Zwykły dzień (+12)

1
W statystykach, przemówieniach ważnych polityków, w mediach i takich tam, bardzo często pojawia się pewna tajemnicza postać. Jest to ktoś bliżej nieokreślony, niekonkretny i przeważnie tępy, żeby można było nim łatwo manipulować. To typowy manewr mający na celu ogłupić czujność człowieka słuchającego, czy też oglądającego, wywody mniej lub bardziej znanych - w sensie rozpoznawalnych - ludzi. Tym kimś jest “zwykły człowiek”, równie często określany mianem szarego. Nie, nie chodzi o szarą eminencję, chyba że w wyjątkowo słabo rozgarniętym wydaniu.

Co można zyskać używając terminu szary człowiek? Bardzo wiele. “Nie dotyczy to pani, czy pana, dotyczy to przeciętnego obywatela” i takie tam. W odpowiednich rękach jest to potężne narzędzie umożliwiające budowę pod siebie opinii publicznej. Ta jednakże, niczym koniunktura, bywa zmienna. Wtedy należy zastanowić się, gdzie został popełniony błąd? Tu wkraczam ja. Zgadza się, ja wkraczam. Napisałem ten tekst i właśnie się do niego wpieprzam, a co!



Stworzę teraz człowieka. Owszem, robię tu teraz za Boga. Będzie to mężczyzna, co wyraźnie zaznaczę 15 centymetrowym penisem. Oprócz tego, jego miednica nie będzie się rozszerzała. Poszerzę mu natomiast ramiona. Aby całkowicie pozbawić wątpliwości co do jego płci, wyrwę mu z czaszki włosy, żeby miał typowo męską łysinę.

Teraz stworzę mu osobowość. Ma trzydzieści lat, dotychczas mieszkał z matką bo przebywa w kraju, w którym ludzie usamodzielniają się dopiero w momencie pochowania swoich rodziców. Chyba, że wyjadą za granicę. To by było jakieś rozwiązanie, ale nie dla naszego bohatera. On nie ma specjalnych zdolności lingwistycznych, przez co nawet wymówienie head’n’sholuders sprawia mu spore problemy.

Nawiasem mówiąc, dałem mu na imię Bartosz. Wiem, mogłem dać znacznie bardziej typowe jak Jan, Zenon, Wiesław i takie tam, ale to byłoby już przegięcie. Może nie aż takie jak Bożydar, ale mimo wszystko.

Ponieważ ma być sztandarowym okazem “szaraczka”, musimy go uśrednić. Uczył się średnio, wyglądał średnio, zachowywał się średnio. Słucha muzyki z radia, czyta darmową gazetę jeśli ktoś akurat nią w niego rzuci na przystanku, ogląda telewizję od momentu przetarcia zaspanych oczu, do późnych godzin wieczornych.

Przeciętniak.



A to jest jego historia:

Bartosz jako dziecko nie sprawiał żadnych problemów. W przedszkolu chorował tak jak wszystkie dzieci, jadł dobrze, rozrabiał jak każdy chłopiec. Nie pasjonowało go nic poza samochodzikami, którymi zawzięcie jeździł po wszystkich możliwych powierzchniach w domu. Kiedy jednym chevroletem porysował lustro w pokoju swoich rodziców, ci stwierdzili, że ich syn jest już za stary na takie zabawki i oddali je do pobliskiego żłobka.

Nawiasem mówiąc, był to ich życiowy błąd. Bartosz miał zostać sławnym na cały świat kierowcą rajdowym. Typowe.

Matka Bartosza, Wiktoria, wyjątkowo przystojna i równie wyjątkowo pusta, miała tylko jedno marzenie - aby Bartosz wyrósł na normalnego chłopca.

Wtrącę, że to akurat udało jej się aż za dobrze.

Sama była życiową nieudacznicą, a jedyne co dobrego ją spotkało, to wpadka ze swoim przyszłym mężem, Dawidem.

Ojciec Bartosza był szalenie praktycznym człowiekiem. Kiedy dowiedział się, że Wiktoria złapała go na dziecko, wzruszył tylko ramionami i stwierdził, że muszą wziąć ślub. “To nawet dobrze” - mówił. - “Będę mógł wziąć większy kredyt w banku”. I takie tam.

Tryb dnia wyglądał zawsze tak samo. Pan Dawid wychodził do pracy całując czule swoją żonę Wiktorię na pożegnanie, jechał samochodem marki Lexus do swojej firmy “Franca”, gdzie całował namiętnie swoją sekretarkę Zytę na powitanie, po czym odbywał z nią regularny stosunek płciowy. Około godziny dziesiątej robił sobie przerwę na lunch, kiedy z niego wracał, całował namiętnie swoją księgową Marlenę na powitanie, po czym odbywał z nią regularny stosunek płciowy. Wychodził z pracy w okolicach godziny szesnastej, po drodze wstępował do domu swojej kochanki łucji, którą namiętnie całował na powitanie, po czym odbywał z nią regularny stosunek płciowy. I takie tam. Generalnie pan Dawid był jurnym samcem i małżeńskie łoże pozostawiało u niego zbyt duży niedosyt, który musiał uzupełniać tu i tam. I tam. I w jeszcze kilku innych miejscach.

Pani Wiktoria była zbyt głupia by zdradzać męża, o jego stosunkach płciowych z innymi kobietami również nie miała zielonego pojęcia. Całymi dniami pichciła w kuchni swoje fantastyczne potrawy - w ogóle, była znakomitą gospodynią domową - i z radością podawała je do stołu swojemu zmęczonemu (oj, tak!) po pracy (oj, nie!) mężowi.

Nie przez przypadek pominąłem w tym trybie naszego głównego bohatera. Rodzice nie zapominali doszczętnie o swoim synu jedynie dlatego, że czasem potykali się o niego w domu. Bartosz miał idealne warunki do rozwijania swoich pasji i takich tam. Miał własny pokój, był jedynakiem, rodzice tylko czasami przypominali sobie o jego istnieniu i w ogóle nie interesowało ich czym też się on zajmuje. W zasadzie ciężko się temu dziwić - Bartosz zajmował się niczym. To znaczy robił nic. Leżał całymi dniami na łóżku, gapił się w sufit i słuchał radia. Muzyka nie odgrywała w jego życiu żadnej specjalnej roli. Służyła bardziej jako podkład do czegoś, co powinno być, ale co zostało zgubione w przeszłości.

Tak, powinien słuchać radia i w tym momencie składać swój pierwszy silnik, swojego pierwszego samochodu wyścigowego własnej roboty. Niestety, z powodu utraty samochodzików, Bartosz zupełnie przestał interesować się motoryzacją. Nic nowego w ich miejsce nie wykiełkowało.

W życiu Bartosza miały miejsce trzy traumatyczne wydarzenia, które na zawsze odcisnęły piętno na jego postrzeganiu świata i takich tam. Nie był to pierwszy pocałunek w podstawówce, ani pierwsze palenie papierosów w gimnazjum. Nie było to nawet pierwsze zalanie się do nieprzytomności i zarzyganie się we własnym łóżku.

Nie był to też pierwszy i ostatni stosunek homoseksualny, bo odbył go będąc zbyt mocno odurzonym pierwszymi narkotykami, żeby móc go zapamiętać.

Pierwsze wydarzenie miało miejsce kiedy chodził jeszcze do podstawówki. Jego mama, pani Wiktoria, wyjechała na dwa tygodnie do sanatorium bo twierdziła, że jest chora. Tak naprawdę chciała tam pojechać ze względu na artykuł jaki przeczytała w kolorowym piśmie dla kobiet - “Sanatorium, plotkarski raj”. Była to dla niej jedyna rozrywka. I takie tam.

Pan Dawid pod nieobecność żony musiał w jakiś sposób rozładowywać targające nim napięcie i zaspokajać swoje żądze, więc codziennie sprowadzał po kilka kobiet do domu. Wychodził wtedy do ogrodu, wołał swojego syna Bartosza, po czym zamykał go w komórce. Komórka, co typowe, była wyjątkowo ciasna i ciemna. Oprócz tego zalęgły się tam pająki. Powtarzało się to po kilka razy dziennie przez dwa tygodnie - to skutecznie utwierdziło młodego chłopca w przekonaniu, że ciasne i ciemne miejsca mu nie odpowiadają. Lekarze nazywają to klaustrofobią.

Drugie wydarzenie miało miejsce w dniu jego trzynastych urodzin. Właśnie na lekcjach biologii dowiadywał się okrężnymi drogami, co to jest to dziwne “coś” poniżej brzucha, czym bawi się wannie i do czego to służy. Bardzo się temu dziwił.

Otóż jego ojciec zginął w wypadku samochodowym. Policja podejrzewała mafijne porachunki i takie tam. Prawda, jak to w życiu bywa, była znacznie bardziej prozaiczna.

A było to tak:

Pan Dawid postanowił dobrowolnie odwieźć swoją sekretarkę do domu. Ta w ramach wdzięczności, w czasie jazdy, zaczęła uprawiać z nim seks oralny. Polega on na tym, że mężczyzna - w naszym wypadku pan Dawid - wyciąga swojego penisa z majtek i udostępnia go kobiecie - w naszym wypadku swojej sekretarce, Zycie - która bierze go do buzi, żeby go - tego penisa - possać, polizać i takie tam. Wiadomo.

Trzeba nadmienić, że Zyta robiła to wyjątkowo dobrze. Seks był jedyną rzeczą, która naprawdę dobrze jej wychodziła w życiu. Tylko tym razem, nie wyszło jej to na dobre. I takie tam.

Droga była wyboista - typowe - przez co w pewnym momencie zęby Zyty zacisnęły się zbyt mocno na penisie pana Dawida. To spowodowało niekontrolowany skręt w prawą stronę przy prędkości stu dwudziestu kilometrów na godzinę, uderzenie w drzewo i śmierć obojga na miejscu.

Pani Wiktoria nie mogła pojąć w jaki sposób Zyta zginęła z penisem pana Dawida w ustach.

Matka robiła Bartoszowi straszne wyrzuty, że nie płakał na pogrzebie i że w ogóle sprawia wrażenie wcale nie smutnego. Chłopak nie wiedział co odpowiadać - zmarłego wszak znał bardzo słabo i w ogóle nie stwierdzał jakichkolwiek uczuć go z nim wiążących. Był natomiast ciekaw, czy penisa pana Dawida pochowano oddzielnie, przyszyto z powrotem na jego prawowite miejsce, czy pozostawiono bez zmian w ustach Zyty. Wiadomo.

Penisa oczywiście przyszyto z powrotem panu Dawidowi w zakładzie pogrzebowym.

Nawiasem mówiąc, przyszywał go pan Radek - emerytowany górnik - który ściskając penisa pana Dawida w lewej dłoni, powtarzał w koło: “Ale maszyna, ale maszyna”. I takie tam.

Trzecie wydarzenie miało miejsce, gdy Bartosz uczęszczał do liceum. Z powodu długów, jakich narobił pan Dawid, pani Wiktoria musiała zrezygnować z dotychczasowego stylu i sposobu życia. Przeprowadziła się wraz z synem do ciasnej kawalerki w bloku i zaczęła się rozglądać za pracą. Z jej całkiem zacnym wyglądem wydawało się to bajecznie proste. Niestety, problemem był całkowity brak wykształcenia, nieznajomość języków obcych i trzydzieści pięć lat na karku. Stawała w szranki z dziewczętami po studiach, powiększanym biustem, znającymi trzy i więcej języków obcych (w tym francuski perfekt), z dziesięcioletnim doświadczeniem w branży i mającymi nie więcej, niż dwadzieścia lat. Typowe.

Pani Wiktoria jednak się nie poddawała i w końcu mała firma produkująca konfitury “Biały Sos”, zaprosiła ją na rozmowę kwalifikacyjną. Odbywała się w ciasnym biurze z dwoma mężczyznami, kamerą i aparatem cyfrowym. Można było oglądać ją na żywo w Internecie pod adresem zawierającym w nazwie porn, sex, oral, facial i takie tam.

Koledzy Bartosza znali jego matkę - między sobą mówili na nią “fajna dupeczka” - więc nie omieszkali zaprezentować mu jej wyczyny. Rzeczywiście, było na co popatrzeć.

Bartosz nie mógł wyjść z podziwu, ileż rzeczy jego matka potrafi zrobić z dwoma penisami.

Od tej pory każda rozmowa kwalifikacyjna pani Wiktorii była rejestrowana. Długość pracy w jednym biurze nie przekraczała okresu próbnego. Wiadomo.



W porządku. Teraz już wiadomo, że mamy do czynienia ze zwyczajnym człowiekiem. Typowy szaraczek, zero wyjątkowości, wtopiony w tłum takich samych, wypranych z uczuć twarzy. Muszę teraz przenieść nas w czasie, do chwili obecnej. Robi nam się dziura, między liceum, a obecnym stanem Bartosza. Mentalnie wiele się nie zmienia. Każdy facet przestaje się rozwijać w wieku pięciu lat, później już tylko rośnie. Niemniej jednak, są rzeczy o których wypada wspomnieć. Pierwsza to wirus HIV, który nabyła pani Wiktoria. Nie potrafiła sobie przypomnieć, od którego dokładnie marynarza, z którymi kopulowała, go złapała.

Nawiasem mówiąc, marynarz nie umarł na AIDS. Powiesił się następnego dnia od stosunku z panią Wiktorią. Nie mógł znieść myśli, że rozjechał małego chłopca i uciekł z miejsca wypadku.

Nawiasem mówiąc, tym chłopcem był niejaki Michał Szerin, przyszły noblista w dziedzinie fizyki jądrowej.

Druga sprawa, to studia. Bartosz bardzo chciał pójść do wojska i mieć wreszcie święty spokój. Niestety, jego matka nalegała by podjął studia, co też zrobił.

W zasadzie był to drugi niewybaczalny błąd pani Wiktorii w kreacji osobowościowej swojego syna - Bartosz miał zostać fantastycznym dowódcą i zginąć bohaterską śmiercią w Afganistanie.

Wybrał śmiertelnie nudny kierunek - prawo i administrację.

Wszystko już jasne. Pani Wiktoria umiera w szpitalu z powodu AIDS, Bartosz ma trzydzieści lat na karku i skończone studia za sobą. Pracuje jako urzędas na poczcie. Codziennie od ósmej do szesnastej, weekendy wolne. Mieszka w kawalerce, którą lada dzień dostanie w spadku od mamy. Albo i nie.

Nawiasem mówiąc, kawalerka znajduje się w bloku na ósmym piętrze. Jest tam winda, ale niestety Bartosz nigdy nie odważył się z niej skorzystać. Wydaje mu się zbyt ciasna by mógł się tam zmieścić.



- Wydziedziczę cię, zwyrodnialcu - zachrypiała pani Wiktoria.

- Oj mamo, przecież wiesz, że pracuję.

- Taka praca, taka praca - odkaszlnęła. - Wziąłbyś się za porządną robotę, jak twój ojciec.

- Rozumiem.

- Nie rozumiesz!

- Nie rozumiem.

- Właśnie - splunęła. - Ty nigdy niczego nie rozumiesz.

I takie tam.

Z panią Wiktorią było już bardzo kiepsko, a w szczególności z jej pamięcią. Codziennie oczekiwała Bartosza o godzinie piętnastej, podczas gdy ten pracował do godziny szesnastej. Wiadomo.

Nasz bohater mieszkał sam. Nie był specjalnie przystojny, ale wyglądem nie odrzucał od siebie płci przeciwnej. W łóżku sprawę załatwiał duży zaganiacz, ale niestety, pojawiał się jeszcze jeden problem. Miało to ścisły związek z rozgarnięciem i inteligencją.

Raz związał się ze swoim ideałem dziewczyny. Była to koleżanka z uczelni, która studiowała pedagogikę. Zostawiła go w momencie, gdy upewniła się, że rzeczywiście jest tak tępy i nie udaje, żeby ją rozbawić.

Z kolei dziewczynom na swoim poziomie intelektualnym nie miał czym zaimponować - nosił powycierany garnitur, brak mu było znamion siłowni czy chociaż solarium, nie jeździł samochodem głośniejszym od odrzutowca i takie tam. Był w kropce.

Gdy pani Wiktoria umarła poczuł olbrzymią ulgę. Pochował ją obok swojego ojca i stojąc przed grobem własnych rodziców, ironicznie się uśmiechał.

- Wreszcie się od was uwolniłem - rzekł pod nosem. - Leżcie w pokoju. Nie czekajcie na mnie, nie wrócę dzisiaj na noc.

I takie tam.

Nic się, oczywiście, nie zmieniło. Codziennie o siódmej trzydzieści wychodził ze swojej kawalerki i schodził osiem pięter w dół po schodach, tylko po to, aby o szesnastej trzydzieści pięć wdrapywać się osiem pięter do góry z powrotem i wracać do wnętrza swojej kawalerki. Weekendy przesiadywał w piżamie przed telewizorem. Czasem zdarzało mu się nawet zasnąć w fotelu, co po przebudzeniu wprowadzało go w strasznie ponury nastrój, choć sam nie potrafił wyjaśnić z jakiego powodu. Typowe.

Bartosz nie czuł się smutny. Nie był też samotny. Twierdził, że ma wszystko czego potrzebuje - spokojną (aż do bólu) pracę, własne mieszkanko (słowo nora, lepiej oddaje jego naturę), sam może sobie wszystkim gospodarzyć i robić to, co chce i takie tam. W rzeczywistości kontynuował swoje młodzieńcze hobby, czyli robił nic.

Nawiasem mówiąc był też przekonany, że reklamy to element rzetelnych informacji serwowanych w telewizji. Skąd mógł wiedzieć, że w telewizji w ogóle nie ma rzetelnych informacji?



To znowu ja. Myślę, że tyle charakterystyki wystarczy. Wszyscy już widzą tego zwyczajnego człowieka, typowego przedstawiciela wszystkich szarych istot w naszym społeczeństwie. Właśnie Bartosz jest tą tajemniczą osobą, zwykłym człowiekiem, do którego chcą dotrzeć wszystkie media, każdy polityk chce dla niego jak najlepiej i takie tam. Prawdę mówiąc, nie zazdroszczę mu. Sobie też nie.

Wiadomo.



Nawiasem mówiąc, po śmierci pani Wiktorii, w życiu Bartosza coś się zmieniło. Mógł w spokoju ducha odbywać stosunki płciowe ze swoimi partnerkami, bez obawy że mama się obudzi i znów zacznie się dopytywać “co wy też tam robicie?”. I takie tam.

Stało się coś jeszcze. Pewnego dnia zabrakło prądu i Bartosz siedział w swoim fotelu tęsknym wzrokiem wyglądając za okno. Padał deszcz i miał wielką ochotę wyjść nago na balkon, czego oczywiście nie zrobił - nie chciało mu się wstawać z fotela. Tak czy siak, przez wzgląd na brak jakichkolwiek obrazów i dźwięków serwowanych przez jego telewizor, Bartosz zaczął się zastanawiać. Pomyślał, że jego życie jest cholernie nudne, że ma trzydzieści lat na karku, żadnych ambicji, nie ma żony ani dzieci, a jedyną jego rozrywką jest oglądanie telewizji. Postanowił coś zmienić w swoim życiu.

Następnego dnia, kupił nowy telewizor. Panoramiczny. I takie tam.
HADRET'S.BLOG || UNIVERSUM || LAST.FM || deviantART

2
Przeczytałem tekst, ale z oceną muszę poczekać aż się przetrawi i ewentualnie odbije. Nie jestem pewien kilku rzeczy. Cóż zobaczymy, a że mam dobry metabolizm to już niebawem.



P.S. Mogę jednak powiedzieć, że źle zrobiłeś wrzucając tyle tekstów w tak małych odstępach czasowych.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
hmm... ja też muszę to chyba przetrawić, bo na razie moje jedyne wrażenie to... i co z tego?



Poza tym, razi mnie używane przez ciebie dość często "typowe", a także wtrącenia w narracji "i takie tam", to prawie jak "ten, tego tamten tamtego".



Trudno jest ocenić to weryfikatorskim sposobem. pomysłu nie rozumiem, styl... cóż, mnie nie odpowiada, błędów było niewiele, ogólnie - przesłanie ciekawe, choć można było spodziewać się takiego zakończenia. ale nic poza tym. No i jestem na nia, bo nie wiem jaką przyszłość może mieć ten tekst.
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

4
Hm, przetrawiłem, ale jakoś męczy mnie zgaga. Napiszę jak mi się wszystko trawiło: pomysł poszedł na pierwszy ogień, taka ironizacja szarości, "normalności" itp. Styl podobnie jak u Lan, mnie nie powolalił, a jedynie spowodował lekkie wzdęcia. Wracając jednak do pomysłu to było już wiele prób opisania życia szarego człowieka, w taki sposób jak ty to zrobiłeś również. Będzie to jeden z tych tekstów, które przeleciały przez mój układ pokarmowy powodując jedynie lekką niestrawność.



Dlaczego napisałem, że źle zrobiłeś wrzucając teksty w krótkim odstępie czasowym? Bo gdy tamte stały na wyższym poziomie, ten obniżył go o stopień. Mogłeś go zostawić i dopracować go trochę bardziej, by wyglądał tak jak tamte.



A tak ogólnie to tekst dla mnie był zbyt...ciapkowaty. Inaczej mówiąc mogło być lepiej, wskazuje na to fakt, że tekst przeczytałem jednym tchnieniem.



Pomysł:3

Styl:3+

Schematyczność:3

Błędy: -

Ocena ogólna:3



Jestem pomiędzy tak a nie, ze wskazaniem na nie (ale tylko lekkie).
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
Pomysł: 2+



Nie podobało mi się. Po pierwsze, tego typu teksty już były, naprawdę dużo, a po drugie to nie trafia do mnie taki temat. Końcem końców to jest to lekko zironizowany opis życia jakiegoś 'przeciętnego obywatela'. Pytanie brzmi: czemu czytelnikowi miałoby się to podobać?

Czyż nie widzi na codzień takich 'szaraczków', czyż być może sam nim nie jest, czyż o nich nie słyszy? Po co komu czytać tekst, który właściwie nie posiada fabuły, tylko jest opisem życia jakiegoś Adama Nowaka? Ja rozumiem, taki King to mógłby i emocjonujące opowiadanie o kobiecie jedzącej kotleta mielonego napisać, ale Ty nie jesteś ani Kingiem, ani nie masz zbliżonych do niego możliwości, więc tekst po prostu nuży i - że tak się wyrażę - muli.

Podczas czytania, niecierpliwie wyczekując końca, liczyłem chociaż na jakąś fajną puentę. Niestety, zakończenie też nie wywarło na mnie żadnego efektu.



Styl: 4=



Właściwie tylko to ratuje ten tekst. Ironia dostrzegalna na każdym kroku, dosyć luźne zdania i powtarzające się zwroty typu 'takie tam' i 'wiadomo'. To akurat dla mnie na plus, bo lubię takie stylistyczne zagrywki.

Niestety nawet te zalety nie usunęły tego brzydkiego posmaku. Było nudno, tekst męczył, bo był tylko jeden dialog, a całe opowiadanie było pozbawione jakiś większych odstępów, co niestety też wpływało negatywnie na komfort.

Ale ogólnie, jak to u Ciebie, nie jest źle, chociaż w innych opowiadaniach było znacznie lepiej. Albo tylko się tak wydaje przez cały ten pomysł.



Schematyczność: 2+



Mówiłem już, że takich tekstów jest krocie, a i 'szaraczków' zna się na codzień, mija się na codzień, słyszy się na codzień lub samemu się nim jest. Tak więc, schematyzm jest duży.



Błędy:4=


Co można zyskać używając terminu szary człowiek?
zyskać przecinek


a trzydzieści lat, dotychczas mieszkał z matką bo przebywa w kraju,
matką przecinek


czyta darmową gazetę jeśli ktoś akurat nią w niego rzuci na przystanku,
gazetę przecinek


Matka Bartosza, Wiktoria, wyjątkowo przystojna
Z początku wydawało mi się, że to część żartu, który miał oznajmiać, że Wiktoria jest wyjątkowo brzydka, ale później wyczytałem, że była urodziwa. Wg mnie nie pasuje to 'przystojna'.


Pan Dawid wychodził do pracy całując czule swoją
pracy przecinek



Ogólnie interpunkcja i chyba na nic innego się nie natknąłem.



Ocena ogólna: 3



Luźny styl i wszechobecny sarkazm nie niwelują we mnie uczucia ogólnego znużenia tym tekstem. Wszystko zawalił pomysł, który kompletnie do mnie nie trafił. Jestem, niestety, na nie. I takie tam.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”