Tekst już przeniesiony do zweryfikowanych, ale ponieważ przeczytałem go kilka dni temu i do tej pory o nim myślałem (tak to jest jak człowiek nie potrafi się wysłowić

), więc się wypowiem.
Postaram się nie dublować, jeśli nie mam nic do dodania.
I jak zawsze - moja opinia jest bardzo subiektywna, bo jest MOJA
Wszyscy jak jeden byliśmy mroczni i milczący
W jakim sensie "mroczni"?
Staliśmy na pokładzie, a przydzielona nam załoga, wykonywała te wszystkie czynności, które niebawem miały spaść na nas, a o których nie mieliśmy zielonego pojęcia
Mam wrażenie, że to zdanie kręci się wokół własnego ogona, zamiast iść naprzód.
Wszyscy jak jeden byliśmy mroczni i milczący. Staliśmy na pokładzie, a przydzielona nam załoga, wykonywała te wszystkie czynności, które niebawem miały spaść na nas, a o których nie mieliśmy zielonego pojęcia. Nie zwracałem na nich żadnej uwagi
Tutaj narrator zaprzecza sam sobie. Gdyby nie zwracał uwagi, to nie opisywałby tego wszystkiego wcześniej.
Dwie godziny wcześniej szedłem między nimi. Stali wyprężeni, nieruchomi, z twarzami, które bardziej przypominały kamienne posągi, niż żywych ludzi. Oprócz nich nie widziałem nikogo
Zaimki.
Wg mnie zaznaczony przecinek jest do usunięcia.
Ostatnie słowo zmroziło mnie, bo zdałem sobie sprawę, że w rodowych siedzibach, pałacach i willach nie zostało wielu żywych, którzy mogliby mnie żegnać. A ci, którzy nadal oddychali - stchórzyli
Tutaj nie do końca rozumiem - dlaczego stchórzyli? Bo byli nadal żywi? Bo oddychali? Bo go nie żegnali?
Dalej jest o wygnaniu itp., ale to jakby nadal nie do końca tłumaczy tego tchórzostwa.
Ten samozwaniec, ich nowy król myśli, że słowo, które daliśmy, jest warte tyle, co jego krzywoprzesięstwa.
Przyznam się, że tak długo myślałem nad tym tekstem, bo coś mi w nim nie grało i nie potrafiłem wskazać konkretnie, co to jest. Ale już wiem, więc się dzielę

Główny problem tego tekstu to narrator, który trochę jakby stał okrakiem między refleksjami a opowieścią i nie wychodzi mu to na dobre. Niby są refleksje, ale mało przekonywujące. Niby jest opowieść, ale mało się w niej dzieje.
Do tego narrator jest dla mnie mało wiarygodny. On opowiada o tych swoich uczuciach, ale mnie nie przekonuje. Trochę jakby mentalność narratora trzecioosobowego wstawić do pierwszoosobowego. Bo mimo, że ten bohater czuje, a właściwie opisuje, że czuje, to ja mam wrażenie, że on jest jakiś taki nijaki.
Wg mnie ten fragment jest za bardzo skondensowany. Za dużo odczuć w jednym miejscu i to odczuć, które nie współgrają ze sobą.
Poza tym mnie nie widzi się jako początek historii. Albo przynajmniej nie sam początek. Głównie dlatego, że nie przepadam za prologami. Uważam, że te same informacje można wpleść później w sposób bardziej płynny, naturalny.
Na przykład - skoro to jest pamiętnik, to zazwyczaj jak pisze się pamiętnik, nie zaczyna się od początku historii, tylko dzisiaj było to, to i to. I czasami można nawiązać do wcześniejszych wydarzeń. Tak na mój gust.
Aha, co do komentarza
rubii. W normalnej narracji pierwszoosobowej zdanie "Khar jest wielki, a jego władcy są okrutni i pewnie zawsze tacy będą, pomyślałem" jest ok, ale przy narracji epistolarnej raczej bym starał się inaczej to ująć.
Z innych rzeczy, to podoba mi się język. Fabułę trudno ocenić przy takim fragmencie, ale świat zapowiada się ciekawie. Muszę przyznać, że zwłaszcza pociąga mnie idea kharib i to że dajesz sygnał, a nie opisujesz zjawiska dokładnie, co od razu uruchamia moją wyobraźnię
Mam nadzieję, że w miarę jasno opisałem, ale jeśli są jakieś niejasności, to służę wyjaśnieniami
A tak w ogóle,
dorapo, to z niecierpliwością czekam na dalsze losy Khara i Twojego świata, bo masz bardzo fajny pomysł
Pozdrawiam,
B.A.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude