Bez tytułu - Rozdział I

1
Wstałem późnym porankiem i przygotował się dla mnie na tę wspaniałą okazję, okazały księżyc, blady i jakiś nie w tym momencie, w którym być powinien. Tak samo jak ja, tym późnym porankiem, obrażałem trochę wszystkich, którzy postanowili dzisiaj coś zrobić ze swoim życiem. Postanowiłem zrobić coś ze swoim życiem. Brak odzewu ze strony bolejących jeszcze pleców, plecaczków, które miast popchnąć mnie i uwidzieć we mnie jestestwo wspaniałe, wspaniale mnie olały, ale nie mam żalu, bo nie jestem stworzony do tego, by być popularnym. Jestem małym, niepopularnym i przeświadczonym o własnej wielkości. Czasami słyszę jak dzieci robią na podwórku wyścigi ślimaków. Sentymentalnie do tego podchodzę, a mianowicie w ten sposób, że, choć nigdy tego nie robiłem, wyobrażam sobie swoje dzieciństwo jako ich. Że kłócę się z kimś, że ktoś mi ślimaki zabiera, a dziewczynki już nie siedzą razem w jakiejś ponurej śmiechawce i bezsensie, tylko bawią się z nami i mówią, że – kurwa, jak fajnie. Wstałem późnym porankiem. Poszedłem do swojej niewymarzonej kuchni, na swoje niewymarzone miejsce. Z oczekiwaniem. Z tym oczekiwaniem przygody, która już skończona się rozpoczyna. I mogły mnie wziąć Mdłości, ale wzięło mnie jedynie ziewnięcie. Jakbym niedopuszczony był do przeżywania emocji, bo mnie fizjologia czyni zwolnionym. Możliwe, że zapaliłem papierosa. Pierwszy błąd tego poranka. Ciekawe, kiedy wyda się moja pierwsza. Jak ta matka wyrodna czuję się, która jak dziecko się przestaje podobać to niechęci i przestaje się podobać dziecku. Późny poranek. Próżny. Stoczyłem się z krzesła i poszedłem kupić sobie kawę.
W kawiarni nie było tłoczno, ale ogólny zaduch śmierdzący i jakiś taki przyjazny dla otoczenia świat zniechęcił mnie od razu. Ciasno i tłoczno jakoś. Jakby ludzie mieli za dużo pieniędzy i stać by ich było na to, żeby tu siedzieć i wpatrywać się w chaos rzeczywistości, tłumacząc, że ułożeni są jak kostka Rubika. Mam siebie za głupią dzikuskę. Patrzę się na okno, a w oknie jedynie moje oblicze nałożone na jakieś ciało, które to przegląda się w oknie, myśląc, że mnie tam nie ma, a ja tam jestem i napastuję seksualnie najwyraźniej, bo gdy ciało zauważa mnie, wzdryga się i ucieka. Ja uciekam. Siedzę dalej. Chyba się z kimś tu umówiłem. I nagle wchodzi.
-Cześć Fryc, sorry, że się spóźniłam, miałam spotkanie.
-Tak? Ja też miałem spotkanie. Tutaj, wiesz? I nie przyszło. A potem się tłumaczyło.
-Ech, daj spokój. Nieważne. Co wziąłeś?
-Kawę?
-Tak? Jaką?
-Czarną. Nie wiem. Mam z tym problem.
-No dobra, to poczekaj, ja pójdę tam i wezmę sobie coś też. Popilnuj mi torebki, dobrze.
-Tak.
Patrzę jak odchodzi, odchodzę od siebie, odklejam się od siebie i przyklejam do dalszych wrażeń, które są ciekawsze, jakbym mówił – chodź do mnie, chodź wrażenie – a ono jakoś takie nieprzygarnięte stałoby w kącie i mówiło – Daj spokój, stary, wrażenia umarły, co Ty sobie myślisz, że ja tu teraz, ekskluzywnie do Ciebie zejdę i zedrę z powłoki tego świata coś, co niezrozumiałe. Przestań, myślisz, że jesteś pierwszym proszącym? – a ja bym odpowiedział – Ależ ja jestem najlepszym proszącym. Proszę, wrażenie, weź mnie, weź mnie ponieś. – i ono wtedy na to – Ja nie żyję. I wy zadecydowaliście o tym, bo
-No cześć, jestem znów.
-Ja też.
-I co tam u Ciebie? – pyta ona.
-Nic – odpowiadam ja.
-Nic, naprawdę nic? – znowu pyta.
Korci mnie, żeby jej jakoś tak gówno z mózgu zrobić, jakoś tak dodatkowe gówno zrobić, jakoś tak zamotać, może niecelnie, a właściwie, co będę sobie odmawiać.
-Nie. Ale właściwie nie interesuje Cię to, a nawet jakby, a nawet jakbyś uciekła od tej swojej – mów mi tylko rzeczy bezpieczne, bo ja jestem bezpieczna wtedy – to może bym Ci powiedział, ale nie jesteś w stanie wejść na ten poziom empatii, nie umiesz, zniszczonaś przecież przez te wszystkie dyrdymały i jedynie kiedy coś mówisz ciekawego to wtedy, gdy myślisz, że nikt nie słyszy. A ja słyszę. Te Twoje opuchnięte oczy, te Twoje udawane emocje, te Twoje bolejące stawy, luźne ciuszki, które ukrywają różne fałdki. Wszystko słyszę. Zanim tu weszłaś, ja wiedziałem, że coś Ci jest – głównie dlatego, że mi mówiłaś – ale jedyne co mi powiesz to jakiś czubek, bo jestem czubek, ale wiem coś, mam moralność wykrętną i powiem Ci jakąś bzdurę typu - carpe diem. A ja zdecydowałem, że dość bzdur. Ochłodziłem swoje stosunki z rzeczywistością. Pytasz co u mnie, ja pytam – co u Ciebie? Naprawdę.
I jakoś niezainteresowany odpowiedzią siedzę i błądzę po sali. W kącie siedzą dwie kobietki i rozmawiają. Słyszę strzępy ich rozmów, strzępy tego żyjątka, którym się pasjonują, jakieś dziecko, jakaś rówieśniczka na studiach mówi drugiej, że zegar biologiczny tyka. Nic z tego nie rozumiem.
-No u mnie…nic, po prostu…nie wiem. To jest tak, że możliwe, że zrobiłam coś złego. Że…rozumiesz? W sensie, że może komuś coś…
Słucham tego bełkotu, język ojczysty we mnie umiera, język ludzki już dawno umarł, tak jak człowieczeństwo, pusty świergot absurdu, śmierdzi mi jedynie w toalecie jakimś parchem na ścianie, może udać się tam? Może tam jest schronienie? Nic nie ma. Siedzę i słucham. Mówię
-Nic nikomu nie musisz. – zaskoczyłem z potrójnym zaprzeczeniem.
-Nic nie muszę? – ona z podwójnym.
-Gdzie jest to prawo moralne, na którego odpowiedź czekasz, że musisz tu i teraz, z tym i z tym, bo oni w obrażeniu swym, świętym gniewie najwidoczniej, jakieś plagi na Ciebie ześlą? Zoślą Cię tym? Nie wiadomo. Jedno jest pewne, nie jest nic winna cudzej imaginacji.
-No tak…dzięki, że ze mną pogadałeś.
-No tak…więc, zatem, jebać to, porozmawiajmy o czymś ciekawszym, ostatnio
-Może kiedy indziej, wiesz, mam robotę niedługo. Spotkamy się w weekend?
-Pewnie tak.
-No to do zobaczenia.
-Ciao jak to mówią papieże.
I zostałem. Moja godzina terapeutyczna skończyła się. Jestem usprawiedliwieniem cudzych skurwysyństewek. Jak uroczo.
https://www.facebook.com/szambarasy/?fref=ts

https://szambarasy.blogspot.com/

Bez tytułu - Rozdział I

4
Dzień dobry.
Fryderyk Honinblost pisze: Wstałem późnym porankiem i przygotował się dla mnie na tę wspaniałą okazję, okazały księżyc, blady i jakiś nie w tym momencie, w którym być powinien.
To zdanie jest okropne i takie trochę bez sensu. Najpierw księżyc jest na okazję, a później jakiś "nie w ty momencie"? Myślę, że trzeba to było zrobić prościej i wyszłoby lepiej.
Fryderyk Honinblost pisze: Tak samo jak ja, tym późnym porankiem, obrażałem trochę wszystkich, którzy postanowili dzisiaj coś zrobić ze swoim życiem.
Na dzień dobry masz tutaj powtórkę: "późnym porankiem". Drugą sprawą jest, że trochę nie rozumiem tego zdania. Mi wydaje się zbędne w obecnej formie. Jak już to uproszczone, bez zbędnych komplikacji na siłę. Bohater obraza tych, którzy postanowili się za siebie wziąć, a w następnym zdaniu masz, że on sam się za siebie bierze.
Fryderyk Honinblost pisze: Brak odzewu ze strony bolejących jeszcze pleców, plecaczków, które miast popchnąć mnie i uwidzieć we mnie jestestwo wspaniałe, wspaniale mnie olały, ale nie mam żalu, bo nie jestem stworzony do tego, by być popularnym.
Kolejne zdanie a'la te powyżej. Wtrącenie niepotrzebne, ogólnie przekombinowana sprawa. Stworzyłeś konstrukcję, która, podejrzewam, miała być dziełem sztuki, ale wyszedł jakiś kulfon.
Fryderyk Honinblost pisze: Sentymentalnie do tego podchodzę, a mianowicie w ten sposób, że, choć nigdy tego nie robiłem, wyobrażam sobie swoje dzieciństwo jako ich.
Powtórka z rozrywki. Wyrzuciłbyś to mianowicie etc i wyszłoby lepiej - moim zdaniem.
Fryderyk Honinblost pisze: Że kłócę się z kimś, że ktoś mi ślimaki zabiera, a dziewczynki już nie siedzą razem w jakiejś ponurej śmiechawce i bezsensie, tylko bawią się z nami i mówią, że – kurwa, jak fajnie.
To też nie jest najlepsze zdanie, ale w porównaniu do poprzednich wygląda o wiele lepiej. Jakoś tak mogę je przełknąć.
Fryderyk Honinblost pisze: Wstałem późnym porankiem.
Kolejna powtórka, w założeniu miała chyba dodać więcej melancholii, ale ciężko mi ocenić czy to zadziałało. Poprzednie twory to uniemożliwiają. ;/
Fryderyk Honinblost pisze: Poszedłem do swojej niewymarzonej kuchni, na swoje niewymarzone miejsce. Z oczekiwaniem. Z tym oczekiwaniem przygody, która już skończona się rozpoczyna.
Tutaj akurat wydaje mi się, że lepiej wyszłoby gdybyś zrobił z tego jedno długie zdanie.
Fryderyk Honinblost pisze: I mogły mnie wziąć Mdłości, ale wzięło mnie jedynie ziewnięcie.
Mdłości z małej, czy tam małą - jak kto woli, jak komu pasuje.
Fryderyk Honinblost pisze: Ciekawe, kiedy wyda się moja pierwsza.
Trochę nie wiem po co to. Zmiana z melancholii na codzienność, czy coś chciałeś tym podkreślić? Jeśli tak, to może warto to trochę pociągnąć? Mi się jakieś nienaturalne wydawało. Przez chwilę zastanawiałem się po co to w ogóle tam jest.
Fryderyk Honinblost pisze: Jak ta matka wyrodna czuję się, która jak dziecko się przestaje podobać to niechęci i przestaje się podobać dziecku. Późny poranek.
Powtórki: Jaki - zostaw te biedne zwierzęta w spokoju ( :P ) i "podobać" + znowu poranek. Nie wiem czy to potrzebne. Wydaje mi się, że średnio to wychodzi.
Fryderyk Honinblost pisze: W kawiarni nie było tłoczno, ale ogólny zaduch śmierdzący i jakiś taki przyjazny dla otoczenia świat zniechęcił mnie od razu.
Nie dla ogólnego zaduchu śmierdzącego.
Fryderyk Honinblost pisze: Ciasno i tłoczno jakoś.
Tłoczno było już w poprzednim zdaniu.
Fryderyk Honinblost pisze: Jakby ludzie mieli za dużo pieniędzy i stać by ich było na to, żeby tu siedzieć i wpatrywać się w chaos rzeczywistości, tłumacząc, że ułożeni są jak kostka Rubika.
Za dużo bycia.
Fryderyk Honinblost pisze: Patrzę się na okno, a w oknie jedynie moje oblicze nałożone na jakieś ciało, które to przegląda się w oknie, myśląc, że mnie tam nie ma, a ja tam jestem i napastuję seksualnie najwyraźniej, bo gdy ciało zauważa mnie, wzdryga się i ucieka.
Za dużo okien bo aż trzy. Wystarczy jedno. Drugie "tam" też niepotrzebne. Z tym napastowaniem to też jakieś takie nieplastyczne się wydaje.
Fryderyk Honinblost pisze: Chyba się z kimś tu umówiłem.
Najpierw wstałem, potem mieliśmy do czynienia z głupią dzikuską, a teraz znowu facet? To jakiś transwestyta? :D
Fryderyk Honinblost pisze: -Cześć Fryc, sorry, że się spóźniłam, miałam spotkanie.
To, na moje, powinno wygląda tak: - Cześć Fryc. Sorry, że się spóźniłam, ale miałam spotkanie.
I znów zmiana płci.
Fryderyk Honinblost pisze: -Ech, daj spokój. Nieważne. Co wziąłeś?
- Ech, daj spokój. Zresztą nieważne. Co wziąłeś? (Na moje tak lepiej)
Fryderyk Honinblost pisze: -No dobra, to poczekaj, ja pójdę tam i wezmę sobie coś też. Popilnuj mi torebki, dobrze.
- No dobra, to poczekaj tutaj, a ja pójdę i też sobie coś wezmę/zamówię (?). Popilnuj mi torebki, dobrze?
Fryderyk Honinblost pisze: Patrzę jak odchodzi, odchodzę od siebie, odklejam się od siebie i przyklejam do dalszych wrażeń, które są ciekawsze, jakbym mówił – chodź do mnie, chodź wrażenie – a ono jakoś takie nieprzygarnięte stałoby w kącie i mówiło – Daj spokój, stary, wrażenia umarły, co Ty sobie myślisz, że ja tu teraz, ekskluzywnie do Ciebie zejdę i zedrę z powłoki tego świata coś, co niezrozumiałe. Przestań, myślisz, że jesteś pierwszym proszącym? – a ja bym odpowiedział – Ależ ja jestem najlepszym proszącym. Proszę, wrażenie, weź mnie, weź mnie ponieś. – i ono wtedy na to – Ja nie żyję. I wy zadecydowaliście o tym, bo
Nie dla tego... czegoś.
Fryderyk Honinblost pisze: -No cześć, jestem znów.
Kto by tak powiedział? Reszta tego dialogu to też jakaś masakra.
Fryderyk Honinblost pisze: Korci mnie, żeby jej jakoś tak gówno z mózgu zrobić, jakoś tak dodatkowe gówno zrobić, jakoś tak zamotać, może niecelnie, a właściwie, co będę sobie odmawiać.
To jest, na moje, niepotrzebne. Bohater chce zrobić tej kobiecie 'wodę' z mózgu? Tylko po co? Tak 'dla hecy'? Jakoś mi to nie pasuje do poprzedniej melancholii tekstu.
Fryderyk Honinblost pisze: -Nie. Ale właściwie nie interesuje Cię to, a nawet jakby, a nawet jakbyś uciekła od tej swojej – mów mi tylko rzeczy bezpieczne, bo ja jestem bezpieczna wtedy – to może bym Ci powiedział, ale nie jesteś w stanie wejść na ten poziom empatii, nie umiesz, zniszczonaś przecież przez te wszystkie dyrdymały i jedynie kiedy coś mówisz ciekawego to wtedy, gdy myślisz, że nikt nie słyszy. A ja słyszę. Te Twoje opuchnięte oczy, te Twoje udawane emocje, te Twoje bolejące stawy, luźne ciuszki, które ukrywają różne fałdki. Wszystko słyszę. Zanim tu weszłaś, ja wiedziałem, że coś Ci jest – głównie dlatego, że mi mówiłaś – ale jedyne co mi powiesz to jakiś czubek, bo jestem czubek, ale wiem coś, mam moralność wykrętną i powiem Ci jakąś bzdurę typu - carpe diem. A ja zdecydowałem, że dość bzdur. Ochłodziłem swoje stosunki z rzeczywistością. Pytasz co u mnie, ja pytam – co u Ciebie? Naprawdę.
Próbowałem przez to przebrnąć, ale to jest jakiś potwór. Nie potrzebne to to i po co w ogóle to to do życia powołałeś?
Fryderyk Honinblost pisze: -No u mnie…nic, po prostu…nie wiem. To jest tak, że możliwe, że zrobiłam coś złego. Że…rozumiesz? W sensie, że może komuś coś…
Słucham tego bełkotu, język ojczysty we mnie umiera, język ludzki już dawno umarł, tak jak człowieczeństwo, pusty świergot absurdu, śmierdzi mi jedynie w toalecie jakimś parchem na ścianie, może udać się tam? Może tam jest schronienie? Nic nie ma. Siedzę i słucham. Mówię
We mnie też umiera język ojczysty, niestety. :cry: Nie twórz takich rzeczy.
Fryderyk Honinblost pisze: -Nic nikomu nie musisz. – zaskoczyłem z potrójnym zaprzeczeniem.
-Nic nie muszę? – ona z podwójnym.
-Gdzie jest to prawo moralne, na którego odpowiedź czekasz, że musisz tu i teraz, z tym i z tym, bo oni w obrażeniu swym, świętym gniewie najwidoczniej, jakieś plagi na Ciebie ześlą? Zoślą Cię tym? Nie wiadomo. Jedno jest pewne, nie jest nic winna cudzej imaginacji.
-No tak…dzięki, że ze mną pogadałeś.
-No tak…więc, zatem, jebać to, porozmawiajmy o czymś ciekawszym, ostatnio
-Może kiedy indziej, wiesz, mam robotę niedługo. Spotkamy się w weekend?
-Pewnie tak.
-No to do zobaczenia.
-Ciao jak to mówią papieże.
Na koniec tym podsumuję całość twoich dialogów. Połowę bym wywalił bo są bezsensu i nie mam pojęcia co mają wnosić. Zapis również jest zły, już nie wspominając o tym, że ludzie tak nie mówią.


Podsumowując:
Tekst chyba w intencji miał być melancholijny i smutny, ale swoimi konstrukcjami go zabiłeś. Nie da się przez nie przebrnąć i czyta się przez to tragicznie. Uprość to i wyjdzie dwa razy lepiej. Poza tym w twoich dialogach nie widzę żadnego planu, tak jakbyś pisał je żeby były. Tekst nie potrzebuje takich rzeczy. Dialogi powinny stanowić coś ludzkiego, przypominać rozmowę dwóch (lub więcej) ludzi jak najwierniej się da. Tutaj tego niema zupełnie. Tekst ma potencjał, ale wymaga gruntownej przebudowy i poświęcenia kilku dłuższych chwil, żeby to przemyśleć.

Istnieje jeszcze jedna możliwość. Że to jakaś karykatura czy coś podobnego. Wtedy odwołuje to wszystko co powyżej. Jednak w tym wypadku powinieneś podkreślić, że tym właśnie jest ten tekst bo mi to nie zaświtało na pierwszy rzut oka.

Mam nadzieję, że pomogłem.

Bez tytułu - Rozdział I

5
Jestem za, a nawet przeciw. Za, gdyż widac, że bawisz się słowami i skojarzeniami.
Fryderyk Honinblost pisze: Poszedłem do swojej niewymarzonej kuchni, na swoje niewymarzone miejsce. Z oczekiwaniem. Z tym oczekiwaniem przygody, która już skończona się rozpoczyna. I mogły mnie wziąć Mdłości, ale wzięło mnie jedynie ziewnięcie.
Zakładam, że Mdłości to aluzja do Sartre'a. No i dobrze, wszystko w tym fragmencie gra.
Ale do takich zabaw potrzeba wiele zręczności, a i ostrożność się przyda.
Fryderyk Honinblost pisze: obrażałem trochę wszystkich, którzy postanowili dzisiaj coś zrobić ze swoim życiem. Postanowiłem zrobić coś ze swoim życiem.
Powtórzenia mogą być całkiem świadomie stosowanym środkiem stylistycznym, tutaj jednak wypada to dość topornie. Już lepiej brzmiałoby Ja też postanowiłem coś z nim zrobić albo podobnie.
Fryderyk Honinblost pisze: Jak ta matka wyrodna czuję się, która jak dziecko się przestaje podobać to niechęci i przestaje się podobać dziecku.
Trochę to na skróty, bo i matce dziecko przestaje się podobać, i matka dziecku, i jeszcze matka niechęci (?), i narrator w to wszystko wplątany za dużo chciałbyś pomieścić w krótkim zdaniu.
Fryderyk Honinblost pisze: W kawiarni nie było tłoczno, ale ogólny zaduch śmierdzący i jakiś taki przyjazny dla otoczenia świat zniechęcił mnie od razu.
Reguł gramatyki tak całkiem zignorować się nie da. Świat przyjazny dla otoczenia wielkiego sensu nie ma.
Fryderyk Honinblost pisze: -No dobra, to poczekaj, ja pójdę tam i wezmę sobie coś też.
Ale tak się nie rozkłada akcentów w zdaniu. Tzn. może się zdarzyć, że ktoś naprawdę tak powiedział, lecz jest to jednak zgrzyt.
Fryderyk Honinblost pisze: ekskluzywnie do Ciebie zejdę
Fryderyk Honinblost pisze: powiem Ci jakąś bzdurę
Fryderyk Honinblost pisze: ja pytam – co u Ciebie?
Jak się mówi do kogoś wielką literą? To jest forma grzecznościowa, stosowana wyłącznie w korespondencji. Przy okazji: w dialogach każdą wypowiedź poprzedza się myślnikiem, po którym dajemy spację.

Treść ogólnie nie rzuciła mnie na kolana, ale jako próbka możliwości nie jest to złe. Pisz dalej.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Bez tytułu - Rozdział I

6
Tekst strasznie ciężki. Pierwsze zdanie już jest męczące, tak jak zdążyli wspomnieć poprzednicy. Mimo wszystko, ma potencjał. Całość czyta się troszkę jak dziennik szalonej osoby. Gdyby poprawić troszkę interpunkcję, kilka błędów stylistycznych i dodać sensowną narrację podkreślającą szaleństwo głównego bohatera, to mogłoby przejść. Przynajmniej wg. mnie :) ale...

Ten początek jest za ciężki dla zwykłego czytelnika. Przynajmniej początek niech będzie przyswajalny. :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron