Dla Julianny Skrzydlewskiej z ogromną pomoc przy pisaniu tego i innych opowiadań a także za to, że wytrzymuje te wszystkie moje opowieści.
Była późna wiosna, słońce wisiało na niebie, gryząc niemiłosiernie ciała spacerowiczów swym ożywczym ciepłem. Joanna stała wśród drzew, oniemiała z zachwytu. Przemierzając po raz kolejny zatłoczone parki w poszukiwaniu ciszy – natknęła się na miejsce idealne. Przypadek, czy też nagły impuls pchnął ją tutaj, za ciemną kurtynę dębów. Hałas jakby przycichł, zaskoczony pięknem widoku. Doprawdy, pannę Starczyk zaskoczyło to, że wystarczyło zaledwie kilka kroków... Wcześniej – lawirując po ulicy, zagłębiona w myślach, szła przed siebie, jakby podświadomie wyczekując – i oto znalazła. Została odnaleziona...
Spokój i wyciszenie miejsca było wręcz odurzające. Stare, monumentalne drzewa szumiały delikatnie, potrącane podmuchami wiatru, liście drżały.
Na skraju polany stała ławeczka. Była w dobrym stanie, o dziwo – jej powierzchnia nie była zdezelowana, czy też uatrakcyjniona wandalizmem. Zaś kilka kroków dalej był budynek.
Joanna zagryzła lekko wargę w zamyśleniu, mrużąc roziskrzone ciekawością oczy. Barok? Klasycyzm? Może gotyk? Zdecydowanie nie czuła się ekspertem w dziedzinie architektury sakralnej, ale intrygował ją styl, w jakim budowla została stworzona. W dawniejszych czasach zapewne miała zastosowanie jako kapliczka, może kostnica. Teraz stała samotnie na środku polany, osamotniona, jakby przeklęta, wygnana.
Szare, grube ściany były lekko popękane, ale sprawiały wrażenie solidnych. Gorzej prezentował się dach. Dziurowy, zdezelowany, porośnięty zielenią. Spore, gotyckie okna – znajdujące się po bokach budynku – były zakratowane, pozbawione szyb. Czas zaznaczył swe panowanie w tym miejscu w sposób wyraźny i bezwzględny.
Joanna Starczyk obchodziła w około budynek, oczarowana. Emanowała od niego starość, oraz charakterystyczna dla takich miejsc melancholia i wyciszenie. ściany były zimne, chropowate. Dziewczyna wodziła po nich dłońmi, przesuwając drobne palce po pęknięciach. Zatrzymała się przed wyjściem. Fasada budynku rozpoczynała się krótkimi schodkami, po bokach których stały dwa filary, wspierające niewielki, prosty daszek. Portal wejściowy był zdobiony liściastym ornamentem, który pomimo śladów zniszczenia – pięknie komponował się z otoczeniem. W przeciwieństwie do okien, drzwi były kompletne. Nacisnęła oporną klamkę, skrzypiąca skarga rozdarła senne powietrze.
Na twarzy Joanny odmalowało się zdziwienie, kiedy zamiast wejścia ujrzała mur. Skrzywiła usta w zawiedzionym uśmiechu, uzmysławiając sobie, że powinna była się tego spodziewać. Jeszcze na moment zamarudziła przed wejściem, po czym udała się w stronę ławki. Radosne okrzyki bawiących się w parku dzieci przebijały się przez barierę drzew. Może trochę zbyt cicho...
Z cichym westchnieniem panna Starczyk usiadła na ławeczce, przeciągnęła się. Długie, brązowe włosy bezładnie otaczały jej twarz. Ubrana w ciemnozieloną spódnicę i czarną bluzkę – w nienachalny sposób komponowała się z otoczeniem. Duże, brązowo-zielone oczy rozejrzały się podejrzliwie w około, jakby upewniając się o realności otoczenia. Z wiszącej na ramieniu torebki dziewczyna wydobyła gruby, sfatygowany i zapełniony notatkami zeszyt oraz książkę. Ułożyła przedmioty obok siebie, po czym sięgnęła do torebki jeszcze raz. Jej dłoń zacisnęła się na paczce papierosów, Joanna zawahała się.
- Nie - powiedziała sama do siebie. - Nie ma mowy, wytrzymam. - Jej marzeniem już od dłuższego czasu było rzucenie nałogu, jednak towarzyszący studiom stres skutecznie to uniemożliwiał. Mimo to, co pewien czas próbowała skończyć z papierosami, wtedy czuła dumę, lekkość i swobodę. Później sięgała po zapalniczkę, napełniała płuca dymem. Już od kilku lat rytuał ten powtarzał się cyklicznie, co raz kończąc się porażką, ale panna Starczyk nie traciła nadziei.
Nauka, czy przyjemność? - zaśmiała się w myślach. Wiedziała, że widmo egzaminów coraz wyraźniej materializuje się w jej otoczeniu, ale urok powieści, którą przyniosła ze sobą był ogromny. Po chwili zastanowienia sięgnęła jednak po zeszyt, by pouczyć się choć przez chwilę – ot, dla spokoju sumienia. W czasie nauki dwa razy jej dłoń sięgała po papierosa i dwa razy wracała pusta. Nie warto – myślała Joanna.
Pochłonięta lekturą powieści, bo zeszyt już od dłuższej chwili leżał obok, wzgardzony – nie zauważyła, że niebo robi się z każdą chwilą coraz to ciemniejsze. Przewracała kolejne kartki, jakby w transie. Dopiero gdy pierwsze krople deszczu uderzyły o papier – powróciła niechętnie do rzeczywistości. Spojrzała w górę, na grafitowo-szare niebo, zaklęła. Słońce właśnie zaczęło ostatecznie chować się za chmurami. Deszcz coraz intensywniej szumiał, zderzając się bezwładnie z liśćmi. Joanna poczuła, jak wilgotne perełki rozpryskują się na jej twarzy.
Czym prędzej schowała swoje rzeczy, obiecując sobie, że już nigdy nie da się zwieść pogodzie. Już miała ruszyć między drzewa, gdy jej wzrok spoczął na kapliczce. Daszek przed wejściem nie był zbyt duży, ale gwarantował pewną ochronę.
Powietrze przepełnione było hipnotyzującym, brutalnym świstem deszczu. Padające ciągle i ciągle krople przecinały przestrzeń; strużki wody spływały po dachu, tworząc dwa wodospady po bokach portalu. Ołowiane niebo nie gościło na sobie dłużej promieni słonecznych. Jakże chętnie Joanna powitała by w tej chwili choć małą iskierkę dziennego światła. Dookoła jednak panowała ciemność. Dziewczyna była poirytowana, z coraz większą natarczywością wracała myślami do paczki papierosów.
Ze statycznej w swej monotonii ściany deszczu, zaczęła wyławiać nowy element. Odgłos kroków. Joanna przylgnęła do zamurowanego wejścia. Nie chciała być zauważona w tym miejscu przez nikogo. Nie o tej porze, nie w tej sytuacji. Kroki stawały się coraz wyraźniejsze, a mimo to brzmiały mało realnie. Nagle dziewczyna zrozumiała, że dochodzą z wnętrza kaplicy. Zadrżała.
To tylko moja wyobraźnia – szeptała do siebie w myślach. Nie dodawało jej to jednak otuchy. - To tylko deszcz, nic nie słyszałam. - O dziwo, w tej samej chwili, gdy to pomyślała, odgłos zamarł nagle. Uspokoiła się, odetchnęła, jednak cały czas uważnie nasłuchiwała. Już chciała machnąć ręką na przesłyszenia, gdy nagle coś sprawiło, że poczuła, jak krew w jej żyłach zamiera. Serce zaczęło ponownie kołatać w piersi.
Wewnątrz, w zamurowanej, niedostępnej kaplicy ktoś był, kopał dziurę. Joanna coraz wyraźniej słyszała, jak ostrze zagłębia się w ziemię z sykiem. Stłumiony ulewą odgłos z każdą sekundą stawał się coraz mniej znośny. Nagle po raz kolejny zapadła cisza, ale tylko na chwilę. Jakiś ciężki, bezwładny przedmiot przesuwał się po podłodze. Będąca w środku istota wyciągnęła coś z dziury. Deszcz ciągle padał, głośno uderzając o wszystkie dostępne powierzchnie, więc niełatwo było stwierdzić, w jakim stopniu wszystkie te przerażające odgłosy były wymysłem pobudzonej nastrojem wyobraźni panny Starczyk, a w jakim stopniu istniały na prawdę. Faktem jest, że po chwili, o zgrozo, dźwięk zmienił się po raz kolejny. Choć sama później nie była tego do końca pewna, w tamtej chwili, stojąc w ulewie, pod daszkiem starej, zniszczonej i zapominanej przez ludzi kaplicy – była pewna, że słyszy mlaskanie, przeżuwane, słowem – odgłosy odrażającej, nieludzkiej konsumpcji. Dłonie Joanny coraz bardziej drżały, oddech przestał być równomierny, cichy. W tej sytuacji wystarczył niespodziewany, przenikliwy krzyk jakiegoś nocnego łowcy, być może sowy – by dziewczyna uciekła przerażona przed siebie.
Pędziła, rozchlapując kałuże, przebijała się przez poruszaną wiatrem zasłonę gałęzi. Po chwili była już w parku nie przestawała biec. Dopiero na ulicy zwolniła nieco.
Przejeżdżający obok samochód rozpryskał w około wodę z kałuży. Joanna nie zwróciła na to uwagi, już i tak była przemoczona. Skręciła w bok, w osiedle pełne wysokich, ponurych bloków, których ściany pamiętały doskonale czasy komunizmu. Jej mieszkanie znajdowało się przy drodze wylotowej, naprzeciw kościoła.
Klatka schodowa była przesycona cichą ciemnością. Z kilku mieszkań dochodziły odgłosy muzyki, telewizji; w jednym kłóciło się małżeństwo. Wygrzebanym z czeluści torebki kluczem Joanna otworzyła drzwi mieszkania. Czuła się wykończona, ociekała wodą, jej dłonie jeszcze lekko się trzęsły, ale była już niemal spokojna.
- Asiu! Dziewczyno, jak ty wyglądasz? - krzyknęła z kuchni Irena, współlokatorka. - gdzieś ty się podziewała w takiej ulewie?!
- Byłam na spacerze, nie zdążyłam uciec...
- Będziesz miała szczęście, jeśli się nie pochorujesz, jesteś przemoczona! Robię herbatę. Przebierz się szybko, wypijemy razem.
- Po stokroć dzięki! Jezu, nigdy nie wyjdę już bez parasola. - Odkrzyknęła juz z pokoju.
- Dlaczego nie schowałaś się gdzieś w tym deszczu?
Joanna zawahała się – Myślałam, że zdążę, nim się rozpada na dobre.
- Starczyk... ty to głupia jednak jesteś! - usłyszała głos przyjaciółki, dobiegający z kuchni. - A słyszałaś? Odwołali jutrzejsze zajęcia!
- Tak? Dlaczego?
- Nie wiem, odwołali i tyle! Pewnie wykładowca chory, albo coś podobnego. Może w końcu spadły na niego te wszystkie plagi egipskie. Nie ma co się zastanawiać, tylko cieszyć.
Joanna uśmiechnęła się, słuchając jak Irena mówi. Jej współlokatorka była istotą niezwykle pogodną, potrafiącą doprowadzić każdego, wedle własnej woli – do śmiechu, bądź szewskiej pasji. Mimo lekko rubensowskich kształtów dziewczyna obdarzona była wyjątkowo miłą dla oka urodą. Być może była to w dużej mierze zasługa pięknego uśmiechu, który niemal zawsze wymalowany był na jej ustach pędzlem pijanego euforią artysty.
- Pamiętaj, że każdy odgłos rano, przed jedenastą, będzie karany odcięciem kończyny. Nawet uważaj, przewracając się w łóżku, by nie robić tego za głośno. Mam zamiar spać do oporu.
- Nie martw się, ja też w takiej sytuacji. Ale cisza nocna niech będzie do dziesiątej, co?
- W pół do jedenastej i nie odpuszczę ani minuty! - zaśmiała się Irena.
- Pasuje idealnie. A co z Natalią?
- Wyruszyła na miłosne podboje, czy też może na libację. Najpewniej na oba na raz.
- Kiedy wraca?
- Jutro, jak odeśpi. Obiecała nie sprowadzać nikogo na noc. Pewnie spije się i obudzi rano w łóżku z jakimś przystojnym, umięśnionym facetem. Wiesz, blondyn, włosy na żelu, dużo masy, dużo przyrodzenia, mało mózgu.
- Ideał – zaśmiała się Joanna. - Takiej to dobrze.
- W końcu zacznie jej rosnąć brzuszek, wtedy skończy się radość.
- I wyjdzie za mąż za tego przystojniaka, on będzie jej nosił kwiaty, będzie się nią opiekował.
- Pewnie tak. Ona zdecydowanie należy do tego odsetka ludności, którzy wychodzą z każdej sytuacji szczęśliwie – podsumowała.
- A my...? -westchnęła Joanna.
- Zostaniemy starymi panami, będziemy uczyć dzieciaki w szkole, rzucać kredą i drzeć się.
- Wiwat moralność! - jęknęła półpoważnie Joanna. Po czym dodała, wstrząsając się: - Cholerny deszcz!
Joanna obudziła się nagle, podniosła z posłania. Ciemność wiła się w około, grube smugi ciszy płynęły w wilgotnym powietrzu. Podłoga była zimna, nierówna i pokryta nieprzyjemnym w dotyku nalotem. Starczyk na wpół rozbudzona ruszyła przed siebie, jednak napotkała porośniętą mchem ścianę.
Gdzie ja jestem? - przemknęło jej przez myśl. Coś było obok niej, przemieszczało się w stronę łóżka. Odgłos tupnięć roznosił się w ciszy. Joanna stała nieruchomo, przejęta grozą. To coś zaczęło grzebać w jej pościeli. Nie widziała tego stworzenia – było zbyt ciemno – ale czuła, że nie jest to po prostu człowiek. Stwór zaczął węszyć, pozostawił łóżko w spokoju. Oczyma duszy widziała blade, nieprzywykłe do dziennego światła monstrum. Widziała, a właściwie czuła, jak upiór odwraca się w jej stronę, węsząc stale. Ciche kroki były coraz bliżej, coraz bliżej....
Stała, sparaliżowana strachem, nie potrafiła się poruszyć. Czuła już zapach rozkładu, mdlący fetor zgnilizny i wilgoci. Resztkami silnej woli zebrała się w sobie i uczyniła krok w tył. Monstrum zatrzymało się, nasłuchując. Ale tylko na moment. Strach ogarniał całe jej ciało, paraliżował kończyny. Kolejny krok, po nim następny. Potknęła się o coś, upadła. Wyczuła pod dłonią jakiś przedmiot. Nóż – pomyślała w pierwszej chwili. Był to jednak krzyż. Stwór pochylił się i w tym momencie Joanna uderzyła. Broń świsnęła w powietrzu, ale chybiła.
Okropne wycie rozdarło powietrze. Joanna krzyknęła przerażona i krzyk rozniósł się po mieszkaniu. Do pokoju wpadła Irena, światło oślepiło pannę Starczyk na moment.
- Jezu, Aśka, co się stało?! - krzyknęła Irena, tłumiąc głos.
- Zgaś światło, oczy mi wypali – odparła, zasłaniając oczy.
- Dlaczego krzyczałaś?
- Miałam paskudny sen, tylko sen.
Joanna otwarła okno. Deszcz przestał już padać, ale w powietrzu unosiła się wilgoć. Była godzina trzecia, cicha noc panowała na pustych ulicach. Dziewczyna wyjęła z paczki papierosa. Zapaliła i zaciągnęła się łapczywie. Obłok dymu wypłynął z jej ust w powietrze, niczym duch w ostatniej fazie swej egzystencji – rozpływając w ciemności.
Gdzie była w tej nocnej fantazji? Gdzie skierował ją Hypnos? Zaciągnęła się jeszcze raz. Byłą w tej kapliczce w parku, to pewne.
- Jasna cholera, co za miejsce... - szepnęła.
Stała w oknie jeszcze przez chwilę, po czym zgasiła niedopałka o popielniczkę i wróciła do łóżka.
Od rana, aż do późnego popołudnia starała się odpędzać od siebie myśl o miejscu. Wmawiała sobie, że kapliczka jej nie obchodzi, nie interesuje. W głębi wiedziała jednak, że pójdzie tam jeszcze tego samego dnia. żałowała jedynie, że tak późno się zdecydowała. Gdy opuściła mieszkanie było już grubo po siedemnastej, a wiedziała, że nie może tego przełożyć na kolejny dzień.
Pogoda była niemal idealną kopią tej z poprzedniego dnia. Park był już niemal pusty. Zmęczone zabawą dzieci już zniknęły wraz z rodzicami. Młodzież jeszcze nie zdążyła się zebrać.
Joanna skręciła między drzewa, kapliczka stanęła przed nią taka, jak poprzednio. Słońce zaczynało powoli chylić się ku zachodowi, choć póki co, ziemia syciła się jego promieniami.
Starczyk zatrzymała się między długimi cieniami drzew, skonsternowana. Właściwie do tej pory nie zastanawiała się nad tym, co teraz powinna zrobić. Obeszła budynek w około, bacznie przyglądając się murom. Korzystając z ostatnich chwil zachodu – starała się zajrzeć do środka przez zakratowane okna. W środku była jednak tylko ciemność i gęste cienie.
Czekając na natchnienie – usiadła na ławeczce, zaciągnęła się tytoniowym dymem. Spontaniczne melodie ptasiego świergotu napełniały przestrzeń między liśćmi, płynęły w powietrzu. Papieros nagle wypadł z dłoni Joanny. żar rozprysnął się trawie, po czym poszarzał. Dziewczyna stała nieruchomo, wpatrując się zaniepokojona w budynek. Była niemal pewna, że jakiś kształt, biała smuga, mignęła w oknie. Nerwowo podeszła bliżej. Ptaki ucichły – być może zaskoczone gwałtownością jej ruchów, może wyczuły w atmosferze coś groźnego. Pana Starczyk starała się dojrzeć coś przez okno, niestety ciemność była jedyną rzeczą, którą widać było wyraźnie. Intensywnie wpatrywała się w jasną smugę światła, która wydobywała się z okna na przeciw.
Nagle po drugiej stronie krat, dosłownie na wyciągnięcie ręki, ukazała się twarz. Stało się to tak gwałtownie i niespodziewanie, że dziewczyna zamarła w przerażeniu. Istota chwyciła długimi dłońmi kratę i wyła bezgłośnie. Puste oczodoły wypatrywały czegoś, lub kogoś w około.
Twarz stwora była woskowo-biała, jednolita, niemal dwuwymiarowa. Wyróżniał się jedynie nos – długi i haczykowaty. Dziewczyna widziadła blade dłonie, zaciśnięte na kratach, widziała poruszające się, krzyczące usta o bezkrwistych, niemal niezauważalnych wargach. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, ale Joanna zapamiętała każdy szczegół.
W przerażeniu odskoczyła od okna, z bijącym jak młot sercem rzuciła się w tył. Uderzyła potylicą w drzewo. Prawdopodobnie to było powodem utraty przytomności. Prawdopodobnie tak.
Obudziła się, gdy księżyc już od dłuższej chwili wisiał na niebie, oznajmiając nadejście nocy. Głowa bolała ją przeraźliwie, szumiało w uszach, a jakiś przeraźliwy dźwięk uparcie świdrował jej błony bębenkowe. Dopiero po chwili zorientowała się, że to jej telefon komórkowy. Nie odebrała jednak od razu, wpierw wybiegła chwiejnym krokiem spomiędzy drzew. Nie miała na tyle odwagi, czy też może głupiej brawury, by zostać tam na choć chwilkę dłużej. Usiadła na ławce, pod latarnią. Telefon dzwonił dalej.
- Halo, Irena?
- Dziewczyno, co się dzieje? Dzwonię do Ciebie od godziny! - Usłyszała zaniepokojony głos przyjaciółki.
- Boże, boli mnie głowa, chyba zemdlałam – odpowiedziała, zbierając myśli.
- Co?! Gdzie ty jesteś? Co się stało?
- Spokojnie, już wracam do mieszkania, opowiem ci na miejscu.
- Zgwałcił cię ktoś? - wypytywała dalej Irena.
- Nie, daj spokój... - zaprzeczyła, a jednak poczuła napływającą falę strachu.
- Dobra, czekam. Pa.
Gwałt. Jezu Chryste, jak długo byłam nieprzytomna?! Co się stało? Ta twarz... - Joannę przeszły ciarki na wspomnienie tej sceny. źle się czuła, bała się. Wspięła się po schodkach, prowadzących z parku na ulicę.
Na wytarte upływem czasu przejście dla pieszych padły pierwsze krople deszczu. Ciche pacnięcia rozpływały się w nocnym szumie ulicy. Nagle jaskrawe światło oślepiło dziewczynę. Usłyszała okropny pisk, wycie. Samochód zatrzymał się w ostatniej chwili, dosłownie o metr od niej.
- Zwariowałaś?! życie ci się znudziło, to z mostu skocz! - usłyszała zza szyby. Przyspieszyła kroku. W świetle odjeżdżającego samochodu krople deszczu zdawały się być zabarwione krwistą czerwienią. Dziewczyna zamrugała, padał deszcz.
- Asiu, uspokój się! Co się stało?
Leżała na łóżku. Jej twarz była mokra od łez, ale już nie płakała. Zaczerwienione oczy patrzyły bez wyrazu sufit.
- Znamy się całe życie, możesz mi powiedzieć... - kontynuowała zatroskanym głosem Irena.
- Problem w tym, że sama nie wiem, co się stało, Irka.
- Jak to? To dlaczego płaczesz?
- Przestraszyłam się w parku, zemdlałam. I to wszystko.
- Zaraz, czego się wystraszyłaś?
- Cienia, jakiegoś głupiego wymysłu? To chyba była sowa, chyba tak. - Sama do końca nie wierzyła w to co mówiła, ale to było łatwiejsze, niż wracać do tej sytuacji. - Przestraszyłam się, uderzyłam o coś, straciłam przytomność. To wszystko.
- Przejdź się lepiej do lekarza, na pewno dobrze się czujesz?
- Nie ma potrzeby, już jest lepiej. - Uspokajała przyjaciółkę
- Asiu...
- Naprawdę, głupia jestem, że tak cię przestraszyłam. To drobiazg.
Irytujące odgłosy nocnych zabaw Natalii i jej kolejnego kochanka w końcu stały się nieznośne. Joanna podeszła do wieży i wybrała ze stosu płyt jedną, szczególnie jej bliską.
Srebrzysty krążek zawirował w odtwarzaczu, muzyka wylała się z głośników, wypełniając wszystkie kąty. Pokój począł oddychać kolejnym nutami. Spod palców pianisty unosiły się kolejne smutne i melancholijne nuty “Nokturnu F-Dur” Fryderyka Chopina. Joanna znała każdą nutę, każde pojedyncze uderzenie w klawisz, każdy dźwięk tego utworu. Z zamkniętymi oczyma, leżąca łóżku rozkoszowała się jego romantycznym pięknem. Wszystko inne zamarło, zniknął smutek, strach.
Z cichej otchłani jesieni wydobył się nagle pełen pasji duch, muzyka przyspieszyła. Demoniczne odgłosy rozniosły się zapachem nocy. Następnie znowu wyciszenie, opadające z drzew liście. Smukłe natchnione palce przesuwają się po się po klawiszach pianina, po chwili znowu przyspieszają. Nagle rozbrzmiały skrzypce. Jęcząc, zawodząc zdominowały utwór opętaną melodią. Joanna otwarła oczy, zaskoczona. Nie przypominała sobie, by słyszała wcześniej ten fragment. Lekko rozstrojony instrument wprowadził okrutną dysharmonię, wygrywał coraz szybciej coraz to bardziej opętane nuty. Dźwięk narastał, budząc nieprzyjemne uczucie w okolicy serca. Joanna rzuciła się w stronę odtwarzacza, wyłączyła muzykę.
Nie oddychała , nie czuła, nie żyła. Leżąc w zimnej ziemi zdawała się nie być świadoma nawet swej egzystencji.
To dziwne, nie czuję, ale wiem - dotarło nagle do jej świadomości. Jestem martwa, nie mogła się nawet poruszyć. - Nie czuła przerażenia, to było tak oczywiste.
Nie słyszała kroków, ale wiedziała, że upiór nadchodzi. Nagle to poczuła – strach; otworzyły się jej martwe oczy. Schylał się nad nią. Jego twarz była niewyraźna, oglądana jakby przez brudną, zaparowana szybę. Otworzył usta w krzyku, ona zawtórowała mu przerażona. Obudziła się spocona, nie potrafiła przez dłuższą chwilę się poruszać. Tej nocy już nie zasnęła.
Para leniwie unosiła się nad kubkiem. Niezabielona, mocna i smoliście czarna kawa była lekarstwem na zmęczenie. Oczy Joanny były podkrążone, podbite. Przez wszystkie poprzednie noce grała ofiarę, łopatę, księżyc i powietrze w kaplicy. Co noc budziła się przerażona w tym samym momencie. Budziła się o to, by do rana przewracać się w łóżku, bojąc się tych koszmarów. Co właściwie stało się tej nocy? Czy była to jakaś klątwa, czy tylko jej wyobraźnia nie potrafiła sobie poradzić z tym szokiem?
Drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie.
- Cześć, Aśka!
Z potrąconego nerwowym ruchem kubka wylała się zawartość. Leżące na biurku kartki poczęły tonąć w smolistej powodzi.
- Jasna cholera – krzyknęła Joanna, podrywając się poparzona z krzesła. Prawa ręka piekła uporczywie – Cześć, Natalia.
- Coś taka nerwowa, kobieto? - zapytała zaskoczona.
- źle śpię ostatnio, weszłaś tak gwałtownie... Coś się stało?
- Nic takiego. Wychodzę po prostu.
- Dopiero co wróciłaś – zdziwiła się Joanna.
- Trzeba żyć, póki się jest młodym. Kawa kapie na ziemię. Dobra, ja uciekam, wrócę jutro. Nie zamykajcie drzwi na noc, proszę, bo mogę mieć problemy z wejściem.
- Nie ma sprawy, pa.
Współlokatorka zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Joanna stała chwilę, nieruchomo, zapatrzona w zamknięte drzwi, po czym zajęła się rosnącą plamą.
Leżąc na łóżku postanowiła zrobić coś z tym wszystkim. To nie mogło dłużej się ciągnąć. Była godzina piętnasta, słońce jeszcze królowało na niebie – wciąż nie było za późno.
Stanęła przed budynkiem po raz trzeci. Pogoda byłą piękna, wiosna coraz śmielej zbliżała się w stronę lata. Joanna Starczyk dopaliła papierosa, rzuciła go na trawę i rozdeptała butem. Budynek wyglądał tak niewinnie, tak bezbronnie.
Może to ciemność daje mu siły – pomyślała.
Była zdecydowana stanąć twarzą w twarz ze swoim lękiem. Przynajmniej o tej porze, bo podświadomie czuła, że po zmroku nic nie zmusiło by jej do powrotu w to miejsce. Wiele ludzi wierzy w to, że nocą otwierają się nowe wymiary świata, że niewidoczne za dnia pieczęcie w nocy zostają złamane. W ciemnościach gdy wzrok staje się bezużyteczny, wyobraźnia przejmuje jego rolę, prowadząc nas własną drogą. Wtedy też kontakt z obcymi silami staje się o wiele bliższy, wtedy nawet natura, którą znamy zdaje się usuwać w bok. Jak wiele jeszcze człowiek musi się nauczyć o swoim otoczeniu, ile przypomnieć...
Dziewczyna podeszła do portalu, drzwi były domknięte. Joannę zaskoczyła fakt, na który wcześniej nie zwróciła uwagi – drewno, z którego były zbudowane było w idealnym stanie, kontrastowało z otoczeniem. Nacisnęła klamkę, tchnięta nagłym impulsem i rozszerzyła oczy, zaskoczona. Mur, który uprzednio blokował wejście do budynku – zniknął. Przez zakratowane okno do środka sączyło się światło, punktowo rozświetlając puste wnętrze. Jedynymi przedmiotami, które dało się zauważyć, były resztki ołtarza i stojąca we wnęce rzeźba.
Więc to wszystko było tylko wytworem mojej wyobraźni? - pomyślała, ale wiedziała, że to było niemożliwe. - To, co przeżyłam w ciągu ostatnich dni, te wszystkie nieprzespane noce, drżące dłonie... to nie było przewidzenie.
Spostrzegła coś leżącego obok ołtarza. Krzyż. Joanna obracała go w dłoniach, zdumiona. Był ciężki, wykonany z jakiegoś ciemnego metalu. Delikatne drżenie przeniknęło jej dłoń, artefakt stawał się coraz cieplejszy. W końcu zmuszona była wypuścić go z dłoni. Pochyliła się nad nim i jej uwagę zwróciła twarz ukrzyżowanego. Oblicze Jezusa było oślepione, zdeformowane. Długi, sokoli nos wystawał znacznie nad całość rzeźby. Poruszył się, wykrzywił w niemym krzyku, Starczyk odskoczyła. Irena wpadła do pokoju, zapaliła światło.
- Aśka, co się stało?!
Zapytana rozejrzała się w około. W głowie miała pustkę, chciała krzyczeć, ale nie wiedziała dlaczego.
- Nic takiego, miałam zły sen, cholera... koszmar.
- Cała się trzęsiesz...
- Nic mi nie jest, naprawdę. Napiję się wody i wrócę do łóżka. Przepraszam, że cię obudziłam - odparła lekko zakłopotana.
- Nie spałam jeszcze, właśnie wracam z kuchni – odpowiedziała z dziwnym uśmiechem Irena. - śpij, dziewczyno. Dobrej nocy.
Drzwi się zamknęły. Leżąc w ciemności Joanna starała się pozbierać myśli. Słyszała jeszcze kroki przyjaciółki i towarzyszący im dziwny hałas.
Jakby ciągnęła coś za sobą – pomyślała. Udała się do kuchni. Nie zapalała światła na korytarzu, nigdy tego nie robiła.
Przeciągłe skrzypienie towarzyszyło otwarciu drzwi. Irena musiała zostawić otwarte okno, bo w pomieszczeniu panował nieznośny, zimny przeciąg. Joanna sięgnęła do włącznika światła, nie wyczuła go jednak pod dłonią. Była za to wilgoć, zimno i zniszczona starość.
Weszła do środka, zdziwiona. Wnętrz zaczęło powoli się rozjaśniać. Była ponownie w kaplicy, zachodzące słońce dawało już niewiele blasku, ale przyzwyczajone do mroku oczy widziały w miarę wyraźnie. Krucyfiksu nie było, na jego miejscu zaś widniał w ziemi otwór. Podeszła do niego, zdziwiona. Gdy stanęła nad nim, usłyszała za sobą cichy odgłos kroków. Odwróciła się coraz bardziej przerażona. środek pomieszczenia zajmowało jej łóżko. Nie ono jednak było źródłem jej przerażenia. Oto stojąca w mroku rzeźba szła w jej kierunku, a z każdym krokiem szary kamień stawał się coraz bielszy. Pomnik poruszał się dziwnym pląsem, człapał, jakby kulejąc. To był upiór, nie miała wątpliwości. Uczyniła krok w tył, potknęła się i wpadła w otchłań.
- Asiu, co się stało?! - krzyknęła Irena, wpadając do pokoju.
Leżąc w łóżku rozejrzała się w około. Była w swoim pokoju, bezpieczna, wolna od tego szaleństwa.
- Cholera, miałam chyba najgorszy sen, jaki... - urwała nagle. Początkowo oślepiło ją światło, jednak po chwili zauważyła coś niepokojącego. Irena trzymała w dłoni łopatę, ślady ziemi ciągnęły się po podłodze, niczym groteskowy cień. W padającym z korytarza świetle twarz przyjaciółki była niezwykle blada. Gdzieś w tle rozbrzmiały pierwsze takty melodii wygrywanej przez skrzypce...
Paweł Mateja
kwiecień - lipiec 2006
2
Pomysł: 5
Jest poprostu genialny. Opowiadanko grozy. Super. Uwielbiam horrory. Z poczatku było dość nudnawe i oklepane. Przeczytałem "kilka" powieści Steven'a King'a i sądziłem że już nic mnie nie poruszy. A tu taka miła niespodzianka. Końcówka wywołała u mnie "ukochane" ciarki. Brawo.
Styl: 5
W zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Genialne opisy i świetne metafory. Szczególnie podobało mi się:
Schematyczność: 4
Raczej ciężko wymyśleć coś nowego w dziedzinie historii grozy. Tobie wyszło to całkiem nieźle.
Błędy: 4-
Było troszkę literówek. Niby nic takiego, ale troszke za dużo.
Ogólnie: 5
świetna opowieść. Na początku wydaje sie nudnawa, ale zakończenie zaskakuje, a takie właśnie tygryski lubią najbardziej. Opisy sprawiaja, że klimat jest wyraźnie wyczuwalny. Czułem się jakbym tam był.
Brawo. Więcej takich prac proszę.
Jestem na tak.
Pozdrawiam.
Jest poprostu genialny. Opowiadanko grozy. Super. Uwielbiam horrory. Z poczatku było dość nudnawe i oklepane. Przeczytałem "kilka" powieści Steven'a King'a i sądziłem że już nic mnie nie poruszy. A tu taka miła niespodzianka. Końcówka wywołała u mnie "ukochane" ciarki. Brawo.
Styl: 5
W zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Genialne opisy i świetne metafory. Szczególnie podobało mi się:
...skrzypiąca skarga rozdarła senne powietrze.
Schematyczność: 4
Raczej ciężko wymyśleć coś nowego w dziedzinie historii grozy. Tobie wyszło to całkiem nieźle.
Błędy: 4-
Było troszkę literówek. Niby nic takiego, ale troszke za dużo.
Ogólnie: 5
świetna opowieść. Na początku wydaje sie nudnawa, ale zakończenie zaskakuje, a takie właśnie tygryski lubią najbardziej. Opisy sprawiaja, że klimat jest wyraźnie wyczuwalny. Czułem się jakbym tam był.
Brawo. Więcej takich prac proszę.
Jestem na tak.
Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
3
Pomysł: 4+
Początek kiepski, ale potem jakoś się rozkręciło.
Styl: 4+
Czasem zaskakiwał to muszę przyznać. Ale czasem trochę rzucał w oczka – mało razy
” To tylko moja wyobraźnia – szeptała do siebie w myślach.” – i te powiedzonko dość często używane przez innych. Ja wychodzę z założenia, że wiele rzeczy oryginalnych przykuwa uwagę czytelnika.
Schematyczność: 4
hmmm... i co by tu napisać. Ciekawe opisy, ale zbytnio rozwlekłe.
Błędy: 4=
„Była późna wiosna, słońce wisiało na niebie, gryząc niemiłosiernie ciała spacerowiczów swym ożywczym ciepłem.” – od kiedy to słońce gryzie? Może parzyć, piec etc
„Doprawdy, pannę Starczyk zaskoczyło to, że wystarczyło zaledwie kilka kroków... Wcześniej – lawirując po ulicy, zagłębiona w myślach, szła przed siebie, jakby podświadomie wyczekując – i oto znalazła. Została odnaleziona...” – z tego co zrozumiałam to ta Joanna mam na nazwisko Staczyk? Czytelni mniej bystry mógłby się w tym zawieruszyć...
„- Nie - powiedziała sama do siebie. - Nie ma mowy, wytrzymam. - Jej marzeniem już od dłuższego czasu było rzucenie nałogu, jednak towarzyszący studiom stres skutecznie to...” – zbędny jak dla mnie myślnik przed jej.
„Wewnątrz, w zamurowanej, niedostępnej kaplicy ktoś był, kopał dziurę. Joanna coraz wyraźniej słyszała, jak ostrze zagłębia się w ziemię z sykiem.” – najpierw usłyszała odgłos, a potem dopiero mogła skojarzyć co to jest. Pierwsze zdanie wg mnie powinno być przeniesiona na moresce 2 i lekko zmienione... ( no dobra czepiam się
)
Dalej już sobie podaruje ...
Ogólnie: 5-
Opisy przyrody zbyt obszerne, ale odczuć jak dla mnie bomba
i zakończenie bardzo szokujące 
Jestem na tak.
Pozdrawiam i do dalszych podbojów
Początek kiepski, ale potem jakoś się rozkręciło.
Styl: 4+
Czasem zaskakiwał to muszę przyznać. Ale czasem trochę rzucał w oczka – mało razy

” To tylko moja wyobraźnia – szeptała do siebie w myślach.” – i te powiedzonko dość często używane przez innych. Ja wychodzę z założenia, że wiele rzeczy oryginalnych przykuwa uwagę czytelnika.
Schematyczność: 4
hmmm... i co by tu napisać. Ciekawe opisy, ale zbytnio rozwlekłe.
Błędy: 4=
„Była późna wiosna, słońce wisiało na niebie, gryząc niemiłosiernie ciała spacerowiczów swym ożywczym ciepłem.” – od kiedy to słońce gryzie? Może parzyć, piec etc
„Doprawdy, pannę Starczyk zaskoczyło to, że wystarczyło zaledwie kilka kroków... Wcześniej – lawirując po ulicy, zagłębiona w myślach, szła przed siebie, jakby podświadomie wyczekując – i oto znalazła. Została odnaleziona...” – z tego co zrozumiałam to ta Joanna mam na nazwisko Staczyk? Czytelni mniej bystry mógłby się w tym zawieruszyć...
„- Nie - powiedziała sama do siebie. - Nie ma mowy, wytrzymam. - Jej marzeniem już od dłuższego czasu było rzucenie nałogu, jednak towarzyszący studiom stres skutecznie to...” – zbędny jak dla mnie myślnik przed jej.
„Wewnątrz, w zamurowanej, niedostępnej kaplicy ktoś był, kopał dziurę. Joanna coraz wyraźniej słyszała, jak ostrze zagłębia się w ziemię z sykiem.” – najpierw usłyszała odgłos, a potem dopiero mogła skojarzyć co to jest. Pierwsze zdanie wg mnie powinno być przeniesiona na moresce 2 i lekko zmienione... ( no dobra czepiam się

Dalej już sobie podaruje ...
Ogólnie: 5-
Opisy przyrody zbyt obszerne, ale odczuć jak dla mnie bomba


Jestem na tak.
Pozdrawiam i do dalszych podbojów

Serce, które kocha, jest zawsze młode.
Przysłowie Greckie
Przysłowie Greckie