Wstałem późnym porankiem i przygotował się dla mnie na tę wspaniałą okazję, okazały księżyc, blady i jakiś nie w tym momencie, w którym być powinien. Tak samo jak ja, tym późnym porankiem, obrażałem trochę wszystkich, którzy postanowili dzisiaj coś zrobić ze swoim życiem. Postanowiłem zrobić coś ze swoim życiem. Brak odzewu ze strony bolejących jeszcze pleców, plecaczków, które miast popchnąć mnie i uwidzieć we mnie jestestwo wspaniałe, wspaniale mnie olały, ale nie mam żalu, bo nie jestem stworzony do tego, by być popularnym. Jestem małym, niepopularnym i przeświadczonym o własnej wielkości. Czasami słyszę jak dzieci robią na podwórku wyścigi ślimaków. Sentymentalnie do tego podchodzę, a mianowicie w ten sposób, że, choć nigdy tego nie robiłem, wyobrażam sobie swoje dzieciństwo jako ich. Że kłócę się z kimś, że ktoś mi ślimaki zabiera, a dziewczynki już nie siedzą razem w jakiejś ponurej śmiechawce i bezsensie, tylko bawią się z nami i mówią, że – kurwa, jak fajnie. Wstałem późnym porankiem. Poszedłem do swojej niewymarzonej kuchni, na swoje niewymarzone miejsce. Z oczekiwaniem. Z tym oczekiwaniem przygody, która już skończona się rozpoczyna. I mogły mnie wziąć Mdłości, ale wzięło mnie jedynie ziewnięcie. Jakbym niedopuszczony był do przeżywania emocji, bo mnie fizjologia czyni zwolnionym. Możliwe, że zapaliłem papierosa. Pierwszy błąd tego poranka. Ciekawe, kiedy wyda się moja pierwsza. Jak ta matka wyrodna czuję się, która jak dziecko się przestaje podobać to niechęci i przestaje się podobać dziecku. Późny poranek. Próżny. Stoczyłem się z krzesła i poszedłem kupić sobie kawę.
W kawiarni nie było tłoczno, ale ogólny zaduch śmierdzący i jakiś taki przyjazny dla otoczenia świat zniechęcił mnie od razu. Ciasno i tłoczno jakoś. Jakby ludzie mieli za dużo pieniędzy i stać by ich było na to, żeby tu siedzieć i wpatrywać się w chaos rzeczywistości, tłumacząc, że ułożeni są jak kostka Rubika. Mam siebie za głupią dzikuskę. Patrzę się na okno, a w oknie jedynie moje oblicze nałożone na jakieś ciało, które to przegląda się w oknie, myśląc, że mnie tam nie ma, a ja tam jestem i napastuję seksualnie najwyraźniej, bo gdy ciało zauważa mnie, wzdryga się i ucieka. Ja uciekam. Siedzę dalej. Chyba się z kimś tu umówiłem. I nagle wchodzi.
-Cześć Fryc, sorry, że się spóźniłam, miałam spotkanie.
-Tak? Ja też miałem spotkanie. Tutaj, wiesz? I nie przyszło. A potem się tłumaczyło.
-Ech, daj spokój. Nieważne. Co wziąłeś?
-Kawę?
-Tak? Jaką?
-Czarną. Nie wiem. Mam z tym problem.
-No dobra, to poczekaj, ja pójdę tam i wezmę sobie coś też. Popilnuj mi torebki, dobrze.
-Tak.
Patrzę jak odchodzi, odchodzę od siebie, odklejam się od siebie i przyklejam do dalszych wrażeń, które są ciekawsze, jakbym mówił – chodź do mnie, chodź wrażenie – a ono jakoś takie nieprzygarnięte stałoby w kącie i mówiło – Daj spokój, stary, wrażenia umarły, co Ty sobie myślisz, że ja tu teraz, ekskluzywnie do Ciebie zejdę i zedrę z powłoki tego świata coś, co niezrozumiałe. Przestań, myślisz, że jesteś pierwszym proszącym? – a ja bym odpowiedział – Ależ ja jestem najlepszym proszącym. Proszę, wrażenie, weź mnie, weź mnie ponieś. – i ono wtedy na to – Ja nie żyję. I wy zadecydowaliście o tym, bo
-No cześć, jestem znów.
-Ja też.
-I co tam u Ciebie? – pyta ona.
-Nic – odpowiadam ja.
-Nic, naprawdę nic? – znowu pyta.
Korci mnie, żeby jej jakoś tak gówno z mózgu zrobić, jakoś tak dodatkowe gówno zrobić, jakoś tak zamotać, może niecelnie, a właściwie, co będę sobie odmawiać.
-Nie. Ale właściwie nie interesuje Cię to, a nawet jakby, a nawet jakbyś uciekła od tej swojej – mów mi tylko rzeczy bezpieczne, bo ja jestem bezpieczna wtedy – to może bym Ci powiedział, ale nie jesteś w stanie wejść na ten poziom empatii, nie umiesz, zniszczonaś przecież przez te wszystkie dyrdymały i jedynie kiedy coś mówisz ciekawego to wtedy, gdy myślisz, że nikt nie słyszy. A ja słyszę. Te Twoje opuchnięte oczy, te Twoje udawane emocje, te Twoje bolejące stawy, luźne ciuszki, które ukrywają różne fałdki. Wszystko słyszę. Zanim tu weszłaś, ja wiedziałem, że coś Ci jest – głównie dlatego, że mi mówiłaś – ale jedyne co mi powiesz to jakiś czubek, bo jestem czubek, ale wiem coś, mam moralność wykrętną i powiem Ci jakąś bzdurę typu - carpe diem. A ja zdecydowałem, że dość bzdur. Ochłodziłem swoje stosunki z rzeczywistością. Pytasz co u mnie, ja pytam – co u Ciebie? Naprawdę.
I jakoś niezainteresowany odpowiedzią siedzę i błądzę po sali. W kącie siedzą dwie kobietki i rozmawiają. Słyszę strzępy ich rozmów, strzępy tego żyjątka, którym się pasjonują, jakieś dziecko, jakaś rówieśniczka na studiach mówi drugiej, że zegar biologiczny tyka. Nic z tego nie rozumiem.
-No u mnie…nic, po prostu…nie wiem. To jest tak, że możliwe, że zrobiłam coś złego. Że…rozumiesz? W sensie, że może komuś coś…
Słucham tego bełkotu, język ojczysty we mnie umiera, język ludzki już dawno umarł, tak jak człowieczeństwo, pusty świergot absurdu, śmierdzi mi jedynie w toalecie jakimś parchem na ścianie, może udać się tam? Może tam jest schronienie? Nic nie ma. Siedzę i słucham. Mówię
-Nic nikomu nie musisz. – zaskoczyłem z potrójnym zaprzeczeniem.
-Nic nie muszę? – ona z podwójnym.
-Gdzie jest to prawo moralne, na którego odpowiedź czekasz, że musisz tu i teraz, z tym i z tym, bo oni w obrażeniu swym, świętym gniewie najwidoczniej, jakieś plagi na Ciebie ześlą? Zoślą Cię tym? Nie wiadomo. Jedno jest pewne, nie jest nic winna cudzej imaginacji.
-No tak…dzięki, że ze mną pogadałeś.
-No tak…więc, zatem, jebać to, porozmawiajmy o czymś ciekawszym, ostatnio
-Może kiedy indziej, wiesz, mam robotę niedługo. Spotkamy się w weekend?
-Pewnie tak.
-No to do zobaczenia.
-Ciao jak to mówią papieże.
I zostałem. Moja godzina terapeutyczna skończyła się. Jestem usprawiedliwieniem cudzych skurwysyństewek. Jak uroczo.
Bez tytułu - Rozdział I
2No kurde, trzy razy podchodziłem do pierwszego zdania, postawiłeś na nim takie zasieki, że ja poległem.
Bez tytułu - Rozdział I
4Dzień dobry.
) i "podobać" + znowu poranek. Nie wiem czy to potrzebne. Wydaje mi się, że średnio to wychodzi.
I znów zmiana płci.
Nie twórz takich rzeczy.
Podsumowując:
Tekst chyba w intencji miał być melancholijny i smutny, ale swoimi konstrukcjami go zabiłeś. Nie da się przez nie przebrnąć i czyta się przez to tragicznie. Uprość to i wyjdzie dwa razy lepiej. Poza tym w twoich dialogach nie widzę żadnego planu, tak jakbyś pisał je żeby były. Tekst nie potrzebuje takich rzeczy. Dialogi powinny stanowić coś ludzkiego, przypominać rozmowę dwóch (lub więcej) ludzi jak najwierniej się da. Tutaj tego niema zupełnie. Tekst ma potencjał, ale wymaga gruntownej przebudowy i poświęcenia kilku dłuższych chwil, żeby to przemyśleć.
Istnieje jeszcze jedna możliwość. Że to jakaś karykatura czy coś podobnego. Wtedy odwołuje to wszystko co powyżej. Jednak w tym wypadku powinieneś podkreślić, że tym właśnie jest ten tekst bo mi to nie zaświtało na pierwszy rzut oka.
Mam nadzieję, że pomogłem.
To zdanie jest okropne i takie trochę bez sensu. Najpierw księżyc jest na okazję, a później jakiś "nie w ty momencie"? Myślę, że trzeba to było zrobić prościej i wyszłoby lepiej.
Na dzień dobry masz tutaj powtórkę: "późnym porankiem". Drugą sprawą jest, że trochę nie rozumiem tego zdania. Mi wydaje się zbędne w obecnej formie. Jak już to uproszczone, bez zbędnych komplikacji na siłę. Bohater obraza tych, którzy postanowili się za siebie wziąć, a w następnym zdaniu masz, że on sam się za siebie bierze.
Kolejne zdanie a'la te powyżej. Wtrącenie niepotrzebne, ogólnie przekombinowana sprawa. Stworzyłeś konstrukcję, która, podejrzewam, miała być dziełem sztuki, ale wyszedł jakiś kulfon.
Powtórka z rozrywki. Wyrzuciłbyś to mianowicie etc i wyszłoby lepiej - moim zdaniem.
To też nie jest najlepsze zdanie, ale w porównaniu do poprzednich wygląda o wiele lepiej. Jakoś tak mogę je przełknąć.
Kolejna powtórka, w założeniu miała chyba dodać więcej melancholii, ale ciężko mi ocenić czy to zadziałało. Poprzednie twory to uniemożliwiają. ;/
Tutaj akurat wydaje mi się, że lepiej wyszłoby gdybyś zrobił z tego jedno długie zdanie.
Mdłości z małej, czy tam małą - jak kto woli, jak komu pasuje.
Trochę nie wiem po co to. Zmiana z melancholii na codzienność, czy coś chciałeś tym podkreślić? Jeśli tak, to może warto to trochę pociągnąć? Mi się jakieś nienaturalne wydawało. Przez chwilę zastanawiałem się po co to w ogóle tam jest.
Powtórki: Jaki - zostaw te biedne zwierzęta w spokoju (

Nie dla ogólnego zaduchu śmierdzącego.
Tłoczno było już w poprzednim zdaniu.
Za dużo bycia.
Za dużo okien bo aż trzy. Wystarczy jedno. Drugie "tam" też niepotrzebne. Z tym napastowaniem to też jakieś takie nieplastyczne się wydaje.
Najpierw wstałem, potem mieliśmy do czynienia z głupią dzikuską, a teraz znowu facet? To jakiś transwestyta?

To, na moje, powinno wygląda tak: - Cześć Fryc. Sorry, że się spóźniłam, ale miałam spotkanie.
I znów zmiana płci.
- Ech, daj spokój. Zresztą nieważne. Co wziąłeś? (Na moje tak lepiej)
- No dobra, to poczekaj tutaj, a ja pójdę i też sobie coś wezmę/zamówię (?). Popilnuj mi torebki, dobrze?
Nie dla tego... czegoś.Fryderyk Honinblost pisze: Patrzę jak odchodzi, odchodzę od siebie, odklejam się od siebie i przyklejam do dalszych wrażeń, które są ciekawsze, jakbym mówił – chodź do mnie, chodź wrażenie – a ono jakoś takie nieprzygarnięte stałoby w kącie i mówiło – Daj spokój, stary, wrażenia umarły, co Ty sobie myślisz, że ja tu teraz, ekskluzywnie do Ciebie zejdę i zedrę z powłoki tego świata coś, co niezrozumiałe. Przestań, myślisz, że jesteś pierwszym proszącym? – a ja bym odpowiedział – Ależ ja jestem najlepszym proszącym. Proszę, wrażenie, weź mnie, weź mnie ponieś. – i ono wtedy na to – Ja nie żyję. I wy zadecydowaliście o tym, bo
Kto by tak powiedział? Reszta tego dialogu to też jakaś masakra.
To jest, na moje, niepotrzebne. Bohater chce zrobić tej kobiecie 'wodę' z mózgu? Tylko po co? Tak 'dla hecy'? Jakoś mi to nie pasuje do poprzedniej melancholii tekstu.
Próbowałem przez to przebrnąć, ale to jest jakiś potwór. Nie potrzebne to to i po co w ogóle to to do życia powołałeś?Fryderyk Honinblost pisze: -Nie. Ale właściwie nie interesuje Cię to, a nawet jakby, a nawet jakbyś uciekła od tej swojej – mów mi tylko rzeczy bezpieczne, bo ja jestem bezpieczna wtedy – to może bym Ci powiedział, ale nie jesteś w stanie wejść na ten poziom empatii, nie umiesz, zniszczonaś przecież przez te wszystkie dyrdymały i jedynie kiedy coś mówisz ciekawego to wtedy, gdy myślisz, że nikt nie słyszy. A ja słyszę. Te Twoje opuchnięte oczy, te Twoje udawane emocje, te Twoje bolejące stawy, luźne ciuszki, które ukrywają różne fałdki. Wszystko słyszę. Zanim tu weszłaś, ja wiedziałem, że coś Ci jest – głównie dlatego, że mi mówiłaś – ale jedyne co mi powiesz to jakiś czubek, bo jestem czubek, ale wiem coś, mam moralność wykrętną i powiem Ci jakąś bzdurę typu - carpe diem. A ja zdecydowałem, że dość bzdur. Ochłodziłem swoje stosunki z rzeczywistością. Pytasz co u mnie, ja pytam – co u Ciebie? Naprawdę.
We mnie też umiera język ojczysty, niestety.Fryderyk Honinblost pisze: -No u mnie…nic, po prostu…nie wiem. To jest tak, że możliwe, że zrobiłam coś złego. Że…rozumiesz? W sensie, że może komuś coś…
Słucham tego bełkotu, język ojczysty we mnie umiera, język ludzki już dawno umarł, tak jak człowieczeństwo, pusty świergot absurdu, śmierdzi mi jedynie w toalecie jakimś parchem na ścianie, może udać się tam? Może tam jest schronienie? Nic nie ma. Siedzę i słucham. Mówię
Na koniec tym podsumuję całość twoich dialogów. Połowę bym wywalił bo są bezsensu i nie mam pojęcia co mają wnosić. Zapis również jest zły, już nie wspominając o tym, że ludzie tak nie mówią.Fryderyk Honinblost pisze: -Nic nikomu nie musisz. – zaskoczyłem z potrójnym zaprzeczeniem.
-Nic nie muszę? – ona z podwójnym.
-Gdzie jest to prawo moralne, na którego odpowiedź czekasz, że musisz tu i teraz, z tym i z tym, bo oni w obrażeniu swym, świętym gniewie najwidoczniej, jakieś plagi na Ciebie ześlą? Zoślą Cię tym? Nie wiadomo. Jedno jest pewne, nie jest nic winna cudzej imaginacji.
-No tak…dzięki, że ze mną pogadałeś.
-No tak…więc, zatem, jebać to, porozmawiajmy o czymś ciekawszym, ostatnio
-Może kiedy indziej, wiesz, mam robotę niedługo. Spotkamy się w weekend?
-Pewnie tak.
-No to do zobaczenia.
-Ciao jak to mówią papieże.
Podsumowując:
Tekst chyba w intencji miał być melancholijny i smutny, ale swoimi konstrukcjami go zabiłeś. Nie da się przez nie przebrnąć i czyta się przez to tragicznie. Uprość to i wyjdzie dwa razy lepiej. Poza tym w twoich dialogach nie widzę żadnego planu, tak jakbyś pisał je żeby były. Tekst nie potrzebuje takich rzeczy. Dialogi powinny stanowić coś ludzkiego, przypominać rozmowę dwóch (lub więcej) ludzi jak najwierniej się da. Tutaj tego niema zupełnie. Tekst ma potencjał, ale wymaga gruntownej przebudowy i poświęcenia kilku dłuższych chwil, żeby to przemyśleć.
Istnieje jeszcze jedna możliwość. Że to jakaś karykatura czy coś podobnego. Wtedy odwołuje to wszystko co powyżej. Jednak w tym wypadku powinieneś podkreślić, że tym właśnie jest ten tekst bo mi to nie zaświtało na pierwszy rzut oka.
Mam nadzieję, że pomogłem.
Bez tytułu - Rozdział I
5Jestem za, a nawet przeciw. Za, gdyż widac, że bawisz się słowami i skojarzeniami.
Ale do takich zabaw potrzeba wiele zręczności, a i ostrożność się przyda.
Treść ogólnie nie rzuciła mnie na kolana, ale jako próbka możliwości nie jest to złe. Pisz dalej.
Zakładam, że Mdłości to aluzja do Sartre'a. No i dobrze, wszystko w tym fragmencie gra.
Ale do takich zabaw potrzeba wiele zręczności, a i ostrożność się przyda.
Powtórzenia mogą być całkiem świadomie stosowanym środkiem stylistycznym, tutaj jednak wypada to dość topornie. Już lepiej brzmiałoby Ja też postanowiłem coś z nim zrobić albo podobnie.
Trochę to na skróty, bo i matce dziecko przestaje się podobać, i matka dziecku, i jeszcze matka niechęci (?), i narrator w to wszystko wplątany za dużo chciałbyś pomieścić w krótkim zdaniu.
Reguł gramatyki tak całkiem zignorować się nie da. Świat przyjazny dla otoczenia wielkiego sensu nie ma.
Ale tak się nie rozkłada akcentów w zdaniu. Tzn. może się zdarzyć, że ktoś naprawdę tak powiedział, lecz jest to jednak zgrzyt.
Jak się mówi do kogoś wielką literą? To jest forma grzecznościowa, stosowana wyłącznie w korespondencji. Przy okazji: w dialogach każdą wypowiedź poprzedza się myślnikiem, po którym dajemy spację.
Treść ogólnie nie rzuciła mnie na kolana, ale jako próbka możliwości nie jest to złe. Pisz dalej.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
Bez tytułu - Rozdział I
6Tekst strasznie ciężki. Pierwsze zdanie już jest męczące, tak jak zdążyli wspomnieć poprzednicy. Mimo wszystko, ma potencjał. Całość czyta się troszkę jak dziennik szalonej osoby. Gdyby poprawić troszkę interpunkcję, kilka błędów stylistycznych i dodać sensowną narrację podkreślającą szaleństwo głównego bohatera, to mogłoby przejść. Przynajmniej wg. mnie :) ale...
Ten początek jest za ciężki dla zwykłego czytelnika. Przynajmniej początek niech będzie przyswajalny. :)
Ten początek jest za ciężki dla zwykłego czytelnika. Przynajmniej początek niech będzie przyswajalny. :)