Zaczęło się całkiem niepozornie.
Pamiętam, że było to pewnego letniego popołudnia. Chyba w lipcu. A lipiec był wtedy naprawdę gorący. Nie dało się nawet dobrze wyspać, bo po kilku godzinach cała pościel była mokra i cała się lepiła. W tamtych dniach wypociłem chyba wszystko co wypiłem od początku roku. I wszędzie były pootwierane okna. Tak, pamiętam to dokładnie, bo słyszałem wszystko co działo się na zewnątrz. Naprawdę, upałów większych niż tamte nie pamiętam do dziś.
Któregoś takiego popołudnia oglądałem telewizor. Kompletnie nie mogłem się skupić na programie, fotel był cały mokry i wszystko mnie swędziało, a ja nie mogłem znaleźć wygodnego miejsca. Kończyłem chyba drugą butelkę coli. Właśnie miałem iść do lodówki kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Nie spodziewałem się nikogo, wszyscy znajomi pochowali się w domach przed upałem, nie czekałem też na żadną przesyłkę. Spoconą ręką chwyciłem za tłustą od potu klamkę. Mym oczom ukazała się sylwetka kuriera. Chyba zobaczył zdziwienie na mojej twarzy, bo szybko zagaił:
- Pan Myślicki? – zapytał.
Kiwnąłem głową.
- Mam dla pana list, proszę tu i tu podpisać – wyćwiczonym ruchem podstawił mi pod nos kartkę z podkładką, do ręki wpychając długopis.
- Mogę wiedzieć od kogo to? – zapytałem, nie wiedząc czego potwierdzenie odbioru mam właśnie podpisywać.
- Arnold Plumer, list nadany dzisiaj rano, z podwyższonym priorytetem. Szczerze mówiąc, dawno nie spotkałem się z czymś takim… Kto w dobie komórek i internetu zawracał by sobie tym głowę? No, ale ja tu jestem tylko od doręczania – dokończył kurier, widząc, że właśnie skończyłem podpisywać papiery.
Wręczył mi kopertę i zniknął w mgnieniu oka.
Arnold Plumer. Kto to jest? Nazwisko kompletnie nic mi nie mówiło. Nerwowo rozerwałem kopertę i przeczytałem list. Okazało się, że ten cały Arnold to niby nieznany brat mojego ojca. Co prawda kiedyś nawet o nim słyszałem, ale raczej z tej złej strony. Tata opowiadał, że jego starsy brat, którego imienia nadal nie mogłem skojarzyć, zamordował kiedyś kobietę i trafił na spory szmat czasu za kratki. Od tamtej rozmowy kompletnie o nim zapomniałem, bo i co na dobrą sprawę mieliśmy ze sobą wspólnego?
Pisał, że nie miał innego sposobu na skontaktowanie się ze mną jak przez pocztę – nie znał mojego numeru telefonu ani adresu skrzynki internetowej, a jedyny adres jaki miał to dom moich zmarłych rodziców, w którym obecnie mieszkam. Koniecznie chciał się ze mną skontaktować, podał nawet swój numer telefonu i jeśli dostałbym ten list, prosił o pilny kontakt.
Na pierwszy rzut oka wydało mi się to bardzo ciekawe i intrygujące. Czego ten człowiek mógł ode mnie chcieć? Wiele nie myśląc chwyciłem za komórkę i wklepałem podany numer. Czekałem w dużym napięciu, aż po kilku sygnałach, kiedy już chciałem kończyć połączenie, ktoś odebrał.
- Tak, słucham? – usłyszałem poważny głos starszego mężczyzny.
Przez moment zaniemówiłem, aż w końcu po głębokim wdechu, zacząłem:
- Witam, z tej strony Adam Myślicki. Właśnie dostałem pański list. Mógłbym się dowiedzieć o co panu chodzi?
- Adam, to naprawdę ty? – w głosie staruszka dało się usłyszeć ulgę i radość. – Pewnie mnie nie pamiętasz, ale to ja, wuj Arnold. Chłopie… Kiedy cię ostatnio widziałem miałeś chyba ze dwa lata. Ile to czasu minęło…
- No, faktycznie sporo. Ale o co chodziło panu z tym listem? – zacząłem trochę mocniej naciskać, nie mając ochoty słuchać dalszej części nostalgicznych wywodów starego recydywisty.
- A tak, przepraszam, list. Pamiętasz może dom swoich dziadków, znaczy moich i twojego ojca rodziców?
Szczerze mówiąc znałem ten dom tylko ze zdjęć, ojciec nie chciał jeździć od dnia kiedy jego brat zabił na podwórzu człowieka.
- No niespecjalnie, tylko ze zdjęć… - odpowiedziałem. – Tata nie chciał tam jeździć od kiedy… Od kiedy zrobił pan… tamtą rzecz – kompletnie nie wiedziałem jak to subtelnie ująć, wybrałem najprostszą linię oporu.
- Tak, o tym też będziemy musieli porozmawiać – powiedział z nutką zadumy w głosie Arnold. – Słuchaj, mam do ciebie serdeczną prośbę, bardzo ważną. Musimy się spotkać w tym domu, jak najszybciej. Co ty na to?
Zdziwiła mnie ta propozycja, ale ze względu na urlop który właśnie miałem, brak lepszych perspektyw oraz niezbyt trzeźwe myślenie związane z ciągłymi upałami pociągnąłem temat dalej:
- Co jest tak ważne, że nie możemy tego wyjaśnić telefonicznie? Do tego przecież ten dom jest pod Poznaniem, to spory kawałek ode mnie – tłumaczyłem, jednak już w tamtej chwili nabrałem ochoty na ten wyjazd i czekałem tylko na to jak Arnold będzie mnie namawiał.
- Uwierz mi, naprawdę musisz tu przyjechać. Są sprawy które musimy omówić osobiście i najlepszym miejscem do tego będzie ten dom. To jak?
Było w tym wszystkim coś tajemniczego i niesamowicie intrygującego. Co mogło kryć się za tymi niedopowiedzeniami?
- Dobra, komendant dał mi właśnie tydzień wolnego, także mogę wyskoczyć na parę dni. Niech pan poda dokładny adres. Będę jutro około południa, pasuje?
Ucieszony mężczyzna podał mi namiary, które następnie wklepałem w nawigację i nazajutrz, z małą torbą podróżną ruszyłem na niespodziewane wakacje. Tak przynajmniej myślałem…
Dzięki świetnie sprawującej się klimatyzacji bez większych problemów dotarłem do zapadłej dziury pod Poznaniem, w której mieszkał mój nowopoznany wujek. Kiedy tylko zajechał pod wskazany adres, ruszył mi na powitanie. Na oko miał może 70 lat, długi siwe włosy, kilkudniowy zarost i grube okulary, z jeszcze grubszymi czarnymi oprawkami. Ubrany był dosyć osobliwie – miał na sobie za duże o dwa rozmiary bokserki, resztę wychudzonego ciała zakrył szlafrokiem. Na długich i niesamowicie cienkich stopach miał ogromne papcie. Typ szalonego naukowca z amerykańskich filmów. Nie wiem jak ktoś taki mógł odsiedzieć wyrok za morderstwo.
Dom wyglądał całkiem inaczej niż to sobie wyobrażałem – spadzisty dach porośnięty gdzieniegdzie azbestem, stare drewniane okna, stare mury i rosnące zewsząd zielsko. Widać, że ktoś od dawna tutaj nie mieszkał.
Zapomniany wujek niespodziewanie rzucił się mi na szyję i mocno przytulił. Usłyszałem jak głośno podciąga nosem i cicho łka. Chwycił mnie mocno za twarz i przez kilka sekund przypatrywał się mojej twarzy, z ogromnych uśmiechem na ustach. Z oczu popłynęły mu łzy.
- Adam, to naprawdę ty… - powiedział z niedowierzaniem. – Nie mogę w to uwierzyć. Mam ci tyle do powiedzenia.
Kompletnie nie wiedziałem jak się wtedy zachować.
- Tak, wuju, to ja – wypaliłem. – Może wejdziemy?
- Ach, tak tak, zapraszam – i ruszył swoim dziarskim krokiem naprzód.
Zabrałem z tylnego siedzenia torbę i ruszyłem za nim. Z wewnątrz dom nie prezentował się o wiele lepiej niż na zewnątrz. Na ganku stały stary stół, a w rogu ktoś ustawił ogromne lustro, z kilkoma sporymi plamami rdzy. W całym pomieszczeniu unosił się trudny do opisania, duszny zapach. Przed nami były trzy pary drzwi – jedne prowadziły do małego pokoiku w którym było strasznie zimno, drugie do łazienki, a trzecie do kuchni i dalszej części domu.
- Kawy czy herbaty? – krzyknął Arnold.
- Kawy. Najlepiej rozpuszczalnej, bez niczego – odpowiedziałem, rozglądając się po domu.
Może był stary i wymagał trochę remontu, ale naprawdę miał swój klimat. Spodobał mi się.
Rzuciłem torbę na wysokie łóżko, stojące pod ścianą i wróciłem do kuchni.
- No więc o co chodzi z tym spotkaniem?
Arnoldowi jakby odjęło siły i powoli, z wyraźnym trudem usiadł na krześle naprzeciw mnie.
- Tyle do opowiedzenia, tak mało czasu… To może zacznijmy od tego co wiesz?
Spojrzałem pytająco w stronę starca.
- Jak to co wiem?
- No o mnie i o tym całym domu. Bo chyba ojciec albo matka coś ci kiedyś mówili?
- A tak, ale to stare historie, nawet ich dobrze nie pamiętam – odpowiedziałem. – Ale dobrze, niech ci będzie, coś tam opowiem. A więc w tym domu mieszkaliście wy, znaczy ty i mój tata, z dziadkami. No i kiedyś tam… - właśnie dotarłem do momentu, w którym kompletnie nie wiedziałem jak się zachować. – No wiesz, zabiłeś tamtą kobietę, poszedłeś do więzienia, twoi rodzice i mój ojciec wyprowadzili się stąd, tobie zostawili ten dom, bo według nich „morderca powinien mieszkać w mordowni” i nie chcieli mieć z tobą kontaktu od tamtej pory. To chyba tyle, uwierz mi, nie byłeś naszym głównym tematem rozmów przez ostatnie lata, wczoraj jeszcze nawet dobrze nie pamiętałem jak się nazywasz.
- Tak jak się spodziewałem – odparł w głębokim zamyśleniu. – Będę ci musiał sporo wytłumaczyć… Przygotuj się na to, że w sporo rzeczy które za moment usłyszysz ciężko będzie ci uwierzyć, uznasz mnie za kompletnego wariata, ale chociaż okaż tyle szacunku i nie odzywaj się do końca opowieści, dobrze?
Skinąłem lekko głową i pozwoliłem mu mówić. A on zamknął oczy, oparł się swobodnie na krześle i zaczął swój wywód:
- Pierwsze co musisz wiedzieć – nigdy w życiu nikogo nie zamordowałem, nawet nie pobiłem.
Chrząknąłem, próbując stłumić śmiech.
- Słuchaj, jeśli ciągnąłeś mnie tutaj tylko po to aby zrzucić z siebie winę to daj sobie spokój. Wypiję tylko kawę i zabieram się stąd – zdenerwowany wziąłem głęboki łyk czarnego płynu.
- Miałeś nie przerywać, zresztą, wiedziałem że tak zareagujesz. Ale daj mi po postu dokończyć, to wszystko – po chwili oczekiwania zaczął znowu mówić. – Może faktycznie zacznę od innej strony, bo chyba tylko tak da się to wytłumaczyć. Tak więc, kiedy byłem nastolatkiem zaczęły nawiedzać mnie dziwne sny. Śniły mi się jakieś rytuały, dziwni ludzie, straszne morderstwa. Myślałem, że to od książek, wtedy strasznie zaczytywałem się w Lovecrafcie. Aż którejś nocy budząc się targany kolejnym koszmarem, zauważyłem coś dziwnego. Na podwórku była jakaś biała postać. Weszła do stodoły, ruszyłem za nią. Nie wiem czy wiesz, ale pod stodołą jest pomieszczenie, taka trochę większa piwnica. Zobaczyłem jak postać tam wchodzi. Ruszyłem za nią i omal nie zemdlałem od widoku tego, co tam zobaczyłem – pod jedną ze ścian, na ogromnym stole, będącym pewnie ołtarzem, leżała martwa dziewczyna. Nie znałem jej. Tyłem do mnie, pochylony nad jej brzuchem stał jakiś mężczyzna, w rogu stała właśnie ta biała postać, z kilkoma innymi sobie podobnymi. Stałem tak w bezruchu, aż w końcu któraś z jasnych zjaw zareagowała, pokazując na mnie palcem. Mężczyzna odwrócił się. Uwierz mi, był to straszny widok. Na głowie miał założone coś w rodzaju hełmomaski, zasłaniającej mu całą czaszkę, zostawiając na widok tylko usta. A miał je całe we krwi, tak samo jak dłonie. Zobaczyłem, że martwa dziewczyna ma ogromną dziurę w brzuchu. W tej samej chwili mężczyzna zaczął mówić jakieś niezrozumiałe słowa, idąc w moją stronę. Wiele nie myśląc, uciekłem stamtąd w podskokach. Nazajutrz, z sercem podchodzącym do gardła, znowu udałem się do piwnicy. Nie było tam nic świadczącego o zeszłonocnych wydarzeniach. Jednak, kiedy podszedłem do ściany na której opierał się ołtarz, zobaczyłem, że są tam wypisane jakieś znaki i wyrysowane niezrozumiałe symbole. Wróciłem tam potem z moim dobrym kolegą, pasjonatem archeologii i wiesz co się okazało?
Mówię wam, jeszcze nikt tak mnie nie zaciekawił jak Arnold. Jego historia pomimo swojej nierealności i głupoty, pochłonęła mnie całkowicie. Widząc wyraz mojej twarzy, staruszek dalej ciągnął swoją opowieść:
- No więc wyszło na to, że jest to język starego pogańskiego ludu, żyjącego w okolicach VII wieku przed naszą erą. Nie pamiętam już dokładnie znaczenia tych słów, ale wynikało z nich pokrótce, że jest to miejsce gdzie lud ten składa ofiary swoim bóstwom. Wyobrażasz sobie? Skąd to się tam w ogóle wzięło, w naszej piwnicy, na kompletnym zadupiu? No ale nic, zaczęliśmy drążyć dalej myśląc, że znajdziemy coś więcej, niestety… Przez kilka dnia próbowaliśmy znaleźć tam coś więcej, coś co mogłoby nas naprowadzić na cokolwiek, aż wtedy nadeszła ta noc… Jak zwykle obudziłem się w nocy, tym razem z przyzwyczajenia, bo o dziwo nic mi się nie śniło. Znowu ta sama postać chodziła po podwórzu. Tak jak ostatnio ruszyłem za nią i wylądowałem w piwnicy. Na ołtarzu leżała inna dziewczyna. Tym razem nie było mężczyzny, tylko ja, zjawa i przyszła ofiara. Bo jeszcze żyła. Podszedłem do leżącej, chciałem pomóc jej jakoś się wydostać i właśnie od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przynajmniej tak myślę, bo tak naprawdę obudziłem się na środku podwórza, leżąc na ciele tej dziewczyny z umoczonym krwią nożem. To co działo się potem jest nieważne… - chwila ciszy, podczas której wlepił swój pełen nadziei wzrok w moją twarz bez wyrazu. – Co ty na to?
Zmieszałem się.
- Co ja na to? No strasznie fajna ta twoja historia, ale myślałeś, że ja w to uwierzę? Daj spokój, człowieku, tak ciężko jest się tobie po tylu latach przyznać, że zabiłeś tą dziewczynę?
Tylko westchnął i wstał, wychodząc z kuchni.
- Chodź tutaj – krzyknął z drugiego pokoju.
Zobaczyłem, że wyciągnął sporych rozmiarów zeszyt, z ogromną ilością notatek, wydruków i zdjęć.
- Spodziewałem się, że tak to przyjmiesz, ale mam coś więcej. Nie dziwię ci się, że całą tą historię uznałeś za niezłą bajkę, ale pozwól mi na obronę – uśmiechnął się do mnie. – Zapewne pamiętasz mojego znajomego archeologa? On również strasznie wciągnął się w tą historię i jako jedyny nie odwrócił się ode mnie podczas mojego pobytu w… sanatorium. Dalej drążył tą sprawę i o to co wydrążył.
Muszę przyznać, że Arnold miał niesamowity dar opowiadania. Ledwo zaczął mówić, a ja już zapomniałem o wszystkim wokół, a także o tym, że nie zdążyłem nawet usiąść. Usadowiłem się wygodnie na krześle, nie odrywając wzroku od starca, i słuchałem dalej.
- Tak więc cała ta religia, której obrządku byłem świadkiem, ma swoich wyznawców do dzisiaj. Przez wieki ulegała licznym zmianom i dzisiaj nieliczni jej wyznawcy nie przypominają ani trochę dawnych dzikusów. Tutaj możesz sobie o tym więcej poczytać – podał mi kilka gęsto zadrukowanych kartek. – Poczytaj sobie zwłaszcza akapity o klątwach, bo to będzie ważne dla dalszej historii… Tak więc wiedziałem już nieco więcej o tym co się stało, a że jak wiesz we więzieniu jest sporo czasu na naukę, przez kilka miesięcy dokładnie przestudiowałem całą tą religię. I jedyną rzeczą, która w jakikolwiek sposób wiązałaby się z moim przypadkiem była właśnie ta klątwa. Wynikało z tego, że mimo wszystko była to religia bardzo zabobonna i do teraz wyznawcy lubują się w rzucaniu klątw i różnych innych zaklęć. Sam na początku w to nie wierzyłem, aż do momentu kiedy wreszcie namówiłem ojca aby mnie odwiedził. Nie chciałem się przed nim tłumaczyć czy przepraszać, po prostu miałem do niego kilka pytań. Wiesz dlaczego?
- Nie, ale powiedz – poprosiłem z dziecięcą naiwnością.
- Najpopularniejszą klątwą rzucaną przez wyznawców tej religii było przekleństwo pierworodnego. Polegało to na tym, że kiedy męskiemu nosicielowi klątwy urodzi się pierwszy syn, jest on w pewien sposób przeklęty. Zwiastunem zbliżającego się końca są dziwne sny i przewijająca się w nich biała zjawa. Wtedy dzieje się coś strasznego. Mówi ci to coś?
- Identycznie jak u ciebie, ale skąd to się wzięło? Dziadek był nosicielem klątwy? Jak?
- Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ale byłem pewny, że stary cos ukrywa. Wreszcie zdecydował się mnie odwiedzić, oczywiście w tajemnicy przed matką, i wyjawił wszystko.
- No i z czego w końcu to się wzięło?
- Tatuś miał romans. Już podczas małżeństwa z mamą. A wiesz kogo sobie upatrzył na kochankę? Córkę kapłana tej religii. I nie byłoby w tym nic złego, ale on był już w związku, na dodatek niecały rok po ślubie. A wiedz, że jednym z największych upokorzeń jakie może być w tym wyznaniu to fakt bycia w związku z kimś kto był już kiedyś zamężny lub co gorsza aktualnie jest w związku. Kiedy tylko jej ojciec się o tym dowiedział, rzucił na starego klątwę. Ten oczywiście go wyśmiał, powiedział, że oni wszyscy są siebie warci i koniec romansu. Z czasem zapomniał o wszystkim, żyliśmy sobie dobrze, aż do tamtej nocy… Ot, cała historia.
Przez kilka sekund siedziałem jak zaczarowany, starając poukładać sobie to co usłyszałem przez ostatnie minuty. Kiedy wreszcie dotarło do mnie gdzie jestem, powiedziałem:
- Słuchaj, to naprawdę strasznie dziwnie brzmi i w ogóle, ale muszę przyznać, że mógłbym w to uwierzyć. Wiesz co? Daj mi czas na przetrawienie tego wszystkiego, okej? Poczytam sobie trochę, pomyślę nad tym i zobaczę co da się zrobić… - wtedy coś mnie tknęło. - A właśnie, co ja w ogóle mam zrobić z tą wiedzą? Chciałeś się tym tylko ze mną podzielić czy może co więcej?
- Jeszcze się nie domyśliłeś?
- Czego?
- Jesteś pierwszym synem Stacha. O ile dobrze pamiętam jest jeszcze starsza od ciebie Magda, ale jej to nie dotyczy i nie chciałbym żeby się o tym wszystkim dowiedziała.
- I sugerujesz, że jestem następny w kolejce do klątwy? – kiedy zdałem sobie sprawę w jaki sposób cała ta szopka tyczy się bezpośrednie mnie, znowu zacząłem logicznie myśleć i uznałem, że historia faktycznie została wyssana z palca.
- Spokojnie, poczytaj sobie trochę, przemyśl to, spisz pytania, potem porozmawiamy. Idę na mały spacer, jeśli chcesz możesz iść ze mną albo zacząć zagłębiać się w lekturę.
Spojrzałem na stosik kartek leżących przede mną i zdecydowałem się zostać.
Mały spacer zajął Arnoldowi ponad trzy godziny. Przez ten czas moje nastawienie do niego i nowej sytuacji zmieniło się diametralnie. Kiedy tylko wszedł domu, doskoczyłem do niego:
- Słuchaj, rzuciło mi się w oczy jedno, co właściwie powinienem już był zauważyć podczas naszej rozmowy. Przecież ty jesteś pierworodnym i to twoje dzieci mają być niby przeklęte. Skoro mojego ojca to nie dotyczy, mnie chyba również?
- Niby tak, ale mając na uwadze, że twoim biologicznym ojcem jestem ja, to tak naprawdę…
- CO???!!! – zrobiło mi się słabo.
- Jak to co? – Arnold wyraźnie się zmieszał. – Ty naprawdę tak mało wiesz? Oni nic ci nie powiedzieli? – stary ukrył twarz w szorstkich dłoniach. – Tak naprawdę to ja jestem twoim biologicznym ojcem, urodziłeś się we więzieniu i razem z twoją matką zadecydowaliśmy abyś dostał się pod opiekę do mojego brata. Na początku wszystko było idealnie, z czasem i jemu zaczęło odbijać, utrudniał mi z tobą kontakt, aż wreszcie któregoś razu widziałem ci po raz ostatni… Miałeś chyba dwa lata, już nie pamiętam.
- O cholera, człowieku, co ty w ogóle gadasz? – kompletnie nie wiedziałem jak się zachować.
- Daj spokój, dlaczego miałbym kłamać? Po prostu, twoi rodzice ukrywali przed tobą bardzo wiele, masz szczęście że spotkałeś mnie i wyprowadziłem ciebie choć z trochę z tej niewiedzy.
Siedziałem przez moment w ciszy, nie pamiętając co w ogóle chciałem powiedzieć. Wreszcie zdołałem pozbierać myśli.
- Okej, niech będzie, i tak muszę to przetrawić… Druga sprawa to mój syn. Z tego co wyczytałem klątwa działa na co drugie pokolenie, tak? Czyli jeśli trafiło na ciebie, to następny będzie mój syn, którego jesteś tak jakby… dziadkiem. Ale wy nie możecie zdjąć tej klątwy, może to zrobić tylko ktoś z pokolenia między wami, tak?
- Dokładnie! – Arnold odzyskał dawny wigor, podniósł się gwałtownie i klasnął uradowany.
- Spokojnie – pohamowałem jego entuzjazm. – Skąd w ogóle wiesz, że mam dziecko?
- Twój kochany tatuś mi napisał. Przy okazji życzeń bożonarodzeniowych… - stary wyraźnie zmarkotniał. – Dasz wiarę? Maciek urodził się w marcu, a ten pajac w kartce świątecznej, jak gdyby nigdy nic pisze mi że mam wnuka, na dodatek od kilku miesięcy. Właśnie wtedy zacząłem na poważnie myśleć o klątwie oraz o tym jak ją zdjąć.
- No właśnie, wychodzi na to, że o 3.33 w noc pełni księżyca mam szukać białej zjawy i iść za nią do miejsca rytuału, zabijając mężczyznę z hełmie. Wiesz kiedy pełnia?
- Za cztery dni.
Czas ten spędziliśmy na długich rozmowach – o wszystkim. O tym jak będzie wyglądała ta noc, ale także o Maćku, o rodzicach, o latach Arnolda spędzonych we więzieniu, o tym jak dziadek wymusił na nim zmianę nazwiska i o moich ulubionych książkach.
Wreszcie nadeszła wyczekiwana noc. Wszystko zaczęło się zgodnie z planem – punktualnie o 3.33 na podwórzu pojawiła się biała zjawa. Nie widziałem jej twarzy zakrytej pod ogromnym kapturem, ale mógłbym przysiąc, że nie dotykała ziemi. Ku zaskoczeniu moim i Arnolda nie skierowała się do stodoły tylko ruszyła w stronę wsi. Zdezorientowany ruszyłem za nią, ściskając za pazuchą odbezpieczoną broń. Wreszcie zatrzymała się u drzwi jednego z domostw. Wyglądało podobnie jak te w którym mieszkał Arnold. Zjawa przeniknęła przez drzwi, które po kilku sekundach samoistnie otworzyły się przede mną. Z pomieszczenia na końcu korytarza dobiegało jaskrawe światło. Trzymając mocno w obu dłoniach pistolet wparowałem do pokoju. Ujrzałem ten sam obraz, który został opisany przez Arnolda – młoda kobieta na ołtarzu, a nad nią pochylony mężczyzna. Tylko nigdzie nie widziałem białej zjawy…
Mężczyzna wyprostował się i spojrzał w moją stronę. Widok jego zakrwawionej twarzy i zmasakrowanego ciała dziewczyny wzbudził we mnie impuls. Momentalnie wycelowałem w mężczyznę i trafiłem go dwa razy w głowę. Kule z łatwością przebiły się przez makabryczny hełm, grzęznąc w mózgu. Padł bezwładnie na ziemię. Po kilku sekundach czułem, że robię się coraz bardziej senny. Próbowałem wyjść na zewnątrz i wrócić do chaty, jednak upadłem na progu. Ale zrobiłem to co miałem do zrobienia. Udało mi się. Arnold był zadowolony, gdybym wtedy nie zemdlał pewnie by mnie pochwalił. Co było dalej niestety nie wiem, za to wy wiecie doskonale…
…Tak, wiemy panie Myślicki – odparł, kręcąc głową lekarz. – Pozwoli pan, że wyjdę na chwilę. Proszę napić się wody albo po prostu poczekać kilka minut.
Po drugiej stronie lustra weneckiego stało troje ludzi. Elegancko ubrana para i zapewne drugi lekarz, w takim samym białym fartuchu jak ten przesłuchujący.
- Widzą państwo jak to wygląda – powiedział wchodzący psychiatra. – Kompletnie oderwany od rzeczywistości, nie powinno się go sądzić. Bez dwóch zdań zabił tego księdza, ale ta sekta tak go omamiła… Dawno nie widziałem, żeby ktoś miał tak namieszane w głowie…
- Czyli co, psychiatryk? – zapytała kobieta
Odpowiadającemu lekarzowi przeszkodził huk bitego szkła. To Myślicki, chcąc nalać sobie wody upuścił pełen dzban.
- Przepraszam – odpowiedział z dziecięcym uśmiechem, rozglądając się wokół.
- Nic tam, posprzątamy – powiedział drugi z lekarzy.
- Tak więc wracając do tematu – tylko leczenie psychiatryczne. Zapewne do końca życia, bo do więzienia to on się kompletnie nie nadaje.
Ktoś zapukał w lustro weneckie. Cała czwórka po drugiej stronie wpatrywała się teraz w stojącego przed nimi Myślickiego. Stał przed nimi z uśmiechem na ustach, machając na pożegnanie. W jednej dłoni ściskał kawałek szkła, którym kilka sekund później podciął sobie gardło. Czerwona substancja ochlapała taflę lustra, tworząc makabryczną mozaikę.
2
Łał. Zaskoczyłeś mnie. Pozytywnie.
Biorąc sobie do serca swoje doświadczenia z ocenami na blogach oraz pytanie jednego z użytkowników, do czego tak naprawdę służy Weryfikatorium, postanowiłam odnieść się przede wszystkim do fabuły Twojego tekstu.
Błędy językowe wskażę tylko trzy, te, które najbardziej mnie rażą. Resztę z pewnościa wyłuszczą ci inni, albo sam je znajdziesz. Jeżeli nie - służę pomocą.
Błędy:
cała pościel była mokra i cała się lepiła. - powtórzenie.Myślę, że druga "cała" jest tu niepotrzebna. Może lepiej brzmiałoby coś w stylu: cała pościel była mokra i nieprzyjemnie lepiła się do ciała.
długi siwe włosy - długie, musiałeś przeoczyć literówkę.
Niedociągnięcia:
hełmomaski - nie wiem czemu, ale to określenie mnie rozbawiło. Czy taki efekt chciałeś osiągnąć? Jeśli tak - ok, jeśli nie - mógłbyś to zastąpić jakimś innym słowem, bo burzy zarysowany wcześniej nastrój grozy.
uciekłem stamtąd w podskokach - okerślenie "w podskokach" kojarzy mi się z radością, zwłaszcza w przypadku dziecka, toteż nieszczególnie tutaj pasuje. Chyba, że chodziło ci o groteskowy efekt, ale osobiście bym to poprawiła.
Tyle, jeśli chodzi o język i ortografię, przechodzę do fabuły
Kiedy zaczynałam czytać twoje opowiadanie, obawiałam się, że będzie jednym z wielu, nieciekawym, płytkim i ogranym. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że wstęp mnie znudził. Miałam już wyłączyć okienko z twoim tekstem, stwierdzając, że przy gorączce 37 stopni niekoniecznie chce mi się to czytać, gdy doszłam do rozmowy Myślickiego z Arnoldem. Zaczęło mnie wciągać. Potem znowu było trochę słabiej, zwłaszcza ten fragment, gdzie Myślicki zaczyna czyta o rytuałach. Moment, w którym Myślicki dowiaduje się, że Arnold jest jego biologicznym ojcem jakoś do mnie nie przemówił. Reakcja Myślickiego była w moim odczuciu troszkę sztuczna, choć mogę się mylić, bo mi nigdy nikt niczego takiego nie oświadczył
Ale, ale, bo ty tu czytasz tę moją opinię i zastanawiasz się, czemu przeczę tym pozytywnym wrażeniom, o którym wspomniałam na początku swojego postu.
Ostatni fragment jest po prostu genialny. Taki... nieprzewidywalny, zaskakujący... Nie spodziewałam się takiego rozwiązania, a po ponownym przeczytaniu tekstu stwierdzam, że nie jest ono dodane na siłę - wbrew wszystkiemu dość logicznie zgrywa się z całością.
Podsumowując - popraw wstęp (może w ogóle wykasować pierwszy akapit..?) i kawałek rozmowy z Arnoldem, ten o ojcostwie. I będzie super
Biorąc sobie do serca swoje doświadczenia z ocenami na blogach oraz pytanie jednego z użytkowników, do czego tak naprawdę służy Weryfikatorium, postanowiłam odnieść się przede wszystkim do fabuły Twojego tekstu.
Błędy językowe wskażę tylko trzy, te, które najbardziej mnie rażą. Resztę z pewnościa wyłuszczą ci inni, albo sam je znajdziesz. Jeżeli nie - służę pomocą.
Błędy:
cała pościel była mokra i cała się lepiła. - powtórzenie.Myślę, że druga "cała" jest tu niepotrzebna. Może lepiej brzmiałoby coś w stylu: cała pościel była mokra i nieprzyjemnie lepiła się do ciała.
długi siwe włosy - długie, musiałeś przeoczyć literówkę.
Niedociągnięcia:
hełmomaski - nie wiem czemu, ale to określenie mnie rozbawiło. Czy taki efekt chciałeś osiągnąć? Jeśli tak - ok, jeśli nie - mógłbyś to zastąpić jakimś innym słowem, bo burzy zarysowany wcześniej nastrój grozy.
uciekłem stamtąd w podskokach - okerślenie "w podskokach" kojarzy mi się z radością, zwłaszcza w przypadku dziecka, toteż nieszczególnie tutaj pasuje. Chyba, że chodziło ci o groteskowy efekt, ale osobiście bym to poprawiła.
Tyle, jeśli chodzi o język i ortografię, przechodzę do fabuły

Kiedy zaczynałam czytać twoje opowiadanie, obawiałam się, że będzie jednym z wielu, nieciekawym, płytkim i ogranym. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że wstęp mnie znudził. Miałam już wyłączyć okienko z twoim tekstem, stwierdzając, że przy gorączce 37 stopni niekoniecznie chce mi się to czytać, gdy doszłam do rozmowy Myślickiego z Arnoldem. Zaczęło mnie wciągać. Potem znowu było trochę słabiej, zwłaszcza ten fragment, gdzie Myślicki zaczyna czyta o rytuałach. Moment, w którym Myślicki dowiaduje się, że Arnold jest jego biologicznym ojcem jakoś do mnie nie przemówił. Reakcja Myślickiego była w moim odczuciu troszkę sztuczna, choć mogę się mylić, bo mi nigdy nikt niczego takiego nie oświadczył

Ale, ale, bo ty tu czytasz tę moją opinię i zastanawiasz się, czemu przeczę tym pozytywnym wrażeniom, o którym wspomniałam na początku swojego postu.
Ostatni fragment jest po prostu genialny. Taki... nieprzewidywalny, zaskakujący... Nie spodziewałam się takiego rozwiązania, a po ponownym przeczytaniu tekstu stwierdzam, że nie jest ono dodane na siłę - wbrew wszystkiemu dość logicznie zgrywa się z całością.
Podsumowując - popraw wstęp (może w ogóle wykasować pierwszy akapit..?) i kawałek rozmowy z Arnoldem, ten o ojcostwie. I będzie super

Graj tym, co masz. Próbuj i walcz.
3
Zdanie do poprawy. Powtórzenie - cała-cała. A zwrot "nie dało się wyspać" uruchamia w mojej głowie pytanie: "Co nie dało?". Ten bezosobowy zwrot nie jest najlepszy. Może po prostu: Chodziłem niewyspany, bo...Valrim pisze: Nie dało się nawet dobrze wyspać, bo po kilku godzinach cała pościel była mokra i cała się lepiła.
Swoją drogą - narrator coś za dużo i za obficie się poci. W jednym z kolejnych zdań ma mokry fotel, dodam, że "cały" fotel. To słówko cię prześladuje. Ile trzeba potu, by zmoczyć fotel?
Któregoś upalnego/któregoś tak upalnego/któregośValrim pisze:Któregoś takiego popołudnia oglądałem telewizor.
Oglądał telewizor zamień na oglądałem telewizję/oglądałem program w telewuzji
Pot to nie tłuszcz. Klamka mogła być co najwyżej mokra. Poza tym - czy klamka też się pociła? Bohater jej jeszcze nie dotknął, a ona już była spocona?Valrim pisze:Spoconą ręką chwyciłem za tłustą od potu klamkę
Bardzo górnolotnie, a to zwykły kurier. Za drzwiami stał kurier. Możesz dodać, że był spocony.Valrim pisze:Mym oczom ukazała się sylwetka kuriera.

Nie podoba mi się ten wstęp. Nie wiem co do dalszej części opowiadania ma to, że jest lipiec, że jest upał i co najważniejsze, że bohater poci się jak prosie. To są informacje całkiem zbędne. Nie możesz napisać po prostu, że pewnego upalnego popołudnia, kiedy starłeś się nie roztopić, kurier przyniósł ci list? Dwa zdania.Valrim pisze: Kto w dobie komórek i internetu zawracał by sobie tym głowę?
Niewiele myśląc...Valrim pisze:Wiele nie myśląc chwyciłem za komórkę i wklepałem podany numer.
Nie wiesz, czy był recydywistą.Valrim pisze:- No, faktycznie sporo. Ale o co chodziło panu z tym listem? – zacząłem trochę mocniej naciskać, nie mając ochoty słuchać dalszej części nostalgicznych wywodów starego recydywisty.
recydywa
1. «ponowne popełnienie przestępstwa przez osobę już karaną»
2. «ponowne wystąpienie objawów choroby»
3. pot. «grupa recydywistów»
4. «powtórzenie się jakiegoś negatywnego zjawiska»
Poza tym, przecież wiadomo o co chodzi z tym listem. Przecież znamy jego treść.
- O co panu chodzi? - zapytałem...
Powtarzasz informacje, raz jako myśli bohatera, drugi jako słowa wypowiedziane do telefonu. Czytelnik na pewno załapie, jeśli przeczyta to tylko raz.Valrim pisze:Szczerze mówiąc znałem ten dom tylko ze zdjęć, ojciec nie chciał jeździć od dnia kiedy jego brat zabił na podwórzu człowieka.
- No niespecjalnie, tylko ze zdjęć… - odpowiedziałem. – Tata nie chciał tam jeździć od kiedy… Od kiedy zrobił pan… tamtą rzecz – kompletnie nie wiedziałem jak to subtelnie ująć, wybrałem najprostszą linię oporu.
A ten dwukropek na końcu?Valrim pisze:Zdziwiła mnie ta propozycja, ale ze względu na urlop PRZECINEK który właśnie miałem, brak lepszych perspektyw oraz niezbyt trzeźwe myślenie związane z ciągłymi upałami PRZECINEK pociągnąłem temat dalej:
Azbest to nie roślina, nie może porastać.Valrim pisze:spadzisty dach porośnięty gdzieniegdzie azbestem
W życiu nie pozwoliłabym się tak powitać jakiemuś nieznanemu wujkowi. Ale widać twój bohater ma bardzo dużo rodzinnych uczuć. Do wujka, którego nie zna, widzi pierwszy raz w życiu, do tego wie, że jest on mordercą. Nieostrożny chłopak.Valrim pisze:Chwycił mnie mocno za twarz i przez kilka sekund przypatrywał się mojej twarzy, z ogromnych uśmiechem na ustach.
W środku/ Wewnątrz lepiej "w środku", unikniesz wtedy zbitki wewnątrz/zewnątrzValrim pisze:Z wewnątrz dom nie prezentował się o wiele lepiej niż na zewnątrz.
Ganek jest na zewnątrz domu.Valrim pisze:Na ganku stały stary stół, a w rogu ktoś ustawił ogromne lustro, z kilkoma sporymi plamami rdzy.
Skąd on to wie? Drzwi były otwarte? Wszedł do środka, do każdego pokoju? Opowiadasz historię z punktu widzenia bohatera, on nie jest wszechwiedzący.Valrim pisze:Przed nami były trzy pary drzwi – jedne prowadziły do małego pokoiku PRZECINEK w którym było strasznie zimno, drugie do łazienki, a trzecie do kuchni i dalszej części domu.
głęboki łyk - czyli jaki?Valrim pisze:zdenerwowany wziąłem głęboki łyk czarnego płynu.
A ja tak nie uważam. Arnold całe lata siedział w więzieniu, na pewno niejeden raz opowiadał tę historię, jeśli nie innym ludziom, to sobie rozpamiętując wydarzenia. Ma jedną, jedyną szansę, bu zainteresować bratanka swoją historią...Valrim pisze:Muszę przyznać, że Arnold miał niesamowity dar opowiadania.
Powiedz mi jak to możliwe, że w stodole znajduje się miejsce jakiegoś kultu, a nikt z domowników o tym nie wie?
Przeczytałam do końca, ale mnie nie powaliło na kolana. Rany, chłopie, aleś namieszał. Wujek to tatuś, którego tatuś został przeklęty przez tajemniczą sektę, a prawdziwy tatuś to nie tatuś, bo on dostał na wychowanie dziecko, które urodziło się w więzieniu. Ło! To mamusia też była skazana? A wujek/tatuś prowadzał dziecko na widzenia? A co się stało z mamusią? Dalej siedzi, ze nie zainteresowała się synem? Tu się zgubiłam.
Myślę, że za bardzo lecisz z tą historią. Zwolnij, daj się bohaterowi zastanowić, rozejrzeć w sytuacji. Bo na razie to jego działania są nieprawdopodobne. Spotyka nieznanego wujka i po jednej rozmowie zabija mężczyznę. Jakiś podatny na sugestie... Jego przemyślenia zamknąłeś w jednym zdaniu - poszedł na spacer i co? O czym myślał? Dlaczego się zgodził? Nie zażądał jakiegoś dowodu? Rozumiem, że chce przerwać klątwę, bo ma syna, na którego ona spadnie. Przyznasz, ze ten syn wyskakuje jak królik z kapelusza.
Ta opowieść jest zbyt zwięzła, za szybko lecisz z akcją, nie dajesz czytelnikowi czasu.
Pozdrawiam i powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf