Początkowy fragment opowiadania o przygodach Ilji, który wraz z kilkoma innymi niecodziennymi postaciami otrzymuje zadanie przemierzenia ogromnej krainy pełnej stepów, mórz, pustyni i śniegów i dotarcia do Iponii. Powodem jest zamach stanu i wielka wojna, jaka napływa z wszystkich stron. Oczywiście pojawi się więcej elementów fantastycznych, fabuła zaczerpnięta trochę z historii, trochę z ogólnej wyobraźni.
Trzecia (czwarta?) próba prozatorska ever. Liczę na łomot do nieprzytomności.
W zaślinionej pościeli spał głęboko Ilja. Co jakiś czas wraz z płytkimi wydechami powietrza, ustami przedostawały się na zewnątrz różowe strużki wczorajszego wina, zmieszanego z wilgocią nieszczelnego żołądka. Po jego lewej stronie spoczywało obolałe ramię draśnięte wczoraj tępym toporem, po prawej wylegiwała się drobna, jasna dziewczyna, o małych ałtajskich oczach. Bohater drzemał jak zabity, w przybrudzonych szarawarach i rozchełstanej na piersi koszuli. Niestrzyżone od dawna włosy lepiły się do siebie, spomiędzy czarnych kosmyków coś złowieszczo łyskało przebijając się przez gęstą, wilgotną ciemność w zatęchłym pokoju. Mężczyzna podrapał się za uchem wystrzeliwując palcami wszy jak orzechy z łupin. Pod skórą zadomowił się niebotycznych rozmiarów kleszcz. Rozbudziwszy się, Ilja wstał, zalał głowę gorzałką i wydłubał owada scyzorykiem razem z pokaźnym płatem skóry. Zapalił ogromną białą świecę i spojrzał w lustro na swoją zapadłą twarz. Zaklął kilka porannych modlitw, chwycił brzytwę i ostrzygł robaczywe włosy zostawiając jedynie bujne czarne pasmo pośrodku głowy.
Powoli tlił się świt i świat stawał się coraz prostszy. Z daleka słychać było kanonady dzwonów przygrywających do muzyki wiejskich muzykantów. Ilja wydostał się przez bordową kotarę z burdelu i ruszył złodziejskim traktem do domu. Nieodparcie kusiła go jednak ponętna karczma rozłożona plackiem na rozstaju dróg, chybocząc się to w lewo to w prawo.
-Oj na bogi, ce tilko dom!
Podciągnął spodnie, spoliczkował się i ruszył w kierunku knajpy.
W spelunie siedziała hołota wszelkiej maści - pijane krasnoludy które nienawidziły elfów, elfy w oparach opium które nienawidziły krasnoludów i udomowione trolle, których nienawidzili wszyscy. Ilja podszedł do elfiego szynkarza, który za długim spiczastym uchem trzymał naostrzony ołówek, w oczach pogardę a w ręku notesik. Na przekrzywionej półce stały najróżniejsze trunki - piracki rum, absynt, kolorowe i czyste wódki. Uwagę bohatera, który na co dzień zadowalał się alkoholem z najniższej półki, przykuło jednak coś innego. Czarna pękata butelka o krągłych, kobiecych kształtach oprawiona w obcisły, pluszowy płaszczyk wydała mi się szczególnie atrakcyjna.
Wiedział, że nie powinien był wchodzić do tej knajpy. W żołądku ściskało go dziwne uczucie, podobne do miłości ale o wiele straszniejsze. Począł rozglądać się za swoimi kompanami ale wszędzie zerkały na niego niechętne, osowiałe twarze, nieskore do nawiązywania nowych znajomości.
Przez trzeźwiejący czerep prześwitywały mu ucinane kadry wydarzeń wczorajszego wieczoru. Przypomniał sobie jak przechodził pchlim targiem odsuwając wszelkich oponentów i konkurentów na boki. Za każdym razem właściwie, przechodząc wśród tłumu Ilja siał strach i panikę, inni ludzie i pozostałe mniej lub bardziej winne stworzenia chyłkiem odsuwały się jak najdalej tylko zdołały, gubiąc po drodze torby, sakiewki i podeptaną godność.
Ilja nie lubił wody, a mydło uważał za pomiot diabła, wierząc święcie w to, że kąpiel rozpuści go tak jak kwas rozpuszcza wszelakie materie. Tym sposobem był ojcem wielu nowych gatunków pasożytów i rozmaitych robaków, które toczyły go od wewnątrz i zjadały od zewnątrz, pozostawiając na skórze blizny i poparzenia. Zapach jaki towarzyszył mężczyźnie niewidzialnymi dłońmi odpychał od niego wszelkie stworzenie, pozostawiając go samemu sobie. Rybacy obwiniali go za zatruwanie stawu, choć nigdy nie umoczył w nim nawet palca, kłusownicy zrzucali nań odpowiedzialność za to, że swoim zapachem płoszy zwierzęta gdy tylko pojawi się w lesie, a stare kobiety przypisywały mu magiczne zdolności i rzucanie czarów na nowo narodzone dzieci. Tak więc, gdy bydło padało a kwiaty przestawały rosnąć, winą obarczano jego.
Ilja czując, że w ten sposób niczego sobie nie przypomni wyraził życzenie posiadania owej pękatej, seksownej butelki, zapłacił kilka miedziaków i ją odkorkował. Nagle, z maleńkiego otworu wystrzeliła fala potężnego, fioletowego dymu, konie na zewnątrz poczęły rżeć jak zarzynane, a obecni w tawernie mieszkańcy wioski ulotnili się, zostawiając na stołach niedopite kufle piwa i niedopałki opium. Wachlarzyk kart, przed chwilą dzierżony przez kogoś w dłoni jeszcze chwilę lewitował w powietrzu po czym z cichym jękiem rozpadł się i osunął na podłogę. W karczmie oprócz Ilji, spiczastouchego oberżysty i postaci wyłaniającej się z małego gąsiora, pozostał jeszcze półprzytomny elf, brodzący w odmiennych stanach świadomości, potraktowany przez brutalną rzeczywistość jako przedmiot martwy, nie mający prawa do przemieszczenia się.
Nie było to wszystko zjawiskiem nad wyraz nadnaturalnym. Ilja często zaglądał do butelki, w której mieszkał dżin i miał na imię dramat. Niematerialna istota otrząsnęła się z tumanów pyłu, kichnęła kilka razy i poczęła przemawiać.
Dżin wyłożył przed Ilją swoje oczekiwania i pospiesznie zwinął się do butelki. Szynkarz spojrzał z przerażeniem na człowieka, który miał uratować świat, skalkulował coś na swoim notesiku i załamał ręce. Mężczyzna dobijał się w dalszym ciągu do butelki, to przywołując z powrotem dżina, to szukając choć kropelki gorzałki. Przebudził się również zamroczony elf i nie rozumiejąc powagi sytuacji, beztrosko wyszedł z karczmy. Jedynym co poruszało się na wietrze był niewydarzony smok, goniący za własnym ogonem, gdzieś ponad chmurami.
Iljada [groteska/fantasy]
1
Ostatnio zmieniony pt 23 maja 2014, 09:18 przez kresowiak, łącznie zmieniany 1 raz.
Co noc przychodził do mnie przed laty twój Popiel
pomieszany z Sindbadem pół-król pół-padyszach
pomieszany z Sindbadem pół-król pół-padyszach