Rzucił plecak w kąt. Plecak zresztą dość fajny, bo z pumy. I taki czerwony był. Ale Chłopak... Chłopak nie darzył go sympatią. Bo plecakowi zdarzało się od czasu do czasu do czasu znikać. Po prostu. Chłopak nie wiedział sam kiedy, co i jak... nie wiedział nawet, co o tym powinien sądzić. Ponadto, plecak, raz już przyłapany na uczynku, bluzgał na prawo i lewo, tak że nie tylko Chłopakowi robiło się po prostu przykro. Uroczy, fajny; ale całkowicie niesympatyczny. Taki był ten plecak z pumy.
Z głodu burczało mu w brzuchu. Dlatego Mamuśka zawsze zostawiała mu cos pod zlewem. Fakt, miejsce dość nietypowe; jeśli już mowa o lodówkach i rzeczach temu podobnych. Ale w domu było zimno. Zimna była woda. Zimne były ściany. Zimna była podłoga i powietrze było też zimne. Tylko tapczan, który na dodatek stał w kibelku, bo tato lubił po porządnej kupci sobie wypocząć... tylko tapczan był dość ciepły, był na tyle ciepły, że można było o nim powiedzieć „gorący”. Tak więc Chłopak sobie przysiadł. Wsadził głowę między nogi. Bo lubił czuć to przyjemne mrowienie z tyłu głowy i ten tak jakby złoty deszczyk przed oczami. Wiecie o czym mówię. Ja, narrator. Narrator Wielki Książę.
Ale tym razem mamusia chyba zapomniała o synku. Pod zlewem nie było niczego. Sam nie mógł w to uwierzyć. Nic, tylko rozpuszczalnik „Omega”, jakiś rozcieńczalnik „Alfa” i „Kret”... o, stary dobry „Kret”; „rolls-royce” wśród śródków do udrażniania rur. Jak mogła... moja własna -futrzana- mamusia. Hodował ją sobie tyle lat... tylko po to, by pewnego razu zostawiła mu zlew bez żarcia. Z Alfą, Omegą i Kretem. Zlew bez żarcia w piątek południe. Zabiję ją chyba...
A nie, nie, nie! Jest żarcie. Ale takie nietypowe. Małe. Kilka naprawdę małych brązowych kostek, ślicznie opakowanych, o waniliowym zapachu. Znalazł je w „Krecie”. Ale mniejsza o to. Jest co zjeść... Jak on lubił krówki. Serio...
I Delikatnie. Prawie jak kobieta. Wsunął ją do ust. Jeszcze przez kilka następnych minut będzie miętolił fioletowo-szare opakowanie w swoich palcach. I delikatnie; prawie jak kobieta. Wsunął ją, waniliową krówkę, do ust... i delikatnie; prawie jak kobieta....i delikatnie; prawie jak...waniliową krówkę do ust. Delikatnie, jak kobieta.
Nagle; a wiecie, co to za uczucie? Patrzysz jak głupi w obrazek, ale nic w nim nie widzisz. Wiesz, że ten obrazek był nawet fajny; kosynierzy kościuszki, ruscy; jakies fajne armatki i te sprawy. No ale w tej jednej chwili, tło obrazka jakby znikło. A w pewnym momencie zaczynasz dostrzegać jednak kontury, zarysy postaci; ale armatki to już nie te same fajne armatki, kosynierzy nie mają kos, a ruscy po polach biegają na białych niedźwiedziach. I tak samo on.
Patrzył przed siebie w skupieniu przez kilka minut. Aż tu – nagle - dostrzegł olbrzymią, czerwoną mandarynkę, leżącą w wannie. I tak bardzo olbrzymią, że Chłopak bił się z myślą, jak coś jadalnego <?> może być tak duże i nie rozsadzić mu tej małej wanienki. Zamknął oczy. Ona była jak dym. Ona była i nie była jednocześnie. Wielka, ciężka; soczysta, ale też lekka. Przenikała jego ciało. Przenikała ściany jego pokoju. Jej miąższ był w jego głowie, czuł jego intensywny zapach. I była czerwona, absolutnie nie pomarańczowa.
I tak absolutnie nie pomarańczowa i czerwona, że aż...hmm... fioletowa...? Tak, to już nie była czerwona mandarynka. Ani pomarańczowa. Nawet nie mandarynka. Sam nie wiedział, co.
Było to szkarłatne "cóś" w każdym bądź razie, co pachniało różami. Chciało pachnieć. Tuliło się do Chłopaka. Już go nie spowijało. Już nie było dymem. Było... rozngeliżowaną kobietą z galarety? To pierwsze, co przyszło Chłopakowi na myśl. Galareta, która pachniała truskawkami i na dodatek tańczyła na zlewie. Zaraz... jakim zlewie?
Wyrosła przed nim długa 'odrośl' jakiejś olbrzymiej rośliny. Wiła się po całym, kolorowym pokoju. Wiła się w górę; metrami, kilometrami, długimi wstęgami. Im wyżej, tym jej czarna łodyga stawała się węższa i węższa, aż w końcu znikała wśród gęstych, purpurowych chmur tęczowego nieba.. Zaraz... Czy ona chce go...? Ona chce go uwięzić. Ona spada na niego. Nie miarowo. A gwałtownie. Brutalnie. Już, już go ma. Dopada. Capnie, udusi. Nie odpuści. Nie odpuści.
- Wow.
Teraz tylko znaleźć drzwi. Patrz. Patrz i myśl.
- Hmm?
- Chcę przejść. Otwórz
- To niemożliwe.
- Jak to?
- Błędny kod alfa.
- Jak to?
- Słuchaj, facet. Błędny kod alfa. Rozumiesz?
- Jaki kod alfa?
- Błędny. Teraz wiesz.
- Nie, nadal nie wiem.
- Twój problem. Do widzenia.
Drewniane, sosnowe drzwi. Są paskudne. Mają humory, w ogóle są brzydkie, te z sękami zwłaszcza. Te z prawdziwymi sękami zawsze coś gryzie, pobudza do niewłaściwego działania. Złego działania. Mają cięty humor, nie są rozmowne. One po prostu są, bo są. Nic więcej. I póki omijasz je szerokim łukiem, jest dobrze.
Inaczej sprawa prezentuje się u drzwi dębowych. Te bywają sympatyczne nawet, lubią miłe towarzystwo. Najmilsze są te okrągłe, w ziemiankach. Najlepiej bez klamki. Lubią, jak pobudza się ich ciało bezpośrednio. Klamki je ograniczają. Dlatego często dochodzi do konfliktów na linii klamka-dębowe drzwi. Co do klamek. Są pyskate. Szczególnie te stare. Dumne, pyszne, próżne. Szkoda ręki na takie klamki.
- Proszę... - mówił Chłopak.
- Zaśpiewaj mi. Może się rozmyślę.
- Ależ ja nie potrafię śpiewać.
- No to nie przejdziesz. Już na pewno.
- Ale czemu?
- A bo temu, facet. Błędny kod alfa.
- Jaki kod alfa?
- TAKI. Ehh... Dziewięćdziesiąt dziewięć groszy w kiosku kosztuje. Blaszka mi powiedziała.
- Jak to blaszka ci powiedziała?
- Blaszka; BLASZKA, przyjacielu. Strzeże kiosku przed Hirkopondami.
- Hirkopondami?
- Tak, głucha pało. Hirkopondy. Dwa masz na twarzy. Za chwile się uwolnią, a ja biedny padnę ich ofiarą.
- One... jedzą drewno?
- Niekoniecznie. Są na to za leniwe. Wystarczą im jakieś gazety. Dlatego dobierają się do kiosków. Gazety to ich przysmak.
- To dla czego masz paść ich ofiarą?
- Eee.. klamka, ty – powiedz mu.
- Klamka, klamka, klamka.. Ożż.. Młody. Cho no tu.
- ?
- No daj ucha.
- ?
- Po prostu schyl swoją łepetynę.
- Aha, okej.
- Słuchaj. Podotykasz mnie tak z pięć razy po grzbiecie, a stary cię przepuści. Pasi?
- Czyli mam ciebie... pomiziać, hę?
- Pomiziać! Mata głupa. Po prostu mnie popieść. Stary zrzęda jest ze mną tylko dlatego, że mnie zmusili do ożenku. Czasem się ruszy. Ale on jest zimny, bez uczuć. A wy, ludzię. Jesteście tacy ciepli, wygodni... wasze rączki są takie delikatne.
- Słuchaj, czy to jest normalne?
- Ale że co?
- Jesteś tylko klamką. Niby czemu miałbym cię dotykać?
- Ale ja nie jestem taką zwykła klamką. Kiedyś, słuchaj tego mój cukiereczku, miałam faceta w łazience...
- Faceta?
- Taka przenośnia. Mogą być drzwi, jeśliś taki szczegółowy. Były sosnowe, upierdliwe i z sękami, tak na dodatek...
- No i... ?
- Strzegliśmy łazienki. Przyjrzałam się wam. Spojrzałam to tu trochę, to trochę tam.
- Ale jak..?
- No jeja, jakiś ty niedomyślny, mój cukiereczku. Byłam klamką w łazience.
- Aaa... no i?
- Przestań z tym „no i...” ; to mnie strasznie krępuję. Pomyśl co będzie, jak się zatnę. Stary już na pewno cię nie przepuści i będziesz miał problem.
- No ale spieszy mi się. Mam wykłady za pół godziny. A moja uczelnia jest na drugim końcu miasta.
- To mnie podotykaj z kilka razy. A otworzę. Psss... <zbliż się>
- Nuu?
- Nie nuu, tylko „co proszę?”; trochę kultury, mój cukiereczku. Będzie nam obojgu milej. Stary zasnął. On nie rozumiał, co do ciebie mówiłam. W tym lesie niczego go nie nauczyli. Słuchaj tego, podobno jeszcze kiedy był drzewem, to jego gałęzie był wielkości...
- Przestań. Mów do rzeczy.
- Tse, tse, tse. Nieładnie. Bo się zatnę. Obrażę i basta. No więc. Stary uciął sobie drzemkę. I tylko ja stoję na twojej drodze.
- To ile razy ciebie usatysfakcjonuje?
- Tak z dwadzieścia razy... no co?! Dawno nie czułam tego waszego ludzkiego dotyku.
- Sześć. Nic więcej.
- Mogą być nawet dwa, jak zdejmiesz portki.
- Ha, bezczelna jesteś! Jak możesz w ogóle tak myśleć?
- To jak będzie?
- Współczuję mężowi.
- To go oczyść z korników, w ramach współczucia.
- To on ma korniki?
- Słuchaj, to jest w tym dobre. Twierdzi, że nie. Ale prawda jest taka, że przedziurawiły go już w niejednym miejscu. Przestrzeliły go jak tyłek dziewicy stadko napalonych gimnazjalistów.
- PRZESTAŃ! Zdurniałaś do reszty? Myślisz, ze to, że jestem człowiekiem, od razu znaczy... no że jestem także zboczeńcem i tym sposobem zdobędziesz moje biedne ludzkie serducho?! A wal się, pyskata klamko.
- Oj, mój słodki cukiereczku...
- Otwieraj.
- Osiem razy.
- Cztery.
- Sześć.
- Pięć.
- Zgoda.
- To zdejmuj ten...ah. No tak.
- Nie za ostro. Bo się zatnę.
- Po grzbiecie. Nie po tyłku.
- Ale gdzie ty masz grzbiet?
- Nad oczami.
- A gdzie masz oczy?
- Nie mam. I tu tkwi cały ten problem.
- Jak to?
- Nie jestem klamką. Moim mężem nie są drzwi. A ty nie jesteś studentem, którego uczelnia jest na drugim końcu miasta. Politechnika to ten budynek za oknem, naprzeciw. Wpierniczyłeś krówki i masz zwidy. Błędny kod alfa. Rozumiesz?
Vanilla Fudge
1
Ostatnio zmieniony wt 12 lip 2011, 22:11 przez Ollars, łącznie zmieniany 3 razy.
wyje za mną ciemny, wielki czas