Emigrant Aleks Kondraciuk cz.1 [obyczajowe]

1
Aleks Kondraciuk jak co rano wyjrzał przez okno, mając nadzieję zobaczyć słońce. Tego dnia padało. Cholerne wyspy – pomyślał.
Spojrzał na mokrą nawierzchnię Avonmore Street i zaklął w duchu, że znowu będzie musiał forsować amortyzatory po tych wiecznie nie łatanych dziurach. Usłyszał “śpiew” irlandzkiego słowika – tak nazywał wszędobylskie gawrony, których szczerze nienawidził. Wszedł do niewielkiej łazienki, która mieściła tylko małą umywaleczkę, kabinę prysznicową i sedes. Umył zęby, głowę, ogolił się, po czym zręcznymi ruchami wymodelował swoje krótkie, czarne włosy w coś na kształt jeżyka. Wyciągnął z komputera płytę z napisem “Joyce’s wedding” i włożył ją do kieszeni sportowej marynarki.

Dochodziła siódma piętnaście, zszedł na dół, ostrożnie stąpając po skrzypiących schodach, by nie zbudzić pozostałych domowników. Każdy irlandzki dom jest taki sam – pomyślał. Wąskie korytarze, małe pokoiki i skrzypiące schody. Wrócił myślami trzy lata wstecz, przypomniał sobie rodzinny dom niedaleko Gdańska, wielki przestrzenny budynek, który postawił jeszcze jego dziadek zaraz po wojnie. Wciągnął powietrze nosem, łudząc się, że poczuje zapach cynamonu, którym przyprawiała szarlotkę jego mama. Zawiódł się.
Kuchnia była połączona z living roomem, Aleks szybko przypomniał sobie o wczorajszej balandze, widząc w jakim stanie jest cały parter. Walające się puszki, rozlane napoje, stół w resztkach żarcia i leżący pod stołem Kenny, słowem – standard.
Kenny był znajomkiem Kaśki, Aleks zawsze się zastanawiał jak ci dwoje się dogadują, mały, gruby i piegowaty Irlandczyk i Kaśka, piękna dziewczyna, która z angielskim ma tyle wspólnego co Lech Wałęsa z wyścigami psich zaprzęgów. Wzruszył ramionami i wrzucił dwie kromki tostowego chleba do tostera. Wstawił wodę na kawę i zrobił sobie trochę miejsca na zagraconym stole. Gdy skończył posiłek, odpalił papierosa – polskie złote Mallboro, kupowane od znajomego po trzydzieści pięć euro za karton. Wszyscy Polacy na wyspach kupowali fajki od innych Polaków. To była dobra cena, w sklepie musiałby dać co najmniej dwa razy tyle.
Czas porannej kawki i fajka były ulubioną porą dnia Aleksa. Chwila relaksu, cisza przed burzą. Wiedział, że za parędziesiąt minut będzie musiał udawać, wesołego i cieszącego się życiem człowieka. Będzie musiał założyć swoją roboczą maskę. A jednak była to chwila przeznaczona tylko dla niego, jego osobiste sanktuarium spokoju.
Zawsze wtedy rozmyślał, o różnych rzeczach, o pracy, o przyjaciołach, o Kaśce, która z uporem maniaka nie chciała zwrócić na niego uwagi, choć tak bardzo się starał. Nawet po tym, gdy oboje pijani pocałowali się, wyrzuciła to z pamięci, zapomniała, tak zwyczajnie jak zapomina się wyłączyć żelazko. Zawsze na tę myśl robiło mu się przykro.
Myślał też o matce, ile jej jeszcze zostało? Czy ostatnia chemia przyniosła jakiś skutek? Czuł bezsilność, dlaczego w dwudziestym pierwszym wieku nikt nie potrafi jej pomóc? - dręczył się. Rozmyślał o szefie, grubym, łysym, śmierdzącym typie, którego szczerze nie cierpiał. Co tym razem mu się nie spodoba? Sposób obróbki twarzy, a może ramki? A może płyta będzie krzywo podpisana? Skrzywił się na tę myśl.
Dokończył papierosa i zabrał kluczyki od samochodu.
Wyszedł na zewnątrz zamykając drzwi na klucz. Spojrzał przed siebie i mimowolnie westchnął opuściwszy ręce. Moja “czerwona strzała” - pomyślał. Ile jeszcze czasu będę musiał jeździć tym gównem? Czerwony Nissan Micra z dziewięćdziesiątego piątego nosił ślady bardzo intensywnej eksploatacji. Skorodowana, powgniatana blacha, nad którą Aleks zastanawiał się, dlaczego jeszcze nie odpadła. Małe kółeczka, każde z innym kołpakiem, jedna wycieraczka, do tego zatrzaśnięte na amen drzwi od pasażera. Całości makabrycznego widoku dopełniał paskudny, wieśniacki spojler, który niechybnie był przykręcany przez kogoś kto nie miał pojęcia o tuningu za grosz. Ostatnim sprawnie działającym w samochodzie urządzeniem był silnik. I był to jedyny powód, dla którego Aleks tym wehikułem w ogóle jeździł. Wsiadł do samochodu zastanawiając się, dlaczego stary Jake – sąsiad, nigdy nie wychodzi ze swoim psem na spacer. Czterdziesto - kilowy owczarek niemiecki, codziennie załatwiał się na małym trawniczku przed domem, smród był niesamowity, i wcale by to Aleksa nie obchodziło gdyby nie mieszkał tuż obok.
Jechał wzdłuż O’connel Avenue, wokół roztaczał się szary, mglisty poranek. Minął ludzi na przystanku, niecierpliwie spoglądających w kierunku, z którego miał nadjechać autobus. Minął też jego ulubione Xtravision – wypożyczalnie płyt dvd, w której chętnie zaopatrywał się w swoje ulubione tytuły. Gdy dotarł do pomnika Daniela O’Connela przestało padać. Skręcił w lewo, w Katerine Street i zatrzymał się przed niskim budynkiem z napisem “Wheelan cameras”. Gdy wszedł do środka powitała go wysoka, szczupła dziewczyna.
- Cześć Aleks, jak tam dzisiaj?
- Witaj Susy, a nawet nieźle, jest już szef?
- Jest, czeka na ciebie. Dzwonił już Pan Doyle, pytał się kiedy będą gotowe zdjęcia.
- Który to Doyle, ten rudzielec?
- Dokładnie ten, co mam mu powiedzieć jak zadzwoni jeszcze raz ?
- Powiedz, że się nie rozdwoję i robię co mogę – odparł Aleks z lekkim poirytowaniem.
- OK, jak chcesz..
- Czekaj, żartowałem, powiedz mu, że najpóźniej pojutrze dobra ?
- OK.
- Dzięki.
Aleks przeszedł koło wystawy cyfrowych lustrzanek, minął też rozstawione statywy, zatrzymał się przy obiektywach. Szybko przeleciał wzrokiem po pułkach i ruszył dalej w głąb sklepu. Zapukał do wysuniętych na prawo drzwi i wszedł do środka. Za biurkiem siedział gruby, łysy facet.
-Dzień dobry panie Joyce .
- Cześć młody, no jak, masz te zdjęcia? Proszę cię tylko nie mów, że nie skończyłeś, obaj wiemy, że zależy ci na tej pracy prawda? - powiedział gruby z chytrym uśmiechem na ustach.

- Skończyłem szefie.
- No to cieszę się, siadaj i pokazuj co tam masz.
Aleks pospiesznie wykonał polecenie wyjmując z kieszeni marynarki płytę.
- Ile ich wszystkich jest? - zapytał szef.
- Nie pamiętam dokładnie, ale około dwustu pięćdziesięciu, szefie.
- Dwieście? Miało być trzysta.
- Ekhem... tak... ale niektóre były nie doświetlone szefie, to wina tych nowych lamp. Jeśli pan chce to mogę jechać po te zdjęcia, mam je na...
- Dobra, dobra, dawaj tę płytkę.
Aleks włożył płytę do komputera i włączył prezentację multimedialną. Miał duszę na ramieniu, nie co dzień robi się zdjęcia dla własnego szefa. Szef, pięćdziesięcioletni prostak, wreszcie znalazł sobie kobietę zdolną do tego żeby go poślubić. Aleks miał wątpliwą przyjemność w fotografowaniu tej uroczystości, jednak wiedział, że wiąże się z tym ogromne ryzyko. Jeśli coś spartaczy może wylecieć z pracy, a tego nie chciał doświadczyć pod żadnym pozorem. Szczęśliwym trafem, szefowi bardzo spodobała się aleksowa prezentacja, czemu dał wyraz już kilka minut po jej uruchomieniu.
- No, no młody, spisałeś się, podoba mi się. Naprawdę mi się podoba. Jak ci się udało tak mnie odchudzić co? Przyznaj się. - wyszczerzył zęby grubas.
- To nic takiego szefie, trochę Photoshopa i wszystko da się zrobić, mam nadzieje, że nie przesadziłem ?
- No tak, dzisiejsza technika, kiedyś babraliśmy się w chemikaliach, tracąc wzrok i węch w ciemniach, a dziś wystarczy tylko komputer.
- Przywilej postępu szefie. Cieszę się, że się panu podoba, album będzie gotowy za trzy dni.
- Świetnie, dobrze ci idzie mały, jak tak dalej pójdzie to niedługo może, może dostaniesz podwyżkę – zaśmiał się wrednie grubas.
- Dziękuje szefie. Aleks nie wierzył w żadne jego słowo.. Łysol już nie raz obiecywał mu złote góry i zawsze na obietnicach się kończyło.
- Jeśli pan pozwoli wrócę już do moich obowiązków.
Aleks wyszedł i zabierał się już do odkurzania kolekcji obiektywów, gdy podeszła do niego Susy.
- I co? - Spytała.
- Nic, podobało mu się.
- Ehh... szczęściarz.
- Szczęściarz? Phi, to ty jesteś jego ulubienicą, mnie traktuje jak powietrze, a zresztą… nie obchodzi mnie to. Najważniejsze, że mam na razie pracę.
- Ulubienicą? O czym ty gadasz Aleks ?
- Oj przestań, jesteś dziewczyną, to normalne, że ciebie bardziej lubi.
- Przesadzasz, jak zwykle. Powinieneś znaleźć sobie dziewczynę, wiesz?
- Wiem. Ma rację cholera, muszę zapomnieć o Kaśce i wreszcie pchnąć swoje życie do przodu. Chyba zadzwonię do Jacka, on będzie wiedział jak mi pomóc.
Jak zwykle poniedziałek był nudny do granic możliwości i ciągnął się jak flaki z olejem. Czyszczenie gablotek, pilnowanie zamówień, wywoływanie i sortowanie zdjęć. Mało klientów, a jak już się zjawiali to zazwyczaj po odbiór lub oddanie filmu do wywołania. I jedna wstrętna baba, która usilnie chciała sobie zrobić zdjęcia do paszportu, ale tak by jej twarz wyglądała szczupło. Pomimo wszelkich starań Aleks nie mógł spełnić jej zachcianki. Wreszcie po wielu próbach, zrezygnowana zdecydowała się na to, co wyszło. Na szczęście chociaż szef nie pałętał się po sklepie, bo miał jakieś pilne sprawy na głowie.
Tuż przed końcem pracy Aleks zadzwonił do Jacka. Jacek, rozrywkowy chłopak, którego poznał w poprzedniej pracy, swoim zwyczajem nie odebrał za pierwszym razem, za drugim też nie, Aleks wiedział, że do niego trzeba dzwonić co najmniej trzykrotnie zanim podniesie telefon. Tak też było I teraz.
-No siema Jacek.
-“Siemano, co tam mistrzu?”
- A nic, tak dzwonie, co robisz dziś wieczorem ?
- “Eee w zasadzie to nic, a co ?”
- To może browar ?
- “No w sumie mogę, to o której?”
- Ósma przed Brown Thomasem, pasuje ?
- “No spoko, do zobaczyska”
- Na razie.

Gdy wrócił do domu, wnętrze było już posprzątane. Kaśka, wysoka blondynka o pięknych zielonych oczach, do której Aleks tak wzdychał, właśnie coś smażyła. Na kanapie siedział Robert, dosyć niedawno przybyły na wyspę dziewiętnastoletni chłopak, który bardzo starał się znaleźć jakąkolwiek pracę. Swoim obyczajem, oglądał ulubiony Animal Planet, czym doprowadzał do pasji siedzącego na fotelu Wojtka. Wojtek był znajomym Aleksa jeszcze z czasów gimnazjum, razem przylecieli do Irlandii, jednak po paru miesiącach ich przyjaźń stopniała prawie całkowicie, ograniczając się tylko do grzecznego koleżeństwa. Z Aleksem mieszkała też Marta, psiapsiułka Kaśki, która ją tu ściągnęła. Marty nie było akurat w domu, pracowała na nocną zmianę w szpitalu jako pielęgniarka. Choć była to praca dosyć niewdzięczna, to wszyscy domownicy szczerze zazdrościli Marcie jej zarobków. Dobra pielęgniarka zarabiała w Irlandii więcej niż wykwalifikowany lekarz w Polsce.
- O, fotograf wrócił! - krzyknął Robert – Siema!
- Cześć – powiedziała Kaśka – chcesz trochę ryby ? Za dużo usmażyłam.
- Dzięki, chętnie.
- No jak tam panie fotografie, robiłeś dziś foty komuś sławnemu? - zapytał Robert uśmiechając się.
- Sławnemu nie, ale była taka miła pani, spodobałaby ci się Robcio.
- Ta? Jak wyglądała, jakaś niezła dupcia, wziąłeś numer?
- Była piękna, wysoka, niebieskie oczy, ogniste włosy i....
- I co?! - nie wytrzymał Robert.
- ...ważyła chyba ze sto dwadzieścia kilo, zupełnie jak twoja Kinga kiedyś - na pewno by ci się spodobała! - powiedział Aleks z szyderczym wyrazem twarzy, a całe towarzystwo zaniosło się gromkim śmiechem. Robert momentalnie posmutniał i wrócił do oglądania wędrówek amerykańskich gęsi.
Kaśka nałożyła Aleksowi smażonej ryby, po czym oboje usiedli do stołu. Przez chwilę jedli nie odzywając się do siebie. Potem niezręczną ciszę przerwała Kaśka, wystrzelając standardowym “jak minął dzień?”
- A jakoś zleciał, w sumie nuda, jak to w poniedziałek, a jak tam u ciebie ?
- Spoko, może dostane podwyżkę, nareszcie. - podniosła wzrok z nad talerza uśmiechając się niepewnie. Aleks odwzajemnił uśmiech i posłał dziewczynie tęskne spojrzenie. Kaśka uciekając wzrokiem w trzymany w ręku widelec, wróciła do pałaszowania smażonego filetu. Chłopak westchnął ukradkiem.
- Cieszę się, udała się wczorajsza impreza ?
- Aj tam, żadna impreza, zwyczajna popijawka, ale tak, udała się, było naprawdę wesoło, jeśli o to pytasz. Szkoda kurde, że nie zszedłeś na dół...
- Musiałem skończyć te cholerne zdjęcia dla szefa, zabiłby mnie gdybym ich dziś nie doniósł. - Aleks skrzywił się. - Tak w ogóle – podjął - Kenny doszedł do siebie ?
- Doszedł, ale było ciężko, strasznie rzygał, cudem tylko zdążył wybiec na ogródek.
- No tak, typowe.
Jedli, nastała kolejna długa chwila milczenia, Aleks chciał zapytać Kaśkę o coś, co od dawna go gnębiło, ale nie lubił wtrącać nosa w nie swoje sprawy i zawsze dawał się z tym na spokój. Teraz jednak nie wytrzymał.
-Kasia, mogę cię o cos zapytać ? Tylko błagam, nie obraź się na mnie.
- No pewnie, wal.
Spojrzał na nią, przez chwilę zastanawiając się czy nie palnąć jakiejś głupoty w stylu “która godzina?”. Przemógł się jednak.
- Co ty widzisz w tym Kennym, tak szczerze ?
Nie wiedziała co powiedzieć, nigdy się nad tym zastanawiała. Przez krótką chwilę utkwiła wzrok w martwym punkcie, po czym podniosła głowę i wypaliła:
- Nie wiem, on po prostu jest.... zabawny, poza tym wiesz.... tak fajnie mówi po tym angielsku. - powiedziała niepewnie i zarumieniła się lekko.
Ach to tak, pomyślał Aleks. To już wiem czego mi brakuje. Ja jestem tylko nudnym fotografem, ślęczącym przy komputerze, podczas gdy inni się bawią. Potrzeba jej rozrywki, szaleństwa, egzotyki w postaci małego, rudego Irlandczyka, który jest jeszcze na utrzymaniu starych. Nigdy nie zrozumiem kobiet – pomyślał.
- Aha, spoko, tak tylko pytam – odparł.
Jacek czekał na niego w umówionym miejscu. Brown Thomas, duży i bardzo drogi sklep odzieżowy mieszczący się na głównej ulicy miasta, w samym centrum Limericku. Budynek nie dający się pomylić z żadnym innym, miejsce spotkań wszystkich młodych ludzi, którzy mieli w planach nocne wojaże po pubach, knajpach i dyskotekach. Przed samym sklepem znajdował się główny przystanek autobusowy w mieście, a prostopadła uliczka obok była postojem dla taksówek.

Aleks wysiadł z taksówki i podążył pod sklepowy daszek, z daleka zauważając swojego kompana.
Jacek jak zwykle wyglądał tak jak miałaby to być najważniejsza noc w jego życiu. Ufryzowane żelem włosy, misternie przystrzyżona bródka, ciemna sztruksowa marynarka, biała koszula, niebieskie dżinsy i czarne, modne buty. Do tego ten zawadiacki uśmieszek nigdy nie znikający z jego oblicza. Aleks tym razem musiał stwierdzić, że jego ubiór nie odbiegał zbytnio od stroju kolegi. Postanowił dziś dobrze się zabawić.
- No siema chłopie! - przywitał go Jacek, klepiąc po ramieniu.
- Cześć Jacek, dawno się nie widzieliśmy co?
- Heh, no dawno, dawno, ile to już będzie, miesiąc chyba co?
- Z hakiem.
- No dobra mistrzu to powiesz mi co się stało, czy mam zgadywać? - zapytał rozbrajająco szczerze kolega.
- Co? Nic się nie stało, a co się miało stać, nie kapuję ?
- Nie udawaj, znam cię za długo, żeby nie wyczaić, że masz jakiś problem. Browar, na początku tygodnia? Stary to do ciebie nie podobne!
Aleks zrozumiał, że dalsza zabawa w kotka i myszkę nie ma sensu.
- Nie no nic takiego, po prostu wszystko mnie wkurwia i postanowiłem się zabawić, starczy?
- Heh, no jasne, ale powiedz, chodzi o tę Kaśkę prawda? Znowu ci dała kosza?
- Mniej więcej, ale stary daj już spokój, chodźmy lepiej na okrąglak.
- No to kaman, tylko trzeba kupić jakieś browce po drodze.

Ruszyli w stronę rzeki, w górę O’Connel Street, rozkoszując się ciepłym, czerwcowym wieczorem. Było gwarno i tłoczno. Ulica tętniła życiem. Wszędzie wokoło migotały kolorowe neony sklepowych wystaw, samochody przeciskały się z trudnością po dwupasmowej jezdni, trąbiąc przy tym niemiłosiernie. Po chodnikach przechadzali się ludzie, wszelakiej maści – murzyni, Azjaci, Europejczycy. Można było odnieść wrażenie, że co druga napotkana osoba mówiła po polsku. Polaków było w Limericku coś koło pięćdziesięciu tysięcy, nie dziwne więc, że spotykało się ich na każdym wręcz kroku. Letnie powietrze działało jak narkotyk, z każdym wdechem chciało się go więcej i więcej. Dawało poczucie wolności, dzikiej, wakacyjnej przygody, do której Aleks tak tęsknił. Przypomniały mu się lata liceum, gdy wraz ze swoją paczką spędzali całe lato nad morzem. Zapragnął poczuć się tak jeszcze raz.
Po drodze kupili osiem puszkowanych Tyskich, uważanych przez nich za najlepsze piwo świata. Minęli Tourist Office i dotarli na miejsce. “Okrąglak” był dużym kolistym placem, mieszczącym się nad samą rzeką Shannon. Od strony ulicy odgradzał go wielki budynek z czerwonej cegły, w którego był wbudowany ogromny zegar. Z “okrąglaka” rozpościerał się piękny widok na rzekę i King John’s castle. Zwłaszcza po zmroku widok z tego miejsca był niesamowity, bo zamek był pięknie podświetlony halogenowymi lampami. Na tym placu spędzała czas masa młodych ludzi, było to takie nieoficjalne centrum kulturowe. Można było normalnie pić alkohol, bo policja zbytnio nie interesowała się tym miejscem, a jak już się zainteresowała to z marnym skutkiem. Zazwyczaj prosili tylko, żeby schować piwo i iść gdzie indziej.
Cały “okrąglak” otaczały trzystopniowe betonowe schodki, które służyły jako siedziska dla relaksujących się ludzi. Dziś, wyjątkowo zapchane schodki nie zdradzały żadnego wolnego miejsca. Ludzie, nie wiedzieć czemu, woleli siadać na nich, niż na otaczających plac ławkach. Może dlatego, że ławki były zwrócone w stronę rzeki a schodki do wewnątrz, pozwalając wszystkim biesiadnikom na kontakt wzrokowy. Aleks i Jacek znaleźli więc wolną ławkę i otworzyli swoje puszki.
- No to opowiadaj, co nowego u ciebie, hę ? - zapytał Jacek.
- Nic, chłopie, ten sam shit co zawsze. W soboty wesela, a od poniedziałku do czwartku ten pieprzony sklep.
- Jezu, czemu ty jesteś taki negatywnie nastawiony co? Życie jest piękne! Musisz się tylko nauczyć z niego korzystać. Powinieneś znaleźć sobie wreszcie jakąś pannę.
- Powinienem. - stwierdził z ponurą miną Aleks.
- Ciągle myślisz o tej Kaśce prawda ? Stary rozejrzyj się, zobacz ile tego chodzi, jak nie ta to inna!
- Jacek, ty nie wiesz jak to jest, codziennie ją widzę, każdego dnia. I codziennie czuję się tak jak by mi ktoś wsadzał widelec w serce. Miałeś tak kiedyś? Wątpię. Nie wiem, muszę się chyba wyprowadzić, albo ona musi się wyprowadzić, bo dłużej tego kurwa, nie zniosę!
- Nie, musisz znaleźć sobie kogoś, kto pozwoli ci wybić ją sobie z głowy. Ja znam takie osoby, zaufaj mi.
Aleks nie wątpił. Jacek znał dużo pięknych dziewczyn i miał u nich powodzenie. Zawsze zastanawiał się jak on to robi, i zawsze mu tego zazdrościł. Jacek nie był szczytem męskiej urody, można by powiedzieć – zwyczajny, niewysoki chłopak, a jednak miał to coś, co sprawiało, że kobiety do niego leciały jak myszy do sera.
- Dobra Jacek, doceniam troskę, ale nie wyszedłem dzisiaj po to żeby się wypłakiwać, pij lepiej tego browca.
- Hehe, no luzik. - Jacek wziął łyk zimnego piwa i spojrzał na przechodzącą obok młodocianą parkę. Chłopak był ubrany na sportowo, ale bardziej ekstrawagancko. Dres był cały biały, końcówki nogawek były schowane w skarpetach, a na stopach chłopak nosił białe adidasy na podwyższonej podeszwie z tzw. “systemem”. Bluzę miał rozpiętą do połowy, a odsłoniętą pierś zdobił duży, złoty łańcuch.
- Kurwa – podjął Jacek – nigdy nie zrozumiem tej jebanej młodocianej irlandzkiej mody. Przecież jak by mnie stary zobaczył w czymś takim to by mnie chyba zajebał gołymi rękami!
- Co gorsza – odpowiedział Aleks – ja nie wiem co te gówniary w nich widzą, zobacz na tamtą, na oko jakieś czternaście lat, ale już teraz widać, że niezła z niej będzie laska za jakiś czas.
- No właśnie! Chodź może i my się tak odjebiemy, zobaczymy czy będziemy mieli branie co? - Jacka wyraźnie rozbawiła ta myśl.
Robiło się coraz później, otaczające plac schodki stopniowo się przerzedzały. Ktoś grał na gitarze starą, irlandzką piosenkę, dwie dziewczyny śpiewały fałszywie, co jakiś czas przerywając i biorąc łyk piwa. Zamek Króla Jana pięknie rozbłysnął światłem halogenów, a wszędobylskie mewy chciwie zjadały kawałki chleba rzucanego przez starszego mężczyznę siedzącego dwie ławki dalej. Otwierali już drugie piwo gdy Aleks zapytał:
- I co wracasz do kraju na zimę ?
- Nie wiem sam, wiesz jak tu jest z robotą po sezonie. - Jacek spojrzał na zamek i wziął łyk piwa - Z resztą, w mojej branży praca trwa zwykle od wiosny do jesieni. Nikt nie ociepla budynków w zimę. Zarobię trochę kasy i przekibluję w Polsce, a wiosną może wrócę.
- W sumie masz rację, lepiej i taniej się lenić w Polsce niż tu.
- No, żebyś wiedział. W ogóle już mnie wkurwia ta wyspa, ciągle ten jebany deszcz, dobrze, że chociaż dziś nie pada.
- A jak tam z Magdą? Dobrze wam się układa?
- Tak sobie, znasz mnie, ja długo w jednym miejscu usiedzieć nie mogę. Ona z kolei chce żebym spędzał z nią każdą wolną chwilę, i tak dookoła pani pierdoła. Monogamia nie jest chyba mi wskazana - uśmiechnął się lekko.
Gadali, pili i gadali dwie bite godziny, przerywając czasem i pogrążając się w swoich myślach. Aleks pomyślał, że byłoby to świetne miejsce na romantyczne randki gdyby nie fakt, że za plecami zwykle siedziały dziesiątki ludzi. Pomyślał nawet o tym, że można by było wynająć bezdomnego grajka, których w Limericku nie brakowało. Mógłby grać miłosne melodyjki, nastrój byłby nieziemski. Gdyby nie ci ludzie.
- To gdzie dziś ruszamy, Trinity Rooms, Unicorn, Icon? - pytał Jacek.
- W Trinity podobno straszna gównarzeria się ostatnio robi, ja bym obstawiał Icon.
- Dobry wybór, w Iconie ma być dziś Patrycja z koleżankami – Jacek uśmiechnął się przebiegle i uniósł prawą brew.
- Ta od Świdra ?
- Dokładnie ta, ale ona to jeszcze nic, zobaczysz jej koleżaneczki to ci mina zrzędnie.
- No to ciekawie się wieczorek zapowiada, dopijaj tego browca i spadamy, zimno się robi.
Dokończyli piwa i poszli w stronę ulicy. Okolica lekko już opustoszała, choć ulice nadal pełne były ludzi. Wzmożył się ruch taksówek, rozlegały się krzyki irlandzkiej młodzieży pokroju widzianej przez Jacka i Aleksa młodocianej parki. Niektórzy nosili w wewnętrznych kieszeniach ukryte puszki z piwem, nerwowo rozglądając się za policją. Przeszli przez O’Connel Street i podążyli w dół ciasną Henry Street, mijając po drodze dwa wypchane po brzegi puby, pełne kolorowych szalikowców. Aleks dziwił się nieco, dlaczego w poniedziałek jest taka masa ludzi na mieście.
- Munstersi wygrali – powiedział Jacek – Irole świętują, drą mordy, będzie tak przez całą noc.
Munstersi, reprezentacja Limericka w rugby, była prawdziwą dumą miasta. Rugby to sport narodowy Irlandii, jeden z nielicznych, w których kraj odnosił jako takie sukcesy. Nie dziwne, więc, że każda wygrana ich ulubionego teamu była powodem takiej radości. Akurat tej nocy Munstersi z Limericka sięgnęli po pierwsze miejsce w narodowej lidze. Każda knajpa była wypchana po brzegi a radości nie było końca. Wszędzie wokół słychać było wrzaski, piszczały dziewczyny, krzyczeli nawet starsi mężczyźni śpiewając kibicowskie przyśpiewki.
Gdy doszli pod ustalone wcześniej miejsce, ujrzeli długą kolejkę mierzącą jakieś piętnaście metrów. Ustawili się na końcu. Nad ich głowami ukazał się duży, neonowy napis “Icon”.
- Kurwa, wiedziałem, że tak będzie – zaczął Jacek – ale nic, może wejdziemy.
- Wejdziemy, nie jest tak źle, bywało gorzej i wpuszczali.
- Tylko żeby nie było tego skurwiela co kiedyś, pamiętasz? Jebaniec nigdy mnie nie chciał wpuścić, normalnie nigdy, a tych obdarciuchów zawsze wpuszczał!
- Oni już tak mają, jak im się nie spodobasz to nie wejdziesz, dlatego zamknij się już i postaraj robić dobre wrażenie. I weź zmyj ten głupi uśmieszek co go zawsze przywdziewasz jak rozmawiasz z panną, na bramkarzy to nie działa.
Jacek posłuchał. Procenty zaczęły uderzać do głowy. Dochodząca z wewnątrz muzyka potęgowała rosnące podniecenie. Obaj mimowolnie zaczęli przytupywać do rytmu, szczerząc się ukradkiem. W myślach oceniali przechodzące obok dziewczyny. Seksownie ubrane, pachnące i zadbane. Jacek wyłowił wzrokiem piękną murzynkę i już ruszył w jej stronę, gdy nagle przypomniał sobie, że musi pilnować kolejki. Zaczekam aż wejdziemy do środka – pomyślał. Nagle z dyskoteki został wyrzucony młody Irlandczyk, brutalnie i bez ociągania wyprowadzony za szyję. Gdy bramkarz go wreszcie puścił, ten napluł mu prosto w twarz, za co dostał po pysku. Podczas upadku cienka strużka krwi polała się po chodniku, chłopak wypluł zęba i nic więcej nie mówiąc, oddalił się. Bramkarz, otrzepał ręce i wrócił do środka.
Gdy weszli, natychmiast uderzyło ich ciężkie, gorące powietrze. Było duszno. Wokół unosiła się niecodzienna paleta różnych zapachów - mieszanina potu, perfum, dymu i czegoś jeszcze. Dochodzący z wielkich głośników rytm R&B zapraszał do wejścia na parkiet. Przeciskali się przez tłum, było bardzo głośno, musieli krzyczeć żeby się zrozumieć. Co jakiś czas natrafiali na zbite szkło pod swoimi butami. Jedna z dziewczyn przewróciła się, ktoś ją podniósł i prawie nieprzytomną wyprowadził na zewnątrz. Dotarli do szatni i oddali swoje marynarki. Nauczeni doświadczeniem, wiedzieli, że marynarki są dobre tylko po to żeby dobrze wyglądać na wejściu, potem stawały się zbędnym balastem. Jacek jak zwykle uśmiechał się do wszystkich ładniejszych dziewczyn. Większość nie zwracała na to uwagi, ale Jacek wyznając swoją odwieczną zasadę „jak nie ta to inna” zbytnio się tym nie przejmował i konsekwentnie robił swoje.
- Dwa razy Heineken! – krzyknął Jacek do barmana, gdy już znaleźli się przy długiej ladzie.
- Co ?!
- Dwa razy Heineken!
- Mów głośniej!
- Kurwa, dwa razy Heineken!
Powiedziane po polsku „kurwa” poskutkowało. Barman tym razem bezbłędnie zrozumiał i kiwając głową zaczął nalewać złoty płyn. Większość tubylców na wyspie doskonale znała podstawowe polskie wulgaryzmy. Szczególnie młodzież wykazywała w tym temacie wyjątkowy talent.
- Ale dziś ludzi co? – krzyknął Aleks do Jacka, trzymając już w ręce złoty kufel z pianką.
- No w chuj! I dobrze, im więcej tym lepiej!
Stali i obserwowali, wystukując rytm palcami po swoich szklankach. Parkiet wrzał. Szalejące, skąpo zazwyczaj ubrane dziewczyny kusiły i nęciły. Wyginały się w najwymyślniejszych pozach, jedne umiały tańczyć, inne tylko udawały, że umieją, ale to było nie ważne. Ważne było to jak wyglądają. Wyróżniały się te najładniejsze. Świadome swoich wdzięków, demonstracyjnie wodziły rękami po piersiach i pośladkach zerkając ukradkiem na obserwujących ich mężczyzn. Ci znowu co jakiś czas, próbowali się do nich przyłączać, z różnym skutkiem, jednym się udawało, innym dawano od razu do zrozumienia, że nie są mile widziani. Aleks nigdy nie rozumiał czym kieruje się płeć piękna podczas takich selekcji. Bywało, że przystojny facet zostawał dość brutalnie odprawiany z kwitkiem, tylko po to, żeby jakiś mały, chudy kurdupel mógł zając jego miejsce. Minęło kilka piosenek gdy Jacek zapytał:
- Idziemy na parkiet ? – krzyknął.
- Jak chcesz to idź, ja idę do kibla!
- Dobra, znajdziesz mnie jak coś!
- Dobra!
Rozeszli się, każdy w swoim kierunku. Aleks otworzywszy drzwi do męskiej toalety, zobaczył całująca się parę. Spojrzeli na niego śmiejąc się i wrócili do swojego zajęcia. Gdy wychodził, powitała go długonoga brunetka.
- O Aleks!
- Cześć Patrycja, co tam słychać ?
- Stara bieda, sam jesteś?
- Z Jackiem, a ty?
- Z Ewką i Malwiną.
- Malwiną ?
- Nie znasz, idziesz na fajka? Gorąco tu.
- Jasne.
Dziewczyna wzięła go za rękę i poszli przedzierając się przez tłum. Mała palarnia umiejscowiona na drugim końcu dyskoteki jak zawsze pełna była ludzi. Ustali z boku, tak żeby nie narazić się na przypadkowe zetknięcie z trzymanym przez kogoś papierosem. Oboje milczeli przez chwilę, namiętnie zaciągając się dymem. Po chwili Aleks powiedział:
- Dalej kelnerka?
- Dalej. A ty dalej, fotograf ?
- Ehe.
- Miałeś mi zrobić sesję, pamiętasz ?
- Wpadnij kiedyś do studia, jak szefa nie będzie, zrobię ci za free. – odparł Aleks puszczając oko.
- A skąd mam wiedzieć kiedy nie będzie twojego szefa, hę ? – dziewczyna uśmiechnęła się zawadiacko.
- Masz mój numer ?
- Nie mam.
- To weź zapisz. Aleks podyktował numer i zgasił niedopałek papierosa.
- Już. Czekaj, puszczę ci strzałę. Komórka Aleksa zadzwoniła. Zapisał numer i schował telefon do kieszeni. – Na pewno skorzystam – dodała Patrycja uśmiechając się.
- Mam nadzieję. – Aleks odwzajemnił uśmiech. Dziewczyna spojrzała na niego dziwnie, tak jak by chciała odgadnąć jakąś wielką tajemnicę. Jej oczy błyszczały.
- Fajny jesteś wiesz? - powiedziała śmiejąc się filgarnie. Aleks zmieszał się lekko. Patrycję znał dosyć słabo. Była siostrą kolegi Jacka – Świdra. Czasem bywał u nich na imprezach i tam się poznali, ale nigdy nie miał okazji z nią tak naprawdę porozmawiać, bo za dziewczyną ciągnął się zawsze sznurek adoratorów. Ponadto, w przeciwieństwie do Jacka niezbyt przepadał za Świdrem. Aleks nie wiedząc co powiedzieć, zmienił temat:
- A gdzie twoje koleżanki? – zapytał.
- A gdzie twój kolega? – odparła z wyrzutem.
Nic nie odpowiedział, wyciągnął kolejnego papierosa.
- To niegrzeczne wiesz ? – powiedziała dziewczyna, wyraźnie urażona.
- Co takiego? – zdziwił się Aleks.
- Pytać o moje koleżanki, kiedy ja stoję tuż przed tobą. Nie podobam ci się?
- To też jest niegrzeczne wiesz? – odparł Aleks.
- Co? – zapytała wyraźnie zdziwiona Patrycja.
- To, że podejrzewasz mnie o brak gustu, inaczej nie pytałabyś czy ci się podobam, wiedziałabyś, że tak.
Spojrzeli sobie głęboko w oczy nie mówiąc nic. Trwało to jakiś czas, gdy nagle usłyszeli piskliwy żeński głos.
- O tu jesteś! – powiedziała niska, krępa dziewczyna. Druga, wyższa i dużo ładniejsza blondynka, stanęła obok wpatrując się w Aleksa.
- No jestem, jestem, mówiłam przecież, że idę na fajka – odparła Patrycja – to jest Aleks, - powiedziała do tej wyższej. Blondynka omiotła go wzrokiem od stóp aż po czubek głowy i przedstawiła się. Miała na imię Malwina.
- Cześć. – powiedział Aleks uścisnąwszy dłoń.
- Ewkę znasz prawda ?
- Jasne, cześć Ewa. – Aleks uśmiechnął się.
- Cześć, cześć! Chodźcie tańczyć, jest zajebiście, mówię wam! – powiedziała wyraźnie podekscytowana Ewka.
- Właśnie chodźmy tańczyć – Patrycja spojrzała na Aleksa i puściła mu oko.
- Jeszcze nie moja pora, jakieś dwa piwa za wcześnie - odpowiedział. Malwina uśmiechnęła się chytrze i wyciągnęła z małej torebki, niewielkie plastikowe pudełeczko. Otworzyła je, w środku leżało osiem malutkich, białych tabletek.
- Mam coś lepszego niż piwo, to cię na pewno rozrusza. – powiedziała, po czym połknęła jedną tabletkę, popijając piwem. Pozostałe dziewczyny zrobiły to samo. Aleks nigdy nie był wielkim zwolennikiem narkotyków, ale wiedział, że odrobina extasy nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Uśmiechnął się do Patrycji i połknął swoją porcję. Dziewczyny zachichotały chórem.
- Dobra idziemy, bo nam parkiet ostygnie! – chlapnęła Ewka i cała czwórka zgodnie weszła do środka.
Aleksa znowu uderzyła mieszanina potu, perfum, dymu i czegoś jeszcze. Z głośników rozlegały się jakieś czarne, mocne brzmienia. Złapali się wszyscy za ręce żeby nie pogubić się w tłumie i przeszli przez środek sali z miejscami siedzącymi. Na kanapach, bezwstydnie całowały i obmacywały się pary. Gdy dotarli na parkiet, Patrycja natychmiast wzięła Aleksa w obroty, ku wielkiemu niezadowoleniu Malwiny. Didżej puścił akurat „The way I are” Timbalanda. Ludzie oszaleli. Rozeszły się dzikie wrzaski dziewcząt, nawet faceci ryknęli wściekle. Falujące nad głowami widma laserów i migający stroboskop zachęcały do tańca. Narkotyk zaczynał działać. Aleks czuł na sobie wędrujące w górę i w dół ręce Patrycji, czuł jej zapach. Świat przyspieszył, zawirował, wszystko wydało się nagle magiczne. Eksplozja barw i świateł. Aleks poddał się zupełnie, jego ciało już samo poruszało się w rytm muzyki, nie musiał nic robić. Ręce podświadomie błądziły, po jędrnym ciele Patrycji. Ta nie sprzeciwiała się. Oboje poszli na żywioł, oddali się muzyce. Światła, kolory, ciemność, świat migotał. Pojawiał się i znikał. Liczyła się tylko muzyka. Niskie tony huczały w głowie, przeszywały całe ciało, aż do kości. Nic ich już nie obchodziło, byli w amoku, byli wolni. Utwór za utworem, wirowali w szaleńczym tempie. Nagle uświadomili sobie, że są jedynymi ludźmi na parkiecie. Muzyka zgasła, paliło się białe, zwyczajne światło zawieszonych przy suficie świetlówek. Oboje momentalnie poczuli niesamowite zmęczenie. Wpatrywali się w siebie długą chwilę, żadne z nich się nie śmiało. Aleks spojrzał na zegarek. Wybiła czwarta rano.
- Chyba już zamykają – powiedział. Patrycja uśmiechnęła się szczerze i odparła:
- Wiem, chodźmy. W wychodzącym tłumie bezskutecznie próbowali jeszcze znaleźć Ewkę i Malwinę. Aleks dopiero teraz przypomniał sobie, że przyszedł tu z Jackiem, ale nie przejął się tym zbytnio. Dyskoteki mają to do siebie, że każdy zawsze się gdzieś gubi, prędzej czy później. Wyszli obejmując się. Gdy ją odprowadzał, nie odezwał się do niej nawet słowem, nie chciał psuć tej chwili. Przepełniała go dziwna, niewytłumaczalna euforia, coś czego nie czuł od bardzo dawna. Był szczęśliwy, fizycznie wyczerpany, ale szczęśliwy. Gdy doszli do taksówki, ustali przy niej i na przekór własnemu rozsądkowi obejmowali się jeszcze przez jakiś czas. Potem Aleks spojrzał na nią i powiedział:
- Dzięki za ten wieczór, było naprawdę…
- Zamknij się. – urwała i pocałowała go. Długo, zachłannie. Potem wsiadła do taksówki i nie oglądając się, odjechała.
***




-
-
-




 -
-

2
Jak zobaczyłem na długość tekstu, to się wzdrygnąłem i postanowiłem przeczytać pierwsze trzy zdania...

Skończyłem całość i pytam - jest tego więcej?

Według mnie - ciekawie podany temat, klimat Wysp uchwycony w sposób werystyczny, dialogi czasem troszkę się "cukają", ale język żywy i ciekawy...

Wciągnęło mnie i proszę o więcej.
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”