"Są dwa światy, połączone nierozerwalnym węzłem życia. Dalej lub bliżej położone, ale zawsze uwięzione w jednej duszy równie silnie. Są myśli mącące rozsądek, odczucia niedające pewności i drogi wiodące donikąd. A na samym końcu są drzwi, których tak łatwo nie da się otworzyć. Po tamtej stronie zaś dopiero, otrzymasz odpowiedź na nurtujące Cię od lat pytanie: kim jestem? I kim są wszyscy, których spotkałem? Czy prawda jest rzeczywistością? Czy iluzja stała się Twoją egzystencją?
Gdzieś za zamkniętymi podwojami czeka Cię inny świat. Wypatrują Cię wytęsknione oczy tych, którzy wierzą i czekają. Gdzieś za ostatnim zakrętem, Twojej własnej ścieżki dowiesz się wreszcie, w jakim celu dostąpiłeś zaszczytu bycia jednym z żyjących. Twój dom, ulica, którą podążasz, miejsca, które mijasz, czy są prawdziwe, czy to tylko miraż, ułuda tak mocno imitująca rzeczywistość. Sam nie wiesz czy zrodzony kontynuujesz wcześniejsze dzieło, czy dopiero oczekujesz na swoje przyjście. Z każdym dniem tracisz pewność, a przecież nie łatwo być wątpiącym. Skąd będziesz wiedział, kiedy zacznie się Twoja wędrówka i czy czasem jej początek nie rozpocznie niebytu? A może wcale nie istnieje nic, co mógłbyś nazwać życiem?"
Rok 1945 Zagard
Dwa czarne mercedesy zaparkowały na podwórzu. Błyszczący lakier mienił się w promieniach zaspanego słońca. Drzwi jednego z nich otworzyły się, w tym samym czasie z dwupiętrowego budynku wyłoniła się postać mężczyzny. Powoli zbliżył się do pierwszego z aut i delikatnie wysunął dłoń w kierunku otwartych drzwiczek.
- Cieszę się, że dobiliśmy targu – powiedział zadowolony do oficera. – Fabryka to moje życie, ale w tej chwili muszę zabrać stąd rodzinę.
- Na co więc czekasz? – Zapytał mundurowy. – Zabierajcie się, czym prędzej.
Przygarbiony, czterdziestokilkuletni blondyn spuścił wzrok i w ułamku sekundy zniknął w bramie budynku. Entrres rozprostował zesztywniałe kolana i z radością zawołał:
- Jesteśmy w domu! Mala chciałem Ci powiedzieć, jesteś w swoim nowym domu.
Zza drzwi samochodu zaczęła się wyłaniać postać kobiety. Drobna, czarnowłosa o delikatnych rysach dziewczyna rozglądała się po obszernym przydomostwie. Pomiędzy jednym, a drugim budynkiem wyrastał olbrzymi komin i to na nim zatrzymały się ciemne oczy. Entrres zauważył i zrozumiał to spojrzenie.
- Nie, nie martw się. To nie to, o czym myślisz. Spójrz, żadnych drutów, ani krat, jesteś wolna – powiedział łagodnie i chwycił kobietę pod ramię. – Kupiłem to dla ciebie, dla nas. Nie ma obozu, masz słowo oficera.
Nie odpowiedziała, cóż mogła rzec. Wciąż spoglądała na kamienicę. Czerwona cegła wypalana z gliny mieszała się gdzie nigdzie z szarą, tworząc dość subtelną jak na tego typu budynek, mozaikę. Oto miała w zasięgu wzroku swój nowy dom, a raczej nieco bardziej luksusowe więzienie.
Okna w brązowych ramach, fantazyjne upięte firanki, mleczne witraże w kilku szybach. Z pewnością dbano o kamienicę z pieczołowitą troską, jednak olbrzymi komin stanowił swego rodzaju strażnicę i przywodził na myśl tak dobrze znane jej miejsce.
Dla niego ten dom nie był więzieniem, a dla niej? Czym miało być życie z nim, jeśli nie dalszym ciągiem zniewolenia?
Na górze czekała już na nią gorąca herbata i porcelanowa patera wypełniona po brzegi rozmaitymi ciasteczkami. Biała filiżanka na okrągłym stoliku wdzięcznie wypuszczała kłęby szarej pary. Śniadą dłonią dotknęła brzegu kruchego fajansu i natychmiast pomyślała o Johannie. Dlaczego nie mógł poczuć tego ciepła? Czy jej pozorna wolność musiała zostać okupiona śmiercią, najbliższych jej osób? Matka, ojciec, czy nawet ci nieznośni kuzyni. Z jakiego powodu przyszło im dokonywać niespełnionego przecież wciąż życia w takim upodleniu.
Oto ona, ich siostra i córka zamiast podzielić los własnej rodziny znalazła się tu. Wolna, choć nie do końca wiedziała, czym owa wolność w jej wypadku jest. Delikatna mgiełka uwalniająca się z małej filiżanki traciła na sile. Aromat ziołowej herbaty nadal jednak drażnił nozdrza – Czy nie jest śmiertelnym grzechem przeżyć? – Zapytała odbicia w lustrze zawieszonym na przeciwległej ścianie. Czyż nie ironią jest obdarowanie życiem przez człowieka, który śmierć ma wymalowaną na twarzy? Jeśli gdzieś jesteś pozwól mi umrzeć – zawołała i skryła twarz w zniszczonych dłoniach.
Wstała nie wypiwszy nawet łyka przygotowanego dla niej napoju i podeszła do antycznego sekretarzyka. Opuszkami palców przejechała po rzeźbionych drzwiczkach, aż dotarła do jednej z szuflad, na dnie, której skrywał się zielony brulion. „ Tak, tu zapisze swój własny testament, świadectwo dla tych, którzy przyjdą po mnie. To właśnie tu wskażę drogę do zemsty i zadośćuczynienia.”
Zaopatrzona w notatnik i czarne pióro opadła ciężko na bujanym fotelu, po czym otworzyła twardą okładkę i rozpoczęła opowieść:
„ Czekając na żywych” – zapisała wielkimi literami i odepchnęła się nogami od podłoża wprawiając fotel w ruch.
*
.Czasy obecne.
Centrum miasta. Dwupasmówka z ledwie widoczną linią dzielącą pasy ruchu, doskonale komponowała się z wiekowymi dębami. Nie było takiej ulicy, która nie dzieliła powierzchni z majestatycznym szpalerem potężnych drzew. Okna kamienic, dachy bloków poprzysłaniały ramiona roślin, rozpostarte niby niechcący, rzucając czasem dobrotliwy, a niekiedy złowieszczy cień. Całe miasteczko ulokowane było jakby w ogromnym, częściowo wykarczowanym lesie. Zieleń dominowała w tym miejscu ponad innymi barwami. Ta sama zieleń, która z czasem, co raz skuteczniej pozbawiała miasta światła.
Gdzieś spomiędzy tych gęstwin rozrośniętych, wiekowych drzew wyłaniały się nie mniej stare budynki. Poniemieckie kamienice łaknące gruntownego remontu, stylowe pałacyki dawno zaadoptowane do celów nieco innych, niż ich pierwotne przeznaczenie i całkiem współczesne ponure blokowiska. Przeszłość mieszała się z teraźniejszością, nie dając pewności, która z nich dla mieszkańców powinna być ważniejsza.
Miasto nie ładniejsze, ani lepsze od tysięcy innych, bezbarwnych, krajowych mieścin. Ludzie tak samo zmęczeni i zabiegani jak wszędzie. Zapatrzeni we własne, niezrealizowane ambicje i zawistnie spoglądający na niewielkie grono tych, którym się udało.
Rozrzucone uliczki, ponure blokowiska i zniszczone place zabaw. A do tego kilka punktów w mieście, których wspomnienie przyprawiało o dreszcze. Prawa miejskie Zagard otrzymał w trzynastym wieku, przez lata był jednym z bardziej liczących się miast na Pomorzu.
Tego lata pomsta nieba była dostrzegalna gołym okiem. Mieszkańcy Zagardu dawno nie widzieli podobnego zjawiska. Na niebie zawisły dwie ciemne chmury, ich barwę trudno było określić, - granat przetykany czarnymi pasmami. Szły wprost na siebie, wreszcie zderzyły się i w tym momencie rozległ się potężny huk, a chmury zaczęły tańczyć, i wysuwać potężny, wirujący jęzor ku ziemi. Czerń zasnuwająca niebo wypluła z siebie ogniste pioruny, a każdy z nich niemiłosiernie uderzał w drzewa porastające miejską wzgórze zwane Górką Śmierci. Ludzie chowali się, gdzie mogli, wszyscy jednak z daleka widzieli szaleńczy deszcz błyskawic trafiających celnie w zarośnięte zbocza góry.
Tego widoku nie zapomną przez lata, tej brutalności natury wobec wzniesienia i szczególnej łaski w stosunku do jednej istoty, która skryła się na wierzchołku pod jednym z dość dużych głazów. Taka mała zdawała się wszystkim obserwującym niezwykłe zjawisko. Chwilę później dziewczynka wyszła z bezpiecznego schronienia i wysunąwszy ręce ku górze zastygła w bezruchu. Wszyscy oczekiwali najgorszego. Drzewo za drzewem łamało się rażone potężnymi błyskawicami i padało niczym domino, a ona stała. Jakiś mężczyzna przedarł się pomiędzy krzakami stromego zbocza i porwał dziecko w objęcia, po czym skrył się w ruinach złowieszczej budowli straszącej na szczycie wzniesienia od lat. Mówiono, że przed wiekami był to dom kata, którego podziemia jednały się z tunelem kryjącym straszliwe tajemnice. Podobno duch nadwornego oprawcy po czasy obecne wykonywał wyroki śmierci, na co śmielszych, ciekawskich mieszkańcach miasta.
- Co tu robisz? – Zapytał. – Dlaczego nie jesteś w domu?
Dziewczynka popatrzyła zdziwiona na kucającego mężczyznę:
- Jestem w domu – odrzekła spokojnie. – Przecież jestem w domu.
- Jak ci na imię?
- Natalia proszę pana.
- Pokażesz mi, gdzie są twoi rodzice?
Dziecko wzruszyło ramionami i wysunęło rękę w kierunku, znajdującej się u stóp wzgórza ulicy.
- Tam – powiedziała uśmiechając się do siebie.
Po tym zajściu władze miasta podjęły decyzję o zrównaniu z ziemią pozostałości po domu i przemianę górki w miejsce rodzinnych wycieczek. I tak „Górka Śmierci” pokryta została kamienną ścieżką, a na szczycie postawiono olbrzymi krzyż mający od tej chwili strzec przebywających na niej mieszkańców.
*
Nie była typem błyskotliwej nastolatki, zazwyczaj cicha, jednocześnie dumna i uparta. Buntownicza natura i momentami, chorobliwa dociekliwość ostatecznie ukształtowały osobowość. W dorosłość wkroczyła kilka tygodni temu, lecz dojrzałość dopadła ją, kiedy jeszcze powinna być dzieckiem. Do dziś nie wie, dlaczego tak wiele musiała przeżyć, pomimo młodego wieku i braku doświadczenia w borykaniu się z trudami życia. Nie skończyła lat jeszcze dwunastu, gdy po raz pierwszy zetknęła się z wielką tajemnicą śmierci.
Miała siostrę o rok starszą, nieuleczalna choroba pozbawiła ją szans na przeżycie. Pomimo strachu, nie odeszła od łóżka, konającej. Musiała z nią zostać do końca, a ten był bliżej niż myślała. Nic tak bardzo nie wyryło piętna w pamięci dziewczyny niż dzikość, wzroku umierającej, wbijającego się w jeden, bliżej nieokreślony, punkt na suficie. "Co tam mogło być, czego ona szukała?"- To pytanie przez lata nie dawało jej spokoju. Do tej pory nie znalazła też odpowiedzi, ale to akurat było pewnie pozytywne zdarzenie. Im dłużej nie znała przyczyny, tym bezpieczniejsza była.
Miała rodziców, a właściwie matkę, usiłującą kolejny raz ułożyć sobie życie z następnym facetem. Od dawna przestała liczyć, który z kolei tatuś mógłby z tego wyjść. Przychodzili i odchodzili prawie tak samo nagle jak noc i dzień. Fakt, miała matkę, gdzieś w jednym z mieszkań obczepionych wilgocią, czekającą na łaskawe spojrzenie, neandertalskiego adoratora. Nie tęskniła do takiego domu, nie umiała tęsknić ani za nią, ani za ojcem, który kiedyś był.
Do czasu śmierci siostry miała niby normalny dom, później zmieniło się wszystko. Matka już nie krzątała się od śniadania do kolacji z coraz większą liczbą zajęć i zmartwień, a ojciec nie krzyczał od drzwi, wracając z pracy. Zapadła cisza tak głęboka, że nie można było jej przerwać. Tamto łóżko stojące przy ścianie i widok leżącej matki z czasem przestały dziwić, tylko ten brak dźwięków doskwierał bardziej niż kłótnie, które wcześniej napawały ją strachem. Każdego dnia wracając za szkoły, Natalia zastanawiała się, czy tym razem choćby szept wydostanie się z ust rodziców. Wieczory w brudnym pokoju i noce z przyciśniętym do drobnej buzi kudłatym miśkiem nie były w stanie zastąpić jej rodziny. Nasłuchiwała jakichś zmian, jednak tylko wciąż ten sam brzęk butelek i gniecionych, pustych puszek uświadomił jej, że nic się nie zmienia. Tamtego popołudnia matka nie spała, wymiętoloną ściereczką do naczyń przecierała twarz i usiłowała coś powiedzieć do ojca. Nie słuchał. Szybkim ruchem porwał na ramię zapełniony plecak i ruszył w kierunku wyjścia. Natalia nie rozumiała, co tak właściwie się zdarzyło, zdążyła tylko cicho zapytać:
- Tato, a ja? – Nie padła żadna odpowiedź, tylko smutny wyraz oczu ojca zachowała w pamięci.
*
Krótkie, czarne włosy nieładem oplatającym, głowę, dodawały delikatnej twarzy zadziorności, a asymetryczna grzywka, przykrywająca brązowe źrenice, często przysłaniała widoczne w oczach iskry zaciekawienia. Od tygodni marzyła, by wreszcie znaleźć swój własny azyl, kryjówkę, gdzie każdy dzień będzie ją zbliżał do pojęcia niepojętego, zrozumienia czegoś, czego zrozumieć nie sposób.
Jeszcze tylko kilka kroków dębową aleją i będzie na miejscu. Tak niewiele dzieli ją od postawienia nogi na pierwszym ze stopni do brudnego, zaniedbanego mieszkania, które być może stanie się jej nowym domem. Przyśpieszyła, czując ściskanie w dołku: - Mam nadzieję, że się dziadek nie rozmyślił - pomyślała.
Odrapane drzwi na poddaszu starej kamienicy otworzył starszy, wychudły mężczyzna. Wysoki w szarej koszuli o twarzy porytej zmarszczkami bardziej, niż niejeden sędziwy staruszek. Uśmiechając się przyjaźnie, szerokim gestem zaprosił dziewczynę do środka:
- Jesteś pewna, że czegoś takiego szukałaś? - Spojrzał pytająco, wskazując na wygląd mieszkania.
- Nie jestem wymagająca... - Nie kończąc ruszyła w głąb pokoju, z którego wchodziło się do kuchni i dalej do drugiego pomieszczenia, które dawniej również było pokojem.
Maleńkie okienka wpuszczały wąski strumień światła, a skośny sufit straszył, jakby za chwilę miał runąć na głowę śmiałkowi, chcącemu tu zostać.
- Trzeba tylko odświeżyć i posprzątać, ale nie mam na to ani siły, ani ochoty, szczerze mówiąc - rzucił właściciel mieszkania. – Nie musisz się decydować teraz, jeśli jednak zechcesz zostać, przyślę mojego syna, aby uprzątnął ten bałagan - głos mężczyzny brzmiał niezwykle łagodnie, mięśnie twarzy falowały rytmicznie wraz z wypowiadanymi słowami.
Dziewczyna wciąż rozglądała się zaciekawiona, po chwili dopiero przemówiła:
- Zostanę tu, myślę, że będzie to dobre miejsce. - Spojrzała na stojącego nieopodal gospodarza, obdarzając go jednocześnie nieśmiałym uśmiechem. - Tak jestem pewna. Będzie mi tu jak w domu.
- Doskonale. Pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Stanisław Lewicz, będzie mi bardzo miło, jeśli jutro odwiedzisz mnie w moim domu. Podpiszemy umowę i omówimy szczegóły, moje dziecko. - Był zaskoczony zdecydowaniem dziewczyny, emanował z niej jakiś niepojęty spokój i zaskakujące opanowanie, żadnych narzekań, czy choćby zwykłego marudzenia. Coś dziwnego zauważył, jakąś bliżej nieokreśloną siłę i determinację, która przywiodła ją tu i kazała zamieszkać w tej norze. Pospiesznie sięgnął do kieszeni mocno naznaczonych czasem, spodni w poszukiwaniu jedynej, ocalałej pary kluczy:
- Spotkamy się, więc jutro, - oznajmił.
- Natalia...
- Słucham?- Pierwszy raz mężczyzna spojrzał na dziewczynę, nie kryjąc zdziwienia.
- Nazywam się Natalia Leś.
Zobaczył rozpromienioną twarz, a delikatny uśmiech nadawał jej niezapomnianego spokoju i błogości. - Dziwne dziecko – pomyślał – Surowa i zdecydowana, anioł w oczach, a nic szczególnego nie powiedziała, ani nie zrobiła. - Hm, dziwne dziecko.
Tak miało być, ten pokój, poszarpany dywan. To wszystko tak właśnie miało być. Skrzypiąca podłoga z desek wielokrotnie pokrywanych najtańszą farbą, miniaturowe okna, popękane szyby i szarość wdzierająca się zza brudnych firan. A w środku ona, w bezdusznej klitce starej, zniszczonej kamienicy. Dokładnie jak na tym rysunku, który kilka dni przed śmiercią podarowała jej siostra.
Prawie wszystko też tam było. Prawie.
2
Witam,
Tekst czytałem z przyjemnością i zaciekawieniem - ale nie ma się czemu dziwić, przecież mamy do czynienia z publikowaną Autorką:) Mam jednak parę uwag...
* wstęp mnie absolutnie nie przekonuje; pasuje bardziej do jakiegoś dzieła Coelho, niż do thrillera. Moim zdaniem należy go wywalić; teskt na tym zyska.
* moim zdaniem trochę za dużo w tym tekście zamieszania: w przeciągu trzech-czterech stron zmieniasz czas, narratora, osobę... Czytelnik może się trochę pogubić.
* "rozglądała się po obszernym przydomostwie." --> "przydomostwo" to niezbyt szczęśliwy wybór słowa...
* "Pomiędzy jednym, a drugim budynkiem" -> "pomiędzy budynkami"?
* "Czerwona cegła wypalana z gliny" --> hmm... a z czego, jak nie z gliny? Zbędna informacja.
* "Na górze czekała już na nią gorąca herbata i porcelanowa patera wypełniona po brzegi rozmaitymi ciasteczkami. Biała filiżanka na okrągłym stoliku wdzięcznie wypuszczała kłęby szarej pary." --> w przeciągu dwóch zdań dwa razy piszesz o herbacie, lepiej byłoby załatwić to za jednym razem
* "okupiona śmiercią, najbliższych jej osób?" --> moim zdaniem bez przecinka
* "wupasmówka z ledwie widoczną linią dzielącą pasy ruchu, doskonale komponowała się z wiekowymi dębami" --> jw.
* "Pomimo strachu, nie odeszła od łóżka, konającej." --> jw., ponadto moim zdaniem lepiej brzmiałoby po prostu "od jej łóżka".
Pozdrawiam, życzę powodzenia i czekam na więcej:)
JKSZ
Tekst czytałem z przyjemnością i zaciekawieniem - ale nie ma się czemu dziwić, przecież mamy do czynienia z publikowaną Autorką:) Mam jednak parę uwag...
* wstęp mnie absolutnie nie przekonuje; pasuje bardziej do jakiegoś dzieła Coelho, niż do thrillera. Moim zdaniem należy go wywalić; teskt na tym zyska.
* moim zdaniem trochę za dużo w tym tekście zamieszania: w przeciągu trzech-czterech stron zmieniasz czas, narratora, osobę... Czytelnik może się trochę pogubić.
* "rozglądała się po obszernym przydomostwie." --> "przydomostwo" to niezbyt szczęśliwy wybór słowa...
* "Pomiędzy jednym, a drugim budynkiem" -> "pomiędzy budynkami"?
* "Czerwona cegła wypalana z gliny" --> hmm... a z czego, jak nie z gliny? Zbędna informacja.
* "Na górze czekała już na nią gorąca herbata i porcelanowa patera wypełniona po brzegi rozmaitymi ciasteczkami. Biała filiżanka na okrągłym stoliku wdzięcznie wypuszczała kłęby szarej pary." --> w przeciągu dwóch zdań dwa razy piszesz o herbacie, lepiej byłoby załatwić to za jednym razem
* "okupiona śmiercią, najbliższych jej osób?" --> moim zdaniem bez przecinka
* "wupasmówka z ledwie widoczną linią dzielącą pasy ruchu, doskonale komponowała się z wiekowymi dębami" --> jw.
* "Pomimo strachu, nie odeszła od łóżka, konającej." --> jw., ponadto moim zdaniem lepiej brzmiałoby po prostu "od jej łóżka".
Pozdrawiam, życzę powodzenia i czekam na więcej:)
JKSZ
3
Witam i dzięki za poczytanie.
Czyli tekst zacznę od wjazdu samochodu na podwórze. Ta wstępna myśl pojawia się w tekście dużo później stąd też chciałam dać ją na samym początku, widać zły pomysł. Natomiast te trzy fragmenty faktycznie dotyczą zupełnie innych sytuacji, z kolei tu celowo je wprowadzam po to by w dalszej części wiadomo było o co chodzi. Sama nie wiem ale jakoś ten cały początek mi nie leży...
Czyli tekst zacznę od wjazdu samochodu na podwórze. Ta wstępna myśl pojawia się w tekście dużo później stąd też chciałam dać ją na samym początku, widać zły pomysł. Natomiast te trzy fragmenty faktycznie dotyczą zupełnie innych sytuacji, z kolei tu celowo je wprowadzam po to by w dalszej części wiadomo było o co chodzi. Sama nie wiem ale jakoś ten cały początek mi nie leży...