Powoli zmierzając pod wskazany adres, obserwuję oryginalne, chociaż – nie ma się co oszukiwać – brzydkie wille. I tak w dochodzę do celu. Gdy tylko spostrzegam tabliczkę z napisem „Klinika leczenia niepłodności”, wszystko staje się jasne.
Fikuśne molochy stawiają tu lekarze. Przecież właśnie na tej ulicy „wyrosło” mnóstwo prywatnych placówek zdrowotnych, z których każda bardziej przypomina salon odnowy biologicznej niż specjalistyczną klinikę. Tylko lekarzy, diagnozujących choroby cywilizacyjne, typowe dla pokolenia lemingów, stać na odwagę, by wybudować takie straszydła.
Aneta już czeka przed wejściem. Wygląda na rozwścieczoną. A przecież zjawiłem się przed czasem. Sprawdzam godzinę i zyskuję pewność, że powodem złości tym razem nie jest moja chroniczna niepunktualność. Może po prostu żona się denerwuje. Postanawiam ją jakoś rozluźnić.
– Przepraszam, czeka pani na kogoś? Na dawcę nasienia? – I tak prowokuję uśmiech. Jestem z siebie dumny. Zawsze udaje mi się ją złamać. Brenda staje prosto, wypina piersi, rękę opiera na biodrze.
– Czyżby był pan gotów zaoferować pomoc?
– W zamian za rozkosz? Czemu nie?
Wybuchamy śmiechem. Dobry nastrój nas opuszcza, gdy Aneta spogląda na zegarek i ciężko wzdycha.
– Idziemy? – pytam.
– Jeszcze jest trochę czasu.
Cóż, zawsze, gdy słyszę te słowa, jak na komendę wyciągam z paczki papierosa. I zawsze wtedy czuję na sobie nienawistne spojrzenie żony.
Spoglądam na nią, uśmiecham czule, żeby złagodzić objawy podwyższonego ciśnienia. I nagle, gdy nasze oczy się spotykają, odnoszę wrażenie, że tym razem wcale nie chciała okazać dezaprobaty. Popatrzyła na mnie, palącego z utęsknieniem. Sama chętnie by zapaliła. A to świadczy o ogromnej tremie. Przecież Brenda bodaj od roku nie miała w ustach papierosa. Niepokój powoli zaczyna i mnie się udzielać. Żałuję, że wyraziłem zgodę na tę wizytę.
– Jesteś pewna, że chcesz tam iść? – pytam, licząc, że zrezygnuje.
– A mamy jakieś inne wyjście?
– Mamy. Możemy wrócić do domu i iść do łóżka – jak zwykle szydzę.
– Po co, skoro nic z tego nie wynika?
– Czy nic, to bym polemizował – stwierdzam tonem pełnym rozkoszy. – Może warto zacząć od tego testu na jajeczkowanie, o którym mówiłaś? Tutaj od razu znajdą w nas jakieś usterki, których naprawa będzie słono kosztować.
– Szkoda, że cię na to nie stać, że żal ci pieniędzy. – Aneta odwraca się na pięcie i zmierza do wejścia. Przyspiesza, widząc ciężarną, opuszczającą klinikę.
– Aneta, czekaj, przecież nie… – Nie mam szans na usprawiedliwienie.
Żona staje przy recepcji, zanim zdążam powiedzieć cokolwiek mądrego. Rozmawia z kobietą, której wymuszony uśmiech i kultura osobista zostaną wliczone w koszta konsultacji.
Nie będę się tłumaczył przy obcej osobie. W inny sposób udowodnię zaangażowanie.
Podążam za Anetą krok w krok jak wierne psisko. I zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście chce takiej konsultacji, czy jest na nią gotowa. Czy to wszystko jest konieczne. Kilka sekund później już wiem, że tego właśnie trzeba mojej partnerce. Widać to po jej ruchach, pewnych krokach, stawianych na marmurowej posadzce. Mimo, że rytm wyznacza dźwięk obcasów, uderzających o podłogę, nie jestem w stanie zrównać się z pozycją żony. Niemal zamyka mi drzwi przed nosem, co doprowadza mnie do szewskiej pasji. Nie znoszę, gdy publicznie okazuje niezadowolenie, gniew. Nienawidzę, gdy robi ze mnie potwora w obecności osób trzecich. Nawet jeśli rzeczywiście nim jestem.
Mocno pcham drzwi, by tuż za nią wkroczyć do gabinetu.
– Dzień dobry. Robert Maliszewski – lekarz przedstawia się, podając prawicę. – Proszę usiąść. – Wskazuje na dwa fotele, stojące przed biurkiem. – Państwo Raczyńscy – wyczytuje nazwisko z kartki. – Dlaczego dzisiaj się spotykamy? W czym tkwi problem? – pyta bez większego wstępu.
Szlag mnie trafia, bo - jak przewidywałem - z góry zakłada, że coś nie działa, jak należy. Na końcu języka mam pytanie: „A jest jakiś problem? Proszę, niech nam, pan doktor, powie jaki. Po to właśnie tu przyszliśmy”. Milczę przez wzgląd na Anetę. Kolejny raz przekonuję się, jak mocne uczucia do niej żywię, skoro akceptuję takie traktowanie.
– Staramy się i nie wychodzi – Brenda odpowiada.
– Jak długo to trwa?
– Osiem miesięcy – żona kontynuuje dialog z lekarzem. I wtedy postanawiam się wtrącić. Po pierwsze: mam szansę zasugerować, że nie musimy korzystać z porady. Po drugie: chcę udowodnić, że temat nie jest mi wcale obojętny, więc partnerka nie powinna zamykać przed mną drzwi:
– Z tymże tak naprawdę nie wiemy, czy natrafiliśmy kiedykolwiek na sprzyjający czas.
– Aha, czyli jak dotąd nie kontrowali Państwo cyklu? - Patrzymy na siebie z Anetą. Oboje zmieszani. Czujemy dezaprobatę w tonie lekarza. Pewnie sądzi, że jesteśmy przewrażliwieni, a nasze starania są nieodpowiedzialne.
– To nie jest tak dużo – uspokaja. – Zwłaszcza, że nie wyznaczali Państwo terminu owulacji. Ale… skoro istnieje jakaś obawa, postaramy się ją rozwiać.
Doktor zakłada kartę. Przeprowadza wywiad. Rozmawia z Brendą o pierwszej miesiączce, ostatniej miesiączce, regularności miesiączek, obfitość miesiączek.
Co ja tu robię? – zastanawiam się. Nie mam wiele do powiedzenia w kwestii miesiączki czy miesiączek. Mogę jedynie wyjawić, jakich tamponów używa Aneta, bo najczęściej sam je kupuję. Chwilę później jednak okazuje się, że moja obecność jest konieczna. Obowiązkowa. Kolejne pytania skierowane są już do nas obojga. I przyznaję, wolałem się nudzić i wiercić niecierpliwie w fotelu, dowiadując, ile moja małżonka miała lat, kiedy stała się kobietą.
– Proszę Państwa, tutaj nie przeprowadzamy standardowych wizyt ginekologicznych. Nie zajmujemy się wyłącznie kobietami. Parami, związkami. Stąd też polecałem, by pojawili się państwo w komplecie. Nie tylko od pani muszę zgromadzić szereg informacji, aby pomóc. Bez urazy, proszę. Muszę zadać kilka osobistych pytań. Jakby państwo określili częstotliwość współżycia?
– Rzadko, zdecydowanie zbyt rzadko – żartuję.
– Każdy pacjent tutaj tak mówi. A tak poważnie?
– Rzadko to mój mąż potrafi być poważny – Aneta się wtrąca. – Dwa, trzy razy w tygodniu.
– Co!? Przepraszam, z kim? – nadal szydzę.
– Wojtek! – Brenda mnie strofuje, a lekarz śmieje się pod nosem z żartów. To łechta moje ego i sprawia, że powoli obdarzam go sympatią. Czuję, że jesteśmy solidarni. On też zbyt rzadko kocha się z żoną.
– Czy w rodzinie były jakieś kłopoty z zajściem i donoszeniem ciąży?
– Nie. U mnie nie – Aneta deklaruje.
– Ja się począłem w wyniku ułańskiej fantazji a nie planowania, więc raczej też nie można mówić o trudnościach.
Lekarz wszystko notuje, chociaż nie przestaje z nami konwersować.
– Pani się nie boi, że potomek odziedziczy cynizm po ojcu?
Brenda uśmiecha się. Najpierw do doktora, potem do mnie. Już się nie złości. Oddycham z ulgą. Przypadłem ginekologowi do gustu, a siła sugestii sprawiła, że żona także uznała mnie za chodzący ideał.
Padają kolejne pytania. O choroby przewlekłe, wykonane badania. Wreszcie o uzależnienia.
– Ja już jestem wolna od używek.
– I bardzo dobrze. – Lekarz chwali. – Alkohol lepiej zamienić na kwas foliowy. A pan Wojciech co ma do powiedzenia w tej kwestii?
Jezu! Jak ja nienawidzę lekarzy. Na każdej wizycie wychodzę na czarną owcę.
– Co ja mam do powiedzenia? Moja żona nie pije, nie pali, ale jest uzależniona od pracy i zakupów.
– A pan?
– Nie jestem uzależniony od pracy. Tym bardziej od zakupów. Jedynie od seksu, ale to chyba akurat sprzyja zapłodnieniu.
– Panie Wojciechu, mnie jest bardzo miło, że się spotkaliśmy, bo rzadko przychodzą tutaj ludzie w tak dobrych nastrojach, ale prosiłbym jednak o odrobinę powagi.
Stosuję się do zalecenia. Ton lekarza jest sugestywny. Poza tym, Aneta znowu patrzy na mnie z niesmakiem. Fakt, często nie znam granic. I wiem, że to wszystko wcale nie jest śmieszne, ale nie chcę analizować gdzie się znalazłem, z jakiego powodu i ile razy jeszcze tutaj zabawię. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wolę zachować pogodę ducha. Dlatego czasem zachowuję się jak pajac. Najczęściej, gdy mi na czymś ogromnie zależy i mam obawy, że tego nie osiągnę. Humor to podstawa mojego systemu immunologicznego. Humor to przeciwciała dla strachu przed porażką. Ale czasem muszę z niego zrezygnować, by luba nie stroiła fochów. Dlatego kontynuuję spowiedź, dotyczącą używek:
– Na pewno kofeina. I nikotyna. Mniej, więcej z taką samą częstotliwością, jak uprawiam seks, piję, ale to są niewielkie stężenia i ilości.
– Od dzisiaj to przeszłość.
Już nie jest mi do śmiechu. Jeszcze przed minutą myślałem, że jak tylko wyjdę z kliniki, zapalę papierosa. Mimo gniewu, posłusznie przytakuję ruchem głowy.
– Ostatnie pytanie, być może kluczowe, bo jak dotąd nie mamy punktu zaczepienia. Wiek?
– Trzydzieści cztery – Aneta niemal szepcze. Ja milczę. Odpowiadam dopiero na wyraźne wezwanie lekarza:
– Trzydzieści siedem.
– To państwo skłoniło do konsultacji?
– Tak, chcieliśmy zaciążyć, zanim skończę trzydzieści pięć lat.
– Słusznie. Mniejsze ryzyko. – Lekarz siada wygodnie w fotelu. – Oprócz może nie najlepszego wieku tutaj nie bardzo jest się do czego przyczepić. Na tym etapie, oczywiście. Tylko z tymi używkami trzeba coś zrobić. Mógłbym państwa jeszcze zapytać o tryb życia?
– Standardowy. Pracujemy ponad normę, tak na półtora etatu, od poniedziałku do piątku, Aneta także w soboty. Po godzinach zjadamy kolację, czytamy sobie do snu lub zajmujemy się przyjemniejszymi sprawami, w nawiasie: płodzeniem syna. W weekendy jeździmy do marketu, a wieczorową porą spotykamy się ze znajomymi, którzy - podobnie jak my - jeszcze nie muszą kąpać o dziewiętnastej niemowlaka. Hm… Co jeszcze?
– Wystarczy. Nie muszę znać państwa poglądów politycznych. – Ginekologowi widać udziela się mój nastrój. – A tak poważnie, proszę wybaczyć, ale chciałem zapytać, czy mają państwo poczucie bezpieczeństwa: porządną, stabilną pracę, odpowiednią sytuację mieszkaniową, środki na utrzymanie dziecka, rodziców, gwarantujących pomoc przy wnuku…?
– Nie dotyczą nas tego rodzaju problemy – Aneta wyznaje szczerze, choć ja z pewnymi kwestiami bym polemizował.
– Mają państwo rytuały, tradycje życia w duecie. Nie boicie się, że dziecko zachwieje wypracowane przez lata schematy funkcjonowania lub zniszczy uzyskaną pozycję?
– Tego to pewnie się każdy obawia, ale to jest najfajniejsze. Nowe życie. I dla dziecka i dla rodziców. Dla związku. – Sam jestem zaskoczony tą głęboką myślą, z której – co jeszcze bardziej zaskakujące – swobodnie się zwierzam.
Lekarz wykonuje powolne półobroty w fotelu, patrząc raz na mnie, raz na Anetę. A my wodzimy za nim wzrokiem, jakbyśmy czekali na wyrok. W końcu doktor opiera łokcie na biurku, tym samym nachylając się do nas.
– Na początku nie zalecałbym żadnych radykalnych metod. Moja propozycja jest taka: pani Aneto, wyznaczymy termin owulacji. Zbadamy się. Skoro to ósmy dzień cyklu, to pewnie powtórzymy usg za jakieś cztery dni. Zaraz się okaże, na kiedy dokładnie powinniśmy wyznaczyć kolejną wizytę. Na bieżąco będziemy kontrolować dojrzałość pęcherzyków Graafa. Oprócz tego zacznie pani mierzyć temperaturę. Codziennie, o poranku, przed wstaniem z łóżka. Zalecałbym pomiar w uchu. Dodatkowo kupi sobie pani podręcznik naturalnego planowania poczęć. – Tytuł i autorów zapisuje na kartce i podaje Anecie notatkę. – Zacznie pani robić wykresy. W razie problemów, oferuję pomoc w tym zakresie. W jedenastym dniu cyklu zrobi pani test na owulację. To już nam coś powie o gospodarce hormonalnej. A przede wszystkim te działania przyniosą wiedzę o tym, kiedy powinni się państwo wziąć do roboty. Po siedmiu dniach od inicjacji zrobi pani test ciążowy i – mam nadzieję – zobaczy dwie kreski. A wtedy zrezygnuje z konsultacji ze mną, czego życzę z całego serca. Co sądzą państwo o takim pomyśle?
– Mnie się podoba i nie tylko przez koszty tutejszych wizyt. A to gwarancja? Może pan takie dawać? Bez żadnych badań? – zaczynam być opryskliwy.
– Nie mogę. Nigdy. Nawet po diagnostyce. Ale uważam, że warto chociaż raz spróbować bez radykalnych środków. Ja wiem, czym to wszystko pachnie i staram się chronić przed często zbędną machiną. Państwu daję raptem miesiąc ochronny. I to dlatego, że jeśli w ogóle istnieje jakiś problem, powinniśmy szybko zaradzić. Pary młodsze wysłałabym aż na rok do łóżka chyba, że miałyby za dużo pieniędzy i czasu. Proszę mi wierzyć, diagnostyka płodności jest bardzo kosztowna pod wieloma względami, dlatego najdłużej jak to możliwe, należy jej unikać. Dla dobra ludzi i związku. Jeśli w tym miesiącu się nie uda, gwarantuję, że natychmiast się państwem zajmę. Poważnie, szybko i kompleksowo. Jeśli będzie potrzeba. Jeśli będzie kolejny cykl. Dotychczasowe próby były krótkie i niedokładne, dlatego na dzień dzisiejszy nie doszukiwałbym się problemów z płodnością.
– Rozumiem – akceptuję zalecenia.
– Poproszę teraz pana o opuszczenie gabinetu.
– Jasne.
Wychodzę. W recepcji uiszczam opłatę za wizytę. Kwota nie robi na mnie wrażenia. Już nie zastanawiam się nad ceną, jaką trzeba ponieść za posiadanie dziecka. Czekam, aż Aneta zakończy konsultację. Zgodnie z poleceniami, nie poświęcam wolnego czasu na palenie. Wszystko to, co usłyszałem na końcu, trochę mnie przeraża. Pierwszy raz czuję się staro, pierwszy raz czuję, że czas przeciekł przez palce i już na pewne rzeczy może być za późno. A skoro lekarz unika diagnostyki – za którą pewnie postawiłby sobie kolejny dom na Woli Justowskiej – rzeczywiście musi mieć destrukcyjne skutki uboczne. Nie bez przyczyny etyka nie pozwala ginekologowi narażać na nią ludzi. Nie chcę, żebyśmy z Anetą przechodzili przez taką drogę. To dziecko ma być próbą dla naszego związku, a nie same starania o nie.
Zaczynam zaciskać kciuki. Odczuwam presję, bo już wiem, ile zależy od najbliższego miesiąca, a nawet trzech tygodni. Jak wiele zależy od mojego zdrowia, kondycji, jakości nasienia, plemników. Modlę się, żeby nie były ślepakami. I wtedy otwierają się drzwi gabinetu . A w nich staje lekarz.
– Mogę pana jeszcze na chwilę prosić?
– Oczywiście. – Kolejny raz zasiadam obok Anety, naprzeciw położnika.
– Po wywiadzie i tym, co zobaczyłem na ultrasonografie szacuję, że za jakiś tydzień nastąpi odpowiedni moment na do zapłodnienia. Ażeby próby były skuteczne, muszę państwa prosić o pięciodniową wstrzemięźliwość seksualną przed wystąpieniem owulacji. To pozytywnie wpłynie na ilość i jakość nasienia. Rozumiemy się? To jest do zrobienia?
– Tak – z Anetą odpowiadamy równocześnie. Moja deklaracja wywołuje w niej nie lada zdziwienie. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Świetnie. My, droga pani, widzimy się za trzy dni na kolejnym usg. W tym przypadku, pana obecność nie jest obowiązkowa. Zresztą, bez urazy, ale mam nadzieję, że już w ogóle się nie zobaczymy.
Oddycham z ulgą na myśl, że to moja ostatnia wizyta u specjalisty leczenia chorób kobiecych.
[ Dodano: Czw 28 Mar, 2013 ]
Oczywiście podczas tego miesiąca kwarantanny tytuł zdążył się zmienić. "Miłość na szkle" - wersja... na dzień dzisiejszy
