Ten tekścik też jest taki, że mam nadzieję, iż choć trochę Was rozśmieszy. Robię sobie jaja z Mickiewicza(co nie znaczy, że go nie szanuję) i z miejscowości, której mieszkam(sołtys- jej symbol) z pekaesów oraz z siebie:D z tego powodu domyślam się, że wszystkich aluzji siłą rzeczy nie zrozumiecie...ale miłej zabawy i szerokich uśmiechów!!!:)
P.S. to pierwsza część, która powstała jakiś czas temu. wkrótce mam nadzieję zaprezentuję cz.2:)
P.S.2. niektóre nazwy własne zostały celowo zmienione:)
"WIELKICH PRZYGóD PEłNA GAMA
POETY-WIESZCZA-ADAMA"
Kiedy słońce bogiem było,
czyli dawno, dawno temu,
coś się u nas wydarzyło.
Kto? Dlaczego? Kiedy? Czemu?
Dowiesz się o Karolino
tutaj z tej oto legendy,
której słowa wiecznie płyną
mówiąc: "chodź za nami! Tędy!"
Popłyń z nimi! Zmruż powieki!
Niech jej klimat Cię poniesie
w kraj magiczny, kraj daleki!
Bo aż gdzieś w ogórskim lesie
ta historia miejsce miała,
jej bohater zwany wieszczem,
sławy jego wielka chwała
i do tego Adam jeszcze
miał na imię. Mickiewiczem
przez niektórych też nazwany,
serce jego niby zniczem
zapłonęło. Zakochany
był ów Adam chyba w Chybie.
Takie dano jej nazwanie,
gdyż tatowi, panu Rybie,
udało się rymowanie.
No i właśnie Chyba Tryba
wpadła w oko Adasiowi,
gdy zobaczył ją na grzybach.
Jak ją zdobyć wciąż się głowił!
Aż napisał poematy,
wódkę kupił- zwyczaj każe,
poszedł z tym wszystkim do taty,
ofiarował jemu w darze:
"Panie Ryba! Napisałem
epos wielki tu dla pana!
"Pan Tadeusz" go nazwałem!
Książka będzie kiedyś znana,
więc ją przyjmij! Bardzo proszę!
Bo o rękę błagać muszę
Twoją córkę! Jej przynoszę
moje serce! Moją duszę!
O! Rozerwij piękna pani
ciężki łańcuch niepewności!
On mej duszy ciało rani,
rozszarpuje aż do kości!"
"Nie wiem, Adam! Zjedz coś może...
"Nie chcę jadła i napoju,
jeno z Tobą dzielić łoże!"
"Zostaw, że Ty mnie w spokoju!
łoże tylko! Grzeszne dzieci!
Romantycy przewspaniali!
Filomaci, filareci!
Was na stosie trzeba spalić!
Dziady podłe! Podłe dziady!
Ciemne, głuche, zawsze, wszędzie!
Nie! Niestety nie da rady!
ślubu żadnego nie będzie!"
"Biorę zatem "Tadeusza"
i w tej chwili Cię porzucę!
W progi swego domu ruszam,
moją Litwę! Ale wrócę
niczym Arnold Terminator,
albo Dymitr Samozwaniec,
słynny niegdyś uzurpator!
żegnam panów! żegnam panie!"
Jak powiedział, tak też zrobił.
Zapakował rzeczy swoje
i do drogi się sposobił.
"Tam pokonam trudy, znoje!
O! nieszczęsny ja poeta!
Za cóż dla mnie złe cierpienie?!
Niczym anioł jest kobieta,
lecz diabelskie to nasienie!"
Za te słowa kamień w głowę
z ręki tłumu dostał Adam.
"Wciąż problemy mam tu nowe,
więc na autobus spadam!"
I zobaczył gdzieś na wschodzie,
lśniły niczym złote dresy,
lub płynące morskie łodzie,
do Marnowa pekaesy.
Lecz kierowca, kuzyn Ryby,
nie hamował. "Panie!" Ale
nie otworzył nawet szyby
i pojechał sobie dalej.
"Chamstwo! Chamstwo jakich mało!
Czy wyglądam na idiotę?!
Lecz cóż teraz mi zostało?!
Pójdę chyba na piechotę!
Moja Litwa! W którą stronę?!
Rozpacz czarna mnie rozrywa!
W morzu samotności tonę,
a nie umiem dobrze pływać!
Ech! pływanie...już wiem! Rzeka!"
Niczym Sherlock dedukuje:
"Będę razem z nią uciekał
i na północ powędruję!"
Ucieszony się rozgląda
wokół siebie wciąż oczyma:
"Nie najlepiej to wygląda,
bo tu nigdzie rzeki ni ma!
Boże! Daj mi moc Konrada
i Samsona w długich włosach,
bo inaczej biada! Biada!
Usłysz prośby w ludzkich głosach!
"Ciszej Adam!"-Bóg przemawia-
"Przecież to są jakieś bzdety!
Ja uleczam! Ja uzdrawiam!
Nie pomogę Ci niestety,
bo Twój problem siedzi w Tobie
i znasz jego rozwiązanie!
Tylko sam pomożesz sobie!"
"Aha! Dobra! Dzięki Panie!"
"Nie udawaj, że rozumiesz!
Bo choć pisać poezyję
tak jakby troszeczkę umiesz,
nie znasz prawdy, którą kryje!
No to nara! Ja już lecę!
Ludziom pomagać w potrzebie!
Ich umysły też oświecę!
Moc jest z Tobą! Moc jest w niebie!"
"No i koniec wyjaśnienia!
Tyle! Więcej nie usłyszę
nic już z tego objawienia!
Zniknął szybko tak jak przyszedł!
Teraz znowu iść mi trzeba
poprzez góry i doliny!
Niech się dzieje wola nieba!
Pokutuję za swe czyny!
Ja, Mickiewicz, wieszczem zwany!
Ten, co pisząc leczy dusze,
sam odniosłem ciężkie rany
i uleczyć sam je muszę!
Lecz dlaczego na piechotę?!
Ja bym wolał na rowerze,
co ma piękne koła złote!
A tymczasem niczym zwierzę
na swych nogach ciągle chodzę,
wciąż się męczę, nic nie piję,
nic nie jadam, wręcz się głodzę!
Jakim cudem jescze żyję?!"
Z tymi słowy wszedł do lasu,
żeby drogę sobie skrócić
i nie tracąc więcej czasu
szybciej na Litwę powrócić.
Ale w lesie- jak się zdarza,
żyją wilki i kapturki.
Niedźwiedź także tu zagraża,
jest też babcia, są wiewiórki.
Wieszcz nie myślał o niedźwiadku,
szedł spokojnie leśnym szlakiem.
Nie spodziewał się wypadku
i spotkania z tym zwierzakiem.
Nagle odgłos tak straszliwy
echem pędził poprzez chaszcze,
Adam padł jakby nieżywy
zobaczywszy miśka paszczę!
I udawał umarłego
jak zawodowe biedronki,
gdy się weźmie je na swego
palca z jakiejś polnej łąki.
Nagle zwierzak sciągnął głowę?!
I pozbywszy się tej głowy,
pokazał oblicze nowe.
"Nic się nie bój! Jam Gajowy!"
Jam Mickiewicz- wieszcz wspaniały!
Twórca "Pana Tadeusza!"
"Ptaszki o tym coś śpiewały,
że zbłąkana tu jest dusza,
więc przestraszyć ducha chciałem.
Stąd ten kostium mam na sobie,
który od babci dostałem.
Mogę jakoś pomóc Tobie?"
"Ja na Litwę, drogi panie!
Leczyć umysł oraz ciało!"
"Cóż za szczęśliwe spotkanie!
Ależ panu się udało!
Widać wola Najwyższego,
gdyż ja na Mistrzostwa jadę
Najlepszego Gajowego,
też na Litwę! Dam Ci Radę:
pojedź ze mną na rowerze,
co ma piękne złote koła!"
"Boże! Dzięki! Ja już wierzę!"
Adam w niebiosa zawołał.
Potem, gdy już w trasie byli
i do przejścia dojeżdżali,
Straż Graniczną zobaczyli,
więc się przed nią zatrzymali.
"Jam Gajowy- pan zobaczy!
Jadę na Mistrzostwa świata!"-
Tak Leśniczy się tłumaczył-
"te, co są co cztery lata!"
"Owszem, mamy tu zawody,
ale były w zeszłym roku!
A ten obok?! Tamten Młody!
Ten, co stoi, patrzy z boku!
Któż to?! Chyba coś przemyca!"
Strażnik spojrzał na Adama.
"Tego złodziejskiego lica
nie przepuszczę! Nasza brama
jest zamknięta! Nie otworzę!
Odjeżdżajcie, bo zastrzelę!"
"O mój Boże! O mój Boże!
Czy prosiłem o tak wiele?!
Chciałem tylko do rodziny
wrócić, leczyć duszę swoją!
I poszukać też dziewczyny,
by została żoną moją!
A tymczasem tutaj stoję,
strzelać do mnie zamierzają...
O! Już czuję jak naboje
serce moje przeszywają!
Nie! Pomyłka! Tylko płuco!
Serce siedzi z lewej strony!
Choć niektórzy się z tym kłócą,
mówiąc, że to zabobony!
Lecą kule...ach! Dlaczego?!
Wszak Wam strzelać nie kazano!
Dosięgają płuca mego...
żywot mój przede mną stanął...
wszystko na nic! Wszystko na nic!"
Adam tyle się natrudził!
Los okrutny nie zna granic!
Wtedy...nagle się obudził!
Był u siebie, w środku nocy,
a to tylko mu się śniło!
Więc poprawił sobie kocyk,
co legendę zakończyło!"
KONIEC
2
Jest to na swój sposób ciekawe, choć ja osobiście nie lubię wierszy, rymów ( no poza fraszkami Sztaudyngera).
Znalazłem błąd chronologiczny (mogę się mylić). Mickiewicz - nasz poeta, żył przed Sherlockiem Holmsem, a tutaj występują w odwrotnej kolejności ( Mickiewicz porównuje się do Sherlocka)...
Zwrot "tatowi", jest poprawny, ale strasznie, STRASZNIE źle mi się kojarzy. Coś na styl Psowi, Kolegowi itd....
Znalazłem błąd chronologiczny (mogę się mylić). Mickiewicz - nasz poeta, żył przed Sherlockiem Holmsem, a tutaj występują w odwrotnej kolejności ( Mickiewicz porównuje się do Sherlocka)...
Zwrot "tatowi", jest poprawny, ale strasznie, STRASZNIE źle mi się kojarzy. Coś na styl Psowi, Kolegowi itd....
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.