Siedzę w szafie

1
Siedzę w szafie.



1



Siedzę w szafie. Ciemnej, ciasnej klitce. Strasznie tu śmierdzi starymi rzeczami i stęchlizną. Nieważne, nieważne... Muszę tylko przeczekać to, co się tam rozpętało. Telefon nadal nie działa. Cholerny złom, wart prawie połowę mojej miesięcznej pensji wisi, bezużyteczny, na markowej smyczy,która pije mnie w szyję. ładny prezent mi sprawiłeś synu. Jak już, wolałbym dostać taki, który dzwoni, kiedy istnieje taka potrzeba. Czyli na przykład teraz. Jak mogłem się wpakować w taką kaszanę?!





Gdyby ktoś, jeszcze kilka miesięcy temu, powiedział, że ni stąd ni zowąd rzucę posadę w "Szmaragdowym Pałacu" i podejmę pracę jako opiekun starszej pani, popukałbym się w głowę i kazał oszołomowi spieprzać. Kimkolwiek byłaby ta osoba, teraz należałyby jej się przeprosiny.

Zrobiłem to. Tak, ja - spokojny, ustatkowany człowiek, pewnego dnia zdobyłem się na coś, na co wielu nigdy się nie odważy. Zbluzgałem szefa.

To nawet nie przypominało kłótni - w jednej chwili puściły mi nerwy.

Nie zdarzyło się wcześniej, żebym przeciwstawił się Kowalsky'emu. Nawet nie pisnąłem słówka o podwyżce, o zakresie obowiązków, których miałem zbyt wiele. Mój zwierzchnik nie był tyranem. Był upierdliwym dupkiem, gnidą. Czepiał się dla samego czepiania. Marudził, bo lubił. A największą radość sprawiało mu udowadnianie swoich racji i utrudnianie życia pracownikom.

Nie jeden raz miałem ochotę strzelić szefowi w mordę i porządnie

mu nawymyślać. Tak, to było moje marzenie.



Częściowo ziściło się, kiedy ten stary buc przyszedł do mnie po nocnej zmianie i oburzony poinformował mnie, że "nic nie robię".

Byłem naprawdę zmęczony. Po takiej nocce, jaką miałem za sobą,

każdy padłby na pysk. Oka nie zmróżyłem. A wszystko przez to, że pozwoliłem kilku dwudziestolatkom urządzić próbę muzyczną w sali konferencyjnej. Nie było innych gości na obiekcie a ja stwierdziłem,

że nie mam nic przeciwko; idiota.



Rzępolili do upadłego, co pół godziny zamawiali piwo w barze. Na moje nieszczęście chłopaki rozkręcili się, porzucili pierwotny plan szlifowania

własnego utworu - urządzili sobie prawdziwy koncert. Głęboko żałowałem własnej głupoty. Nie wiedziałem, że młodzież potrafi wlać w siebie tyle

piwa ani że nadejdzie w moim życiu moment, w którym znienawidzę dźwięk gitary elektrycznej.



Mniej więcej o czwartej nad ranem ucichły ostatnie akordy "Niepokonanych" Perfectu. I jak na złość, słowa piosenki kołysały się w mojej głowie,

uczepiły się akurat wtedy, kiedy miałem ochotę...



"... Ze sceny zejść...". Zrozumiałem, jak bardzo nienawidzę tej roboty. I perkusistów.



Muzycy spali do dziesiątej, zjedli śniadanie i opuścili hotel, robiąc wokół siebie straszny harmider. Mam nadzieję, że mieli kaca,

nawet nie zostawili napiwku.

Hotel był pusty, zegar powoli odliczał minuty do końca zmiany. łyknąłem dwie tabletki przeciwbólowe i delektowałem się ciszą.

Oczy piekły mnie jak jasna cholera, czułem jak puchną powieki - nie da się przyzwyczaić do zmęczenia. Nawet po siedemnastu latach.

I wtedy przyszedł on, Janusz Kowalsky.

Szef, zwierzchnik, boss. Pan i władca mój, oczywiście w jego własnym mniemaniu. Nigdy mnie nie doceniał. Ani mojego czasu, ani wkładu pracy

w prestiż firmy. Niby po co zapisałem się na kurs niemieckiego? Niby po co układałem grafiki tak, żeby nie było buntu wśród zmienników? Wszystko robiłem ja. Inni obijali się, ile wlezie.

Zakichane małolaty. Praca to praca, trzeba ją szanować.

Przepraszam, że nie jestem słodką blondynką, która w zeszłym miesiącu skończyła szkołę hotelarską.

Niech pan wybaczy, że nie można mnie obmacać, nawet wzrokiem.

Proszę nie mieć mi za złe, że jestem najlepszym pracownikiem i marzy mi się podwyżka. Pański uniżony sługa, Przemysław Rak.



- Witam, witam. Co, panie Przemku? Odpoczywamy? Hem... Nic nie ma pan do roboty? - zapytał z idiotycznym, amerykańskim akcentem ( tak bardzo przeze mnie znienawidzonym ).

- Ostatni goście wyszli przed chwilą. Pani Lidka sprząta siódemkę, Kaśka ósemkę. Pościel wyjechała do pralni wczoraj. Prasa czeka na pana biurku. -

wyrecytowałem.

- I co? Naprawdę nie ma pan co robić? Niemożliwe...

On marudził a we mnie kotłował się gniew. Opanowało mnie dziwne uczucie, jakbym stał się metalową konstrukcją, z której odpadają kolejne części.



Zamiast amerykańskiego akcentu szefa słyszałem zgrzyt metalu,

huk roztrzaskujących się o ziemię odłamków.

"Tracę rozum" - przemknęło mi przez głowę. Opanowałem się i zważając na każde słowo, grzecznie odpowiedziałem:

- Butelki i makulatura posegregowane, Kaśka wczoraj wymyła okna... - Choć siliłem się na spokój, moje dłonie odmówiły posłuszeństwa. Drżały, napędzane adrenaliną, ukryte za plecami.

- To niech pan nie stoi jak ten debil, proszę chociaż wziąć gazetę i powybijać muchy, panie Przemku. - prychnął - na recepcji zawsze jest zajęcie.



I właśnie w tym momencie nie wytrzymałem. Jak można tak traktować człowieka?! No jak, do ciężkiej cholery?! Po tylu latach uczciwej pracy,

przy tak niskich zarobkach?!

Nie, nie mogłem. Coś we mnie pękło. Metalowa konstrukcja runęła jak domek z kart.

- Pierdol się - wypaliłem.

Serce waliło mi jak oszalałe. Nie rozumiałem skąd ta odwaga, tak nagle, po tylu latach. Nieważne, spodobało mi się to szaleństwo.



Kowalsky poczerwieniał na twarzy, otworzył szeroko usta i wpatrywał się we mnie osłupiały.

Wtedy ja złapałem za kurtkę, kopniakiem otworzyłem wahadłowe drzwi hotelu i beznamiętnie rzuciłem w jego stronę.

- Proszę przejąć moją zmianę, panie Januszu. Zwalniam się. - wycedziłem bezczelnie.





Tamtego dnia, kiedy w tak dziwny sposób zakończyłem karierę recepcjonisty, zdarzyło się coś jeszcze.

Coś równie niezwykłego. Rzecz z gatunku tych, które nie mają prawa zaistnieć. Otóż w godzinę po hotelowym incydencie znalazłem drugą pracę. Niemożliwe, prawda? Takie rzeczy się nie zdarzają zwykłym śmiertelnikom.

Gdybym wiedział, jaki obrót przybiorą zdarzenia, poszedłbym prosto do domu.



Nie miałem pomysłu co z sobą zrobić. Postanowiłem połazić trochę po mieście - tak, żeby poczuć się jak normalny człowiek. Nawet bałem się pomyśleć, co powie na to moja żona.

Powiedzieć jej prawdę? - rozważałem - I nad czym się zastanawiasz, debilu? Wyśpiewasz wszystko, zanim pomyślisz o kłamstwie. I co będziesz teraz

robił? Przez siedemnaście lat wydawałeś klucze i zamawiałeś taksówki.

Z resztą, kto przyjmie do pracy czterdziestolatka, który zna się tylko

na hotelarstwie?



Nie chcę pracować w tej branży, mam tego dosyć. A daj sobie spokój człowieku, olej to.

Nie myśl... O, księgarnia. Miałem zajrzeć już dawno, kupić nowego Cobena.



Poszperałem trochę w księgarni, jednak nie znalazłem książki, której szukałem. Pośliniłem się też przed wystawą sklepu komputerowego na cuda

techniki.

Kiedyś kupię ten płaski monitor - postanowiłem. Ta, jesteś bezrobotny.

O, radiowa myszka. Ej, fajne to. 50 zł? Mariola mnie zakatrupi...



Smakowałem realność tej sytuacji. Zadowolony z siebie wyszedłem ze sklepu, trzymając pod pachą pudełko z nową zabawką.

Kiedy tylko poczułem, że moje nogi przestały drżeć jak galareta, postanowiłem iść do domu. Jednak coś mnie powstrzymało. Zauważyłem, że drobna kobieta próbuje wtaszczyć do klatki schodowej złożony wózek inwalidzki. Szło jej to raczej mozolnie, więc ja - z zamiłowania gentleman,

zaproponowałem pomoc.

Przytrzymałem ciężkie, "samozamykające się " drzwi i wniosłem nieszczęsny wózek na czwarte piętro.

Babka obsypała mnie "achami" i "ochami" i jeszcze mało brakło, bym nie został wycałowany z tej wdzięczności.

Trochę się speszyłem. Kiedy ostatni raz rozmawiałem z nieznajomą kobietą, która nie była gościem w hotelu? Oj, nie przypominam sobie.

Jakby dziwnych sytuacji było mało, na korytarzu pojawił się jej mąż. Do chuderlaków nie należał a kiedy go zobaczyłem, aż mi się zakotłowało w żołądku. Ze strachu oczywiście. Lecz zanim zdążył spopielić mnie spojrzeniem, kobieta wyszczebiotała :

- Wiesz Maciek, jakie to ciężkie? To, to - O, to - Wskazała wózek. Nawet westchnęła ciężko, na potwierdzenie swoich słów. Zupełnie, jakby ona go dźwigała.

- To może pan pomoże jeszcze wnieść go do środka? - Nie byłem pewien czy dryblas żartuje, czy mówi poważnie. Zgłupiałem.

I dopiero wtedy zauważyłem , że coś z nim nie tak, lewa ręka zwisała bezwładnie wzdłuż ciała. Gość jest sparaliżowany - zrozumiałem. Nie było

odwrotu - z uprzejmym uśmiechem na gębie przeniosłem wózek przez próg.



Małżeństwo zaproponowało mi kawę. W normalnych okolicznościach odmówiłbym, ale tego dnia nic nie było zwyczajne. Nikt, kogo znałem zaledwie parę minut, nigdy nie zachowywał się wobec mnie tak naturalnie, jak oni. Krakowiakowie. Maciej i Halina.

Usiedliśmy w ładnym, stylowym salonie i nim się zorientowałem, przegadaliśmy prawie godzinę. Nawet dokładnie nie pamiętam o czym.

Zdziwiła mnie ich otwartość - ot tak zaprosili nieznajomego do domu. Mogłem być przecież zboczeńcem, psychopatą czy antychrystem.

Ale co tam, każdy ma inne postrzeganie obcych a oni byli bardzo bezpośredni i przyjaźni.

On, misiowatej postury - czerep ogolony na jeżyka, południowy typ karnacji; na pierwszy rzut oka facet sprawiał trochę niepokojące wrażenie.

Od razu pomyślałem "Jak by mi taki przylutował...". Pozory, jak zazwyczaj to bywa, okazały się fałszywe. Osobowość Macieja można przedstawić w

jednym zdaniu : owieczka w ciele wilka.

Ona, jak już wspomniałem - drobna, wręcz wychudła i szczerze mówiąc brzydka. Przesadnie wymalowana i trajkocząca jak karabin maszynowy.



Zabawna para, pomyślałem wtedy.

Głupio było mi zapytać o ten wózek inwalidzki, przecież taki sprzęt nie zwiastuje niczego dobrego. W pewnym momencie sprawa sama się wyjaśniła.

Okazało się, że Krakowiakowie opiekują się babcią, czyli mamą Haliny.



- Widzi pan, na nikim nie można polegać. Przysłali nam wczoraj z pośredniaka dziewuchę do pomocy. Dzisiaj już nie przyszła. Zgarnęła stówkę i już odechciało jej się pracować. - westchnął Maciej.

Miał też wadę wymowy lub taki głupi nawyk - Kiedy kończył mówić,

wydawał z siebie "tse". Dziwne i wkurzające. Musiałem się skupić,

żeby nie zwracać na to uwagi.

Odchrząknąłem.

- Mam rozumieć, że za jeden dzień pracy dostała sto złotych? Nie sądzicie, że to za dużo?

Halina i Maciej wymienili spojrzenia.

- Wiesz, babcia tak zadecydowała. Powiedziała nam, że za dobre uczynki należy się odpowiednia zapłata. Ona jest starej daty, robi tak, jak sobie

wymyśli. - wytłumaczyła Halina.

Po krótkim namyśle dodała:

- Uparta jest jak osioł. Z resztą, to ona płaci, my praktycznie nie mamy nic do gadania. A co? Na starość niech sobie wydziwia.



W głowie zaświtała mi pewna myśl.

- Ale do opieki nad starszą osobą to potrzebne są jakieś kwalifikacje, nie? - starałem się ukryć nutkę nadziei, która i tak zadźwięczała w moim głosie.

Szalony pomysł, byłem pewien, że nic z tego nie wyjdzie.

- Tak. Cierpliwość, uprzejmość... i jeszcze raz cierpliwość. Babci nie trzeba zmieniać pampersów. Pomóc trochę w ogródku, podlać kwiaty, pozmywać.

Wiesz, pogadać a szczególnie posłuchać. Gadatliwa jest...

"Jabłko nie padło daleko od jabłoni" - pomyślałem, spoglądając na Halinę.

- A, bo wiecie... Ja właśnie szukam pracy. - wydukałem.



2





Dostałem tę robotę. Około dwóch patyków na miesiąc - na rękę, oczywiście. Babcia płaciła dniówki, oni płacili ZUS. Oni, czyli Krakowiacy.

Nawet umowę dostałem, ba! Jako pracownik porządkowy czy coś takiego. Maciek miał firmę ogrodniczą, na papierze byłem konserwatorem. Czy tam

kierowcą... Nie wiem, nie pamiętam. To najmniej istotne.

Tego samego dnia ją poznałem. Ją i jej świat. Cholera, jak teraz przypominam sobie zachwyt, który mnie ogarnął... Coś niesamowitego. A teraz, cholera jasna, siedzę w szafie! Byłem ślepy, głupi... Zamroczony. Zaczarowany.






Na przedmieściu, wśród niezliczonej masy domków - bliźniaków, szeregowców i burżujskich willi, majestatycznie wyróżniał się domek

Krakowiaków. Coś pięknego !

Nie wiem, jak mógłbym opisać tę konstrukcję. Tak musiał wyglądać domek Ani na Zielonym Wzgórzu, pomyślałem.

Był to bardziej dwór niż cokolwiek innego. No, dokładnie - pamiętam te kolumny na ganku, pamiętam strzeliste okna, drewniane okiennice. Drzwi,

rzeźbione dłutem jakiegoś cierpliwego artysty.

Wnętrze domku prezentowało się równie przyjaźnie. Każdy przedmiot zdawał się być idealnie wkomponowany w dane miejsce. Najmniejsza szafeczka, obraz czy przepiękny zegar ścienny.

Maciek i Halina przeprowadzili mnie przez hall do salonu.

- Oooo...Gości mam. Gości mam, jak to miło ! - zaświergotał głos, którego właścicielkę zobaczyłem moment później. Siedziała na sofie, zgarbiona nad

stolikiem, na którym stał przedpotopowy gramofon.

- Haluś, mojej Piaf nie mogę włączyć! - pożaliła się starsza pani. W trzęsących się dłoniach trzymała winylową płytę w zszaarganej wiekiem, tekturowej okładce.

- Zaraz coś poradzimy mamusiu, nic się nie martw. Chcielibyśmy ci kogoś przedstawić.

To jest pan, który będzie ci pomagał, kiedy wyjedziemy.



Wyjedziemy? - Błysnęło mi w głowie - O tym nic nie mówili! Starałem się nie okazać zaniepokojenia. Ukłoniłem się grzecznie i powiedziałem:

- Miło mi panią poznać. Przemysław Rak.

- Magdalena Baj.- przedstawiła się, po czym nie pozwalając sobie na chwilę oddechu, dodała - Ale niespodzianka! Ale macie rację, pan na porządnego

wygląda, nie to co te dziewuchy, co mi ostatnio przyprowadziliście. Ladaco,

ta ostatnia. Pelargonie mi przelała. Pogniją mi moje pelargonie!



Matko kochana, ale ona nadaje - pomyślałem. W hotelu miałem jednak do czynienienia z o wiele bardziej upierdliwymi ludźmi, nie byłem zbytnio przerażony trajkoczącą staruszką. Wyrzymasz, słuchaj trzy po trzy i przytakuj.



Starałem się na oko ocenić jej wiek. Siedemdziesiąt parę na pewno. Pociągła twarz, obwisłe policzki, mnótwo zmarszczek. I coś, od czego nie mogłem odciągnąć wzroku, coś co mnie po prostu zahipnotyzowało. Jej oczy. Błyszczące jak dwie krople świeżej żywicy, jak bursztyny pieczołowicie polerowane przez jubilera. Ten niesamowity kolor!

Nie były przecież jakieś tam żółte, ani zwyczajnie brązowe.

Starałem się nie gapić się zbyt bezczelnie i chyba mi się udało,

bo nie uświadczyłem żadnej uwagi na ten temat.

- Zna się pan na kwiatach, panie Przemku?





Już miałem odpowiedzieć, a nawet skłamać, że" tak", jednak w pokoju rozległ się denerwujący dzwonek telefonu. Maciej pogrzebał w kieszeni

marynarki, wyciągnął komórkę, wygrywającą głupią melodyjkę i nim odebrał połączenie, skrzywił się.

- Halo? Czego?

Zapadła cisza. Facet zmarszczył brwi, spochmurniał i nagle poczerwieniał. Jego ciemnej karnacji twarz nabrała koloru mahoniu.

- Debile!!! - Wrzasnął - Pracuję z bandą skurwiałych debili!!!

Ryczał do słuchawki. Darał się po prostu. Nagle zorientował się, że wszyscy my, zebrani w wytwornym salonie, patrzymy na niego jakbyśmy

wyczekiwali wiadomości rozpoczęciu trzeciej wojny światowej.



- Muszę jechać do firmy. Halina, prowadzisz samochód, bo ja normalnie kogoś zabiję....





***



Zostałem sam ze starszą panią. Nigdy nie zapomnę pierwszych jej słów:

- Uff. Poszli. Nie wiem ile pan ze mną wytrzyma, panie Przemku, ale na dzień dobry proponuję lampeczkę pysznego winka. Domowej roboty.



Zdębiałem. Możliwe, że na te słowa zareagowałem kretyńskim wyrazem twarzy z otawarymi ustami i wybałuszonymi oczyma.

Po drżącym głosie staruszki nie został nawet ślad. Płynnym ruchem nastawiła gramofon, niczym baletnica zakręciła się przy dębowej witrynie,

z której wyciągnęła dwa kryształowe kieliszki.

Ciszę głwałtownie przerwał dobrze znany głos:



Allez venez! Milord

Vous asseoir a ma table

Il fait si froid dehors

Ici, c'est confortable

Laissez-vous faire, Milord

Et prenez bien vos aises

Vos peines sur mon coeur

Et vos pieds sur une chaise

Je vous connais, Milord

Vous ne m'avez jamais vue

Je ne suis qu'une fille du port

Une ombre de la rue...




Staruszka pokiwała kieliszkami, na co ja, wmurowany w fotel, na którym bezwiednie usiadłem, znacząco przytaknąłem.

Magdalena nalała nam wina ze zgrabnej karafiki. Było naprawdę pyszne.



3



Wracałem do domu jak na skrzydłach. Chciałem wszystko opowiedzieć Marioli, mojej żonie. Wszystko. To, jak powiedziałem Kowalsky'emu,

że się zwalniam.

że powiedziałem mu zwyczajnie "pierdol się". że siedemdziesięcio - kilku letnia kobieta poczęstowała mnie najwspanialszym winem, jekie

kiedykolwiek próbowałem. I że ta sama kobieta wsunęła mi do kieszeni marynarki stówkę. świeżutką, sztywną jak po krochmalu. "Za dobry

uczynek", za wybranie wody z pelargonii.

Chciałem to wszystko powiedzieć, wyśpiewać.

Jednak, kiedy tylko stanąłem w progu własnego mieszkania, zobaczyłem bladoszarą twarz mojej małżonki. Zmierzyła mnie surowym wzrokiem.

Nie zdążyłem powiedzieć "cześć".

- Jesteś kompletnie narąbany. - stwierdziła, po czym trzasnęła dzwiami sypialni.



Nazajutrz, przy porannej kawie wyjaśniłem Marioli, co właściwie się zdarzyło. Opowiedziałem wszystko jak na spowiedzi.

Zacząłem od zakupu myszki; idiota. Dostałem opieprz.

Dalej, poruszyłem te istotne sprawy.

- Zakładając, że to prawda... - Mariola ostrożnie podjęła rozmowę.

- To jest prawda. Z resztą, po co miałbym zmyślać? Mówię jak było, jak nie chcesz mi wierzyć to skończmy rozmowę.

Mariola spojrzała na mnie czule. Tak, jak patrzą zmartwione kobiety.

- Przemek, zastanów się, co mi przed chwilą opowiedziałeś. Chcę ci wierzyć, ale jak słyszę "stówka za dzień", od razu umowa...

W ogóle, co miałbyś tam robić?

- Pomagać w domu.

- Jasne. Bez sensu, skoro jak sam mówsz, babcia jest całkiem na chodzie?

- Wiem, że bez sensu ale oni chcą mi za to płacić. Sam nie mogę w to uwierzyć. Mam papier, z resztą i tak nie mam innej roboty.

Na chwilę zapadła cisza. Upiliśmy po łyku mocnej, sypanej kawy. Naszej ulubionej - Mariola nie raz zasuwała na rynek o siódmej rano, żeby ją kupić.





- Naprawdę zbluzgałeś tego patafiana? - Na jej, jak dotąd pochmurnej twarzy, zapląsał cień uśmiechu.

Zamiast odpowiedzi usłyszała mój chichot. Przywołałem w pamięci obraz czerwonej jak bukiet maków gęby Kowalsky'ego. Pokiwałem jedynie głową, po czym trzęsąc się jak galareta, pozwoliłem sobie na chwilę histerycznego śmiechu.

Mariola najpierw próbowała powstrzymać drgające wesoło kąciki ust, jednak nie wytrzymała i parsknęła kropelkami kawy prosto w śnieżnobiałą,

kuchenną ścianę. Przetarła swoje arcydzieło ręką, syknęła "o kurde"

i znów zaczęła się śmiać

Wytarłem łzy z policzków, które na skutek tej radosnej eksplozji popłynęły stóżkami z moich oczu. Wyśliłem się na powagę.

- Kochanie? - zagadnąłem najpoważniej jak potrafiłem.

- Co? - Spojrzała na mnie, jakby wyczekując sygnału do dalszych chichotów bądź ich zaprzestania. Zastygła w bezruchu z na wpół otwartymi ustami.

Wyglądała doprawdy idiotycznie.

Sięgnąłem do szuflady, nazywanej przez nas "śmietniczką". Trzymaliśmy w niej wszystko, czego nie powinno się trzymać w domu.

Wszelkiego rodzaju klamoty - wyschnięte mazaki, stare wizytówki, ulotki, otwieracze do butelek, kapsle po piwie. Jakimś cudem znalazłem

"coś co w ogóle pisze" i coś, "co można zabazgrolić". Czyli działający długopis i tekturkę z opakowania rajstop.

- Masz, napiszę ci adres tej babki. Sama sobie zobaczysz dworek. A jeśli tylko będzie się okazja, ja ci go pokażę.

Mariola kiwnęła głową i schowała kartonik do tylnej kieszeni spodni.



Nie odezwała się ani słowem. Uśmiechnęła się, a w jej błękitnych oczach odczytałem wiadomość :"Coś knujesz, już a dobrze wiem, że kręcisz..."

Nie kręciłem, nie knułem, nie kłamałem. Zupełnie tak jak teraz, kiedy siedzę w szafie i staram się pojąć, co tak właściwie mnie spotkało.




Dni płynęły spokojnym rytmem. Odwiedzałem panią Magdalenę

od poniedziałku do piątku miniej więcej po cztery godziny dziennie. Moja praca polegała przede wszystkim na słuchaniu jej dziwnych, acz barwnych i wciągających opowieści. Często oglądaliśmy zdjęcia. Nawet nie musiałem

udawać zainteresowania, kobieta miała prawdziwy talent do bajdurzenia,

sam w końcu dopytywałem się, kto jest kim. Byłem przekonany, że większość historii zmyślała. Szczególnie te z czasów drugiej wojny światowej.

Opowiadała o Jedwabnem, o ukrywaniu żydowskiecgo nastolatka w piwnicy.

O wymarzonym rejsie na Steubenie, do którego cudem nie doszło.

Niby uratował ją upojny wieczór z niemieckim żołnierzem. Nawet miała czarnobiałe zdjęcie na tle zacumowanego statku. Przeglądałem setki

fotografii, do każdej z nich staruszka dokładała opowieść.

Czasem częstowała mnie lampeczką koniaku, godzinami piliśmy herbatę

z oryginalnego, blaszanego samowaru. Nigdy nie pytałem, dlaczego przy Halinie udaje taką nieporadną babuleńkę. Z resztą, co mi do tego?

Płaciła, to najważniejsze.





4



Minęły miesiące. Zwrot wydarzeń nastąpił, jak to zazwyczaj bywa, nieoczekiwanie. A ściślej mówiąc - dzisiaj.

Po południu Mariola wróciła z pracy wyraźnie zdenerwowana. Na każdą próbę nawiązania rozmowy reagowała machnięciem ręki. Mamrotała jedynie

coś pod nosem. oczywiście tak, żebym niczego nie zrozumiał. Mariola już tak miała - kiedy miała fochy okazywała je nadwyraz dobitnie.

W końcu straciłem cierpliwość.

- Dowiem się, o co chodzi? - zapytałem stanowczo.

- A może ja się dowiem, na cholerę Marek się wykosztował, skoro ty przez cały dzień nie odbierasz telefonu?!

Sojrzałem na komórkę, którą dostałem od syna. Faktycznie, dzieciak zaszalał z prezentem. Pewnie chciał pokazać starym, że już świetnie sobie radzi w tym cholernym Londynie.

- Jakbyś dwoniła, bym odebrał. Mam go cały czas tu, na szyi - Szarpnąłem smyczą.

- Pokaż! - Mariola złapała dyndający na plastikowym pasku telefon, po czym zaczęła błyskawicznie przyciskać klawiszki.

Szło jej to nieżle w tych szpiczastych pazurach.

- Co, wykasowałeś? Myślisz, że jestem głupia?! - krzyknęła.

Nie miałem pojęcia o co jej chodzi. Moja żona czasem potrafiłaby świętego wyprowadzić z równowagi. Sięgnęła po swój telefon, po czym z tą samą

precyzją przez moment dusiła klawiaturę swojego aparatu.

Przystawiła mi wyświetlacz do twarzy.

Chwyciłem jej dłoń i odsunąłem na taką odległość, żeby przyjrzeć się obrazkowi na ekranie.

- I co to niby jest? - zapytałem, szczerze zaciekawiony.

- Pieprz się! - wrzasnęła, po czym rozpłakała się. Pojedyncze chlipnięcia powoli przybrały formę spazmatycznego szlochu.



Moja śliczna żona... Zawsze uparta jak osioł, ta mądrzejsza z nas dwojga. Nie mogłem pojąć, co ją dziś ugryzło.

Wyrwała mi z ręki telefon, odłożyła go na kuchenny stół i marszem wyszła do sypialni. Najpierw usłyszałem trzask dzwi, później ciche odgłosy płaczu.

Jeszcze raz przyjżałem się obrazkowi na wyświetlaczu. Doszedłem do wniosku, że to marnej jakości zdjęcie rozpadającej się rudery.



-Poznajesz? - Aż podskoczyłem z wrażenia. Mariola po cichu przyglądała mi się, choć byłem pewnien, że jeszcze drżą futryny od trzaśnięcia drzwiami.

- Wystraszyłaś mnie.

- Znowu gdzieś odpłynąłeś. Stoję tu już pięć minut ale ty nie zauważyłbyś nawet, jakby przez kuchnię przemaszerował pułk wojska.

Co się z tobą dzieje?

- Nie wiem o czym mówisz.

- Boję się o ciebie - szepnęła drżącym głosem - boję się...



Mariola usiadła ciężko na kuchennym krześle, ostrożnie ją przytuliłem.

Cała się trzęsła. Przypominała małe, przerażone dziecko.

- Najgorsze jest... - Westchnęła - Najgorsze jest to, że ci wierzę. Czuję to, widzę, że nie kłamiesz. Tylko w takim razie jak wytłumaczysz zdjęcie?

- Nie rozumiem.

Spojrzała mi w oczy. Wtuliła się we mnie i utkwiwszy wzok we własnych kapciach, zaczęła:

- To zdjęcie dworku. Podałeś mi kiedyś adres, pamiętasz? Tam spędzasz ostatnio całe dnie.

Pokręciłem przecząco głową, jednak coś mnie tknęło, żeby pozwolić jej dokończyć . "Tracę rozum" - znów przemknęło mi przez myśl, tym razem

jednak, doszła obawa, iż tak jest naprawdę.

- Nie ma ciebie w domu. Nie dbasz o siebie, śmierdzisz alkoholem. Zobacz jak ty wyglądasz... Kochanie, ja już nie mam do tego siły.

Tyle razy próbowałam z Tobą porozmawiać.



Jak ja wyglądam? śmierdzę? Zapuściłem się? Nawet nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

- Mógłbyś się też ogolić. Masz brodę jak Rumcajs.- Mariola delikatnie pogładziła mnie po twarzy.

- Ja ? - zająknąłem się - ja wcale nie...

Choć byłem pewien, że moja żona bredzi, potarłem ręką brodę. Miała rację, poczułem kilkudniowy pot - naprawdę ode mnie śmierdziało.

Lęk przepełzł mi po karku. Starałem się zachować spokój, powoli - krok po kroku - przeanalizować tę sytuację. Odbiło mi, zwar - io - wa - łem.

Ta myśl wypierała każdą inną. Rozpłakałem się.



Teraz, siedzę w szafie, cholernym schowku na przeżarte molami futra, zastanawiam się, jakbym postąpił na miejscu Marioli.

Gdyby ją spotkało to co mnie?

Nie wiem, może spakowałbym walizkę... Była ze mną przez cały czas, kiedy mój umysł lawirował w innym świecie. Nie wyobrażam, co mogła czuć,

kiedy patrzyła bezsilnie na moje postępowanie. Dlaczego nagle powróciłem do rzeczywistości? Myślę, że chciałem. Podświadomie.

Już powoli zaczynam rozumieć, co się zdarzyło. Muszę myśleć. Myśleć o tym, co przyziemne. Nazywam się Przemysław Rak, urodziłem się w Gdańsku, mama Zofia, ojciec Tadeusz, brat Krzysztof....

Mamy rok dwutysięcznysiódmy, mieszkam na Zwycięstwa 24... Nazywam się Przemysław Rak i nie jestem wariatem. Myśl, myśl. Nie jestem wariatem....




5



Rozmawialiśmy bardzo długo. I bardzo poważnie. W trójkę. Ja, moja żona i strach. Jego drwiący chichot pobrzękiwał w każdym zdaniu, tak starannie

przez nas składanym. Choć chcieliśmy zachować spokój, drżał głos, drżały dłonie. Lęk pełzł po karku, zadomowił się w umyśle i ciele. świat za oknem

poszarzał, mijały godziny wypełnione najczystszą szczerością, chwilami błogiego milczenia, miłością płynącą przez splecione dłonie.

Może i położylibyśmy się spać, razem stuleni w miękkiej kołdrze. Może...



- I nie wracaj tam już. Chodźby wydzwaniali po nocach. Stać nas, poszukamy...

- Nie. - Tylko tyle usłyszała moja żona. Twarde, stanowcze "nie".

Tym razem ja trzasnąłem dzwiami.



Biegłem, co chwilę oglądając się przez ramię. Dzikie szaleństwo, maraton przez śpiące miasto - w samych skarpetkach, swetrze i spodniach od dresu.

- Po co biegniesz? - zapytałem w myślach.

- Zaczęło się - odpowiedziałem na głos.

Nie pytałem już, co się zaczęło. Poczułem to. Ja musiałem tam iść, musiałem! To był mój obowiązek, coś przeciw czemu nie wolno się opierać. Byłem marionetką, zabawką nakręcaną na kluczyk. Mijałem kamieniczki, gnałem na oślep przez trzypasmowe ulice, na szczęscie puste o tej porze. Zazwyczaj panuje tam ruch jak na Marszałkowskiej.

Już blisko, już niedaleko - sapałem

Już zaraz...



Dotarłem na miejsce, spocony jak mysz.

Czy ten dach zawsze był porośnięty mchem? Nie, chyba nie... Za to bluszcz, pnący się wokół kolumien ganku, na pewno nie przypominał powykręanych, suchych badyli, o które zaczepił się mój sweter. A gdzie się podziały kunsztownie rzeźbione dzwi? Dlaczego na wcześniej gładkiej, śnieżnobiałej ścianie widniały pęknięcia, gdzieniedzie wyrwy aż do litej cegły?

To widziałem, na zdjęciu Marioli... Jakiej Marioli? - Myśli przepychały

się między sobą a ja, wbrew wszystkiemu, odważnie przeszedłem przez próg. Musiałem. Po omacku przedzierałem się przez hall. Nie potknąłem się o

żaden stoliczek, nie strąciłem dłonią żadnego z bibelotów. ściana była obrzydliwie śliska. Fetor zgnilizny był tak okrutny, że omało się nie porzygałem.



Coś kazało mi brnąć przez ten bród, iść po wilgotnej podłodze.

Dotarłem do salonu i bezwiednie padłem na kolana.

- Oto i jestem - Nie miałem zamiaru tego powiedzieć, jedynie czułem mimikę twarzy, słyszałem wypowiadane przeze mnie słowa.

- Jak zwykle spóźniony. - W ciemności rozbrzmiał głos. Nie mógł należeć do ludzkiej istoty. Wibrował, tańczył w pomieszczeniu,

przeszył mnie na wylot. Budził strach i zachwyt jednocześnie.

Usłyszałem dziwny dźwięk, podobny to tego, kiedy gaśnie elektryczność

lub kiedy wyłącza się stary telewizor. Ciemności zaczęły się rozrzedzać.



Chciałem spojrzeć w stronę, z której dobiegało blade światło lecz głowa nie drgnęła o milimetr. Kątem oka zauważyłem złote iskierki tańczące pośród

mroku. Chmurę mieniących się drobinek, które wirowały wokół niewidzialnej osi. Zamknąłem oczy, choć ciekawość była tak ogromna.

- Wstań.



Powoli podnosłem się z klęczków. Widok zapierał dech w piersiach. Kobieca postać, unosząca się kilka centymetrów nad ziemią, wyciągnęła do mnie

rękę. Była całkiem naga. Boskie ciało, nieziemskiej urody. Nie mogłem oderwać wzroku. Zachwyt przeplatał się z jeszcze niezrozumiała nienawiścią.



Ona... Znałem ją, pamiętam. Ireese. Bogini. Zaraz, kto? Ireese, pamiętasz. Nie, zaraz... Ireese...Ireese...Znów, zmuszony siłą, padłem na kolana.

- Pani? - ukłoniłem się, czekając, aż przemówi.

- Nie łatwo było cię znależć, chłopcze. Jesteś bezczelny. Mam ci przypomnieć, do czego się zobowiązałeś?

- Pani... nigdy nie twierdziłem, iż dotrzymam słowa. - Mój własny głos ociekał sarkazmem, usta wygięły się w zuchwałym uśmiechu. Cały drżałem ze

strachu, choć myśl o sprowokowaniu istoty sprawiała mi nieopisaną przyjemność.



Nagle, zupełnie przypadkiem, dostrzegłem dziwny kształt, po którym tańczyły nasze cienie. Pani Magdalena, jej ciało. Zwłoki. Leżała skulona w

kłębek przy kaflowym piecu. Była tak krucha, malutka. Serce aż zakłuło mnie w piersi. Moja babcia Magda. Biduleńka moja.

- Co jej zrobiłaś?! - wrzasnąłem.

- Zależało ci?

- Zależało mi na niej... Mogłabyś odpuścić, Pani.

- Nie. Siedziałam w tym ścierwie dostatecznie długo a ta durna starucha... Miło się słuchało moich opowieści, prawda?. Ona w swoim marnym życiu

nie doświadczyła niczego ciekawego. Pranie, sprzątanie i pilnowanie głupiej córki. To nie nią byłeś zachwycony, to mnie pokochałeś, ode mnie się uzależniłeś! Spędzisz ze mną jeszcze szesnaście lat. I skończy się twoja służba.



Głowa pękała mi w szwach. Nie wiem jak to wyjaśnić, ale naszły mnie wspomnienia zdarzeń, w których nie brałem udziału.

Bynajmniej nie jako Przemysław Rak.

Obraz świątyni, majestatycznie górującej nad skromną wioską. Plac, po którym kręciło się mnóstwo ludzi, bardzo poruszonych. Wszyscy byli ubrani

w lniane tuniki, nikt nie nosił butów. Znałem ich z imienia. Rudobrody, pulchny mężczyzna nazywał się Bożydar. Był naszym wodzem. Mieszkańcy

wioski otoczyli go ciasnym kręgiem, czekając, aż ten przemówi.

- Niedomirze, chodźże na zebranie! - krzyknął w moim kierunku.

Podszedłem bliżej zbiegowiska. Nie miałem ochoty brać udziału w obradach, przecież wiedziałem, do czego to doprowadzi. Do wojny. Miała się

przelać rzeka krwi, miały spłonąć chałupy. Wszystko dla Ireese. Cóż za głupiec odważył się sponiewierać jej świątynię? I tak został ukamienowany

a na nas spadł obowiązek zemsty. Pamiętam scenę linczu, jaki mu zgotowaliśmy - sam trafiłem kamieniem dwa razy, dostał ode mnie w bark i raz jeszcze w brzuch - a nas wszystkich mężów było około dwudziestu.

Teraz czekała nas wyprawa do sąsiedniej wioski, wyprawa

z której mogła nas wrócić jeno połowa.

- Niedomirze, nie zamierzasz przecie zostać tu, z babami, dziećmi

i świniami! - zwrócił się bardziej do słuchaczy, niż do mnie.

Ci, oczywiście ryknęli gromkim śmiechem.

- Zostać nie zamierzam - odpowiedziałem, gdy ucichły wesołe głosy.

- Zatem, mężowie słuchajcie! Niechaj ci głupcy, przez nasze dłonie... Poznają gniew Ireeese.

Na te słowa wszyscy przyklękliśmy, zupełnie jak ja kilka minut temu, na dżwięk tego imienia, bezwiednie uginąłem nogi.



Zaraz, ja! Przemysław Rak - myśl, myśl! Syn Marek, zaplątał się w pępowinę, był brzydki i siny. Mariola! Poznałem ją w urzędzie skarbowym.



Pamiętasz? Pamiętasz jak kłóciła się o miejsce w kolejce z tym gburem? No raczej! Facet w kraciastej marynarce. Złapał ją za ramię, i krzyczał.

No, no - tak było.

Obroniłem ją. Nazywam się Przemysław Rak i nic się tutaj nie dzieje. Nic.

Udało mi się podnieść głowę. Po chwili wstałem z klęczek.

- Nic się tutaj nie dzieje - powtórzyłem, tym razem na głos.



Złotooka piękność podpłynęła do mnie. Bijący od niej blask rozświetlał gnijący salon. Obskórne, pokryte pleśnią fotele, niegdyś miękkie i wygodne.

Kunsztowny zegar, którego teraz obie wskazówki bezwładnie wskazywały zardzewiałą szóstkę. Ona piękniała a otoczenie zmieniało się w coraz

większą popelinę. Zerknąłem na kaflowy piec, pod którym leżała Magdalena Baj. Był okopcony, przez niedomknięte dzwiczki sączyłą się gęsta czerń.



Odebrała im piękno, tak jak mnie odebrała rozum.



- Jesteś pewien, że chcesz znów ze mną igrać?

- Nazywam się Przemysław Rak a ciebie tu nie ma!

- Bezczelny człowieku. Tym razem nie uda się twoja sztuczka. Musisz mi odsłużyć jeszcze szesnaście lat. Musisz.

- Wiem, Pani.

Poczułem jak moje mięśnie znów sztywnieją. Jak kolano dotyka gnijącej podłogi.

Napłynęła kolejna fala wspomnień - biegłem przez gęsty las. Daleko za mną trwała rzeź. Uciekałem już długo a nadal czułem odrór spalenizny.

Leśne gęstwiny nie tłumiły rozdzierających wrzasków. Nagle, potknąłem się. Upadłem na liściastą ściółkę. Przymusowy odpoczynek pozwolił na złapanie

głębszego oddechu.

Udało się - pomyślałem i powoli podniosłem się z ziemi. Już nie musiałem biec, dobrze wiedziałem, że nikt mnie nie ściga.

Nawet gdyby ktoś zauważył moją ucieczkę, nie wierzyłem,

by udało mu się umknąć z placu boju. Byłem pewien, że w naszej wiosce nie ostał się ani jeden mężczyzna. Morzyczanie byli przygotowani na atak. Chcieliśmy zrobić zasadzkę, tymczasem to oni nas zaskoczyli. Tylko dlaczego? Dlaczego ktoś chciał, aby nasze plemiona nawzajem wycięły się w pień?

Zerwał się lekki zefir. Przyroda zamilkła, nie słyszałem też upiornych odgłosów bitwy.

- Ireese... - zaszeptały drzewa. Takie odniosłem wrażenie. Słodki, powabny głos zdawał się sączyć z każdego leśnego zakamarka.

Wtedy poraz pierwszy ją zobaczyłem. Cudowną zjawę, przed którą czułem druzgocący strach.

- Niedomirze? - zwróciła się do mnie - Dlaczego spacerujesz po lesie, kiedy twoi bracia toczą bój o moją godność?

Byłem zbyt przerażony, żeby odpowiedzieć.

- Tchórz. - tajemniczy uśmiech nie znikał z jej twarzy, choć w głosie bogini słyszałem pogardę - Co ja mam z Tobą począć? Obdarowałam was

wszystkich łaską, dbałam o dobrą pogodę, o wasze plony. Nie spotkała was zaraza. Dzieci rodziły się zdrowe... Tak mi się odpłacasz?

- Wybacz, Pani. Nie wiedziałem, że chcesz naszej zagłady. - odpowiedziałem szeptem.

Ireese roześmiała się.

- Głupi człowieku! Nie ja tego chciałam i nie ja sprowadziłam na was wojnę. Sami do tego doprowadziliście. Mojej świątyni nie zniszczył nikt z tej okolicy.

Nie kazałam wam ruszać na Morzyczan. Miałabym uśmiercić własnych poddanych? Pomyśl, Niedomirze - to niemądre. Przez nasze ziemie wędrują

pielgrzymi, obcy, noszący w sercach inną wiarę. Nie znają mnie ni was. To wysłannicy króla władającego tą krainą. Waszego ziemskiego króla -

władcy, który w zamian za pokój, oddał was w ręce innego boga. Niszczą nasze świątynie, prawią kazania moim poddanym.

Jeśli to nie przynosi skutku, uciekają się do przemocy.

Człowiek, który zginął z waszych rąk był niewinny. Morzyczanin nie uczynił nic złego.

- Wybacz, Pani.

- Niczym nie zawiniłeś. Zostałeś ostatnim moim sługą. Jeśli ty stracisz wiarę, zniknę. Istnieję dzięki twojej wierze.

- Nie, nie pozwolę...



Pamiętam smutek, jaki ogarnął mnie na myśl o stracie Ireese. Nie mogłem pozwolić, by odeszła. Czułem się wyróżniony. Zezwykłego rzemieślnika stałem się ostoją, ratunkiem bogini, przed którą składałem pokłony już od maleńkości.

- Przyrzekasz, Niedomirze, że będziesz do mojej dyspozycji, kiedy tylko będę w potrzebie?

- Przyrzekam.

- Poświęcisz dla mnie swoje doczesne sprawy. Będziesz mi dotrzymywał towarzystwa na moje zawołanie. Poświęcisz wszystko, pamiętaj.

Odszukam cię zawsze, kiedy uznam to za stosowne. Od teraz jesteś moją własnością, do chwili, kiedy sama zniosę z ciebie te brzemię. Rozumiesz?

- Tak. Przyrzekam.



6



Wspomnienia rozpłynęły się w nicości. Przez chwilę byłem skupiony jedynie na oddychaniu, nie myślałem o niczym. Przede mną złociła się Ireese,

w rogu pokoju leżała martwa kobieta. Salon Magdaleny Baj zaczął ponownie nabierać barw. Ohydna pleśń stopniowo znikała ze ścian.

Gdzieniegdzie zaróżowiły się fragmenty kwiecistej tapety.

Zasuszone badyle w doniczkach zaczęły delikatnie trzeszczeć i rozwijać się, ponownie przybierając formę liści.

W przeciągu chwili salon odzyskał dawny wygląd.

- Przy mnie czas nie będzie ci się przykrzył, Przemku. To tylko szesnaście lat. Pomyśl, ile już razem spędziliśmy wiosen i zim...

- Nie. - mruknąłem stanowczo.

- To na nic. Przemku, naprawdę nie rozumiesz? Jesteś mi teraz bardzo potrzebny. Muszę poszukać nowych wyznawców. Szalone są te czasy,

w których przyszło ci żyć. Ale myślę, że się tu odnajdę. Szesnaście lat i wrócisz do swojego życia. Umrzesz ze starości i nawet nie będziesz o mnie

pamiętał. Nie odrodzisz się pod inną postacią, odejdziesz w spokoju. Już nie będę cię nękać. Muszę tylko znaleźć nowych...

- Nie! - krzyknąłem.

Eksplodowałem złością. Zbyt długo byłem zniewolony. Nagle zdałem sobie sprawę z faktu, że to coś ma zamiar zniszczyć mi życie. Robi ze mną, co

chce, zabrała mi kilka miesięcy, które wspominam jako czas spędzony w towarzystwie uroczej staruszki. Co naprawdę się wtedy działo?

W mig zorientowałem się, że gniew dodaje mi sił.

- Nie! - wrzasnąłem - Nie! Wracam do żony, koniec z tym, koniec tego cyrku! To jest chore!

Cały się trzęsłem ze złości, patrzyłem prosto w oczy zjawy i wykrzykiwałem w jej twarz żal, który tkwił we mnie od zawsze. Gdzieś na samym dnie

umysłu tkwił gwóźdź bezsilności, strachu. Obawy, że ona się pojawi.

- Gówno mnie obchodzi, co tu robisz. Znikaj, słyszysz? Znikaj, poczwaro! Nienawidzę cię! A jak mi padło na łeb, to idę do psychiatry!

Ciebie wcale tu nie ma!



światło, które jeszcze chwilę temu ciepło sączyło się ze stylowych kinkietów, zaczęło mrugać. Zadrżałem. Ireese zaczęła się zmieniać, brzydnieć.

To było porażające, nawet po wszystkim, czego dziś doświadczyłem. Postać zaczęła jakby obłazić ze skóry. Złota powłoka spływała gęstym

strumieniem z twarzy i ciała, odsłaniając gnijące truchło. Widok był tak obrzydliwy, że odwróciłem twarz, zakryłem usta, tłumiąc odruch wymiotny.



Cofnąłem się o krok w stronę hallu. Byłem tak przerażony, że zapomniałem o najprostszym rozwiązaniu - ucieczce. Znów krok do tyłu...

- Nie pozwalam ci - oszołomił mnie niewiarygodnie donośny głos. Brzmiał, jakby dochodził ze ścian, sprytnie zamienionych na kinowe głośniki.

Już nawet nie patrzyłem na upiora. Rzuciłem się w stronę hallu. Nogi miałem jak z waty, nie wyszło mi to najzgrabniej. Odbiłem się od futryny

i upadłem na podłogę.

- Dopiero teraz się boisz? Tylko tak mogę wyegzekwować szacunek? - grzmiały ściany.

Byłem nieprzytomny ze strachu. Migające kinkiety zgasły, nastała koszmarna ciemność.

Nie wygram - pomyślałem - już po mnie.

Niezdarnie czołgałem się po podłodze. Czułem, że idzie do mnie. Nie spieszyła się, wiedziałem, że władając taką mocą, załatwiłaby mnie na miejscu.



Umierałem ze strachu. Najgorsza była cisza. Wiedziałem, że może być tuż, tuż za mną. Równie dobrze mogła zniknąć, jednak na to akurat nie liczyłem. Bawiła się mną.



- Przeeeemek! Przemek, jesteś tu? - To była Mariola! Przyjechała po mnie!

Na czworakach, nie dbając już o ciszę dotarłem, do końca korytarza.

- Kochanie, otwórz drzwi! - krzyknąłem. Raz kozie śmierć.

- Przemek?

- Otwórz dzwi! Mariola, szybko, błagam cię!



Ireese nie dawała znaku obecności. Wstałem z podłogi, obmacując ściany. Strąciłem coś, zapewne obrazek. Poznałem jedynie po odgłosie pękającego

szkła. Jest! Są drzwi! Klamka powinna być... Jest! Szarpnąłem za nią. Jednak za drzwiami zobaczyłem... Ciemność. Nie zrobiłem najmniejszego ruchu,

zaskoczony niepowodzeniem, gdy zostałem wepchnięty poza próg. Opadałem w nicość. Jednak na tyle krótko i na tyle boleśnie skończyłem

tę czynność, że nie musiałem długo zastanawiać się, gdzie się znalazłem. W szafie.



Siedzę w szafie. Ciemnej, ciasnej klitce. Strasznie tu śmierdzi starymi rzeczami i stęchlizną. Nieważne, nieważne... Muszę tylko przeczekać to, co się tam rozpętało. Telefon nadal nie działa. Cholerny złom, wart prawie połowę mojej miesięcznej pensji wisi, bezużyteczny, na markowej smyczy, która pije mnie w szyję. ładny prezent mi sprawiłeś synu. Jak już, wolałbym dostać taki, który dzwoni, kiedy istnieje taka potrzeba. Czyli na przykład teraz. Jak mogłem się wpakować w taką kaszanę?!



7



Mariola! - wrzeszczałem. Tłukłem w mocne, drewniane drzwi. Szamotałem się, obijałem o ściany ciasnego schowka tak długo, aż starczyło mi sił.

Darłem się w niebogłosy, aż całkiem ochrypłem.

"Otwórz te drzwi" i ''uciekaj stąd" - w kółko to samo, na zmianę, do utraty tchu. Szafa nie miała klamki od wewnątrz, bo niby po co?

Kiedy rozbolały mnie pięści, przysiadłem na podłodze. Czekałem w ciszy. Czekałem na Ireese, która wymierzy mi karę. Była tu, czułem jej obecność. Bałem się o Mariolę. Strach mieszał się z ogromną falą miłości do żony. Powiedziałem głupie "nie" i wybiegłem z domu. Przyszła po mnie, nie zostawiła, nie spakowała walizki.

Kocham ją. Jej dobry charakter, do którego zawsze mi będzie daleko. Jej miękką skórę, blond włosy, cudownie niebieskie oczy. To chyba one

sprawiły, że straciłem dla niej głowę wtedy, trzymając za kark faceta w kraciastej marynarce. Chciał ją uderzyć, cham niemyty. Zachowałeś się jak prawdziewy gentleman, pamiętasz?

Tak, zaimponowałem jej. Pamiętam.



Pozostało mi tylko czekać. Próbowałem do niej zadzwonić, ale telefon zgłupiał. Nie działają klawiszki. Cholera, nie znam się na tym. Może coś

zepsułem. A niby komórka to zbawienie w nagłych sytuacjach? Akurat. Zaraz, ktoś idzie. Szybko, drobne kroki - na pewno kobieta. Stuk - stuk, obcasy. To nie Ireese...

- Kochanie... - sapnąłem, zasłaniając oczy przed okropnie jaskrawym światłem. Nie wiem ile siedziałem w ciemnościach.

- Przemek...

- Mariola nic nie mów, błagam.

- Przemek. Widziałam jak dom się zmienia. Kotek, ja widziałam.

Pobiegłam za tobą. Weź wstań, wyjdź z tej szafy.

Złapała mnie za rękę. Jej dłonie drżały, oczy były okrągłe ze strachu. Jej śliczne, złote oczy. Nie jakieś tam żółte czy zwyczajnie brązowe. Błyszczące jak dwie krople świeżej żywicy, jak bursztyny pieczołowicie polerowane przez jubilera...



8



Masełko właśnie topi się na patelni. Już pokroiłem cebulę, wystarczy poczekać, aż na tłuszczu zrobi się piana. Robię jajecznicę.

Dziś z pieczarkami?

Nie, lepiej z pomidorem. Po pieczarkach mam powalone sny. Serio, jakieś takie straszne.



Właśnie szykuję dla nas kolację. W nowym domu. Niesamowite, prawda? Takie rzeczy nie zdarzają się zwykłym śmiertelnikom.

Dostaliśmy spadek po nijakiej Magdalenie Baj. Nie znałem tej pani, Mariola twierdzi, że to była jej znajoma. Ne potrafię sobie przypomnieć. Nieważne. Wiedzie nam się lepiej niż dobrze, dostaliśmy przepiękny domek i mnóstwo szmalu. Wyremontowaliśmy kuchnię, w której osobiście rządzę ja.

Po dołku związanym z utratą pracy, znalazłem nowe hobby - gotuję. Idzie mi, myślę, świetnie. Nasza nowa kuchnia została urządzona w stylu meksykańskim - wedle pomysłu Marioli. Girlandy papryczek i cebuli

w kątach. Ciekawe malowidła na ścianach - projektu mojej genialnej małżonki. Są bardzo ładne, cały czas powtarzam, że skądś je znam. Nie pamiętam - może w jakiejś książce widziałem?

Mariola założyła swoją stronę internetową, trochę za dużo czasu spędza przy komputerze. Ale co tam , jej też się należy. Forum "Ireese" bije rekordy

popularności. Widzę, że sprawia jej to wiele radości, niech się kobieta cieszy.



Ok, pomidorki, czosnek, teraz ostrożnie wlewamy jajka.

- Jedno czy dwa, kotku? - krzyczę z kuchni.

- Dwa. Przemek, zawsze mówię, że dwa a ty się ciągle pytasz!



Fakt, ostatnio jestem mocno zakręcony. źle śpię, pewnie po tych cholernych pieczarkach. Męczy mnie pewien sen, który ciągle się powtarza.

W tym śnie szarpie mnie jakiś chłopak, na oko dwadzieściakilka lat. Krzyczy mi w twarz: " Tato, tato, to ja! To ja, Marek! Tato! Czemu mnie nie poznajesz?!".

Kiedy on znika, pojawia się Mariola, klęcząca nade mną na podłodze, w ciemnym i ciasnym pomieszczeniu. To bardzo nieprzyjemne sny.

Eh, w końcu mi przejdzie.

Marzę o otworzeniu małej, przytulnej knajpki, choć wcale nie muszę pracować. Byłbym szefem kuchni...



Jajecznica już gotowa. Przełożę ją do ceramicznej miseczki, żeby ładnie wyglądało - ozdobię szczypiorkiem. Mniam, pycha.

Mariola będzie zadowolona. Już widzę, jak się uśmiecha,

jak lśnią jej złote oczy.

Moja żona ma piękne oczy. Nie jakieś tam zwyczajnie żółte...

2
Twój Word nadaje się do d.

Na początek przyjmijmy założenie, iż jest to wersja robocza. A skoro tak, to do roboty!


Siedzę w szafie. Ciemnej, ciasnej klitce. Strasznie tu śmierdzi starymi rzeczami i stęchlizną. Nieważne, nieważne... Muszę tylko przeczekać to, co się tam rozpętało. Telefon nadal nie działa. Cholerny złom, wart prawie połowę mojej miesięcznej pensji wisi, bezużyteczny, na markowej smyczy,która pije mnie w szyję. ładny prezent mi sprawiłeś synu. Jak już, wolałbym dostać taki, który dzwoni, kiedy istnieje taka potrzeba. Czyli na przykład teraz. Jak mogłem się wpakować w taką kaszanę?!
Siedzę w szafie. Zajeżdża starymi rzeczami i stęchlizną. Pieprzyć to!... Muszę tylko przeczekać... Telefon, cholerny złom, wart prawie połowę pensji, wisi jak zdechły śledź na mojej szyi. Jak też zdołałem wrąbać się w taką kaszanę?!


Gdyby ktoś, jeszcze kilka miesięcy temu, powiedział, że ni stąd ni zowąd rzucę posadę w "Szmaragdowym Pałacu" i podejmę pracę jako opiekun starszej pani, popukałbym się w głowę i kazał oszołomowi spieprzać. Kimkolwiek byłaby ta osoba, teraz należałyby jej się przeprosiny.
Posadę zastąp robotą. Opiekuna niańką. Oszołoma wyślij do zakładu dla obłąkanych. Wywal ostatnie zdanie.


Zrobiłem to. Tak, ja - spokojny, ustatkowany człowiek, pewnego dnia zdobyłem się na coś, na co wielu nigdy się nie odważy. Zbluzgałem szefa.
A ja jednym ruchem rozpieprzyłem to swoje ustabilizowane życie. Dałem szefowi po ryju.


Nie zdarzyło się wcześniej, żebym przeciwstawił się Kowalsky'emu. Nawet nie pisnąłem słówka o podwyżce, o zakresie obowiązków, których miałem zbyt wiele. Mój zwierzchnik nie był tyranem. Był upierdliwym dupkiem, gnidą. Czepiał się dla samego czepiania. Marudził, bo lubił. A największą radość sprawiało mu udowadnianie swoich racji i utrudnianie życia pracownikom.

Nie jeden raz miałem ochotę strzelić szefowi w mordę i porządnie

mu nawymyślać. Tak, to było moje marzenie.
Należało mu się? A któremu z tych upierdliwych, czepialskich dupków się nie należy?! Tym gnojom o umyśle meduzy pokazywanie, KTO TU RZąDZI sprawia jakąś perwersyjną radość. No to mu pokazałem!





To tylko moje sugeste. Opowieść jest zbyt rozwlekła, brakuje tempa i napięcia. Pomysł całkiem niezły, lecz należy go uwiarygodnić. Warto popracować nad postacią Ireese, bo teraz czyta się jak bajkę dla średnio rozgarniętych dorosłych.

Zakończenie nie zaskakuje. Zbyt szybko u Marioli pojawiają się złote oczy. Ta informacja musi dotrzeć do czytelnika w ostatnim zdaniu!

Materiał może osiągnąć poziom drukowalności, ale należy go potraktować nożyczkami, dorzucić mięsa, naszpikować ładunkami wybuchowymi, a bohatera uczynić mniej mimozowatym. (Zastąp jakoś scenę, w której się rozpłakał - czytelnik nie ma ochoty identyfikować się z takim gościem).



Pisz, łasic, odpowiada mi Twój sposób patrzenia na rzeczywistość. Trzymam kciuki!

Dodane po 6 minutach:

A, tytuł jakiś nijaki. Dłubię w nosie... Oglądam telewizję... Leżę w wannie... Siedzę na komodzie...

3
Dziękuję, Jacku, za komentarz.



I przepraszam wszystkich czytelników za gafę. To nie Word jest do d., tylko moja przytomność umysłowa. Pisałam w Notatniku i jako kaleka informatyczna zapomniałam o takiej BłACHOSTCE, jaką jest formatowanie tekstu.

K**wa mać, kilka miesięcy pracy poszło się chrzanić.



Jacku!


bohatera uczynić mniej mimozowatym. (Zastąp jakoś scenę, w której się rozpłakał - czytelnik nie ma ochoty identyfikować się z takim gościem).


Ale on właśnie taki miał być. Tak chciałam go przedstawić. Jak nie pasuje to szkoda.


Zbyt szybko u Marioli pojawiają się złote oczy. Ta informacja musi dotrzeć do czytelnika w ostatnim zdaniu!


Bo ja wiem? Czy Ka - Bum zawsze musi być na samym końcu? Wydaje mi się, że tak jest ok.


czyta się jak bajkę dla średnio rozgarniętych dorosłych.


Auć. :cry:

4
Coz muszę się zgodzic z Jackiem. Tekstu nie ocenie ocenami bo nawet nie wiem czy mnie nie wywalili z posady weryfikatora, tak długo mnie nie było ;)



Wracajac do tekstu.



Cos w nim jest, osobiscie mam mieszane uczucia. Gdybys po napisaniu go poswiacila mu wiecej czasu, choc z drugiej czasu swoje najgorsze gafy wylapujemy jak juz tekst jest opublikowany albo jak ktos nam uswiadomi, ze to faktycznie sa gafy. Na twoim miiejscu poprawił bym ten tekst na komputerze [nie koniecznie go znów publikowac] dla własnego spokoju.



Pozdrawiam.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

Re: Siedzę w szafie

5
A ja pozwolę sobie odnieść się do jednego tylko zarzutu Jacka. Calego tekstu, jako tutejszy zoltodziob, nie osmielam sie komentowac.



Chodzi mi o ten fragment:
a bohatera uczynić mniej mimozowatym. (Zastąp jakoś scenę, w której się rozpłakał - czytelnik nie ma ochoty identyfikować się z takim gościem).


Uwazam, ze tego rodzaju rzeczy nie powinno sie krytykowac. To tak jakby zarzucic Mickiewiczowi, ze nadal swojemu bohaterowi imie Tadeusz. Tadeusz? Tadeusz wajchę przełuż. To imie jest do kitu, nikt nie bedzie sie identyfikowal z takim bohaterem. Zmien to lepiej na cos innego.



Nie! Ja protestuje. Jezeli juz oceniamy to oceniajmy styl, sposob pisania, a nie tresc. A jesli ten ktos istnial naprawde i wlasnie taki byl? Czy piszac ksiazke trzeba bohatera wybielac, zmieniac, zeby komus lepiej sie to czytalo i zeby ksiazka sie sprzedala? Autorka widocznie chciala opisac o tym kims, a nie o kims innym. Moze sie to nam podobac lub nie, ale nie zgadzam sie na krytykowanie tekstu za to, ze bohater jest taki albo siaki, i ze czytelnik moze nie chciec sie z nim identyfikowac.

Hough!

:)
Nie mam podpisu, nie potrzebuję.

Re: Siedzę w szafie

6
Tereferek pisze:
a bohatera uczynić mniej mimozowatym. (Zastąp jakoś scenę, w której się rozpłakał - czytelnik nie ma ochoty identyfikować się z takim gościem).


Uwazam, ze tego rodzaju rzeczy nie powinno sie krytykowac.


Widzisz, my nie jesteśmy zawodowymi krytykami, raczej grupą przyjaciół, która stara się maksymalnie szczerze przedstwić swą opinię. Oceny są wybitnie, i czasem skrajnie, subiektywne, amatorskie, naznaczone osobistymi upodobaniami, zawistne, podłe, swobodne, powierzchowne i dogłębne, lecz przynajmniej szczere. To rzecz unikalna i należy ją kultywować, a nie ograniczać.

Opinia, że bohater, inaczej niż mnie, wydał się komuś bliski i wiarygodny jest bardzo cenna dla autora i nie zamierzam z nią polemizować.

7
Dzięki, chłopaki.



Hansu!


Gdybys po napisaniu go poswiacila mu wiecej czasu


Tekst leżał po napisaniu przez dwa miesiące, wydaje mi się, że poświęciłam mu dużo czasu i uwagi.

Co do formy nie będę się bronić, bo to bez sensu. Gafa i już.


Tekstu nie ocenie ocenami


Przecież to nie zbrodnia :) A jak ładnie poproszę, to ocenisz?



<łasic ładnie prosi >



Tereferku!



A ja bym właśnie poprosiła o komentarz! Każda uwaga jest ważna.

9
Jacek Skowroński pisze:
Widzisz, my nie jesteśmy zawodowymi krytykami, raczej grupą przyjaciół, która stara się maksymalnie szczerze przedstwić swą opinię. Oceny są wybitnie, i czasem skrajnie, subiektywne, amatorskie, naznaczone osobistymi upodobaniami, zawistne, podłe, swobodne, powierzchowne i dogłębne, lecz przynajmniej szczere. To rzecz unikalna i należy ją kultywować, a nie ograniczać.

Opinia, że bohater, inaczej niż mnie, wydał się komuś bliski i wiarygodny jest bardzo cenna dla autora i nie zamierzam z nią polemizować.


Ja wiem, ze ludzie piszacy tutaj, to nie zawodowi krytycy. Z ksiezyca nie spadlem :)

Moja wypowiedz dotyczyla jednak nie tego, czy mi bohater sie spodobal czy nie. Uwazam, ze to kwestia zasad, a nie "podobania sie". Krytykując cechy bohatera powodujesz, ze nastepnym razem autorce moze wlaczyc sie autocenzura i zamiast napisac o kims, o kim chce napisac, stworzy postac nastepnego Supermana, no bo przeciez z nim tylu ludzi chcialoby sie identyfikowac.

Ale przepraszam, jesli moja uwaga zabrzmiala zbyt ostro. Nikogo ograniczac nie zamierzam.

Dodane po 1 minutach:
Jacek Skowroński pisze:
łasic pisze:Dzięki, chłopaki.


Widziałeś, Tereferek? To do nas! :wink:


:) Fajnie :)

Dodane po 25 minutach:
łasic pisze:


Tereferku!



A ja bym właśnie poprosiła o komentarz! Każda uwaga jest ważna.


Naprawdę, jeszcze za wczesnie, zebym ocenial innych. Czulbym sie jak gowniarz, ktory na swojej trzeciej lekcji matematyki poprawia nauczycielke. Gdybym mial umysl geniusza, to co innego. Ale w tej sytuacji...



Napisalem na razie kilka tekstow, ciagle sie ucze i to mi wytykaja (wytykacie) bledy. Moze za jakis czas nabiore na tyle doswiadczenia i pewnosci siebie, ze sprobuje oceniac tworczosc innych? Na razie sie ucze, czytam, podpatruje. Nie komentuje.
Nie mam podpisu, nie potrzebuję.

10
Pomysł: 4

Styl: 3

Schematycznosc: 4

Błędy: nie szukałem

Ogólnie: 4



łasic ładnie prosi łasic ma. Mi sie tekst podobał, mimo kilku gaf uważam, że zasługujes na takie oceny. Ocena oczywiście całkiem subiektywna, ale przecież wszyscy tutaj tak oceniamy.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

11
Zaznacze, że to poniżej to wytykanie literówek, braków kropek i przecinków okraszone moimi kretyńskimi niby śmiesznymi dodatkami, więc jeśli ich nie lubisz, pomiń to i przeskocz na sam dół postu.


Oka nie zmróżyłem.
Niach, niach... Mrużyć to chyba przez podkówkę? :P


Głęboko żałowałem własnej głupoty. Nie wiedziałem, że młodzież potrafi wlać w siebie tyle

piwa ani że nadejdzie w moim życiu moment, w którym znienawidzę dźwięk gitary elektrycznej.
E... Tutaj nie jestem pewien. "ani że" to ten wyjątek, przed którym nie stawiamy przecinka, czy nie? Jak nie, to brakuje przecinka.

Tak, będę wytykał małe, nieważne błędy, bo tylko to umiem xD


- Ostatni goście wyszli przed chwilą. Pani Lidka sprząta siódemkę, Kaśka ósemkę. Pościel wyjechała do pralni wczoraj. Prasa czeka na pana biurku. -

wyrecytowałem.
Mi się zdaje, że na końcu dialogu tu nie powinno być kropki. Tak, wiem, czepiam się...


On marudził a we mnie kotłował się gniew. Opanowało mnie dziwne uczucie, jakbym stał się metalową konstrukcją, z której odpadają kolejne części.
Przecinek przed "a we mnie". I proszę o sprostowanie, jeśli się mylę, ale części odpadają od konstrukcji, a nie z konstrukcji. Z konstrukcji chyba się wypada ^^


- Butelki i makulatura posegregowane, Kaśka wczoraj wymyła okna... - Choć siliłem się na spokój, moje dłonie odmówiły posłuszeństwa. Drżały, napędzane adrenaliną, ukryte za plecami.

- To niech pan nie stoi jak ten debil, proszę chociaż wziąć gazetę i powybijać muchy, panie Przemku. - prychnął - na recepcji zawsze jest zajęcie.
Ugh... ten pierwszy dialog, to "choć" chyba (nie, niczego nie jestem pewien :D) powinno być małą literą.

A druga wypowiedź... Po Przemku bez kropki, a po "prychnął" (chyba...) kropka.

Jakoś tak...


Wtedy ja złapałem za kurtkę,
łe... A ja tu szykowałem się, ze złapał kurtkę szefa :D


- Proszę przejąć moją zmianę, panie Januszu. Zwalniam się. - wycedziłem bezczelnie.
Bez kropki na końcu...

Chyba.


Powiedzieć jej prawdę? - rozważałem -
Kropka, kropka! Po rozważałem :D

Jestem zgryźliwym maniakiem interpunkcji...


Z resztą, kto przyjmie do pracy czterdziestolatka, który zna się tylko

na hotelarstwie?
Zresztą łącznie.


Do chuderlaków nie należał a kiedy go zobaczyłem, aż mi się zakotłowało w żołądku. Ze strachu oczywiście.
Przed "a" przecinek i chyba (tak, tak, wiem...) przed oczywiście.


Ale co tam, każdy ma inne postrzeganie obcych a oni byli bardzo bezpośredni i przyjaźni.
Przed "a" przecinek. Powiem teraz, że reszta psotu będzie wyglądała właśnie tak, więc można ją pominąć... Przeczytać tylko koniec.


- Widzi pan, na nikim nie można polegać. Przysłali nam wczoraj z pośredniaka dziewuchę do pomocy. Dzisiaj już nie przyszła. Zgarnęła stówkę i już odechciało jej się pracować. - westchnął Maciej.
Bez kropki po "pracować".


Miał też wadę wymowy lub taki głupi nawyk - Kiedy kończył mówić,
Kiedy chyba małym literkiem.


- Wiesz, babcia tak zadecydowała. Powiedziała nam, że za dobre uczynki należy się odpowiednia zapłata. Ona jest starej daty, robi tak, jak sobie

wymyśli. - wytłumaczyła Halina.
Bez kropki po "wymyśli".

Czy to nie nużące? :P


- A, bo wiecie... Ja właśnie szukam pracy. - wydukałem.
Bez kropki po "pracy".

Mówiłem, że się będzie powtarzać? :D


- Oooo...Gości mam. Gości mam, jak to miło ! - zaświergotał głos, którego właścicielkę zobaczyłem moment później. Siedziała na sofie, zgarbiona nad

stolikiem, na którym stał przedpotopowy gramofon.
Po wielokropku spacja, przed wykrzyknikiem nie powinno jej być.

Matko, jakich ja się drobiazgów czepiam...


W trzęsących się dłoniach trzymała winylową płytę w zszaarganej wiekiem, tekturowej okładce.
Literówka w "zszarganej".


- Magdalena Baj.- przedstawiła się, po czym nie pozwalając sobie na chwilę oddechu, dodała - Ale niespodzianka! Ale macie rację, pan na porządnego
Bez kropki po "Baj".


- Debile!!! - Wrzasnął - Pracuję z bandą skurwiałych debili!!!

Ryczał do słuchawki. Darał się po prostu. Nagle zorientował się, że wszyscy my, zebrani w wytwornym salonie, patrzymy na niego jakbyśmy
Wrzasnął małym literkiem. I literówka, darł.


- Muszę jechać do firmy. Halina, prowadzisz samochód, bo ja normalnie kogoś zabiję....
O kropkę za dużo.

Ojej. Czy ja nie przesadzam? Oo


Możliwe, że na te słowa zareagowałem kretyńskim wyrazem twarzy z otawarymi ustami i wybałuszonymi oczyma.
Literówka "otwartymi".


kilku letnia kobieta poczęstowała mnie najwspanialszym winem, jekie
Literówka "jakie". Znienawidzicie mnie? :P


- Jesteś kompletnie narąbany. - stwierdziła, po czym trzasnęła dzwiami sypialni.
Literówka "drzwiami" i skasować tę kropkę po "narabany".


- Wiem, że bez sensu ale oni chcą mi za to płacić. Sam nie mogę w to uwierzyć. Mam papier, z resztą i tak nie mam innej roboty.
Przecinek przed "ale".

Zło...


- Naprawdę zbluzgałeś tego patafiana? - Na jej, jak dotąd pochmurnej twarzy, zapląsał cień uśmiechu.
"Na" małym literkiem.

Ten post sie długi robi...


Wytarłem łzy z policzków, które na skutek tej radosnej eksplozji popłynęły stóżkami z moich oczu.
Literówka "stróżkami".


Opowiadała o Jedwabnem, o ukrywaniu żydowskiecgo nastolatka w piwnicy.
Literówka "żydowskiego".


Z resztą, co mi do tego?
Znów to zresztą. łącznie.


oczywiście tak, żebym niczego nie zrozumiał. Mariola już tak miała - kiedy miała fochy okazywała je nadwyraz dobitnie.
"Oczywiście" wielkim literkiem, a "nad wyraz" osobno.


- Jakbyś dwoniła, bym odebrał. Mam go cały czas tu, na szyi - Szarpnąłem smyczą.
A tu po "na szyi" powinna być kropka. Chyba.


Jeszcze raz przyjżałem się obrazkowi na wyświetlaczu. Doszedłem do wniosku, że to marnej jakości zdjęcie rozpadającej się rudery.
Przyjrzałem przez erzet.


Stoję tu już pięć minut ale ty nie zauważyłbyś nawet, jakby przez kuchnię przemaszerował pułk wojska.
Przecinek przed "ale".


- Najgorsze jest... - Westchnęła - Najgorsze jest to, że ci wierzę. Czuję to, widzę, że nie kłamiesz.
Westchnęła małym literkiem.


- Ja ? - zająknąłem się - ja wcale nie...
Przed pytajnikiem nie powinno być spacji, po "się" powinna być kropka, a "ja" wielkim literkiem.


- I nie wracaj tam już. Chodźby wydzwaniali po nocach. Stać nas, poszukamy...
Choćby, literówka.


Już blisko, już niedaleko - sapałem
Myślnik z przodu się zgubił ^^


się między sobą a ja, wbrew
Przed "
- Oto i jestem - Nie miałem zamiaru tego powiedzieć, jedynie czułem mimikę twarzy, słyszałem wypowiadane przeze mnie słowa.
Mała literka albo brak kropki. Nie wiem...


Chciałem spojrzeć w stronę, z której dobiegało blade światło lecz głowa nie drgnęła o milimetr. Kątem oka zauważyłem złote iskierki tańczące pośród
Przed "lecz" przecinek.


Siedziałam w tym ścierwie dostatecznie długo a ta durna starucha... Miło się słuchało moich opowieści, prawda?. Ona w swoim marnym życiu
Przed "a" przecinek.


I tak został ukamienowany

a na nas spadł obowiązek zemsty.
Przed "a" przecinek.


Poznają gniew Ireeese.

Na te słowa wszyscy przyklękliśmy, zupełnie jak ja kilka minut temu, na dżwięk tego imienia, bezwiednie uginąłem nogi.
W imieniu o "e" za dużo, literówka "dźwięk" i "ugiąłem".


Ona piękniała a otoczenie zmieniało się w coraz
Przed "a" przecinek (powtórzyłem to chyba 20 razy... xD).


Uciekałem już długo a nadal czułem odrór spalenizny.
Przed "a" przecinek i literówka "odór".


- Tchórz. - tajemniczy uśmiech nie znikał z jej twarzy, choć w głosie bogini słyszałem pogardę - Co ja mam z Tobą począć? Obdarowałam was
Znów mam dylemat. Albo kropki nie powinno być, albo "tajemniczy" powinno być wielkim literkiem.


- Wybacz, Pani. Nie wiedziałem, że chcesz naszej zagłady. - odpowiedziałem szeptem.
Bez kropki po "zagłady".


- Nie. - mruknąłem stanowczo.
Bez kropki po "nie".





Cóż. Opowiadanie mi sie podoba. Przyznam, że naprawdę mnie wciągnęła. Koniec po prostu zaskakuje :D

Taki miał być efekt? Cóż.

Mam nadzieję, zę ten komentarz nikogo nie uraził/zdenerwował i może nawet pomógł :P

12
:D Ale się napracowałeś!



Dziękuję.



Trochę mi głupio, że sama tego nie wyłapałam. :oops: Jeśli chodzi o intrpunkcję - niestety leżę i kwiczę. Ale to się zmieni.



Dzięki za komentarz i niezmiernie się cieszę, że opowiadanie wciągnęło.


Mam nadzieję, zę ten komentarz nikogo nie uraził/zdenerwował i może nawet pomógł


To normalka, jak najbardziej na miejscu.



Takie przetrzepanie tekstu może wyjść tylko na dobre autorowi.

13
Początkowa część opowiadanie nastawia czytelnika na historię faceta w średnim wieku, nieco staromodnego i na pewno nie radzącego sobie znakomicie w tym świecie złych szefów, niedoceniających starania rzetelnych pracowników. Swoją drogą za wiele razy powtórzyłaś zdanie, mówiące o tym, że Przemysław czuje się pogrążany i krytykowany. Pamiętam, podczas czytania irytowały te biadolenia. Znajduje nową pracę i tak dalej, powoli toczy się akcja. Wtedy pomyślałam sobie: blee i po co ja to czytam, to mnie nie wzbogaca, nie bawi, nie wzrusza. Moje zainteresowanie wzrosło, kiedy zaczęłam przypuszczać, że w grę wchodzi choroba psychiczna. Dobrze zbudowałaś ten moment, gdy bohater widzi w telefonie zdjęcie zrujnowanego dworku. Ale mieszanie w to bogini, walki plemion, sił nadprzyrodzonych, uważam niestety za złe pokierowanie fabułą. Gdybyś dała więcej wskazówek, mogących naprowadzić na znaczenie symboliczne tego opowiadania. Tak, jedynie możemy pocieszać się domysłem, że wszystko działo się jedynie w chorej wyobraźni Przemysława. Rozumiem, że być może nie chciałaś faszerować tekstu ukrytymi znaczeniami, ale w mojej opinii, w tym przypadku, byłoby to korzystne, ratujące całość. Jeśli chodzi o język nie jest tragicznie, ale czasem ma się wrażenie, że boisz się iść na całość i rozwinąć skrzydeł. Już to komuś wytknęłam, że używa takich „niefortunnych” wyrażeń typu: „Naprawdę zbluzgałeś tego patafiana?”. Kto używa takich słów w codziennej mowie? Zbluzgałeś? Patafiana? Nie brzmi to naturalnie, uwierz ;] I na koniec ostatnia myśl, jaka mnie naszła w związku z twoją pracą. Najchętniej zostawiłabym Przemka w tej szafie do końca. Pomyśl, czy to nie kusząca myśl?
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

14
Opowiadanie bardzo mi się podobało, dobrze się czyta. Na błędy nigdy nie patrze bo sam robie ich miliony :) Fabuła dość ciekawa - połączenie świata realnego z czasami w których żyli magowie, wiedźmy itp, dobrze Ci wyszło jednak chciałbym trochę więcej poczytać na temat Iresse.

FAjne wrażenie sprawia wrzucenie cytatu z tytułu opowiadania w kilku jego miejscach. Też nie zgodzę się jak Tereferek co do sztucznego zmieniania mimozowatego bohatera Twojego opowiadania w SUPERMANA, właśnie czasem fajnie jest poczytać o kimś zwykłym potrafiącym wpaść w depresję czy rozpłakać się z jakieoś powodu.

Kolejna sprawa, Gendek napisał:
Najchętniej zostawiłabym Przemka w tej szafie do końca. Pomyśl, czy to nie kusząca myśl?


Moim zdaniem jeśli miało to być opowiadanie iście psychologiczne to jasne efekty byłby super natomiast w tej sytuacji chyba nie zdałoby to egzaminu.



Motyw końcowy "Oczy" żony Przemka to dobre rozwiązanie bo przecież do śmierci Iresse czy zwolnienia głównego bohatera z "jego" obowiązku nie doszło daje Ci to możliwość kontynuacji tego opowiadania.





I na sam koniec czy choć jeden raz każdy z Nas nie chciał w ten sposób co Przemek porozmawiać ze swoim Przełożonym ?? ;)



Dla mnie 4+ bo bez błędów oceniam :D[/quote]
Lost DB - Connection !!

Please try again later !!

15
Dziękuję
Er... Nie ma sprawy?
Jeśli chodzi o intrpunkcję - niestety leżę i kwiczę. Ale to się zmieni.
W Wordzie 2003 była opcja sprawdzania interpunkcji, ale cóż, dość mylna :D

Kiedyś tego używałem, przyznaję się bez bicia. Wychwytywało mi zdania, które zacząłem małą literą ^^


Takie przetrzepanie tekstu może wyjść tylko na dobre autorowi.
Nareszcie trafiłem na jakieś forum, gdzie nikt nie ma pretensji do osoby "wytykającej" ;P


Kto używa takich słów w codziennej mowie? Zbluzgałeś?
Ja! To ja! Ja czasem używam słowa "zbluzgać"! :)


Ale mieszanie w to bogini, walki plemion, sił nadprzyrodzonych, uważam niestety za złe pokierowanie fabułą.
Mi się tam właśnie to podobało ^^

Ciekawy był dom mówiący ścianami... A to końcowe forum Ireese mnie dobiło :D
Are you man enough to hold the gun?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron