

„Miasto nadziei”
Moje kroki odbijały się echem od brukowanych uliczek. Szłam stosunkowo szybko, lecz nigdzie się nie spieszyłam, wyszłam na spacer jedynie zaczerpnąć świeżego powietrza. Trzymałam ręce w kieszeniach długiego płaszcza i pogwizdywałam cicho. Wkrótce skręciłam w węższą uliczkę. Chciałam postawić stopę na ziemi, gdy wiatr przywiał mi pod nogi gazetę. Zaintrygowana tym zrządzeniem losu z niemałym trudem schyliłam się, aby ją podnieść. Wyprostowałam się i przeczytałam nagłówek: „Niesamowita dziewczynka i jej historia”. Przeleciałam wzrokiem przez zbiór liter poniżej, długie wersy pisane małą czcionką, wcięcia i niektóre wytłuszczone słowa. Zatrzymałam się na jednym z imion, Adrianna. Powróciły wspomnienia. Prasa wypadła mi z rąk...
***
Zwykły poranek, który mimo wszystko nie miał się skończyć jak tysiące pozostałych. Dzień budził się do życia, tak jak stworzenia zamieszkujące wielkie kartonowe domy lub nie mające wcale miejsca. Słońce wschodzące zza horyzontu, które swą czerwienią raziło w oczy przechodniów. Deszcz, który omywał brudne twarze skradających się przy ścianach ludzi. Gdzieniegdzie wiatr podrywał do tańca gazety , które chwile wirowały w przestworzach, by znowu opaść na ziemię lub w kałużę błota. Ponurzy bezdomni, którzy wałęsali się wśród ślepych alejek, aby w końcu dotrzeć do stosunkowo dużego, szarego domu, gdzie czekała na nich już od samego świtu mała, smukła dziewięciolatka. Nazywała się Adrianna, dźwięczne ośmio- głoskowe imię, które w pełni oddawało pogodny i dziecinny wyraz twarzyczki. Jej na co dzień czarne włosy opadające w niesfornych lokach na bladoróżową twarzyczkę, teraz zmyte przez wodę poprzylepiały się do zaczerwienionych policzków. Uśmiech wciąż pozostawał taki sam, nawet, gdy na dworze, tak jak teraz szalała wichura, a woda wypełniała rynny zamożniejszych domów. Kąciki warg delikatnie unosiły się ku niebu, gdy niekształtne usteczka pozostawały lekko zaciśnięte. Zastanawiającą rzeczą jest to, czemu, iż ona sama miała rodzinę i dość porządne mieszkanie przychodziła do mieszkańców z ulicy. Lubiła to, lubiła patrzeć na wynędzniałe twarze, które mimo wszystko kochały ją! Była realistką. Nawet nie skończyła 10 lat, a już rozumiała, wiedziała, że, gdyby nie marna posada ojca skończyłaby wraz ze swoją rodziną tak samo.
Zjawiała się tu każdego poranka- bez wyjątku-, aby móc porozmawiać z nimi, opowiedzieć historie, które wieczorem pod kołdrą w łóżku starała się wymyślać… Nawet wtedy, gdy zdarzało się, że powtarzała konkretną już po kilka razy to i tak słuchali ją z zapartym tchem łowiąc każde jej słowo. Miała niesamowity dar, jaki nawet, gdy ktoś posiada to i tak nie docenia. Opowiadała tak, jakby sama znajdowała się w owej historii lub relacjonowała po latach… Gdy z jej małych usteczek wydobywały się dźwięki o tematyce morskiej, słuchacze czuli powiew bryzy i słońce prażące twarz. Wydawało się, że stąpali po złocistym piasku, który przesypywał się między ich palcami, a słona woda była o krok dalej.
Był to cudowny czas, kiedy mogli zapomnieć o swoim obecnym położeniu na osi czasu, a pomyśleć o przyszłości, udanej i pełnej wielu przygód, zdrowej i spędzonej szczęśliwie…
Jednak kiedy opowiadanie dobiegało końca, a wszystko kończyło się dobrze, czar pryskał! Znów znajdowali się w ponurej, czarno-białej teraźniejszości, w gmachu, z którego, co jakiś czas spadały czerwone dachówki i pękały na ziemi tak samo szybko jak słowa dziewięciolatki.
- I tak skończyła się historia Magdy...- zakończyła dziewczynka i uśmiechnęła się skromnie, a tłum zaczął bić brawa, które rozbrzmiewały głośniej niż krople deszczu bijące o rynny. Skłoniła się nisko w pasie, po czym spojrzała na mały, zielony zegarek z lekko poszarpanym paskiem. Wskazówki poruszały się wciąż do przodu. Czas nieubłaganie toczył się dalej.
- Już późno. Muszę iść...- powiedziała szeptem do starszej pani, słuchaczki, która zawsze była przy niej podczas opowiadań.
- Idź dziecko... Do zobaczenia jutro- powiedziała cicho, wyraźnie zmęczonym głosem.
- Tak... Do zobaczenia- Ada założyła pospiesznie kaptur na głowę i zapięła suwak. Skinęła głową i ruszyła przed siebie. Otworzyła stare, drewniane, lecz spróchniałe wrota i wyszła na zewnątrz domykając je. Deszcz nadal padał. Westchnęła i już miała zamiar iść w stronę swojego domu, gdy usłyszała szepty z zewnątrz. Po chwili namysłu pokusa i ciekawość powstrzymały jej chęci. Przykucnęła przy dziurce i próbowała złapać jakieś słowa z rozmowy. Niewiele, jednak do niej docierało. Pojedyncze zwroty nie tworzące całości, wyrwane zdania:
- Jutro... Pomoc... Pan... Willa... Rodzice...- mówił ktoś słabym, lecz podniesionym głosem. Inny, zamyślony przytakiwał.
- Edwardzie!- skarcił go niski głosik- Nie rozmyślaj tyle! Ada... Pomocy...
„Ada?”- pomyślała dziewczynka- „O co tu może chodzić... Czy chodzi o mnie? Czy coś mi grozi, a jeżeli tak, to...”- nie dokończyła, ponieważ drzwi ponownie się otwarły i stanął w nich mężczyzna.
- Co ty jeszcze tutaj robisz?!- zapytał- Zmykaj już do domu, mała!- pan zmarszczył gniewnie brwi, lecz zaraz potem z mroku pomieszczenia wysunęła się drobna postać i ponownie go upomniała:
- Jak możesz na nią krzyczeć? To takie dobre dziecko... Musimy jej pomóc...
- Tak, tak...- odparł z niechęcią i odwrócił się na pięcie.
Kobieta przykucnęła koło dziewięciolatki i uśmiechnęła się, przejechała kościstą dłonią po jej twarzyczce, odgarnęła włosy z czoła po czym przytuliła ją mocno do piersi.
- Aleksandro...- tak właśnie się nazywała. Spojrzała w jej błękitne oczy.
- Nie martw się Adrianko...- powiedziała pieszczotliwym tonem i zaczęła lekko kołysać jej główką- Nie martw się...- powtarzała kilka razy coraz mniej pewnie. Wkrótce zapadła cisza...
- Wejdźmy do środka- zaproponowała w końcu i trzymając wciąż czarnowłosą za rączkę pomogła jej wstać. Obie zniknęły w poświacie światła bijącej z pomieszczenia.
***
Ola kołysała małą, póki ta nie zasnęła na jej kolanach, a gdy to nastąpiło ściszonym głosem dorośli zaczęli wymieniać swoje poglądy. Byli pewni, że to czego się obawiali nastąpi dopiero jutro, jednak świat jest nieprzewidywalny i nie znamy przyszłości, która nadciąga dużymi krokami. Serca bezdomnych były wypełnione troską, ale w obecnej sytuacji także spokojem, który wkrótce i tak zostanie zburzony...
- Ktoś puka do drzwi...- stwierdziła starsza pani.
- Kto otworzy?- zaproponował ktoś inny, gdy dźwięki nie ustępowały.
- Już idę!- podniósł się Edward i mrucząc coś pod nosem kroczył w tamtym kierunku. Czubkiem buta dotknął drewnianych wrót. Położył dłoń na klamce i już miał nacisnąć ją, gdy Aleksandra uniosła wyprostowaną dłoń do góry.
- Poczekaj...- powiedziała i zmierzyła wszystkich spojrzeniem.
- Najpierw zobacz kto to...- serce podeszło jej do gardła, przełknęła ślinę.
Mężczyzna zajrzał przez wizjer, po czym pospiesznie odsunął się od drzwi o mały włos nie przewracając.
- To...- wszyscy wstrzymali oddech- oni... Państwo Redmont...
Podbiegł do Aleksandry i dziewczynki.
- Ada... Ada, obudź się!- zaczęli jej szeptać do ucha, a ona otworzyła śpiąco powiekę. Ziewnęła.
- Coś się stało?- zapytała, a dopiero po chwili zauważyła strach na twarzach osób stojących nad nią.- Aha...- wstała.
- Czy... to oni?- zadała jeszcze jedno pytanie.
- Tak...- odparli jednocześnie.
Podszedł jakiś młodszy chłopak.
- Chodźcie ze mną...- szepnął i wskazał ręką na wyrwę w murze. Zaprowadził ich tam, lecz w chwili, gdy czarnowłosa przechodziła przez dziurę drzwi zostały wyważone. Do środka wpadło dwóch uzbrojonych policjantów w mundurach.
- No ile można czekać!- za nimi wkroczył do środka pulchny pan z podkręconym wąsem w czarnych okularach.
- Gdzie dziewczynka?!- zawołała niezbyt gustownie ubrana pani w spódnicę w grochy na końcu pochodu.
- O co chodzi?- zapytała Adrianna, gdy Aleksandra zatkała jej usta dłonią.
- A więc tutaj! Przyprowadzić mi ją!- zawołał zamożny mężczyzna.
- Zostawcie ją!- Edward podbiegł do policjanta i spróbował go przytrzymać, lecz ten szybko go odtrącił.
Drugi złapał dziewczynkę mocno za bark i zaprowadził do państwa Redmont wciąż jej nie puszczając, gdy ona usilnie się wierciła.
- O co chodzi?- zapytała patrząc się w surowe miny małżeństwa. Czuła i widziała, jak zarówno jej jak i Oli napływają łzy do oczu.
- A więc nie wiesz? To my jesteśmy Twoimi prawdziwymi rodzicami...- syknęła kobieta.
- Nie słuchaj ich!- zaprotestował Edward.
- Rozumiem, iż nie możesz się pogodzić z prawdą, której nie znasz, a która jest doprawdy bolesna i przykra, ale warto byś poznała swoją historię... Gdy byłaś mała twoi „rodzice”, ci przybrani zabrali cię od nas razem z nimi!- wskazała palcem na tłum.
- Nie prawda!- usilnie krzyczał.
- Twierdzili, że jesteś piękna dziewczynką, a my ciebie tylko cały czas karcimy...- ciągnęła dalej nie ustępując- Jak myślisz, dlaczego oboje twoi rodzice mają ciemny blond włosy, a ty czarne? Ciemną karnację w przeciwieństwie do ciebie? Inne oczy? Nigdy cię to nie dziwiło?
Dziewięciolatka nie wiedziała co powiedzieć, może nie chciała... Tylko płakała.
- Zostawcie ją... Proszę...- Ola podeszła do małej i położyła jej drobną dłoń na swojej, po czym zacisnęła. Często to robiła.
- Proszę...- powiedziała jeszcze raz w czasie, gdy Redmontowie bez serca z chłodnym wyrazem twarzy spoglądali wkoło z odrazą.
- Wydajcie polecenie, aby rozebrali to miejsce...- odezwała się kobieta, a policjanci szybko zanotowali coś na karteczkach.
- Idziemy...- dopowiedział mężczyzna, chwycił córkę, po czym pociągnął ją do wyjścia.
- Edwardzie, Aleksandro, pani Mario i wszyscy inni... Nigdy was nie zapomnę! żegnajcie!- krzyknęła ostatkami sił dziewczynka, gdy wciąż po jej policzkach toczyły się krople smutku.
- My też!- odkrzyknął zgodnie tłum. Wiele osób próbowało jeszcze dotrzeć do Adrianki- lubiła jak ją się tak nazywało- ale zostali szybko odepchnięci przez straż...
Wkrótce wsiedli do czarnej limuzyny, lecz czarnowłosa zdołała jeszcze ujrzeć, jak Ola upada na kolana na posadzkę, a włosy przykrywają jej twarz. Podbiegł do niej Edward, schylił się i objął silnym ramieniem, ale ona w głębi duszy czuła, że oboje płaczą...
***
Całą jazdę Ada wyglądała przez przyciemniane szyby. Myślała, nie odzywała się...
Po dłuższej chwili podróż dobiegła końca. Ciemny wóz podjechał pod metalową bramę, a kierowca wyszedł z samochodu, aby ją otworzyć. Gdy to uczynił ponownie zasiadł za kierownicą i wjechał na posiadłość. W oddali dostrzegało się piękną, majestatyczną budowlę, willę. Na kilkudziesięciu tarasach rosły przeróżne gatunki kwiatów w różnokolorowych donicach. Także przy żwirowanej, długiej dróżce, którą jechali po obu stronach rosły krzewy i drzewa.
- Kwiaty...- szepnęła z entuzjazmem dziewczynka, ale napotykając spojrzenie ojca zamilkła.
Gdy auto się zatrzymało, a kierowca zgasił światła, wszyscy wysiedli. Ada rozglądała się chwilę dookoła, po czym wraz z państwem Redmont weszła do środka. Tam dostrzegało się jeszcze więcej przepychu. Wiele ozdób było złotych lub srebrnych, a ściany i podłoga aż połyskiwały. Niezbyt to zaczarowało dziewczynkę, jednak właścicieli posesji najwyraźniej tak. Wokół krzątały się gosposie i służące, które musiały wykonywać każde polecenie na skinienie palca, nawet te najdrobniejsze.
- Zajmijcie się nią...- powiedziała do kilku obok i pokazała na Adę.
- Umyj się i ubierz!- krzyknęła matka- Wyglądasz okropnie!- czarnowłosa posłusznie poszła wraz ze służącymi na górę...
***
Mijały miesiące, potem lata. Niegdyś mała Adrianka doroślała, rosła coraz szybciej, jednak jej zamiłowanie do opowiadań i tęsknota nie mijały, a wręcz przeciwnie, potęgowały się. W nocy, gdy wybijała godzina jedenasta służba przychodziła do jej pokoju i wsłuchiwała się w opowiadania pełne zmyślonych istot i królewiczów. One także wydawały się być nimi zafascynowane, jednak Ada czuła, że to nie to samo... Gdy wychodziły kładła się na łóżku i rozmyślała, póki sen nie zakleił jej powiek.
Pewnej nocy, po odwiedzinach znajomych długo nie mogła zasnąć. Kręciła się z boku na bok mając przed oczami obraz swych rodziców, tych, których znała od dzieciństwa. Uśmiechali się szczerze i przytulali ją do siebie mocno. Obok stała Aleksandra, Edward i inni bezdomni, których kochała z całego swego małego serduszka. Była szczęśliwa. Jednak, gdy rozmarzyła się kompletnie zobaczyła jakąś blado niebieską postać, która pojawiła się w pokoju.
- Kim jesteś?- zapytała przestraszona.
- Aniołem...- uśmiechnął się przybysz - Musisz stąd uciekać Adrianko...- ciągnął dalej.
- Dlaczego?- zapytała nie wierząc w to, kto zjawił się w jej pokoju.
- Za chwilę dom strawi ogień, wybuchł pożar...
- Dobrze...- dziewczynka wstała i skierowała się ku drzwi.
- Jeszcze jedno...- dodał anioł- Kieruj się z sercem, a nie faktami... „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”, jak stwierdził Antoine de Saint Exupery- powiedział, po czym się rozpłynął.
Dziewczynka stała chwilę oniemiała z wrażenia kiedy zrozumiała słowa anioła. Po chwili poczuła swąd dymu. Rozejrzała się i pędem wybiegła na korytarz i ruszyła w dół schodami. Dotarła do drzwi, nacisnęła zdecydowanie klamkę i pchnęła wrota. Wybiegła na zewnątrz w chwili, gdy ogień ogarniał cały dom. Upadła na ziemię i przycisnęła ręce do karku. Ciepło wraz z iskrami buchnęło w jej kierunku, jednak ona poderwała się, podbiegła kawałek, po czym znów się położyła. Ciężko oddychała, zmęczyła się tym nagłym zwrotem akcji.
„Gdzie teraz? Gdzie teraz?”- zastanawiała się. Wstała i ruszyła przed siebie długą ścieżką, gdy kwiaty po kolei ogarniał ten niszczycielski żywioł i zabierał ze sobą. Dotarła do bramy, dotknęła metalu, a ten oparzył ją. Jęknęła, jednak zebrała siły i uchyliła kawałek furtki, prześlizgnęła się przez szczelinę i odeszła kawałek. Usiadła na ziemi. Teraz dyszała ze zmęczenia.
„I co teraz?”- zaczęła się zastanawiać- „I tak nie mam gdzie iść...”. Przymknęła powieki spod których po chwili zaczęły kapać łzy i spadały na ziemię głucho odbijając. I w tej chwili, gdyby nie instynkt mówiący jej, żeby spojrzała w prawą stronę, siedziałaby tak dalej i użalała się nad swoim niezbyt szczęśliwym życiem. Ona, jednak posłuchała się i obejrzała.
Wśród obłoków dymu majaczyły się dwie znane jej dobrze postacie. Zdumiona przetarła oczy i szła w tamtym kierunku. Gdzieś obok buchnął ogień, ale wkrótce się uspokoił. Mała nawet, gdyby to zobaczyła nie ulękła by się, teraz zmierzała tylko w jednym kierunku, przed siebie. I gdy siły ją opuszczały w końcu dotarła do tych osób. Przyjrzała im się dokładniej i zobaczyła wyraźniejsze kontury, szczegóły. Teraz była już pewna.
- Mamo, tato!- krzyknęła i rzuciła im się w objęcia płacząc.
Czasem tragedia staje się błogosławieństwem, jest iskrą nadziei...