
---
___Miałem wtedy dziewięć, może dziesięć lat. Za miesiąc miałem iść do kolejnej klasy. Pamiętam, że podręczniki odkupiłem od starszego kuzyna. Nowe były za drogie. Zresztą, każdy z moich kolegów miał używane. Zakup nowych, z których i tak się będzie korzystało tylko przez rok, był zwykłym wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Nikogo nie było na to stać.___Jak co niedziela siedzieliśmy w dużym pokoju i czekaliśmy na obiad. Powoli dochodziła druga. Matka krzątała się w kuchni. Ja, ojciec i mój młodszy brat gapiliśmy się w stary telewizor. Chyba Elemis. Duże kwadratowe pudło zbierające masę kurzu. Nie to, co dziś. Plazma, HD, dvd i inne bajery. Ale ważne, że był. Okno na świat. Jedynka, Dwójka, czasem Polsat. Niektórzy sąsiedzi mieli satelitę i łapali ze sto kanałów. Nawet zagraniczne. To było coś. Jak któryś z kumpli miał jakimś cudem talerz, to chodziło się do niego na filmy czy po prostu zobaczyć obcojęzyczne kanały, reklamy po niemiecku i angielsku. Nikt nic nie rozumiał, ale co to kogo wtedy obchodziło.
___Podobnie było z Pegasusem. Jeden na całą wieś. Szczęściarzem, który go miał, był Antek. Dostał na komunię. Jego stary był dwa razy na saksach w Niemczech. A Pegasusa kupił podobno gdzieś w Nowocinie na rynku od Ruskich. Komputerów nikt wtedy jeszcze nie miał. Mało kto wiedział, co to tak naprawdę jest. Niektórzy do dziś nie wiedzą.
Siedzieliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy Dwójkę. Leciały jakieś reklamy. Za chwilę miała się zacząć Familiada. To był znak, że lada moment, za kilka minut, będzie obiad. Każdy był głodny. Coś jak odruch warunkowy u psów Pawłowa. Do dziś mi to zostało. Widzę Karola Strasburgera i od razu chce mi się jeść.
___Matka zaczynała już przynosić porcje dla każdego. Poszedłem jej pomóc. Zabrałem się za talerze z sałatą. A potem za widelce i szklanki z kompotem. Poszło szybko. Ziemniaki już parowały znad stołu.
___- Piotrek, weź sprzątnij z ławy te gazety.
___- Maciuś, zostaw na chwilę te klocki i chodź jeść.
___- Nie. Nie chce mi się.
___- Co z ciebie taki niejadek? Chodź, zjemy pyszny obiad. Bo Bozia się na ciebie pogniewa i nie urośniesz. Będziesz ciągle taki mały, a wszyscy twoi koledzy będą duzi i nie będę chcieli się z tobą bawić.
___- Jedz, bo nie będziesz silny.
___- Siadaj na kolana do mamusi. Hop.
___Młody musiał się nieźle przestraszyć tej groźby, bo od razu rzucił zabawki i podbiegł do matki. Wiedziała jak go podejść. Wypróbowała to swego czasu na mnie. W końcu nikt nie chciał być najmniejszym dzieciakiem w szkole czy na podwórku. Mały znaczy słaby, nie potrafi grać w piłkę i można mu bezkarnie dokuczać.
___- Jowejek. Tam, jowejek! Mama, patrz - spojrzeliśmy wszyscy w stronę telewizora. Pokazywali właśnie jakiegoś brzdąca na małym trójkołowym rowerku. - Kup mi jowejek.
___- Za mały jesteś na rowerek. Musisz jeszcze trochę podrosnąć.
___- Nie prawda. Jestem już duzi. Prawda tata?
___- Jasne, że jesteś. Dostaniesz rowerek na urodziny, musisz tylko jeść bez marudzenia.
___Młody zaczął piszczeć ze szczęścia na cały głos. Chciał od razu chapnąć całego kotleta.
___- Spokojnie Maciuś. Jedz powoli.
___Nie mogłem zasnąć. Leżałem dobrą godzinę na łóżku i przewracałem się z boku na bok. Rodzice też jeszcze nie spali. Siedzieli w kuchni i o czymś rozmawiali. Stanąłem za drzwiami i nadsłuchiwałem.
___- Ciszej, bo dzieciaki obudzisz.
___- Czemu obiecujesz mu coś, na co cię nie stać? Przecież nie pracujesz. A z mojej pensji ledwo starcza na miesiąc. Jak ty sobie to wyobrażasz? Z czego kupimy mu ten rowerek? Za co? Naobiecywałeś mu i co teraz? Myślisz, że zapomni o tym?
___- Nie martw się, Danka. Obiecałem, że mu kupię, to dotrzymam słowa.
___- Jasne. A z czego? Przypomnę ci, że nie masz żadnej stałej pracy. Skąd weźmiesz pieniądze? Ukradniesz?
___- Mówię ci, że kupię mu ten rowerek. Uczciwie.
___- Akurat! Jak nawet na cukierki nie jesteś w stanie odłożyć dla dziecka. Tylko wszystko musisz na to piwsko wydać, jak ci już czasem jakaś fucha trafi!
___Ojciec nie odpowiedział. Wyszedł do ogródka.
___Akurat stałem na bramce. Był remis i szykowały się karne. Graliśmy niby tylko o złote kalesony, ale nie chciałem przegrać. Tamci byli z sąsiedniej wsi i należało ich pokonać. Żeby się nas nie czepiali potem w szkole. Byli o dwa lata starsi od nas, chociaż po wzroście nie dało się tego zauważyć.
___Dziesięć strzałów. My pięć i oni pięć. Dwa pierwsze wpuściłem. Na szczęście ich bramkarz też. Trzeciego wyciągnąłem. Przy czwartym rzuciłem się w złą stronę, ale był słupek. My też dwa przestrzeliliśmy. W ostatniej kolejce Antek trafił w okienko. Niezła torpeda. Trzy do dwóch dla nas.
___Do piłki podszedł ich kapitan. Całą twarz miał w krostach. Wszyscy mówili na niego Pryszczaty. Strasznie go to wkurzało.
___- Ty! Słaby jesteś łosiu. Grasz jak baba.
___- Pocałuj mnie w dupę Pryszczaty - spojrzałem mu w oczy. Przez chwilę wyglądało na to, że podejdzie do mnie i będzie chciał się bić. Ale zrezygnował. Byłem wyższy od niego. - Strzelaj!
___Spudłował. Wygraliśmy.
___- Spadajcie do siebie cieniasy!
___Tamci od razu się zwinęli. Usiedliśmy z chłopakami przy bramce. Cali zdyszani. Pot lał się z nas niesamowicie. Ale było warto - pokonaliśmy ich.
___- Ale gorąco. Chodźcie gdzieś w cień może, co?
___- Za chwilę. Na razie nie mam sił.
___- Jak chcecie. Ja będę leciał. Siema.
___- Piotrek, gdzie chcesz iść?
___- Lecę na obiad. Będę później.
___- No dobra. Na razie!
___Z daleka zobaczyłem ojca jak szedł w dół ulicy w stronę GieeSu. Miał bluzkę przerzuconą przez ramię. Podbiegłem do niego. Spojrzałem na jego dłonie. Całe były ubrudzone.
___- Gdzie byłeś?
___- W lesie na jagodach.
___- A po co?
___- Żeby zarobić trochę. Nawet dobrze płacą za litr jagód. Pójdziesz jutro ze mną? Może też coś nazbierasz. Mama się ucieszy. Tylko trzeba wcześnie wstać.
___- Nie wiem. Zobaczę jeszcze. Wiesz co? Wygraliśmy z chłopakami z Krągowa. Ze starszymi o dwa lata!
___- Może jakiś piłkarz kiedyś z ciebie będzie, jak tak dobrze grasz. Słuchaj, wejdę jeszcze na chwilę do sklepu, a ty tu poczekaj chwilę na mnie.
___- Mhm.
___Nie chciało mi się czekać. Zajrzałem przez okno, by sprawdzić czy jest kolejka. No i czy w ogóle warto sterczeć przy wejściu. Ojciec stał przy kasie. Właśnie płacił. Rozmawiał z jakimś facetem. Na ladzie leżały dwa lody i dwa piwa. Po chwili wyszedł.
___- Masz, trzymaj tu loda dla siebie i dla Maćka. Leć szybko do domu, żeby się nie roztopiły. Ja za chwilę przyjdę. No leć.
___- Dobra.
___- Nie żyjesz! Dostałeś Piotrek!
___- Nie prawda! Sam nie żyjesz!
___- Oszukujesz!
___- Sam oszukujesz! Nie potrafisz przegrywać!
___Kucałem właśnie za śmietnikiem. Nie mógł mnie trafić. Baza była nietykalna. Żadna kula nie mogła jej pokonać. Przynajmniej te nasze - wymyślone. Takie mieliśmy zasady. Zresztą, to tylko gra. W tamtej chwili miałem większe zmartwienie. Ojciec szedł w naszą stronę. Wracał z nawalony z lasu. Innym też się to zdarzało. Tylko stary Michała nie pił. Podobno miał wszywkę. Bo to nie możliwe, żeby tak sam z siebie był abstynentem. Nie u nas na wsi. Więc niby nic takiego, ale nie chciałem, żeby przyszedł i zaczął nam marudzić. Popsułby całą zabawę.
___Trzeba było szybko przenieść wojnę gdzieś na drugi koniec świata - za kurniki.
___- Zmiana bazy! - krzyknąłem i pobiegłem za róg, mając nadzieję, że reszta zrobi to samo.
___Udało się.
___Zajrzałem do przedpokoju. Ojciec właśnie wyszedł. Wymknąłem się po cichu z domu i poszedłem za nim. Nie zauważył mnie. Szedł powoli w stronę lasu. Kolejny raz. Wstawał z samego rana. Chciał być na miejscu przed innymi. Daleko nie miał. Trzydzieści, może czterdzieści minut drogi. Ale musiał iść pod sporą górkę. Wyglądał jak jakiś Syzyf.