Na noże (fragment powieści)

1
W odpowiedzi na wyzwanie Rubii (http://www.weryfikatorium.pl/forum/view ... 7&start=46) oraz z ciekawości własnej, wrzucam fragment. Nie jest to sam początek, lecz drugi rozdział opowieści, wprowadza jednak innych bohaterów i tylko wstępem oraz przedostatnim akapitem odnosi się do wcześniejszych wydarzeń, dlatego myślę, że można go czytać samodzielnie. Oryginalnie rozdział nie posiada tytułu, tu dodałam (podkradziony z SB od brata_ruiny ;)) dla spełnienia regulaminowych wymogów (i rozróżnienia w gąszczu tematów).

Gatunek: rozrywkowe fantasy. W skrócie: mili panowie, gawędzą sobie w puszczy. Aczkolwiek wrażliwych ostrzegam: wulgaryzmy, przemoc.
To na głęboką wodę – chlup! :)
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
WWWWycie. Ciche, żałosne wycie skradało się gdzieś od strony Dolin, aż nagle rozbrzmiało w puszczy, przenikliwie i z bliska, wyrywając z płytkiego snu. Wojownicy byli na nogach, jeszcze zanim wrzask urwał się jak ryk jelenia, któremu podcięto gardło.
WWWPrzyczaili się. Część z nich wciąż na ziemi, część wśród konarów na Ścieżkach, wszyscy gotowi, wpatrzeni w szarość między pniami. Każdy z nożem w ręku. Czekali. Ale las już więcej nie zawył i nie odpowiedziało echo z Dolin. Za to w powietrzu prócz rannej wilgoci wisiało coś jeszcze: zapach świeżej padliny i krwi, choć wczorajszego wieczora nikt nie zginął.
*
WWWRavi musnął palcami rękojeści swoich noży przy pasie, gdy za krzakami nad brzegiem strumienia dostrzegł pierwsze sylwetki.
WWWNadchodzili. Zbieranina siedmiu z wyciętymi na twarzach znakami hańby – bandyci wygnani z własnych plemion i lasów, pozbawione honoru psy. Jeden po drugim wynurzali się z gęstwiny i przekraczali strumień na skraju polany. Blask zachodzącego słońca wyostrzył zdeterminowane miny, nadał śniadej skórze miedziany odcień. Światło ślizgało się po obuchach niesionych toporków i migało na okuciach pochew noży. Amulety na szyjach i wplecione we włosy pióra oraz kawałki kości kołysały się w rytm pewnych kroków. Wygnańcy nie kryli swojej obecności ani nie zacierali śladów, już nie musieli. Spotkanie było nieuniknione.
WWWPierwszy raz wypatrzono ich na przełęczy w dniu, gdy księżyc dopiero zaczynał rosnąć. Przepłynęli Suchą Strugę i weszli w las. Na cudzym terenie poruszali się z początku ostrożnie, klucząc z dala od uczęszczanych Ścieżek i nadkładając drogi, by mijać obozowiska. Dlatego pozwolono im iść bez zwady, a nawet przymykano oczy, kiedy zaczęli polować na zwierzynę większą od ptactwa. Ta szlachetność szybko okazała się błędem i zemściła ledwie księżyc minął pierwszą kwadrę. Psom urosły brzuchy, pewność siebie i apetyt na więcej. Zmienili kierunek marszu, poszli na zachód, tam, gdzie młoda puszcza wrastała na ziemie ludzi z Dolin. I tam zapolowali na wozy, na kobiety i na brzęczące krążki. A to psuło opinię wszystkim, bo dla ludzi z Dolin wszyscy w puszczy byli tacy sami – głupie dzikusy z drzew.
WWWRavi zaklął pod nosem. Ze spoconego czoła odgarnął plątaninę włosów i piór, wilgotne dłonie wytarł w nowiutką zamszową kamizelkę z jeleniej skóry, sprawioną na wymiar w Dolinach.
WWWNie o samą opinię tu chodziło. Ci z Dolin potrafili się mścić i na swój sposób odpłacali za każdą krzywdę. Wkrótce wieść o napadach rozejdzie się po wioskach i miastach niczym wiosenna powódź, a wtedy niektórzy kupcy ze strachu bądź dla zasady na jakiś czas zaniechają wymiany, zaś chciwcy policzą za swoje dobra nie dwa, a trzy, cztery razy więcej. Do tego wojownicy w żelaznych koszulach, żołnierze, znów przestaną tak chętnie na brzęk krążków odwracać głowy i udawać, że w pobliżu osad oraz dróg nie widzą śniadych twarzy i błyskających czerwienią spojrzeń. Zmniejszy się dostęp do tkanin, przydatnych narzędzi, a co gorsza, stalowych grotów i ostrzy, znacznie lepszych od tych z kości czy kamienia. Później skończy się wino, zbraknie ziarna... Nie, na taki obrót sprawy nie można było sobie pozwolić. Nie teraz. Słońce coraz krócej stało na niebie i choć ostatnie dni przyniosły nieznośny gorąc oraz zaduch nawet w najgęstszych i najciemniejszych częściach lasu, to każdy tutaj myślał już o jesieni i zimie. O zapasach jakie trzeba robić, o ubywającej zwierzynie, o głodzie, co przyjdzie ze śniegiem. Głodzie, którego można uniknąć, oddając ludziom z Dolin wyprawione skóry i rogi w zamian za ziarno na placki pieczone na rozgrzanym kamieniu. Wstrętne, bez zapachu i smaku, rozpływające się w ustach jak błoto, lecz zapełniające brzuch, gdy zbraknie mięsa, a rzeki skuje lód tak gruby, że ciężko będzie wyciąć przerębel.
WWWRavi splunął, przydeptał ślinę, wkładając w to niepotrzebną siłę.
WWWStał oparty skronią o szorstki pień grabu i nie spuszczał wzroku z wygnańców. Miejsce do obserwacji było dość dobre – niewielkie, osłonięte krzewami jeżyn wzniesienie nad polanką przeciętą strumieniem – a miejsce do tego, co mogło się zdarzyć, jeszcze lepsze. Tutaj las nie był splątaną knieją, w górze biegła ledwie jedna Ścieżka, ale wytyczona po mocnych konarach drzew, szczelnie okalających polanę. Wyśmienite warunki do ataku. Do ataku, który nie miał nastąpić.
WWWRavi znów zaklął, ponownie strzyknął śliną. Odkąd tamci zaczęli panoszyć się w puszczy i ile razy o tym myślał, żółć się w nim gotowała. Najchętniej poprowadziłby natarcie, z ukrycia lub nie, w nocy bądź w dzień, wszystko jedno, byle przepędzić banitów, tfu!, albo lepiej, na ich gardłach stępić gniew. Od początku obstawał za tym na każdej naradzie, także dzisiaj. Wielu wojowników, młodych jak on i równie skorych do bitki, chętnie go popierało, lecz wtedy głos zabierał Dahla. Był najstarszy w drużynie, przeżył ponad czterdzieści zim i choć rzadziej już walczył w płomieniach – przez co do podziału łupów był w oddziale drugi po Ravim – każdy liczył się z jego zdaniem. A Dahla uważał, że atak to ostateczność i miał na to argument. Jeden jedyny, ale nie do zbicia.
WWWRavi poczuł dotyk na ramieniu. Dahla jak każdy w puszczy, jeśli chciał, poruszał się tak niepostrzeżenie, że ani amulety z drewna i rogu, które nosił na szyi, ani paciorki we włosach nie wydawały ostrzegawczego dźwięku.
WWW– I jak? – spytał cicho. Półmrok zmienił jego ciemną, wiecznie spokojną twarz w jakby wykutą z kamienia maskę. Tylko czerwone, przenikliwe oczy starszego zdawały się żywe.
WWW– Wleką się! – syknął Ravi, nie kryjąc irytacji. Sam już nie wiedział, co go teraz bardziej złości: tamte psy czy wspomnienie porażki na popołudniowej naradzie. Ani jej nie przebolał, ani nie zapił.
WWWDahla skinął. Dał znak pozostałym z drużyny, by zajęli miejsca na Ścieżkach.
WWW– Znaczy, że ci, których wloką za sobą, wciąż żywi – stwierdził bez emocji. – Ruszymy, jak wszyscy przejdą wodę.
WWW– Przeż wiem! – warknął Ravi i wrócił spojrzeniem na polanę.
WWWKrótką chwilę widział słabo, gdyż dzień całkiem już zgasł, potem oczy oswoiły mrok.
WWWNa niebo wschodził pełny księżyc, oblewał las chłodnym bladym światłem. Kamienie nad brzegiem wody, za dnia sine lub bure, połyskiwały teraz bielą jak nagie czerepy, a wilgotne liście pochylonych nad nurtem paproci wyglądały tak, jakby ktoś je opryskał srebrem. Jedynie w splątanym gąszczu jeżyn panował nieprzenikniony cień. Poza tym było dość jasno, żeby nawet polować.
WWWWoda w strumieniu raz jeszcze zachlupotała, zabulgotała i ucichła. Ostatni wygnaniec wyszedł na brzeg. Na grubym powrozie ciągnął ich najcenniejszy łup: pięcioro ludzi uprowadzonych z Dolin – dwóch mężczyzn i trzy kobiety. Związani poruszali się sztywno, niemal po omacku. Co rusz ktoś się potykał i ranił nogi na ostrych korzeniach. Cóż, tamci nie mieli oczu dobrych do nocy, ale grunt, że wciąż żyli. I tak powinno zostać.
WWWTo z powodu więźniów Dahla sprzeciwiał się natarciu. Miał rację, w chaosie walki skrępowani ludzie byli bez szans. Prócz tego, jak twierdził starszy, banici otwarliby gardła porwanych w pierwszej kolejności, choćby z przekory. Dla takich, co nosili piętno hańby, nie było odwrotu, żadna im różnica zabić o jednego bezbronnego czy kobietę więcej.
WWW– Tak, gnańców trzeba się pozbyć, temu nie przeczę – mówił po południu Dahla – lecz ich krew nic nam teraz nie da, poza nakarmieniem własnej dumy. Życie ludzi z Dolin nakarmi nasze żony i dzieci. Przecież to wiesz, Ravi.
WWWWiedział. Mógł sobie pluć i kląć do woli, a prawdy i tak nie zmieni. Jeden żywy człowiek odstawiony z powrotem do Dolin, wart był wielu worków ziarna, dzbanów wina lub garnków oliwy. Albo innych rzeczy, jeśli zachodziła potrzeba. Tak stanowiła umowa, którą sam potwierdził kilka zim temu uściskiem dłoni. Dlatego nie miał wyjścia, musiał uznać, choć nie bez ukłucia żalu, rację starszego od siebie. Zrezygnowany przystał też, by wpierw rozprawić się z psami, tfu!, słowem, negocjować... I choć Dahla chciał rozmówić się z gnańcami sam i ewentualnie sam zapłacić za ten pomysł, Ravi uniósł się dumą.
WWW– Pogięło cie?! Żadnego gadania bez obstawy! – wykrzyknął, kopniakiem rozrzucił ledwie ułożony chrust na ognisko i starszy ustąpił.
WWWNo, niezupełnie. Jego długie, wymowne milczenie niby celny cios między oczy przesądziło o porażce Raviego w tej wymianie zdań. Bo czym innym, jeśli nie porażką było wytknięcie słabości? Żując gorycz, jaka nagle zaległa na języku, Ravi do końca narady nie pisnął słówkiem. Skinieniem głowy tylko godził się na kolejne ustalenia, co do pozycji i zachowania reszty wojowników, którzy ukryci na Ścieżkach mieli ich osłaniać. Cóż więcej mógł zrobić? Honor wymagał, żeby poszedł, skoro tak się uparł, i zmilczał ten przeklęty wieczór. Tfu!
WWWRuszyli, a właściwie Dahla ruszył. Ravi otrząsnął się i szybko zrównał krok z towarzyszem. Raz jeszcze pogładził rękojeści noży, jakby chciał się upewnić, że ostrza są tam, gdzie powinny. Zbędny odruch, choć uspokajał dłonie. Noże były, zawsze były, miał je w zasięgu ręki nawet, gdy brał kobietę.
WWWRazem z Dahlą wyszli zza jeżynowych zarośli, kierując się w dół, na środek polany.
WWWGnańcy od razu ich dostrzegli. Szmer, którym powitali nadchodzących, został ucięty szybkim gestem najwyższego z nich. Starszy, mocny w ramionach mężczyzna o szerokiej twarzy z orlim nosem i włosach zebranych w czub przesadnie ozdobiony wielkimi, pstrokatymi piórami, wydał rozkaz i ludzie cofnęli dłonie od broni. To on dowodził bandą i wyglądało, że całkiem sprawnie. Bez ociągania wziął pękatą torbę, podszedł. Jak reszta nosił jedynie spodnie ze skórzanych łat i pas z przytroczonymi nożami. Wieloma, co błyskawicznie zauważył Ravi. Całą pierś i szyję gnańca pokrywały znaki z blizn. Kanciaste, gęste, dziwne. Tylko kilka symboli przypominało te, które pod kamizelką na brzuchu oraz piersi miał Ravi, odkąd stał się mężczyzną. Wcześniej również nie widział podobnych, choć znał na pamięć wzory, jakimi znaczyli skórę wojownicy wszystkich okolicznych plemion. Możliwe więc, że ten pies pochodził z lasów po drugiej stronie szczytów Bun-Dun. Ravi spojrzał w górę, na twarz wyrzutka i skrzywił się z niesmakiem.
WWWWysoki bez słowa rzucił torbę do stóp wojowników. Upadła z grzechotem. Dahla sięgnął po nią, otworzył, wywrócił na lewą stronę. Na mech poleciały stroje z tkanin tak miękkich, że lały się jak woda, skórzane buty, kilka pasów, w tym jeden ozdobiony srebrnymi płytkami, jakieś świecidełka, miedziana misa, rzeźbione pudełeczka i sporo brzęczących krążków. Więc jednak, wcale nie palili się do walki, a ten pies starym zwyczajem chciał kupić przejście.
WWWDahla nawet nie popatrzył, co wypadło z torby, odrzucił pusty wór, pokręcił głową i orzekł:
WWW– Mało.
WWWWysoki skinął, syknął na swoich ludzi. Ciszę przeciął żałosny krzyk kobiet. Próbowały czepiać się rąk i ubrań mężczyzn, których brutalnie odciągano. Wkrótce dwóch uprowadzonych wylądowało na kolanach obok dowódcy wyrzutków. Poczęstował każdego kopniakiem, aż z jękiem skulili się na ziemi.
WWWDahla znów pokręcił głową.
WWW– Mało – powtórzył ze spokojem.
WWW– Więcej nie ma – skwitował równie spokojnie wysoki.
WWW– Mało.
WWWTym razem to wygnaniec pokręcił głową.
WWW– W puszczy gadają – zaczął – że lasy plemienia Szah-szu pełne są zwierząt, a wojownicy syci i bogaci. Czy nie mają więc dość własnych suk, że chcą sięgać po cudze? – Mówił wolno, niemal z szacunkiem, lecz w jego głosie cały czas pobrzmiewała nuta ostra jak zgrzyt stali trącej o stal.
WWWRavi aż zacisnął pieści. Dahla albo tego nie usłyszał, albo zignorował i rzeczowo odparł:
WWW– Tamte nie są wasze.
WWWWysoki parsknął śmiechem. W szczęce z przodu ziała mu dziura po wybitym zębie.
WWW– Ależ są – rzekł z przekonaniem – już są.
WWWKilka gąb z tyłu zawtórowało mu rechotem.
WWWKpili sobie, bezczelnie kpili... Ravi zgrzytnął zębami.
WWW– Trup niewiele zdziała z suką! – wypalił, zanim pomyślał, co robi.
WWWWysoki bystro spojrzał na niego, przechylił głowę i nieco otwarł usta, jakby dokonał szczególnego odkrycia. Ravi aż za dobrze znał takie zdziwione miny. Towarzyszyły mu odkąd pamiętał i niezmiennie rozsierdzały. W końcu, czy to była jego wina, że urodził się niby dziwoląg, z oczami w dwóch różnych kolorach?!
WWW– Za to z trupem suki da się jeszcze zdziałać – podjął gnaniec, nie przestając się gapić. I uśmiechać. – Chcesz spróbować?
WWW– Nie – wtrącił szybko Dahla. – Każdy w tej sprawie ma własne upodobania. Nocy nam zbraknie, jak zaczniemy je omawiać – zażartował i uśmiechnął się lekko, nieprzyjemnie.
WWWW tej samej chwili uśmiech gnańca zgasł.
WWW– Do rzeczy – warknął wysoki.
WWW– Rzecz jest prosta: idziecie bez ludzi z Dolin albo nie idziecie wcale. Wasz wybór.
WWW– Kobiet nie dam. A wybór: czy pójdziemy po ich trupach czy nie.
WWW– Czyli żaden – podsumował Dahla.
WWWNapięta cisza zawisła nad polaną, nikt jednak nie drgnął i nikt na razie nie wyciągnął broni. Ravi zerknął na starszego, szukając jakiejś wskazówki: co teraz, jak się zachować?, lecz twarz wojownika pozostała beznamiętna i nieruchoma. Za to gnaniec znów pokazał dziurę w zębach i oznajmił:
WWW– Tam gdzie spór, znajdzie się i rozwiązanie.
WWW– Jakie? – spytał wprost Dahla.
WWW– Cywilizowane. Zamiast wszystkich tylko ja i ty. Albo ten młody. Język ma jeszcze za prędki, ale stawiam, że nie dlatego trzymasz go po prawicy. Jeśli jest najlepszy wśród was, tym większa będzie moja sława, gdy go pokonam. – Wysoki popatrzył Raviemu w oczy, po czym dodał: – I honor.
WWWDahla zmarszczył brwi i pierwszy raz przez jego kamienne oblicze przemknął cień niepokoju. Ravi dopiero po chwili zrozumiał sens wypowiedzianych słów. Poczuł, jak usta wykrzywia mu brzydki uśmiech. Parsknął krótko i sucho. Ponownie spojrzał w górę na oszpeconą twarz gnańca, na bruzdy, już podgojone lecz wciąż głębokie, które składały się w hańbiący symbol, spojrzał i plunął mu pod nogi.
WWW– Honor, psie? Twoja morda pokazuje co innego – wysyczał. – I nie masz prawa powoływać się na obyczaj, żądać próby ognia od nas, prawdziwych wojowników. A może myślisz, że nadal nim jesteś? Nie! Ścierwem jesteś, złodziejem, zdrajcą albo zabójcą własnych dzieci i kobiet! Ciesz się, że w ogóle was słuchamy, zamiast otworzyć gardła! – Skończył i w zacietrzewieniu plunął raz jeszcze.
WWW– Wasza puszcza, wasza wola – odparł cicho gnaniec, jakby wcale nieporuszony. – Bez próby w ogniu pójdzie jucha. Najpierw ich jucha. – Wskazał na pojmanych i nagle podniósł głos: – Moje zdanie takie, że lepiej być psem bez honoru niż honorowym tchórzem.
WWWRavi więcej nie zaklął ani nie splunął, nie zgrzytnął zębami, tylko poczuł, że blednie. Jak zawsze na moment przed tym, gdy krew się w nim gotowała.
WWW– Zaraz to odszczekasz! – krzyknął i skoczył z pięściami.
WWWKątem oka dostrzegł, że Dahla próbuje go powstrzymać. Za wolno, za późno. Już mierzył w butną mordę gnańca, już widział kolejne dziury w zębach. Nie dał rady. Coś na niego spadło, pchnęło w tył, poczuł słony smak krwi w ustach. Las przeturlał się przed oczami. Błysnęła stal. Ravi miał nóż w ręce jeszcze zanim upadł. Siłą odruchu chciał ciąć, ale w ostatniej chwili odwrócił ostrze, zatrzymał dłoń. Pojął.
WWWPowinni byli zginąć obaj. On i ten drugi, gnaniec, który siedział teraz na nim okrakiem, młody i hardy z gęby. Szczerzył w uśmiechu równiutkie ząbki. Cały komplet. Ravi skrzywił się, czując tępy grzbiet noża przyłożony do pachy. Ale tamten pies też nie miał powodów do zadowolenia. Na ciemnej skórze jego brzucha wciąż widniał długi jasny ślad. Ślad, który powinien być raną. Gdyby Ravi w porę nie zrozumiał, że wszystko toczy się zbyt wolno jak na atak, że to tylko zaczepka, gnaniec straciłby wątrobę. A jednak śmiał się, rżał coraz głośniej. I był to jedyny dźwięk na polanie, prócz tego nic, ciężka martwa cisza.
WWWRavi popatrzył w około. Dahla stał gdzie poprzednio, tyle że już nie był spokojny. Jego twarz nie zmieniła się wiele, lecz zaciśnięte w wąską kreskę usta mówiły jasno, że zaraz wybuchnie. Ze Ścieżek zeskoczyło kilkoro ludzi, dłonie trzymali na styliskach toporków i rękojeściach noży, ale ich nie dobyli. Czekali zdezorientowani. Gnańcy też sięgnęli rękoma w pobliże broni. I wszyscy gapili się na Raviego jak sroka w gnat.
WWWDziwne, powinni walczyć, przynajmniej zacząć, jakoś odpowiedzieć na tę prowokację. W końcu ostrza zostały wyjęte i z jednej i z drugiej strony. Wiadomy znak, że rozmowy skończone, że pokój przecięty...
WWWZrozumienie uderzyło w niego z siłą wodospadu. Ten nóż, który nadal czuł pod pachą, miał rękojeść owiniętą jasnym, nieco wytartym rzemieniem, a do plecionego temblaka przyczepione były dwa piórka. Jedno większe, krucze, a drugie rdzawe, od przekąszonej rano sówki.
WWWBez wątpienia oba obnażone noże były jego.
WWW– Uuuuu-huuuu! – młody gnaniec zawył tryumfalnie. Zerwał się, unosząc zdobytą broń wysoko nad głowę. – Uuuuu-hu-hu-hu-huuuu!
WWWOdbiegł kawałek, podskoczył, po czym rzucił się w paprocie. Wył i zanosił się śmiechem na przemian, wymachując rękoma i nogami w powietrzu, zupełnie jak w amoku po przeżarciu czarną trawą. Zaraz ponownie zerwał się na nogi i krzyknął do starszego wygnańca:
WWW– I on ma być najlepszy, Oho? Ostatni synalek wielkiego wodza? Tak ci powiedzieli na przełęczy? Więc gówno ci powiedzieli. Dupa z niego, nie wojownik!
WWW– Ale honorowa, Jari! – zakpił wysoki.
WWW– A tak! Zdobyłem nóż honorowej dupy!! Uuuuu-huuuu!!!
WWWRavi dźwignął się powoli, najpierw na łokcie, potem na kolana. Słyszał ogłuszający łomot krwi w skroniach. Nic się już nie liczyło i niczego nie widział, prócz własnego noża w obcej dłoni. Jak to się mogło stać? No jak, kurwa?! Tylko skończona łamaga daje sobie odebrać broń...
WWWWstał i ruszył w kierunku młodego gnańca. Czy uważał to za właściwe czy nie, musiał walczyć. Nie o więźniów, nie o zyski z ich wymiany, nie dla dobra sprawy. Teraz naprawdę chodziło o honor.
WWWJari ciągle śmiał się, zwycięsko unosząc ręce. Ravi bez słowa chwycił go za pas, wyciągnął pierwszy lepszy nóż gnańca i odszedł przygotować się do walki. Z tyłu usłyszał jeszcze bezbarwny głos Dahli:
WWW– My ułożymy krąg. Będą walczyć o wszystko: swój spór, łupy w worku, pojmanych, waszą tu obecność. Ale spróbuj, psie, złamać zasady lub nie uszanować wyniku, a wtedy i ja wyjmę nóż.
WWW– I nawzajem – odparł wysoki. Zarechotał.
WWWRavi, gdy skryły go pierwsze krzaki, poderwał się do biegu. Pędził na oślep, gałęzie drapały mu twarz, niemal obijał się o pnie. W końcu stanął.
WWW– Nie! – wrzasnął ile tchu. – Nie, kurwa, nie!
WWWTrzymane ostrze wbił w ziemię. Zrzucił z siebie kamizelkę, zerwał z szyi amulety, wyszarpnął z włosów część piór i paciorków.
WWWKrzyknął, walnął pięścią w drzewo. Nie poczuł nic. Zamierzył się do kolejnego ciosu i jeszcze jednego, i jeszcze raz. Knykcie zabarwiła krew. Ale nie czuł nic. Następnego uderzenia nie zadał. Silny chwyt powstrzymał jego ramiona.
WWW– Gniew kąsa głęboko, nie daj się zjeść – rzekł Dahla.
WWWRavi wyrwał się z uścisku starszego i po krótkim wahaniu spojrzał mu w twarz. Spodziewał się wąskiej kreski ust, karcącego wzroku, niemego oskarżenia. W końcu byłoby inaczej, gdyby posłuchał rady, gdyby nie uparł się, żeby iść. Lecz Dahla znów wyglądał na spokojnego, co sprawiło, że w jednej chwili Ravi bezwładnie oparł się o wiekowy dąb, który chciał powalić gołymi rękoma.
WWW– Gówno wyszło – stwierdził cicho.
WWW– No raczej.
WWW– Nie jesteś zły?
WWW– Zły? Nie. – Dahla strzepnął narosłe grzyby z leżącej obok kłody i usiadł. – Wkurwiony to lepsze słowo.
WWW– Na mnie.
WWWTo nie było pytanie, jednak starszy odpowiedział:
WWW– Też.
WWWByli teraz sami i mogli sobie pozwolić na całkowitą szczerość. Dahla sięgnął do lnianego woreczka przy pasie i wyjął z niego dwa długie, mięsiste źdźbła czarnej trawy. Jedno podał Raviemu.
WWW– Ale ty jesteś młody i miałeś prawo do swojego błędu – mówił, żując część rośliny, resztę zaś gniótł w palcach. – Ja do swoich nie. Wtedy, na przełęczy, mogłem postąpić bardziej zdecydowanie i nie pozwolić im wejść do naszego lasu. To pierwszy. A dziś, kiedy ten pies zasugerował, że rozpytywali o nas, powinienem zwietrzyć, co się kroi. Imię twojego ojca jest ciągle żywe w puszczy i jeśli pada, pada też twoje. A dla nikogo nie jest tajemnicą, że masz jak on gorącą krew.
WWWRavi przygryzł wargę. Zawsze drażniły go porównania do ojca. Chciał zaprotestować, lecz nagle uznał to za nieważne. Sok czarnej trawy zaczynał działać. Las rozjarzył się tyloma odcieniami zieleni, że nie sposób było ich nazwać i zliczyć, zaś dźwięki napłynęły czystsze, wyraźniejsze. Jednak to czas zmieniał się najbardziej. Obrazy kołowały przed oczami, przeszłość mieszała się z tu i teraz, aż wszystko zwolniło gwałtownie, niemal stanęło, a każde uderzenie serca zaczęło odmierzać wieczność, trwającą tylko ułamek chwili. Jeszcze trochę, wkrótce, już, Ravi ma wrażenie, że dostrzega pojedynczy ruch skrzydeł przelatującej obok ćmy.
WWW– Teraz wiem, że od początku liczyli na taki rozwój sprawy – kontynuował sztucznie mocnym głosem Dahla – żeby doprowadzić do rozwiązania, które jest dla nich najwygodniejsze. Walka jeden na jeden to lepiej niż dziesięciu na siedmiu. I szansa na zatrzymanie łupów. Całkiem nieźle to rozegrali. – Westchnął, uśmiechnął się oczami. Jego źrenice, rozszerzone działaniem czarnej trawy, wyglądały jak bezdenne dziury. – Ale w sumie i ty masz, czego chciałeś – podsumował.
WWWI nie spapraj tego, dopowiedział sobie w myślach Ravi, szykując się do walki.
WWWRozwiązał rzemienie i odwinął paski skóry oraz materiału chroniące przedramiona aż do łokci. Potem zaczął nawijać je na nowo, lecz tylko na śródręcze, nadgarstek i nieco powyżej, za to mocniej i grubo na wierzchu dłoni. Przyda się, jeśli będzie musiał zbijać broń przeciwnika. Jednym z rzemyków zebrał włosy na karku, zdjął swój pas, oddając go starszemu na przechowanie, wyzuł buty i w końcu sięgnął po sterczący z ziemi nóż. Całkiem dobrze leżał w dłoni, mimo że Ravi przywykł do klingi nieco szerszej i dłuższej. Poza tym ostrzu niczego nie można było zarzucić: stalowe, zadbane, idealnie naostrzone. Ravi kilka razy przeciął nożem powietrze, przerzucił go z ręki do ręki, by lepiej wyczuć. Kiedy skończył, Dahla podniósł się z kłody. Ravi przymknął oczy i pozwolił zaczernić sobie powieki. Odmówili krótką modlitwę. Był gotów.
WWWPrawie.
WWW– Nie zauważyłem, kiedy on... wyciągnął mi nóż – przyznał z trudem.
WWW– Wiele się wtedy zdarzyło, a młody pies jest szybki i był po trawie. Ale to jeszcze o niczym nie świadczy. – Dahla złapał Raviego za ramię. – Pamiętaj o znakach. Możemy iść?
WWWPoszli.
WWWPolana skąpana była w ciepłym, wręcz zapraszającym blasku, choć płynął on tylko z jednej, trzymanej przez wysokiego gnańca pochodni. Przy każdym ruchu ręki lub podmuchu wiatru, płomień na końcu kija giął się, skręcał postrzępiony ogon, niemal przygasał, by po chwili nie dłuższej niż mgnienie oka wystrzelić znów prosto, rozjarzyć się bardziej, zatrzepotać mocniej. Zajadle przypomnieć nocy o swojej sile.
WWWRavi wkroczył w łunę światła zapatrzony w ten chybotliwy taniec, a żar, chłonięty oczami, wpływał już w żyły, rozchodził się wraz z krwią i wypełniał każdą część ciała. Nie liczyły się napięte miny towarzyszy i szydercze uśmiechy mijanych gnańców.
WWWPamiętaj o znakach, dudniło w myślach.
WWWWięźniów z Dolin uwiązano do drzewa. Tulili się do siebie niczym pisklęta. Tylko dwoje, gruby mężczyzna w brunatnej, zniszczonej tunice i najstarsza kobieta, odważnie obserwowali to, co się działo. Pozostałe łupy zebrano z powrotem do torby, która leżała teraz obok ludzi przy drzewie.
WWWNa środku polany czekał krąg. Oczyszczone do gołej ziemi miejsce, otoczone obręczą chrustu. Mniejsze niż Ravi się spodziewał. Ile to było kroków wszerz: pięć, sześć? Szykowała się krótka walka. Skoczą raz, może drugi, żeby wyczuć przeciwnika, potem któryś okaże się szybszy, pewniejszy na nogach, dokładniej oceni odległość, lepiej wykorzysta ofiarowany przez czarną trawę czas. Trafi, zrani, dobije lub co gorsza wypchnie z kręgu i zhańbi bardziej niż śmierć.
WWWPamiętaj o znakach, zaszemrało mu w głowie.
WWWSpojrzał na swoje ramię, na rząd kilkunastu równych wypukłych blizn, jedna pod drugą. Jego znaki, widzialny ślad po każdym wcześniejszym zwycięstwie. Ale ten, który czekał na niego w kręgu, również miał swoje znaki. I one mówiły coś podobnego.
WWWMłody gnaniec lekceważąco prychnął. Cały czas bawił się nożem, podrzucał nim, przekładał ostrze między palcami. Głupie sztuczki, które zna byle dzieciak. Ravi dostrzegł brak przyczepionych do temblaka piórek.
WWWŚciskając w dłoni cudzą broń, wszedł w krąg.
WWWWysoki szybko chciał podpalić chrust, lecz Dahla wyrwał mu pochodnię i sam to zrobił.
WWWTrzask gałęzi, swąd drewna, ogniste ramiona, które nieuchronnie zbliżają się do siebie. Napięcie, niepewność, strach.
WWWI wolność. Płomienie rozmazują oblicza ludzi, ich imiona parują z głowy. Znaki milczą. Gorące powietrze wiruje, wciska się do nosa, do ust. Ravi wciąga je zachłannie, bo pachnie pięknie, pachnie chwilą, w której wreszcie może poczuć się naprawdę żywy.
WWWRuszają. Na lekko ugiętych nogach, zataczają szeroki krąg. Pilnie kryją dłonie i ostrza za udami, żeby przeciwnik nie znał chwytu i miał mniej szans na reakcję. Szukają właściwego momentu do ataku, tego, w którym jeden z nich nie wytrzyma: zwolni krok, zawaha się lub pozwoli drgnąć powiece.
WWWGnaniec mruga pierwszy i Ravi natychmiast skacze ku niemu. Tamten jakby na to czekał, jego ostrze błyskawicznie ustawione do pchnięcia połyskuje śmiercią. Ravi zbija je wierzchem wolnej dłoni i sądząc, że ręka gnańca wciąż płynie w przeciwną stronę, nie cofa się dla lepszej oceny sytuacji, lecz wyprowadza kolejny atak, prosto w brzuch. I chybi. Niespodziewane ukąszenie bólu rozprasza uwagę, rozchwiewa krok. Ravi za późno dostrzega klingę, która znaczy mu przedramię czerwoną pręgą. W chwili, kiedy zachłanność wzięła górę, gnaniec zmienił chwyt i sam drasnął. Tylko drasnął, zamiast wsadzić ostrze głęboko, aż do samych kości. Dziwne, bezsensowne. Cień uśmieszku niknący na hardej twarzy psa mówi, że ten sądzi inaczej. Więc tak chcesz to rozegrać? Powoli, na pokaz? Prowokować i kąsać, drażnić się, nadal kpić z ostatniego synalka wielkiego wodza... No to chodź, teraz ja sprawdzam!
WWWRavi jak zwykle zaciska pięści i zgrzyta zębami. Odskakuje w tył, raz, drugi, żeby szybko znaleźć się poza zasięgiem ramion przeciwnika. Ląduje tuż przy granicy kręgu. Ogień za plecami przypomina, że następny uskok przyniesie haniebną klęskę.
WWWGnaniec w lot dostrzega ten błąd a w nim swoją szansę. Błyska uśmieszek wszystkich zębów i przeciwnik rusza z impetem. Niedbale kreśli w powietrzu kilka krótkich łuków i zamiast pchnąć, tnie zamaszystym ruchem w pierś. Ravi nie próbuje zbijać tego uderzenia ani nie składa się do skoku. W mgnieniu oka odchyla ciało w tył. Mocno, tak mocno, że na plecach czuje palący oddech ognia. Ostrze przecina powietrze kawałek od skóry, jednak uśmiech gnańca się poszerza, radość błyszczy mu w oczach. Zwyciężył, bo Ravi wygięty jest tak, że musi upaść, zwalić się poza ognisty krąg.
WWWJednak Ravi nie upada. Jest niby ten płomień na końcu pochodni, który pochylony zbyt gwałtownym ruchem, zaraz wraca, prostuje się i rozjarza na nowo. Przez głowę przebiega mu wspomnienie pni rozpiętych nad głębokim rowem. W dole czeka na niego gąszcz pokrzyw, niemal znów czuje na skórze ich piekący jad, gdy skacząc po balach, nie dość uchyla się przed ciskanymi przez ojca kamieniami lub ciosami tępą bronią. Ale ćwiczy dalej, w upale, w deszczu, dzień za dniem, skacze, upada, syczy z bólu, gramoli się w górę i znów skacze. Skacze, uchyla się, upada, syczy... Skacze, skacze, uchyla się i już nie upada.
WWWTo wytrenowany tam, na pniach, refleks kieruje jego dłonią, gdy znów staje wyprostowany.
WWWJedno cięcie nożem, na pokaz i dla kpiny.
WWWW oczach przeciwnika gaśnie radość, choć jego uśmiech nadal się wydłuża w stronę ucha i wybucha czerwienią. Z poranionych ust dobiega bezsilny skowyt. Gnaniec już wie, że tym razem sam dał się podejść, sprowokować do ataku, którego siła rozpędu ciągle prowadzi jego rękę nie tam gdzie trzeba, odsłaniając na ciosy. Ravi bezlitośnie to wykorzystuje. Łapie ramię przeciwnika i ostrzem przeszywa mięśnie na wylot. Nóż wypada z momentalnie rozwartych palców.
WWWJest skończone, ale Ravi jeszcze nie kończy.
WWWPonownie odchyla się i czołem zdziela gnańca w twarz. Tamten nie zdążył na dobre osunąć się na kolana, gdy Ravi poprawia kopniakiem. Z zimną satysfakcją patrzy, jak przeciwnik, plując zębami i spienioną mieszaniną śliny oraz krwi, próbuje niezgrabnie dźwignąć się na zdrowej ręce. A niech próbuje – dopóki może! Ravi kolejnym kopnięciem sprowadza gnańca znów na ziemię, na brzuch i przytrzymuje stopą, by ten więcej nie mógł się podnieść. Chwyta za zdrową rękę i z całej siły szarpie ją, wyginając nienaturalnie. Łokieć, nadgarstek, kciuk. Chrupot wyłamywanych stawów dołącza do trzaskającej wokół pieśni płomieni. Dobrze, świetnie, właśnie tak! Niech ten pies sobie zapamięta, co spotka każdego, kto odważy się dotknąć noży Raviego z Szah-szu!
WWWOkaleczone ramię upada jak kłoda wzbijając pył, który porwany przez gorące powietrze kołuje niby w tryumfalnym tańcu. Za płomieniami na powrót rysują się twarze ludzi. Jeden lekko, niecierpliwie marszczy brwi, choć pewnie dla innych ten grymas jest niezauważalny. Kończ, kończ, krzyczy jego mina. Dahla ma rację, już ledwie jest czym oddychać, a za chwilę żar wypali płuca. Ravi musi zrobić tylko jedno.
WWWBez ociągania łapie gnańca za włosy i podnosi na kolana. Odchyla jego głowę, przykładając sztych noża w miejscu, gdzie szyja styka się z obojczykiem, by jednym pchnięciem za kość przynieść śmierć. Szybką śmierć, łaskawą śmierć dla wojownika, który walczył dzielnie, ale uległ lepszemu.
WWWTuż przed zadaniem ciosu, wiedziony dziwnym impulsem, ostatni raz spogląda w twarz pokonanego.
WWWI już wie, że dziś nikt nie zginie.
WWWW zamglonych bólem oczach gnańca znajduje strach. Wstrętny strach, który przyćmiewa chwałę zwycięstwa i przypomina, że to nie wojownik, a zwykły pies. Ktoś taki nie zasługuje na honorową śmierć. Niech zdycha powoli, gdziekolwiek, w hańbie, ale nie tu i nie teraz.
WWWRavi z pogardliwym sykiem odrzuca broń. W kilku szarpnięciach dociąga przeciwnika do granicy kręgu i wypycha poza ogień. Kiedy prawie bezwładne ciało rozgarnia żar w powietrze strzelają snopy żółtych iskier. Nim zdążyły się wypalić Ravi także opuszcza miejsce walki.
WWWW chwili, gdy wyszedł z płomieni, kilka rzeczy zdarzyło się niemal równocześnie.
WWWNajpierw gnańcy rzucili się chaotycznie w gęstwinę. Zapomnieli o więźniach, o łupach, wyglądało, że zapomnieli o własnym towarzyszu, w dzikim pędzie znikali w mroku lasu. Został jedynie wysoki, który w nerwowym pośpiechu dźwignął rannego, przerzucając go sobie przez ramię. Dopiero teraz Ravi dostrzegł, jak mimo różnicy wieku ci ludzie byli do siebie podobni i nie chodziło tylko o to, że już obaj mieli szczerby w zębach. Ale jakie to miało znaczenie, że właściwie pozbawił ojca syna, tak jak ktoś parę zim temu, zabrał życie jego ojcu na wyprawie, z której wrócił jedynie Dahla i paru niedobitków? Ravi wzruszył ramionami, tupnął, ponaglając gnańców do ucieczki. Niech znikają razem z obudzonymi wspomnieniami, jakich nie chciał dłużej mieć w głowie. Wysoki nie spojrzał na niego, odwrócił się i ociężale ruszył wzdłuż strumienia. Dwóch czy trzech ludzi z drużyny, pobiegło po Ścieżkach, by z góry popędzić psów krzykiem.
WWWRavi patrzył na to wszystko dopóki Dahla nie przesłonił sobą widoku. Stary wojownik dobył najlepszy ze swoich noży, chwycił ramię towarzysza i wprawnie naznaczył skórę płytkim cięciem. Świeża rana nabiegła krwią, a Ravi poczuł przypływ wyczekiwanej ulgi. Później wetrze w nacięcie popiół i będzie tak robił dopóki księżyc się nie odmieni, żeby blizna urosła, jak pozostałe, wyraźna i gruba. Później... Teraz Dahla uniósł jego ramię i z gardeł ludzi gruchnął hymn zwycięstwa, a w nim jedno słowo:
WWW– Ravi, Ravi, Ravi!
WWWOkrzyk na chwilę obudził pogrążoną w nocy puszczę i zdawało się, że płynie w głąb kniei powtarzany nawet przez drzewa.
WWW– Ravi, Ravi, Ravi!
WWWWięźniowie z Dolin pod naporem hałasu skulili się w sobie. Tylko mężczyzna w zniszczonej tunice nie spuścił wzroku. Jego wypukłe, szeroko otwarte oczy, patrzyły na młodego wojownika dziwnie nieruchomo i chciwie.
WWWAle Ravi nie zwrócił na to większej uwagi – nic nie upaja bardziej od zwycięstwa.
"Kiedy autor powiada, że pracował w porywie natchnienia, kłamie." Umberto Eco
Więcej niż zło /powieść/
Miłek z Czarnego Lasu /film/

Na noże (fragment powieści)

2
Wycie. Ciche, żałosne wycie skradało się gdzieś od strony Dolin,
rany...
Wycie z założenia jest głośne. I może się "rozlegac", nie skradać, dziwna taka personifikacja dzwieku, no i skradanie jest ciche.

Wycie. Ciche, żałosne wycie skradało się gdzieś od strony Dolin, aż nagle rozbrzmiało w puszczy, przenikliwie i z bliska, wyrywając z płytkiego snu.
jak coś się wydziera, "wyje", to słychać i koniec.
Łeeee, nie podoba mi sie.
Wojownicy byli na nogach, jeszcze zanim wrzask urwał się jak ryk jelenia, któremu podcięto gardło.
dźwięk. Wrzask to nie wycie.
Jelenie, ktorym odcina się gardła nie rycza. Rycza jak mają okres godowy.

Idę z kopalni.
Sporo tu roboty będzie z weryfka, chyba, że nav wpadnie i zaora lakoniczne.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Na noże (fragment powieści)

3
Jest napięcie, jest opowieść która może zaciekawić czytelnika. Ale widać też błędy techniczne jak ten z wyciem. Konkludując: trza pracować, ale chyba warto :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Na noże (fragment powieści)

4
Aktegev, ja tak trochę bardziej ogólnie.
Jest w tym fragmencie sporo takich niezręczności językowych, których należałoby się pozbyć. Ta ze skradającym się wyciem jest
chyba najbardziej symptomatyczna. Myślę, że korzystanie ze standardowych związków frazeologicznych ma jednak swój sens, gdyż one, chociaż takie niby pospolite, często bardzo dobrze oddają istotę zjawisk. Dlatego wycie mogłoby po prostu "dobiegać" czy "nieść się" bez żadnej szkody dla oryginalności stylu autorki :) Akurat "skradanie się" i "wycie" nie mają ze sobą punktów wspólnych (skradaniu się mogą towarzyszyć rozmaite dźwięki, ale jednak nie takie), więc przenośnia zbudowana na ich zestawieniu nie zadziała. Tak to bywa z tym wychodzeniem poza utarte skojarzenia.
Aktegev pisze: Do tego wojownicy w żelaznych koszulach, żołnierze, znów przestaną tak chętnie na brzęk krążków odwracać głowy i udawać, że w pobliżu osad oraz dróg nie widzą śniadych twarzy i błyskających czerwienią spojrzeń.
A tu jest kłopot z nadmiarem. "Wojowników w żelaznych koszulach" bym usunęła, bo ich wygląd nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia, dodałabym natomiast "żołnierze strzegący dróg", gdyż chyba taką funkcję tutaj pełnią (jak wiadomo, role żołnierzy mogą być rozmaite, nie zawsze pozytywne, więc należałoby to uściślić). Dalej się pogubiłam: czy te "śniade twarze i błyskające czerwienią spojrzenia" to członkowie plemienia Raviego? Czy oni muszą przekupywać żołnierzy, żeby wejść do osad ludzi z Dolin? Przy tym, prowadzisz właśnie narrację z punktu widzenia Raviego i to byłoby dosyć dziwne, gdyby on myślał o sobie samym i swoich współplemieńcach w sposób tak skomplikowany, niczym całkowicie zewnętrzny, obcy obserwator.
Aktegev pisze: placki pieczone na rozgrzanym kamieniu. Wstrętne, bez zapachu i smaku, rozpływające się w ustach jak błoto, lecz zapełniające brzuch,
Akurat idiom "rozpływać się w ustach" ma znaczenie pozytywne i kojarzy się z przyjemnością jedzenia i wyrafinowaniem, więc tu potrzeba by czegoś innego.
Aktegev pisze: Krótką chwilę widział słabo, gdyż dzień całkiem już zgasł, potem oczy oswoiły mrok.
A długą chwilę widział mocno? Poza tym, to raczej oczy mogą oswoić się z mrokiem, albo przywyknąć do mroku. Zresztą, wyrzuciłabym całe to zdanie, bo i tak jest bez znaczenia.
Aktegev pisze: Gnańcy też sięgnęli rękoma w pobliże broni.
To znaczy: gdzie sięgnęli? Nie wystarczyłoby, że po broń?
Aktegev pisze: Okaleczone ramię upada jak kłoda wzbijając pył,
Upadłoby, gdyby było odcięte całkowicie, a nie tylko okaleczone. A tak, chyba po prostu opadło.
Aktegev pisze: Gnaniec w lot dostrzega ten błąd a w nim swoją szansę. Błyska uśmieszek wszystkich zębów i przeciwnik rusza z impetem.
No i znowu czegoś jest tu za dużo. Gnaniec, uśmieszek wszystkich zębów i przeciwnik, to trzy podmioty zaangażowane w akcję. Zdaje się, że chodziło o jednego gnańca, który uśmiechnął się (pokazał w uśmiechu wszystkie zęby) i ruszył z impetem.

Nie będę robiła dalszej łapanki. Po lekturze tego fragmentu najbardziej zastanawia mnie jedna sprawa: szczegółowość opisów. Bardzo starannie rejestrujesz każdy gest swoich bohaterów, każdy grymas twarzy, każdą emocję. Często coś przypominasz, jakbyś nie ufała czytelnikowi, że zapamięta, o czym pisałaś (np. że Ravi czuł się upokorzony i zawstydzony). Szczegółowość opisu nie jest jednak równoznaczna z jego obrazowością i sugestywnością. Z czasem może stać się obciążeniem tekstu i nużyć czytelnika, przytłoczonego mnóstwem drobiazgów. Szkoda byłoby, gdyż widać, że dobrze się czujesz w tej rzeczywistości, którą wymyśliłaś. Kontrast młodego zapaleńca i jego starszego, powściągliwego towarzysza nie jest może szczególnie oryginalny, lecz się sprawdza :D Opowiadana historia ma zaplecze, ma tło. Natomiast nie każdy gest i nie każde splunięcie bohatera są istotne. Mam wrażenie, że pewna selekcja by się tutaj przydała.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Na noże (fragment powieści)

5
Ewelin, kilka drobnych spostrzeżenień. Nie bierz na poważnie, bo jestem ostatnią osobą na tym portalu, która może tekst poprawiać:)
Aktegev pisze:Ścieżek
W całym opowiadaniu masz ścieżek z dużej, dlaczego?
Aktegev pisze:Psom urosły brzuchy
Szybko tyją, wiem, że to metafora, ale:)
Aktegev pisze:na brzęczące krążki.
Jak złoto, to wydaje mi się że lepiej napisać wprost. Lub monety. Przekombinowane. Oni nie są ufokami, czytelnik też. Dalej też masz o brzęczących krążkach.
Aktegev pisze:wilgotne dłonie wytarł w nowiutką zamszową kamizelkę z jeleniej skóry, sprawioną na wymiar w Dolinach.
To jest to przegadanie o którym wspomniała Rubia.
Aktegev pisze:błyskających czerwienią spojrzeń.
Jest ok. Tylko, że to są ludzie. Chyba, że nie.
Aktegev pisze:Ravi splunął, przydeptał ślinę, wkładając w to niepotrzebną siłę.
Czy potrzebna uwaga? Chyba że stracił na tym - 10 do siły;)
Aktegev pisze: Wyśmienite warunki do ataku. Do ataku, który nie miał nastąpić.
Nie wiem czy to jest dobry zabieg, później wychodzi to w tekście.
Aktegev pisze:Ravi znów zaklął, ponownie strzyknął śliną.
Nie za czesto pluje? I czy to istotne?
Aktegev pisze:Najchętniej poprowadziłby natarcie, z ukrycia lub nie, w nocy bądź w dzień
Dziwnie tu.
Aktegev pisze:tfu!
:)
Aktegev pisze:, albo lepiej, na ich gardłach stępić gniew.
Podoba się dla mnie:)
Aktegev pisze:rzadziej już walczył w płomieniach
Może z dużej, bo obrzęd, żeby nie było, że w płomieniach dosłownie...
Aktegev pisze:Wleką się!
Za chwilę masz
Aktegev pisze: wloką za sobą,
Aktegev pisze:wciąż żywi – stwierdził bez emocji
Mieli wlec trupy?
Aktegev pisze:Woda w strumieniu raz jeszcze zachlupotała, zabulgotała i ucichła.
Woda ucichła.
Aktegev pisze:Cóż, tamci nie mieli oczu dobrych do nocy,
Oczy dobre do nocy.
Aktegev pisze:żadna im różnica zabić o jednego bezbronnego czy kobietę więcej.
Jaka różnica w zwiazanym bezbronnym a kobietą? (też związaną)
Aktegev pisze:lecz ich krew nic nam teraz nie da, poza nakarmieniem własnej dumy. Życie ludzi z Dolin nakarmi nasze żony i dzieci.
Pora karmienia;) ×2
Aktegev pisze:– Pogięło cie?!
Trochę młodzieżowo - gimnazjalne.
Aktegev pisze:Ravi do końca narady nie pisnął słówkiem.
Było nie było - wojownik. Może lepiej żeby nie piszczał.
Aktegev pisze:Całą pierś i szyję gnańca pokrywały znaki z blizn. Kanciaste, gęste, dziwne.
Dziwne blizny.
Aktegev pisze:Za to gnaniec znów pokazał dziurę w zębach i oznajmił
Czy ta dziura w zębie jest aż tak istotna? Wcześniej już o niej napisałaś. Poźniej też masz stomatologiczny przegląd.
Aktegev pisze: Gnańcy też sięgnęli rękoma w pobliże broni.
No przecież nie nogami;)
Aktegev pisze:I wszyscy gapili się na Raviego jak sroka w gnat.
Jak szpak w p...;) Swojskie. Zrezygnuj ze tej sroki bo osłabia napięcie.
Aktegev pisze:Ravi dźwignął się powoli, najpierw na łokcie, potem na kolana. Słyszał ogłuszający łomot krwi
Łomot krwi.
Aktegev pisze:zamiast wsadzić ostrze głęboko, aż do samych kości.
Kości nie są głęboko.
Aktegev pisze:W dole czeka na niego gąszcz pokrzyw, niemal znów czuje na skórze ich piekący jad,
Jad pokrzyw.
Aktegev pisze:uśmiech nadal się wydłuża w stronę ucha
Wydłuża.
Aktegev pisze:niecierpliwie marszczy brwi,

Aktegev pisze: by jednym pchnięciem za kość przynieść śmierć.

Aktegev pisze:Szybką śmierć, łaskawą śmierć dla wojownika, który walczył dzielnie, ale uległ lepszemu.
Skoro przegrał to nie z gorszym:)
Aktegev pisze:Kiedy prawie bezwładne ciało rozgarnia żar
Aktegev pisze: Ravi wzruszył ramionami, tupnął, ponaglając gnańców do ucieczki.
Musi tupać? Nie...

Na noże (fragment powieści)

6
A mi się tam "ciche, żałosne wycie" podoba się. Czepiacie się. Czasem, gdy kobieta szczytuje, można by rzec; albo porównać to właśnie do cichego, żałosnego wycia... Przecinek tu, przecinek tam.

[size=85][color=green]Added in 1 hour 27 minutes 13 seconds:[/color][/size]
@Ravva Jak Tobie wyjnę do ucha, będziesz miała wtedy głośne wycie. Będąc dalej o kilometr, wyjąc do księżyca sprawię jedynie, że usłyszysz ów sporne "ciche wycie", przybierające na sile w miarę, kiedy będę się skradał do ciebie. :P

Na noże (fragment powieści)

7
Dziękuję Wam za komentarze :)
Fragment z wyciem będzie musiał zostać całkowicie przerobiony - raz, że błędy, a dwa dziś już wiem, że w tej formie nie pasuje do całej opowieści.
brat_ruina pisze: W całym opowiadaniu masz ścieżek z dużej, dlaczego?
Uznałam (być może błędnie), że ponieważ nie są to trasy prowadzące po ziemi, należy to jakoś rozróżnić.
brat_ruina pisze:
Aktegev pisze:błyskających czerwienią spojrzeń.
Jest ok. Tylko, że to są ludzie. Chyba, że nie.
Tak, to są ludzie, ale trochę się jednak od nas, znaczy ludzi z Dolin różnią :) Ogólnym problemem w tym rozdziale jest dla mnie opisanie dzikusów oczami bohatera-narratora, który jest jednym z nich.
"Kiedy autor powiada, że pracował w porywie natchnienia, kłamie." Umberto Eco
Więcej niż zło /powieść/
Miłek z Czarnego Lasu /film/

Na noże (fragment powieści)

9
Przeczytałem, klimat w rodzaju western to nie dla mnie, może akurat w tym fragmencie za mało fantasy, ale jak zaczęli się bić to nawet się zaczytałem. Jednak jeśli w dalszym fragmencie (jeśli jakiś wrzucisz) nie będzie wróżek, to omijam :). Błędy już Ci ładnie pokazali, więc chciałem podzielić się tylko ogólną opinią.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”