Rowerek [obyczaj]

1
To mój drugi tekst na Weryfikatorium. Wiem, nie ma tu żadnych elfów, wampirów czy wilkołaków. Mimo to, liczę że ktoś to przeczyta i napisze, co o tym sądzi. Bez krempacji. Oceniajcie. :)
---
___Miałem wtedy dziewięć, może dziesięć lat. Za miesiąc miałem iść do kolejnej klasy. Pamiętam, że podręczniki odkupiłem od starszego kuzyna. Nowe były za drogie. Zresztą, każdy z moich kolegów miał używane. Zakup nowych, z których i tak się będzie korzystało tylko przez rok, był zwykłym wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Nikogo nie było na to stać.
___Jak co niedziela siedzieliśmy w dużym pokoju i czekaliśmy na obiad. Powoli dochodziła druga. Matka krzątała się w kuchni. Ja, ojciec i mój młodszy brat gapiliśmy się w stary telewizor. Chyba Elemis. Duże kwadratowe pudło zbierające masę kurzu. Nie to, co dziś. Plazma, HD, dvd i inne bajery. Ale ważne, że był. Okno na świat. Jedynka, Dwójka, czasem Polsat. Niektórzy sąsiedzi mieli satelitę i łapali ze sto kanałów. Nawet zagraniczne. To było coś. Jak któryś z kumpli miał jakimś cudem talerz, to chodziło się do niego na filmy czy po prostu zobaczyć obcojęzyczne kanały, reklamy po niemiecku i angielsku. Nikt nic nie rozumiał, ale co to kogo wtedy obchodziło.
___Podobnie było z Pegasusem. Jeden na całą wieś. Szczęściarzem, który go miał, był Antek. Dostał na komunię. Jego stary był dwa razy na saksach w Niemczech. A Pegasusa kupił podobno gdzieś w Nowocinie na rynku od Ruskich. Komputerów nikt wtedy jeszcze nie miał. Mało kto wiedział, co to tak naprawdę jest. Niektórzy do dziś nie wiedzą.
Siedzieliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy Dwójkę. Leciały jakieś reklamy. Za chwilę miała się zacząć Familiada. To był znak, że lada moment, za kilka minut, będzie obiad. Każdy był głodny. Coś jak odruch warunkowy u psów Pawłowa. Do dziś mi to zostało. Widzę Karola Strasburgera i od razu chce mi się jeść.
___Matka zaczynała już przynosić porcje dla każdego. Poszedłem jej pomóc. Zabrałem się za talerze z sałatą. A potem za widelce i szklanki z kompotem. Poszło szybko. Ziemniaki już parowały znad stołu.
___- Piotrek, weź sprzątnij z ławy te gazety.
___- Maciuś, zostaw na chwilę te klocki i chodź jeść.
___- Nie. Nie chce mi się.
___- Co z ciebie taki niejadek? Chodź, zjemy pyszny obiad. Bo Bozia się na ciebie pogniewa i nie urośniesz. Będziesz ciągle taki mały, a wszyscy twoi koledzy będą duzi i nie będę chcieli się z tobą bawić.
___- Jedz, bo nie będziesz silny.
___- Siadaj na kolana do mamusi. Hop.
___Młody musiał się nieźle przestraszyć tej groźby, bo od razu rzucił zabawki i podbiegł do matki. Wiedziała jak go podejść. Wypróbowała to swego czasu na mnie. W końcu nikt nie chciał być najmniejszym dzieciakiem w szkole czy na podwórku. Mały znaczy słaby, nie potrafi grać w piłkę i można mu bezkarnie dokuczać.
___- Jowejek. Tam, jowejek! Mama, patrz - spojrzeliśmy wszyscy w stronę telewizora. Pokazywali właśnie jakiegoś brzdąca na małym trójkołowym rowerku. - Kup mi jowejek.
___- Za mały jesteś na rowerek. Musisz jeszcze trochę podrosnąć.
___- Nie prawda. Jestem już duzi. Prawda tata?
___- Jasne, że jesteś. Dostaniesz rowerek na urodziny, musisz tylko jeść bez marudzenia.
___Młody zaczął piszczeć ze szczęścia na cały głos. Chciał od razu chapnąć całego kotleta.
___- Spokojnie Maciuś. Jedz powoli.


___Nie mogłem zasnąć. Leżałem dobrą godzinę na łóżku i przewracałem się z boku na bok. Rodzice też jeszcze nie spali. Siedzieli w kuchni i o czymś rozmawiali. Stanąłem za drzwiami i nadsłuchiwałem.
___- Ciszej, bo dzieciaki obudzisz.
___- Czemu obiecujesz mu coś, na co cię nie stać? Przecież nie pracujesz. A z mojej pensji ledwo starcza na miesiąc. Jak ty sobie to wyobrażasz? Z czego kupimy mu ten rowerek? Za co? Naobiecywałeś mu i co teraz? Myślisz, że zapomni o tym?
___- Nie martw się, Danka. Obiecałem, że mu kupię, to dotrzymam słowa.
___- Jasne. A z czego? Przypomnę ci, że nie masz żadnej stałej pracy. Skąd weźmiesz pieniądze? Ukradniesz?
___- Mówię ci, że kupię mu ten rowerek. Uczciwie.
___- Akurat! Jak nawet na cukierki nie jesteś w stanie odłożyć dla dziecka. Tylko wszystko musisz na to piwsko wydać, jak ci już czasem jakaś fucha trafi!
___Ojciec nie odpowiedział. Wyszedł do ogródka.


___Akurat stałem na bramce. Był remis i szykowały się karne. Graliśmy niby tylko o złote kalesony, ale nie chciałem przegrać. Tamci byli z sąsiedniej wsi i należało ich pokonać. Żeby się nas nie czepiali potem w szkole. Byli o dwa lata starsi od nas, chociaż po wzroście nie dało się tego zauważyć.
___Dziesięć strzałów. My pięć i oni pięć. Dwa pierwsze wpuściłem. Na szczęście ich bramkarz też. Trzeciego wyciągnąłem. Przy czwartym rzuciłem się w złą stronę, ale był słupek. My też dwa przestrzeliliśmy. W ostatniej kolejce Antek trafił w okienko. Niezła torpeda. Trzy do dwóch dla nas.
___Do piłki podszedł ich kapitan. Całą twarz miał w krostach. Wszyscy mówili na niego Pryszczaty. Strasznie go to wkurzało.
___- Ty! Słaby jesteś łosiu. Grasz jak baba.
___- Pocałuj mnie w dupę Pryszczaty - spojrzałem mu w oczy. Przez chwilę wyglądało na to, że podejdzie do mnie i będzie chciał się bić. Ale zrezygnował. Byłem wyższy od niego. - Strzelaj!
___Spudłował. Wygraliśmy.
___- Spadajcie do siebie cieniasy!
___Tamci od razu się zwinęli. Usiedliśmy z chłopakami przy bramce. Cali zdyszani. Pot lał się z nas niesamowicie. Ale było warto - pokonaliśmy ich.
___- Ale gorąco. Chodźcie gdzieś w cień może, co?
___- Za chwilę. Na razie nie mam sił.
___- Jak chcecie. Ja będę leciał. Siema.
___- Piotrek, gdzie chcesz iść?
___- Lecę na obiad. Będę później.
___- No dobra. Na razie!
___Z daleka zobaczyłem ojca jak szedł w dół ulicy w stronę GieeSu. Miał bluzkę przerzuconą przez ramię. Podbiegłem do niego. Spojrzałem na jego dłonie. Całe były ubrudzone.
___- Gdzie byłeś?
___- W lesie na jagodach.
___- A po co?
___- Żeby zarobić trochę. Nawet dobrze płacą za litr jagód. Pójdziesz jutro ze mną? Może też coś nazbierasz. Mama się ucieszy. Tylko trzeba wcześnie wstać.
___- Nie wiem. Zobaczę jeszcze. Wiesz co? Wygraliśmy z chłopakami z Krągowa. Ze starszymi o dwa lata!
___- Może jakiś piłkarz kiedyś z ciebie będzie, jak tak dobrze grasz. Słuchaj, wejdę jeszcze na chwilę do sklepu, a ty tu poczekaj chwilę na mnie.
___- Mhm.
___Nie chciało mi się czekać. Zajrzałem przez okno, by sprawdzić czy jest kolejka. No i czy w ogóle warto sterczeć przy wejściu. Ojciec stał przy kasie. Właśnie płacił. Rozmawiał z jakimś facetem. Na ladzie leżały dwa lody i dwa piwa. Po chwili wyszedł.
___- Masz, trzymaj tu loda dla siebie i dla Maćka. Leć szybko do domu, żeby się nie roztopiły. Ja za chwilę przyjdę. No leć.
___- Dobra.


___- Nie żyjesz! Dostałeś Piotrek!
___- Nie prawda! Sam nie żyjesz!
___- Oszukujesz!
___- Sam oszukujesz! Nie potrafisz przegrywać!
___Kucałem właśnie za śmietnikiem. Nie mógł mnie trafić. Baza była nietykalna. Żadna kula nie mogła jej pokonać. Przynajmniej te nasze - wymyślone. Takie mieliśmy zasady. Zresztą, to tylko gra. W tamtej chwili miałem większe zmartwienie. Ojciec szedł w naszą stronę. Wracał z nawalony z lasu. Innym też się to zdarzało. Tylko stary Michała nie pił. Podobno miał wszywkę. Bo to nie możliwe, żeby tak sam z siebie był abstynentem. Nie u nas na wsi. Więc niby nic takiego, ale nie chciałem, żeby przyszedł i zaczął nam marudzić. Popsułby całą zabawę.
___Trzeba było szybko przenieść wojnę gdzieś na drugi koniec świata - za kurniki.
___- Zmiana bazy! - krzyknąłem i pobiegłem za róg, mając nadzieję, że reszta zrobi to samo.
___Udało się.


___Zajrzałem do przedpokoju. Ojciec właśnie wyszedł. Wymknąłem się po cichu z domu i poszedłem za nim. Nie zauważył mnie. Szedł powoli w stronę lasu. Kolejny raz. Wstawał z samego rana. Chciał być na miejscu przed innymi. Daleko nie miał. Trzydzieści, może czterdzieści minut drogi. Ale musiał iść pod sporą górkę. Wyglądał jak jakiś Syzyf.

2
Spodobało mi się. Nie skupiam się na gramatyce, interpunkcji i zapisie dialogów, więc tylko jeden kwiatek z tej grządki:
kundel bury pisze:Nie prawda
Nieprawda. Istnieje taki rzeczownik.

Unikasz atrybucji dialogu, więc czasem powstaje niewielkie zamieszanie:
kundel bury pisze:Piotrek, weź sprzątnij z ławy te gazety.
Kto to mówi? Żona do męża? Matka do syna? Ojciec do syna?
kundel bury pisze:___- Co z ciebie taki niejadek? Chodź, zjemy pyszny obiad. Bo Bozia się na ciebie pogniewa i nie urośniesz. Będziesz ciągle taki mały, a wszyscy twoi koledzy będą duzi i nie będę chcieli się z tobą bawić.
___- Jedz, bo nie będziesz silny.
___- Siadaj na kolana do mamusi. Hop.
___Młody musiał się nieźle przestraszyć tej groźby
Ostatnie zdanie dialogu to wcale nie groźba :D Poza tym nie wiadomo, czy to cała rodzina tak na małoletniego napada, czy tylko matka rozwinęła taką akcję perswazyjną.
Podobnie w dialogach z kolegami - trudno wyłapać kwestie wypowiadane przez narratora.
kundel bury pisze:- Ale gorąco. Chodźcie gdzieś w cień może, co?
___- Za chwilę. Na razie nie mam sił.
___- Jak chcecie. Ja będę leciał. Siema.
___- Piotrek, gdzie chcesz iść?
___- Lecę na obiad. Będę później.
Tutaj trzecie zdanie wypowiada bohater, ale dowiadujemy się o tym dopiero z czwartego, kiedy pada jego imię. Zakłóca to płynność czytania.
I jeszcze taki drobiazg
kundel bury pisze:Duże kwadratowe pudło zbierające masę kurzu. Nie to, co dziś. Plazma, HD, dvd i inne bajery.
kundel bury pisze:Komputerów nikt wtedy jeszcze nie miał. Mało kto wiedział, co to tak naprawdę jest. Niektórzy do dziś nie wiedzą.
Ogólnie wiadomo, że dawny sprzęt nie może się równać z dzisiejszym, a i komputerów było kiedyś znacznie mniej, więc takie uogólnienia są raczej zbędne.
Generalnie jest w tym fragmencie jakiś klimat, który mnie ujął, chyba dlatego, że chociaż oszczędnie dawkujesz opisy, to całość jest dobrze osadzona w realiach życia. I przez to wiarygodna.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
kundel bury pisze:1.Miałem wtedy dziewięć, może dziesięć lat. Za miesiąc 1.miałem iść do kolejnej klasy.
1) potwórzenie
kundel bury pisze:Matka krzątała się w kuchni. Ja, ojciec i mój młodszy brat gapiliśmy się w stary telewizor.
Matka jest bohatera, ojciec również, więc analogicznie brat także. Nie musisz tego tak dosadnie podkreślać.
kundel bury pisze:Niektórzy sąsiedzi mieli satelitę i łapali ze sto kanałów.
Nie posiadali własnej satelity. Mieli telewizję satelitarną.
kundel bury pisze:Leciały jakieś reklamy. Za chwilę miała się zacząć Familiada. To był znak, że lada moment, za kilka minut, będzie obiad. Każdy był głodny.
Niepotrzebnie uporczywie podkreślasz jedno i to samo. Poza tym "lada moment" nie znaczy tyle, co "kilka minut".
kundel bury pisze:Matka zaczynała już przynosić porcje dla każdego.
Wystrzegaj się takich zlepków. Niech powoduje tobą pasja oszczędności słów ale też pewnego rodzaju gust względem słów przechodzących w zdania. Matka zabierała się do podawania porcji. No coś w ten deseń. Wygładź to, Stary. Naprawdę.
kundel bury pisze:- Piotrek, weź sprzątnij z ławy te gazety.
- Maciuś, zostaw na chwilę te klocki i chodź jeść.
To wszystko to słowa matki. Tak mi się wydaje. Powinieneś to spiąć. Jak to zrobić? Poczytaj o poprawnym zapisie dialogów. Gdzieś na forum jest taki wątek.
kundel bury pisze:Młody zaczął piszczeć ze 1.szczęścia 2.na cały głos. Chciał od razu chapnąć całego kotleta.
1) opisz to - wstrzymuj się od skrótowego obrazowania informacji
2) proponuję, byś to wykasował - zastanów się

4
Jak co niedziela siedzieliśmy w dużym pokoju i czekaliśmy na obiad.
Jak w każdą niedzielę
Jak co niedzielę
Ziemniaki już parowały znad stołu.
parowały na stole
- Piotrek, weź sprzątnij z ławy te gazety.
- Maciuś, zostaw na chwilę te klocki i chodź jeść.
- Nie. Nie chce mi się.
- Co z ciebie taki niejadek? Chodź, zjemy pyszny obiad. Bo Bozia się na ciebie pogniewa i nie urośniesz. Będziesz ciągle taki mały, a wszyscy twoi koledzy będą duzi i nie będę chcieli się z tobą bawić.
- Jedz, bo nie będziesz silny.
- Siadaj na kolana do mamusi. Hop.
Bardzo enigmatyczna rozmowa: kto, co mówi?
Z daleka zobaczyłem ojca jak szedł w dół ulicy w stronę GieeSu
"gieesu" - zapisujemy fonetycznie.

Jest problem. Problem ciężki do wytłumaczenia w prosty sposób. To jest doskonałe i złe zarazem. Doskonały jest minimalizm i Twoja spostrzegawczość na obyczaje, ludzi, otoczenie, która w połączeniu z tym pierwszym tworzy naprawdę świetną scenografię rzeczy i uczuć wychwytywanych wszystkimi zmysłami. Dobre też są dialogi oraz przemyślenia (np. odruch Pawłowa, Ojciec jako Syzyf, Pryszczaty bojący się wyższego przeciwnika) bohatera, a także retrospekcja (w sensie narracja) pełna ikon tak łatwo rozpoznawalnych. Język - nieco nostalgiczny, jednak za bardzo skręca w kolokwializm, i mimo iż zabieg jest celowy i dobry, uważam że tekst jest za bardzo przesiąknięty tobą - brakło nieco, tyci-tyci, dystansu w pewnych zdaniach - i mam tu na myśli naprawdę lekkie uniesienie poprzeczki językowej.

Co natomiast złe, to - paradoksalnie - także dialogi, są naturalne, ale narrator postanowił sobie zrobić przerwę i zapomniał pokazać, kto i co mówi, a było to odpowiednie miejsce, aby pokazać te osoby, otoczenie bohatera. Dalej, historia ojca wychodzącego do pracy - w obyczaju jest miejsce na suspens, i to pochwalam, ale ukrycie pijaka wykonującego Syzyfową pracę w ostatnim akapicie mnie by bardziej pasowało w miniaturze, nie opowiadaniu, gdyż jego jest najmniej w tym wszystkim. Przez ten zabieg, wg mnie nie do końca przemyślany, cel opowieści został ubity historią chłopaka, jakby opowiadał o sobie, nie o ojcu i rowerku. To mankament dość mocno rzutujący na całość.

Mimo wszystko, tekst mnie się podobał.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Ponieważ tekst mnie się spodobał czepialstwa nie będzie dużo i głównie szczególiki. Staram się też nie powtarzać po poprzednikach.
Zresztą, każdy z moich kolegów miał używane.
To jest poprawne, ale mi zazgrzytało. Może lepiej by było:
Zresztą, wszyscy moi koledzy mieli używane.
Miałem wtedy dziewięć, może dziesięć lat. Za miesiąc miałem iść do kolejnej klasy. Pamiętam, że podręczniki odkupiłem od starszego kuzyna. Nowe były za drogie. Zresztą, każdy z moich kolegów miał używane. Zakup nowych,
Troszkę powtórzeń się porobiło. Troszkę sporo.
Matka zaczynała już przynosić porcje dla każdego.
Jakieś nieładne to zdanie. To "podkreślenie", że dla każdego... No jakoś nie brzmi.
- Piotrek, weź sprzątnij z ławy te gazety.
___- Maciuś, zostaw na chwilę te klocki i chodź jeść.
___- Nie. Nie chce mi się.
___- Co z ciebie taki niejadek? Chodź, zjemy pyszny obiad. Bo Bozia się na ciebie pogniewa i nie urośniesz. Będziesz ciągle taki mały, a wszyscy twoi koledzy będą duzi i nie będę chcieli się z tobą bawić.
___- Jedz, bo nie będziesz silny.
___- Siadaj na kolana do mamusi. Hop
To już wiadomo, ale muszę powtórzyć. Nie wiadomo, kto co mówi. Wiem, że to w efekcie okazuje się nieistotne, ale zanim człowiek się zorientuje, to już się zdoła zirytować, ze nie kapuje, co się dzieje ;)
Wracał z nawalony z lasu.
Jedno "z" za dużo Ci wskoczyło
Bo to nie możliwe
"niemożliwe"!

A teraz ogólnie. Jak już napisałam - było fajne. Po prostu płynnie się czytało, łatwo przyswajało treść. Jest niby przejażdżka po typowych scenach, ba!, moja polonistka nie wybaczyłaby mi, gdybym nie powiedziała - archetypach :P Zwykle tego nie lubię. Ale Tobie wyszło ładnie. Zbudowałeś dobry klimat i to skutecznie zabijało niemiłe wrażenie wywoływane gdzieniegdzie błędami. Dobra robota.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”