"Rufus" [fantasy/historia alternatywna] być może c

1
Chwile poprzedzające zmierzch przynoszą, albo uspokojenie natury, albo dziwne jej podekscytowanie. Tego dnia szara godzina nie zapowiadała nocnego odprężenia.
Woda niosła ze sobą dalekie pohukiwanie rogów, jazgot piszczałek i natarczywy łomot bębnów.
To nie było normalne.
Hałaśliwe zazwyczaj wodne ptactwo zmilkło zalęknione, ustał też plusk rzucających się w nurt żab i wyskakujących z jego głębi, w poszukiwaniu zdobyczy, ryb.
Działo się coś niecodziennego…

Nad brzegiem rzeki puszcza rosła nieprzebytą ścianą. Zwały próchna, butwiejących drzew, porośniętych kożuchem mchów i grzybów, sięgały dorosłemu mężczyźnie do pasa. Rozliczne strugi wpadające do nurtu zatrzymywały się w tych gnijących zawaliskach, tworzyły cuchnące moczary.
Rzeka płynęła szeroko, acz leniwie, zamulona gnijącym od lat listowiem, zwalonymi pniami, rybią i zwierzęcą padliną. Po roztopach wlewała się głęboko w bór; tworzyła bajora grubo pokryte rzęsą, zawiłą sieć zatok i bocznych odnóg. Zanikała zupełnie granica między nurtem, a brzegiem. Woda wdzierała się w ląd, a ten niezliczonymi wyspami i mieliznami wpychał się w rzekę.
Gdzieniegdzie, na wyniosłościach, można było znaleźć dogodny dostęp do wody, tu i ówdzie, przecinał ją piasek brodu.
Tędy wędrowali kupcy, tędy też przechodziły wrogie armie. Miejsc tych, po obu stronach granicznego nurtu broniono i strzeżono, dzień i noc.

Marcus Sulpicius Rufus nie mógł wracać żadną z tych dróg. Nigdy zresztą nie miał takiego zamiaru. Prowadził swój oddział brodząc niemal po pas w cuchnącej, mętnej wodzie kolejnego z forsowanych rozlewisk.
Tak właściwie, drogę wskazywał im barbarzyński przewodnik. Sami nigdy nie znaleźliby ukrytych wśród wodnych meandrów łodzi. Naciągnęli na głowy kaptury opończy, nie z powodu zim-na, było wręcz za ciepło, ale dla ochrony przed bezlitośnie gryzącymi owadami. Rzuciły się na nich dzikimi falangami, gdy tylko zmącili zieloną toń bajora. Jedynie trójka skrepowanych brań-ców nie posiadała żadnej ochrony, a nie mogąc się nawet oganiać od napastników, była kąsana bez litości.
- Marcusie, jesteś pewien tego dzikusa? – Aulus Valerius otarł pot z twarzy. Był zbudowany niczym Herkules i coraz większym trudem wyciągał nogi z grząskiej topieli. W końcu odrzucił na plecy kaptur. Czarne włosy, dla których połysku nazywany był Corvusem, czyli krukiem, oblepiły mu twarz, niczym po wyjściu z parowej łaźni. Odgarnął je do tyłu ruchem wywołującym nerwowe drżenie u niejednej dzierlatki.
- Nigdy do tej pory nie zawiódł. – Marcus nie odwrócił się nawet w kierunku przyjaciela. Ob-serwował uważnie przedpole, choć wprawnemu obserwatorowi nie uszłyby uwagi jego nerwowe spojrzenia, rzucane w kierunku zachodzącego z wolna słońca.
- Niewielka to pociecha. – Olbrzym musiał złapać się wierzbowej kępy, by wyrwać nogi z mętnej toni.
- Możesz być pewny, że jeśli nas złapią, jego los będzie o stokroć gorszy od naszego.
- Czyli?
- Gdy będą z nas rwać pasy, obejdzie się bez sypania solą.
- Ostrzysz swój dowcip wraz z klingą gladiusa? – Poczucie humoru Aulusa wyraźnie nie podle-gało wspomnianej przez niego czynności.
- Wcale mi nie do śmiechu. To błąd, że wybraliśmy się tutaj w czasie pełni. - Marcus spojrzał za siebie, na dwóch towarzyszących im kapłanów. Młodość dawno pozostawili za sobą i wędrówka po bagniskach wyraźnie dawała im się we znaki. Brnęli do przodu z coraz większym wysiłkiem.
- Pomóżcie im! – głosem nie przyzwyczajonym do sprzeciwu warknął w kierunku trzech, ciągnących się na końcu grupy, legionistów.
Żołnierze pospiesznie dobrnęli do starców i chwyciwszy ich pod ramiona pociągnęli do przodu; bez specjalnej zresztą subtelności. Cały czas rozglądali się nerwowo wokół. Nadciągający zmrok zaczął już zaciemniać słoneczne prześwity między drzewami i krzakami mokradeł. Przestrzeń jakby kurczyła się wokół uciekinierów, a za zapadającą szarówką czaił się budzący dreszcze niepokój.
- Fulbercie! Daleko jeszcze? – Barbarzyńca odwrócił się na moment. Marcusa zaniepokoił wyraz jego twarzy. Była napięta, blada i spocona; gdyby go nie znał, stwierdziłby, że przewodnik jest bliski popadnięcia w panikę.
- Już niedaleko panie, ale musimy się śpieszyć. Noc jest blisko.
- To ci odkrycie – mruknął w przerwach między przekleństwami Aulus.
- Nie możemy tu zostać po zmroku.
- Nie raz walczyłem w nocy – Marcus wydał pogardliwie wargi. Tchórz, jak oni wszyscy. Potrafili atakować tylko z pułapki.
- Dotąd walczyłeś z ludźmi, panie. – Fulbert nie wyjaśnił dziwnej odpowiedzi. Ruszył przed siebie z największą możliwą w tych warunkach szybkością.
Marcus wymienił spojrzenie ze swoim najlepszym centurionem. Byli zatwardziałymi weteranami, ale nie na darmo ciągnęli ze sobą podstarzałego luperka i jeszcze bardziej niedołężnego, etruskiego haruspika. Ostatnie wydarzenia mówiły im, że w tej wojnie nie o wszystkim zadecyduje ostrze miecza. Co prawda Rufus w swym cynizmie niespecjalnie wierzył w ich możliwości, ale zazwyczaj nieustraszony, lecz zabobonny Aulus, patrzył na ich dziwaczne poczynania z nabożną czcią. Cóż dopiero prości legioniści.
- Są! – Fulbert krzyknął z niekrytą ulgą i radością. Faktycznie. Między kępami oczeretów, ledwo widoczne, tkwiły dwa czółna. Rzucili się ku nim zapominając o zmęczeniu i trwodze. Pędzili rozbryzgując wodę, nie zważając na ostrożność i zachowywanie ciszy.
Marcus zagryzł wargi ze złością. Nie był przyzwyczajony do takiej niesubordynacji. Podwładni brnęli w kierunku zbawczych czółen nie zważając na nic, co działo się wokół.
A nie działo się nic dobrego…
Nikt oprócz niego nie zwrócił uwagi, że Luna wysunęła już swoją twarz nad horyzont; zrobiła to niemal równocześnie z zachodzącym słońcem.
Księżyc żniwiarzy, choć nie był to wrzesień.
Nie było go jeszcze widać znad zwartej ściany puszczy, ale już prześwietlał ją upiornym, trupim blaskiem.
Marcus zamarł bez ruchu. Coś usłyszał… Zrzucił z głowy kaptur. Wpatrywał się w las wciągając powietrze rozdętymi nozdrzami, niczym gończy pies.
Gałązki młodych drzewek i krzewów porastających skraj zalanego boru w wielu punktach po-ruszyły się delikatnie. W tak bezwietrznym powietrzu nie mógł być to naturalny ruch roślinności.
Prefekt nie miał wątpliwości. Pościg w końcu ich dopadł.
Obejrzał się. Jego ludzie wyciągnęli już łodzie z gęstwiny i niemałym wysiłkiem próbowali je przez nią przepchnąć na otwartą wodę. Czujny Aulus napotkał wymowne spojrzenie dowódcy. Mimo protestów towarzyszy natychmiast przerwał pracę i pobrodził w jego kierunku.
- Co się dzieje?
- Jednak nas dognali. Na razie czają się w zaroślach.
- No to nie obejdzie się bez bitki. - Olbrzym bezzwłocznie wyplątał z fałdów płaszcza swój miecz. O dziwo, świadomość nadchodzących kłopotów sprawiła mu wyraźną satysfakcję.
Marcus spojrzał na broń z powątpiewaniem.
- Nie wiem, czy akurat w tej sytuacji żelazo na wiele się zda.
Centurion zerknął zaskoczony na twarz dowódcy, a potem powędrował wzrokiem za jego spojrzeniem. Zrozumiał.
W przejmująco rozjaśnionych księżycowym blaskiem chaszczach, złowrogo połyskiwały nie-zliczone punkciki. Każdy, kto spędził wiele nocy w lasach i na stepach wiedział, że to oczy. Śle-pia drapieżników. Tylko jakich i skąd ich, aż tyle?
- Wilki? - Aulus zadał beznadziejnie retoryczne pytanie.
- Chciałbyś. - Marcus wyglądał na mocno zaniepokojonego. To nie było u niego normalne.
W tym samym momencie nocna tarcza wychynęła ponad wierzchołki drzew. W jednej chwili głuche dudnienie bębnów zostało zagłuszone przez posępne, rozdzierające zmysły wycie wydobywające się z dziesiątków, a może i setek gardzieli. Po momencie potępieńczy skowyt zaczął przeradzać się w pełne wściekłości warczenie. Jednocześnie ukryte dotąd w gęstwinie sylwetki zaczęły się z niej wyplątywać i wchodzić do wody. Nie było ich z tej odległości dokładnie widać, ale w ich ruchach kryło się coś, nie do końca... ludzkiego.
Prefekt spojrzał szybko za siebie. Łodzie były już prawie wypchnięte na rzekę, ale pościg zbliżał się bardzo szybko.
- Dawaj tu tego etruskiego szarlatana! - warknął do Aulusa.
- To znaczy kogo?
- Na bogów! To ma być primi ordines? Kto cię nim mianował?
- Ty prefekcie.
- Każdy popełnia w życiu błędy. Przyprowadź Casusę!
Marcus odwrócił się w stronę nadchodzącego zagrożenia. Zrzucił z siebie krępującą ruchy opończę. Nie miał zbroi; nie założyli ich, by nie krępowały ruchów podczas wykonywanej misji. Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści gladiusa. Zważył niezawodne do tej pory ostrze, skrzywił się; pomyślał, że dawno już nie czuł się tak bezradnym. Złowieszczy blask księżyca oświetlił twarz oszpeconą rozległymi bliznami po poparzeniach, wysrebrzył ognistorudą w świetle dnia barwę krótkich włosów.
O uda zaczęły mu się obijać lekkie fale wzbudzone przez mrowie zbliżających się napastników.
Prefekt obejrzał się zniecierpliwiony. Aulus ciągnął za sobą Casusę niemal unosząc go w powietrzu.
- Rufusie! To gwałt! Jestem członkiem najwyższego kolegium kapłańskiego! – Starzec miał wytrzeszczone i rozbiegane z przerażenia oczy. Trząsł się nawet w żelaznym uścisku Aulusa.
- Dawaj go tu! – Marcus przytrzymał kapłana niezbyt delikatnie postawionego przez centuriona.
- Czas na twoje sztuczki. Przydaj się wreszcie na coś, starcze!
- Co ty mówisz? Uciekajmy póki jeszcze jest to możliwe! – Luperk próbował zawrócić w stronę zbawczych łodzi.
Marcus chwycił go za gardło. Kapłan zakrztusił się, bardziej ze strachu, niż podduszenia.
- Tak myślisz? Spójrz! Nie zdążymy nawet wypłynąć na rzekę. – Prefekt obrócił siniejącą twarz Casusy w stronę nadchodzącej grozy.
Prześladowcy byli już w odległości strzału z łuku. Widać było wyraźnie ich muskularne, włochate ciała, błysk wyszczerzonych we wściekłej furii, potężnych zębów.
Luperk zwiotczał w uścisku. Marcus puścił go, wiedział, że starzec zrozumiał powagę sytuacji.
Kapłan zrzucił tunikę. Pod spodem miał jedynie koźlą skórę opasującą lędźwie. Wyciągnął zza niej splot krótkich rzemieni i nóż.
- Potrzebna jest ofiara, głupcze – spojrzał na dowódcę, tyleż z determinacją, co pogardą.
Prefekt nie odpowiedział. Ruszył ku skupionym wokół łodzi ludziom.
- Na co czekacie? Ruszać się! – ryknął wściekle. Wszyscy natychmiast wrócili do przerwanej pracy.
Podszedł do jeńców. Oszacował ich krótkim spojrzeniem. Zdecydował. Chwycił za długi war-kocz młodą brankę. Szarpnęła się przerażona, ale jej opór był daremny. Rufus powlókł ją za sobą nie zwracając uwagi na przeraźliwy krzyk. Przez chwilę zimnym wzrokiem popatrzył na luperka.
Potem spojrzał w wytrzeszczone, jasne oczy kobiety. Tak naprawdę, pewnie jeszcze nią nie była, nie przeżyła wielu wiosen.
Ta była jej ostatnią.
Z kamienną twarzą przeciągnął mieczem po jej gardle. Krew spłynęła niemal czarną strugą po szyi dziewczyny. Szarpnęła się jeden, jedyny raz i zwiotczała.
- Masz swoją ofiarę, kapłanie. – Casusa może chciał coś powiedzieć, ale jedno spojrzenie w oblicze oficera wystarczyło, by zachował swe komentarze dla siebie.
Bez słowa zanurzył ostrze rytualnego noża we krwi. Dotknął nim swego czoła, głowy Marcusa i stojącego obok Aulusa. Szybko starł te ślady. Zaśmiał się opętańczym chichotem.
Prefekt spojrzał z niedowierzaniem na swego centuriona. Olbrzym wyglądał na zupełnie oszołomionego, z nabożnym podziwem obserwował poczynania kapłana. Dowódca wzruszył ramio-nami. Zorientował się, że nadal trzyma w ręku włosy martwej dziewczyny. Puścił je. Ciało przez chwilę unosiło się na wodzie, by w końcu zniknąć w jej odmętach. Nie rozmyślał o niej. Nie takie rzeczy już widział i robił. Wypełniła swoją rolę. Każdy przychodzi na świat, by jakąś odegrać.
Luperk zaczął dziki i dziwny taniec. Wywijał batogiem smagając wyimaginowane postacie. Zawodził wysokim głosem niezrozumiałe dla Rzymian inwokacje. Marcus nic z tego nie rozumiał. Etruski nawet dla niego był już kompletnie martwym językiem. Bardziej interesował go efekt tych działań.
A był on niespodziewany.
Sfora napastników stanęła jak wryta. Wojowniczy skowyt zamienił się w bolesny jęk. Zabrzmiał jak skarga potraktowanego batogiem psa. Włochate stwory stanęły, a potem zaczęły się cofać. Zawodząca litania luperka sięgnęła szczytu. Mimo swych lat poruszał się żwawo, na tyle, na ile pozwalała mu sięgająca pasa woda. Brodził w niej, w zapamiętaniu recytując niezrozumiałe strofy, wymachując w kierunku wilczych prześladowców batem.
Zaskoczony Marcus patrzył, jak dzikie watahy cofają się do lasu. Ocknął się. Nie czas było na fascynację starożytnymi obrzędami. Ruszył w stronę łodzi. Po drodze trzepnął w głowę zahipnotyzowanego niemal Aulusa. Wielkolud drgnął wyrwany z transu.
- Do łodzi ,!– Warknął krótko prefekt.
Legioniści zdołali je już wypchnąć na głęboką wodę. Marcus szarpnął za ramię jednego z pozo-stałych jeńców. Był to stary mężczyzna z długimi, siwymi włosami i równie imponującą brodą. Wyglądał na druida lub żerca. Drugi z pozostałych, był ledwo nastolatkiem.
- Aulusie, bierz starego i dwóch ludzi. Pamiętaj o sygnale, gdy przepłyniesz środek nurtu. Dwie płonące strzały.
- Nie zostawię cię tu!
- To rozkaz!
- Tak jest prefekcie! – Centurion już bez słowa wyznaczył dwóch legionistów i pociągnął jeńca za sobą.
- Pamiętaj! Przynajmniej ten jeden musi pozostać przy życiu. Odpowiadasz za niego głową!
Marcus nie oglądał się już na przyjaciela. Wiedział, że jego polecenie będą wykonane co do joty. Wrócił do luperka.
- Dość już kapłanie.
Starzec wyglądał na kompletnie wykończonego. Po skurczonej w bolesnym grymasie twarzy spływał pot. Ledwie trzymał się na nogach. Prefekt chwycił go wpół. Prawie siłą pociągnął za sobą.
- Nie mamy dużo czasu – wyszeptał Casusa. – Nie utrzymam ich długo.
- Dałeś nam go wystarczająco dużo. Ruszamy!
Fulbert wciągnął osłabłego na pokład. Rufus rozejrzał się jeszcze wokoło, nim poszedł w ślady kompanów. Prześladowcy zatrzymali się na linii lasu. Nie odchodzili w jego głąb. Błyszczące punkty drapieżnych oczu wpatrywały się w napięciu w uciekinierów.

O żadnej innej porze roku rzeka nie była tak szeroka i bezdenna. Rozlała się, aż po horyzont. Przeciwległy brzeg rysował się w oddali wątłą kreską.
Marcus chwycił wiosło. Razem z Fulbetem wparli je w dno rzeki. Czółno z wolna ruszyło przed siebie. Gdy wypłynęli na czysty nurt, oddał je legioniście. Podszedł do Casusy.
Kapłan był śmiertelnie wyczerpany; drugi ze świętych mężów podpierał go ramieniem.
- Odpowiesz za to prefekcie. Ofiary z ludzi są w Rzymie zakazane.
- Czyżby? – Rufus obdarzył rozmówcę obojętnym spojrzeniem. – A kim jesteś ty i my wszyscy, jeśli nie ofiarnym bydłem?
- O czym mówisz Marcusie?
- Myślisz Larth, że imperator wierzył w nasz powrót z tej eskapady? Jesteśmy tylko pionkami w wielkiej grze. Gdybyśmy przepadli wyznaczyłby następnych. Ja jednak mam zamiar wrócić, więc milcz!
- Przecież się udało. Spójrz – haruspik wskazał na oddalającą się linię brzegu. Wilcze hordy, choć widać było tylko ich niewyraźne cienie, stały bez ruchu wpatrując się w oddalające się łodzie.
Rufus roześmiał się; rozciągnięte w grymasie rozbawienia blizny nadały jego twarzy wręcz upiorny wygląd.
- Stary jesteś, a tak głupi. Woda nie powstrzyma tych psich synów. Szykuje się coś innego. To nie koniec, magiku.
Jakby na zawołanie łajba zachybotała się gwałtownie. Marcus rozstawił szerzej nogi. Badawczo wpatrywał się w nurt rzeki. Woda była spokojna, nie marszczyła się nawet najmniejszą falą…
Wiosłujący legionista zdążył wydać tylko urwany krzyk!
Prefekt nawet nie zauważył, co wywlekło żołnierza za burtę. Rzucił się ku miejscu zniknięcia nieszczęśnika, ale zobaczył jedynie kotłującą się wodną kipiel. Cofnął się. Podniósł upuszczone wiosło.
- Uwaga! – krzyknął. – Trzymajcie się środka łodzi.
Razem z Fulbertem natarli ostro rudlami. Łódź Aulusa wyprzedzała ich znacznie; przekraczała już niemal połowę nurtu. Nie było w tym zresztą niczego dziwnego. Atleta osobiście popychał ją do przodu mocarnymi pociągnięciami.
Nagle Marcus zobaczył u burty jego czółna wynurzającą się z wody pokraczną sylwetkę. Nie dostrzegał w nocnych ciemnościach szczegółów, ale istota wyglądała szkaradnie, miała prze-dziwnie cienkie odnóża i wielką, pokrytą splątanymi kudłami głowę. Chciał krzyknąć ostrzegawczo, gdy nagle usłyszał rozpaczliwy alarm na pokładzie własnej łodzi. Larth krzyknął cienkim, niczym u kastrata, głosem. Prefekt obrócił się błyskawicznie.
Na krawędzi burty przycupnęło przedziwne stworzenie. Pokryte pomarszczoną, siną skórą, miało nienaturalnie długie, jakby rozmiękłe odnóża. Najgorsza była jednak twarz. Otoczona gęstym splotem zielonych, poruszających się niczym żywe stworzenia włosów, wytrzeszczała na pasa-żerów łodzi blade, pozbawione tęczówek i źrenic oczy. Były białe, niczym brzuchy śniętych ryb. Wywinęło wąskie wargi, ukazując szeregi cienkich, szpilkowatych zębów.
Zanim Marcus zdążył zareagować potwór prawdziwie żabim skokiem runął na Fulberta. Prze-wodnik, zaskoczony gwałtownym atakiem, zdążył tylko jęknąć. Stwór zacisnął szczęki na jego gardle; zaczął go ciągnąć w kierunku burty.
Marcus ciął szerokim, wyćwiczonym przez lata, ruchem. Szkaradna głowa stwora odpadła od reszty ciała, ale nie przestała zaciskać śmiertelnego chwytu. Fulbert nie miał szans. Przez chwilę spazmatycznie rzucał całym ciałem, po czym zamarł bez ruchu. Bezgłowy korpus poczwary wił się po dnie próbując wyszukać oślizłymi kończynami kolejnej ofiary. Jednocześnie ponad krawędź łodzi wychynęły głowy dwóch jego pobratymców. Rufus uderzył po zaciśniętych na deskach burty palcach. Obdarzone płazimi przylgami kończyny opadły na dno. Ohydne czerepy zniknęły na chwilę, by po jej minięciu ukazać się znowu. Brocząc czarną juchą okaleczone dłonie wciągnęły rozmiękłe ciała na pokład. Napastnicy wykrzywili twarze w parodii uśmiechu, zanosząc się demonicznym chichotem. Nie wydawało się, by doznane obrażenia zrobiły na nich jakiekolwiek wrażenie. Marcus nie rezygnował. Nie bez powodu był uznanym fechmistrzem. Upiorne stwory nie miały żadnej możliwości uniknięcia zabójczych ciosów; tylko, czy te, rzeczywiście były zabójcze? W każdym bądź razie intruzi skowycząc zniknęli w wodzie.
Rufus spojrzał za siebie. Zobaczył jak Aulus ciska przeciwnikami w czarne odmęty rzeki. Dwaj dodani mu legioniści stali dzielnie u jego boku, ale napastników wciąż przybywało.
Prefekt szarpnął skulonego haruspika za ramię.
- Rusz się człowieku! Czas na ciebie!
Kapłan zwrócił w jego kierunki nic nie rozumiejącą twarz.
- Niby co mam robić?
- Nie widzisz, że broń śmiertelników nie na wiele tu się zdaje? Czas byś pokazał, co potrafisz!
Larth puścił głowę półprzytomnego Casusy, uniósł ramiona w geście bezradności.
- Czego ode mnie oczekujesz prefekcie?
Marcus nie zdążył odpowiedzieć, odepchnął go brutalnie, uderzył mieczem w bark potwora, który znienacka wynurzył się zza pleców haruspika. Napastnik odrzucony uderzeniem opadł na dno łodzi, po czym mimo, iż broczył jak zarzynany wieprz, zerwał się do ponownego ataku. Zatrzymał go sztych skierowany prosto w serce. Przynajmniej tak zdawało się Rufusowi. Bogowie tylko wiedzieli, gdzie i czy w ogóle, mogła je posiadać równie dziwaczna istota.
- Postaraj się starcze!
Łódź znów bujnęła się raptownie. Prefekt obrócił się w okamgnieniu. Myślał, że trudno będzie go już tej nocy czymś zaskoczyć. A jednak… Na dziobie przycupnęła w kucki… kobieta. Była naga i skończenie piękna, choć jej skóra w księżycowym blasku mogła nieco odstręczać niepokojąco sinym odcieniem. Gdy stała, długie, jasne włosy musiały jej sięgać niżej talii, bo nawet teraz ich końce rozesłały się wokół skulonej, aż na deskach dna łodzi. Tylko oczy, o źrenicach lśniących niczym płynne srebro mówiły, że nie jest to do końca ludzka istota.
Rzymianin, zafascynowany, zrobił krok w przód, gdy nagle topielica rozwarła usta na nieprawdopodobną szerokość. Niczym atakująca kobra wyrzuciła z nich lepki, żabi język. Z mokrym mlaśnięciem opadł na twarz Lartha. Kapłan wydobył z siebie zduszony jęk. Topicha z przeraźliwym, triumfalnym skrzekiem, pociągnęła starca ku sobie. Prefekt rzucił się na ratunek, ale z pewnością nie zdążyłby i nic nie uratowałoby haruspika, gdyby nie Casusa. Uniosłwszy się z najwyższym trudem zdołał sięgnąć ropuszego języka swym ofiarnym nożem. Potworzyca zawyła wciągając jego resztki do paszczy. Rufus dopiero teraz dopadł do niej, kopnął co sił skuloną po-stać; z pluskiem wpadła do wody. Postawił na nogi zszokowanego kapłana. Potrząsnął nim brutalnie.
- Larth, do diaska, na co czekasz!?
- Dobrze wiesz dowódco!
Łódź bujała się na boki, szarpana z każdej strony przez napastników. Wydawało się, że zrażeni
niepowodzeniami w bezpośrednich ataków, próbują ją wywrócić.
Marcus pchnął starca za siebie. Cofał się powoli rażąc na lewo i prawo ciągle wynurzające się z wody stworzenia.
- Boisz się ubrudzić ręce! – wykrzyczał z pasją. – Ale ty i twoi kumotrzy nie wahacie się uwalać ich datkami, co?!
- Każdy ma jakąś rolę do odegrania, prefekcie.
Rufus pomyślał, że niedawno słyszał te słowa.
- A więc niech tak będzie, kapłanie. Znam swoje miejsce w szeregu.
Z rozmachem wbił miecz w brzuch nic nie spodziewającego się jeńca. Chłopak wpił w Rzymianina spojrzenie pełne niemego wyrzutu i zaskoczenia. Marcus na chwilę uświadomił sobie, że barbarzyńca był równie przerażony napadem jak on, oraz, że to zawiązało między nimi niespodziewaną nić zrozumienia i wspólnoty.
Ostrze gladiusa przecięło ją na zawsze.
Prefekt odwrócił się do kapłana.
- Masz czego chciałeś, zaczynaj swoje sztuczki!
- Marcusie, jestem tylko wróżbiarzem. Powtarzam! Czegóż ode mnie oczekujesz?!
- Wybacz, ale nie wyrwę mu wątroby, byś mógł odprawiać nad nią swe gusła. Jeśli musisz, zrób to sam. Oczekuję pomocy, każdego rodzaju, inaczej nigdy nie dobijemy do naszego brzegu!
Łódź drgnęła obciążona brzemieniem następnego intruza.
- Szybciej głupcze! – Marcus obrócił się błyskawicznie stając twarzą w twarz z kolejnym za-grożeniem.
Naprzeciw niego przykucnęła jeszcze inna, choć równie jak poprzednicy, przedziwna postać. Miała kobiecą twarz; częściowo zakrywały ją splątane pasma włosów. Cała reszta ciała z trudem przypominała ludzką powłokę. Nawet w zwodniczym świetle księżyca jej skóra była zielonkawa, pokryta niezliczonymi purchlami brodawek. Sączyła się z nich mazista, ciągliwa substancja.
Na widok Rzymianina stwór otworzył szeroko bezzębne usta, zaskrzeczał złowieszczo. Nie przypominał już kobiety. Przynajmniej w rozumieniu tego słowa przez Rufusa
- Pospiesz się! – ryknął do Lartha.
Półropusza istota przyczaiła się do skoku. Prefekt uprzedził jej zamiary. Skrócił dystans, wyprowadził zamaszysty cios. Poczwara okazała się sprytniejsza od poprzednich napastników; uniknęła go krótkim, błyskawicznym odskokiem.

- Jowiszu, Twój głos niechaj wstrząsa wszystkimi murami! Rzym ponad wszystkie narody, lecz Ty najwyższy nad nami!

Marcus rzucił krótkie spojrzenie za siebie. Haruspik, cały umazany krwią ofiary, klęczał unosząc otwarte dłonie ku niebu. Wojownik nie miał czasu dłużej kontemplować działań kapłana. Upio-rzyca odbiła się od dna, rzuciła się całym ciałem na Rzymianina. Nie udało mu się uniknąć tego ataku. Padł jak długi. Nie uścisk potwora był najgorszy, to działanie jadu wyciekającego z brodawek okazało się znacznie bardziej dotkliwe. Kleista ciecz w okamgnieniu przeżerała materię tuniki i paliła ciało żywym ogniem.

- Jowiszu, któryś sam jest bogiem pośród bogów, zasypiasz nieśmiertelnym, by się nieśmiertelnym odrodzić!

Prefekt odpychał z całych sił rozwartą paszczę, próbującą wyrzucić z siebie odrażający język. Czuł jednak, że z każdą chwilą traci siły. Przeciwniczka oplotła go kończynami, niczym kochanka w namiętnym akcie miłosnym; splotem, z którego nie miał szans się wyrwać, a jej parząca skóra, zadawanym bólem, odbierała mu resztki energii.

- Jowiszu, boski ojcze bogów. Poraź swymi piorunami wrogów naszych. Niechaj padną pod gladiusami Twoich wiernych wyznawców. Składamy Ci w ofierze tego pięknego młodzieńca!

Miecz zgubił padając. Nie miał też wolnej ręki, by sięgnąć po przytroczony do pasa sztylet. Oderwał na moment dłonie od twarzy napastniczki. Z całej siły wbił kciuki w jej oczodoły.
Topicha zaskrzeczała zaskoczona, szarpnęła się spazmatycznie, ale nie rozluźniła uścisku. Za to Marcus, już po chwili poczuł, że to nie był do końca dobry pomysł. Spływające po jego palcach resztki oczu i jucha potwora paliły nie słabiej, niż jad.
Ryknął niczym rozjuszony niedźwiedź, częściowo z bólu, częściowo z furii. Gotów był zębami rzucić się do gardzieli upiora, gdy nagle poczuł, jak tenże, gwałtownie szarpnięty, zwalnia chwyt. Po chwili ujrzał, jak ohydny twór wije się w powietrzu przebity na wylot ostrzem dzirytu i usłyszał radosny rechot Aulusa.
- Mam cię rybko!
Wierzgając odnóżami i skrzecząc wniebogłosy ropuszyca zatoczyła łuk w powietrzy i zniknęła Marcusowi z pola widzenia. Za to pojawiła się w nim roześmiana twarz centuriona.
- Co tu robisz? – warknął prefekt.
- To miłe, że dziękujesz mi za uratowanie życia. – Aulus wytarł ostrze pilum skrajem tuniki. Z fascynacją patrzył, jak pod wpływem jadu materia dymi i powoli się rozpada.

- Jowiszu wszechmocny, oddaję swój los w Twe ręce.

Marcus wstał z trudem. Całe ciało, a szczególnie dłonie, piekły i paliły go niemiłosiernie. Pod-niósł miecz. Rozejrzał się. Łódź Aulusa tkwiła przy burcie jego czółna przytrzymywana rękami legionistów. Wierny towarzysz, widząc przyjaciela w opałach zawrócił bezzwłocznie. Wbrew otrzymanym rozkazom. Zresztą nie po raz pierwszy.
Prefekt miał już udzielić centurionowi ostrej reprymendy, gdy coś go tknęło. Spojrzał jeszcze raz na pokład łodzi centuriona. Drgnął niemile zaskoczony
- Gdzie jeniec?
Corvus uśmiechnął się beztrosko.
- Uspokój się. Gdy te maszkary nas zaatakowały, dziadyga zaczął coś po swojemu bełkotać. Miałem wrażenie, że je przyzywa. Szczuje na nas. Dałem mu po łbie i się uspokoił.
- Mam nadzieję, że nie przesadziłeś?
- Marcusie, przecież mnie znasz. - Centurion był wyraźnie urażony.
- No właśnie.
- Nie martw się. Leży grzecznie na dnie łodzi. Nic mu nie będzie.
Marcus odetchnął z ulgą. Zbyt kosztowna była ta wyprawa, by wrócić z niczym. Klepnął wielkoluda w ramię.
- Dziękuję - uśmiechnął się nie bez zażenowania. Nie lubił nikomu i niczego zawdzięczać. Nawet przyjaciołom.
W tym momencie zorientował się, że wokół panuje dziwny spokój i bezruch, tak odmienny od panującego tu do niedawna pandemonium.
- Co tu tak cicho? – podświadomie zniżył głos.
- Rozejrzyj się dowódco. Dałem znak, a legat dotrzymał słowa.
Dopiero teraz doszło do Marcusa, że w czerni wody odbijają się migotliwe, świetliste refleksy. Spojrzał za siebie. Wybrzeże, do którego tak desperacko zdążali, gorzało ogniem wielkich ognisk, a nurt rzeki kołysał czółnami, wypełnionymi płonącą smolną słomą.
Niespodziewana iluminacja musiała zdezorientować hordy wodników i topielic. Nie było ich widać, lecz na tafli wody ukazywały się i ginęły niepoliczone małe wiry. Tak jakby ktoś, czy coś, kryło się tuż pod jej powierzchnią.
- Do wioseł! – Rufus wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Wodne plemię może i było chwilowo oszołomione ognistym blaskiem, ale nie sądził, by pożoga powstrzymała je na długo.

- Panie Niebios chroń swymi gromami obrońców Rzymu!

- Co jest Aulusie? Ruszamy! - Centurion nie zareagował, wpatrywał się w napięciu we wrogi brzeg.
Prefekt podążył za jego wzrokiem. Również zamarł w bezruchu
Lśniącą tarczę księżyca przecinały skrzydlate sylwetki. Zataczały koła niczym ptaki, ale z pewnością nimi nie były.
Nawet z tej odległości Rufus widział, że miały niemal ludzkie odnóża, wielkie, wcale nie ptasie głowy, a ich skrzydła przypominały raczej lotne błony nietoperzy.
Zwiesił głowę; miał już dosyć niespodzianek. Czyżby po odparciu naziemnych i wodnych demonów, przyszła kolej na atak z powietrza?
Niektóre z płonących łodzi właśnie ich mijały i mżący poblask sięgał porastających nieprzyjacielski brzeg drzew. W pełgających rozbłyskach Rufus zobaczył niezliczone skrzydlate istoty, niemal oblepiające ich konary. Okryte skrzydłami niczym płaszczami siedziały bez najmniejszego ruchu. Z osłupieniem zorientował się, że niektóre zwisały głową w dół…
- A z nimi jak sobie damy radę? – Nawet Corvus był nieco zaniepokojony.
- Módl się, żeby imały się ich strzały z łuków.
- Od modlitw są tu inni – Aulus bez wielkiej sympatii wskazał na kapłanów.

- Pierwszy spośród nieśmiertelnych, racz wejrzeć w naszą ofiarę!

Prefekt ocknął się z odrętwienia.
- Wiosłujmy! Brzeg jest już bliski.
Skrzydlate stwory, nadal krążąc, formowały z wolna szyk. Coraz więcej mrocznych sylwetek zataczało koła w sinym blasku księżyca. Rufus naparł z całych sił na rudel…
Nagły i nieoczekiwany szkwał zakołysał łodziami. Mężczyzna spojrzał zaskoczony w górę.
Znad piaszczystych skarp i drzew porastających upragniony, a tak ciągle oddalony brzeg, wychynęły na firmament sine chmury. Były dziwne, nienaturalne, oficer był pewien, że nigdy takich nie widział.
Niczym palce demiurga, wełniste pasma wtargnęły na czysty do tej pory nieboskłon.
Przesuwały się błyskawicznie, holując za sobą ogromny, napęczniały niepojętą grozą, czarny tuman. Jego wnętrze raz po raz rozświetlały gwałtowne rozbłyski. Były przytłumione kryjącymi je kłębami ciemności, a jednak w ich blasku przygasało światło ognisk, a nawet bladła tarcza księżyca.
Cała nawałnica niczym ogromna dłoń pędziła w jego stronę, jakby chciała ogarnąć i zdusić w uścisku trupi blask.

- Jowiszu bądź błogosławiony, Panie bogów i ludzi!

Przyjaciele wymienili krótkie spojrzenia, działo się tu coś, co od pewnego czasu przestali poj-mować, więc bez zwłoki powrócili do pracy.
Brzeg był coraz bliżej. W przeciwieństwie do przeciwległego, ten był piaszczysty i oczyszczony z roślinności; można było do niego dobić bez większych problemów. Wydawał się być w zasięgu ręki…
Oślepił ich potworny blask! Tuż po chwili huk i huraganowy powiew rzucił ludzi na dno łodzi.
Z posępnej chmury sypały się we wrogi las całe serie błyskawic. Nieustannie, jedna po drugiej. W krótkich momentach, gdy lśnienie gromów zamierało i można było cokolwiek ujrzeć, uciekinierzy widzieli, jak zapalają się kolejne, trafione drzewa. Niczym tlące szmaty spadały z nich porażone skrzydlate stwory. Niektóre podrywały się do lotu, ale i wtedy opadały z osmalonymi błonami, nie zdążywszy wydostać się poza obręb żaru.
- Marcusie, w górę! Patrz w górę!
W chmurze otworzyły się jakby wrota, czarne skłębione warstwy wywinęły się na boki, ukazując gotujące się w nieustannym ruchu, bursztynowe wnętrze.
Wysypywały się z niego potężne, lecz jednocześnie smukłe sylwetki. Jedne spływały majestatycznie w dół, inne z nieubłaganą precyzją pikowały na nietoperzopodobne istoty, rozszarpując je
bezlitośnie na sztuki. Szybko i precyzyjnie, bez dania cienia szansy. Wkrótce niebo pokryło się mrowiem walczących.
- Rufusie, to chyba… orły – Aulus przysłaniając dłońmi olśnione gromami oczy, wpatrywał się w niesamowite widowisko zapominając o całym pozostałym świecie. Dlatego to właśnie Marcus, a nie on, był dowódcą.
- Orły, nie orły, są chyba po naszej stronie. Korzystajmy z okazji! – niezbyt delikatnie szturchnął centuriona swoim pagajem.
Nie tracili więcej czasu na zbędne dyskusje i obserwacje. W pewnym momencie dna łodzi za-szurały o pierwsze mielizny. Legioniści wskoczyli do wody przepychając czółna na głębszy nurt. Pracowali co sił i w końcu dostrzeli brodzących im na pomoc żołnierzy. Rufus odetchnął z ulgą, pomyślał, że chyba się jednak udało. Nagle zobaczył ze zdziwieniem że dążąca ku nim grupka staje niezdecydowana, wpatrzona w coś, co spostrzegła za plecami uciekinierów.
- Co znowu? – prefekt jęknął z rezygnacją.
Wzdrygnął się mimowolnie. Wyraźnie poczuł wyraźnie na plecach czyjś wzrok. Spojrzenie, od którego pokrył się cały gęsią skórą. Zobaczył kapłanów skulonych na dnie łodzi w poddańczym ukłonie. Odwrócił się powoli.
Tuż za łodzią unosił się w powietrzy majestatyczny ptak. Rufus był pewny, że nie istniały orły o takich rozmiarach, ani ubarwieniu. Pióra pokrywające ciało stworzenia, nawet w nienajlepszym świetle, migotały rozkosznym blaskiem złota, niczym pancerz wykuty z tego kruszcu. Skrzydła, które z łatwością mogły ogarnąć obie łodzie, poruszały się delikatnie, jakby wcale nie były potrzebne do utrzymywania w powietrzu ogromnego ptaka.
Najbardziej jednak porażająca była głowa, a raczej oczy. Przedziwnie ludzkie, nieruchome, przykuwające bez reszty uwagę patrzącego. Oczy potężnej istoty, nieomal wszechmocnej i bez-granicznie dumnej, nawykłej do posłuszeństwa i poddaństwa.
Marcus poczuł, że nie jest wstanie dłużej spoglądać w te źrenice. Zupełnie bezwolnie, nieświadomie, przyklęknął na kolano, opuścił głowę przyciskając do piersi ramię z zaciśniętą pięścią.
Nie wiedział jak długo trwała magia paraliżującego spojrzenia. W końcu osłabła. Uniósł głowę.
Latającego giganta już nie było. Zniknął bezszelestnie i bez śladu. Także jego armii nie widać było na niebie, a śmiercionośna chmura właśnie rozpływała się ciągliwymi pasmami obłoków.
Panowała cisza; na drugim brzegu dopalały się ugodzone błyskawicami drzewa.
Dotarli…

- Witaj Sulpicjuszu Rufusie!
Prefekt z trudem wspinał się po piasku nadrzecznej skarpy. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest wyczerpany. Słysząc pozdrowienie uniósł głowę. Ujrzał przed sobą zwalistą sylwetkę żołnierza w bogatej zbroi. Poznał go od razu. Stał przed nim Tiberius Vipsanius Agrippa, legat Ósmego Legionu noszącego dumny przydomek - „Augusta”.
Spletli przedramiona w przywitaniu, a po chwili objęli się serdecznie.
- Cieszę się, że widzę cię żywego Rufusie.
- Los jeszcze raz okazał się łaskawy.
- I bogowie.
- I bogowie… - Nawet taki agnostyk, jak prefekt, nie mógł nie pamiętać przeżytych zdarzeń. Nie byłby jednak sobą, gdyby czegoś nie dodał.
- Nie wszyscy tak myślą.
- Daj spokój. Rzym jest daleko stąd. – Tiberius zdjął pyszny hełm i w nerwowym odruchu zmierzwił przerzedzone, siwe włosy.
- Ręce cezara sięgają aż po granice imperium, a może i poza nie… - mruknął Rufus.
Legat obszedł go. Nie spoglądając mu w twarz rzekł cicho.
- Dziwne rzeczy widziałem.
- Ręczę ci panie, że widziałeś niewiele…
Z ciemności wyłoniła się szczupła sylwetka.
- Jeden jeniec? Wyniki twojej wyprawy nie są zbyt imponujące Sulpicjuszu Rufusie.
Decimus Calpurius Agricola marnie prezentował się w zbroi. Zbyt obszerna na jego wątłą sylwetkę wyraźnie mu ciążyła i przeszkadzała w ruchach. Nic dziwnego. Nie nawykł do takiego odzienia.
- Miałem trzech. Dwóch… nie przeżyło. Za to ocalały jest chyba kimś znacznym. – Marcus nie darzył specjalnego wysłannika senatu wielką estymą. Prawdę powiedziawszy, nie znosił go.
- Zobaczymy. Oby. – Calpurius zdjął hełm i otarł twarz rąbkiem czerwonego sudarium. – Trzeba go jak najszybciej wysłać do stolicy prowincji.
Ta uwaga skierowana była wyłącznie do Tiberiusa. Agricola odczuwał do Marcusa równie wiele sympatii, co ów do niego. Odszedł z powrotem w ciemność.
- Jeszcze tu szpieguje? Myślałem, że powrócił do swych stołecznych pieleszy?
- Nie lekceważ go Rufusie. To niebezpieczny człowiek.
- Mój ojciec…
- Wybacz, ale twój ojciec jest starcem, który każdego dnia traci stronników w senacie.
Marcus nie odpowiedział. Nie zwykł polemizować z absolutną prawdą.
- Właściwie, co on tu robi? Przecież nie przebył pół imperium, by zobaczyć twarz syna swego politycznego wroga.
- To ma coś wspólnego z tą inwazją. Wie więcej, niż mówi. Czekał na twój powrót z ogromną niecierpliwością. Chyba życzył ci dobrze pierwszy raz w życiu.
Ogniska dopalały się z wolna. Żołnierze niespiesznie opuszczali brzeg rzeki i odchodzili w głąb lądu.
- Dlaczego tak mało tu ludzi? Musimy przygotować się do odparcia ataku. – Rufus ze zdziwieniem spoglądał na rzeczywiście nielicznych, wręcz pojedynczych legionistów, opuszczających zajmowane dotąd stanowiska.
Tiberius nie podnosił opuszczonej głowy.
- Barbarzyńcy przekroczyli Ren pod Argentoratum. Opuszczamy limes Rufusie. Nie dam się docisnąć do rzeki. – Legat obrócił się do rozmówcy. – Musimy się pospieszyć. Cały legion jest już w drodze. W obozie pozostała tylko twoja kohorta.
- Jak to, opuszczamy limes? A osadnicy po tamtej stronie? – Marcus był zupełnie oszołomiony. Od lat nie zdarzyło się, by rzymskie legiony wycofywały się bez walki.
Jakby w odpowiedzi na jego pytanie ponad drzewami przeciwległego brzegu pojawiły się nie-śmiałe, ale potężniejące z każdą chwilą, blaski pożarów. Rozgorzały jednocześnie w kilku miejscach.
- Niszczą i mordują. Nawet nie biorą w niewolę – Tiberius mówił cicho i beznamiętnie. Widać jemu też nie było łatwo opuszczać odwieczną granicę bez szczęku oręża.
- Chcą nas zastraszyć.
- Być może, ale myślę, że to będzie zupełnie inna wojna, niż dotąd. Mam też wrażenie, że nasze gladiusy odegrają marginalną rolę.
Marcus milczał. Wpatrywał się bez ruchu w rozświetloną dalekimi pożarami krainę za rzeką.
- Ruszajmy prefekcie. Nie mamy czasu do stracenia. – Stary dowódca odwrócił się i ruszył przed siebie.
Rufus poczuł czyjąś obecność za plecami. Nie musiał się oglądać, by wiedzieć, kto za nim stanął.
- Chodźmy centurionie.
Poszli w ślad za mijającymi ich legionistami.
Ostatnio zmieniony wt 15 kwie 2014, 00:06 przez rebi, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Nie jestem weryfikatorem, ale lubię teksty osadzone w starożytności, więc wypowiem się szerzej. Przy okazji łapanka:
Woda niosła ze sobą dalekie pohukiwanie rogów, jazgot piszczałek i natarczywy łomot bębnów.
Ładne zdania, tylko najpierw piszesz o naturze, która raczej nie bębniła.
Zwały próchna, butwiejących drzew, porośniętych kożuchem mchów i grzybów, sięgały dorosłemu mężczyźnie do pasa. Rozliczne strugi wpadające do nurtu zatrzymywały się w tych gnijących zawaliskach, tworzyły cuchnące moczary.
Rzeka płynęła szeroko, acz leniwie, zamulona gnijącym od lat listowiem, zwalonymi pniami, rybią i zwierzęcą padliną.
W trzech kolejnych zdaniach zwały-zwaliska-zwalonymi.
Ob-serwował uważnie przedpole, choć wprawnemu obserwatorowi nie uszłyby uwagi jego nerwowe spojrzenia, rzucane w kierunku zachodzącego z wolna słońca.
Obserwował – obserwatorowi.
Poczucie humoru Aulusa wyraźnie nie podle-gało wspomnianej przez niego czynności.
Może "Poczucie humoru nie zostało zaćmione?"
- Pomóżcie im! – głosem nie przyzwyczajonym do sprzeciwu warknął w kierunku trzech, ciągnących się na końcu grupy, legionistów.
Ten "głos nie przyzwyczajony do sprzeciwu" wytarł się już w literaturze :D
Przestrzeń jakby kurczyła się wokół uciekinierów, a za zapadającą szarówką czaił się budzący dreszcze niepokój.
- Fulbercie! Daleko jeszcze? – Barbarzyńca odwrócił się na moment. Marcusa zaniepokoił wyraz jego twarzy.
Niepokój – zaniepokoił.
Podwładni brnęli w kierunku zbawczych czółen nie zważając na nic, co działo się wokół.
Czy wszyscy mogli zmieścić się w dwóch czółnach?
Zrzucił z siebie krępującą ruchy opończę. Nie miał zbroi; nie założyli ich, by nie krępowały ruchów podczas wykonywanej misji.
Krępowały – krępującą.
O uda zaczęły mu się obijać lekkie fale wzbudzone przez mrowie zbliżających się napastników.
Coś tu nie gra... "o uda rozbijały mu się lekkie fale. Mrowie napastników zbliżało się w wodzie"?
Marcus puścił go, wiedział, że starzec zrozumiał powagę sytuacji.
"Puścił go. Wiedział, że starzec...."
Nie było w tym zresztą niczego dziwnego. Atleta osobiście popychał ją do przodu mocarnymi pociągnięciami
Potężnymi ruchami (wioseł?).
Chciał krzyknąć ostrzegawczo, gdy nagle usłyszał rozpaczliwy alarm na pokładzie własnej łodzi. Larth krzyknął cienkim, niczym u kastrata, głosem.
Krzyknął – krzyknął. Może wrzasnął?
Marcus nie rezygnował. Nie bez powodu był uznanym fechmistrzem.
Fechmistrz wydaje mi się być zwrotem za bardzo związanym z inną epoką
Z rozmachem wbił miecz w brzuch nic nie spodziewającego się jeńca. Chłopak wpił w Rzymianina spojrzenie pełne niemego wyrzutu i zaskoczenia. Marcus na chwilę uświadomił sobie, że barbarzyńca był równie przerażony napadem jak on, oraz, że to zawiązało między nimi niespodziewaną nić zrozumienia i wspólnoty.
Jak dla mnie, za długie przeciągnięcie akcji w tak ważnym momencie.

Ewentualne niedociągnięcia w kwestii walk i oręża zostawiam Grimzonowi ;)


Zauważyłam coś ciekawego – tekst jest dobry, solidnie napisany, a nie cieszy się popularnością. Widać to nawet w liczbie wyświetleń. Dlaczego? Czy ludzie widzą coś, na co reagują "o rany-długie-Rzym" i szybką wracają na stronę główną? Dziwnie trudno jest pisać historie alternatywne o antyku tak, żeby zainteresować (chyba nie znam takiej książki; czuję też po swoim pisadle :D). Dlaczego? Czy wydarzenia stają sie wyblakłe przez stulecia? Dżuma Camusa dotyka bardziej, niż opisy czarnej śmierci – bo tu jest miasto, XX wiek, a tam wiadomo, taka epoka, „było – minęło i nam nie grozi, bo się częściej myjemy“ (tak, wiem, że nie o to szło ;) )
Tragedia w Pompejach, czy jest dla nas tragedią? Jest skamieniała, także w odbiorze.
Bliskie spotkanie etruskiego kapłana z topielicą nie przeraża i nie wciąga tak bardzo, bo... no właśnie. Co nas dzisiaj obchodzi, co widział etruski kapłan?

Chyba musisz: albo sprawić, by czytelnik przejął się osobą bohatera (oddziału?) przez zbliżenie ich, pokazanie osobowości. Wciągnij czytelnika w głowę któregoś Rzymian.
Albo ostawić na tę baśniową-półrealną grozę . Rzymianie spotykają się z wrogiem, którego do końca nie znają, wierzenia, przesądy i legendy splatają się z (ich) rzeczywistością. Podoba mi się to. Jest w tym potencjał. Czyli trzeba wciągnąć czytelnika w to bagno!


Moje odczucia:
- akcja jest za długa, przynajmniej na czytanie w warunkach internetowych (nawet w wordzie). Warto zagęścić akcję. Zakręcić trochę otoczeniem – las, bagna, przyczajone czółna i przeciwnik, przed którym nie da się obronić. Niech zapomną na chwilę, że są Rzymianami. Niech się przerażą, jak przeraziłby się każdy człowiek w ich sytuacji.
- uważaj z orłami. Tu strasznie łatwo o wytarty schemat. Ogromny, niebiański orzeł... może wprowadź go bardziej ostrożnie? Coś pozaludzkiego na nich napada – coś pozaludzkiego im sprzyja. Może oprzeć się w tej scenie bardziej na innych zmysłach, niż na wzroku?
- Masz dobry warsztat, występuje tylko kilka powtórzeń, które łatwo usunąć.

Zastanawiam się nad czasami, w jakich osadziłeś akcję? Czasy Augusta? Jeśli tak, masz ogromne pole do popisu z zaginięciem legionów Warusa :D

Powodzenia! Chętnie dowiem się, co się stało dalej.

B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony wt 15 kwie 2014, 00:03 przez Galla, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Ja się odważę do tego podejść, acz ostrożnie, ponieważ o Rzymie wiem niewiele - toteż pominę wszelkie kwestie związane z czasem akcji ;)
Najpierw kilka ważniejszych uwag do treści:
rebi pisze:Chwile poprzedzające zmierzch przynoszą, albo uspokojenie natury, albo dziwne jej podekscytowanie. Tego dnia szara godzina nie zapowiadała nocnego odprężenia.
Zbędny przecinek przed pierwszym "albo".
rebi pisze:Tak właściwie, drogę wskazywał im barbarzyński przewodnik.
W mojej opinii można by z czystym sumieniem pozbyć się tego "tak właściwie". Wybiło mnie z rytmu czytania.
rebi pisze:wodnych meandrów
Nie jestem geografem, ale "wodny meander" to raczej pleonazm - są jakieś nie-wodne meandry?
- Dobrze wiesz dowódco!
rebi pisze:- Ty prefekcie.
rebi pisze:- Chodźmy centurionie.
Zwrot do osoby oddzielamy od reszty zdania przecinkiem, jak na przykład w zdaniu: "Star, przestań się wymądrzać". ;)
rebi pisze:Bezgłowy korpus poczwary wił się po dnie próbując wyszukać oślizłymi kończynami kolejnej ofiary.
Wydaje mi się, że chodzi tu o biernik <wyszukać(kogo? co?) kolejną ofiarę>, a nie dopełniacz.
rebi pisze:- Wilki? - Aulus zadał beznadziejnie retoryczne pytanie.
Pierwsze: jak można beznadziejnie zadać pytanie?
Drugie: Retoryczne raczej nie było, bo dostał na nie odpowiedź. Ponieważ stwierdza to narrator, należałoby w następnym zdaniu uprzedzić o niezrozumieniu tego faktu ze strony osoby odpowiadającej - bądź po prostu "retoryczne" pominąć.
rebi pisze:- Pomóżcie im! – głosem nie przyzwyczajonym do sprzeciwu
Do tego imiesłowy przymiotnikowe bierne piszemy z partykułą "nie" razem ;)
Wiosłujący legionista zdążył wydać tylko urwany krzyk!
Ten wykrzyknik na końcu brzmi tak...sztucznie.
rebi pisze:Były białe, niczym brzuchy śniętych ryb. Wywinęło wąskie wargi, ukazując szeregi cienkich, szpilkowatych zębów.
Co wywinęło? Nie wskazano podmiotu.
rebi pisze:Skrzydlate stwory, nadal krążąc, formowały z wolna szyk. Coraz więcej mrocznych sylwetek zataczało koła w sinym blasku księżyca. Rufus naparł z całych sił na rudel…
Nagły i nieoczekiwany szkwał zakołysał łodziami. Mężczyzna spojrzał zaskoczony w górę.
Znad piaszczystych skarp i drzew porastających upragniony, a tak ciągle oddalony brzeg, wychynęły na firmament sine chmury.
Sine-sine.
Gdzieś tam jeszcze było powtórzenie oczy-oczy.
rebi pisze:Oczy potężnej istoty, nieomal wszechmocnej i bez-granicznie dumnej, nawykłej do posłuszeństwa i poddaństwa.
To sobie nie przeczy?

Ogólnie warsztatowo jest w porządku. Kilka pogubionych i zbędnych przecinków, literówki. Podczas czytania pomyślałem, że być może tekst jest oparty na baśniowym motywie trzech prób, byłem więc gotów znieść odrobinę nudy. Niestety, myliłem się i w pewnym momencie zacząłem się męczyć. Coraz to nowe potwory i zjawiska przestały mnie intrygować. Miałem w głowie pytania "Dlaczego ich gonią? Skąd się wzięły wilkołaki?" - nie dostałem odpowiedzi. Pomysł na tekst wypadłby lepiej, gdyby autor go tak nie przeciągał.
Aczkolwiek przyznam - opisy były na tyle obrazowe, że niektóre momenty próbowałem sobie wyobrazić (np. atak topielców). Czasem dało się zgubić wątek z powodu nieciekawej konstrukcji zdań, ale nie zdarzało się to aż tak często. Nieźle oddałeś też klimat dziejącej się na bagnach sytuacji - dialogi były oschłe (szkoda tylko, że aż zbyt oschłe czasami), zdania urywane, w pośpiechu.
Podsumowując, tekst jest całkiem w porządku i podoba mi się idea osadzenia akcji w czasach rzymskich. Gdybym miał porównać go do obrazu, przypominałaby poprawnie wykonany ołówkowy rysunek, ze wszystkimi cieniami i perspektywą. Szkoda tylko, że przedstawiałby bardzo pospolitą scenę i nie przyciągałby uwagi wszystkich odwiedzających wystawę ;)

I nawołuje się o przecinki przy imiesłowach przysłówkowych!

B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony wt 15 kwie 2014, 00:05 przez Starquiliniusem, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”