Opowiadanie złożone z krótkich scenek sukcesywnie kontynuuję (na swoim blogu) i będę wrzucał raz na jakiś czas jego fragmenty.
____________________________________________________________________________________________________________________
Prolog
WWW"I nastał dzień wyczekiwany przez lud ziemski, którego przeklęte brzemię ciążyło nad bluźniercami. Dzień, w którym egzystencji tego świata wypełnionego zepsuciem miał nastać kres."
WWWNiedowierzanie? Czy to właśnie czuły te kreatury? Ich szeroko wytrzeszczone oczy martwo wbite w jedno miejsce mówiły za nich. Panika, bo któż zachowałby spokój w chwili takiej jak ta? Ci, którzy nieprzytomnie stali patrząc na obraz horroru dziejącego się przed nimi, z trudem mogliby sobie wyobrazić obraz piekła, które ujrzą na tych parę ostatnich godzin przed śmiercią.
WWWWstrząsy wywabiły ludzi z ich domów. Miejsc, które zwali azylem i w których czuli się bezpieczniej. Co za ironia, że tym razem, żeby czuć się bezpieczniej, musieli je opuścić… co za ironia, że to co widzieli, wcale ich nie uspokoiło.
WWWNa środku ulicy, przebijając się przez asfalt, wyrosły jak z pod ziemi mieniące się złowrogimi, czarno-czerwonymi barwami dziwaczne kolce emanujące nienaturalnym gorącem, jedne wielkości latarni ulicznych, inne rozmiarem przypominające auta. Z pomiędzy tych piekielnych stalagmitów, które nieustająco zdawały się rosnąć, wypływała powoli zastygająca lawa, tworząc niewielkie jezioro. Wokół niego ludzie zbierali się w dużych odległościach… i ze strachem wytrzeszczali te swoje durnawe, zakłamane ślepia. Czy to ich tak przeraziło?
WWWNie. To, co wprawiło ich w osłupienie, była ogromna, gadzia łapa, która wyłoniła się z jeziora i wbiła czarne, długawe pazury głęboko w asfalt. A co wywołało w nich tak przeraźliwy obłęd? Co sprawiło, że rozbiegli się wbiegając na siebie nawzajem?
WWWZapewne widok demoniej czaszki, leniwie wyłaniającej się z sadzawki. Gdy odciekła z niej lawa, ci, którzy mieli odwagę się przyjrzeć, zauważyli kości pyska i pomiędzy nimi coś, co wyglądem przypominało zwęglone mięśnie i kawałki kruczoczarnych łusek. Ale najbardziej przeraźliwym elementem tego widoku były niewątpliwie czerwone światła w oczodołach wypełnione gniewem i chęcią mordu.
WWWW ułamek sekundy do uszu tych żałośnie bezbronnych chucher dotarł piekielny ryk, równie zawistny co oczy demona, wraz z którym wybrzmiewały odgłosy cierpiących dusz.
– „Uhm thar Beleth!” – wychrypiał demon, wyciągając się do pasa z piekielnej sadzawki. Wraz z jego przekleństwem, klatki piersiowe tych, którzy w naiwności lub niemocy pozostali zbyt blisko, eksplodowały szkarłatem, rozdzierając ubrania i zostawiając jedynie zakrwawione żebra, przez które wiatr swobodnie przelatywał. W jednym momencie okolica zamieniła się w czerwony od rozrzuconej krwi horror, a na ziemię padło nie mniej niż setka zwłok.
WWWW chwile później, czując wyraźniej zapach ludzkiej krwi, demon wyszedł całkowicie, odsłaniając całe swe koszmarne wcielenie. Stał na dwóch przeogromnych kopytach, równie czarnych co jego pazury, a całe ciało wyglądało, jakby kości swobodnie wychodziły z masy mięśni i łusek. Posturą sięgał czterech metrów, mimo że był zgarbiony i pochylony. Masywny i odrażający demon, ze skrzydłami z samych kości wyrastających z pleców zostawiał czarny, dymiący ślad w miejscu, gdzie stąpnął kopytem.
Ruszył leniwie w stronę zwłok, które chwytał w paszcze i rozszarpywał zakrzywionymi kłami. Pochłaniał ciała jedno za drugim, przerażająco wygłodniały. A gdy wyczuł strach i panikę człowieczej kreatury chowającej się za rogiem lub uciekającej w panice, ciskał w nią żywym ogniem, zamieniając całą okolice w pogorzelisko, a każde życie w pobliżu w zwęglone pozostałości.
WWWPrzemierzał ulice, nieustannie czując w powietrzu zapach tysiąca słabych istnień. Stąpał powoli, zwiastując zagładę każdemu człowiekowi, który jeszcze niespełna godzinę temu wiódł spokojne, względnie szczęśliwe życie. Niszczył pobliski teren z zastraszającą szybkością, mocą, której widok zmuszał do jednej, dudniącej myśli – ten demon jest wcieleniem zagłady. W kilka minut połowa miasta przestała istnieć. Eksplozje ognia, jego słupy i wiry niszczyły budynki, pojazdy i ludzi. Obracały w popiół ich mieszkania, marzenia, wartości, plany, nadzieje i poczucie bezpieczeństwa, jednak przede wszystkim w popiół obracały się ich ciała.
WWWWidzieli ci, jak beznadziejna jest walka i jak bardzo bezsilni są w obliczu demona, którzy próbowali się mu przeciwstawić. Wszelkie kule z broni, które w niego trafiały, nawet jak nie odbijały się od jego ciała, zwyczajnie nie były przez niego zauważane. Trafienie bazooką pozostawiało niewielki ubytek w jego ciele, który już po chwili zasklepiał się i zrastał w płomieniach. Czołg, który ruszył w jego stronę, zdołał go co najwyżej odrzucić siłą ciosu, jednak w sekundę później, wystawiając demonią łapę w jego stronę, ryknął raz jeszcze: „Uhm… thar… BELETH!”. Jedyne, co po tych słowach wydostało się z lufy opancerzonej maszyny, to powoli skapująca krew załogi.
WWWDemon podniósł swe łapy, zacisnął pazury, wypiął dumnie pierś i zwrócił swój łeb w stronę nieba, które niedawno spowiły chmury siarki, czarne i czerwone, równie złowieszcze, co jego przeraźliwy krzyk, donośniejszy i bardziej gniewny z każdą chwilą, a z jego ciała unosić zaczęły się szalejące płomienie.
WWW– „JAM JEST BELETH, BIES PIEKIELNYCH CZELUŚCI! ZAPAMIĘTACIE ME IMIĘ W OBLICZU ŚMIERCI, WY BEZSILNE, MIZERNE ŚCIERWA!” – następne słowa, złowieszczo bluźniercze, wezwały z jego pyska setki niespokojnych, niemal bezkształtnych, czerwonych duchów. Złapały się one pazurami ziemi, by nie odlecieć i jeden po drugim wyruszały w pogoń szukając człowieka, w którego wnikały i wypalały od środka w jasnym blasku.
WWWA ci, którzy ucieczką chcieli zapewnić sobie przetrwanie, odkryli, że runiczne znaki wyryte ciasno w okręgu wokół miasta są źródłem absurdalnie wysokiej ściany żywego ognia, sięgającego do samych niebios. Nie było zatem ratunku dla nikogo. Kobiety i mężowie, dorośli i dzieci, poczciwi ludzie i złoczyńcy, wszyscy doznali śmierci w bolesnych, piekielnych płomieniach w przeciągu dnia od pojawienia się demonicznego bytu i jego duchów.
WWWA to miasto nie było jedyne, które spotkał taki los…