Kalypso od Gargulców

1
KALYPSO OD GARGULCÓW

Jest późna pora.
Być może już za późna, leżysz, stygniesz na zielonej podłodze w domu Mości Kiści Mysza, ale może jest inaczej.
Może żyjesz.
*
A gdybyś żył... przypomniałbyś sobie?
Konie i wróżby?
Dym, proch, ogień?
Jasności wszelkie, ciemności, mary, zmory, miękkość?
Przypomniałbyś sobie gargulce tłoczące się pod wiatą, dwoje z nich może miało dziwne miny, patrzyli na ciebie... albo nawet nie patrzyli, tylko robili miny... Prawda? Pafnucy, prawda?
*
- Konie i wróżby, tak. Tak, coś takiego było, tak.
Magiozo stukał palcami w blat stołu. Bardzo, bardzo gorączkowo myślał, marszczył czoło, koślawił brwi nad zmrużonymi oczyma, bardzo, bardzo gorączkowo myślał.
Przypominał sobie konie, wróżby, dym, proch, ogień. Kalypso od Gargulców, późniejsze, męczące śnienia o tym co się zdarzyło albo o tym, co się nie zdarzyło wcale, gołębie z furkotem wylatujące z klatki, karty, szkło i pachnące płachty. Płachty, frędzle, koraliki, maleńkie dzwoneczki...
- Gargulce?
Gargulce pamiętał najmniej. Jak przez mgłę. Jakieś tam sugestie sylwetek... za dymem, o tak, za jesiennym, rozbuchanym dymem. Przez szczelinę między płachtami. Coś tam. Coś tam, pół gargulce pół coś innego.
Ale dwa z nich miały dziwne miny, owszem. Tyle pamiętał. Tego nigdy w życiu nie da rady zapomnieć.
- A czy Kalypso dobrze pamiętasz?
Magiozo musiał się zastanowić. Na chwilę spuścił wzrok na płaszczący się pod jego dłońmi obrus, zgniótł mózg w czaszce...
- Nie wiem.
Znów patrzył na tamtego, no przecież już go kiedyś widział... Tylko nie chciał patrzeć w oczy, gdy on patrzył. Nie chciał spotkać jego wzroku.
- W porządku. – Jazon oplótł palcami poręcze krzesła. - Mamy czas.
- Co się z nią stało?
- Hm? - Popielate spojrzenie zatrzymało się w połowie drogi między Pafnucym a tamtym. I wróciło. Siedząc ukryty za okrągłymi oczami mózg zrozumiał.
- C-co się stało z Kalypso od Gargulców? - zapytał ponownie magiozo, drżąc. Zęby zaczęły mu klekotać w ustach.
- To jeszcze... Jeszcze... - Jazon zmarszczył brwi. Na jego czole zalśniła warstwa potu. - Nie wiem – odparł w końcu ostrożnie. Ze zgrzytem odsunął krzesło, wstał, wytarł wilgotne dłonie o spodnie. - Chyba już pójdę, Pafnucy.
- Zaczekaj... czekaj, kim on jest? - Magiozo uniósł drżącą rękę, przyjrzał się jej niepewnie, wyciągnął palec i wskazał wreszcie na tamtego.
Jazon obejrzał się za siebie.
Tamten stał wsparty o o ścianę, zagłębiony w swojej własnej czasoprzestrzeni, a może całkiem zawieszony w czasie. Gdy obaj mężczyźni zwrócili się ku niemu z napięciem, uniósł głowę, popatrzył uważnie najpierw na Jazona, a potem na Pafnucego. Co dziwne, Pafnucy nie potrafił określić, czy oczy tamtego są niebieskie, czy też może brązowe.
- To jest – powiedział powoli Jazon. - To jest Tobiasz.
- Ale...
- Naprawdę muszę już iść, Pafnucy. Jest bardzo późno.
*
Dochodziła trzecia nad ranem.
Kalypso od Gargulców odnalazła śnieg, doktor ofiolog odnalazł Kalypso w śniegu.
- Dzień dobry! - szepnął, kucając obok kobiety. Przeczesał palcami jej czarne włosy, na których osiadła już biała kołderka, wyciągnął z kieszeni spodni szminkę i rozchylił wargi Kalypso. - Jestem doktor ofiolog. A to moi przyjaciele, Bruno i Kornik.
Z mroku w mrok przeszli dwaj mężczyźni, elegancki staruszek w buraczkowej marynarce i trochę młodszy od niego faun.
- Pewnie trudno ci w to teraz uwierzyć, kochanie – kontynuował doktor, starannie barwiąc usta Kalypso na czerwono. - ale naprawdę nie istniejemy. Zamknij oczy, no już. Zamknij oczka. To ci się tylko... To ci się tylko śni.
Ofiolog otrzepał garnitur ze śniegu i położył się obok Kalypso, skulił przy niej jak dziecko, jak smutny piesek.
Faun Bruno zaczął śpiewać.
*
- Naprawdę nie wiesz?
Jazon aż podskoczył. No co, przecież wiedziałem, że tu jesteś, pomyślał, przecież wiedziałem, że tu jesteś i że zaraz o to zapytasz...
Odwrócił się, spojrzał tam, gdzie cień padał w głąb oczodołów Tobiasza. Tobiasz patrzył na niego cały czas, łagodnie, ze zmęczeniem. Cień wciskał się w zagłębienia jego policzków, koszula zapadała się głęboko, jakby w środku nie było ciała. Na przedramionach wyraźnie zarysowane zielone ścieżki żył przywodziły na myśl śmierć w wannie. Jazon zaczął się znowu martwić, znowu uporczywie tłukła mu się o kant mózgu myśl, że gdzieś tam, daleko, daleko, w chatce na kurzej nóżce albo może jeszcze gdzie indziej, razem z jego Kobietą, żyje sobie Syn. Syn, będący synem. Jazona. A Tobiasz jest pewnie teraz mniej więcej w jego wieku.
- Czego naprawdę nie wiem?
Usiadł między donicami, na szerokim parapecie. Za jego plecami ciemniała siermiężna zimowa noc.
Za jego plecami ciemniała siermiężna zimowa kołysanka fauna.
- Co się stało z tą kobietą. - Tobiasz podniósł z biurka glinianą figurkę gargulca, odstawił bez zainteresowania, szarpnął głową, jakby chciał uwolnić się od jakiejś natrętności.
- Posłuchaj... - zaczął Jazon. - To jest bardzo trudne. Ciężkie.
- Domyślam się. - Znów złapał figurkę. Przyglądnął się jej, mrużąc oczy, uniósł spojrzenie na Jazona. - I ja tam byłem?
- Nie pamiętasz?
Tobiasz potrząsnął głową, pozostawił figurkę w powietrzu. Nie upadła.
- Po prostu nie jestem pewien, czy to prawda.
Jazon głośno wypuścił powietrze z płuc.
- Ciągle ich słyszę – powiedział cicho Tobiasz.
- Gdzie są?
- Na zewnątrz.
Zmrużył oczy. Między skroniami czuł puls zimowej kołysanki, mrukliwe jodłowanie na granicy ultradźwięków, wsiąkanie melodii w śnieg.
- Ten magiozo też ich widział. Ale nic nie pamięta – powiedział Jazon. - Podejrzewam, że Kalypso powiedziała mu coś o nich albo o tobie. Zobaczył ich w wizji... Zresztą gargulce też coś tam wiedziały. Tobiaszu – Głos Jazona zmiękł. - Jest już późno, nie powinno nas tu być. A tamci – wskazał podbródkiem na okno. - to naprawdę nie jest twoja wina.
Ścisnął krótko ramię Tobiasza i już udałoby mu się wyjść, gdyby nie Pafnucy, który jak spod ziemi wyrósł w progu drzwi.
- Dlaczego? - zawołał magiozo. W jego oczach lśniły przestrach i wielkie zagubienie. - Jazon, proszę, niech on przestanie! Niech przestanie śpiewać!
Brwi Jazona powędrowały wolno ku sufitowi i pewnie wzleciałyby w powietrze, gdyby właścicielowi nie udało się powstrzymać ich na szczycie czoła.
- Spokojnie, Pafnucy, usiądź, usiądź sobie tutaj. Powinieneś już spać, jest bardzo późno...
- Nie mogę spać, gdy on śpiewa – wymamrotał magiozo. Potoczył przerażonym spojrzeniem po izbie, po wszystkich lustrach, po półkach, figurkach, pieleszach, laleczkach, różowości, popatrzył na okno, szybę odbijającą markotnie jego pobladłą twarz, na firanki... I zatrzymał wzrok na Tobiaszu. Wzrok gwałtownie poszerzonych źrenic, no ale przecież, Pafnucy, nie ma się czego bać, naprawdę, to tylko chłopiec, przecież widzisz... Widzisz, Pafnucy, prawda?
Tobiasz łagodnie podtrzymał szalony wzrok magioza, zagryzł wargi, pokiwał głową.
- Tak, ja też go słyszę.
- Proszę – szepnął Pafnucy. - On jest straszny...
- Przykro mi.
Magiozo pomyślał krótką chwilę. Przeniósł wzrok z Tobiasza na Jazona, potem z Jazona na Tobiasza i znów z Tobiasza na Jazona. Na jego czoło poziomymi zmarszczkami wpełzały kolejne fale zdumienia.
- No tak... - powiedział wolno Jazon. - Myślę, że powinniśmy stąd wyjść. Tobiasz, zawołaj Mości Kiści, niech pozamiata.
*
Mości Kiści Mysz przywlókł swoje ciało do pokoju Prawnuczki.
Było to ciało w swetrze, suche, pomarszczone, praprastare, o zdrewniałych komórkach i łysej różowej głowie zawierającej dość jeszcze światły mózg.
Było to ciało o dłoniach dzierżących kij od miotły.
Gdy więc pożółkłe, wyłupiaste oczy zarejestrowały zarys innego ciała w swetrze – Mości Kiści Mysz i jego miotła mogli tylko westchnąć.
I pozamiatać, no w końcu przyszli tu pozamiatać. Przyszliśmy tu pozamiatać, mała, myślał Mości Kiści Mysz do swojej miotły i w tym momencie czuł jej pokrzepiającą aprobatę. Przyszliśmy posprzątać!
- No, co tu robisz? - burknął do ciała w swetrze.
- Czekałem na ciebie, Mości Kiści. - Jazon ocknął się z zamyślenia, rzucił prastarcowi zmęczony uśmiech.
Mości Kiści Mysz wzruszył ramionami, zakasał rękawy swetra i zabrał się do zamiatania.
- Masz problem z magiozem? Mówiłem ci, że nie to było przedziwne, mówiłem ci, żebyś się nie imał spraw przedziwnych, mówiłem, prawda?
Wszechświat potwierdził, Jazon milczał.
Gdy milczał już zbyt długo, Mości Kiści poczuł się w obowiązku wypełnienia ciszy.
- Nie martw się o niego. To już dorosły facet.
- Nie mart...
- Mówię o Tobiaszu. Wiem, że nie martwiłbyś się o Pafnucego, dla niego już za późno na zmartwienie.
Jazon westchnął. Wbił wzrok w swoje buty, bezradnie dyndające nad podłogą.
- Próbuję ich poznać.
Mości Kiści Mysz obrzucił go krytycznym spojrzeniem.
- Dlatego siedzisz na stole?
- Między innymi. Mości Kiści, czy słyszysz jakiś śpiew?
- Moja dusza śpiewa.
- Mości Kiści...
Prastarzec przerwał na chwilę zamiatanie, wsparł się o miotłę, niesamowicie koślawiąc całą swoją postać, łącznie z duszą i mózgiem.
- Posłuchaj uważnie, bo to, co ci teraz powiem, jest ociupinkę skomplikowane – ostrzegł. - Jak najbardziej wierzę w doktora ofiologa, Kornika i Bruna, nie słyszę żadnych śpiewów i rozumiem, że Tobiasz ma teraz wiele problemów. On też to rozumie. Ty rozumiesz, wszyscy rozumiemy. To, że magiozo słyszy śpiew, tak samo jak Tobiasz, nie oznacza, że naprawdę stało się coś strasznego, tam, w obozie, u Kalypso.
Jazon słuchał jeszcze chwilę po tym, jak Mości Kiści Mysz zamilkł i wrócił do zamiatania.
- Co radzisz? - spytał w końcu.
- Nic. Nie zniszczysz tych drani, nie krzywdząc Tobiasza. Bo widzisz, Jazonie, Tobiasz nie jest nimi, ale oni są Tobiaszem. Czy mógłbyś odsunąć to krzesło? O, świetnie. Już wszystko... pięknie... pozamiatane... Aż lśni.
- Lśni.
*
Śnieg nie przestawał padać.
Mógł nawet padać całą noc, mógł w tym czasie zasypać całkiem doktora ofiologa, Kornika i Bruna, mógł wzbić się ponad dach nieskończonego domu Mości Kiści Mysza, mógł zatopić w grubej pokrywie chmury, z których się sypał i rozdymać się dalej w uniwersum.
Ale na doktorze ofiologu, Korniku i Brunie śnieg topniał prawie natychmiast.
- Zimno – powiedział doktor. Jego łysa głowa lśniła jak diament od topniejących śniegowych drobinek. - Chodźmy stąd już.
Poszli. W nieistniejącym pokoju w domu Mości Kiści Mysza usiedli przy kominku, by się ogrzać. Bruno nie śpiewał. Złożył rogatą głowę na piersi i usnął.
- Myślałeś o Pafnucym? - spytał ofiolog.
- Nie – odpowiedział Kornik. - A ty?
- A ja myślałem.
Wstał, przesunął mały różowy stolik na środek pokoju, Kornik nakrył go kwiecistym obrusem, poustawiał filiżanki i talerzyki. Razem przynieśli cztery różowe krzesełka, jedno dla Misia Zdzisia, drugie dla Pana Żaba, trzecie i czwarte dla dam.
- I brakuje – szepnął ofiolog. - Brakuje krzesła.
Zacisnął ręce w pięści, zły, bardzo zły. Wtedy spłynął na niego cień – cień stojącego nad nim Bruna, który, zaspany, chwiał się lekko na racicach, ściskając w rękach lalkę o krwistoczerwonych ustach.
- Będzie siedziała na niedźwiedziu – powiedział głębokim głosem. Schylił się, wepchnął lalkę między nogi Misia Zdzisia. - Będzie siedziała na niedźwiedziu, jak dziwka.
Ostatnio zmieniony sob 12 kwie 2014, 20:44 przez Gandalf, łącznie zmieniany 2 razy.

2
To jest fantastyczne.

Ile masz lat?

Próbowałaś już coś publikować?
mógł wzbić się ponad dach nieskończonego domu Mości Kiści Mysza, mógł zatopić w grubej pokrywie chmury, z których się sypał
z której
„Nie rozumiem, wie pan, jak można przechodzić koło drzewa i nie być szczęśliwym, że się je widzi? Rozmawiać z człowiekiem i nie być szczęśliwym, że się go kocha!”

„I co to znaczy śmieszny? Cóż z tego, ileż to razy człowiek bywa albo wydaje się śmieszny? A teraz prawie wszyscy zdolni ludzie strasznie się boją śmieszności i w skutek tego są nieszczęśliwi.”

F.D.

4
Gandalf pisze:Mam szesnaście lat
To jest cholernie za dobre jak na Twój wiek.
Można się czepiać i jest czego, ale i tak.
Wrócę tu.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

5
Gandalf pisze:Bardzo dziękuję.
Mam szesnaście lat, na razie publikuję tylko tutaj - i to od niedawna...
Tak myślałam.

Nie mówię, że piszesz idealnie, ale piszesz pięknie, a to znacznie więcej.

Masz wyobraźnię i wyczucie języka jakich tutaj większość osób nie zdobędzie nawet poprawiając każde zdanie latami. Reszta przyjdzie z czasem, nauczysz się panować nad tekstem, znajdziesz odpowiednie tematy, podciagniesz jeszcze warsztat. Tylko musisz pracować i ciagle pisać ;)
Godhand pisze:Można się czepiać i jest czego, ale i tak.
Ja się nie będę czepiać, jestem fanką.

Sama się nauczysz co i jak. I masz tyyyyle czasu :)
„Nie rozumiem, wie pan, jak można przechodzić koło drzewa i nie być szczęśliwym, że się je widzi? Rozmawiać z człowiekiem i nie być szczęśliwym, że się go kocha!”

„I co to znaczy śmieszny? Cóż z tego, ileż to razy człowiek bywa albo wydaje się śmieszny? A teraz prawie wszyscy zdolni ludzie strasznie się boją śmieszności i w skutek tego są nieszczęśliwi.”

F.D.

6
Napiszę tak...

Nie przepadam za tego typu literaturą. Z reguły muszę ją czytać dwa razy - raz jej bezpośrednie znaczenie, drugi raz znaczenie ukryte. To jest dla mnie nużące, ale tylko dlatego, że nie lubię się zagłębiać w tematykę. Wrodzone lenistwo, niestety.

Mówiąc prościej - jestem za tępy i za przyziemny na takie pisanie, ale to tylko dobrze o Tobie i Twojej twórczości świadczy.

Tekst jest niebywale dojrzały. Baba (ewentualnie facet) od polskiego pewnie Cię ubóstwia, albo nienawidzi, nie mogąc za Tobą nadążyć. Niejeden grafoman też będzie wbijał igły w Twoją podobiznę.

Zapis myśli bohatera. Na pewno nie może być zlany z tekstem. Widywałem różne sposoby zapisu myśli, osobiście preferuję cudzysłów, inni stosują kursywę. Coś takiego by się przydało, bo człowiek w pierwszej chwili ma wrażenie, że gubisz narrację.

Powtórzenia imion. Muszę przyznać, że mnie to drażni, a autor, który nie potrafi znaleźć przynajmniej dwóch, trzech słów dla określenia bohatera, albo nie potrafi tego zrobić (źle), albo mu się nie chce (bardzo źle).
Czytałem kiedyś "Jedynym wyjściem jest śmierć" MacLeane'a i nie wiem, co powodowało autorem, że nazwisko "Harlow" stawiał niekiedy dosłownie obok siebie. Kończył nim jedno zdanie i zaczynał drugie. Z perspektywy teraźniejszości, gdzie MacLean jest uznanym klasykiem pewnie nie ma to wielkiego znaczenia i można mu to wybaczyć, przymknąć oko, co nie zmienia faktu, że po dwudziestu stronach zgrzytałem zębami, ilekroć ujrzałem słowo "Harlow".
Srsly?
W zasadzie nie powinno to przeszkadzać, ale ukłonem wobec czytelnika będzie minimum wysiłku i maksymalne odstępy pomiędzy słowami podmiotującymi bohatera.

Ogólne wrażenie? Pozytywne. Masz rzadki dar, który tutejsi forumowicze uwielbiają i nad którym pieją z zachwytem. Nie wiem dokładnie, co to takiego, ale podejrzewam, że jego definicja jest niebezpiecznie podobna do definicji talentu.
Pracuj nad tym i nie skrochmal tego, bo szkoda by było.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”