Jerzy Markiewicz
„Twór”
Klepsydra obróciła się. Pierwsze ziarenko czasu zabrzęczało o dno klepsydry.
***
Otworzył powoli oczy. Bladożółte, mdłe wręcz światło lampy osłoniętej jasnobrązowym, półprzezroczystym kloszem leniwie spłynęło mu do oczu. Oszołomiony, nieprzywykły do takiego widoku zamrugał kilkakrotnie powiekami. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do oświetlenia, zobaczył sufit w kształcie kwadratu, zbity z ciemnego, dębowego drewna.
Na środku wisiała lampa , której światło, przytłumione przez klosz, nie docierało dalej niż na trzy metry od swojego źródła. Reszta sklepienia spowita była aksamitnym mrokiem, który, pomimo złych skojarzeń, wydał się mu przytulny i bezpieczny. W pomieszczeniu panowała absolutna cisza, zakłócana tylko jego spokojnym, miarowym oddechem. Pomimo ogromnej chęci poznania otoczenia, poczuł ogarniającą go senność, która wzięła górę nad ciekawością, zmuszając go do ponownego zamknięcia oczu. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na zalegającą w kątach ciemność, sprawiającą wrażenie płynnej. Opuścił powieki i natychmiast zapadł w głęboki sen.
***
Obudził się błogo wypoczęty, czując energię we wszystkich członkach ciała. Szybko otworzył oczy, jednak zamknął je natychmiast, oślepiony jaskrawym światłem. Ostrożnie rozchylił powieki i po chwili zauważył, że klosz, tłumiący wcześniej blask lampy, czyniąc go delikatnym i stonowanym, zniknął, i żarówka, niczym już nieograniczona, zdawała się świecić z mocą dwukrotnie większą od tej, do której została przeznaczona. Przy takim oświetleniu nawet drewno nabrało jaśniejszej barwy, przypominającej kolor kawy z dodatkiem odrobiny mleka.
On oczywiście o tym nie wiedział – skąd mógł wiedzieć, przecież nigdy nie pił kawy, nigdy nie widział mleka, a co dopiero kawy z mlekiem? Kolor ten jednak podobał mu się, choć nie mógł skojarzyć go z niczym. Nie mógł, ponieważ jedynym widokiem, który znał, było ciemne sklepienie z lampą pośrodku i mrokiem w kątach? Dlatego jego umysł chłonął obrazy jak gąbka.
Po chwili sama powała nie wystarczała już jego pragnieniu poznawania otoczenia. Przekręcił więc głowę w prawo. Jego oczom ukazał się żelazny stojak na nuty. Jednak nie to przyciągnęło jego uwagę. Na ścianie za stojakiem, na żelaznych uchwytach wisiały drewniane, misternie wykonane skrzypce. Nie wiedział, do czego służą, aczkolwiek zainteresowały go bardziej niż wszystko, co ujrzał do tej pory w swoim krótkim życiu. Zdawały się przyciągać go jakąś nienaturalną mocą, wabić swoim kształtem, stanowiąc fascynującą zagadkę. Powstrzymał się jednak od natychmiastowego zerwania się i ich zbadania – zamiast tego obrócił głowę w lewo. Napotkał przy tym mały problem – w miejscu skroni utworzyło się wybrzuszenie, które utrudniało mu przekręcenie głowy w lewą stronę. Zignorował to, wkładając w manewr więcej siły. Udało mu się w ten sposób skierować wzrok na lewo. Pod ścianą stało masywne drewniane biurko, wyglądające na bardzo stare. Nie miało żadnych szuflad. Na ścianie nad nim wisiała drewniana półka, na której zresztą nic nie było. Drewniane, bogato rzeźbione krzesło, przypominające średniowieczny tron i kryształowe lustro w mosiężnej ramie dopełniały wyposażenia pokoju.
Ujrzał w lustrze samego siebie! Cóż to musiało być za przeżycie! Całkiem nieoczekiwany obraz własnej twarzy, konsternacja i dopiero po paru chwilach świadomość , że to oblicze samego siebie! Nie mógł już powstrzymać się od natychmiastowego powstania i podejścia w kierunku zwierciadła. Usiadł, oswajając się z własnym ciałem, przełożył szybko nogi przez krawędź i zeskoczył na podłogę.
Spotkanie z drewnianym parkietem z pewnością nie należało do przyjemnych. Nie spodziewał się, że spadnie z tak dużej wysokości. Nogi ugięły się pod nim i upadł na kolana, wydając z siebie okrzyk cierpienia. Kiedy już ból zelżał, wstał i spojrzał na miejsce niedawnego spoczynku. Stał przed nim wysoki stół, któremu czołem sięgał do blatu. Na nim leżała blacha, która wykraczała poza jego powierzchnię zarówno długością jak i szerokością. To właśnie na tej blasze spał i na niej właśnie się narodził. Podumał nad tym chwilę, po czym pędem pobiegł do lustra.
Stał przed nim gruby, ba szerszy niż wyższy człowieczek ze zdeformowaną głową. Miał na sobie szary, duży kaftan, który był na niego nieco za długi. Guziczki ubioru ledwo opinały jego wielkie cielsko; miało się wrażenie, że gdyby nabrał więcej powietrza, guziki wystrzelą i kaftan się rozleci. Na nogach miał spodnie w szkocką kratę, również zbyt ciasne. Chodził boso, a stopy miały tylko po trzy palce. Jego oblicze przypominało postacie z obrazów Picassa – nic nie było na swoim miejscu. Sama twarz była bardzo szeroka, idealnie pasowała do jego opasłej postury. Oczy, czyli dwa niebieskie guziki, znajdowały się bardzo blisko siebie, omal się stykając. Wyglądało to tak , jakby ktoś niedbale, w pośpiechu wcisnął je byle gdzie. Nos zamiast pod oczyma, tkwił gdzieś nad lewym policzkiem, podobny do samotnej góry na płaskim terenie, jakim była twarz. Usta mieściły się tuż pod oczami, co sprawiało, że były tak naprawdę na tej samej wysokości, co nos. Uśmiechnął się – wyszczerzyły się do niego tylko cztery zęby – dwa u góry i dwa na dole. Uwagę zwracały też jego blond włosy – ze środka wyrastały pojedyncze strąki, które rozchodziły się na cały łeb, przypominając wijące się węże.
Jednak on sam się sobie podobał. Być może dlatego, że nie był ograniczony kanonami piękna, które tak często krępują ludzi, wpędzając ich nieraz w poważne kompleksy.
Później podszedł do biurka, wspiął się na krzesło i omiótł wzrokiem resztę pokoju. Na samym środku stał stół z blachą, na którym się narodził. Po jego lewej stronie znajdował się ogromny kredens z niezliczoną liczbą szufladek i z wbudowanym piecem z kurkami gazowymi. Stwierdził, ze obejrzy to miejsce później. Na przeciwległym końcu pomieszczenia znajdował się stojak na nuty i skrzypce, które wciąż przyciągały go w magiczny sposób. Po prawej stronie, pod ścianą stało pięć regałów pełnych książek. Po gruntownej analizie pomieszczenia odwrócił się do biurka i zauważył dwie ciekawe rzeczy. Pierwszą była książka z symbolem ∞ na poniszczonej okładce ze skóry. Otworzył ją, ale skomplikowane znaki i piktogramy nic mu nie mówiły, odłożył ją więc na bok i zaczął dokładnie badać drugi przedmiot – klepsydrę wypełnioną piaskiem. Część czasu już upłynęła, jednak większość pozostała w górnej szklanej bańce. Chciał ruszyć urządzenie, spowodować jakąś zmianę, ot tak, dla zabawy – jednak czasomierz był przytwierdzony do biurka, był jego częścią. Nawet nie drgnął mimo usilnych starań intruza. Nie była to zwyczajna klepsydra – bańki zamontowane były na dwóch pionowych bolcach, teoretycznie wiec wystarczyło pchnąć lekko górną część urządzenia, aby je odwrócić. W praktyce było to jednak niemożliwe.
Szybko oswoił się z nowym otoczeniem, a raczej otoczenie oswoiło się z nim. Na jego potrzeby wszystkie meble w pokoju zmalały do takich rozmiarów, aby bez problemu mógł sięgnąć po każdą książkę lub z łatwością wdrapać się na krzesło. Lampa pełniła funkcje Słońca- wyznaczała cykl dnia i nocy, stopniowo tworzyła klosz po skończonym dniu i niszczyła go, gdy noc miała się ku końcowi. Blachę włożył do pieca – wygodniej było mu spać na samym stole. W kredensie znalazł najróżniejsze przedmioty – od pereł i kauczukowych kulek zderzających się ze sobą przy wysuwaniu szuflady, przypominając kule na stole bilardowym, przez watę, której użył do stworzenia wygodnego legowiska, aż po ogromną kolekcję ubrań, jakie tylko istniały – kubraki, togi, płaszcze, kurtki, kaftany, kamizelki, bluzy, szlafroki, halki, suknie, spódnice, jeansy, dresy, kombinezony, sandały czółenka, kozaki, trampki, szpilki, japonki, kapelusze, kaszkiety, toczki, nauszniki, berety i wiele, wiele innych, których nie sposób tu wymienić. Natomiast obok skrzypiec pojawił się krótki smyczek.
Niemal cały pierwszy dzień zajęło mu badanie instrumentu. Nie miał zielonego pojęcia, do czego i jak się go używa. Uderzał nim o ściany i podłogę, przypominając niezgrabnego ogra, nieporadnie wymachującego swoją maczugą. Nic się jednak nie działo. Tak samo zbadał smyczek, również z identycznym rezultatem. W końcu zaczął uderzać smyczkiem o skrzypce. Przypadkowo włosie trafiło na struny. Usłyszał dziwaczny zgrzyt, który go bardzo zaintrygował. Gdy dźwięk wybrzmiał, ponownie smagnął skrzypce. Tym razem instrument wydał z siebie żałosny jęk, przypominający kwilenie niemowlęcia. Po chwili namysłu spróbował przesunąć włosiem smyczka po strunach. Wysoki, ale piękny dźwięk dotarł do niego, wibrując mu w uszach, brzmiąc jeszcze przez kilka chwil i powoli ucichł. Zaczął więc szybko grać bez żadnego ładu i składu. Struny zdawały się ledwie nadążać za śmigającym w tę i w tamtą stronę smyczkiem, sterowanym przez osobę, która nie ma pojęcia o grze. Instrument stękał, zawodził i krzyczał wniebogłosy, błagając grajka o litość. W końcu rozbolała go ręka i skończył maltretować skrzypce.
Jemu jednak spodobał się ten „utwór”. Było w nim coś, co sprawiało, że był wyjątkowy i niepowtarzalny. Wyzwalał w nim emocje, dawał poczucie wolności i zachwytu.
Pierwszego dnia dokonał też ciekawych odkryć na regałach z książkami. Na pierwszym znajdowały się księgi, z których można było nauczyć się wielu różnych sposobów zapisu nie tylko słów, zdań, myśli, historii, ale także... nut. Po kilku dniach władał już wszystkimi znanymi językami oraz znał zapis nutowy, potrafił też pisać słowa we wszystkich alfabetach. Na drugim regale znalazł zapisy nut, składających się na utwory muzyczne. Była tam też instrukcja gry na skrzypcach. Pozwoliła mu ona odtwarzać kompozycje z bogatych zbiorów znajdujących się na regale. Niektóre niosły ze sobą niesamowitą energię, zmuszając go do przytupywania w takt muzyki, a nawet do dziwacznych, spazmatycznych pląsów, inne były tak smutne i poruszające, że zbierało mu się na płacz, choć tak naprawdę nie wiedział dlaczego; jeszcze inne były tak nieprawdopodobnie melodyjne i poetyckie, że zdawało się, iż z rozedrganych strun sypią się girlandy kwiatów. Zbiory mieściły tak ogromną ilość dzieł, że nie było szans, aby zdołał je odegrać. Wszystkie były jednakowo podpisane: ∞. Gdy zaczął komponować własne utwory, również tak je podpisywał. Nie wiedział, co oznacza ten symbol, jednak pomimo usilnych poszukiwań w księgach pierwszego regału nie poznał jego znaczenia. Półki trzeciego mieściły zbiory obrazów malowanych przeróżnymi technikami. Na najniższej półce znajdowało się wszystko, co potrzebne do ich tworzenia : kredki, pastele, ołówki, plastelina, płótna i kartki w różnych formatach oraz wiele innych przyborów. Rysowanie i malowanie nie przypadły mu do gustu, w niekompletnej księdze zamieścił jeden tylko własny obrazek – szkic małego stworka bez głowy i z siedmiopalczastą ręką wystającą z brzucha. Czwarty regał zawierał kilka książek, mieszczących się na jednej półce, które traktowały o technice wypalania gliny, szycia, tworzenia cementu, szkła i innych materiałów, a także o ich kształtowaniu. Informowały też o ich właściwościach oraz o cechach różnych tkanin. Na podstawie tej wiedzy stwierdził, że jego ciało wykonane jest z gliny. Na pozostałych półkach leżały różne narzędzia: młotki, scyzoryki, igły, nici, szczypce, śrubokręty, gwoździe i tym podobne.Nie zwróciły jednak one jego większej uwagi. Półki ostatniego regału uginały się pod ciężarem woluminów zawierających najróżniejsze historie, zarówno fantastyczne, jak i realistyczne. Niektóre księgi leżały obok regału, ponieważ nie mieściły się już na jego półkach.
Kolejne dni przebiegały bardzo podobnie: wstawał, gdy tylko klosz lampy znikał, później grał na skrzypcach, odtwarzając utwory ze zbiorów, a także komponując własne, które zapisywał i dołączał do kolekcji z drugiego regału. Później brał parę tomów z ostatniego regału, mościł się w swoim legowisku i zagłębiał w lekturze, tracąc kontakt z rzeczywistością. Mimo kiepskiego oświetlenia, często czytał do późna, zafascynowany treścią poznawanych dzieł. Zasypiał, gdy nie miał już sił, aby unieść powieki.
Piasek w klepsydrze nieubłaganie się przesypywał...
Obserwując czasomierz, powoli doszedł do wniosku, że miara odmierzana urządzeniem, jest jego czasem, który miał się już ku końcowi. Ze smutkiem i goryczą, ale jednak zaakceptował ten fakt. Z bólem myślał o wszystkich historiach, których nie pozna, muzyce, której nie zagra, nawet o obrazach, których nie obejrzy, choć przecież za tym nie przepadał. Z jeszcze większym żalem pomyślał o utworach, których już nie skomponuje – przecież jeszcze tyle pomysłów gnieździło mu się w głowie, wybrzmiewając w głębokich zakamarkach jego umysłu. Oddałby wszystko za drugą klepsydrę, która przedłużyłaby jego istnienie.
Obudził się w okropnym nastroju. Już poprzedniego dnia przeczuwał, że to jego ostatni poranek. Wygramolił się ze swojego legowiska, zeskoczył ze stołu i w przypływie rezygnacji oraz złości kopnął nogą w mebel. Usłyszał suchy trzask, a potem runął na ziemię z wrzaskiem bólu i grymasem cierpienia na twarzy. Zauważył ze zgrozą , że obok stołu, pośród okruchów gliny leżą jego trzy palce. Dając upust swoim emocjom wybuchnął głośnym płaczem. Pokój przysłuchiwał mu się w milczeniu, tylko ziarenka piasku z cichutkim szmerem nie przestawały się przesypywać. Szlochał przez długi czas, w końcu jednak podniósł się i ruszył utykając w stronę skrzypiec. Skomponował wtedy swój jedyny, naprawdę smutny utwór. Instrument zawodził, płakał i użalał się nad swoim mistrzem, aż w końcu zamarł z wycieńczenia. Po odegraniu swego ostatniego dzieła poczuł się trochę lżej i postanowił spędzić swoje ostatnie chwile tak, jak spędziłby je każdego dnia – czytając książki. Podszedł do piątego regału , wziął dwie na chybił trafił, a ostatnią wziął ze stosu obok. Otworzył ją, aby zerknąć, o czym jest. Ku jego zdziwieniu kartki okazały się nieskazitelnie białe. Przewertował szybko całą książkę. Nagle mignął mu przed oczami duży, czarny napis. Szybko odszukał stronę, na której był zapisany. Odczytał go:
SPÓJRZ WSTECZ
ODPOWIEDŹ JEST W TOBIE
PO PROSTU SPÓJRZ W PRAWO
Z osłupieniem, powoli obrócił głowę. Jego oczom ukazało się dobrze mu znane biurko. Podszedł do niego, usiadł na krześle, przysunął się . Nic się nie stało. Rozejrzał się wokół. Na blacie stała tylko ta przeklęta, znienawidzona klepsydra. Nic nie rozumiał. Po chwili jednak dostrzegł wielką księgę oprawioną w skórę z tajemniczym symbolem ∞ na okładce. Otworzył ją. Teraz skomplikowane znaki i symbole nie stanowiły już dla niego zagadki. Był to … zapis nutowy, a raczej wiele zapisów nutowych jakichś skomplikowanych utworów. Co najdziwniejsze, pod zapisem muzycznym widniał opis pozycji, jakie trzeba przyjąć do ich wykonania. Niektóre miało się zagrać na klęczkach, inne na siedząco, inne wymagały użycia tylko jednej ręki.. Każda kompozycja podpisana była inaczej – jednak każda rozpoczynała się od symbolu ∞.
Z westchnieniem opadł na krzesło. Nadal niczego nie rozumiał. Powoli zamknął książkę. Znów ujrzał ten zagadkowy symbol. Spojrzał na niego, próbując pojąć jego znaczenie. Począł wodzić wzrokiem po pętli, którą wytyczał. W końcu, gdy chyba dziesiąty raz znalazł się w tym samym miejscu, doznał olśnienia. Ten znak zapętlał się, nigdy się nie kończył. Był symbolem nieskończoności!
Teraz elementy układanki zaczęły do siebie pasować. Ktoś przecież musiał zapisać utwory w księdze nieskończoności, i nie była to jedna osoba – przecież ilość dzieł była ogromna! Skąd więc on się wziął? Ktoś musiał go stworzyć! Pojął więc sens czwartego regału – on również musiał stworzyć swojego następcę, a materiały i instrukcje miały mu w tym pomóc.
Rzucił szybkie spojrzenie na klepsydrę. Zostało bardzo niewiele czasu. Zauważył w tym momencie nad biurkiem kartkę z napisem:
PO PROSTU SPÓJRZ W PRAWO
Tym razem nie musiał się zastanawiać. Zeskoczył z krzesła i rzucił się w stronę kredensu. Błyskawicznie przemyślał sytuację. Nie zdąży już uformować i upiec ciała z gliny – trwałoby to zbyt długo. Spojrzał na swoje legowisko. Wata – tak, to doskonałe rozwiązanie! Nie zajmie mu dużo czasu uszycie korpusu, który wypełni watą. Wyciągnął z kredensu dwie duże, lniane płachty i scyzorykiem wyciął z nich kształt postaci. Zauważył, że jego twór będzie dużo wyższy od niego samego. Wcale tak nie zamierzał, ale z drugiej strony wydało mu się, że jeśli jego stworzenie będzie się od niego różnić, to wcale nie będzie to wada. Później, nie bez problemów, przewlókł nitkę na igłę i zszył obydwa kontury, ale tylko z jednej strony – od drugiej zaczął upychać watę. W miarę dokładnie wypchał watą nogi i ręce istoty, a następnie zszył niedbale materiał z drugiej strony. Odsunął się od stołu i obejrzał ciało. Zagryzł wargi z wściekłości. Użył zbyt mało waty, jego dzieło sprawiało wrażenie niedopompowanego balonu. Spojrzał na klepsydrę – zostało bardzo mało czasu. Nie zdążyłby rozpruć ciała i wypchać je do końca. Westchnął z poirytowaniem, po czym wyciął dwa małe otwory w górnej części twarzy, w które wcisnął dwie białe perły. Następnie poniżej naciął dwie małe szparki, które miały pełnić funkcję nosa, a jeszcze niżej wyciął otwór w kształcie uśmiechu, w który wepchnął kilka kawałków kredy imitującej zęby. Włosy utworzył z poskręcanego, czerwonego drutu, który wygrzebał z dna kredensu. Łatwo wczepiał się w tkaninę, więc był bardzo praktyczny. Spojrzał z góry na twarz swojego tworu. Skręcone, rozczochrane włosy przypominały ptasie gniazdo, oczy wydawały się być zasnute bielmem, a zbyt długie zęby wystawały z ust. Nie miał jednak czasu na żadne poprawki. Z przepastnej szafy wyjął sandały, które nałożył na stopy stworzenia, ubrał je w jeansy i zwyczajną, niebieską koszulkę, która kontrastowała z płomiennymi włosami twora.
Oddalił się od stołu i spojrzał na swoje dzieło. Ciało leżało na stole, całkowicie bezwładne, nogi zwisały z blatu i przypominało marionetkę, której ktoś zapomniał przywiązać sznurki. Co dalej? Jak ożywić twór? Wypowiedzieć jakieś zaklęcie? Spojrzał na kredens. Pojawiła się na nim kartka z napisem:
PO PROSTU SPÓJRZ W PRAWO
Odwrócił wzrok we wskazanym kierunku. Ze ściany wołały go skrzypce. W jednej chwili pojął wszystko i w kilku susach dopadł do instrumentu. Po chwili namysłu podbiegł jeszcze do biurka, porwał księgę nieskończoności i wrócił do skrzypiec.
Zaczął zastanawiać się, jakim utworem może ożywić swe dzieło. Spojrzał na klepsydrę. W górnej bańce pozostały dwie, może trzy garstki piasku. Za chwilę wszystko się skończy. Podjął szybką decyzję, złapał skrzypce i zaczął grać.
Melodia była niesamowita. Utrzymana w szybkim tempie, mogła poderwać do tańca nawet nieboszczyka.Kierował instrumentem bez problemu krętymi meandrami muzyki, popisując się zwrotnością i nieprzewidywalnością. Dzieło zdawało się opowiadać o nieokiełznanej rzece, która nie jest posłuszna nikomu i sama sobie wytycza bieg. Kiedy wybrzmiał ostatni dźwięk, podniósł wzrok na twór.
Nic się nie stało.
Piasek nieubłaganie przesypywał się.
Począł odgrywać zgoła inną melodię, która przywodziła na myśl muzykę grajka z Hamelin. Delikatnie, acz stanowczo zachęcała do podążenia za sobą w hipnotycznym transie. Po ukończeniu utworu uniósł wzrok.
Nic się nie stało.
Piasek nieubłaganie przesypywał się.
Tym razem postanowił zagrać coś z księgi nieskończoności. Wybrał utwór, który trzeba było zagrać palcami, traktując skrzypce jak gitarę. Brzmiało to dość dziwacznie , nawet sam instrument zdawał się być zaskoczony. Melodia sprawiała wrażenie, jakby sama wiedziała, dokąd podąża. Równie nagle i nieoczekiwanie zakończyła się.
Nic się nie stało.
Piasek nieubłaganie przesypywał się.
W akcie desperacji chwycił gęsie pióro, zapisał w księdze jakieś słowo, po czym oparł skrzypce pionowo o ziemię, chwycił smyczek i zaczął grać.
Podczas gry całe jego życie stanęło mu przed oczami. Przypomniał sobie pierwsze wybudzenie, widok lampy z kloszem, siebie w kryształowym zwierciadle, przeczytane historie, odegraną muzykę, pokruszone palce, pełną klepsydrę oraz pierwszy kontakt ze skrzypcami.. Spojrzał na swego twora, którego nie umiał nawet ożywić. Gorzka łza spłynęła mu po policzku.
W trakcie gry w księdze pojawiło się nowe dzieło.
Po zakończeniu utworu powoli podniósł wzrok.
Nic się nie stało.
Piasek przesypał się.
***
Wszystko co mogło świadczyć o czyjejś obecności w pokoju, wróciło na swoje miejsce – księga nieskończoności, książki z legowiska, narzędzia z kredensu, wata z legowiska, skrzypce ze smyczkiem. Szuflady kredensu zamknęły się z cichym trzaskiem. Pokruszone palce zniknęły. Tylko twór leżał na stole, a jego nogi zwisały z blatu. Pokój zastygł w absolutnym milczeniu.
***
Klepsydra obróciła się.
2
Początkowo było ciężko i myślałam, że nie przebrnę przez resztę tekstu, ale po przyzwyczajeniu się do Twojego stylu, zaczyna być naprawdę ciekawie. Nawet lepiej – to chyba najlepszy tekst, jaki ostatnio czytałam na Wery.
Dla formalności podaję kilka błędów, które wyłapałam.


Nie powinno mu się coś ukruszyć, połamać lub odpaść po pierwszym upadku ze stołu? Był przecież zrobiony z gliny.
To są szczegóły, nie zaburzające za bardzo ostatecznej oceny. Takie 7,5/10
Pozdrawia,
Ash
Dla formalności podaję kilka błędów, które wyłapałam.
Klepsydra obróciła się. Pierwsze ziarenko czasu zabrzęczało o dno klepsydry.
Mam kilka problemów z tym fragmentem. Raz – za dużo przymiotników. W większości są uzasadnione, ale gdyby wyrzucić jeden czy dwa, nic by się nie stało. Poza tym dwa razy w tym fragmencie wspominasz o tym, że lampa jest osłonięta przez klosz, raz wystarczy. A trzy - zamrugać można tylko powiekamiOtworzył powoli oczy. Bladożółte, mdłe wręcz światło lampy osłoniętej jasnobrązowym, półprzezroczystym kloszem leniwie spłynęło mu do oczu. Oszołomiony, nieprzywykły do takiego widoku zamrugał kilkakrotnie powiekami. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do oświetlenia, zobaczył sufit w kształcie kwadratu, zbity z ciemnego, dębowego drewna.
Na środku wisiała lampa , której światło, przytłumione przez klosz, nie docierało dalej niż na trzy metry od swojego źródła. Reszta sklepienia spowita była aksamitnym mrokiem, który, pomimo złych skojarzeń, wydał się mu przytulny i bezpieczny. W pomieszczeniu panowała absolutna cisza, zakłócana tylko jego spokojnym, miarowym oddechem. Pomimo ogromnej chęci poznania otoczenia, poczuł ogarniającą go senność, która wzięła górę nad ciekawością, zmuszając go do ponownego zamknięcia oczu. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na zalegającą w kątach ciemność, sprawiającą wrażenie płynnej. Opuścił powieki i natychmiast zapadł w głęboki sen.

Miałam u siebie w opowiadaniu podobne zdanie i czytający doczepił się, że lampa zazwyczaj wisi na środku sufituzobaczył sufit w kształcie kwadratu, zbity z ciemnego, dębowego drewna.
Na środku wisiała lampa

Nie powinno mu się coś ukruszyć, połamać lub odpaść po pierwszym upadku ze stołu? Był przecież zrobiony z gliny.
Wydaje mi się, że jak na kogoś, kto jeszcze niewiele widział i niewiele zna, zbyt szybko sobie uświadomił, że obraz w lustrze to jego odbicie.kryształowe lustro w mosiężnej ramie dopełniały wyposażenia pokoju.
Ujrzał w lustrze samego siebie! Cóż to musiało być za przeżycie! Całkiem nieoczekiwany obraz własnej twarzy, konsternacja i dopiero po paru chwilach świadomość , że to oblicze samego siebie!
To są szczegóły, nie zaburzające za bardzo ostatecznej oceny. Takie 7,5/10

Pozdrawia,
Ash

"Idź więc, są światy inne niż ten."
---
"If you don't believe in even the possibility of magic, you'll never ever find it."
---
"If you don't believe in even the possibility of magic, you'll never ever find it."
3
Przyznam, że na początku tekst przyciągnął moją uwagę. Byłem ciekaw kim okaże się bohater i miejsce w którym się znajduje, przynajmniej na tyle by przeczytać opowiadanie do końca. Fascynacja bohatera grą na skrzypcach i komponowaniem muzyki, nie za bardzo do mnie trafiły. Nie moja bajka niestety. :wink:
Wymienię kilka rzeczy które mi wlazły na oczy, szerzej niech się wypowiedzą fachowcy.
Można by je jakoś przebudować, a w drugiej części zdania wyraz "słowa" jest zbędny.
Wymienię kilka rzeczy które mi wlazły na oczy, szerzej niech się wypowiedzą fachowcy.
Skoro reszta sklepienia była spowita mrokiem, to jak bohater zobaczył, że jest kwadratowe? ;Dzobaczył sufit w kształcie kwadratu, zbity z ciemnego, dębowego drewna.
Na środku wisiała lampa , której światło, przytłumione przez klosz, nie docierało dalej niż na trzy metry od swojego źródła. Reszta sklepienia spowita była aksamitnym mrokiem
To zdanie sugeruje, że w pomieszczeniu nie ma już nic więcej.Drewniane, bogato rzeźbione krzesło, przypominające średniowieczny tron i kryształowe lustro w mosiężnej ramie dopełniały wyposażenia pokoju.
A tu mamy nowy mebel. Chyba, że faktycznie kredens zmaterializował się dopiero w tej chwili.Po jego lewej stronie znajdował się ogromny kredens
znanymi, znał; wszystkimi, wszystkich; w jednym zdaniu trochę zgrzyta.Po kilku dniach władał już wszystkimi znanymi językami oraz znał zapis nutowy, potrafił też pisać słowa we wszystkich alfabetach.
Można by je jakoś przebudować, a w drugiej części zdania wyraz "słowa" jest zbędny.
„Czytelnik żyje tysiącem żyć zanim umrze. Ten zaś, kto nie czyta – tylko jednym.”
- George R. R. Martin
- George R. R. Martin