
„Krew żyjących, jest najlepszym nawozem dla ziaren nowego”.
Dziesiątki kilometrów od morza, w głębi Ultima Thule, zaczynała się zima. Co prawda śnieg nie prószył jeszcze z nieba, ale wszelkie znaki w świecie przyrody przepowiadały opad. Słońce niezwykle szybko znikło za horyzontem. Póki zachód mienił się w czerwieni, było jeszcze coś widać, ale później wszystko okrył mrok. Zimny wiatr hulał po lekko porośniętym karłowatymi krzakami i trawskiem pustkowiu, jak przeciągi w nawiedzonym domu. Zawodził i gwizdał, niósł też ze sobą echo eksplozji odległego gejzeru.
Mimo środowiska równie nieprzyjaznego jak szczyty Himalajów, ktoś uparcie przemierzał ciemność.
Patrick nie potrzebował światła, wiedział gdzie idzie. Drogę wskazywała mu siła płynąca z bliskiego już Eonu. Nie musiał się specjalnie skupiać, by ją wyczuć. Warunkiem było bycie człowiekiem. Prawdziwym człowiekiem, a nie humanoidem.
Grube ubranie i uszanka na głowie zapewniały mu ciepło, chociaż daleko było tej garderobie do miana wygodnej. Nic go jednak tak nie denerwowało jak dwa pasy na obu ramionach, krępujące swobodne ruchy rąk. Na jednym miał zawieszony karabin wyborowy TRG, którego wylot lufy z każdym krokiem uderzał go w tył głowy, a na drugim karabinek automatyczny. Ta pierwszą broń planował porzucić, kiedy tylko zejdzie z otwartej przestrzeni, za dużo z nią problemu. Ale teraz szczególnie liczył na jej celownik noktowizyjny.
Po przejściu chyba z dwóch kilometrów siła Eonu była już bardzo wyraźna. Zbliża się. Wkrótce Patrick dostrzegł majaczące przed nim światła. Wziął do ręki karabin i przez lunetę dostrzegł, ogromny czarny kształt ukryty w ciemnościach. Masywny i zwarty blok. Twierdza Addal Wolf, tak ją sobie nazwali. Siedziba przyszłych władców Ziemi. To tam Eon łączy się z naszym pieprzonym światem. Nie spodziewają się mnie, pomyślał Patrick i zaśmiał się nieprzyjemnie. Wziął głęboki oddech i docisnął do piersi wisiorek, jaki trzymał mu się na szyi. Był to coś jakby krzyż, z długą i ukośną belka poprzeczną, której dwa końce zaginały się pod małym kątem na kształt zygzaku.
W tym momencie, na tej zimnej pustyni w Ultima Thule, kilkaset metrów od twierdzy Addal Wolf, do boku Patricka przystąpił Fenrir.
- śmiało sobie poczynasz, człowieku. – Wydobyło się z jego uzębionej paszczy.
Patrick nie odpowiedział.
- Co zamierzasz zrobić? Wejść tam i ich wszystkich wystrzelać? Sam?
- Jest to jedna z alternatyw, wilku. Nie potrzebuję armii, żeby utopić wrogów we krwi.
Nie patrzył na Fenrira. Nadal szedł przed siebie.
- Aż taki jesteś zaciekły, aż tak pragniesz ich zniszczyć?
- żeby było jasne, wilku. To co robię, robię tylko i wyłącznie dla siebie. A jeśli przy okazji zbawię lub zniszczę świat- to mnie nie obchodzi.
- Doceniam to. Niezwykle trudno jest służyć sobie. Ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, co możesz zdziałać, a czego nie zmienisz?
Patrick przez chwilę milczał. Zwolnił odrobinę, by wyrównać oddech. Nie był zbyt zadowolony z towarzystwa Fenrira.
- Eon – mówił wilk – się zamknie, nie powstrzymasz tego. A kiedy Eon się zamyka, cywilizacja upada, a na jej gruzach powstaje nowa, znacznie potężniejsza. Od ciebie zależy, jaki będzie ten nowy świat. Wolny czy zniewolony. Twoi wrogowie chcą przejąć w tym świecie władzę, ty im musisz przeszkodzić.
- A świat może być całkowicie wolny? Czy to co mówisz, nie jest utopią?
- Jest, póki istnieją bogowie, Bóg. W dziejach było już wiele postaci, mniej lub bardziej nadprzyrodzonych, takich jak Hitler, Chrystus, Mahomet, którzy narzucali tyranię. Wszystkie te osoby miały jedną wspólna cechę- chęć stłumienia indywidualizmu, stworzenie z ludzi stada baranów podążających za przywódcą. My musimy teraz sprawić, by po Końcu coś takiego się nie powtórzyło.
- Po Końcu nic nie będzie, wilku.
- Nie rozumiesz! – Fenrir podniósł głos. – Ragnarok, apokalipsa nie jest końcem świata, ale wszelkich bogów. Gdy ich nie będzie, powstanie ziemia dużo piękniejsza od tej, wreszcie wolna. Pomyśl, jakby było wspaniale, gdyby ta kopuła nad nami, którą nazywacie Niebem, nagle pękła. Nic by nas już nie wstrzymywało.
- Faktem jest, że nie chciałbym iść do Nieba.
- Chciałbyś powrócić?
Patrick wzruszył ramionami.
- życie to rosyjska ruletka... Gdybym się miał urodzić w zdychającej z głodu afrykańskiej rodzinie... Lepiej przepaść w niebycie.
- Widzisz ile z tego jest problemów? Wniosek jest jeden: Bogów trzeba zabijać. Gdy oni odejdą, powstanie cywilizacja bez podziałów, państw, ras, bez złudnych wartości. Tylko człowiek się będzie liczył. Każdy.
- Wiesz wilku, lubię cię. Jesteś potworem, a płynie z ciebie niezaprzeczalne dobro.
- Nie ma Dobra i Zła. Są tylko przyjaciele i wrogowie. Jednych kochasz, drugich niszczysz. Jednak jeśli już chcesz rozpatrywać w takich kategoriach, to źli są ci, ziemscy i nieziemscy bogowie. Dobro zaś, to tacy, którzy spod ich władzy są wyzwoleni. Jak Ja i Ty.
- Pięknie mówisz, wilku, szkoda tylko że ja nie jestem idealistą.
- Ależ jesteś. Ty jesteś dla siebie ideałem, wzorcem, skarbnicą dobrych rad.
Patrick zatrzymał się i po raz pierwszy spojrzał na Fenrira. Dziwne, zwykle wydawał się większy.
Wilk patrzył błękitnymi oczami na medalion na jego szyi.
- Eihwaz – wycharczał – symbol cisu, wiecznie zielonego drzewa. Tę roślinę czciły dawne ludy, bo z niej wyrabiali łuki. Ten znak będzie cię chronił.
- W jaki sposób – Patrick rzucił podejrzliwe spojrzenie. – Nie wierzę w czary, rodem z cygańskiego straganu. Myślisz, że wisiorek przeciwstawi się magii Eonu?
- Nie wisiorek, ale ty. Umówmy się, że za każdym razem jak na niego zerkniesz, przypomnisz sobie ile możesz zdziałać.
Patrick dotknął medalionu. W wypolerowanej powierzchni dostrzegł swoje odbicie.
- Tak długo szukałem ideału, a on cały czas był we mnie – wyszeptał. Chyba nawet Fenrir tego nie słyszał, bo wiatr skutecznie tłumił dźwięki.
Twierdza Addal Wolf była już o krok. Ogromny budynek, pełen nieznanego. Wszystkie łańcuchy jakie oplatają świat, tu miały początek.
Patrick wyrwał się z zamyślenia. Trzeba działać.
- Będą cię strzegli moi bracia. – Cicho powiedział Fenrir. – Za dnia Hati, w nocy Skoll. Pamiętaj, bądź wilkiem, nie owcą.
Odwrócił się i bezszelestnie pognał w ciemność.
Pocisk eksplodował przy uderzeniu w ziemię, niedaleko nóg Patricka. Grube ubranie, na szczęście, zatrzymało odłamki. Zaraz po tym padł drugi strzał, być może trafiłby chłopaka, gdyby ten nie zareagował na pierwszy jak sarna na szczekanie myśliwskich hartów. Rzucił się do biegu, domyślając się po huku, że strzela do niego snajper. Musi mieć noktowizor, za ciemno, żeby go dostrzegł przez zwykłą lunetę. Grzmotnęło jeszcze raz i Patrick prawie nadział się na kulę.
Cudownym zrządzeniem losu (albo Fenrira) płaska równina w jednym maluteńkim miejscu unosiła się na kilkadziesiąt centymetrów w górę, tworzą fałdę, coś jakby nasyp. Patrick rzucił się na brzuch za tą osłonę, choć jego dwa karabiny wcale mu nie zwiększały komfortu. Przylgnął do ziemi, jakby chciał się rozpłaszczyć jak naleśnik i sięgnął po snajperkę. Strzały wroga tymczasem ucichły.
Bardzo ostrożnie położył lufę na szczycie maleńkiego wzniesienia. Zdjął z okularów lunety osłony i już po chwili obserwował okolicę w zielonym kolorze noktowizora. Na razie widział przed sobą czarną kilkunastopiętrową bryłę, przypominającą bunkier, tyle że zbudowany na powierzchni.
Twierdza Addal Wolf była potężna, ale ze względu na zwartą i nie urozmaiconą budowę wydawała się mało imponująca.
Patrick przez lunetę uważnie wyszukiwał wrogiego strzelca. Frontowa ściana była oszklona, wszystkie szyby całe, pomieszczenia za nimi pogrążone w mroku. żadnych balkonów, żadnych otwartych okien. Pokierował lufę w górę. Bez żadnych gwałtownych ruchów. Musi być na dachu.
Przez chwilę przesuwał broń to w prawo, to w lewo, w końcu coś dostrzegł nad krawędzią, blisko wschodniej ściany: wystający pręt, chyba lufa. Pręt, zwrócony w dół, poruszał się płynnie, szukał celu.
Patrick poczekał, aż w pole widzenie wejdzie głowa strzelca.
I wtedy, gdy broń skierowała się w stronę jego osłony, tuż za lunetą powiła się twarz snajpera. By skierować broń bardziej w dół, musiał się widocznie podnieść ciut w górę. I tu był jego błąd. Karabin Patricka wystrzelił, a głowa tamtego strzelca odskoczyła w tył. Jego karabin spadł w dół.
Jak Patrick się za moment przekonał, była to broń doprawdy ogromna. Jeden z tych potworków, których to używa się do niszczenia optyki armaty w czołgach. Patrząc na szeroką lufę zakończoną hamulcem odrzutu, Patrick zadał sobie, że nawet draśnięcia by nie przeżył.
Mocny karabin, luneta się oczywiście roztrzaskała, ale giwera nadal w całości. Zostawił obok niej swoją snajperkę, już niepotrzebną i udał się na poszukiwanie wejścia do twierdzy.
Addal Wolf była prawie pusta. Paru uzbrojonych kolesi pewnie jest w środku (z czego tego na dachu miał już z głowy) no i on. Bóg. A może Bogowie. Jest jeszcze zamykający się Eon. I coś więcej. Fenrir o tym nie wiedział. W środku była dziewczyna Patricka. Choć „dziewczyna” to mało powiedziane. Tam był przyjaciel, z którym razem cierpiał. Po części również dla niej tutaj był.
Nie dać się zabić, powtarzał w myślach, przeżyć. Co mu przyjdzie z poświęcania się dla nowego świata „bez bogów”, skoro nie będzie mógł w tym świecie żyć? Dosyć już było w historii altruistów, którzy zdechli i nic nie zmienili.
Wejść tam, znaleźć Ją i wyjść. Przy okazji wymordować wszystkich, którzy staną na drodze.
Tylko jego i jej życie będzie się liczyć. Reszta nie będzie nic warta.
Znalazł niewielkie boczne wejście. Wysadzone. Ostatnie strzelaniny w twierdzy mocno ją uszkodziły. Niestety nie zniszczyły.
Zdjął z ramienia karabinek i odbezpieczył. Spojrzał przez wejście w labirynt metalowych ścian, skomplikowany niczym połączenia neuronów w mózgu.
Przeznaczenie Bogów. śmierć.
Uśmiechnął się niemiło.
- Nadchodzi era mordu i burzy.