Ognisko/2

1
Najchętniej bym to po prostu...wpiął w mój poprzedni temat, to jest ta sama historia, ale przepisana. To znaczy, tak jak teraz wydaje mi się, że powinno być.

Płonące jaskrawą czerwienią ognisko strzelało wysoko gorącymi świetlikami iskier. Misternie ułożony z sosnowych szczap stos zajął się już od pierwszej zapałki, zgodnie z harcerską tradycją. Płomienie rozświetlały niewielką polankę.
Dookoła paleniska cicho szumiał gęsty las, wysokie sosny mieszały się z dębami o rozłożystych konarach. Sylwetki siedzących przy ognisku chłopaków rzucały rozedrgane cienie na pobliskie drzewa. Od strony małego jeziorka wiało chłodem. Z rzadka chlupotały ryby w przybrzeżnych trzcinach.
- Czuwaj, młodzieży. - zaczął drużynowy, wstając ze starej kłody. Odchrząknął głęboko, wypluwając popiół z ogniska na stronę. Palcami obciągnął jasną bluzę mundurową, zalśniły w świetle płomieni wypolerowane na błysk odznaki. Blondyn o kwadratowej szczęce powiódł wzorkiem po zebranych chłopakach. Kąciki ust uniosły się nieznacznie.
Szerokim półkolem otwierającym się na spokojne już jezioro siedzieli nieruchomo harcerze. Piegowate i śniade twarze migotały w blasku ogniska. Czujne oczy wpatrywały się jak w obraz w zielonookiego druha. Dzisiejszy dzień miał być specjalny, drużynowy przygotował dla nich niespodziankę.
- Jak wszyscy już wiecie, dziś zaprosiłem do naszego kręgu specjalnego gościa. To jeden z tutejszych mieszkańców, rybak. Podczas wojny służył w wojsku ludowym, a jego oddział wyzwalał właśnie te ziemie. Poprosiłem, żeby dziś wieczór nieco nam opowiedział. Przywitajcie go godnie. - blondyn spojrzał w stronę tafli jeziora.
Pełny księżyc ukrył się już za niskimi chmurami, jedynie czasem święcąca mdłym blaskiem tarcza pokazywała się pomiędzy ciemnymi obłokami. Noc była jak na sierpniowe dni dość chłodna, jedynie płomienie ogniska rozgrzewały chłopaków.
Od strony brzegu dało się słyszeć narastający szmer. Spomiędzy szuwar wyszedł oczekiwany gość. Dość niski, przygarbiony mężczyzna w lekko przetartym zielonym mundurze piechoty. Chudą pierś znaczyły liczne baretki medali, a przy pasie pysznił się długi bagnet w skórzanej pochwie. Do stroju nie pasowały jedynie buty, wysokie gumowe kalosze.
Twarz starego rybaka okalały nieliczne siwe włosy, głęboko osadzone błękitne oczy przepatrywały niewielką polankę. Ukłonił się nisko przed siedzącymi zastępami.
- Czuwaj. - rozległ się na powitanie gromki okrzyk, wykrzyczany przez dziesiątki gardeł. Usta przybysza złożyły się w szeroki uśmiech.
- Dziękuję za zaproszenie, druhu. - zwrócił się do wciąż stojącego drużynowego - Czym mógłbym wam służyć, chłopcy?
- Obywatelu kapralu, jeśli można - blondyn nachylił się nad gościem - chcielibyśmy prosić cię o opowieść. O ostatniej wojnie, o tych okolicach...
Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie strzelaniem płomieni pożerających kolejne szczapy. Trzaskały wrzucane przez harcerzy szyszki. Powietrze ostro pachniało sosnowym dymem.
Rybak rozsiadł się na wygładzonej kłodzie, z kieszeni mundur wyjął rzeźbioną fajkę. Długimi palcami nabił cybuch i przypalił zapalniczką. Zabłysły na moment ciężkie niemieckie litery wygrawerowane na obudowie. Przybysz z namaszczeniem zaciągnął się wonnym tytoniem.
- Mam opowiedzieć wam ciekawą historię, tak? Co ja pamiętam... - westchnął ciężko. Gość mówił z trudem, jego głos brzmiał chropowato. Wypuścił zaraz idealnie kółeczka z dymu i spojrzał po zaciekawionych twarzach harcerzy - Przypomniałem sobie jedną, dość straszną, ale związaną z tym właśnie miejscem. Wtedy, tamtego lata wyzwalaliśmy te okolice, to było nawet dokładnie to jezioro... Sierpień był piekielnie upalny. Ja świeżo co dostałem awans na kaprala w plutonie zwiadu.
Dzień wyrył się w mojej pamięci jakby przypalono mi mózg rozpalonym żelazem. Teraz wydaje mi się, że to był najstraszniejszy moment w moim życiu, a przecież na froncie działy się potworne rzeczy.
Tkwiliśmy okopani w lesie, czekając na uzupełnienia. Ze stanu wyjściowego mojej dywizji, została może połowa żywych, z czego wielu rannych. Reszta poległa przy wcześniejszych bitwach, więc mieliśmy szczęście.
W okolicy kręciły się specjalnie sformowane grupy nazistowskich dywersantów. Zlepki maruderów z różnych formacji, zwykle dowodzone przez esesmanów czy lokalnych gestapowców miały jeden cel. Kąsać i podgryzać nasze jednostki, wzbudzać paraliżujący strach w naszych oddziałach.
Tamtego dnia...z samego ranka zostałem obudzony przez sierżanta, kresowiaka o bujnych wąsiskach, jego twarz śni mi się do dziś. Powiedział mi, że straciliśmy kontakt z jednym z naszych posterunków. Zwiadowcy przestali nadawać przez radio, i właśnie ja miałem sprawdzić co stało się z chłopakami.
Musicie widzieć, że w czterdziestym czwartym Niemcy wiedzieli już, że wojna jest przegrana. Dlatego walczyli za pomocą strachu. Potwornie kaleczyli każdego kto nawinął im się w łapy, czy to jeńców, czy cywilów.
Nie miałem zatem wyjścia. Rozkaz to świętość, a ja najlepiej znałem ścieżki przez te lasy. Zresztą często wysyłano mnie do odległych wartowników czy to z meldunkami, czy z prowiantem. Drogę do tamtego posterunku miałem wyrytą w pamięci.
Wyruszyłem wcześnie, z samego rana. Tamta wartownia leżała dość blisko, niecałe cztery kilometry od obozu. Mała ziemianka wkopana w skraj polany, tuż przy ścieżce prowadzącej na moczary. Idealny punkt obserwacyjny, położony pomiędzy bagnami.
Słońce grzało nieznośnie, już po kilku krokach koszula lepiła się do zaparzonego ciała, a twarz oblepiały mi pajęczyny. Pepesza ciążyła mi w dłoniach, a lufa tak nagrzała się, że parzyła przy każdym dotyku. Tłuste końskie muchy, grube jak ludzki kciuk, obsiadały mnie za każdym razem jak tylko się zatrzymałem.
Już z daleka usłyszałem podniesione niemieckie głosy, choć zupełnie nie rozumiałem słów. Tamci żołnierze głośno się śmiali. Przekrzykiwali się, jakby zupełnie nie interesowało ich, czy są słyszalni.
Ostatnie metry do polanki pokonałem czołgając się. Powoli, centymetr po centymetrze, rozsuwając niskie paprocie i krzaki. Nie pękła nawet jedna gałązka. Na brzegu polanki zmarłem, serce podeszło mi do gardła.
W miejscu gdzie powinien kwaterować nasz posterunek, teraz bawił się mały oddział dywersyjny. Kilku młodych Niemców w przybrudzonych mundurach, jedynie runy w kształcie błyskawic lśniły w świetle słońca. Palili długie papierosy, przeglądając rzeczy zabitych.
Na drzewach przy brzegu polanki wisieli żołnierze, obsada tego posterunku. Cała trójka została okrutnie okaleczona. Trupom rozcięto brzuchy, a wnętrzności wylewały się na polanę, długie sznury jelit. Choć zamordowano ich niedawno, to już zaczynali rozkładać się w tym cholernym skwarze. Smród czuć było aż z mojej kryjówki.
Wiedziałem, że sam nie pokonam Szkopów. Automatem mogłem z zaskoczenia zdjąć dwóch, góra trzech. A potem pozostali złapaliby mnie. Może zabiliby od razu, ale raczej skończyłbym jak tamci, wisząc na drzewie. Dlatego zaciskałem tylko dłonie na orzechowej kolbie, zastanawiając się czy wrócić do jednostki, czy śledzić morderców do ich kryjówki.
Wtedy... na polanie pojawiła się Ona. Młoda dziewczyna, na oko dwudziestoletnia, niewysoka, szczupła, o pięknie zarysowanych piersiach. Blondynka z rodzaju tych, które zwykle widzi się w gazetach, czy teraz w telewizji. Tamtego dnia po prostu wyszła spomiędzy szumiących drzew. Miała najpiękniejsze oczy jakie w życiu widziałem, lazurowe, przypominające mi górskie jeziora.
Szła boso, ubrana jedynie w poszarpaną białą suknię. Jasne włosy opasał wianek ze świeżo zerwanych polnych kwiatów. Wydawało się, że nie zwraca uwagi na wiszące ciała, a jedynie interesują ją roześmiani Niemcy. Uśmiechnęła się promiennie i kiwnęła palcem jakby przyzywając ich do siebie.
Żołnierze stanęli jak wryci. Przez moment mierzyli blondynkę wzrokiem a potem się odprężyli. Karabiny przewiesili przez ramiona, a dłonie powędrowały do klamer pasów. Dziewczyna tylko pokazała dłonią, żeby szli za nią. Dokładnie tam...
Rybak na moment przerwał swoją opowieść. Kościstym palcem wskazał na moczary leżące po drugiej stronie jeziora. Bagna z rzadka przetykały wątłe osiki i brzozy.
Przez chwilę żołnierz milczał, zaciągając się głęboko fajką. Spojrzał spod ciężkich powiek na twarze harcerzy. Wszyscy co do jednego zasłuchali się w jego słowa. W końcu podjął opowieść, na polance znów zabrzmiał chropowaty głos.
Ta dziewczyna miała w sobie coś takiego, że ja też chciałem wstać, zostawić Pepeszę i po prostu za nią pobiec. Ale kiedy się podnosiłem, Ona obróciła się w moją stronę i przez moment patrzyła w moje oczy. Widziałem jej prawdziwe oblicze może przez sekundę, ale to wystarczyło bym spocił się ze strachu.
Jej twarz zmieniła się w długą, wyschniętą maskę, poznaczoną sinymi plamami, naciągniętą na sterczące kości. Jadowicie czarne oczy wyskoczyły niemal z oczodołów. Jasna skóra zmieniła się w zieloną, pokrytą zgnilizną. Biała dotychczas suknia stała się poszarpanym łachem, a wianek obrzydliwie wijącymi glizdami.
Potwór zmierzył mnie wzrokiem, jakby wgryzał się w moją duszę. Potem wyszczerzył spękane zęby w parodii uśmiechu, pokazując palcem, żebym milczał. Sparaliżowany strachem ledwo zdołałem kiwnąć głową.
Położyłem się na płask w trawie i przez kolejne godziny po prostu leżałem, niezdolny się ruszyć. Nie widziałem nic, jedynie słyszałem upiorne zawodzenia. Potworne dźwięki dobiegały ze strony moczar.
Najpierw Niemcy się śmiali, ale zabawa płynnie przeszła w głośnie wrzaski: bólu, przerażenia. Wydawało mi się, że są żywcem obdzierani ze skóry. Słyszałem trzask łamanych kości, odgłos wypruwanych wnętrzności z ciał.
Najgorsze były świadectwa uczty, jaką ta piekielna istota sobie tam urządziła. Mlaskanie, bekanie i przeżuwanie ciągnęło się godzinami. Ohydne odgłosy pożeranych ludzi, połączone z ich przerażonymi głosami.
Z mojej kryjówki odważyłem się wyjść dopiero pod wieczór. Ciągnięty strachem, ale i z chorą ciekawością ruszyłem na skraj moczarów, tam gdzie znikła ta istota i żołnierze. Zapadał już zmierzch i w czerwieniejącym świetle słońca dostrzegłem pozostałości po oddziale dywersyjnym. Na małej wysepce trawy przy skraju bagna leżały ułożono równo hełmy, broń i metalowe klamry od pasów.
Obok istota zostawiła kości Niemców. Obgryzione doszczętnie z mięsa czaszki i piszczele znaczyły doskonale widoczne ślady ostrych zębów. Pamiętam, że wtedy wymiotowałem najdłużej w całym moim życiu. Pochylony wpół plułem żółcią tak długo, aż nie miałem nic w żołądku.
Do jednostki wróciłem dopiero późną nocą, nieludzko blady i zmęczony. Mojemu sierżantowi opowiedziałem dość okrojoną wersję wydarzeń. Napomknąłem tylko o zabitych i powiedziałem mu, że szedłem po śladach Niemców, ale ci zaginęli wśród moczarów.
Wydaje mi się, że dowódca dostrzegł coś w moich oczach, bo więcej już nie wysłał mnie na zwiad. Przez następne dni bacznie mi się przyglądał a ja po prostu starałem się zapomnieć tamte obrazy. Bezskutecznie jednak, twarz potwora śni mi się do dziś.
Weteran skończył swoją opowieść, gasząc fajkę. Wstał i ukłonił się elegancko przejętym harcerzom. Odchodząc do łodzi rybak skrzyżował spojrzenia z siedzącym na brzegu półkola chłopcem o gładko ulizanych włosach.
Rybak skurczył się nagle, jakby zapadł w sobie. Skóra na twarzy wyblakła i naciągnęła na wydłużone kości czaszki. Błysnął w świetle ogniska uśmiech złożony z krzywych, zżółkłych zębów. Przerzedzone włosy pokryły się szlamem i wodorostami. Długie palce oblekła zielonkawa błona.
Stwór uśmiechnął się do harcerza, oblizując długim jęzorem pokryte ranami i liszajami wargi, a potem zniknął w szuwarach. Po chwili słychać było już tylko ciche skrzypienie wioseł, niosące się po gładkiej tafli jeziora. Zapachniało zgnilizną i wodorostami.

Ognisko/2

2
Według mnie spory progres. Czyta się duże lepiej i jest jakby hmn.. bardziej profesjonalnie?
Interpunkcja w dialogach trochę leży
SirVimes pisze: Kąsać i podgryzać nasze jednostki, wzbudzać paraliżujący strach w naszych oddziałach.
Tamtego dnia...z samego ranka zostałem obudzony przez sierżanta, kresowiaka o bujnych wąsiskach, jego twarz śni mi się do dziś. Powiedział mi, że straciliśmy kontakt z jednym z naszych posterunków.
powtórzenia.

Podrasowane opisy - na plus. Chociaż w tej dziewczynie jakoś mi ten wianek już nie pasuje ale może się czepiam.
:)

Ognisko/2

3
SirVimes pisze: Zielonkawy stwór popatrzył uważnie na harcerza, uśmiechnął szerzej, oblizując długim językiem pokryte ranami wargi i znikł w szuwarach.
SirVimes pisze: Stwór uśmiechnął się do harcerza, oblizując długim jęzorem pokryte ranami i liszajami wargi, a potem zniknął w szuwarach.
SirVimes, jesteś okropny! Okropny, okropny! Ona we wcześniejszym opisie nie była z liszajami. Teraz jest, teraz Ona jest chora :( dlaczemu jej to zrobiłeś?

Ognisko/2

4
SirVimes pisze: Dookoła paleniska cicho szumiał gęsty las, wysokie sosny mieszały się z dębami o rozłożystych konarach.
jak to się MIESZAŁY??
SirVimes pisze: Płonące jaskrawą czerwienią ognisko strzelało wysoko gorącymi świetlikami iskier. Misternie ułożony z sosnowych szczap stos zajął się już od pierwszej zapałki, zgodnie z harcerską tradycją. Płomienie rozświetlały niewielką polankę.
Dookoła paleniska cicho szumiał gęsty las, wysokie sosny mieszały się z dębami o rozłożystych konarach. Sylwetki siedzących przy ognisku chłopaków rzucały rozedrgane cienie na pobliskie drzewa. Od strony małego jeziorka wiało chłodem. Z rzadka chlupotały ryby w przybrzeżnych trzcinach.
A wstęp dalej paździerz - nie widać blasku, nie czuć, nie słychać. Opis jest martwy i sztuczny jak sztuczna szczęka w szklance
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Ognisko/2

5
Mieszały. Sosna tu, tam dąb, tam brzoza. Tak się zdarza, mam to rozrysować?

Co do opisu..nie, tu nie odpowiem. Ok, martwy, nie czujesz go... No ale cóż, każdemu nie dogodzę

Ognisko/2

6
Natasza pisze: Sylwetki siedzących przy ognisku chłopaków rzucały rozedrgane cienie na pobliskie drzewa.
skąd patrzy narrator?

Added in 1 minute 49 seconds:
SirVimes pisze: Mieszały. Sosna tu, tam dąb, tam brzoza. Tak się zdarza, mam to rozrysować?
z zastosowanego czasownika wynika, ze te drzewa wykonywały czynność mieszać.
SirVimes pisze: Ok, martwy, nie czujesz go... No ale cóż, każdemu nie dogodzę
TY nie czujesz literatury w literaturze :(
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Ognisko/2

7
Kelpie pisze:Podrasowane opisy - na plus.
Gdzie? Chyba przyrody:)
SirVimes pisze: Mieszały. Sosna tu, tam dąb, tam brzoza. Tak się zdarza, mam to rozrysować?
Jestem za.

Ognisko/2

8
brat_ruina pisze: Gdzie? Chyba przyrody:)
"Wtedy na polanę weszła Ona. Młoda dziewczyna, na oko dziewiętnastoletnia. Niezbyt wysoka, szczupła, ale z potrzebnymi krągłościami, o długich jasnych włosach sięgających jej do ramion. Szła boso, ubrana jedynie w zwiewna białą suknię do kolan i kwietny wianek okalający czoło."

Wtedy... na polanie pojawiła się Ona. Młoda dziewczyna, na oko dwudziestoletnia, niewysoka, szczupła, o pięknie zarysowanych piersiach. Blondynka z rodzaju tych, które zwykle widzi się w gazetach, czy teraz w telewizji. Tamtego dnia po prostu wyszła spomiędzy szumiących drzew. Miała najpiękniejsze oczy jakie w życiu widziałem, lazurowe, przypominające mi górskie jeziora.
Szła boso, ubrana jedynie w poszarpaną białą suknię. Jasne włosy opasał wianek ze świeżo zerwanych polnych kwiatów.

Nazwałabym to podrasowaniem ;)

Ognisko/2

9
SirVimes pisze: Tamtego dnia po prostu wyszła spomiędzy szumiących drzew.
O tak, tu widzę prawdziwy tuning.
SirVimes pisze:Miała najpiękniejsze oczy jakie w życiu widziałem, lazurowe, przypominające mi górskie jeziora.
A tu poezję. Pomijam fakt odległości z jakiej można dostrzec kolor oczu.

Ognisko/2

12
SirVimes pisze: Płonące jaskrawą czerwienią ognisko strzelało wysoko gorącymi świetlikami iskier. Misternie ułożony z sosnowych szczap stos zajął się już od pierwszej zapałki, zgodnie z harcerską tradycją. Płomienie rozświetlały niewielką polankę.
Patrz: uparłeś się na takie otwarcie, które odrzuci 99% czytelników.
najpierw logika obrazu:
1. czerwone z ognisku jest pod koniec - płomienie, które dają iskry wysoko są zółte
watra
2. szczapy misterne i jedna zapałka - czyli dopiero rozpalają?
3. jw
watra
SirVimes pisze: Dookoła paleniska cicho szumiał gęsty las, wysokie sosny mieszały się z dębami o rozłożystych konarach. Sylwetki siedzących przy ognisku chłopaków rzucały rozedrgane cienie na pobliskie drzewa. Od strony małego jeziorka wiało chłodem. Z rzadka chlupotały ryby w przybrzeżnych trzcinach.
1. las szumiał dookoła paleniska???
2. o zmieszanych drzewach było
3. sylwetki rzucające cienie - jw
watra
4. chlupotanie ryb z rzadka - straszne!

Wywal ten opis albo pokaż coś, co jest oryginalnym widzeniem TEGO i WŁAŚNIE TEGO ogniska
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Ognisko/2

13
^Dookoła,tak. W dalszym oddaleniu, ale dalej dookoła. Co do barwy płomieni, to jest to tak ja zapamiętałem. W tekście są powtórzenia, które wyłapuje teraz, to mogłabyś pokazać.

Ognisko/2

15
"Las mieszany" to nie to samo co "drzewa mieszane".
Żarzące się węgle w ognisku są czerwone, ale w całości ognisko, w którym wysoko strzelają w górę płomienie już nie.
Ja też chciałabym wiedzieć, skąd patrzy narrator.
Pisać może każdy, ale nie każdy może być pisarzem
Katarzyna Bonda
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”