Wybiegł spomiędzy luźno rosnących drzew wprost na wysokie druciane ogrodzenie. Wpadł na nie siłą rozpędu i złapał rękami za siatkę. Był potwornie zmęczony i nie miał już siły poruszać się dalej jednak zdołal się zmobilizować - wziął głębszy oddech i spróbował rozeznać się w sytuacji. Wysokie na trzy metry ogrodzenie zaczynało się daleko poza zasięgiem wzroku z jednej i kończyło poza zasiegiem z drugiej strony. Gęste zwoje zardzewiałego drutu kolczastego ostudziły jego chęć przeprawienia się na drugą stronę górą. Poczuł subtelne ukłucie strachu, które wypłynęło z okolic krzyża lecz błyskawicznie uciął je w zarodku nim rozlało się po całym ciele panicznym strumieniem - wiedział, że czas gra na jego niekorzyść i nie mógł sobie pozwolić na żaden przestój. Ruszył instyntownie w prawą stronę wzdłuż siatki wypatrując dziur, luźniejszych oczek - czegokolwiek co mogło dać nadzieję. Mimowolnie zerknął na drugą stronę - chciał przejść ale chciał też mieć pewność, że nie trafi z deszczu pod rynnę.
Zobaczył ogromny betonowy plac, który początkowo skojarzył z bezkresnymi parkingami centrów handlowych. Tutaj nie było jednak żadnych samochodów, a jedynie kilka samotnie stojących tu i ówdzie przerdzewiałych samolotów, które lata świetności miały już dawno za sobą. Po lewej stronie plac stykał się z olbrzymim łukowo sklepionym hangarem, którego zapadnięty dach odsłaniał stalowe żebra podpór a ściany z czasem ustąpiły wskutek działania sił natury. Po prawej stronie, wielki, popękany siecią nieskończonej ilości szczelin plac łączył się wąską aleją z pasem startowym, którego kres ginął gdzieś za horyzontem. Całość przywodziła na myśl betonową pustynię, na której stalowe bezzębne jaszczury dokonaly żywota.
Szedł dalej trzymając się siatki i potrząsając nią nerwowo co chwilę jakby wierząc, że oto wyrwie ją w cudowny sposób i podąży dalej. Nagle stanął zdumiony i przez chwilę nie wierzył w swoje szczęście - na odcinku około metra od ziemi siatka była rozcięta i lekko rozciągnięta. Wyglądało to niemal jak gdyby ktoś odczytał jego myśli i przygotował dziurę, brakowało jedynie znaku z napisem "zapraszamy". Bey namysłu pochylił się, odgiął z całej siły siatkę dookoła rozcięcia i sforsował dziurę. Głowa, tułów i jedna noga przeszły siła rozpędu, jednak druga noga utknęła gdy odgięta siatka wróciła niczym sprężyna na swoje miejscu. Szarpnął instynktownie nogą i poczuł piekący ból - siatka rozorała spodnie niemal na całej długości ud i dość głęboko przecięła skórę. Krew zaczęła powoli nasączać spodnie.
Stanął po drugiej stronie i ocenił ranę - piekła ale nawet nie pomyślał o opatrunku. Wiedział, że w obliczu tego, co mu groziło, krwawiąca noga jest najmniejszym z jego zmartwień. Zbiegł po łagodnym zboczu, i poczuł pod nogami twardy beton. Obolałe mięsnie i stawy dały blyskawicznie znać o sobie. Poczuł cieniutki igiełki bólu w niemal każdej kości od kostki po miednicę. Zmarszczył czoło, zagryzł dolną wargę i ruszył prosto w stronę hangaru.
Dyszał ciężko i co chwila ocierał z twarzy płynący strumieniami pot. Upadł na jedno kolano i podpierając się obolałym nadgarstkiem prawej ręki syknął z bólu - staw był wybity a w najlepszym wypadku zwichnięty. Zbierał siłę by podnieść się ponownie i kontynuować morderczy bieg. Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem - mięśnie nóg odmówiły posłuszeństwa i opadł bezwładnie na kolana, podpierając się tym razem na obu rękach. Ponownie poczuł przeszywający ból w uszkodzonym nadgarstku; opadając niekontrolowanie nie potrafił przełożyć ciężaru na zdrową rękę. Klęcząc masował przegub aby choć odrobinę zminimalizować ból.
Brudne i potargana koszula wisiała na nim niczym stary worek na strachu na wróble. Był chorowicie wychudzony i z twarzy można było wyczytać, że w ostatnim czasie nie odżywiał się ani nie wysypiał zbyt dobrze. Jeśli w ogóle coś jadł i trochę spał, było to zapewne w ilościach pozwalających na przetrwanie. Ot, wymizerniały człowiek, egzystujący z godziny na godzinę, rozpaczliwie trzymający się życia i zdający się na głęboko zakodowany w każdym przedstawicielu homo sapiens instynkt samozachowawczy.
Spod zniszczonego ubrania wyzierały liczne blizny, wiele z nich pokrywało twarz i szyję mężczyzny. Krew z poranionych ud zaczęła powoli nasączać spodnie w okolicach kolan i łydek. Mały, sprawiający wrażenie pustego, plecak wyglądał jakby przykleił się do koszuli.
Był na terenie starego lotniska wojskowego. Tu i ówdzie leżały zdezelowane wraki starych samolotów, helikopterów rozkładajace się niczym porzucone zwłoki. To, co dało się wymontować zostało rozkradzione przez złomiarzy w dawnych, lepszych czasach. Zostały tylko wyprane z kolorów, zżerane przez rdzę kadłuby. Wielkie przesuwne drzwi hangaru były teraz przymkniete do połowy, jakby ktoś w pośpiechu nie zdążył ich domknąć. Mur w wielu miejsach zwyczajnie nie istniał, osunąwszy się zapewne wskutek działania sił natury runął na beton odsłaniając żelazne pręty zbrojeń. Dach padł najprawdopodobniej jeszcze wcześniej niż ściany i teraz zostały z niego tylko półokrągłe stalowe żebra, na których niegdyś spoczywała kopuła hangaru.
Wciąż klęcząc zerknął za siebie - od przejścia w ogrodzeniu udało mu się pokonać zaledwie mały odcinek. Wiedział, że musi jak najprędzej wstać i biec dalej. Obrócił głowe z powrotem i robiąc z dłoni daszek popatrzył w zachodzące nad hangarem na wieczornym bezchmurnym niebie słońce. Cienie wydłużały się z każdą minutą, jakby nie mogąc się doczekać połączenia z ciemnością nocy. Spojrzał na zegarek na lewej ręce. Był ubłocony i nie dało się odczytać godziny. Szarpnął niecierpliwie ręką i zaczął zeskrobywać paznokciem brud z zegarka. Jego ruchy stawały się coraz bardziej nerwowe i nieskładne. Co chwila zerkał przez ramię w kierunku dziury w płocie jakby uciekając przed tym, co się w niej może lada moment pojawić. Włączony na zegarku minutnik pokazywał 6 minut i 59 sekund. 58...57...56. Czas sączył się przez palce i zdawał przyspieszać. Jasna cholera, zaklął na głos. Zostało niewiele ponad sześć minut do zachodu słońca. Źle oszacował czas, źle ocenił odległość. Tym razem instynkty wzięły górę nad rozsądkiem i w poszukiwaniach zawlekły go o wiele dalej niż sądził.
Zdawał sobie nieraz sprawę z tego, że będzie musiał opuścić swoją kryjówkę i zmienić teren - "rewir" - na którym przyszło mu się chować przez ostatnie miesiące. Miał jednak nadzieję, że nastąpi to w dalszej przyszłości i w międzyczasie sytuacja ulegnie zmianie, rzeczywistość powróci do normalności i wreszcie skończy się ta nieludzka wojna. Przecież nic nie trwa wiecznie. Ta myśl z dnia na dzień wydawała mu się coraz bardziej gorzka i w miarę jak nadzieja gasła zaczął ją odnosić do swojego własnego życia. I mimo, że próbował się z nią oswoić, ostatnie słowo należało do jego zwierzęego instynktu - chcąc niechcąć stał się jego zakładnikiem. Zakładnikiem swoich własnych popędów.
Otrząsnął się niczym wynurzający się z wody nurek. Zagryzł zęby i podpierając się na obolałych rękach wstał. Zachwiał się, lecz tym razem nie stracił równowagi, co uznał za dobry znak, i ruszył przed siebie. Szybkim ruchem sięgnął do górnej kieszeni koszuli i nie zwalniając kroku wyciągnął z niej piersiówkę, po której przeslizgnęło swoje promienie żegnające się ze światem słońce. Długi łyk wysokoprocentowego alkoholu zadziałał jak zastrzyk z adrenaliny. Zaszumiało mu w uszach i czuł przez chwilę jak w jego piersi galopuje serce. W dawnych czasach nie pijał czystego alkoholu o takiej mocy, zadowalał się piwem, winem, wódką tylko w drinkach. Teraz gdy spirytus i jego pochodne były skrajnie niedostępne, uważał je za niemal święte lekarstwo na wszelkie zło - do odkażania ran, leczenia dolegliwości żołądkowych oraz tych mentalnych, których nie dało się uleczyć.
Słońce nieubłaganie chyliło się ku zachodowi, cienie łaczyły się w pary, zlewały się w trójki, czwórki i coraz większe grupy. Nie musiał się odwracać i oglądać nieba za swoimi plecami; wiedział że stamtąd nadejdzie ciemność. Tylko od niego zależało teraz, czy ta ciemność będzie chwilowa czy pogrąży się w niej już na zawsze. Uderzeniowa dawka mocnego alkoholu oczyściła chwilowo jego umysł. Poczuł wzbierającą gdzieś z dolnych partii brzucha i wnikającą w krwiobieg energię. Wracał na ring, w pełnej gardzie i zaciśniętymi pięściami. Zdawał sobie sprawę z tego, że moc płynąca ze spirytusu jest ulotna ale wiedział też, że być może zginie zanim uda mu się wytrzeźwieć. Ta myśl, podsunęła mu pomysł aby zatrzymać się, usiąść niemalże na środku długiego popękanego pasa startowego, wypić resztę zawartości piersiówki i zwyczajnie w świecie poddać się. Przestać uciekać, przestać walczyć o życie. Zresztą co to było za życie - wypełnione walką o każdą kolejną godzinę, kolejny dzień. Ile można tak żyć? Nadzieja może trwać, ale nawet ona kiedyś umiera. "Tu leży nadzieja, prowadząca nas przez życie, wreszcie i ona się poddała". Może by tak...
Przywrócił go do rzeczywistości cichy aczkolwiek dojmujący zgrzyt. Przez ułamek sekundy wierzył, że oto dopadli go, gdy już prawie udało mu się ucieć. Krew zmroziła mu się w żyłach, jednak gdy spojrzał w stronę, skąd dobiegł przenikliwy odgłos, poczuł ulgę. A może był zawód? Może pragnął by to wreszcie się skończyło... Kilkadziesiąt metrów od jego prawej ręki rozkraczył się stary, zardzewiały i rozebrany na części ogromny transportowy Hercules, używany z powodzeniem przez wojsko pod koniec dwudziestego pierwszego wieku. Okaleczony samolot miał jedno całe skrzydlo, drugie było ucięte do połowy. W miejscach gdzie kiedyś z warkotem pracowały wielkie silniki śmigłowe teraz widniały dziury niczym miejsca po wyrwanych zębach. Rdza wżerała się w kadłub i bezlitośnie obnażała wnętrzności maszyny. Z opon podwozia pozostało jedynie wspomnienie i wielki gigant osadził swoje przysadziste brzuszysko wprost na betonie. Budzący niegdyś respekt stalowy ptak teraz mógł wzbudzić jedynie litość lub co najwyżej tęsknotę za czasami gdy podobne mu kolosy rządziły w przestworzach. Przywodził na myśl martwego krokodyla, którego gnijące, wystawione na żer cielsko rozkładało się na pustyni.
Silny podmuch wieczornego wiatru, przeczesał wyrastającą ze szczelin w betonie trawę i zakołysał zawieszonymi na jednym zawiasie małych drzwiach prowadzących wewnątrz samolotu. Te drgnęły nieznacznie wydając z siebie ów ostry, metaliczny zgrzyt, który zadziałał na mężczyznę orzeźwiająco. Spojrzał na zegarek i to, co zobaczył wstrząsnęło nim jeszcze bardziej - 3:45...44...43. Niewiele ponad trzy minuty do zachodu słońca, do momentu, gdy światem zawładnie mrok, gdy zawładnie nim zło. Przemknęło mu przez myśl, że może dzisiaj nic się nie stanie. Bywały już takie noce, gdy było względnie spokojnie, gdy żerowali w odległych miejscach, dając mu nieco wytchnienia. Ta noc mogła być podobna, ale skonstatował, że szanse na to są marne. Poza tym, na tak rozległej przestrzeni był widoczny niemal jak na dłoni. W mgnieniu oka postanowił - w trzy minuty nie zdoła dotrzeć do hangaru, skierował się więc w stronę porzuconego Herculesa.
W miarę jak dystans pomiędzy nim a samolotem malał, czuł jak maszyna go przytłacza. Próbował wyobrazić ją sobie jak w czasach świetności wzbija się ociężale w powietrze wypakowana po brzegi sprzętem wojskowym, medycznym lub tym czym akurat ją załadowano. Gdy znalazł się kilkanaście metrów od kolosa, poczuł się jak mysz. Szczęśliwa mysz, bo ogromny tłusty kot padł i leżał przed nią nie mogąc się podnieść. Już nigdy się nie podniesie.
Samolot gabarytami przypominał mały budynek o nietypowej skrzydlatej architekturze. Dobre dziesięć metrów w górę i trzydzieści wzdłuż, rozpiętość - niemal dwa baseny olimpijskie. Mężczyzna pomyślał, że to niemal idealny środek lokomocji dla całych rodzin powietrznych nomadów, jeśli kiedykolwiek nastąpią czasy takich ludzi. Widywał stare wagony kolejowe, które po przejściu na emeryturę opuszczały tabor i często wbrew swojemu przeznaczeniu przez „zasiedzenie” przeistaczały się w domy dla tych, którym brakło szczęścia i pieniędzy na zwykły dom czy mieszkanie w bloku. Widywał stare zajeżdżone na śmierć autobusy przegubowe, które po nielicznych przeróbkach doskonale nadawały się na schronienie dla całych rodzin. Mieszkalne barki już w wielu miastach stanowiły zwykły element architektury miasta. A zatem czemu nie stare samoloty? Wydawało mu się mglistym marzeniem zatankować podobną maszynę i polecieć bez celu kierując się kaprysem a następnie osiąść tam gdzie braknie paliwa. Tam gdzie zechce przeznaczenie…
Podszedł energicznym krokiem do uszkodzonych drzwi i zlustrował obłe cielsko samolotu pod skrzydłem aż do samego końca. Kadłub z tej strony posiadał jeszcze dwie pary drzwi - małe awaryjne tuż przed skrzydłem i drugie zwykłe, większe od frontowych, znajdujące się na samym tyle. Samolot niczym wielka strzałka wskazywał dziobem hangar. Mężczyzna stojąc w cieniu wielkiej ściany metalu spojrzał na zachodnie niebo dostrzegając jedynie blade promienia znikającego słońca, rozlewające się po stopniowo ciemniejącym niebie. Sama tarcza ognistej gwiazdy znikła za horyzontem i wiedział już, że nie musi patrzeć na zegarek. Chciał oszczędzić sobie widoku irytującego odliczania końcowego: 10...9...8...7. W głębi ducha bał się, że gdy na cyferblacie pojawi się zero, stanie się coś strasznego, coś nieuniknionego, choć nie wiedział dokładnie co. Wolał nie widzieć tych złowieszczych identycznych cyferek, oznaczających kres czegoś, co było dla niego bezcenne. Wiadomo, czego oczy nie widzą.
Odsunął zwisające bezwładnie drzwi i wszedł do środka. Spodziewał się nieprzeniknionych ciemności i że będzie musiał przyzwyczaić wzrok lecz na szczęście nie było tak źle. Naturalnie ciemność wypełniała pomieszczenie, jednak światło kładącego się spać świata znajdywało sobie drogę przez liczne większe bądź mniejsze dziury w poszyciu samolotu. Rdza działała powoli lecz z nieubłaganą skutecznością. Niezupełny mrok pozwolił mu na ocenę wnętrza; wiedział, że z każdą minutą będzie się tutaj robiło coraz ciemniej i w jakiś sposób musi znaleźć schronienie. Pełno tu było rupieci, szmat, pustych butelek - tego wszystkiego co nie przedstawiało żadnej wartości dla złodziei, złomiarzy czy grzebiących po śmietnikach bezdomnych. Jeśli ktoś tu kiedykolwiek zamieszkiwał, już dawno temu opuścił to miejsce. Zganił się w myślach za pochopność i brak ostrożności jakie okazał wchodząc do środka. Rozgrzeszał się okolicznościami, które sprawiły, że znalazł się w tym miejscu, ale wiedział, że ma sporo szczęścia, że jeszcze jest cały. Homo homini lapus - to powiedzenie nigdy wcześniej nie było prawdziwsze. Teraz, w świecie gdy każdy walczył o przeżycie następnego dnia, zaufanie do drugiego człowieka oznaczało najczęściej szybką podróż na drugą stronę lub kalectwo, co na dłuższą metę okazywało się jeszcze gorszą ewentualnością.
Nagle gdzieś w oddali usłyszał przeciągły, mrożący krew w żyłach nieludzki skowyt. Serce podeszło mu do gardła i zaczęło gwałtownie bić. Byli jeszcze daleko a jednak na tyle blisko, że można było usłyszeć. Zaczął gorączkowo przeglądać wnętrze wraku - wzrok co prawda przyzwyczajał się coraz bardziej jednakże słońce kryło się właśnie za horyzontem i coraz gęstsze ciemności spowijały otoczenie. Ruszył ku tylnej części gdy nagle zawadził nogą o coś metalowego wystającego z podłogi. Udało mu się odzyskać równowagę, odwrócił się i wymacał ręką przeszkodę. Była to rączka przyspawana do włazu znajdującego się w podłodze. Szarpnął raz ale bez skutku. Wyciągnął z prawej kieszeni zapalniczkę i zapalił ją. Przez ułamek sekundy rozkoszował się mocnym zapachem benzyny, unoszącym się w ciemnościach. Użycie zapalniczki było ryzykiem, oznaczało zwykle kłopoty i mogło ściągnąć na jego głowę niebezpieczeństwo szybciej niż się spodziewał, jednak postanowił je podjąć - był w zamkniętym pomieszczeniu a ponadto spieszył się i wszelkie myślenie racjonalne uważał za luksus, na który nie było go stać. Ciepły migotliwy płomyk wydobył z mroku zarys włazu wraz z uchwytem. Nie było żadnych mocowań, zamków czy rygli. Stanął okrakiem nad rączką, rozstawił nogi szeroko żeby nie blokować wejścia swoim ciężarem i szarpnął mocno. Właz tym razem nie stawiał żadnego oporu aczkolwiek podniósł się z okropnym zgrzytem. Mężczyzna odchylił go i używając zapalniczki zajrzał w głąb. Był to luk, w którym niegdyś trzymano narzędzia, części zapasowe, bagaże - nie wiedział dokładnie do czego służył, ale nie odgrywało to wówczas żadnej roli. Był dość głęboki i szeroki by mógł się w nim położyć dorosły mężczyzna - to się wówczas liczyło . Wtem rozległ się skowyt po raz kolejny, tym razem o wiele bliżej niż uprzednio. Czuł, że są niedaleko, niesieni zapachem jego potu, krwi i strachu. Być może tuż przy ogrodzeniu, tam gdzie on sam było kilkanaście minut temu. Nie namyślając się zbytnio, głównie z braku innego wyjścia, schował zapalniczkę do kieszeni, chwycił właz, wszedł do środka i kładąc się na plecach zatrzasnął pokrywę.
Leżąc na plecach badał po omacku nieprzeniknione ciemności. Ściany z obu stron były bardzo blisko - nie mógł nawet wyprostować całkowicie ręki. Wyciągnął prawą nogę - po kilku centymetrach natrafiła na przeszkodę. Nad głową - do czwartej ściany nie było nawet piętnastu centymetrów. Znalazł się w trumnie i wkrótce miało się okazać czy zostanie już tu na zawsze czy tylko spędzi kolejną noc. Pokrywa schowka miała od spodniej strony szeroki metalowy uchwyt przypominający wieszak na ręczniki, najprawdopodobniej ułatwiał on manipulowanie włazem przy otwieraniu i zamykaniu. Mężczyzna chwycił go obiema rękami i zastygł w bezruchu. Było to działanie rozpaczliwe albowiem wiedział, że nic nie mógł zdziałać przeciw ich sile. Mimo to, postanowił, że jeśli odkryją jego kryjówkę nie podda się bez walki. Wziął głęboki wdech i wstrzymał na chwilę powietrze, potem bardzo wolno je wypuścił. Potem powtórzył tę czynność wielokrotnie, aż do momentu gdy jego serce zaczęło bić coraz wolniej i regularniej. Skoncentrował się na swoim ciele i zaczął powoli rozluźniać mięśnie, skupiając swą energię w barkach, ramionach i nadgarstkach.
Przygotowywał się na ich przyjście.
2
O kurde..ale tempo. Niemal w czasie rzeczywistym, zasapałem się uciekając razem z bohaterem. Soczysty kawałek według najlepszych wzorów, aż żal, że opis „ścigantów” wskazuje na jakieś wilkołaki czy mutanty. Żal, bo się warsztat marnuje na pierdoły. Potknięcia stylistyczne czy logiczne są, ale mało ważne to znaczy ich usunięcie tylko wygładzi tekst, nie wpływając w istotny sposób na jego jakość. No co się czepiać, że homo homini? - to sobie można w necie sprawdzić, jakieś drobiazgi w postaci niepotrzebnych dygresji, tu i ówdzie nadmiarowy przymiotnik i co z tego? Nie twierdzę, że szczególnie oryginalne, że da asumpt do rozmyślań nad naturą świata albo zachwytu nad pięknem umajonej łąki, ale robi z czytelnikiem to, co trzeba. Zwarte, oskrobane z niepotrzebnych ozdobników, jak ostrze katany.
4
ukłucie nieucięte w zarodku rozlewa się panicznym strumieniem?al_qubain pisze:Poczuł subtelne ukłucie strachu, które wypłynęło z okolic krzyża lecz błyskawicznie uciął je w zarodku nim rozlało się po całym ciele panicznym strumieniem -
to zdanie wybrałam, aby zwrócić uwagę na rozbuchaną (czasami efekciarską) narrację.
tu inna własność - warto zwrócić uwagę na przypadkową nawet homonimię: samolot lata lataal_qubain pisze:kilka samotnie stojących tu i ówdzie przerdzewiałych samolotów, które lata świetności miały już dawno za sobą.
ściany nieustępliwe są...al_qubain pisze: a ściany z czasem ustąpiły wskutek działania sił natury.
ano... szedł, żeby podążać... a co przy tym hałasu narobił (jakby wierząc...) !al_qubain pisze:Szedł dalej trzymając się siatki i potrząsając nią nerwowo co chwilę jakby wierząc, że oto wyrwie ją w cudowny sposób i podąży dalej.
to taki typ narracji, który zaczyna mnie skupiać na autorze - czy da radę przestać

al_qubain pisze:
w obliczu noga to dopiero zaczyna być problemem (por. lata lata)al_qubain pisze:że w obliczu tego, co mu groziło, krwawiąca noga jest najmniejszym z jego zmartwień.
Mam problem z tym tekstem. Moje widzenie bohatera, jego emocji zostało zagadane na śmierć. Galopem obrazowania. Elementy topografii, technologii betonu, korozji i prawego nadgarstka bohatera sprawiają, że zaczynam się irytować - życzyłam mu, żeby się przewrócił i żeby tak normalnie się przewrócił, bez zwolnionego tempa narracji. On ucieka, a ilość szczegółów, które muszę zapamiętać mnie zatrzymuje...
Mam jak Leszek - zmęczyłam się. I wiem, że nieźle piszesz. Nie wiem, po co napisałeś ten fragment. Powieść akcji? Rozrzedziłabym tę scenę w czasie...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
5
Ten fragment napisałem jakiś czas temu i patrząc teraz widzę, że jest za bardzo rozbudowany (bardzo bardzo). Nie wyobrażam sobie dłuższej partii tekstu pisanej takim stylem. Obecnie staram się odejśc od takiego pisania (i "rozrzedzać"). No cóż, człowiek uczy się całe życie i głupi umiera 
Dzięki za opinię!

Dzięki za opinię!

6
A co mi tam. Pozwolę sobie na króciutka polemikę. Polemiczkę rzekłbym.
Jestem zachwycony tym, że się zmęczyłem. Bo to oznacza, że przebiegłem razem z bohaterem cały dystans, wszelkie niedoskonałości stylistyczne wdeptując w podłoże, opanowany gorączką ucieczki i poganiany nieubłaganie biegnącym czasem. A po drodze zarejestrowałem obrazy, które odcisnęły mi się na siatkówce – że płot, że beton, że płyty spękane, że hangar i trupy samolotów. Jeśli autor potrafił mi to zrobić, to głęboko w nosie mam kanoniczność tekstu. Jasne, że trzeba go zredagować, jasne, że posypią się wióry z kilku sformułowań, tu i tam coś się skróci a coś wydłuży. Aliści nie zmienia to konstatacji zasadniczej: co może być lepszym miernikiem kunsztu pisarza, niż bezpardonowe przejęcie centrum dowodzenia w głowie czytelnika? Dynamika mi nie przeszkadza, to prawie standardowy zabieg na początku powieści sensacyjnych, mających za zadanie zrobić trzęsienie ziemi a’la Hitchcock, jednak w przeciwieństwie do mistrza gatunku, również prawie standardowo w następnym rozdziale następuje uspokojenie i wprowadzenie w tło historii.
Podpisuję się oburącz pod pytaniem „po co autor to napisał?” ale z inną niż Natasza intencją. Sugestia rozwiązań fabularnych zawierająca się w wyciu pogoni sugeruje jakieś potwory, szkoda czasu na klonowanie kolejnego gówna tego typu z trzyliterowymi imionami bohaterów. No chyba, że dla wprawy. Takie ćwiczenie dla doskonalenia warsztatu.
Jestem zachwycony tym, że się zmęczyłem. Bo to oznacza, że przebiegłem razem z bohaterem cały dystans, wszelkie niedoskonałości stylistyczne wdeptując w podłoże, opanowany gorączką ucieczki i poganiany nieubłaganie biegnącym czasem. A po drodze zarejestrowałem obrazy, które odcisnęły mi się na siatkówce – że płot, że beton, że płyty spękane, że hangar i trupy samolotów. Jeśli autor potrafił mi to zrobić, to głęboko w nosie mam kanoniczność tekstu. Jasne, że trzeba go zredagować, jasne, że posypią się wióry z kilku sformułowań, tu i tam coś się skróci a coś wydłuży. Aliści nie zmienia to konstatacji zasadniczej: co może być lepszym miernikiem kunsztu pisarza, niż bezpardonowe przejęcie centrum dowodzenia w głowie czytelnika? Dynamika mi nie przeszkadza, to prawie standardowy zabieg na początku powieści sensacyjnych, mających za zadanie zrobić trzęsienie ziemi a’la Hitchcock, jednak w przeciwieństwie do mistrza gatunku, również prawie standardowo w następnym rozdziale następuje uspokojenie i wprowadzenie w tło historii.
Podpisuję się oburącz pod pytaniem „po co autor to napisał?” ale z inną niż Natasza intencją. Sugestia rozwiązań fabularnych zawierająca się w wyciu pogoni sugeruje jakieś potwory, szkoda czasu na klonowanie kolejnego gówna tego typu z trzyliterowymi imionami bohaterów. No chyba, że dla wprawy. Takie ćwiczenie dla doskonalenia warsztatu.
7
Niech odpowie autor: tak, tekst jest napisany dla wprawy. Jak już wcześniej wspomniałem, nie wyobrażam sobie napisać w ten sposób dłuższego tekstu. Obawiałbym się, że zmęczony czytelnik cisnąłby nim w kąt z irytacją.
Tekst ten jest od początku prowadzony tak aby czytający miał wrażenie uciekania razem z głównym bohaterem, lub oglądania ucieczki jego oczami (coś w stylu reality show), przez co styl wydaje się trochę filmowy. Chodziło mi przede wszystkim o to, by czytający poczuł się jak główny bohater, a nie tylko towarzyszył mu w tej ucieczce (czyli coś czego nigdy nie da się odwzorować w reality show). Przyznaję, trochę przegoniłem czytelnika po lasach, ogrodzeniach i betonach...
Odnośnie wycia i potworów. To jest tylko tło; przerażająca świadomość, że "goni mnie coś nieludzkiego" miała nadać całej tej ucieczce szybszego tempa i większego dramatyzmu. Miałem ochotę po pierwszym czytaniu zmienić to wycie ("nieludzki skowyt") na coś bardziej przyziemnego w stylu wycia syren (policyjnych, pościgowych itd.) ale zostało jak jest.

Tekst ten jest od początku prowadzony tak aby czytający miał wrażenie uciekania razem z głównym bohaterem, lub oglądania ucieczki jego oczami (coś w stylu reality show), przez co styl wydaje się trochę filmowy. Chodziło mi przede wszystkim o to, by czytający poczuł się jak główny bohater, a nie tylko towarzyszył mu w tej ucieczce (czyli coś czego nigdy nie da się odwzorować w reality show). Przyznaję, trochę przegoniłem czytelnika po lasach, ogrodzeniach i betonach...

Odnośnie wycia i potworów. To jest tylko tło; przerażająca świadomość, że "goni mnie coś nieludzkiego" miała nadać całej tej ucieczce szybszego tempa i większego dramatyzmu. Miałem ochotę po pierwszym czytaniu zmienić to wycie ("nieludzki skowyt") na coś bardziej przyziemnego w stylu wycia syren (policyjnych, pościgowych itd.) ale zostało jak jest.

8
No to jeśli o mnie chodzi, możesz sobie usiąść w fotelu z zasłużonym cygarem i kieliszkiem dobrej brandy. Zapracowałeś na to. Mam jednak wrażenie, że posiadasz całkiem przyzwoitą samoświadomość pisarską, która pozwoli przeprowadzić ćwiczenie do końca. Natasza powyżej pokazała kierunek. Bycie pisarzem to niekończąca się męczarnia :-)
Pokaż coś jeszcze, może z inną stylizacją, chętnie popatrzę.
Pokaż coś jeszcze, może z inną stylizacją, chętnie popatrzę.
10
Wg mnie nie pasuje tu "instynktownie". Wręcz przeciwnie, powiedziałbym, że on z rozmysłem szuka tych dziur.Ruszył instyntownie w prawą stronę wzdłuż siatki wypatrując dziur, luźniejszych oczek
Powt.Mimowolnie zerknął na drugą stronę - chciał przejść, ale chciał też mieć pewność, że nie trafi z deszczu pod rynnę.
Przecinek.
Przecinek.którego zapadnięty dach odsłaniał stalowe żebra podpór, a ściany z czasem ustąpiły wskutek działania sił natury.
Wg mnie nadopis.popękany siecią nieskończonej ilości szczelin plac
Ort.Bey namysłu pochylił się
Powt. x2siatka była rozcięta i lekko rozciągnięta. Wyglądało to niemal jak gdyby ktoś odczytał jego myśli i przygotował dziurę, brakowało jedynie znaku z napisem "zapraszamy". Bey namysłu pochylił się, odgiął z całej siły siatkę dookoła rozcięcia
Przecinek.piekła, ale nawet nie pomyślał o opatrunku
Kości go bolały? Dlaczego? I dlaczego akurat igiełki?Poczuł cieniutki igiełki bólu w niemal każdej kości od kostki po miednicę
Przecinek.podpierając się obolałym nadgarstkiem prawej ręki, syknął z bólu
Jak w tym tekście należy rozumieć wybicie? A jak zwichnięcie? Czym to ma się różnić?staw był wybity a w najlepszym wypadku zwichnięty
Przecinek.Zbierał siłę, by podnieść się ponownie
Powt.opadł bezwładnie na kolana, podpierając się tym razem na obu rękach. Ponownie poczuł przeszywający ból w uszkodzonym nadgarstku; opadając
Wg mnie "niekontrolowanie" to nadopis.opadając niekontrolowanie nie potrafił przełożyć ciężaru na zdrową rękę
Ort.Obrócił głowę z powrotem
I wg mnie nadopis.
Gość miał uciekać, a bawi się z zegarkiem?Spojrzał na zegarek na lewej ręce. Był ubłocony i nie dało się odczytać godziny. Szarpnął niecierpliwie ręką i zaczął zeskrobywać paznokciem brud z zegarka. Jego ruchy stawały się coraz bardziej nerwowe i nieskładne. Co chwila zerkał przez ramię w kierunku dziury w płocie jakby uciekając przed tym, co się w niej może lada moment pojawić
"Sączy" kojarzy mi się z czymś powolnym, a nie szybkim. To miała być dynamiczna scena.Czas sączył się przez palce i zdawał przyspieszać
Jaki jest tego cel?zmienić teren - "rewir"
Widziały ty kiedy otrząsającego się nurka?Otrząsnął się niczym wynurzający się z wody nurek
Tak łyk i alkohol działa jak zastrzyk adrenaliny? To jakiś magiczny alkohol?Długi łyk wysokoprocentowego alkoholu zadziałał jak zastrzyk z adrenaliny. Zaszumiało mu w uszach i czuł przez chwilę jak w jego piersi galopuje serce
To jest jedynie fragment na pokazanie, jaki chaos jest w tym utworze. Przykro mi Autorze, ale nie panujesz nad myślami.Słońce nieubłaganie chyliło się ku zachodowi, cienie łaczyły się w pary, zlewały się w trójki, czwórki i coraz większe grupy. Nie musiał się odwracać i oglądać nieba za swoimi plecami; wiedział że stamtąd nadejdzie ciemność. Tylko od niego zależało teraz, czy ta ciemność będzie chwilowa czy pogrąży się w niej już na zawsze. Uderzeniowa dawka mocnego alkoholu oczyściła chwilowo jego umysł. Poczuł wzbierającą gdzieś z dolnych partii brzucha i wnikającą w krwiobieg energię. Wracał na ring, w pełnej gardzie i zaciśniętymi pięściami. Zdawał sobie sprawę z tego, że moc płynąca ze spirytusu jest ulotna ale wiedział też, że być może zginie zanim uda mu się wytrzeźwieć. Ta myśl, podsunęła mu pomysł aby zatrzymać się, usiąść niemalże na środku długiego popękanego pasa startowego, wypić resztę zawartości piersiówki i zwyczajnie w świecie poddać się. Przestać uciekać, przestać walczyć o życie. Zresztą co to było za życie - wypełnione walką o każdą kolejną godzinę, kolejny dzień. Ile można tak żyć? Nadzieja może trwać, ale nawet ona kiedyś umiera. "Tu leży nadzieja, prowadząca nas przez życie, wreszcie i ona się poddała". Może by tak...
Zaczynamy od słońca, które nie wiadom o po co i na co tutaj, później o oczyszczających umysł właściwościach alkoholu. Dobrze, że nie o przeczyszczających

Nagle jakiś ring, pełna garda i niby zaciśnięte pięści, czyli niby będzie walczył, ale za chwilę jest o tym, że lepiej się położyć... Zaczynam się zastanawiać, czy bohater pił, czy może narrator wcześniej wychlał mu wszystko.
Takie rzeczy się albo wie albo nie wie. To raczej nie jest sprawa wiary.Przez ułamek sekundy wierzył, że oto dopadli go, gdy już prawie udało mu się uciec
Ort.
Hercules położył się, rozstawił szeroko nogi i rzekł:Kilkadziesiąt metrów od jego prawej ręki rozkraczył się stary, zardzewiały i rozebrany na części ogromny transportowy Hercules
- Weź mnie tu i teraz!
NMSP
i jeszcze do tego "używany z powodzeniem przez wojsko pod koniec dwudziestego pierwszego wieku"
Brak kobitek w wojsku i później takie rzeczy wychodzą. Nawet grecki heros się nie ustrzeże "fali" w wojsku

Np. w Afganistanie, Indiach, PolsceW miejscach gdzie kiedyś z warkotem pracowały wielkie silniki śmigłowe teraz widniały dziury niczym miejsca po wyrwanych zębach

Mlaskając przy tym donośnie.Rdza wżerała się w kadłub i bezlitośnie obnażała wnętrzności maszyny
Niezły ten erotykZ opon podwozia pozostało jedynie wspomnienie i wielki gigant osadził swoje przysadziste brzuszysko wprost na betonie

Litości! Ja chyba jestem za młody, żeby czytać takie rzeczy. Tu powinno być oznaczenie, że w tekście jest ostry seks, bo wcześniej było jeszcze okaleczanie.Budzący niegdyś respekt stalowy ptak teraz mógł wzbudzić jedynie litość
Ptak przypominał krokodyla?Przywodził na myśl martwego krokodyla, którego gnijące, wystawione na żer cielsko rozkładało się na pustyni
Żer? Żer dla skner?
Tu narrator sam się już gubi i nie wie, co chce powiedzieć. Podejrzewam, że miało być "małymi drzwiami..."Silny podmuch wieczornego wiatru, przeczesał wyrastającą ze szczelin w betonie trawę i zakołysał zawieszonymi na jednym zawiasie małych drzwiach prowadzących wewnątrz samolotu
"ów"?Te drgnęły nieznacznie wydając z siebie ów ostry, metaliczny zgrzyt
To jest tylko jeden z przykładów, kiedy powtarzają się całe frazy, których celem niby ma być wzmocnienie przekazu.Niewiele ponad trzy minuty do zachodu słońca, do momentu, gdy światem zawładnie mrok, gdy zawładnie nim zło
Ehhh... dobrze, że się z tego z czasem wyrasta... (z wielokropków też, ale to jeszcze przede mną

A to niech siądzie na dupie i czeka, jak taki głupi!Przemknęło mu przez myśl, że może dzisiaj nic się nie stanie. Bywały już takie noce, gdy było względnie spokojnie, gdy żerowali w odległych miejscach, dając mu nieco wytchnienia
A później Hercules zostaje jeszcze kotem, małym budynkiem, basenami olimpiskimi, środkiem lokomocji nomadów, wielką strzałką itp. itd....
To on mu pod skrzydło zaglądał? Zboczuch jeden!zlustrował obłe cielsko samolotu pod skrzydłem
Już nie chcę się czepiać, ale "identycznych"?Wolał nie widzieć tych złowieszczych identycznych cyferek
A jak to jest jak władnie zwisają drzwi?Odsunął zwisające bezwładnie drzwi
Na serio? To nie przedstawiało dla nich żadnej wartości? To oni szukają tylko złotych pierścionków?Pełno tu było rupieci, szmat, pustych butelek - tego wszystkiego co nie przedstawiało żadnej wartości dla złodziei, złomiarzy czy grzebiących po śmietnikach bezdomnych
Jak nie wiedział, jak wcześniej jest wytłumaczone do czego służył!Był to luk, w którym niegdyś trzymano narzędzia, części zapasowe, bagaże - nie wiedział dokładnie do czego służył, ale nie odgrywało to wówczas żadnej roli
Powt. Przecież w zdaniu wcześniej było, że na plecach.i kładąc się na plecach zatrzasnął pokrywę.
Leżąc na plecach, badał po omacku nieprzeniknione ciemności
Przecinek.
Ja też jak nie mogę wyprostować ręki, to wyciągam nogęnie mógł nawet wyprostować całkowicie ręki. Wyciągnął prawą nogę

No tak, bo jeśli serce bije wolniej, to po co oddychać!Wziął głęboki wdech i wstrzymał na chwilę powietrze, potem bardzo wolno je wypuścił. Potem powtórzył tę czynność wielokrotnie, aż do momentu gdy jego serce zaczęło bić coraz wolniej i regularniej
Zacząłem czytać ten tekst, bo zauważyłem, że wypowiedzieli się Natasza i Leszek. A gdy zobaczyłem, że w czymś się nie zgadzają, to wiedziałem, że rozsadzi mnie, jak nie przeczytam.
I co? Wygląda, że popolemizuję sobie z nimi, bo mam trochę inne zdanie, a od Leszka to już chyba kompletnie inne.
Zachęcił mnie również podtytuł "krótka dynamiczna scena" i tego się spodziewałem. Chciałem poczuć coś szybkiego i... zawiodłem się.
Leszku, jak przeczytałem Twój komentarz, to myślałem, że napisałeś to na poważnie, ale teraz to ja już zgłupiałem. Ty tak serio uważasz czy jaja sobie robisz?
"Zwarte, oskrobane z niepotrzebnych ozdobników"? Ten cały tekst to dla mnie kupa wielkich niepotrzebnych ozdobników - te wszystkie opisy, które tylko spowalniają akcję i odwracają uwagę. Już nie mówię o przemyśleniach - bohater myśli, rozmyśla, duma, konstatuje i się zastanawia i to tak w kółko!
No i jeszcze do tego rozczula się nad sobą. Jak przeczytałem o piekącej ranie, to natychmiast pomyślałem, że to musi być piłkarz chcący wymusić faul na tych, którzy go gonią. Brakowało tylko, żeby położył się na ziemi, złapał się za kolano i zaczął jęczeć.
Ten cytat idealnie obrazuje cały tekst. Narrator się nagadał o wszystkim i o niczym, a dystans malusieńki.Wciąż klęcząc zerknął za siebie - od przejścia w ogrodzeniu udało mu się pokonać zaledwie mały odcinek.
No a to o czym się nagadał, to w większości ani bohaterowi ani mnie jako czytelnikowi nie było potrzebne.
Tu nie trzeba jakichś super silnych i szybkich wilkołaków. Takiego gościa dogoniłby średnio rozwinięty przedszkolak i łomot też by mu spuścił, bo facet zacząłby się rozglądać, opisywać i rozmyślać.
Ba! Ja sam mu chciałem zrobić krzywdę, a jestem bardzo spokojnym człowiekiem.
Ja się nie zmęczyłem, tylko zanudziłem. Od zanudzenia na śmierć uratował mnie tylko erotyczny fragment z Herculesem, bo wtedy spadłem z krzesła i turlałem się po podłodze jak małe dziecko.
A teraz pytanie do Nataszy:
"Rozrzedziłabym tę scenę w czasie..."? Serio? Jak dla mnie, to przydałoby się wszystko skondensować.
Z całości zostawiłbym może 10%, wyrzucając wszystkie opisy, rozmyślania i inne niepotrzebne bzdety i wówczas może po poprawkach znalazłby się dynamizm, bo w tej chwili to jest historia jak facet sobie wyszedł na spacer, poprzyglądać się otoczeniu i porozmyślać.
W tym tekście leży prawie wszystko. Jeszcze ortografia jakoś się trzyma (choć są i takie błędy), ale reszta jest baaaaaardzo kiepska.
Ja i tak nie wskazałem wszystkiego - to co wskazałem, to raczej przykłady błędów, jakie pojawiają się w tekście. Błędów jest mnóstwo! Duże problemy z interpunkcją, logiką, opisywaniem, panowaniem nad myślami...
Jest nad czym pracować Autorze. Trudne ćwiczenie sobie wybrałeś, ale to dobrze, bo z bardziej wymagającego wyzwania można się więcej nauczyć. Życzę Ci powodzenia w pisaniu!
B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony czw 17 kwie 2014, 01:32 przez B.A.Urbański, łącznie zmieniany 1 raz.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude
B.A. = Bad Attitude
11
kółka rozkraczył, B.A. ;PB.A.Urbański pisze:Cytat:
Hercules położył się, rozstawił szeroko nogi i rzekł:Kilkadziesiąt metrów od jego prawej ręki rozkraczył się stary, zardzewiały i rozebrany na części ogromny transportowy Hercules
- Weź mnie tu i teraz!
I odpowiadam na pytanie: rozrzedzenie rozumiem jako ilość ruchów (myśli, spostrzeżeń) bohatera na 1 centymetr kwadratowy czasoprzestrzeni.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
12
BiEj. Już odpowiadam. Nie robię sobie jaj. Przeczytałem tekst i nie zabrałem się za demolkę…bo mi się nie chciało. I dalej mi się nie chce. Każdy człowiek z nawykiem obcowania ze słowem pisanym ma gdzieś we łbie schowany swój własny, indywidualnie działający przycisk, który uruchamia wyobraźnię. Widocznie autor tekstu wcisnął mi ten guzik i tyle. W takiej sytuacji - nazwijmy to górnolotnie - krytyk staje się zwykłym czytelnikiem i ma prawo wielkopańskim gestem unieważnić wszelkie niedoskonałości warsztatowe. Nie ośmieliłbym się wejść w merytoryczną dyskusję i przyznaję Ci zwycięstwo walkowerem choćby dlatego, że przenicowałeś tekst, czego ja nie zrobiłem. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że o błędach napisałem, kończąc nawet ojcowską sugestią dalszego szlifowania formy przez Autora. „Zwartość” tekstu oznaczała dla mnie w tym konkretnym kontekście podporządkowanie go w całości jednej myśli – opisowi uciekania.
A tekst dalej mi się podoba, nawet śmieszności, które wychwyciłeś są do usunięcia stosunkowo małym nakładem sił.
Za to chylę czoła przed Twoją odwagą. Budzić z własnej, nieprzymuszonej woli Lewiatana, to jest coś :-) Ja wdałem się w polemikę z Nataszą w czasie chwilowego ataku pomroczności jasnej. Że mi to uszło na sucho?
A tekst dalej mi się podoba, nawet śmieszności, które wychwyciłeś są do usunięcia stosunkowo małym nakładem sił.
Za to chylę czoła przed Twoją odwagą. Budzić z własnej, nieprzymuszonej woli Lewiatana, to jest coś :-) Ja wdałem się w polemikę z Nataszą w czasie chwilowego ataku pomroczności jasnej. Że mi to uszło na sucho?
13
Znaczy że inwalida? Wojenny?!Natasza pisze:kółka rozkraczył, B.A. ;P
To już chyba za duży hardkor jak dla mnie

Nataszo, no właśnie mnie nie przekonuje to myślenie. Bohater stanowczo za dużo myśli w momencie, kiedy powinien działać.
Leszku, rozumiem i wydaje mi się, że na Wery nie chodzi o wygrywanie (poza bitwami). Autor się uczy i ja weryfikując też się uczę, a jak mam odmienne widzenie danej rzeczy od kogoś, kto się wcześniej wypowiedział, to chcę się dowiedzieć z czego to wynika, bo z tego też można sporo się dowiedzieć.
Powiedzmy, że chwilowo przyjmuję tłumaczenie z guzikiem. Mój guzik został nietknięty.
Ciekawe jak czuje się Hercules z wymacanymi guzikami

A Lewiatana trzeba czasami zbudzić. Nie może przecież cały czas spać. Powinno się podrapać na uszkiem, po brzuszku i nagle okazuje się, że ten Lewiatan wcale nie taki straszny

Jak to się mówi - każda potwora znajdzie swego amatora

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude
B.A. = Bad Attitude
14
Muszę przyznać, że rozwalcowaliście mój tekst równając go z ziemią, ale cieszy mnie to
Nie będę się odnosił do wszelkich wypunktowań B.A. bo w wielu miejscach masz rację, w kilku to Twoje osobiste "czytanie". Dużo moich błędów (np. zwrotów spowalniających akcję zamiast ją przyspieszać), trochę własnego sposobu opisywania rzeczywistości (który ciągle ewoluuje), trochę uszczypliwości.
A teraz z powrotem do pisania

Nie będę się odnosił do wszelkich wypunktowań B.A. bo w wielu miejscach masz rację, w kilku to Twoje osobiste "czytanie". Dużo moich błędów (np. zwrotów spowalniających akcję zamiast ją przyspieszać), trochę własnego sposobu opisywania rzeczywistości (który ciągle ewoluuje), trochę uszczypliwości.
A teraz z powrotem do pisania

15
No ja go nie walcowałem, bardzo przepraszam! :-)
B.A. Z uwagi na powolność procesów myślowych słabo mi idzie błyskotliwa polemika. Ponieważ jednak
Mężczyzna biegł.
Mężczyzna uciekał, biegnąc ile sił w nogach.
Mężczyzna biegł najszybciej, jak umiał, uciekając przed zagrożeniem, objawiającym się od czasu do czasu ponurym wyciem gdzieś za jego plecami.
I tak dalej. Komplikujemy. Po coś.
W sumie można się zżymać na to, że Autor poświęca dwie strony na opis przebiegnięcia kilometra z okładem. Mógłby się zatrzymać na 10 zdaniach.
Pytanie, czy czytelnik chciałby pobiec razem z bohaterem opowieści. Czy dałby się przenieść z kanapy na ponure lotnisko.
Przyszła mi do głowy opera. To przedsięwzięcie, w którym gość dostojnie wkracza na scenę, (skądinąd wiemy, że ucieka) i zaczyna śpiewać o tym, że ucieka. Po zakończeniu arii równie dostojnym krokiem oddala się i na scenę świńskim truchtem wbiega (?) pogoń. Zamiast oddać się procesowi ścigania, wyśpiewuje z podziałem na głosy o mordędze wykonywanej czynności. Na trzeźwo nie do zniesienia. Ale miłośnik konwencji patrzy i słucha z zachwytem.
W opowieści też mamy do czynienia z konwencją. Zgadzam się, że gdzieniegdzie przeciągniętą zanadto, ale od tego właśnie jest czujne oko Weryfikatora.
I jeszcze co do nadmiernego kombinowania bohatera. W Szklanej Pułapce 1 (a więc kwintesencja akcji) jest scena, w której Willis po raz kolejny zapędzony w ślepy zaułek bardzo, bardzo dokładnie ogląda otoczenie, jęcząc do siebie – myśl! MYŚL! Bohater opowiadania oprócz oddalenia się od zagrażających mu istot musi jakoś przetrwać noc. Dlatego rejestrowane szczegóły MAJĄ znaczenie, ich kombinacje w głowie uciekającego służą przeżyciu. Zgoda co do tego, że kwiecistość myśli wydaje się (nie wiem dokładnie, nie uciekałem nigdy przed wilkołakami, patrzę raczej od strony literackiego zobrazowania konwencji) miejscami przesadna. Pewnie przydałaby się wyraźniejsza nutka dystansu i autoironii.
B.A. Z błędów, które dostrzegłeś jedna trzecia to pierdoły, zdarzające się (i to hurtowo) w tekstach daleko bardziej zaawansowanych adeptów sztuki pisania. Co w niczym nie uwłacza Twoim uwagom.
Z pozostałych - połowa da się usunąć lewą ręką, kiedy już widzi się (za Twoją sprawą) niezborność.
Choćby tu:
„opadając niekontrolowanie nie potrafił przełożyć ciężaru na zdrową rękę”
albo tu:
"Silny podmuch wieczornego wiatru, przeczesał wyrastającą ze szczelin w betonie trawę i zakołysał zawieszonymi na jednym zawiasie małych drzwiach prowadzących wewnątrz samolotu"
albo tu:
"Otrząsnął się niczym wynurzający się z wody nurek" (wystarczyłoby zamontować w tekście psa).
Inne wymagają przemyśleń bez porzucania zasadniczego pomysłu -
na przykład:
"Rdza wżerała się w kadłub i bezlitośnie obnażała wnętrzności maszyny" (obraz korozji posuniętej miejscami bardzo daleko),
czy tu:
"Pełno tu było rupieci, szmat, pustych butelek - tego wszystkiego co nie przedstawiało żadnej wartości dla złodziei, złomiarzy czy grzebiących po śmietnikach bezdomnych" (akurat szmaty i butelki to dla śmietnikowych nurków cenny nabytek, dla złomiarzy nie)
- i nie są to błędy dyskwalifikujące tekst.
Pozostają rzeczy naprawdę istotne,
jak ta:
czy ta:
No i są jeszcze spostrzeżenia, które wynikają z przyjętej, ironicznej tonacji łapanki, a z którymi ja się nie zgadzam.
Na przykład:
"Długi łyk wysokoprocentowego alkoholu zadziałał jak zastrzyk z adrenaliny. Zaszumiało mu w uszach i czuł przez chwilę jak w jego piersi galopuje serce."
Łyk jest solidny. Facet może być od jakiegoś czasu na diecie, na pewno jest ranny i wyczerpany. Uderzenie procentów wydaje mi się całkiem wiarygodne.
Albo to:
"Wziął głęboki wdech i wstrzymał na chwilę powietrze, potem bardzo wolno je wypuścił. Potem powtórzył tę czynność wielokrotnie, aż do momentu gdy jego serce zaczęło bić coraz wolniej i regularniej."
Dla mnie całkiem czytelna procedura uspokajania pulsu bez konsekwencji w postaci bezdechu. Może nie wielokrotnie, kilkukrotne powtórzenie by wystarczyło.
Zmierzajmy ku podsumowaniu.
Czy tekst jest dobry?
Ty: Do bani, bo…(argumenty) Ja: Fajny. Podoba mi się (niewykonana praca domowa).
Czy to jest materiał na bardzo dobry tekst?
Ty: Eee, no nie, rozczarowanie, w ostateczności, jak się go przeora do spodu…
Ja: No pewnie! Trochę poprzycinać, powymieniać słowa, redakcja i będzie git.
Chętnie obejrzałbym ostateczny efekt pracy autora nad tekstem, do której to pracy solidarnie (a więc jest coś wspólnego!) nawołujemy :-)
No i jeszcze zgodność co do tego, że Autor klasyfikując swój tekst jako ‘dynamiczny” wybiegł cokolwiek przed orkiestrę. Taki..marketing dla opornych.
B.A. Z uwagi na powolność procesów myślowych słabo mi idzie błyskotliwa polemika. Ponieważ jednak
wydajesz się z lekka zdegustowany moją rejteradą postanowiłem jak Litwa pod Grunwaldem wrócić do dyskusji. Dalej sprytnie kombinuję, żeby się nie narobić i będę pasożytował na Twoim wysiłku :-)B.A.Urbański pisze:Powiedzmy, że chwilowo przyjmuję tłumaczenie z guzikiem.
Tup, tup, tup. To byłby najkrótszy opis ucieczki w języku jak najbardziej polskim.B.A.Urbański pisze:Cytat:
Wciąż klęcząc zerknął za siebie - od przejścia w ogrodzeniu udało mu się pokonać zaledwie mały odcinek.
Ten cytat idealnie obrazuje cały tekst. Narrator się nagadał o wszystkim i o niczym, a dystans malusieńki.
Mężczyzna biegł.
Mężczyzna uciekał, biegnąc ile sił w nogach.
Mężczyzna biegł najszybciej, jak umiał, uciekając przed zagrożeniem, objawiającym się od czasu do czasu ponurym wyciem gdzieś za jego plecami.
I tak dalej. Komplikujemy. Po coś.
W sumie można się zżymać na to, że Autor poświęca dwie strony na opis przebiegnięcia kilometra z okładem. Mógłby się zatrzymać na 10 zdaniach.
Pytanie, czy czytelnik chciałby pobiec razem z bohaterem opowieści. Czy dałby się przenieść z kanapy na ponure lotnisko.
Przyszła mi do głowy opera. To przedsięwzięcie, w którym gość dostojnie wkracza na scenę, (skądinąd wiemy, że ucieka) i zaczyna śpiewać o tym, że ucieka. Po zakończeniu arii równie dostojnym krokiem oddala się i na scenę świńskim truchtem wbiega (?) pogoń. Zamiast oddać się procesowi ścigania, wyśpiewuje z podziałem na głosy o mordędze wykonywanej czynności. Na trzeźwo nie do zniesienia. Ale miłośnik konwencji patrzy i słucha z zachwytem.
W opowieści też mamy do czynienia z konwencją. Zgadzam się, że gdzieniegdzie przeciągniętą zanadto, ale od tego właśnie jest czujne oko Weryfikatora.
I jeszcze co do nadmiernego kombinowania bohatera. W Szklanej Pułapce 1 (a więc kwintesencja akcji) jest scena, w której Willis po raz kolejny zapędzony w ślepy zaułek bardzo, bardzo dokładnie ogląda otoczenie, jęcząc do siebie – myśl! MYŚL! Bohater opowiadania oprócz oddalenia się od zagrażających mu istot musi jakoś przetrwać noc. Dlatego rejestrowane szczegóły MAJĄ znaczenie, ich kombinacje w głowie uciekającego służą przeżyciu. Zgoda co do tego, że kwiecistość myśli wydaje się (nie wiem dokładnie, nie uciekałem nigdy przed wilkołakami, patrzę raczej od strony literackiego zobrazowania konwencji) miejscami przesadna. Pewnie przydałaby się wyraźniejsza nutka dystansu i autoironii.
B.A. Z błędów, które dostrzegłeś jedna trzecia to pierdoły, zdarzające się (i to hurtowo) w tekstach daleko bardziej zaawansowanych adeptów sztuki pisania. Co w niczym nie uwłacza Twoim uwagom.
Z pozostałych - połowa da się usunąć lewą ręką, kiedy już widzi się (za Twoją sprawą) niezborność.
Choćby tu:
„opadając niekontrolowanie nie potrafił przełożyć ciężaru na zdrową rękę”
albo tu:
"Silny podmuch wieczornego wiatru, przeczesał wyrastającą ze szczelin w betonie trawę i zakołysał zawieszonymi na jednym zawiasie małych drzwiach prowadzących wewnątrz samolotu"
albo tu:
"Otrząsnął się niczym wynurzający się z wody nurek" (wystarczyłoby zamontować w tekście psa).
Inne wymagają przemyśleń bez porzucania zasadniczego pomysłu -
na przykład:
"Rdza wżerała się w kadłub i bezlitośnie obnażała wnętrzności maszyny" (obraz korozji posuniętej miejscami bardzo daleko),
czy tu:
"Pełno tu było rupieci, szmat, pustych butelek - tego wszystkiego co nie przedstawiało żadnej wartości dla złodziei, złomiarzy czy grzebiących po śmietnikach bezdomnych" (akurat szmaty i butelki to dla śmietnikowych nurków cenny nabytek, dla złomiarzy nie)
- i nie są to błędy dyskwalifikujące tekst.
Pozostają rzeczy naprawdę istotne,
jak ta:
nie sama czynność czyszczenia szkiełka, tylko nadanie jej przesadnego znaczenia, to można robić w ruchu,B.A.Urbański pisze:Spojrzał na zegarek na lewej ręce. Był ubłocony i nie dało się odczytać godziny. Szarpnął niecierpliwie ręką i zaczął zeskrobywać paznokciem brud z zegarka. Jego ruchy stawały się coraz bardziej nerwowe i nieskładne. Co chwila zerkał przez ramię w kierunku dziury w płocie jakby uciekając przed tym, co się w niej może lada moment pojawić
czy ta:
yeah, Autor nieco poszalał.B.A.Urbański pisze:Słońce nieubłaganie chyliło się ku zachodowi, cienie łaczyły się w pary, zlewały się w trójki, czwórki i coraz większe grupy. Nie musiał się odwracać i oglądać nieba za swoimi plecami; wiedział że stamtąd nadejdzie ciemność. Tylko od niego zależało teraz, czy ta ciemność będzie chwilowa czy pogrąży się w niej już na zawsze. Uderzeniowa dawka mocnego alkoholu oczyściła chwilowo jego umysł. Poczuł wzbierającą gdzieś z dolnych partii brzucha i wnikającą w krwiobieg energię. Wracał na ring, w pełnej gardzie i zaciśniętymi pięściami. Zdawał sobie sprawę z tego, że moc płynąca ze spirytusu jest ulotna ale wiedział też, że być może zginie zanim uda mu się wytrzeźwieć. Ta myśl, podsunęła mu pomysł aby zatrzymać się, usiąść niemalże na środku długiego popękanego pasa startowego, wypić resztę zawartości piersiówki i zwyczajnie w świecie poddać się. Przestać uciekać, przestać walczyć o życie. Zresztą co to było za życie - wypełnione walką o każdą kolejną godzinę, kolejny dzień. Ile można tak żyć? Nadzieja może trwać, ale nawet ona kiedyś umiera. "Tu leży nadzieja, prowadząca nas przez życie, wreszcie i ona się poddała". Może by tak...
No i są jeszcze spostrzeżenia, które wynikają z przyjętej, ironicznej tonacji łapanki, a z którymi ja się nie zgadzam.
Na przykład:
"Długi łyk wysokoprocentowego alkoholu zadziałał jak zastrzyk z adrenaliny. Zaszumiało mu w uszach i czuł przez chwilę jak w jego piersi galopuje serce."
Łyk jest solidny. Facet może być od jakiegoś czasu na diecie, na pewno jest ranny i wyczerpany. Uderzenie procentów wydaje mi się całkiem wiarygodne.
Albo to:
"Wziął głęboki wdech i wstrzymał na chwilę powietrze, potem bardzo wolno je wypuścił. Potem powtórzył tę czynność wielokrotnie, aż do momentu gdy jego serce zaczęło bić coraz wolniej i regularniej."
Dla mnie całkiem czytelna procedura uspokajania pulsu bez konsekwencji w postaci bezdechu. Może nie wielokrotnie, kilkukrotne powtórzenie by wystarczyło.
Zmierzajmy ku podsumowaniu.
Czy tekst jest dobry?
Ty: Do bani, bo…(argumenty) Ja: Fajny. Podoba mi się (niewykonana praca domowa).
Czy to jest materiał na bardzo dobry tekst?
Ty: Eee, no nie, rozczarowanie, w ostateczności, jak się go przeora do spodu…
Ja: No pewnie! Trochę poprzycinać, powymieniać słowa, redakcja i będzie git.
Chętnie obejrzałbym ostateczny efekt pracy autora nad tekstem, do której to pracy solidarnie (a więc jest coś wspólnego!) nawołujemy :-)
No i jeszcze zgodność co do tego, że Autor klasyfikując swój tekst jako ‘dynamiczny” wybiegł cokolwiek przed orkiestrę. Taki..marketing dla opornych.