Chłopak wszedł w mrok Katedry. Częściowo zapadnięte sklepienie tonęło w gęstych oparach mgły. Grube, jak konary drzew żebra podtrzymujące owalne kopuły przypominały szkielet jakiegoś monstrualnego wieloryba. Przez wysokie okna i liczne wyrwy w ścianach wpadało wątłe światło gwiazd i księżyca, które wydobywało z cienia ogromne pomniki dawnych bohaterów i ołtarze, przed którymi mieszkańcy Żelaznego Miasta modlili się kiedyś do swoich bóstw.
Nagły odgłos rozdzieranego metalu przerwał ten krótki moment wytchnienia. Chłopak odwrócił się powoli.
– Chodźcie! – krzyknął butnie. – Jestem gotów!
Wiedział, że musi się teraz mocno skupić. Rozstawił szeroko nogi, aby mieć mocne oparcie. Lewą ręką namacał zimny cyngiel spustu. Usłyszał ciche kliknięcie, a później syk pary z dysz rozgrzewających się turbin. Przez chwilę nic się nie działo, więc zamknął oczy, aby się wyciszyć i uspokoić rzekę buzującej w żyłach adrenaliny.
I wtedy się zaczęło. Poczuł jak w jednej chwili miniaturowe tłoki rozpędzają się do ogromnych prędkości. Rozłożył ręce na boki jakby szykował się do lotu. W tym samym momencie skomplikowane układy trybów, przekładni i zaworów rozpoczęły swój metaliczny taniec. Żelazne ścięgna, z głośnym zgrzytem wystrzeliły w kierunku barków i ramion chłopaka, przylegając do nich ciasno. Mknąc dalej, utworzyły wokół dłoni uciekiniera trójpalczaste pięści. Równocześnie plecak zaczął się rozkładać i formować, oplatając pas i uda, niczym origami składane niewidzialnymi dłońmi. Działo się to niesłychanie szybko i ktoś patrzący z boku mógłby pomyśleć, że działa tu jakaś magia. A to wszystko dzięki specjalistom z Gildii Konstruktorów, którzy byli mistrzami w tworzeniu bojowych wspomagaczy.
Na koniec, wzdłuż nóg chłopka popłynęły dwie ażurowe, lecz niesłychanie mocne podpory, przypominające szczudła, zginające się jak odnóża pająka, wydłużając jego wzrost o dobre półtora metra.
Uzbrojenie trwało nie więcej niż siedem uderzeń serca.
Znowu usłyszał zgrzyt jakby ogromny kot ostrzył sobie pazury.
– Zdechniesz, człowieczku!!! – skrzek odbił się echem od masywnych ścian i pomknął gdzieś w przestrzeń.
Prychnął z pogardą, rozpostarł szerokie ręce i potruchtał chwile w miejscu, niczym bokser przed walką, który skupia całą energię w jednym celu: uderzyć i znokautować.
Kolejny zgrzyt.
Nastała dziwnie nienaturalna cisza przerywana cyklicznymi sykami pary wydobywającej się z wydechów pancerza. Nawet cykady mieszkające w tysiącach norek wydrążonych w kamiennych murach, zakończyły swoje koncerty.
Chłopak wiedział, że się zbliżają. Rozglądnął się, ale mrok wypełniający zakamarki Katedry uniemożliwiał wypatrzenie napastników.
Nagle z sufitu poleciało kilka drobnych kamyczków i kurz. Gdy spojrzał w górę, zobaczył jakiś rozmazany kształt przemykający po sklepieniu jednej z kopuł, który błysnął metalem i zniknął we mgle.
Próbują mnie okrążyć – pomyślał.
– Rozszarpiemy cię na strzępy, a twoja słaba duszyczka już nigdy nie znajdzie drogi do żadnego świata!! – darł się łowca, próbując odwrócić uwagę chłopaka.
– Nie boje się śmierci! – krzyknął. – Już raz umarłem! Wyłaźcie z cienia. Nie będę tu czekał całą cholerną noc!
Bardziej ją wyczuł niż zobaczył. Żelazna belka wyleciała gdzieś z boku rozdzierając ciężkie, wilgotne powietrze niczym nóż tnący galaretę. Nie zdążył nawet spojrzeć w tamtą stronę, bo instynkty przejęły kontrole nad jego ciałem. Wygiął się do tyłu i zasłonił korpus mechanicznym ramieniem, zmieniając kierunek lotu ogromnego pocisku. Ochronił głowę, ale uderzenie było tak silne, że wytrąciło go z równowagi i runął na plecy. Podniósł się błyskawicznie i zobaczył jak z plamy cienia wybiega potężny Siepacz i pędzi w jego stronę niczym rozjuszone tornado.
Monstrum miało dobre trzy metry wysokości, paskudny koński łeb z dolną szczęką zakończoną ostrym dziobem, oraz kościste przednie łapy, na których zamontowano wygięte jak pirackie szable ostrza. Zwierze biegło podpierając się ośmioma długimi odnóżami, zakończonymi niesłychanie mocnymi pazurami, które mogły kruszyć kamień. Pajęczy, delikatny odwłok tego wyjątkowego brzydala przykrywała pordzewiała, płytowa zbroja.
Była to doskonale wytresowana maszyna do zabijania, która dzięki dodatkowym, mechanicznym wspomagaczom stanowiła nie lada wyzwanie dla każdego, kto stanął jej na drodze.
Młodzieniec pierwszy raz widział tak duży okaz. Stłumił lodowate uczucie strachu pełznące po karku, zrobił kilka kroków do tyłu i skulił się niczym pancernik, czekający na atak tygrysa.
Tuż przed uderzeniem przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, odchylając się minimalnie do tyłu. Ostrza ze świstem przeleciały obok jego twarzy. Nie czekając na kolejny cios, złapał prawą ręką za jakiś wystający element pancerza Siepacza i wykorzystując siłę jego rozpędu, szarpnął mocno robiąc niezdarny piruet. Usłyszał zgrzyt ścięgien i po sekundzie rozluźnił uścisk. Bezwładna masa, mięśni, metalu i chitynowego szkieletu walnęła z impetem o najbliższą kolumnę. Chłopak nie zastanawiał się ani chwili. Podniósł belkę, która wcześniej o mało go nie zabiła, podbiegł do oszołomionego potwora i z całą siłą skupioną w mechanicznym kostiumie wbił żelazo w odwłok poczwary, gruchocąc zdezelowaną zbroję.
Powietrze przeszył, krótki przeraźliwy skrzek. Przygwożdżona do ziemi bestia miotała się jeszcze przez chwilę, kilka konwulsyjnych drgawek zatrzęsło obleśnym cielskiem, z którego sączyła się zielona, galaretowata maż, i nastała cisza.
– Jeden-zero dla mnie! – krzyknął młody wojownik i od razu zaczął lustrować wzrokiem otaczające go cienie, wypatrując kolejnych napastników.
Atak nie nastąpił.
Zamiast tego usłyszał pełen wściekłości ryk:
– Zapłacisz, za to! Zabijemy tych twoich starych, żałosnych kompanów! Wasze zaplute miasto wkrótce upadnie!!!
Chłopiec nie potrafił zlokalizować skąd dobiega głos, bo echo odbijało się od starych murów i więziło go w niewidzialnej klatce dźwięku. W rezultacie kręcił się bezradnie wokół własnej osi nerwowo rozglądając się na boki.
Nagle, na jednej z monumentalnych podpór poruszył się jakiś zwalisty kształt. Czerwone ślepia zapłonęły jak dwa ogniki. W następnej chwili szara sylwetka oderwała się od kolumny i z głuchym łomotem wylądowała tuż obok zaskoczonego chłopaka.
– Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo, człowieczku – wychrypiała pokraczna bestia wchodząc w jaśniejszą strugę księżycowego świtała.
Młodzieniec po raz pierwszy naprawdę się przeraził. Słyszał o nich straszne historie, a teraz jednego miał przed sobą. To nie było zwierzę od młodości hodowane w podziemiach Diamentu, ani wojownik wyposażony w bojowy pancerz, lecz istota na stałe połączona z maszyną. Spod plątaniny kabli wychodzących z mechanicznego tułowia wystawał wątły, obleśny korpus goblina, załapanego zapewne gdzieś na Południowych Rubieżach. Z łysej, sino bladej głowy stwora wyrastał pęk wtyczek i przewodów zapewniający mu pełną kontrolę nad swoim zmodyfikowanym ciałem. W Żelaznym Mieście takich odmieńców nazywano Archidami.
Hybryda postąpiła kilka kroków w kierunku swojej przyszłej ofiary. Trzy symetrycznie rozmieszczone, ostro zakończone nogi, oraz wielkie, nożycowate łapska nadawały jej wygląd przerośniętego kraba, albo skorpiona pozbawionego ogona.
– Czuję twój strach. Już nam się nie wywiniesz – powiedział goblin i pochylił się nad chłopcem. Jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie – znak, że właśnie dostał kolejną porcję opium.
Widząc to młody mężczyzna podjął błyskawiczną decyzję. Odskoczył do tyłu, kucnął i skierował wydechy turbin wprost na posadzkę, wzniecając tumany kurzu. Korzystając z chwili zaskoczenia, podbiegł do Archida i stając tuż pod nieosłoniętym podbrzuszem, zadał potężny cios pięścią, tam gdzie ciało goblina wnikało w metalową konstrukcję. Po chwili poprawił drugą ręką z taką siłą, że aż usłyszał chrupnięcie kości w dłoni. Bestia zachwiała się i przysiadła na owalnym odwłoku jakoś tak po psiemu. Chłopak wiedział, że ma teraz tylko klika sekund, aby zakończyć walkę. Nie zdążył jednak wykonać żadnego ruchu, bo niesłychanie silne szarpniecie wywróciło jego świat do góry nogami. Wykonał w powietrzu niezgrabnego fikołka i gruchnął z łomotem na plecy. Po chwili dwa, potężne ostrza spadły na niego przebijając zbroję i ciało.
Zatęchłe powietrze wypełniające Katedrę przeszył krótki krzyk.
Przez czerwoną zasłonę bólu chłopak zobaczył obrzydliwy, jaskrawo ubarwiony pysk Siepacza, który szykował się do zadania ostatecznego ciosu.
A jednak dałem się podejść – pomyślał i zamknął oczy w oczekiwaniu na uderzenia, które rozszarpie mu gardło.
– Stać!!! – ryknął goblin gramoląc się niezdarnie z ziemi. – Wiedzę, że mamy tu wyjątkowo twardą sztukę. To dobrze. Rejemiasz lubi takich. – Brzydal stanął chwiejnie na metalowych odnóżach, otarł stróżkę czarnej krwi, która pociekła mu z nosa i uśmiechnął się chytrze. – Myślę, że możesz się nam jeszcze przydać, człowieczku.
Po tych słowach wykonał zaskakująco szybki skok, odepchnął Siepacza i stanął tuż nad chłopakiem. Następnie, z zakamarków pancerza wyciągnął metalowy, teleskopowy pręt, który rozłożył się z trzaskiem, wziął potężny zamach i uderzył bezbronną ofiarę w głowę. Młodzieniec już nie poczuł tego ciosu, bo zaczął odpływać. Miał wrażenie, że kształty wyostrzyły się, kolory nabrały głębi, światło rozproszyło się jak przesiane przez sito. Wydawało mu się, że widzi korowód dawnych wojowników, przechodzących korytarzem. Wszyscy patrzyli na niego z powagą i kiwali głowami z uznaniem. Witali go w swoim gronie.
Nagle jego ciało przeszedł elektryczny dreszcz. W żyłach popłynęły strugi szalejących amperów, kości stały się ciężkie niczym ołów, a wnętrzności zawiązały się w supeł.
A potem nastała cisza, i ciemność, jak dobra matka, otuliła go czarnym całunem
Walka (Fantasy - fragment większej całości)
1
Ostatnio zmieniony czw 15 wrz 2011, 12:00 przez Daywayfarer, łącznie zmieniany 3 razy.