Kto się jeszcze nie poddał, zapraszam dalej!
Jasne światło poranka wdarło się do środka przez wąskie okienko. Na zewnątrz panowała grobowa cisza, zupełnie jak wczorajszego dnia.
Na zaimprowizowanym z różnych strzępów materiału łożu Megan spała cicho, pogrążona w nieświadomości. Twarz Jacka rozsadzał ból. Jak cholera – musiał zapalić. Ale nie będzie przeszkadzał śpiącej królewnie, wyjdzie i przemyśli wszystko. Starając się poruszać możliwie bezszelestnie, ubrał się i wyszedł z zakrystii na przesiąknięty chłodem hol kościoła.
Tu nareszcie mógł sięgnąć do kieszeni i zapalić upragnionego ćmika. Na ołtarzu migotały jeszcze dwie zapalone wczoraj przez Meg świece. Rzucały teraz ledwie widoczny blask na ustawiony po środku drewniany krzyż wysokości jakichś dwudziestu cali. Wisiał na nim przybity Chrystus o grubo ciosanym, umęczonym obliczu. Sama rzeźba w ogóle przejmowała grozą, albowiem ukrzyżowany nieszczęśnik przypominał niemal zawieszonego kościotrupa. Oczy, skierowane teraz ku Jackowi, wyrażały jakiś straszny, ani trochę nie budzący skojarzeń z cudem zmartwychwstania wyrzut. W powietrzu panowała duszność.
– Na co się tak gapisz? – zapytał Jack. Słowa same wypłynęły mu z ust. Posążek nie odpowiedział, wciąż tylko świdrował go wzrokiem.
Odblokowanie zabarykadowanych wrót nie wchodziło w rachubę. Najszybszym sposobem zażycia świeżego powietrza było wejście na wieżę. Na samo wspomnienie zabolała go zabliźniona twarz. „Tym razem spróbujemy drugą.”
Owa „druga" nie różniła się prawie niczym od tej, na której byli wczoraj. To samo półpiętro, wąskie zaciemnione przejście po schodach i drzwiczki spadkowe. Zaskoczyło go z lekka to, co zastał na samej baszcie. żadnych ptaków, ani owadów, jedynie ślady pierza oraz ptasich odchodów na posadzce i poręczach. Gdzieniegdzie leżały obrzydliwe resztki po skonsumowanej szarańczy.
Pomacał jeszcze raz pokiereszowane czoło – szlag by je trafił!
Na horyzoncie widniało z grubsza to, co wczoraj. Ogień na północy przygasnął już trochę. Przemożna cisza zdawała się całkowicie rządzić miastem. Jedynie wiatr szumiał trochę.
Nagle niebo rozdarł potężny huk.
Jack instynktownie schylił głowę, po to jedynie, by ujrzeć przed sobą mknący ku zachodowi samolot odrzutowy. Leciał nisko, nie zbaczał z kursu – jego śladem, niczym wąż, podążała biała smuga spalin. Conroy widział już w życiu setki takich maszyn, ale tego poranka, pośród wszechobecnej pustki, zwykły F–22 przejął go takim zaskoczeniem, jakie mógł niegdyś wywołać co najmniej widok latającego talerza.
Z wytrzeszczonymi oczyma obserwował maszynę, aż do jej zniknięcia za wzgórzami na zachodnim horyzoncie. Nareszcie coś! Zgasił papierosa butem i zbiegł na dół.
Do zakrystii wpadł omal nie wyłamując drzwi z zawiasów. Zastał Megan przecierającą zaspane oczy; na jego wejście zareagowała ze zrozumiałym zaskoczeniem.
– Nie ma czasu – powiedział rzucając jej rzeczy – ubieraj się! He, he, jedziemy na małą wycieczkę – szybkimi ruchami wrzucał do plecaka wszystko, co mieli do jedzenia.
Meg pospiesznie wykonywała polecenie, ale w głowie wciąż miała mętlik.
– Gdzie byłeś?
– Na wieży.
– Zobaczyłeś coś – bardziej stwierdziła niż zapytała. W oczach zaświeciła jej nadzieja.
– Tak jest! – odparł sprawdzając, czy broń jest naładowana. Schował Pistolet za pasek. Na lekko pokiereszowanej twarzy odmalowała się satysfakcja, jakiej jeszcze nigdy wcześniej u niego nie widziała – zobaczyłem cywilizację mała!
Odblokowanie wrót zajęło mu trochę, ale uwijał się jak w ukropie. Megan wciąż jeszcze zakładała kurtkę, gdy znaleźli się na zewnątrz. Centrum miasta poważnie opustoszało od wczoraj. W powietrzu unosił się drażniący, ale jeszcze niezbyt intensywny smród rozkładu. Do jutra lepiej będzie opuścić metropolię.
– Coś jest nie tak – zauważyła Megan – pamiętam, że obok tamtego samochodu leżał jakiś facet. Chyba w oliwkowym garniturze.
W oddali huczał znajomy wiatr, potęgując nieodparte wrażenie ogromu otwartej przestrzeni. Tym, co z nich zostało z mieszkańców miasta były najczęściej obgryzione do mięsa zwłoki. Teraz Jack czuł się zdeprymowany, jakby nagle wyszedł na scenę teatru, gdzie wręcz idiotyzmem jest przypuszczenie, że nikt cię nie obserwuje. Chwilowo stracił pewność.
– Może szczury zdążyły go już wpałaszować.
– Razem z kośćmi? To absurd.
– A czego się spodziewałaś? Teraz chociaż łatwiej wyjedziemy z miasta. Megan?
Jego towarzyszka nadal w osłupieniu spoglądała przed siebie. Coś przestraszyło ją nie na żarty. Zrobiła krok do przodu.
– Meg?
– Poczekaj chwilę.
Zanim Jack zdołał zareagować, jego towarzyszka ruszyła pędem w kierunku ratusza.
– Hej! – Ruszył za nią.
Biegła bardzo szybko, w kilka sekund minęła ratusz i znikła za zakrętem jednej z bocznych uliczek. Jack z ledwością nadążał. Zimny wiatr drażnił pokiereszowaną skórę jego twarzy. „Gdzie ta głupia wariatka tak pędzi?”
Zobaczył ją tuż za rogiem. Megan stała tam nieruchomo, wpatrzona w powierzchnię brukowanej jezdni. Spoczywało na nim ciało młodego chłopaka, którego śmierć zaskoczyła w trakcie wychodzenia z czerwonego sportowego wozu. Większość twarzy nieszczęśnika wyjadły już wrony kraczące beznamiętnie nad swoim pożywieniem. Pozostało mu jedynie prawe oko i pokryte szkarłatną skorupą włosy.
– Znałaś go? – Jack z ledwością łapał oddech.
Megan nie usłyszała pytania. Kilka sekund zajęło jej oderwanie się od smutnego widoku.
– Nie, ale... coś tędy przechodziło – spojrzała na niego. – To było, coś niezwykłego.
Conroy chwycił ją za ramiona i potrząsnął z całej siły.
– Co ty do kurwy nędzy wyprawiasz? Zdajesz sobie sprawę, co się stanie, jeśli się rozdzielimy, hę? Jeśli któremuś z nas przydarzy się jakiś wypadek nie przyjedzie żaden ambulans, nawet skaleczenie może oznaczać śmierć. Jesteśmy zdani tylko na siebie, więc na boga nie wycinaj mi takich numerów jak przed chwilą!
„Te oczy, wypełnione wściekłością. Jesteśmy tutaj sami, a co jeśli on...”
– Puszczaj! – wyrwała mu się – nie zwariowałam, naprawdę coś tędy przechodziło.
– Zebra może, albo słoń jadący na rowerze?
– Chciałabym, żebyś miał rację.
Nie słuchał jej. Myślał teraz nad czymś oparty o czerwone auto.
– Musimy trzymać się razem – powtórzył do siebie.
Jack spojrzał w samotne oko właściciela wozu. Z bliska było żółte, lekko przekrwione. W postrzępionej szczelinie będącej niegdyś ustami zastygł fioletowy język. „I na co ci się ta fura przydała, frajerze. Pożyczę ją sobie, a ty mi gówno zrobisz.”
– Jechałaś kiedyś czymś takim?
– Raz, może dwa. Nie pamiętam.
Sięgnął po prawą dłoń denata, była zaciśnięta. Jack spróbował podważyć palce. Cholerstwo było oporne. Szarpnął, jakby otwierał słoik. W końcu pomógł sobie obutą stopą. Usłyszeli trzask łamanych kości.
– Chryste Jack, przestań – Megan odwróciła oczy.
Jej wzrok przykuła mała alejka znajdująca się po przeciwnej stronie ulicy. Z zacienionego końca korytarza spoglądał na nią pojedynczy srebrny kontener na śmieci. Coś w powietrzu było mocno nie tak i nie chodziło bynajmniej o patrzące na nich złowrogo szare okna kamienic – tego rodzaju strachu Meg zdążyła się już akurat najeść do syta. To chyba ta totalna cisza wisząca w powietrzu tak na nią wpływała. Szczury, ptaki – teraz wręcz zatęskniła za ich namacalną wrogością.
Metaliczny brzęk kluczyków znów przywabił jej wzrok. Jack cieszył się jak dziecko potrząsając tryumfalnie srebrzystą zdobyczą. Po tamtej nocy myślała, że pryśnie bariera między nimi. Marne szanse – on jeszcze chyba zupełnie nie dorósł.
Wielki, twardy Jack oparł się tymczasem o maskę swojego nowego wozu.
– No, tym dojedziemy wszędzie – rzekł zapalając papierosa.
Obydwoje zdawali sobie sprawę jak niewiele miejsc w okolicy mogłoby ewentualnie obsłużyć samolot bojowy. Na zachód od miasta, wciśnięta pomiędzy łańcuch górski, spoczywała samotna baza wojskowa. Niewielu z mieszkańców metropolii mogło się pochwalić przebywaniem kiedykolwiek w pobliżu tego kompleksu – za to absolutnie każdy z nich snuł na jego temat jakieś przypuszczenia. Megan należała do tej pierwszej grupy.
– Może ja poprowadzę – zaproponowała. – Pracowała tam kiedyś moja kuzynka.
– W bazie? He, wybacz, ale przez ten cały czas chyba nie wiedziałem, z kim rozmawiam.
– Odłóż żarty na później Jack. Naprawdę wolałabym się stąd wynieść.
Wciąż mając głupi uśmiech na pokiereszowanej twarzy, Jack wypuścił kłąb dymu z ust.
– Sama nas tu przyprowadziłaś. Wyluzuj trochę.
Megan oparła plecy o słup znaku drogowego. Niepozorna alejka po lewej wciąż niezdrowo drażniła jej wrodzona ciekawość. „Głupstwo, nic tam przecież nie ma. Muszę się tylko uspokoić, pozbierać skołatane nerwy.” Chłód przyjemnie rozchodził się po plecach.
– Cholera, gorąco jak w piekle – rzucił Jack. Megan patrzyła jak przeciągał przez głowę swoją czarną bluzę. Pod spodem miał koszulę tego samego koloru przepasaną brązowymi paskami kabury na pistolet.
Nagle ciszę dokoła nich przeciął jakiś dźwięk – coś jakby brzęk metalu, a potem krótki zgrzyt. Wnętrzności Megan aż skręciło przerażenie. Jack wciąż trzymając bluzę w dłoniach również zamarł. Stali tak nieruchomo po środku ulicy, będąc w ten sposób widocznymi jak na dłoni. Ich oczy rozbiegły się po całym otoczeniu. To ta przeklęta aleja, której przyglądała się Meg. Wbili w nią chciwie wzrok, pragnąc wyłuskać z niej choćby najmniejsze drgnięcie. Co chwila łowili tam oczami jakieś refleksy. Niewielki kontener na śmieci nadal stał tam nieruchomo, obserwując ich powierzchnią zaśniedziałej stali. Nerwy Megan i Jacka znów podskoczyły w bezmyślnym tańcu, gdy warstwa upakowanego tam żelastwa drgnęła po raz kolejny wydając przenikliwy jazgot.
– Coś tam jest, pod powierzchnią – szepnął Jack tak cicho jak to tylko było możliwe. Dla Megan słowa te wydawały się lecieć przeciągłym echem wśród otaczających ich budynków.
– Widzę – odparła krótko
– Pójdę to sprawdzić – rzekł. Z kabury na piersi wyciągnął ciemny pistolet.
Megan zawsze nie znosiła broni. Niemal instynktownie wyczuwała różnicę między tą prawdziwą, zdolną miażdżyć ludzką tkankę, a tymi tanimi gazowymi straszakami.
– Nie – zawołała cicho.
Z twarzy Meg odpłynęła cała krew. Takiej jej jeszcze nie widział.
– Nie martw się... po prostu muszę wiedzieć.
– Ale, po co? To pewnie jakiś kot, albo coś takiego. Zwijajmy się stąd!
Puścił jej słowa mimo uszu, rozpoczynając marsz ku uliczce. Odprowadziła go przestraszonym wzrokiem. Wyobraźnia Megan pracowała na pełnych obrotach. Coś tam jest, wije się pod tym metalowym płaszczem w bolesnych spazmach, chcąc wypełznąć na ulicę.
Był już w połowie drogi, ściskając kurczowo broń kroczył ostrożnie, w każdej chwili gotowy do odwrotu.
„Głupi, jak każdy facet, po co oni się tak pakują w te tarapaty, podczas gdy można po prostu spakować manatki i wyjechać jak najdalej? Zaraz pokaże mi, jaki z niego twardziel. Zginie po prostu i zostawi mnie samą po środku tego piekła.”
Jack zatrzymał się tuż przy kontenerze; niemal czuł chłód bijący z jego martwej metalicznej powierzchni. Murowane ściany zamykające przestrzeń z trzech stron obserwowały go w niemym napięciu – „co teraz zrobisz?” zdawały się pytać.
Obejrzał się do tyłu u wyjścia i zobaczył utkwione w sobie oczy Megan. Z napięciem ściskała ramiona czekając na niego.
„Boże jedyny i wszechmogący, jeśli gdzieś tam jesteś spraw, aby to był mały bury kotek, taka mała puszysta kuleczka z ogonkiem – albo piesek, tak, opuszczony brudny szczeniak o czarnych, porcelanowych oczkach, bezradny tak samo jak my.”
Coś stęknęło przeciągle. Graty zaściełające rozwarty szeroko otwór na śmieci znów podskoczyły z brzęczącym protestem. Jack nawet nie czekał na doganiające go resztkami sił przypuszczenia.
„żyjemy tylko raz.”
Szybkim ruchem zagłębił dłoń w ruchliwych odmętach śmietnika.
– Mam cię!
2
Grrrrrr... pierwszą połowę tego posta piszę drugi raz... nienawidzę tego. 
Pomysł: 3+
Ogólnie - wciąż jest dobrze. Mniej ogólnie - rozwijanie się fabuły cierpi na tym, że jest mało zwrotów akcji, mało dynamiki. Powinno być tego więcej, biorąc pod uwagę długość i 'odcinkowatość' opowiadania. Np. tutaj jedynymi takimi momentami jest widok odrzutowca i wyjście bohaterów ze schronienia. Zdecydowanie za mało. Zadaniem takiego opowiadania jest wciąż przyciągać czytelnika, a Tobie przychodzi to z co raz większym trudem.
Styl: 4-
Wciąż jest ładny, płynny i ogólnie dobry. Moją uwagę zwróciło jedynie to, że mniej jest tych fajnych porównań i opisów, które mile łechtały moje czytelnicze podniebienie w poprzednich odcinkach.
Schematyczność: 4
Tak jak mówiłem zawsze - dosyć oryginalne.
Błędy: 3+
Jest późno. Mimo to, podczas czytania dostrzegłem, że błędów jest znacznie mniej. Robisz postępy. Jeśli są, to jak zwykle - interpunkcyjne.
Ocena ogólna: 4-
Fabuła zaczyna mieć co raz więcej nieprzyjemnych rys, styl jest trochę mniej bogaty, ale za to jest mniej błędów. Liczę na rekompensujący następny odcinek. Ogólnie wciąż jest całkiem dobrze i wciąż jestem na nie (hihihihi, ale ja dzisiaj żartowniś jestem, huhuhuhu).
Pozdrawiam.

Pomysł: 3+
Ogólnie - wciąż jest dobrze. Mniej ogólnie - rozwijanie się fabuły cierpi na tym, że jest mało zwrotów akcji, mało dynamiki. Powinno być tego więcej, biorąc pod uwagę długość i 'odcinkowatość' opowiadania. Np. tutaj jedynymi takimi momentami jest widok odrzutowca i wyjście bohaterów ze schronienia. Zdecydowanie za mało. Zadaniem takiego opowiadania jest wciąż przyciągać czytelnika, a Tobie przychodzi to z co raz większym trudem.
Styl: 4-
Wciąż jest ładny, płynny i ogólnie dobry. Moją uwagę zwróciło jedynie to, że mniej jest tych fajnych porównań i opisów, które mile łechtały moje czytelnicze podniebienie w poprzednich odcinkach.
Schematyczność: 4
Tak jak mówiłem zawsze - dosyć oryginalne.

Błędy: 3+
Jest późno. Mimo to, podczas czytania dostrzegłem, że błędów jest znacznie mniej. Robisz postępy. Jeśli są, to jak zwykle - interpunkcyjne.
Ocena ogólna: 4-
Fabuła zaczyna mieć co raz więcej nieprzyjemnych rys, styl jest trochę mniej bogaty, ale za to jest mniej błędów. Liczę na rekompensujący następny odcinek. Ogólnie wciąż jest całkiem dobrze i wciąż jestem na nie (hihihihi, ale ja dzisiaj żartowniś jestem, huhuhuhu).
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
3
Na zaimprowizowanym z różnych strzępów materiału łożu Megan spała cicho, pogrążona w nieświadomości
Głupie dopowiedzenie. Sen jest stanem nieświadomości, więc nie musisz pisac, że była w niej pogrążona; to wynika z pierwszej części zdania.
Przemożna cisza
"Przemożny" znaczy "wielki". A epitet "wielka cisza" brzmi okropnie. Zupełna cisza - o, to jest w porządku.
– Coś jest nie tak – zauważyła Megan – pamiętam, że obok tamtego samochodu leżał jakiś facet. Chyba w oliwkowym garniturze.
W oddali huczał znajomy wiatr, potęgując nieodparte wrażenie ogromu otwartej przestrzeni. Tym, co z nich zostało z mieszkańców miasta były najczęściej obgryzione do mięsa zwłoki.
Nie rozumiem podkreślonej części. Do kogo odnosi się zaimek "nich"?
Zobaczył ją tuż za rogiem. Megan stała tam nieruchomo, wpatrzona w powierzchnię brukowanej jezdni. Spoczywało na nim ciało młodego chłopaka, którego śmierć zaskoczyła w trakcie wychodzenia z czerwonego sportowego wozu.
Tutaj mamy dwuznaczność. Nie wiadomo, kto został zaskoczony w trakcie wychodzenia z wozu - śmierć czy chłopak. Kłopot by znikł, gdybyś napisał: (...) którego śmierć zaskoczyła, gdy wychodził z wozu.
Większość twarzy nieszczęśnika wyjadły już wrony kraczące beznamiętnie nad swoim pożywieniem. Pozostało mu jedynie prawe oko i pokryte szkarłatną skorupą włosy.
Tutaj mam pewne wątpliwości. Chyba z tekstu wynika, że jedynym, co zostało z chłopaka, było oko i włosy.
Niewielu z mieszkańców metropolii mogło się pochwalić przebywaniem kiedykolwiek w pobliżu tego kompleksu – za to absolutnie każdy z nich snuł na jego temat jakieś przypuszczenia. Megan należała do tej pierwszej grupy.
Do tej drugiej grupy należy każdy, tak napisałeś. Zatem Megan nie mogła należeć tylko do pierwszej grupy. Dlatego lepiej by brzmiało, gdybyś po prostu napisał, że Megan była jedną z osób, która nie była w pobliżu kompleksu.
Może ja poprowadzę – zaproponowała. – Pracowała tam kiedyś moja kuzynka.
– W bazie? He, wybacz, ale przez ten cały czas chyba nie wiedziałem, z kim rozmawiam.
Nie rozumiem, co ma na myśli mężczyzna.
Głupstwo, nic tam przecież nie ma. Muszę się tylko uspokoić, pozbierać skołatane nerwy
Owszem, mówi się, że się traci nerwy. Ale nigdy nie słyszałem o zbieraniu nerwów. Pewnie chciałeś nawiązać do tracenia nerwów i byłoby to fajne - lecz w poezji na przykład. Ale nie w ustach bohaterki opowiadania.
Niewielki kontener na śmieci nadal stał tam nieruchomo, obserwując ich powierzchnią zaśniedziałej stal
Okropna przenośnia!
W tekście jest zdecydowanie za dużo zaimków. Poniżej przykłady zdań, w których są one zbędne. A nawet niewskazane.
Megan patrzyła jak przeciągał przez głowę swoją czarną bluzę
Nagle ciszę dokoła nich przeciął jakiś dźwięk
Robisz błędy interpunkcyjne, ale tych nie wytykam. Za to widziałem jednego ortografa:
po środku
Powinny być napisane łącznie.
Tyle, jeśli chodzi o błędy. Ogólnie, nie podobało mi się. Język raczej drętwy. Czytało się nieprzyjemnie.
Wydaje mi się, że motyw z rzeźbą Jezusa był niepotrzebny. Chyba jest tak, że elementy, które nic nie wnoszą do opowiadania, należy wywalać
Jest też coś, za co Cię pochwalę. Językowo jest całkiem zgrabnie. Umiesz używać słów. Zdania są całkiem poprawne. Gorzej jednak z ich stosunkami. To znaczy stosunki słowo-słowo są moim zdaniem w porządku, ale zdanie-zdanie - no, troszeczkę gorzej.
Dodane po 6 minutach:
Zapomniałem o dwu rzeczach.
Z napięciem ściskała ramiona czekając na niego.
ściskać ramiona? Jakoś niezbyt.
Jack nawet nie czekał na doganiające go resztkami sił przypuszczenia.
Czemu akurat resztkami sił?
W poprzednim poście najpierw napisałem, że językowo drętwo, a potem, że zgrabnie. Poprawiam się - drętwo jest językowo ogólnie, a całkiem zgrabnie, jeśli chodzi o relacje słów w zdaniu.
4
Jak zwykle ostatnio pozwolę sobie odbić od skostniałej formy weryfikowania,nadanej nam,a której z reguły należy przestrzegać.Lecz nic się nie stanie jak zrobię to po swojemu,zawierając wszystkie opcje oceny weryfikatorów.
Otóż,jedna rzecz-powtarzałem to wiele razy-a mianowicie,ogólna amerykanizacja bohaterów,miejsca i świata przedstawionego.Po co te "cale","meg" i inne?Jesteśmy Polakami więc bierzmy z naszej kultury wszystko co najlepsze.W takim stanie jak to przedstawiłeś przypomina mi to tysiące filmów,które widziałem-oczywiście made in USA.Jakbyś przedstawił to w realiach polskich bardaziej by mnie to zainteresowało.Zresztą nie ukrywam,że poruszasz dosyć mocno "zorgrzebanego" tematu przez pisarzy,scenarzystów.Ogólnie twój styl mi się podoba,ma jednak kilka zgrzytów,np.te wtrącenia myśli bohaterów,miejscami wydają mi się jakby wklejone na chama.Błędy?No cóż musisz mi wybaczyć,ale nie sprawdzałem tekstu w tej kwestii-skoro go zamieściłeś to mniemam,że porządnie go wyczyściłeś z usterek językowych.Chociaż po tym co wypisał Broda kota-co i sam zauważyłem-nie jest tak do końca.Poza tym zaciekawiłeś mnie trochę,lecz nie na tyle żeby powiedzieć,że opowiadanie jest ciekawe,a w kategorii jak wybrniesz z powtarzalności towarzyszącej twojemu pomysłowi.
Pozdro.
Otóż,jedna rzecz-powtarzałem to wiele razy-a mianowicie,ogólna amerykanizacja bohaterów,miejsca i świata przedstawionego.Po co te "cale","meg" i inne?Jesteśmy Polakami więc bierzmy z naszej kultury wszystko co najlepsze.W takim stanie jak to przedstawiłeś przypomina mi to tysiące filmów,które widziałem-oczywiście made in USA.Jakbyś przedstawił to w realiach polskich bardaziej by mnie to zainteresowało.Zresztą nie ukrywam,że poruszasz dosyć mocno "zorgrzebanego" tematu przez pisarzy,scenarzystów.Ogólnie twój styl mi się podoba,ma jednak kilka zgrzytów,np.te wtrącenia myśli bohaterów,miejscami wydają mi się jakby wklejone na chama.Błędy?No cóż musisz mi wybaczyć,ale nie sprawdzałem tekstu w tej kwestii-skoro go zamieściłeś to mniemam,że porządnie go wyczyściłeś z usterek językowych.Chociaż po tym co wypisał Broda kota-co i sam zauważyłem-nie jest tak do końca.Poza tym zaciekawiłeś mnie trochę,lecz nie na tyle żeby powiedzieć,że opowiadanie jest ciekawe,a w kategorii jak wybrniesz z powtarzalności towarzyszącej twojemu pomysłowi.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
5
Zgadzam się w stu procentach. Ale to bylo moje pierwsze opowiadnie. Z braku pewności siebie, takie leszczyki, jak ja często biorą na warsztat stereotypowe amerykańskie filmy, książki. A po za tym - główny bohater nie jest potomkiem indian i nie walczył w Wietnamie/ Iraku/ Afganistanie.
Więc chyba nie wszystko jest stereotypowe, co nie?
