Gdy się przychodziło w tamto miejsce, miejsce spotkań, rozmów, uśmiechów i wielu inności, widziało się na samym początku dużo ślicznych twarzyczek, tak, twarzyczek, twarze bowiem siedziały dalej, w przygnębieniu przyglądając się pięknościom iskrzącym się w centrum uwagi towarzystwa. Nigdy nigdzie indziej, nie gdzieś po bokach, ale właśnie w środku przystojnych panów, którzy patrzyli, patrzyli aż do wyczerpania na kolorowe suknie falujące w tańcu, a czasem też w zwykłym ruchu, choćby podniesieniu ręki z kieliszkiem wina. W tamtym miejscu lubiono pić wykwintny alkohol. Piwo było dla tych, co chcieli się upić - upijali się więc ci pod stołem, niewidoczni dla szanujących się gości, by później wyjść, jeszcze pijani, ale już bardzo śmiali. Nierzadko wyrywali tacy głupcy śliczne twarzyczki, dotykali po całym ciele i śmiali w twarz oburzonym panom, którzy z jednej strony im zazdrościli, z drugiej pragnęli z całej siły uderzyć i podrywaczów, i podrywane. Szybko jednak druga myśl mijała, panienki bowiem odpychały pijaków, znów mizdrząc się w stronę tych lepszych, tych przystojniejszych, tych, co po nadejściu wieczoru będą je przytulać do samego rana. Dlatego zwano je Wieczoratkami.
Wieczoratki żyły w tamtym miejscu od początku. Nie doszły, nikt ich nie przyprowadził, po prostu były tam zawsze, urodziły się, wychowały, a później same otaczały troską młodsze przyjaciółki, ucząc pewności siebie, wdzięku i gracji. Wieczoratką nie mogła stać się byle jaka dziewczyna. Wszystkie Wieczoratki musiały być piękne, w wyglądzie, w ruchu, w mowie, nawet w mimice, bardzo ważnej podczas rozmowy, ot, chociażby z Panem tamtego miejsca. Pan rzadko się z nimi spotykał, zajęty własnymi sprawami, ale kiedy już do tego doszło, każdy czuł - twarzyczki, twarze, panowie, pijaki - fascynację, niezwykłość, każdy wiedział, że ów znakomity mężczyzna mógłby stworzyć mnóstwo Wieczoratek, gdyby tylko chciał. Samą obecnością wypiękniał dziewczyny, bez względu na ich stan i rzeczywistą urodę. Twarze zapominały o zazdrości i widziały wady jako zalety, a zalety wydawały im się jeszcze lepsze. Pyszniły się, gasnąć natychmiast po wyjściu Pana. Jeżeli zaś chodzi o drugą płeć - lubili właściciela tamtego miejsca, bo odmieniał świat. Przy nim rozmowa z najbrzydszą osobą wyglądała jak rozmowa z osobą najcudowniejszą, niemal boską. Pijaki bełkotali prośby, by on wyszedł, pokazał choć palec; panowie czekali cierpliwie, za co zazwyczaj zostawali nagradzani w postaci wyłonienia się Pana z gabinetu, zamykanego zawsze na klucz, nikt więc nie miał do niego dostępu. Tak, każdy chciał tam wejść, zobaczyć, jak pracuje ten najlepszy, usiąść w jego fotelu lub na zwykłym dywanie. Najbardziej jednak chciano wspólnych obiadów, których tradycja gdzieś przepadła dawno temu. Pan by siadał na krześle-tronie, reszta na zwykłych krzesłach, przy długim stole, którego jeden z krótszych boków byłby wolny, żeby ktoś nie robił z siebie drugiego wspaniałego człowieka. Podano by wiele potraw, na zimno, na gorąco, warzywne, mlecze, mięsne, oraz napoje w różnych smakach i kolorach. I każdy by się cieszył, każdy by ucztował, szczęśliwy, że może patrzeć na zadowoloną twarz Pana.
Ale obiady przepadły. Choć niejeden mężczyzna próbował zareagować w tej sprawie, właściciel tamtego miejsca albo milczał, albo mówił:
- Nie ma mowy.
w czym nie było żadnej złości, pretensji o zakłócanie spokoju. Zresztą, był to człowiek opanowany, prawdziwy dżentelmen, wzór godny naśladowania. Kiedy nie pracował i nie rozmawiał z Wieczoratkami, lubił grać w karty z samym sobą. Zapytany, czemu nie zagra z kimś, odpowiedział, że dla człowieka najlepszym przeciwnikiem jest on sam.
- Komuś innemu mogłaby przejść chęć twardej, uczciwej walki, nasze drugie ja zaś walczy do końca. Chcemy być najlepsi, zarówno z jednej strony kart, jak i z drugiej - mówił. - Spróbujcie sami.
Spróbowali, a że posiadano jedynie pięć talii kart, często kłócono się do nie. Szczególnie zawzięci byli pijacy, którzy chowali się pod stołami, grając w całkowitych ciemnościach w wojnę. Ich zmagania z drugim ja polegała na kładzeniu kartoników tam, gdzie było ich więcej. Zwyciężywszy, krzyczeli i pozwalali złapać się wzburzonym twarzom, które biły pijaków na oczach rozbawionych twarzyczek. Chichotały twarzyczki, pełne wdzięku, a ich głosy uspokajały walczące strony. Czasem z powodu hałasu pokazywał się Pan i wtedy praktycznie nikt nie myślał o jakiejkolwiek złości.
*
Trzydzieści sześć Wieczoratek codziennie wykonywało podobne czynności, najbardziej jednakowe były jednak wieczory, podczas których pokazywały, czemu zwą się tak, a nie inaczej. Kochały się z panami bez wstydu, pretensji, czasem też bez rozkoszy, byle tylko z kimś być, bardzo blisko, a później rano wstać, wyjść z pokoju i zacząć nowy dzień najzwyklejszą kawą z najzwyklejszymi kanapkami. Po śniadaniu zaczynał się etap rozmów. Liczba mieszkańców tamtego miejsca była parzysta (bez Pana), toteż nigdy nikomu nie brakowało towarzysza. Pijacy zazwyczaj rozmawiali z sobą, na swój sposób, niezrozumiały dla innych, chyba że właśnie brali się za twarzyczki. Panowie spokojnie czekali, aż jakaś Wieczoratka będzie wolna, twarze zaś ciągle obgadywały ulubienice mężczyzn, rzadko kiedy zaczepiając kogoś spoza swojej grupy. Atmosfera rozmów dla obserwatora z zewnątrz mogła przypominać wesołą ciszę przed burzą. Ludzie stali w różnych miejscach pomieszczenia, uśmiechali się, dotykali delikatnie palcami, mówiąc przyciszonym głosem, podnoszonym jedynie przy zdziwieniach i okrzykach radości. Nawet śmiech wydawał się przytłumiony. Oczekiwało się, że zaraz coś wybuchnie, coś wiszącego w powietrzu. Może bomba, może na głowy rozmówców spadnie kolorowe konfetti? Nic się jednak takiego nie działo - spotkania toczyły się aż do późnych godzin popołudniowych, kiedy to lubiono pograć w karty. Zaczynały się kłótnie, ukazywał spryt pijaków, którzy chowali się pod stołami, natychmiast wyciągani przez twarze, jeżeli któryś choćby pisnął z radości.
Wieczoratki uważały karty - i inne gry - za wykwintny alkohol, warty picia przez długi długi czas. Przed każdą rozgrywką czyściły porządnie kartoniki i wylewały na nie zapachy perfum, zapachy pobudzające do walki z samym sobą. W jednym z pokoi tamtego miejsca przechowywano ich bardzo dużo, a jeszcze więcej tych rwących do miłości, do zapomnienia. Te były potrzebne tuż przed wieczorami.
Wieczory lubiły Wieczoratki, Wieczoratki lubiły wieczory. Z wiadomym powodów ulubioną porą roku twarzyczek była zima. Już o szesnastej robiło się ciemno i choć nie był to wieczór prawdziwy, to jednak zaczynano się kochać właśnie wtedy, pełni świadomości, że z każdą chwilą będzie coraz ciemnej. Tylko w okna niektórych pomieszczeń uderzało światło księżyca, w ogóle nie przeszkadzające, wręcz przeciwnie, dopełniało noc, mówiąc wyraźnie, że ona nadeszła, a nie że ktoś pomalował szybę na czarno.
Nadchodził poranek, nadchodziło odłączenie ciał, sekundy, czasem minuty koszmaru przebudzenia, w których twarzyczki na krótki moment równały się z twarzami. Jeśli jednak panowie zauważyli jakąkolwiek zmianę w urodzie swoich towarzyszek, nic sobie z tego nie robili. Wiedzieli - ach, jak oni wiedzieli - że to chwilowe, że zaraz ich kochane Wieczoratki odzyskają świeżą cerę, błyszczące oczy i miękkie od samego patrzenia włosy. Na bycie twarzą trzeba zapracować nie wspólną nocą, a marnotrawstwem czasu, Wieczoratki zaś przestrzegały planu dnia, co równało się z brakiem nudy. Kto ma coś zaplanowanego, ten nie ma jak marnować swojego lub czyjegoś życia.
*
Z Panem nigdy nigdzie żadna twarzyczka się nie kochała. Pan był niedostępny. Okazywał szacunek, radość, ale w sposób wyraźnie mówiący, że na więcej niż rozmowę się nie odważy. Zresztą, nie chodziło o odwagę. Pan po prostu zdawał sobie sprawę z wyjątkowości własnej osoby. Gdyby nagle poszedł z jakąś dziewczyną do łóżka, porównałby się ze zwykłymi panami i musiałby opuścić stanowisko dla innego, wspaniałego człowieka wybranego z zewnątrz.
Wieczoratki również nie nalegały. Od czasu do czasu jedna zapytała, niby żartem, czy Pan spędzi z nią wieczór. Dostawała taką samą odpowiedź jak przy sprawie obiadu:
- Nie ma mowy.
Czasem Pan dopowiadał:
- To nieodpowiednie. Już i tak jesteś wspaniała, więc po co ci noc ze mną?
Twarzyczka, która usłyszała takie słowa, przez następne godziny chodziła uszczęśliwiona, jeszcze pewniejsza siebie i pewniejszego tego, że każdy widzi w niej cudowną istotą. Najważniejsze w życiu bowiem było to, by czuć zazdrość i zachwyt innych, bez najmniejszej wątpliwości, iż ma się do czynienia jedynie z krótkim, przejściowym stanem. Piękność nie może być przejściowa. podobnie brzydota i inne rzeczy. Powinny one trwać bardzo długo, choć nie całą wieczność, bo wieczność nie posiada końca, a wszystko, co ciągle istnieje, jest nudne.
Wieczoratki wiedziały o tym doskonale. Czuły, że ich uroda kiedyś przeminie, że nawet przy Panu będą wyglądały brzydko. Jeszcze nie nadeszły czasy pierwszych zmarszczek, jeszcze cieszyły się gładką skórą, ale już wkrótce na ich czole, w kącikach oczu i na ich rękach pojawią się małe, później większe kreski, dołki. Pan, słysząc lamenty twarzyczek, mówił:
- Najważniejsze, by się godnie zestarzeć. Stara osoba też może ładnie wyglądać.
Ale to nie będzie to samo, twierdziły Wieczoratki. Ciężkie bywały chwile, kiedy w samotności uświadamiały sobie swoje przemijanie. Nic nie mogło ich pocieszyć, złość twarz smuciła bardziej, a urok Pana nie działał.
- Co się stanie, jeżeli wszystkie się zestarzejemy? - zapytała któregoś dnia jedna z Wieczoratek, bardzo młodziutka i chyba ostatnia, którą by miały obchodzić takie rzeczy.
- Nigdy się to nie zdarzy - odpowiedział Pan. - Ciągle was przybywa, prawda? Jednej piękność odchodzi, do drugiej przychodzi. Uroda jest darem dla zbiorowości. Powinna cieszyć grupę, a grupa powinna się cieszyć nią. Gdy więc któraś z was zobaczy w lustrze na swojej twarzy pierwsze oznaki starzenia się, niech nie płacze, tylko się cieszy, iż inne do tego stanu nie dotarły.
- To bardzo trudne.
- Wiem.
Pan odszedł do gabinetu i więcej się nie pokazywał, aż przyszedł dzień, który przeznaczył sobie na rozmowy z mieszkańcami tamtego miejsca.
*
- Wszystko w porządku? - pytał na sam początek. - To dobrze. Mamy dziś piękny dzień, nieprawdaż? Myślę, że piękny będziemy mieć również wieczór. No, przynajmniej wam się ona uda. Pytasz o mnie? Ja będę pracować do później nocy. Nie mogę powiedzieć, co robię. To tak, jakby wyjawił treść sekretnego pamiętnika. Zresztą, nie musisz się przejmować. Za kilka godzin przytuli cię w łóżku kochany mężczyzna i zapomnisz o naszej rozmowie. Pójdę do innej Wieczoratki, dobrze? Do zobaczenia.
- Niedawno pytałaś mnie o starość, tak? Strasznie was dużo, zaczynam się więc powoli mylić. Nie, skąd, wy jednakowe? Każda z was to inny ideał, inna osobowość. Co innego twarze. Podejdź bliżej, powiem ci coś w tajemnicy. - Młodziutka Wieczoratka nachyliła ucha. - One są głupie. Myśli się, że brzydkie kobiety są mądre. Bzdura. Znaczy się, niektóre są, ale nie te. One są i brzydkie, i głupie. Dobrze, możesz się cofnąć. Wracając do tematu starości... Ach, jest w ogóle do czego wracać?
- Nie, proszę pana, wszystko już zrozumiałam - odparła twarzyczka. - Wczoraj nawet wyprawiłyśmy z kilkoma dziewczynami ucztę z okazji szesnastych urodzin jednej z nas. Robi się coraz ładniejsza.
- I za to kocham to miejsce.
Pan teraz podszedł do wysokiego mężczyzny przyglądającego się rudowłosej Wieczoratce.
- Spędzisz dziś z nią wieczór? - zapytał Pan.
- Nie, umówiłem się z inną.
- Ale żałujesz.
- Trochę.
- Jutro też jest dzień - odparł pocieszająco Pan. Poklepał mieszkańca tamtego miejsca po plecach i dodał: - Możesz spać z nią do woli.
- Jakbym zaczął nowe życie?
- Raczej: jakbyś bardzo zmienił stare.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Kto tutaj śpi tylko z jedną i tą samą dziewczyną? - spytał i nie czekając na odpowiedź, zaczął mówił: - Nikt, bo to nudne. Co innego, gdyby mieszkała tutaj jedna Wieczoratka, a przecież jest ich mnóstwo i aż dziwne zasypiać wciąż przy tej samej. To tak jakby być w pokoju pełnym dżemów i jeść tylko ten o smaku truskawkowym albo morelowym.
- Trafne porównanie, z drugiej strony nic się nie stanie, jeżeli na rudowłosą twarzyczkę przeznaczysz - załóżmy - siedem nocy.
- Ma pan rację. Dziękuję za rozmowę, pójdę pograć w karty.
- Dobrze, ale się pośpiesz - pijaki czuwają!
*
Tamto miejsce żyło milionem uniesień, zachwytów, żyło rozkoszą, której nigdy nie brakowało, bo wciąż żyły, wciąż dochodziły twarzyczki, twarze zaś przemijały, któż bowiem zechciałby uczyć innych brzydoty? Po kilku latach liczba twarzy była taka sama jak na początku, a Wieczoratki powiększyły swoją śliczną grupę o sto procent. Mężczyźni cieszyli się, zarówno ci cierpliwi, jak i pijaki, również Pan klaskał w dłonie na wieść, że tamto miejsce jakoś się trzyma.
Gdy rudowłosa Wieczoratka położyła się obok mężczyzny, z którym Pan rozmawiał poprzedniego dnia, twarzyczek było trzy razy więcej niż ich przeciwniczek. Ani jednak ona, ani on nie zastanawiali się nad tym, pewni czegoś innego - że zaraz pójdą spać. Seks ich bardzo zmęczył.
Obudzili się zwróceni do siebie twarzami.
- Dzień dobry - powiedzieli jednocześnie i jednocześnie się zaśmiali.
- Już dziesiąta - zauważyła twarzyczka.
- Chcesz wstać?
- Pytasz, jakbyś miał mi zabronić.
- Wiesz - zaczął mężczyzna - mógłbym z tobą leżeć... cały tydzień.
- Dlaczego tydzień?
- Na wieczność byś mi się znudziła, a ja tobie. - Usiadł i długo patrzył w oczy towarzyszki. - Jesteś teraz bardzo brzydka.
- To minie.
- Wiem, dlatego się nie denerwuję.
Rozmawiali tak przez pół godziny, po czym wstali na śniadanie. Zjedli razem, a rzadko się zdarzało, by twarzyczka z kimś cokolwiek jadła. Twarze patrzyły na parę z wielką zazdrością, obgadując i plując na nią brzydkimi słowami, które na szczęście nie docierały do uszu rozmówców. Gdy ktoś się kimś zachwyca, nawet najgorsze bluźnierstwo wydaje się ciszą.
- Spędzisz ze mną następne sześć nocy? - spytał mężczyzna.
- A jeżeli znudzę ci się po trzech?
- Uwielbiam na ciebie patrzeć - mówił, jakby nie słyszał pytania Wieczoratki. - Masz najpiękniejszy kolor włosów wśród wszystkich Wieczoratek, masz śliczne piegi i niemal bladą cerę, która przywodzi na myśl świeżość. I nie masz wystających kości kręgosłupa. Ostatnio dotykałem taką, co miała. Wtedy uświadomiłem sobie, że nawet wy macie wady.
- Co jest moją wadą?
- Jest ciebie za mało.
- Mam przytyć? - zaśmiała się twarzyczka.
- Nie - odpowiedział poważnie mężczyzna. - Zresztą, mogę się mylić. Może wystające kości kręgosłupa nie są złe? Może innym panom się podobają?
- Wadą jest każde stwierdzenie człowieka. Nawet tego pojedynczego. Jeżeli więc twierdzisz, że jest mnie za mało, postaram się, byś miał mnie trzy razy więcej.
*
Wieczoratki, jak coś obiecują, dotrzymują słowa, przy czym pięknieją i pięknieją, aż trudno oderwać wzrok. Przez następne sześć dni mężczyzna rozmawiał z rudowłosą towarzyszką. Wieczorami, które nadchodziły późno z powodu lata, szli do jednego z pokoju i kładli do jedynego łóżka. Było im dobrze. Po ostatniej nocy zrozumieli, że pragną więcej.
Mężczyzna dziwił się. Nie, nie dlatego, że Wieczoratka dalej go zachwycała i to coraz bardziej, a dlatego, że nie myślał o innych. Nie mówił sobie, że czas najwyższy zmienić ciało u swojego boku, czas wybrać jakąś - na przykład - czarnowłosą śliczność, przytulać ją do zmęczenia rąk, po czym pójść na całość z kolejną, choćby tą szesnastolatką, co niedawno obchodziła urodziny.
- Czemu o niej nie pomyślę? - pytał się w samotności mężczyzna. - Ciekawe, kto już z nią spał. Jest bardzo młoda. Ale czy ktokolwiek nad tym się zastanawia? Bierze się ją do siebie i to robi. Czemu jej sobie nie wyobrażam? Dlaczego chcę kolejną noc przespać z rudowłosą twarzyczką?
Dalszy potok pytań przerwało pojawienie się Wieczoratki. Widząc zmartwioną twarz towarzysza, zapytała, czy wszystko w porządku.
- Znudziłam ci się?
- Właśnie nie.
- A może jednak tak, a ty się upierasz, że nie?
- Co ty czujesz po siedmiu wieczorach z tym samym mężczyzną?
- Dobrze mi. Bynajmniej nie zamierzam się tym zadręczać.
Mężczyzna pogłaskał dłoń dziewczyny i się uśmiechnął.
- Wybacz - powiedział. - Nie mam żadnych pretensji do ciebie, że wciąż masz rude włosy i białą cerę. Po prostu się dziwię, że potrafię kochać kogoś tak długo.
- Kochać?
- Zachwycać, czuć pociąg, podniecać się.
- Tak, wiem, ale kochać? To bardzo złe słowo. Tutaj się nie zakochuje.
- Może czas to zmienić?
- Może czas się rozstać?
- Uzależniłem się od ciebie - przyznał mężczyzna. - Inne twarzyczki mogłyby zniknąć. Nie gniewaj się.
- Nie gniewam się. Szczerze, ja też lubię na ciebie patrzeć, a jeszcze bardziej lubię, gdy mi mówisz komplementy. Z drugiej strony przerwa dobrze by nam zrobiła. Po niej byśmy lepiej wiedzieli, czy to zwykłe zauroczenie, czy coś więcej.
- Masz rację.
- No to do widzenia. Życzę miłych spotkań z innymi Wieczoratkami.
Dziewczyna odeszła, a mężczyzna miał wrażenie, że na zawsze.
*
Z tamtego miejsca dotychczas odchodziło się jednym sposobem - przez śmierć. Kiedy ktoś umierał, wyprawiano mu uroczysty pogrzeb, bez względu na stan nieżyjącej osoby. Nawet nad pijakami mówiono piękne, długie mowy, zachwalające ich czyny i odwracające chowanie się pod stołami z kartami w żart. Twarze w końcu czuły się doceniane, czuły się piękne, znaczy się czułyby, gdyby żyły. Umierająca Wieczoratka była najgorszym widokiem świata, na szczęście rzadko do niego dochodziło. Czasem któraś zachorowała albo spadła ze schodów i następował koniec tej, która mogłaby uszczęśliwiać męską płeć jeszcze bardzo bardzo długo.
Mężczyzna z rudowłosą twarzyczką chcieli odejść inaczej.
- Wszystko przemyśleliśmy - mówili Panowi. - Kochamy się, wiemy to. Po wspólnym tygodniu dalej chcieliśmy się kochać. Twarzyczka stwierdziła, byśmy zrobili przerwę, więc odeszliśmy do innych partnerów. I wie Pan co? Strasznie się czułem przy innej.
- Ty też? - zapytał Pan dziewczynę.
- Tak - odparła. - Jeden był niedelikatny, drugi za szybko dochodził. - Przytuliła się do towarzysza. - Tylko z nim mi dobrze.
- Więc odchodzicie? Co szkodzi, żebyście tutaj zostali?
- Nic, ale nasza obecność zmieniłaby atmosferę tego miejsca. Tu każdy jest z kimś na raz, później przychodzi następny lub następna. Trwały związek powinien żyć w zwyczajnym świecie.
- Rozumiem. Poczekajcie.
Pan odszedł do gabinetu. Zakochani po raz ostatni przypatrywali się znajomym ścianom, patrzyli na mieszkańców, z których większość dziwiła się ich decyzji, choć byli też i tacy, co rozumieli i życzyli szczęścia. Pijaki obiecali wypić za ich zdrowie, a jedna z twarz oznajmiła, że uważa odchodzącą twarzyczkę za najpiękniejszą. Same Wieczoratki smuciły się, bo żegnały się z pewną cząstką piękności, której nikt nie zastąpi.
Po pięciu minutach wrócił Pan. W rękach trzymał karty.
- Macie. - Podał je zdziwionej parze.
- Tylko jedną talię? Będziemy się kłócić.
- Zakochani powinni grać razem. To was bardziej połączy.
Ostatnie uśmiechy, ostatnie uściski. Główne drzwi tamtego miejsca otworzyły się na oścież, a świat za nimi zaprosił swoją wielkością rudowłosą dziewczynę i jej partnera do odkrywania życia, dzień po dniu, noc po nocy, dopóki tych dni i tych nocy wystarczy.
Wieczoratki
1
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:41 przez patkazoom262, łącznie zmieniany 2 razy.