Witam jestem nowym użytkownikiem forum. Mam wprośbę. Czy ktoś mógłby zerknąc na to co napisałem. Za wszelkie słowa krytki będe wdzięczny. Temat raczej grząski - religia. Bohater - Bóg ( to jak go widze , postrzegam i czuję) Pewnie mnóstwo tu błędów stylistycznych i językowych, za wszytkie krytyczne uwagi z góry dziękuję. Pozdrawiam.
P E N S J O N A R I U S Z
To było dobre miejsce, można powiedzieć uznana instytucja, mający swoją renomę, nie tylko w najbliższej okolicy, szanowany dom późnej starości. Budynek, w stylu kolonialnym, otoczony sporym ogrodem, witał w progach, wybitym na miedzianej tabliczce napisem -" Sekretem dobrej starości jest uczciwy pakt z samotnością". Umieszczony, przy olbrzymiej zawsze otwartej bramie, zachęcał ( a może raczej odstraszał) synów, bezradne córki, wnuczków nie mających czasu - oto najlepsze miejsce dla waszych niedołężnych ojców, matek, dziadków, tylko tu znajdą spokój i fachową pomoc. A trzeba uczciwie przyznać, że personel był dobrze, przygotowany do wykonywania swoich obowiązków. Składał się prawie wyłącznie z czarnoskórych pracowników - nie licząc sekretarki dyrektora i jednej z pielęgniarek. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ w tym stanie, za taką pensję, taką robotę, mogły wykonywać tylko dwie osoby- wariat albo murzyn. Może nie wszyscy dawali z siebie tyle ile mogli ale zdecydowana większość szanowała swoją pracę, co w połączeniu z konsekwentną i mądrą polityką finansową, przejrzystą księgowością, sprawiało, że oczekujących było dużo więcej niż wolnych miejsc. Tak naprawdę to prowadzący ten przybytek, od ponad czternastu lat, złośliwy choć skrupulatny pan Willson, nie pamiętał kiedy ostatni raz był wolny pokój.
Pewien szczególny Pensjonariusz, przebywał tam - co nie było niczym nadzwyczajnym - nie do końca na własne życzenie. Zajmował, sporą „jedynkę” ze wszystkimi wygodami, miał do swojej dyspozycji łazienkę z prysznicem i olbrzymią wannę, sprzęt grający którego nie umiał obsługiwać i łóżko, specjalnie profilowane, jeśli chciał mógł nim sterować. żółty przycisk - góra, czerwony - dół.
Dzień tego Pensjonariusza wyglądał zawsze tak samo, każdy podobny do siebie, jednakowe ranki, popołudnia i zachody dawno zlały się w mdły, jednostajny twór, przypominał trochę taśmę, filmową, zdartą, po raz kolejny, już nie wiadomo który oglądaną od początku, w zwolnionym, coraz bardziej leniwym tempie. A wyglądało to mniej więcej tak:
Godz. 8.00 Pobudka. Drzwi pokoju Pensjonariusza, otworzyły się i do środka weszły dwie osoby, w ostatniej chwili, bo właśnie balkonik na którym uparcie parł w kierunku okna zachwiał się i przechylił go niebezpiecznie na prawą stronę. Gdyby nie reakcja salowego, całym ciężarem runąłby niechybnie na stolik z nocną lampką.
- Mało brakło - powiedział patrząc na otyłą pielęgniarkę- żesz kurwa, widziałaś to?
- Co pan wyprawiasz ? - zaczęła go rugać- łoo...przecież powtarzała, nie samemu, jest
Lucjusz - pokazała ręką na młodego murzyna - są inni, wystarczy poprosić, powiedzieć, po to jesteśmy żeby pomagać. Zrobi sobie w końcu krzywdę a nam tylko kłopotu przybędzie, za takie mogą wylać. Rozumiesz pan?
Rozsunęła rolety w oknach i ostre ranne światło łapczywie pożarło gnieżdżący się w pokoju cień.
- Chyba nie chce żeby Lucjusz stracił posadę - położyła dłonie na swoich szerokich jak
beczka biodrach.
Pensjonariusz milczał, siedział zgarbiony na łóżku i patrzył tępo w ścianę.
- A zobacz - salowy podniósł końcami palców prześcieradło.
- Znów ? To już trzeci raz w tygodniu.
Odwróciła się do Pensjonariusza.
- Jak się dzisiaj czuje ? - starała się uśmiechnąć - wszystko w porządku?
- Co robimy? - ściągnął poplamioną moczem pościel.
- A łoo ...nie wiec co?
- No leje pod siebie...
- Załóż pieluchę
- Ale nigdy nie...
- Słyszał - powiedziała - ale najpierw opłucz.
Posadził go na wózku i wjechał do łazienki. ściągnął piżamę. Nim odkręcił kurek z ciepłą wodą nasuną gumowe rękawiczki, w białym kitlu i rozlatujących się klapkach wyglądał jak pomywacz z podrzędnego baru, na przedmieściach.
- Który dziś ? -zapytał.
- Głucha żem jestem !
- No który, jedenasty?
- Dwunasty- odpowiedziała pielęgniarka – A nic szelmo nie pożyczę...sama żem ledwo ciągnę.
Namydlił gąbkę
- jak dwunasty to dzisiaj on będzie miał gości.
Lucjusz, był bratem pielęgniarki, dużo młodszym bratem, dlatego mimo dzielącej ich znacznej różnicy wieku, mógł zwracać się do niej per ty, w każdym innym przypadku, korpulentna oddziałowa, zachowywała stosowny dystans, bez nadmiernej sztywności i wywyższania, chciała i potrafiła egzekwować należny sobie szacunek.
- Ogolić go a przyłóż się tylko - powiedziała poprawiając okulary.
- Ja ?- ziewnął.
Odwróciła się plecami
- głupi durny czarnuch...A idę dalej.
Salowy dźwignął go z wanny, był niewyspany, głodny i miał serdecznie dość tej roboty. Marudząc pod nosem, wytarł do sucha obciągnięte skórą kości, przeciągnął mokrymi rękami po siwych strzępkach czegoś co kiedy, można było nazwać włosami, wziął się do rozkładania przyborów do golenia. Przypomniał sobie o założeniu pieluchy. Spojrzał na Pensjonariusza - to mu się nie spodoba, ale nie było innego wyjścia, musiał to zrobić choćby dlatego, że nie miał zamiaru, czekać kiedy popuści w środku dnia, bo skoro zdarza się to w nocy to równie dobrze może się zlać przy obiedzie. Albo się zesrać. Skrzywił się z nie uśmiechało mu się, oporządzanie zasranej dupy. Zapiął rzepy podtrzymujące pieluchę, był nawet trochę zdziwiony, że Pensjonariusz nie protestował, naciągnął spodnie dresów i posadził z powrotem na wózku. Nastawił radio. Właśnie podawali wyniki ostatniej kolejki, gdy usłyszał że wygrały Jastrzębie, nie ważne, że po dwóch dogrywkach, poprawił mu się humor. Postawił na nich pieniądze, spore zważywszy, że wisiał nad nim już i tak podzielony na trzy raty czynsz. Dokładnie rozprowadził, żel go golenia i zaczął skrobać.
Godz. 9.00 śniadanie. Stołówka znajdowała się na parterze, wyłożona kaflami podłoga była wystarczająco duża żeby pomieścić dwadzieścia stolików, kilka donic z palmami i ciąg pojemników wypełnionych jedzeniem, przykryte szklanymi przesuwnymi przegrodami, parowały, niosąc zapach potraw, po całym pomieszczeniu i jeszcze dalej w głąb prowadzącego do niego korytarza.
Salowy, zaopatrzony w zgrabne słuchawki, kiwając do rytmu głową, pchał wózek z Pensjonariuszem. Miną wyprofilowany próg i zatrzymał się przy jednym z dwóch ostatnich wolnych, plastikowych stolików.
- Krwisty stek, górę kurewsko tłustych frytek, waniliowy szejk ? - nachylił się nad Pensjonariuszem - wiem co lubisz człowieku !
Przy pojemnikach z jedzeniem, przybił piątkę, z karłowatym T. R który zajmował się wydawaniem posiłków, zamienili kilka słów na temat ostatniego meczu, zaległej premii której sknera Willson najwyraźniej nie miał zamiaru wypłacić i salowy, podrygując, z pełną smakowitości tacką ruszył z powrotem do swojego podopiecznego.
Stołówka była prawie pełna, niektórzy kończyli posiłek i z widoczną niecierpliwością a nawet złością czekali na swoją, skrzętnie wydzieloną, dawkę prochów. Większość nie miała swoich własnych, prywatnych, opiekunów, z różnych powodów, najczęściej finansowych. Nie dało się ukryć, że w takiej sytuacji roczny abonament, jaki musiała płacić rodzina, wzrósł by prawie dwukrotnie. Były też inne powody. Nie wszyscy byli zniedołężniałymi starcami w tej liczącej czterdzieści dwie sztuki gromadzie całkiem spory odsetek stanowili dziarskie, zupełnie sprawne egzemplarze. Z Pensjonariuszem było inaczej, On miał swojego, gotowego, choć tylko na niewiele więcej niż przewiduje zakres obowiązków, terminatora. Był nim Lucjusz.
- żarło - powiedział, stawiając na stole aluminiowy kawałek blachy.
Biała papka i pokrojony w plasterki banan, wypełniały płytkie przegródki. Z pół litrowego zaślepionego, przykrywką pojemnika sterczała różowa słomka.
- Człowieku co tak patrzysz ? - usiadł obok - T. R. nadaje się na kuchtę jak ja na pastora.
Nie był złośliwy. Przy najmniej bardzo się starał, nie być. Był za to czarnym, dwudziestolatkiem, który mimo błysku w oku, nie miał szans na inną pracę.
- Marta ?- machnął do siostry która pchała wózek z lekarstwami.
- A zamkniesz pysk w końcu?! - odkrzyknęła z przeciwnej strony stołówki – łoo..spieszy się takiemu. Patrzcie go!
- Luz .. - powiedział do Pensjonariusza i puścił oko – człowieku jak widzisz ? Warto znowu postawić? A szlag !! Czuję że mam dobrą passę, co myślisz?
Zaczął go karmić. Ostrożnie, powoli, wkładał mu łyżkę do ust. Odmierzał tylko małe ilości owsianki, zaprawiona cukrem i zmielonymi na bezkształtną masę owocami, była stałym i niezmienną pozycją rannego menu. Pensjonariusz długo mielił w ustach każdą porcję, przepuszczał między nagimi dziąsłami, ciepłą papkę, gdy w końcu zdołał przełknąć i tak kilka białych smug wyciekło na brodę. Zawsze zgarniał je łyżką, podparty łokciem, zachowywał stoicki spokój, przyzwyczaił się do tego. Płacili mu jakieś nędzne grosze za to żeby codziennie bił rekord świata w cierpliwości. Nabrał dopiero trzecią łyżkę, czwarta i piąta, szósta nie mówiąc o siódmej to było na razie tylko mgliste wyobrażenie przyszłości tak odległe jak wieczorne cykanie świerszczy, które jak zwykle zwiastowało rychły koniec zmiany. Z letargu wyrwało go gardłowe praśnięcie w łeb.
- A nie śpij ! - oddziałowa, odmierzyła porcję kolorowych pigułek – A św. pamięci matka mówiła że z takiego nic dobrego - metalowy wózek potoczył się dalej, cały przesłonięty przez gigantyczny, tyłek.
- Czepia się bez przerwy - wytarł mu śliniakiem usta – Zawsze coś ma. Chcesz pić?
Słomka wsunęła się gładko w szczelinę między wargami. Czekał aż upije kilka łyków i odstawił na stół. Lucjusz był leniwy, sprytny i wygadany ale leniwy, nie kwapił się do ciężkiej pracy, nigdy, taki już był, dlatego perspektywa zmieniani pieluchy.... stary na pewno z pragnienia nie zejdzie a on nie miał zamiaru dodawać sobie pracy.
Zaczerpnął owsianki i pieczołowicie ułożył na niej, pigułki, cztery czerwone i dwie różowe, wszystkie mniej więcej tej samej wielkości.
- No... człowieku twoje prochy - podsuną mu łyżkę.
Dopiero gdy upewnił się, że wszystko połknął, nasunął słuchawki. Podkręcił
potencjometr i ze znudzoną miną zabrał się do rozkawałkowania plasterków banana. Jak zwykle zmiażdżył je zewnętrzną stroną łyżki, posiekał dla pewności krawędzią i tak przygotowane, podzielił na kilka porcji. Pensjonariusz zjadł wszystko, lubił banany, w ogóle owoce, chętnie pracował żuchwą i gdyby tylko pozwolił mu na to żołądek, wciągnąłby coś jeszcze, miał apetyt, ale karmiący go salowy, nie był wcale zaskoczony, przecież dzisiaj był dwunasty, spodziewał się wizyty.
Godz. 10.00 - Proszę oddychać.
Pokój w którym odbywały się badania lekarskie, znajdował się na parterze, od holu wejściowego po lewej stronie na końcu, utrzymanego w jasnej tonacji korytarza.
- W zastępstwie ? - spytał salowy ale wcale nie patrzył na doktora, pożerał wzrokiem, kocie ruchy młodej mulatki, ubrana w kitel pielęgniarki krzątała się przy szafce z lekarstwami.
- Tylko przez ten tydzień, doktor Miller wyjechał na sympozjum - odpowiedział zawieszając na szyi słuchawki. Pociągnął nosem i spytał Pensjonariusza - Jak pan się czuje?
- On nic nie mówi – pielęgniarz zerkał na pielęgniarkę.
- Jak to?
- Tak to - widział już tylko zdecydowanie za krótką spódniczkę. - nie odzywa się.
Niemowa czy coś.
Jej smukłe długie nogi, rozpalały do czerwoności wyobraźnie męskiej części personelu,
od kiedy się zatrudniła, wszyscy nie wyłączając dyrektora a nawet kilku, co bardziej żwawych staruszków, cierpieli na permanentny ślinotok. Miała na imię Monika, roczne dziecko, które nie znało ojca i wbrew temu jak się ubierała nie były jej głowie amory.
- Spalam się dziecinko.. - wyszeptał jej ducha. Zupełnie nie przejmował się obecnością, lekarza, dotknął jej pośladków - chcesz żebym spłoną, tego chcesz?
Popukała się znacząco w czoło i wywinęła się z jego objęcia. Jak cień przykleił się do niej i zaczął przeszkadzać w układaniu, przezroczystych ampułek z antybiotykami, nie złościła się, nawet ją to bawiło, ale gdy próbował sprawdzić czy jej majtki są obszyte koronką solidnym kuksańcem wyprowadziła go do pionu. Nie obrażała się z byle powodu, była wyluzowaną, dziewczyną, która właśnie zmiażdżyła go pełnym politowania spojrzeniem.
- ...że jak ? - odwrócił głowę.
- Pytam czy coś mu dolega - lekarz był nieco speszony - czy coś
zaobserwowaliście, jakieś...
- Skąd - salowy wszedł mu w słowo - jest zdrowy. Jak koń.
Piegowaty, rudzielec, pokiwał głową, ujął wyschniętą rękę Pensjonariusza i zabrał się do mierzenia ciśnienia, ukradkiem zerkał na kształtny tyłek, swojej współpracownicy, na kolanach, wyraźnie zmęczona zalotami Lucjusza zbierała z podłogi teczki z kartami pacjentów, które to niby same spadły z biurka
- Zgódź się - salowy pomagał jej zbierać.
- Bo przestaniemy się lubić- spojrzeniem dała mu do zrozumienia, że jednak nic z tego
nie będzie. Po przyjacielsku puściła oko i nim wstała zdążyła szepnąć- daj sobie spokój ok.?
świeżo upieczony geriatra, skończył badanie Pensjonariusza, odchrząknął głośno i wstał z krzesła. Chorobliwie nieśmiały, tyczkowaty, ubrany po staroświecku, z gigantyczną rozmiarów muchą przypiętą do kołnierzyka tylko sobie zawdzięczał, że nikt go nie traktował poważnie. Spojrzał na stojącą przy biurku pielęgniarkę, potem na salowego który gładził gładko ogoloną skórę na głowie.
Po chwili ciszy, salowy wypalił:
- Człowieku czy on kiedyś umrze?
- Słucham ?
- Wszyscy cholera wyciągają kopyta tylko nie on - podszedł do lekarza – dziwne co?
- I w ogóle nie choruje - wtrąciła.
- Ale...
- Mówię ludzie, mówię wam że tak kurwa będzie wyglądał nietoperz na rencie!
- ..?...
- Batman... kapujesz człowieku - powiedział – Pieprzony super- bohater pod kreską.
Stażysta, zdobył się tylko na wytarcie z czoła potu.
- Aaa...- kichnął - a ile on ma lat ?
- Lat ?- powtórzył salowy.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- A kto go tam wie - powiedziała - ile on ma na karku...
- No ale powinno być w karcie. Chyba ma jakieś dokumenty.
- Ten sukinkot musi być starszy od boga samego! - zarechotał
- Wybaczcie ale... - jeszcze raz kichnął ale widząc, że pielęgniarka zaczęła chichotać, zaczerwienił się wstał z krzesła i poprawił szelki.
- Ile ma lat.?...- Lucjusz spojrzał na podopiecznego- ile masz na karku co?
- Doprawdy nie pojmuje, muszą być przecież odpisy, papiery, cokolwiek…
- Był tu od zawsze - wyjaśniła siostra - od początku.
Lekarz podrapał się po czuprynie.
- Tak. Rozumiem. Jęli chodzi o pacjenta wygląda na to, że mu nic nie dolega. Znaczy zdrowy jest.
Murzyn zwolnił hamulec wózka.
- Ciśnienie w porządku - ciągnął - ...mówił pan, że się moczy? Ale to całkowicie i biorąc pod uwagę... - zaniósł się - normalne...
- Pieluchę mu zasadziłem i spokój.
- Znaczy założył pan?- kichnął i zasmarkał się.
Pielęgniarka parsknęła śmiechem, nie mogła się powstrzymać patrząc się na tego
nieszczęśnika, który właśnie z pedantyczną dokładnością wycierał nos.
- W jego wieku...przepraszam najmocniej to chyba jakieś uczulenie - wysmarkał się - w jego wieku to nic nadzwyczajnego, starzy ludzie często nie trzymają moczu i kału..
Znowu kichnął, tym razem prosto na twarz, Pensjonariusza, który niezdarnie próbował
wytrzeć z policzków, resztki śliny.
- Przepraszam - wybełkotał lekarz i potykając się o dywan potruchtał do wyjścia -
zaraz wrócę...
Dziewczyna musiała kucnąć, prawie klęknąć, trzymała się oparcia skórzanego fotela i wydawała z siebie pokraczne dźwięki, nawet z chichotem nie wiele miały wspólnego, w geście rozpaczy skrzyżowała nogi.
- Kobieto skąd Miller wytrzasnął tego pajaca? - pchnął wózek. Teraz dokładnie widział jakiego koloru są jej majtki - będę czekał. Będziesz?
Nie mogła odpowiedzieć, spazmatyczne konwulsje rozsadzał jej brzuch, machnęła na odczepnego ręką.
Godzi. 11.00 Spacer. Mucha była wyjątkowo natrętna, gdy tylko próbował ją strącić dłonią, zaraz wracała, tak jak teraz ledwie ją odpędził a ona, tłusta ze świecącym odwłokiem, znowu usiadła na czole. Przez chwilę, pocierała skrzydłami i ruszyła wzdłuż, ciągnących się na skórze zmarszczek. Te, podłużne, głębokie koleiny, obciągnięte woskowatym, pokrytym, brązowymi plamami, naskórkiem, zaczynały się w okolicach skroni i przeciągnięte, nad czymś co kiedyś było brwiami, kończyły się po przeciwnej stronie, wyglądały jak zużyte struny albo wykrzywione, przerdzewiałe druty. Owad skończył penetrować tę część twarzy Pensjonariusza, otarł się o zwisający, pojedynczy włos, nawet nie siwy, jeśliby się dobrze przyjrzeć, z całą pewnością miał żółtawy odcień i na cieniutkich kończynach, podreptał w okolice zapadłych policzków, nagle się poderwał, okrążył kilka razy, zniekształconą przez czas, potylicę i usiadł na powiece. Pensjonariusz, poczuł delikatne swędzenie, mrugnął, machnął ręką, wreszcie zmęczony, przełknął ślinę i zrezygnował, nie ruszał się, patrzył gdzieś przed siebie, na szpaler drzew i ustawioną między nimi ławkę. Mucha, zbadała, resztki rzęs, i ostrożnie weszła na powierzchnię oka, całe pokryta siateczką drobnych pęknięć, skurczone, wtłoczone do wnętrza białko i dawno przebarwiona, od ssana z blasku, źrenica dopełniały reszty. Reszty tego po czym, właśnie sunęła a raczej, rwanymi, połamanymi skokami, poruszała się, mucha. Nie zamknął powieki, w ogóle się nic nie robił, nawet kiedy, stoczyła się po nakropionym wągrami, nosie i spokojnie zaczęła przechadzać się po wargach, od lewej do prawej, strony. Czasem w połowie drogi zatrzymywała się i próbowała uczepionych do warg resztek jedzenia, albo śliny, zbita, w niezbyt estetycznie wyglądające kulki, nagromadziła się w kącikach ust. Pensjonariusz nie drgnął, zdecydowanie bardziej przeszkadzał, mu dochodzący z boku, jazgotliwy świergot, nie mógł się skupić, kiedy ją, słyszał. Gadała bez przerwy, mieliła językiem, odkąd go tu przywiozła, z telefonem przyklejonym do ucha, darła się do słuchawki, bez ładu i składu, co chwilę wtrącała, hiszpańskie ociekające mięsem zwroty.
Tego lata, ośrodek w którym przebywa Pensjonariusz, przystąpił, nie bez pewnych oporów do stanowego programu resocjalizacji, młodocianych przestępców, choć trudno było nazwać bandytami, tych drobnych złodziejaszków, zbyt krewkich uczniów, czy entuzjastów często za szybkiej jazdy samochodem. Słowem, byli to młodzi ludzie którzy nie popełnili jakiś, odrażających zbrodni, bo tylko na takich „ w drodze wyjątku” zgodził się dyrektor, a raczej występki, które sprawiły, że w ramach tak zwanych prac społecznych, zmuszeni byli odpokutować swoje grzechy. Jak łatwo się domyślić, po pierwsze - ich praca czy może droga przez mękę, polegała na opiekowaniu się wiecznie, marudzącymi staruszkami, dwa - współpraca od samego początku nie układała się najlepiej. Zdecydowana większość, młodzieży w ogóle nie stawiała się w wyznaczonym czasie i miejscu, a ci którzy z rękami w kieszeniach, dowlekali się, udawali albo skończonych idiotów albo z godną uwagi premedytacją uprzykrzali życie personelowi. Nie mijał miesiąc i obie strony miały siebie serdecznie dość.
W takich o to okolicznościach, próg szacownego domu starców, w dniu dzisiejszym, przekroczyła kolejna, młoda osoba. Oczywiście jak wszystkie poprzednie, spragniona solidnej, ciężkiej pracy. Miała szesnaście lat, za sobą skrobankę, która „ uratowała jej życie” , trzy relegacje ze szkoły i wyrok w zawieszeniu za kradzież. To ostanie, przykre zdarzenie, sprawiło że, godzinę temu, ordynarnie żując, balonówkę, musiał czekać, przed biurem, dyrektora, aż ten łaskawie raczy ją obejrzeć ( pan Willson nigdy nie nazywał tego przyjęciem) i powie czego będzie się od niej wymagać. A wymagano od niej absolutnego braku kreatywności i własnej inwencji, szef ujął to dość dosadnie, „ żadnych pomysłów, głupich na przykład ” oraz tak na początek, pomoc w wyprowadzaniu na spacer. Został przedstawiona, siostrze przełożonej, i chwilę potem przez, idealnie przycięty trawnik, pchała kolejno inwalidzkie wózki, ten z Pensjonariuszem był ostatni. Wszystkie na uprzednio przygotowane miejsce to znaczy pod rozłożyste konary drzew, dodatkowo osłonięte trzema parasolami. Czekał tam stolik z napojami a z ustawionego na krzesełku radia sączyła się leniwie Ella Fitzaerald. Gdy uporała się, z całą grupą śmierdzących paralityków - bo tak ich po cichu wyklinała - spocona, wściekła z połamanym paznokciem, oparła się o drzewo i zapaliła papierosa, siekała wzrokiem, wszystko w promieniu stu metrów, w tym, Pensjonariusza, nie mogła patrzeć jak wciąga w płuca ciepłe powietrze, jak łechtany prześwitującymi przez zielone poszycie promykami słońca, powoli prostuje powykrzywiane reumatyzmem, palce. Nim miętowy tytoń stlił się do połowy, wystukała na komórce numer do swojego byłego, koniecznie chciała wiedzieć dlaczego ją rzucił.
Pensjonariusz, obserwował muchę. Od kilku minut śledził ją wzrokiem, patrzył jak złazi w dół po rękawie, dresów i zatrzymuje się na dłoni, jeszcze kilka szarpnięć i na dobre zamarła między środkowym a wskazującym, palcem. Przezroczysta, cienka jak bibułka skóra pokrywała, wywalone na wierzch ścięgna, między nimi ciągnęły się niczym, glisty, fioletowe, splątane żyły, wszystko to bardziej przypominało zasuszoną, kurzą łapkę, niż dłoń, dłonie, które rano, zdolne były do trzymania, ciężaru ciała na chodziku.
Owad poderwał się w górę. Brzęczenie, prawie natychmiast przyćmił, piskliwy, potok słów, wciąż dobiegał gdzieś z boku, jątrzył powietrze, i nie pozwalał Pensjonariuszowi, spokojnie celebrować oddechu, zagłuszał wszystko, nawet myśli. Kwadrans później paplanina w asyście cichego - klik, zdechła. Mucha, już nie wróciła.
Godz. 14.00 Obiad. Podsunęła mu pod nos łyżkę. Kazali jej karmić, Pensjonariusza. Nie podobało jej się to, zdecydowanie nie tak sobie wyobrażała, pięćdziesiąt godzin, prac społecznych, już teraz wiedziała, że jeśli dalej będą jej kazać „ czymś takim” się zajmować to nie zagrzeje tu miejsca, i niech je grożą, odwieszeniem kary, niech szukają i straszą, jednego była pewna, za nic nie będzie, patrzyć jak, pozbawiona, warg twarz, przeżuwa kęsy, drobno posiekanej wołowiny. Najbardziej irytowało ją to, że zanim Pensjonariusz, przełknie porcję ona zdołałaby dobiec do bramy i z powrotem, w ogóle nie docierało, do niej, że starcy potrzebują więcej czasu, na wszystko a z całą pewnością na jedzenie. W pogardliwym uśmiechu przyglądała się jak, leniwie pracują mu żuchwy, jak chomikuje, w policzkach, zmielony na papkę obiad, starając się nadążyć, za nim kolejna, czubata łyżka, nie przeciśnie się do środka. Zaczęło ją to bawić, nawet podkręciła tempo, zupełnie bezmyślnie upychała, mu w ustach, co tylko leżało na tacy, idiotycznie zarechotała kiedy, próbował zaprotestować, podnosząc do góry ręce.
- Eee!! - usłyszała za sobą głos – stój !!
Obejrzała się, do stolika podchodził młody, wysoki salowy, jeszcze przed chwilą
zawzięcie się o coś spierał z kucharzem ale gdy tylko, zobaczył co wyprawia, przestał przekonywać go do swoich racji i ruszył w stronę stojącego w rogu stolika.
- Co robisz ? – spytał.
- Nic - odpowiedziała
- Nic?
- No...karmię... tego... - wzruszyła ramionami - przecież mi kazaliście.
- Karmić a nie paść - zabrał jej łyżkę - nie widzisz? Mała on nie nadąża przełykać.
Znowu dygnęła ramionami, i jakby nic się nie stało wyciągnęła lusterko, poprawiła
szminką usta.
- Jak masz na imię co ? - zapytał.
- A bo co ?
- A bo zaczynasz mnie wkurwiać.
- To nie powiem - założyła nogę na nogę.
- Ostrzegam suko - mówił do niej ale patrzył na Pensjonariusza.
Właśnie uporał się z zawartością policzków, podsunął mu napój i jeszcze raz spojrzał na
dziewczynę, zrobił to w taki sposób, że ta zaraz, prawie bez zastanowienia bąknęła:
- Juliana - podrapała się po łokciu - jak ta aktorka.
- Chcesz być aktorką ?
- Piosenkarką- nerwowy tik bez ustanku podrzucał jej kolano- i co z tego?
- Nic. Gówno. Policz do...ile dostałaś godzin?
- Pięćdziesiąt - odpowiedziała.
- Jedna łyżka - wsunął niebieską jednorazówkę do ust Pensjonariusza - policz do
pięćdziesięciu...druga łyżka...znowu policz. Czaisz ?
Kiwnęła głową.
- Ja muszę pogadać z tym kurduplem, zaraz przyjdę - obrócił się na pięcie - i powoli. To nie kurwa wyścigi.
Gdyby miał do pleców przyszyte oczy, żadnym cudem nie przegapiłby, jak posyła mu środkowy palec, wysunęła daleko przed siebie, opaloną rękę, z łyżką w drugiej dłoni, przyklejona do krzesła, w stołówce w której liczba nagromadzonych lat przekraczała jej zdolności obliczeniowe, z trudem zdusiła wściekłość. Jeszcze chwila i wylałaby się jej uszami.
Poczekała, aż salowy odwróci się i kopnęła Pensjonariusza czubkiem szpilki, trafiła dokładnie w sam piszczel, kiedy na jego twarzy pojawił się grymas bólu, prawie natychmiast u niej, pokraczna, złośliwa maska, rozciągnęła się od czubka tapirowanych włosów po koniec, okraszonej pieprzykiem brody.
Zanurzyła łyżkę w papce, doprawiła go własną flegmą, patrząc Pensjonariuszowi prosto w oczy dokładnie wymieszała.
Godzi. 15.00 czas wolny. Czas wolny polegał na oglądaniu telewizji, graniu w idiotyczne gry planszowe, oglądaniu telewizji, gapieniu się przez okno, oglądaniu telewizji, kłóceniu się o to kto następny wykituje, oglądaniu telewizji, znoszeniu odwiedzin bliskich, oglądaniu telewizji albo oglądaniu telewizji. Wyjątek od reguły stanowiły dwie, przyprószone siwizną bliźniaczki, które uparcie między godziną piętnastą a szesnastą trzydzieści, katowały się korespondencyjnym kursem, nauki japońskiego i Pensjonariusz. Pensjonariusz słuchał muzyki. Nie przepadał za gadającym pudełkiem, krzyżówkami w ogóle za towarzystwem, przez co jego opiekun miał ułatwione zadanie, po prostu przysuwał go do głośnika - od słuchawek dostawał wysypki - wprawnym ruchem, ładował płytę i odpalał sprzęt. W tym miesiącu na tapecie była pani Norah Jones, w poprzednim świetlica rozbrzmiewała, dziełami Verdiego.
Ale nie dzisiaj. Dwunastego, niezależnie od tego jaki wypadał dzień, bez względu na pogodę, na inne okoliczności Pensjonariusz spodziewał się wizyty. Tak było od zawsze, odkąd tu się pojawił, i ani razu od tego nie odstąpił, ten niewielki wycinek, miesiąca musiał być, dla niego bardzo ważny, podobno w poprzednim domu starców, było dokładnie tak samo.
- A żesz z tą bramą, żeby go tam zostawiać, to nie źle wykombinowane - siostra przełożona
weszła na świetlicę. Spojrzała na swojego brata - lepsza weranda - dodała po chwili namysłu.
- Ale zawsze tam czeka...
- Jedź - zawadziła tyłkiem o stolik – jak się trzęsie. łooo... niecierpliwiec.
Salowy, powoli wyprowadził wózek z wypełnionej szmerem rozmów, świetlicy, skręcił
w lewo i korytarzem, dotarł do holu wejściowego i dalej przez zawsze naoliwione drzwi, na zadaszoną werandę, niedawno odnowiona, ciągnęła się przez całą frontową fasadę, budynku.
- Dalej nie - zaciągnął hamulec- spiekota człowieku. Tam jest patelnia. A ty na skwarę mi nie
wyglądasz.
Poklepał go po ramieniu.
- Jak mają przyjechać to cholera przyjadą - powiedział i wolnym krokiem podążył do zbitej
gromadki pielęgniarek i salowych, korzystając z chwili przerwy wyszył rozwałkować co bardziej smaczne plotki.
Rozgrzany, popołudniowym słońcem wiatr, przemknął mu między, nogami, polizał, dudniące pod jego ciężarem deski i kiedy zbliżał się do szepczących kobiet, nagle zgasł.
To, jeszcze bardziej podbiło temperaturę, kawałki tlenu jakby oszpecone niewidzialnym ciężarem, opadły na podłogę, wszyscy jak na komendę przełknęli ślinę i wytarli z czoła krople potu, po chwili wszystko wróciło do normy.
Salowy wyją paczkę papierosów. Pierwsza i Druga, tylko one skusiły się na małego dymka, pozostałe, Trzecia i Czwarta, dawno przestały się truć.
- Nie wiesz smarku, że szkodzi na cerę? łoo...! Matka się w grobie przewraca- usłyszał za
ramieniem głos swojej siostry, nie czekając na pozwolenie sama się poczęstowała - ogień ...
Podsunął im zapalniczkę, na końcu obsłużył siebie.
- Dlaczego to robisz ?- zapytała Druga.
- Co robię kobieto? - zaciągnął się.
Zerknęli na Pensjonariusza, wyprostowany siedział na wózku i wpatrywał się w bramę wjazdową.
- Myślisz, że ktoś do niego przyjedzie ? - Trzecia wsunęła do ust cukierka.
- W końcu... - odezwała się Pierwsza.
- Kiedyś ...- poczuł w płucach przyjemne kłucie i wypuścił powietrze - nie wiem.
- A co pani myśli? - Druga postawiła na środku popielniczkę.
- Ja?
Wbili w nią wzrok.
- Co ja żem sobie uważam, tak? - strąciła popiół - że Lucjusz go polubił, tak se myślę.
- No powiedz coś... - Pierwsza trąciła go łokciem.
- Szefowa zgadła ? - odezwała się w końcu Czwarta.
- żal mi go, kurwa.
Cisza jak się urodziła w tej sekundzie, ciągnęła się przez kilkanaście, następnych oddechów, przesączona aromatycznym dymem, zaprawiona, bezczelnie przeciskającymi się taflami słońca, trwała tak jakby nigdy nie miał się skończyć, jakby żywiła się ich współczuciem, wymieszanym z konsternacją, w tym momencie była czymś absolutnie namacalnym, spuchnięta, sprężona do granic możliwości, w końcu musiała pęknąć.
- Jaka pula ? - przerwał, milczenie.
- Co ? - ocknęła się Druga.
- Ile pula ?- powtórzył.
- Trzysta - powiedziała Czwarta.
- A kto trzyma kasę?
- dr Miller - siostra przełożona oparła się o balustradę - A wy nie macie nic innego, do
roboty, a żesz lenie a szelmy ! Za takim głupotami się ganiacie!
Każdy wiedział, że żartuje, przecież nie było tajemnicą, że sam dyrektor uległ zborowej, manii i postawił, czterdzieści dolców na to, że Pensjonariusz jest byłym agentem wywiadu, stąd, brak jakichkolwiek, dokumentów, metryk, „ wszystko zostało zatarte, wyczyszczone takim szpiegom to likwiduje całą przeszłość, korzenie”, tak mówił, gdy tylko się go odpowiednio nakręciło, twierdził że nikt do niego, nie przyjeżdża - „ bo nikt nie wie że on żyje....jeśli ma jakąś rodzinę ta ona dawno o nim zapomniała”. Tak w ogóle, to dyrektor Willson, od pewnego czasu kategorycznie domagał się, przerwania całego dochodzenia i wypłaty wygranej, oczywiście sobie - „ nie widzę innej, równie sensownej koncepcji”- mawiał..
Trzeba przyznać, że to co wydedukował było, chyba najbardziej trzeźwe ale i najmniej oryginalne, bo wszyscy traktowali, to jako dobrą zabawę i nic więcej, wysupływali, z kieszeni parę zielonych i dawali upust swojej wyobraźni, zwariowane pomysły dotyczące Pensjonariusza były na porządku dziennym. Tak więc, szacowny doktor, Anthony Everett Miller, ziewający obecnie na jakimś wykładzie w Atlancie, gdy tylko znalazł chwilę wolnego czasu, z całą stanowczością twierdził, że lokator pokoju numer jedenaście, jest Obcym, którego, zieloni towarzysze zapomnieli zabrać, - „ i teraz na nich czeka, aż sobie przypomną”. Pojawiały się też głosy, że to nikt inny tylko naukowiec, który odkrył eliksir, życia - „ ...a rząd się przestraszył i zrobił mu pranie mózgu i on teraz czeka na swojego wnuczka, który pomagał mu w badaniach ale teraz musi się ukrywać” albo, że to starzejący się super bohater - „ choćby, jeden z X- menów...czuje się już nie potrzebny, kurwa słaby i człowieku taki sfrustrowany, dlatego, ciągle nic nie gada...” - to była teza Lucjusza, jak twierdził, nie do obalenia. Były też inne, idee, bardziej lub mniej odkrywcze, dziesiątki innych, zupełnie dziwacznych pomysłów, zgłaszanych patentów, propozycji, czasem wybuchały przez nie najprawdziwsze kłótnie, tak zażarte jakby chodziło w nich nie o zwykłą odskocznie od codziennej orki a gigantyczny, problem, który nie raz, czy dwa, doprowadził do tego, że dotąd dobre przyjaciółki po obsypaniu się inwektywami, przez następny tydzień nie odezwały się do siebie słowem.
- Trzysta dolców... - zerknął na wyściełany kwiatami klomb i dalej, prześlizgnął wzrokiem po żwirowej drodze dojazdowej, wieńczyła, ją przeważnie otwarta na oścież artystycznie kuta w brązie brama.- kupa forsy...
- Nie zaczynaj - Pierwsza, zgasiła papierosa.
- A Jezuuu ! Mnie tam takiego nie szkoda - powiedziała Trzecia - .. a tak, stać, żeby płacić takie...
- A ta co? łoo wiedział to powiedziała - przerwał jej basowy głos przełożonej - słonko a pomyśl że czasem, zanim jadaczkę otworzy. Najpierw pomyśl. I koniec dobrego - klasnęła w pulchne dłonie- do roboty!
- Stamtąd go zabiorę co?...- Lucjusz przetarł twarz – bez sensu to.
- Popłacz se nad nim - Pierwsza.
- taki nad tobą nie zapłacze– Trzecia
- Spierdalać - ryknął – jak patrz......
- No dokończ !- Czwarta.
- On ma problemy z kończeniem...- Druga.
- kobieto bo... ?
- Bo co czarnuchu? - Czwarta.
- idź do tej suki jak ona Monika? – Pierwsza – skomlesz już tydzień i nic. Nie dała i nie da.
- Fiut! - Trzecia
Druga wymierzyła mu policzek, uchylił się.
- A żesz spokój mi tu! Dość !!- wkroczyła między nich ociekająca, potem przełożona – łoo Zawsze to samo... łoo bijatyki - zasapała się - ja powiem kto to jest a chcecie ? Tak ?
Spojrzeli na nią.
- To powiem, cholera ..to starzec...
Przestali oddychać.
- Zwykły starzec...samotny i cierpiący że ho...ho!! Starzec. Mamy takich na kilogramy żesz...na sztuki do wyboru - przyłożyła chusteczkę do czoła - w końcu i on padnie. Wszyscy poszaleli. Poszaleli ot co...
Jakiś czas, stali w milczeniu, trawiąc jej słowa, potem dziwnie osowiali rozeszli się do swoich zajęć.
Godzi. 16. 30 Podwieczorek. Ciepły, budyń o smaku malinowym, dosłownie rozpływał się jej w ustach. Skoro Pensjonariusz, nie chciał, a wszystko było podane w jednorazowych pojemnikach, postanowiła go wyręczyć, po za tym, trochę zgłodniała, od południa zdążyła wypalić, pół paczki. Papierosy tłumiły nieprzyjemne ssanie w żołądku ale go nie napełniały, była zła, na siebie też, wyszczekana i pyskata wstydziła się zapytać czy należy jej się jakiś posiłek.
Ukradkiem oblizała wargi i wyrzuciła pusty kubeczek do śmieci. Nie poczuła się lepiej, ten deser tylko, rozbudził jej apetyt, marzyła o dobrze stercie średnio wypieczonych frytek, do tego obsmażone w miodzie, skrzydełka i sok pomarańczowy. Musiała zapalić.
Dym, trysnął wprost na twarz Pensjonariusza, siedzieli na tarasie przy tylnym wyjściu, na ogród, pośród innych, powykręcanych we wszystkie strony wózków, choć przynajmniej połowa starców siedziała wygodnie w ratanowych fotelach. Smród tytoniu omotał mu głowę, wślizgnął się do zarośniętych kłakami, dziurek nosowych ale nawet wtedy się nie zakrztusił się, nie odwrócił głowy, patrzył przed siebie, na chwiejące się czubki drzew. Ledwie się poruszały, lizane przez strzępki wiatru.
Wyciągnęła nogi i zaciągnęła się, głęboko, chciała, zagłuszyć burczenie w brzuchu. Ta nastoletnia, latynoska „ piękność „ , która malowała się tak jakby przeleżała pięćdziesiąt, lat po lodem, zupełna katastrofa, na tandetnych dziesięciocentymetrowych szpilkach, dopieszczona zaniedbaną cerą, była głodna. I wściekła.
Kiedy rozpoczęła ten swój nie mający końca monolog, licząc od pierwszej sekundy, bez przerwy majstrowała przy, uszach, a dokładnie przy tym co z nich zwisało. Zgasiła peta i zaraz znowu, sięgnęła, po paczkę.
- Ja to wszystko, mam w dupie, wszystko, a jego przed wszystkim mam gdzieś, co sobie myśli, że co sobie wyobraża on, że ja będą za nim latać prosić go, przepraszać, dziadek sam powiedz, to wszystko nie jest szambo, jest czy nie?... kurwa pewnie, że jest frajerowi się wydaje, że może mnie tak zostawić, to się przeliczy... nie mnie, każdą sukę ale nie mnie, mówię do niego, mówię mu tak...co jest ?..o co chodzi ?...i od razu walę spałeś z nią, rżnąłeś ją, taka jestem, pytam się go dała ci ?... tak od razu, tak jest najlepiej, moment i on, zbladł cały, jąkać się zaczął i wtedy ona za nim za jego plecami wylazła, jeszcze kurwa cała mokra, w szlafroku, to on całkiem zbaraniał a ja podeszłam i szmatę za kudły, zdzirę pierdoloną podrapałam, gdyby nie on zatłukłaby, te obwisłe cycki bym jej urwała i krzyczę do niego nie mogłeś sobie znaleźć...krzyczę...znaleźć...tylko taką starą krowę, jak ona wyglądała, a dzieci już ma, chyba z troje, znam ją z widzenia, wiem gdzie mieszka, rozciera masę na pączki w jakieś dziurze i on na taką, poleciał to nic już nie rozumiem, już wszystko takie posrane jest... a matka do mnie, żebym się modliła bo ona się za mnie modli, no to ja się pytam, ciebie kościotrupie śmierdzący się pytam, gdzie jest sprawiedliwość, żeby taka małpa...jebana, żeby ona była lepsza od mnie, że niby ja jestem gorsza, może jeszcze w łóżku, hm?...w łóżku to on wciągał prześcieradło tyłkiem jak był ze mną, tak mu dawałam aż się raz zasmarkał a ona co, co taka stara, dzieciata, pizdę od tych dzieciaków to tylko pewnie ma rozjebaną i nic więcej, no co ona mu może dać, może się wypiąć i czekać na pieprzony cud bo takie w dupę nie dają, niech se lepiej kupi bolca jakiego i na nim usiądzie...też będzie za cienki, to ja się pytam tego boga, co niby matka o coś go tam zawsze prosi...ja się go pytam dlaczego ten skurwiel mnie puścił kantem, niech mi odpowie dlaczego mnie zostawił...? czy ja źle wyglądam, a jego dzieciaka ...to jego dzieciaka usunęłam...wyskrobałam, też o tym zapomniał, wszystko zapomniał to ja mu kurwa przypomnę...jej przypomnę, nie daruję szmacie, że teraz ja muszę się tłumaczyć, że niby zerwałam z nim i machnęłam na niego, że go spławiłam, bo mnie lał, żeby nie śmiali się różne takie brednie wymyślam a i tak się śmieją.... a dziwce nie odpuszczę ...pójdę siedzieć a zabiję ją i jej dzieci i jego i odetnę mu fiuta i jego przyczepę spalę, wszystko puszczę z dymem i wtedy ten bóg zobaczy jak wygląda sprawiedliwość, niech się będzie uczył od mnie...niech sobie podpatruję jak ja ją wymierzam i na końcu na sikam na to.... na te zgliszcza znaczy...
Poczuła ją. Tą ciszę, która lewitował w powietrzu. I ich spojrzenia. Patrzyli się na nią, wszyscy, łącznie z tymi najmniej sprawnymi, niektórzy z rozdziawioną gębą, oczami, które zdawały się za chwilę wypaść na wyłożoną mozaiką podłogę. Nikt nie drgną, nie poruszył się.
Zarzuciła nogę na nogę. Poprawiła włosy.
- I na chuj się lampicie ?- bawiła się zapalniczką - no pytam się?
Z kuchni doleciały jakieś porwane przez odległość strzępy, przekładanych garów, czyjejś ledwo słyszalne przekleństwa, potem znowu bliżej nie określony rumor i wszystko wróciło do porządku, to znaczy - oni bali się ruszyć palcem a ona znowu mieliła jęzorem.
- To twoi koledzy ?- trąciła czubkiem buta Pensjonariusza - i koleżanki, co? Jak na was patrzę to mnie się na rzyganie zbiera, ile z was robi pod siebie...taaaakie gówno śmieeeerdzące a potem w tej srace sieeedzi, przyznać się...tak całe dnie gapicie się w telewizor, jak kurwa te rośliny, tylko w donice was wszystkich zaklepać i podlewać raz na tydzień, a tej małpie no mówię wam szkieletory, tej czarnej ja ...ja tej czarnej małpie nie przepuszczę....
godz. 18.00 kolacja. Salowy najpierw ją zmiażdżył wzrokiem a potem solidnie opieprzył, wykrzyczał jej prosto w wymalowaną twarzyczkę co o niej myśli, potem kazał jej wyjść na korytarz, choć chyba użył bardziej dosadnego określenia i tam czekać. Zostawił Pensjonariusza przy łóżku i podszedł do siostry oddziałowej, zaniepokojona krzykiem właśnie pojawiła się w drzwiach.
- Ooo.. Jezu a co się stało ? - ledwo łapała oddech – a krzyki jakieś...
- Szajbnięta smarkula by go nie zadusiła !
- Jak to ? - trzymała dłoń na gigantycznych piersiach.
- Pchała mu na siłę aż się pożygał - krzyknął - Ona jest pierdolnięta!
- szelmo leniu a gdzie byłeś ty ?
- Gdzie byłem...byłem w pobliżu - wyją paczkę papierosów - że coś mnie
tknęło sam nie wiem – przeżegnał się - od początku dziwka wyglądała jakoś niewyraźnie...
Zabrała mu zapalniczkę, zerknęła na Pensjonariusza, cały w wymiocinach siedział skulony w wózku.
- Gdzie pytam, głupi czarnuchu byłeś... kretyn!! - zdzieliła go w łeb - głupi czarnuch łooo żesz matka musiała mnie pokarać rodzonym takim Gdzie łaziłeś ? Gdzieś żech powinien być - jeszcze raz oberwał – no gdzie!?
- Kobieto no nawaliłem...
- Dawaj ją !
- Ją ?
- Mało jeszcze ? - zamachnęła się ale nie trafiła – łooo...odkręcić cię w końcu ?!
Wyszedł z pokoju i przyprowadził za rękę sprawczynie całego zamieszania.
- Ała to boli - syknęła - puszczaj !
- A sobie wyobraża że co?! - podeszła do niej, jej masywne, olbrzymia sylwetka,
dosłownie ją przykryła - nauczyć taką odróżniać ludzi od plastikowych lalek?
Wykręciła jej ramię i przyłożyła mięsiste wargi do jej ucha.
- A taka może żech myśli że nie ludzie to? A gadaj, gówniaro! Zaraz rączkę
połamie ! Lucjusz ?
- Połamie kurwa mac jak nic połamie- patrzył jak wybałusza ze strachu oczy.
- Mów ! - docisnęła mocniej aż dziewczyna pisnęła z bólu – jest to człowiek czy kukła ?
Cisza.
- Nie słyszę !
- To jest pan ...
- łoo ...Pana se wymądrakowała ?
- Pan ...człowiek - oblała się potem.
- Nie daruję !! Różne ścierwa widziała a tak ...bezczelni gówniarze, takie zepsute i
rozpuszczone obiboki ale szlag !! – plunęła - Takiej gnidy nie nosiły jeszcze te deski . Nie podaruję – szarpała ją – pojmuje ?
Pokiwała głową .
- Gówno rozumie ale wytłumaczę, a będzie tak !! Będzie tu przychodziła i robiła co każę
albo zapodam, usiłowanie...- puściła oko do salowego- ...zabójstwa.
- Co ? - krzyknęła - co?
- A tak - powiedziała - zabić, zadusić łyżką ...
- Nieprawda! - prawie płakała - przecież, to było niechcący !
- że specjalnie. Złośliwie. Będę świadkiem - pokazała na salowego – łooo i on.
- Proszę pani to pomyłka - rozmazał jej się zbyt ostry makijaż - pomyłka..
- To ma do powiedzenia ?
- Przepraszam....
- To przepraaaasza ?
- No ...mówię że - przełknęła ślinę - ja nic ..nic mi jeść nie daliście i głodna jestem
zaniosła się płaczem - i wszystko gówno.. przepraszam....
- Mnie przepraszasz ?- spuściła z tonu.
- Jego ...no
- Co za jego ?- syknęła puszczając jej rękę.
Dziewczyna odwróciła się do Pensjonariusza i skrzyżowała na piersiach ręce.
- Pana...przeprosić chciałam.
- Niech przeprasza byle szybko.
- Przepraszam.... - szepnęła.
- On głuchy stary nie słyszał.
- Przepraszam.
- Głośniej - krzyknął salowy.
- wystarczy - odwróciła się do swojego brata. Chusteczką zgarnęła pot z czoła – za staram
na takie historie.
- Ale ta ryknęła - „ Ty pokrako, jebana „ - powiedział
- To niech teraz umyje i oporządzi pokrakę.
Zrezygnowana pokiwała czupryną.
- A tobie czarny diable nie puszczę - w progu poprawiła okulary – a nie myśl sobie, że nie
napiszę raportu. Gówno a nie premie dostaniesz o tak łooo tak!- wytoczyła się na korytarz - w końcu obudzisz się.
- Marta ? - chciał za nią biec.
- Do roboty - skończyła dyskusję zamykając drzwi.
Godzi. 19.00 toaleta. Pomogła mu posadzić Pensjonariusza na łóżku. Jego beżowy dres, ozdobiony, wyklejonym napisem, nazwą ośrodka cały był pokryty, flegmą, zaprawioną resztkami jedzenia. Wyglądało to naprawdę, odpychająco, kwaśny smród wymiocin unosił się w całym pokoju, fermentował tuż nad sufitem i opadał na nozdrza dziewczyny, stała po drugiej stronie łóżka i z nieukrywanym obrzydzeniem ściągała Pensjonariuszowi, spodnie. Palcami, koniuszkami, choć bardziej czubkami paznokci, z grymasem na twarzy, co chwila żeby powstrzymać odruch wymiotny, przełykała ślinę. Pracowali w milczeniu, choć trudno było nazwać to pracą, jak mogła unikała dotknięcia jego, sflaczałej, obwisłej skóry. Kiedy zobaczyła opinające krocze pieluchę, przykryła, usta dłonią i z paniką w oczach spojrzała na salowego.
- No kurwa na co czekasz ! – ryknął.
- Ja ?
Skinęła i zatrzepał rzęsami licząc na jego litość.
- Zdejmuj !
Pokręciła głową.
- Co jest ? - rzucił jej jednorazowe rękawiczki - mam zawołać...
- Nie !
Bardzo powoli, nasunęła na palce przezroczysty lateks, drżącą ręką odpięła rzepy i z
zamkniętymi oczami, trzymając za jeden z końców zaczęła ciągnąć. Od chyliła przednią warstwę i chyba niechcący, akurat, kiedy zirytowany jej zachowaniem salowy załapał Pensjonariusza za kostki i wprawnym, zdecydowanym gestem, uniósł cienkie patykowate kończyny, właśnie wtedy uchyliła powieki. To co zobaczyła, nakręciło w niej gwałtowne torsje, nie mogło być inaczej, wraz z falą niewyobrażalnego, przynajmniej dla niej fetoru, nim zamknęła na powrót oczy, przez ułamek sekundy, ubabrane w rzadkim kale genitalia, odbiły się w jej źrenicach. Widok zapadniętego, usmarowanego gównem starczego odbytu, sprawił, że zachwiała się, nawet salowy był zdziwiony, że zdążyła dobiec do toalety, głośne pluski i postękiwania, przez kilka kolejnych minut, dochodziły znad klapy kibla.
- Już? - oparł się o futrynę kiedy skończyła jej się amunicja.
Kiwnęła.
- Wytarłem go - powiedział i zaraz dodał żeby dobrze zrozumiała - za ciebie...
Znowu skinęła.
- Odkręć wodę w wannie ale nie napuszczaj- odwrócił się - ciepłą.
Wziął Pensjonariusza na ręce i jak przeniósł do łazienki, z kranu sączyła się woda, patrząc na parę nie musiał się upewniać, że była za gorąca.
- Kurwa ciepłą nie gorącą tępoto! - zacisnął usta - szybciej, cały śmierdzi.
Na sam dźwięk tego słowa, przestał manipulować przy kurkach i znowu z stękając
nachyliła się nad sedesem. Długo się nie męczyła, cała blada, z kroplami potu na czole przylgnął plecami do drzwi.
- ...ja pierdolę - wykrztusiła.
- Płucz go wodą - już stał przy niej.
- Proszę...
- ja kurwa nie proszę tylko mówię. Płucz tą swoją pokrakę jebaną wodą- pociągnął ją za
rękę – wstawaj!
Myślała że nie wytrzyma, patrząc na spływające po jego skórze strugi wody, po tej pokracznej, zniekształconej, czaszce, prawie bez włosów, po wystających biodrach, obojczykach i kościach ramion, na których przebarwiona skóra, nakropiona brązowymi plamkami, pieprzykami, naroślami dosłownie zwisała, tak zniszczona, jakby czas, nie bawił się z nią godzinami czy latami ale żyletką, w jednej chwili, tępym ostrzem, wyskrobał te wszystkie głębokie zmarszczki. Były wszędzie, ciągnęły się od czoła do koślawych palców u stóp.
Namydliła, czerwoną, przypominającą jabłko gąbkę i zaczęła go myć, zaczęła od głowy i im niżej schodziła tym częściej, musiał przełykać ślinę. Murzyn obserwował, każdy ruch, zapalił światło nad umywalką i sprawdzając stan, swojego uzębienia śledził w lusterku jej poczynania, dobrze widział jak łzawiły jej oczy, że zerkając ukradkiem na odłożony na ręczniki zegarek, wije się niczym piskorz, ale nie miał zamiaru litować się nad gówniarą.
- Jajca - powiedział wypychając język.
- Co ? – niezrozumiała bo zabrzmiało to trochę niewyraźnie.
- Umyj mu dupę - zawsze lubił jasne sytuacje – dupsko i wszystko.
Miała ochotę go zabić, miała ochotę się popłakać, rozpaść się na kawałki tu i teraz, upokorzona, mokra, zacisnęła zęby i przeleciał szorstką stroną po utytłanej w gównie mosznie.
- Dokładnie żeby nie musiała poprawiać.
Kilka minut później z nową, czystą pieluchą - nie obyło się bez pomocy salowego- prowadziła Pensjonariusza do pokoju, ostrożnie, stawiał kroki, opierał się cały czas na jej ramieniu, minęli utopiony w wymiocinach wózek i dotarli do łóżka.
- W szufladzie nożyczki - mówiąc to patrzył na paznokcie Pensjonariusza wprawdzie
niedawno je obcinał ale pomyślał, że nie zaszkodzi jak ona poprawi.
Nie protestowała, chyba nie miała już siły protestować, kucnę&
2
Nie jest zle - poczatek nawet fajny - mi sie podoba. Problem robi sie (wciaz mowie o wstepie) gdy idziemy dalej - coraz wiecej bledow - i coraz mniej ciekawie, powiewa schematami.
Popracuj nad przecinkami i koncz wczesniej dlugie zdania. Dziel je na mniejsze.
Jak juz powiedzialam - nie jest zle - styl masz ciekawy, ale pracuj nad nim.
Bledy. Na razie sam wstep:
Podziel to na kilka mniejszych zdan, bedzie wygodniej czytac i ta ostatnia czesc nie bedzie tak nietrafiona.
Przecinki! Pracuj nad nimi, bo stawiasz w zlych miejscach
To zdanie jest ciezko zrozumiec. Przemodeluj je.
Pan tik tak. Zmien to zdanie.
Ten nastepny opis wedlug mnie niepotrzebny i troche nudnawy. Poza tm wieje schematycznoscia.
Co ma zlosliwosc do skrupulatnosci? Moze byc i zlosliwym i skrupulatnym zarazem.
Boshe, ale zdanie
Wywal niepotrzebne wyrazy, skroc, oddziel kropkami. Bedzie lepiej.
Aaaa i jeszcze jedno - nie pisz co akapit "co nie było niczym nadzwyczajnym" czy "Nie było w tym nic dziwnego".
Mam nadzieje, ze sie nie obrazasz po kilku slowach wypowiedzianych jak sie domyslam, nie po Twojej mysli 
Pozdrawiam.
Popracuj nad przecinkami i koncz wczesniej dlugie zdania. Dziel je na mniejsze.
Jak juz powiedzialam - nie jest zle - styl masz ciekawy, ale pracuj nad nim.
Bledy. Na razie sam wstep:
To było dobre miejsce, można powiedzieć uznana instytucja, mający swoją renomę, nie tylko w najbliższej okolicy, szanowany dom późnej starości.
Podziel to na kilka mniejszych zdan, bedzie wygodniej czytac i ta ostatnia czesc nie bedzie tak nietrafiona.
Budynek, w stylu kolonialnym
Umieszczony, przy
Przecinki! Pracuj nad nimi, bo stawiasz w zlych miejscach

mieszczony, przy olbrzymiej zawsze otwartej bramie,
To zdanie jest ciezko zrozumiec. Przemodeluj je.
tym stanie, za taką pensję, taką robotę,
Pan tik tak. Zmien to zdanie.
Może nie wszyscy dawali ...
Ten nastepny opis wedlug mnie niepotrzebny i troche nudnawy. Poza tm wieje schematycznoscia.
złośliwy choć skrupulatny
Co ma zlosliwosc do skrupulatnosci? Moze byc i zlosliwym i skrupulatnym zarazem.
Dzień tego Pensjonariusza wyglądał zawsze tak samo, każdy podobny do siebie, jednakowe ranki, popołudnia i zachody dawno zlały się w mdły, jednostajny twór, przypominał trochę taśmę, filmową, zdartą, po raz kolejny, już nie wiadomo który oglądaną od początku, w zwolnionym, coraz bardziej leniwym tempie.
Boshe, ale zdanie

Aaaa i jeszcze jedno - nie pisz co akapit "co nie było niczym nadzwyczajnym" czy "Nie było w tym nic dziwnego".


Pozdrawiam.
3
Dziękuję za poświęcony czas, zainteresownie i słowo rzeczowej krytyki. To mój pierwszy tekst. Jeżeli ktoś jeszcze zdecyduje się na ocenę ( choćby skromną i pobieżną) będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam.
Kiedyś mnie nie było,
A potem się stałem,
Teraz znów mnie nie ma.
Z nagrobka na
cmentarzu w Cleveland
A potem się stałem,
Teraz znów mnie nie ma.
Z nagrobka na
cmentarzu w Cleveland
4
Nie czytałem całego. Zmęczony jestem po 24h pracy, ale nadrobię to. Oto, co rzuciło się w moje zmęczone oczy od samego początku.
- Bardzo długie zdania.
- Przecinki gdzie się da...
- Opisy domyślne... nazbyt.
Zdanie te nadaje się kompletnie do przeróbki. Nie chcę profanować twojego tekstu, ale jeżeli zechcesz, moge podać go na tacy.
Więcej napiszę, jak przeczytam całość.
PS: Zapraszając do czytania, nie zapomnij, że tu, na tym forum są NIE sami czytelnicy, ale przede wszystkim - pisarze. Tak więc zapraszając do czytania i recenzji, nie traktuj nas jak nauczycieli w szkole, tlyko zechciej wpierw poczytać nas.
Dodane po 2 godzinach 1 minutach:
Przeczytałem. Historia przedstawiona przez Ciebie jest ciekawa, ale podana w fatalny sposób. Twoje opisy i porównania są w większości wypadow dobre i podobały mi się, ale styl kuleje nader bardzo, że o tych cholernych przecinkach nie wspomnę.
Część 1:
(UWAGA: Czytasz na własne ryzyko!)
Word rulezz, ale czytanie swojego tekstu z należytą logiką rulezz all..
Lepiej już będzie, jak dasz przecinki wszędzie

Część 2:
Widać, że znasz nurt pracy w zakładach opieki i potrafisz to nakreślić w sposób, który nawet laikowi ukaże jeden dzień z życia w takiej instytucji. Twoje postacie są opisane dośc szczegółowo, co pozwala zapoznać się z nimi. Jednak stosujesz jeden poważny błąd.
Czarnoskóry-, to kulturalne, zwyczajowe określenie osób o ciemnej ( zazwyczaj czarnej) karnacji skóry. Murzyn, to obraźliwe określenie tej samej osoby. Podczas opisów, powinieneś starać się zachować dystans emocjonalny, tak aby czytający sam stwierdził, czy postać jest dobra, zła czy nijaka. Murzyn od razu źle mi sie kojarzy - o autorze tekstu.
Częśc 3: Kolokwializm w narracji w ogóle nie podobał mi się, za to w dialogach wypadają bardzo dobrze. Jednak musisz nad tymi dialogami popracować (interpunkcja, duże i małe litery, rozwinięcia.
Część 4: Gdyby nie te błędy, powiedziałbym, że jest to super opowiadanie.
Jak dotarłeś do tej linijki i ją czytasz, to pewnie dołączasz do grona „pewnych miłosników mojej osoby inaczej :aMartiniusowych”
- Bardzo długie zdania.
- Przecinki gdzie się da...
- Opisy domyślne... nazbyt.
To było dobre miejsce, można powiedzieć uznana instytucja, mający swoją renomę, nie tylko w najbliższej okolicy, szanowany dom późnej starości
Zdanie te nadaje się kompletnie do przeróbki. Nie chcę profanować twojego tekstu, ale jeżeli zechcesz, moge podać go na tacy.
Więcej napiszę, jak przeczytam całość.
PS: Zapraszając do czytania, nie zapomnij, że tu, na tym forum są NIE sami czytelnicy, ale przede wszystkim - pisarze. Tak więc zapraszając do czytania i recenzji, nie traktuj nas jak nauczycieli w szkole, tlyko zechciej wpierw poczytać nas.
Dodane po 2 godzinach 1 minutach:
Przeczytałem. Historia przedstawiona przez Ciebie jest ciekawa, ale podana w fatalny sposób. Twoje opisy i porównania są w większości wypadow dobre i podobały mi się, ale styl kuleje nader bardzo, że o tych cholernych przecinkach nie wspomnę.
Część 1:
(UWAGA: Czytasz na własne ryzyko!)
Rozumiem, że codziennie Pensjonariusz szedł przy użyciu balkonika i tak samo codziennie, dwójka osób wpadała do pokoju w ostaniej chwili. Chyba jednak nie oto chodziło....Dzień tego Pensjonariusza wyglądał zawsze tak samo, każdy podobny do siebie, jednakowe ranki, popołudnia i zachody dawno zlały się w mdły, jednostajny twór, przypominał trochę taśmę, filmową, zdartą, po raz kolejny, już nie wiadomo który oglądaną od początku, w zwolnionym, coraz bardziej leniwym tempie. A wyglądało to mniej więcej tak:
Godz. 8.00 Pobudka. Drzwi pokoju Pensjonariusza, otworzyły się i do środka weszły dwie osoby, w ostatniej chwili, bo właśnie balkonik na którym uparcie parł w kierunku okna zachwiał się i przechylił go niebezpiecznie na prawą stronę. Gdyby nie reakcja salowego, całym ciężarem runąłby niechybnie na stolik z nocną lampką.
Kto tu jest orzekany? Salowy, czy pensjonariusz?Salowy dźwignął go z wanny, był niewyspany, głodny i miał serdecznie dość tej roboty.
Wnioskuję, że podłoga mieści dwadzieścia stolików, to całe pomieszczenie przygarnie ich ponad tysiąc.... ( sugeruję, aby zmienić wyraz "podłoga")Stołówka znajdowała się na parterze, wyłożona kaflami podłoga była wystarczająco duża żeby pomieścić dwadzieścia stolików,
Jasne... możesz to przetłumaczyć ?:)Pokój w którym odbywały się badania lekarskie, znajdował się na parterze, od holu wejściowego po lewej stronie na końcu, utrzymanego w jasnej tonacji korytarza.
Bład logiczny. Ona zatrudniła się sama, czy została zatrudniona? Pracownika się zatrudnia, ale pracownik - znajduje pracę....Jej smukłe długie nogi, rozpalały do czerwoności wyobraźnie męskiej części personelu,
od kiedy się zatrudniła, wszyscy nie wyłączając dyrektora a nawet kilku, co bardziej
chcesz żebym spłoną
Word rulezz, ale czytanie swojego tekstu z należytą logiką rulezz all..
Mucha, zbadała, resztki rzęs, i ostrożnie weszła na powierzchnię oka, całe pokryta siateczką drobnych pęknięć, skurczone, wtłoczone do wnętrza białko i dawno przebarwiona, od ssana z blasku, źrenica dopełniały reszty.
Lepiej już będzie, jak dasz przecinki wszędzie

przystąpił nie bez pewnych oporów? Skąd ty takie zdanie wytrzasnąłeś?Tego lata, ośrodek w którym przebywa Pensjonariusz, przystąpił, nie bez pewnych oporów do stanowego programu resocjalizacji, młodocianych przestępców,
Więcej przecinków!Kazali jej karmić, Pensjonariusza.
Mutant! Człowiek ma tylko jedną żuchwę!na jedzenie. W pogardliwym uśmiechu przyglądała się jak, leniwie pracują mu żuchwy,

... na tym że był to czas wolny, wszyscy mieli wolne i było im „wolnie”, a w ogóle wolno... Wolno!Godzi. 15.00 czas wolny. Czas wolny polegał...
Cisza = rzecz martwa. Nie rodziłaby się, ale raczej pojawiła, zapanowała...Cisza jak się urodziła w tej sekundzie,
Więcej przecinków!!!Wyciągnęła nogi i zaciągnęła się, głęboko, chciała, zagłuszyć burczenie w brzuchu. Ta nastoletnia, latynoska „ piękność „ , która malowała się tak jakby przeleżała pięćdziesiąt, lat po lodem, zupełna katastrofa, na tandetnych dziesięciocentymetrowych szpilkach,
A to mi się bardzo podobało!- I na chuj się lampicie ?- bawiła się zapalniczką - no pytam się?
...Od chyliła
A gdzie moje ukochane przecinki?Cisza. świerszcza za oknem. To te chmury. Trzaskanie drzwiami. Jakieś śmiechy. Znowu ktoś trzasnął drzwiami. Dlatego tak ciemno. Cienie. Na suficie. Już nic. Szmer. Nie. Lub. Zawsze. Ból. Bo grzmi. Ciepły wiatr. Jego muśnięcie. Policzki. Ręce. Pomruk burzy. Jak rewers. Nogi. Dłonie. Serce. Myśl. Ale oczy już nie. Kroki na korytarzu. Punkt zwrotny. Dalej ? Dusza. Wybaczyć. Nieuchronne. I wystarczy. Kolor czerwony. Kolor żółty. Te kroki. Całkiem wyraźne. Kłótnia. Dym papierosowy. Pierwsza kropla. Ten dźwięk kiedy rozbija się o szybę. Czuć tytoń. Ciężar. Zbyt duży. Brak. Braki. Brakowało. Błąd. świerszcz. Za oknem. On zdechł. Przywalony ścianą wody. Bezzębny wyraz. Plus. Minus. Znak równowagi. A gdyby tak zacząć? Stworzyć nowy świat. Wszystko od początku. Dzielnik.
Część 2:
Widać, że znasz nurt pracy w zakładach opieki i potrafisz to nakreślić w sposób, który nawet laikowi ukaże jeden dzień z życia w takiej instytucji. Twoje postacie są opisane dośc szczegółowo, co pozwala zapoznać się z nimi. Jednak stosujesz jeden poważny błąd.
Czarnoskóry-, to kulturalne, zwyczajowe określenie osób o ciemnej ( zazwyczaj czarnej) karnacji skóry. Murzyn, to obraźliwe określenie tej samej osoby. Podczas opisów, powinieneś starać się zachować dystans emocjonalny, tak aby czytający sam stwierdził, czy postać jest dobra, zła czy nijaka. Murzyn od razu źle mi sie kojarzy - o autorze tekstu.
Częśc 3: Kolokwializm w narracji w ogóle nie podobał mi się, za to w dialogach wypadają bardzo dobrze. Jednak musisz nad tymi dialogami popracować (interpunkcja, duże i małe litery, rozwinięcia.
Część 4: Gdyby nie te błędy, powiedziałbym, że jest to super opowiadanie.
Jak dotarłeś do tej linijki i ją czytasz, to pewnie dołączasz do grona „pewnych miłosników mojej osoby inaczej :aMartiniusowych”

„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
5
Dziękuję. Za poświecenie swojego prywatnego czasu. Za rzetelną analizę. Za wytknięcie błędów. Wogóle za zainteresowanie. Będę czytał co inni napisali, tym mogę się zrewanżować. Pozdrawiam i jeszcze raz wielkie dzięki.
Kiedyś mnie nie było,
A potem się stałem,
Teraz znów mnie nie ma.
Z nagrobka na
cmentarzu w Cleveland
A potem się stałem,
Teraz znów mnie nie ma.
Z nagrobka na
cmentarzu w Cleveland
6
1."To było dobre miejsce, można powiedzieć uznana instytucja, mający .."
No jeśli "mający" odnosi się do miejsca to "mające" ,a jeśli do instytucji ( co bardziej prawdopodobne) to "mająca" albo "która miała"!A w ogóle porozdzielaj te zdanie.
2".A trzeba uczciwie przyznać, że personel był dobrze, przygotowany do "
Bez przecinka między dobrze a przygotowany. To chyba było nieświadome go postawienie:)
3."Może nie wszyscy dawali z siebie tyle ile mogli ale"
To personel był dobrze przygotowany czy nie dawał z siebie wszystkiego, co znaczy, że wcale nie był?
4.Nie mam siły wypisywać wszystkich zdań, ale przecinki wstawiaj!
5. Twoje długie zdania (jak rozumiem ich celem było "upoetycznienie wypowiedzi) są bez sensu. Czytam początek, dochodze do połowy i nie wiem o czym czytam. Podziel je na krótkie zdania. Po pierwsze doda to trochę dynamizmu opisowi,a po drugie dobrze napisane zdania beda niosly taki sam przekaz.
np."Drzwi pokoju Pensjonariusza otworzyły się. Do środka weszły dwie osoby.Zrobiły to w ostatniej chwili, bo właśnie balkonik, który uparcie parł w kierunku okna zachwiał się i przechylił go niebezpiecznie na prawą stronę"
Widzisz mało zmian, a lepiej sie czyta.
6."- Co pan wyprawiasz ? - zaczęła go rugać- łoo...przecież powtarzała, nie samemu, jest
Lucjusz - pokazała ręką na młodego murzyna - są inni, wystarczy poprosić, powiedzieć, po to jesteśmy żeby pomagać. Zrobi sobie w końcu krzywdę a nam tylko kłopotu przybędzie, za takie mogą wylać. Rozumiesz pan?"
Czytałam trzy razy ten fragment, nie rozumiem go. Moze ktoś chętny mi go wyjasni?
7."Rozsunęła rolety w oknach i ostre ranne światło łapczywie pożarło gnieżdżący się w pokoju cień."
Bardzo ładne zdanie. Bardzo mi się podoba:)
8. " - Głucha żem jestem !"
Nie podoba mi się ta stylizacja językowa na jakąś gwarę czy coś. Jest ona jak dla mnie nie poprawna i rani mój zmysł estetyczny.
9."Z letargu wyrwało go gardłowe praśnięcie w łeb."
Gardłowe praśnięcie? Czy to po polsku?
10. "Lucjusz był leniwy, sprytny i wygadany ale leniwy, nie kwapił się do ciężkiej pracy"
Leniwy i kolejne zdanie ZA DLUGIe:)
11."- Spalam się dziecinko.. - wyszeptał jej ducha."
W pierwszej chwili nie zrozumiałam. Juz wiem "WYSZEPTAł JEJ DO UCHA"
Dalszych błędów nie chciało mi się poprawiać .Opowiadanie bardzo mi się podoba, mimo tego, że co drugie zdanie jest przydługie. Najgorsze zdaecydowanie są dialogi. Starałam się je omijać, bo (za przeproszeniem) to jeden wielki bełkot. Popracuj nad nimi.Ogolnie nie jest zle, wazne jest to, że mialeś jakis ciekawy pomysł:)
Dodane po 4 minutach:
hm..........Dopisuje .Zle napisałam o tym balkoniku czy baloniku.Nie zrozumiałam tego. I nadal nie rozumiem. Ale już wiem ,że nie chodzi o balonik;)
No jeśli "mający" odnosi się do miejsca to "mające" ,a jeśli do instytucji ( co bardziej prawdopodobne) to "mająca" albo "która miała"!A w ogóle porozdzielaj te zdanie.
2".A trzeba uczciwie przyznać, że personel był dobrze, przygotowany do "
Bez przecinka między dobrze a przygotowany. To chyba było nieświadome go postawienie:)
3."Może nie wszyscy dawali z siebie tyle ile mogli ale"
To personel był dobrze przygotowany czy nie dawał z siebie wszystkiego, co znaczy, że wcale nie był?
4.Nie mam siły wypisywać wszystkich zdań, ale przecinki wstawiaj!
5. Twoje długie zdania (jak rozumiem ich celem było "upoetycznienie wypowiedzi) są bez sensu. Czytam początek, dochodze do połowy i nie wiem o czym czytam. Podziel je na krótkie zdania. Po pierwsze doda to trochę dynamizmu opisowi,a po drugie dobrze napisane zdania beda niosly taki sam przekaz.
np."Drzwi pokoju Pensjonariusza otworzyły się. Do środka weszły dwie osoby.Zrobiły to w ostatniej chwili, bo właśnie balkonik, który uparcie parł w kierunku okna zachwiał się i przechylił go niebezpiecznie na prawą stronę"
Widzisz mało zmian, a lepiej sie czyta.
6."- Co pan wyprawiasz ? - zaczęła go rugać- łoo...przecież powtarzała, nie samemu, jest
Lucjusz - pokazała ręką na młodego murzyna - są inni, wystarczy poprosić, powiedzieć, po to jesteśmy żeby pomagać. Zrobi sobie w końcu krzywdę a nam tylko kłopotu przybędzie, za takie mogą wylać. Rozumiesz pan?"
Czytałam trzy razy ten fragment, nie rozumiem go. Moze ktoś chętny mi go wyjasni?
7."Rozsunęła rolety w oknach i ostre ranne światło łapczywie pożarło gnieżdżący się w pokoju cień."
Bardzo ładne zdanie. Bardzo mi się podoba:)
8. " - Głucha żem jestem !"
Nie podoba mi się ta stylizacja językowa na jakąś gwarę czy coś. Jest ona jak dla mnie nie poprawna i rani mój zmysł estetyczny.

9."Z letargu wyrwało go gardłowe praśnięcie w łeb."
Gardłowe praśnięcie? Czy to po polsku?
10. "Lucjusz był leniwy, sprytny i wygadany ale leniwy, nie kwapił się do ciężkiej pracy"
Leniwy i kolejne zdanie ZA DLUGIe:)
11."- Spalam się dziecinko.. - wyszeptał jej ducha."
W pierwszej chwili nie zrozumiałam. Juz wiem "WYSZEPTAł JEJ DO UCHA"
Dalszych błędów nie chciało mi się poprawiać .Opowiadanie bardzo mi się podoba, mimo tego, że co drugie zdanie jest przydługie. Najgorsze zdaecydowanie są dialogi. Starałam się je omijać, bo (za przeproszeniem) to jeden wielki bełkot. Popracuj nad nimi.Ogolnie nie jest zle, wazne jest to, że mialeś jakis ciekawy pomysł:)
Dodane po 4 minutach:
hm..........Dopisuje .Zle napisałam o tym balkoniku czy baloniku.Nie zrozumiałam tego. I nadal nie rozumiem. Ale już wiem ,że nie chodzi o balonik;)
7
Hej
Nie będę się już powtarzać i wytykać ci błędów... wydaje mi się, że miałeś dobry pomysł, ale coś ci nie wyszło.
mimo wszystko czekam na jakieś inne opowiadnko - życzę ci, aby było lepsze
pozdroowki
Nie będę się już powtarzać i wytykać ci błędów... wydaje mi się, że miałeś dobry pomysł, ale coś ci nie wyszło.
mimo wszystko czekam na jakieś inne opowiadnko - życzę ci, aby było lepsze
pozdroowki
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
Re: "Pensjonariusz" pośba o recenzje
8To było dobre miejsce, można powiedzieć uznana instytucja
A trzeba uczciwie przyznać, że personel
Tak naprawdę to prowadzący ten przybytek
Jeśli wybierasz narrację trzecioosobową to nie powinieneś umieszczać wyrażeń typu: można powiedzieć, trzeba przyznać (zwłaszcza uczciwie), tak naprawdę to... Pierwsze zdanie robi wrażenie jakbyś nie mógł znaleźć odpowiednich słów na wyrażenie tego, co myślisz, drugie nie wyjaśnia komu i kto powinien to przyznać, a trzecie sugeruje, że coś wcześniej zostało przed czytelnikiem ukryte i teraz właśnie zamierza narrator tą prawdę wyjawić.
Pewien szczególny Pensjonariusz
dlaczego był on szczególny? wolałabym już tu nieco o tym przeczytać
Zajmował, sporą „jedynkę” ze wszystkimi wygodami, miał do swojej dyspozycji łazienkę z prysznicem i olbrzymią wannę, sprzęt grający którego nie umiał obsługiwać i łóżko, specjalnie profilowane, jeśli chciał mógł nim sterować. żółty przycisk - góra, czerwony - dół.
Pierwsze zdanie powinno skończyć się na słowie "profilowane", reszta w drugim nieco inaczej sformułowanym.
Dzień tego Pensjonariusza wyglądał zawsze tak samo, każdy podobny do siebie, jednakowe ranki, popołudnia i zachody dawno zlały się w mdły, jednostajny twór, przypominał trochę taśmę, filmową, zdartą, po raz kolejny, już nie wiadomo który oglądaną od początku, w zwolnionym, coraz bardziej leniwym tempie.
Tak jak poprzednicy uważam, że powinieneś takie zdania dzielić na mniejsze części.
Drzwi pokoju Pensjonariusza, otworzyły się i do środka weszły dwie osoby, w ostatniej chwili, bo właśnie balkonik na którym uparcie parł w kierunku okna zachwiał się i przechylił go niebezpiecznie na prawą stronę.
Kto parł na tym balkoniku? A, no tak, pensjonariusz parł. Parł na balkoniku a mimo to zachwiał się? A, nie, to balkonik się zachwiał. No, wreszcie zrozumiałam. Poza tym pracowałam kiedyś z niepełnosprawnymi i wiem, że balkoniki po to są balkonikami by się nie chwiały.
Gdyby nie reakcja salowego, całym ciężarem runąłby niechybnie na stolik z nocną lampką.
No to w końcu balkonik by runął, czy pensjonariusz?
- Co pan wyprawiasz ? - zaczęła go rugać
Kogo zaczęła rugać, murzyna czy pensjonariusza?
Pensjonariusz milczał, siedział zgarbiony na łóżku i patrzył tępo w ścianę.
Przed chwilą chwiał się na balkoniku a teraz już siedzi na łóżku, skąd się tam wziął? Przypuszczam, że posadził go murzyn, bo Pensjonariusz sam nie dałby rady się doczłąpać. Może opisz to zamiast skupiać się na tym, że światło pożarło gnieżdżący się cień.
Marudząc pod nosem, wytarł do sucha obciągnięte skórą kości
Wytarł więc skórę, czy kości? Bo z tego zdania wynika stanowczo, że kości.
Miną wyprofilowany próg i zatrzymał się przy jednym z dwóch ostatnich wolnych, plastikowych stolików.
Miną czy minął? Ale to może być literówka więc może się niepotrzebnie czepiam.
Nie wszyscy byli zniedołężniałymi starcami w tej liczącej czterdzieści dwie sztuki gromadzie całkiem spory odsetek stanowili dziarskie, zupełnie sprawne egzemplarze.
stanowiły egzemplarze
Pensjonariusz zjadł wszystko, lubił banany, w ogóle owoce, chętnie pracował żuchwą i gdyby tylko pozwolił mu na to żołądek, wciągnąłby coś jeszcze, miał apetyt, ale karmiący go salowy, nie był wcale zaskoczony, przecież dzisiaj był dwunasty, spodziewał się wizyty.
Czym salowy nie był zakoczony? Tym, że z powodu oczekiwanej wizyty pensjonariusz ma apetyt?
pożerał wzrokiem, kocie ruchy młodej mulatki, ubrana w kitel pielęgniarki krzątała się przy szafce z lekarstwami.
może przydałoby się w tym zdaniu jeszcze słowo "która"
od kiedy się zatrudniła, wszyscy nie wyłączając dyrektora a nawet kilku, co bardziej żwawych staruszków, cierpieli na permanentny ślinotok. Miała na imię Monika, roczne dziecko, które nie znało ojca i wbrew temu jak się ubierała nie były jej głowie amory
Staram się naprawdę ale nie rozumiem zupełnie dlaczego seksowna pielęgniarka okazuje się nagle rocznym niemowlęciem?
Dalej nie czytam, ale pamiętaj o przecinkach.
A trzeba uczciwie przyznać, że personel
Tak naprawdę to prowadzący ten przybytek
Jeśli wybierasz narrację trzecioosobową to nie powinieneś umieszczać wyrażeń typu: można powiedzieć, trzeba przyznać (zwłaszcza uczciwie), tak naprawdę to... Pierwsze zdanie robi wrażenie jakbyś nie mógł znaleźć odpowiednich słów na wyrażenie tego, co myślisz, drugie nie wyjaśnia komu i kto powinien to przyznać, a trzecie sugeruje, że coś wcześniej zostało przed czytelnikiem ukryte i teraz właśnie zamierza narrator tą prawdę wyjawić.
Pewien szczególny Pensjonariusz
dlaczego był on szczególny? wolałabym już tu nieco o tym przeczytać
Zajmował, sporą „jedynkę” ze wszystkimi wygodami, miał do swojej dyspozycji łazienkę z prysznicem i olbrzymią wannę, sprzęt grający którego nie umiał obsługiwać i łóżko, specjalnie profilowane, jeśli chciał mógł nim sterować. żółty przycisk - góra, czerwony - dół.
Pierwsze zdanie powinno skończyć się na słowie "profilowane", reszta w drugim nieco inaczej sformułowanym.
Dzień tego Pensjonariusza wyglądał zawsze tak samo, każdy podobny do siebie, jednakowe ranki, popołudnia i zachody dawno zlały się w mdły, jednostajny twór, przypominał trochę taśmę, filmową, zdartą, po raz kolejny, już nie wiadomo który oglądaną od początku, w zwolnionym, coraz bardziej leniwym tempie.
Tak jak poprzednicy uważam, że powinieneś takie zdania dzielić na mniejsze części.
Drzwi pokoju Pensjonariusza, otworzyły się i do środka weszły dwie osoby, w ostatniej chwili, bo właśnie balkonik na którym uparcie parł w kierunku okna zachwiał się i przechylił go niebezpiecznie na prawą stronę.
Kto parł na tym balkoniku? A, no tak, pensjonariusz parł. Parł na balkoniku a mimo to zachwiał się? A, nie, to balkonik się zachwiał. No, wreszcie zrozumiałam. Poza tym pracowałam kiedyś z niepełnosprawnymi i wiem, że balkoniki po to są balkonikami by się nie chwiały.
Gdyby nie reakcja salowego, całym ciężarem runąłby niechybnie na stolik z nocną lampką.
No to w końcu balkonik by runął, czy pensjonariusz?
- Co pan wyprawiasz ? - zaczęła go rugać
Kogo zaczęła rugać, murzyna czy pensjonariusza?
Pensjonariusz milczał, siedział zgarbiony na łóżku i patrzył tępo w ścianę.
Przed chwilą chwiał się na balkoniku a teraz już siedzi na łóżku, skąd się tam wziął? Przypuszczam, że posadził go murzyn, bo Pensjonariusz sam nie dałby rady się doczłąpać. Może opisz to zamiast skupiać się na tym, że światło pożarło gnieżdżący się cień.
Marudząc pod nosem, wytarł do sucha obciągnięte skórą kości
Wytarł więc skórę, czy kości? Bo z tego zdania wynika stanowczo, że kości.
Miną wyprofilowany próg i zatrzymał się przy jednym z dwóch ostatnich wolnych, plastikowych stolików.
Miną czy minął? Ale to może być literówka więc może się niepotrzebnie czepiam.
Nie wszyscy byli zniedołężniałymi starcami w tej liczącej czterdzieści dwie sztuki gromadzie całkiem spory odsetek stanowili dziarskie, zupełnie sprawne egzemplarze.
stanowiły egzemplarze
Pensjonariusz zjadł wszystko, lubił banany, w ogóle owoce, chętnie pracował żuchwą i gdyby tylko pozwolił mu na to żołądek, wciągnąłby coś jeszcze, miał apetyt, ale karmiący go salowy, nie był wcale zaskoczony, przecież dzisiaj był dwunasty, spodziewał się wizyty.
Czym salowy nie był zakoczony? Tym, że z powodu oczekiwanej wizyty pensjonariusz ma apetyt?
pożerał wzrokiem, kocie ruchy młodej mulatki, ubrana w kitel pielęgniarki krzątała się przy szafce z lekarstwami.
może przydałoby się w tym zdaniu jeszcze słowo "która"
od kiedy się zatrudniła, wszyscy nie wyłączając dyrektora a nawet kilku, co bardziej żwawych staruszków, cierpieli na permanentny ślinotok. Miała na imię Monika, roczne dziecko, które nie znało ojca i wbrew temu jak się ubierała nie były jej głowie amory
Staram się naprawdę ale nie rozumiem zupełnie dlaczego seksowna pielęgniarka okazuje się nagle rocznym niemowlęciem?
Dalej nie czytam, ale pamiętaj o przecinkach.
9
Dziekuję za poczytanie. Kiedyś, siądę i wszystko ( mam taką nadzieję) poprawię. Kilka osób - i nie tylko na tym forum, powiedziało mi, że pomysł jest dobry - wykonania fatalne. Jeśli mozesz zerknij na PRZEMOC W RODZINIE. wg mnie to jest lepsze opowiadanie. Krótkie, zwarte, dobrze mi się pisało.
pozdrawiam
pozdrawiam
Kiedyś mnie nie było,
A potem się stałem,
Teraz znów mnie nie ma.
Z nagrobka na
cmentarzu w Cleveland
A potem się stałem,
Teraz znów mnie nie ma.
Z nagrobka na
cmentarzu w Cleveland