, koła ratunkowego czy kamizelki ratunkowej i zawinęli rufą „to na razie córeczko, czekamy na Helu z lodami w twojej ulubionej kawiarni…” Bo tak wygląda wdrożenie jej w rolę właścicielki.
Dalej: po kilku miesiącach Eliza oświeca przyjaciółkę, że fabryka się sypie. Już po paru miesiącach – raczej więc to nie była jeszcze sprawa marnego zarządzania Bianki, tylko od początku coś było nie teges. Już rodzice sprezentowali jej bubel w rozsypce. Czemu? Nie dość, że zupełnie nie przygotowali córki do nowej roli, to jeszcze dodatkowo podnieśli poprzeczkę dając jej firmę u progu śmierci technicznej, firmę która na gwałt wymaga nakładów remontowych.
Gdyby ją uczyli pływać w Zatoce, to na pożegnanie daliby jej jeszcze parę razy wiosłem po głowie…
Dalej: ten świat to taka spełniona sielanka. Córka ludzi obracających miliardami kumpluje z córką robociarzy. Bogacz Radowiecki (chce kupić fabrykę - czyli albo ma tyle wolnej gotówki albo jest na tyle wiarygodny że bank da mu od ręki kredyt na dziesiąt czy set milionów) dobrze się zna z prostym technikiem z farbiarni. Mało, córka bogaczy takoż zna tego technika.
Ki czort? A toż patrząc na współczesny świat widzimy coś zupełnie innego. Elity finansowe przejawiają skłonność do zamykania się we własnym kręgu, dystansują się nawet od klasy średniej; cóż dopiero od techników i robociarzy. Owszem, pewnie zdarzają się wyjątki – ale tu są tylko wyjątki, nie mamy tych przyjaźni zestawionych z kontrprzykładami bogaczy niechętnych plebejuszom. Mało, „nie takie rzeczy Łódź widziała” jakby to było na porządku dziennym. Zaiste, spełniony sen dzieci-kwiatów, kompletne zatarcie różnic klasowych…
Dalej: o co chodzi Radowieckiemu? Czy on jest jakaś łagodną odmianą psychopaty, fiksatem który poza fabryką nie widzi świata i innych możliwości? Dziewczyna jako taka niespecjalnie go pociąga, uwiedzenie jej traktuje jako mało atrakcyjny plan B. Ożenić się – owszem, można, ale tylko ze względu na fabrykę, a nie kolosalny spadek po potencjalnych teściach. O co z tą fabryką chodzi, że tylko ona a reszta nie?
Dalej: „w Łodzi wieści rozchodziły się szybko”, rodzice musieli wiedzieć że Bianka sobie nie radzi. Że fabryka upadnie. I co, zero reakcji? Żadnej interwencji (choćby zakulisowej), żadnej porady? Niech ileśtam milionów idzie w piach, córka chciała to niech ma, niech se radzi?
I na koniec: jest prawie 100 lat po wielkiej wojnie (rozumiem że chodzi o I Światową), mamy internet, telefony komórkowe… a z drugiej strony świat żywcem z Ziemi obiecanej. Technicy, szwaczki, farbiarki… Gdzie w XXI wieku prowadzi się ręczną produkcję, jak w manufakturach? W Bangladeszu, pensja po 1$ dziennie. 30$ na miesiąc – przy 300$ na miesiąc bardziej konkurencyjne są maszyny sterowane komputerowo. W Polsce XXI wieku nie? Opłaca się w „mieście które może pożreć” przepłacać tłumy robotników ręcznych zamiast skomputeryzować produkcję? W takiej fabryce byłoby paru robociarzy od wózków widłowych i suwnic (pewnie zakontraktowanych z firmy wypożyczającej robotników), paru mechatroników i programistów od obsługi i konserwacji maszyn, jakiś dizajner, ze dwu grafików komputerowych, może ze dwu technologów, sekretarka i dyrektor. No i powiedzmy że cały ten zestaw x3, na 3 zmiany. Gdzie te tłumy otaczające pałac po bankructwie?
Podsumowując – jest to bardzo sprawnie napisana i wciągająca historia, dziejąca się w niemożliwym świecie. Niemożliwym – bo ufundowanym na absurdach psychologicznych, socjologicznych i technologicznych.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług