
1.1
Wiązka błękitnego światła rozjaśniła kawalerkę. Łuna przeczesała kłębowisko kabli, zasłaniające większość podłogi. Chwilę później nastała ciemność przerywana ciężkimi oddechami dwóch osób. Ktoś wcisnął enter na klawiaturze, a pokój znów rozbłysnął. Zjawisko swoje epicentrum miało w starym morphie, prostym urządzeniu o kształcie podłużnego kryształu. Na ekranie rozbłyskiwały niebieskie obrazy, piękne miraże tworzyły się tylko po to, by chwilę później zostały zjedzone przez glitch. I tak bez przerwy pikselowa batalia trwała, pożerając dziesiątki plaż, obcych twarzy złapanych na przejściach ulicznych i projektów luksusowych aut. Kobieta, która siedziała za panelem sterowania, wciskała klawisze coraz mocniej, gdy przez ekran przejeżdżał czerwony krzyżyk z napisem error. Nie miała do tego wszystkiego cierpliwości. Odsunęła się więc i spojrzała na skąpany w mroku pokój. Wbiła wzrok w miejsce, skąd dobiegał odgłos łapczywego pochłaniania powietrza.
— Arth, jesteś pewien? — zapytała.
Czerń poruszyła się. Błysnął refleks błękitnego światła. Energia przepłynęła jednym z kabli na sam środek pokoju. Ta chwila wystarczyła, by dziewczyna mogła dostrzec ciemną sylwetkę mężczyzny zdejmującego kaskomost, do którego rdzenia przyczepionych były setki kabli. Człowiek ten zgiął się i wypuścił szybko powietrze z ust, czując ulgę. Jego plecy, chociaż na chwilę mogły odpocząć od cierpienia, jakie serwował stary fotel dentystyczny. Jeden problem został zastąpiony innym. Musiał coś z tym zrobić i to szybko. Wiedział przecież, że nie może teraz zrezygnować, że zbyt dużo już zaryzykowali. Chociaż z drugiej strony oddałby wszystko, by zobaczyć, jak ten fotel wylatuje z pięćset piątego piętra, na którym przebywali.
— Dobrze wiesz, że nie daruję sobie, jeśli nie rozwiążemy tej sprawy. Więc proszę cię siostrzyczko, uruchom ten szmelc — powiedział, po czym ułożył się na łożu swoich cierpień.
Dziewczyna znów zanurkowała za klawiaturą, wpisując setki sekwencji, ale każdy enter przynosił jedynie stłamszonym rozbłyskiem światła; każdy złapany obraz znikał w salwie czerwonych symboli. Chwyciła puszkę po napoju energetycznym i cisnęła nią w ścianę, rozlewając resztki jasnożółtego płynu. Zrezygnowanie zagościło na twarzy dziewczyny. Jak zwykle nic nie szło po jej myśli.
Arth pokręcił głową i zdjął z siebie resztę żelastwa. Zrobił kilka kroków, unikając pulsujących błękitem węży i wszedł do strefy światła, gdzie jego wytatuowana czaszka i liczne szramy, nie mogły dalej żerować na ciemności. Gdy był już koło siostry, oparł się o plastikowy fotel, na którym siedziała i zaczął szeptać do ucha:
— Coś ci znowu nie styka ślicznotko?
— Za dużo okablowania, żeby to na raz ogarnąć. Szybki impuls musi zadziałać — odburknęła, przysuwając się do panelu sterowania. Brat chwilowo walczył, żeby złapać równowagę, a gdy już poczuł stabilizacje, usiadł na poplamionym biurku, tuż obok ekranu.
— Złaź, bo wszystko jebnie i dopiero będziemy mieli problem z poskładaniem sprzętu.
Arth zignorował ją.
— Atna, nie pamiętasz, czego cię uczyłem? To jak ze starym autem. Szybko przekręcając kluczyki, łatwo rozwalisz silnik i stacyjkę. To trzeba z finezją, z wyczuciem.
Dziewczyna nawet nie zdążyła zaprotestować, brat odsunął ją wraz z fotelem na bok, by samemu móc wejść za panel sterowania. W blasku zer i jedynek twarz pokryta licznymi bliznami tworzyła jeden, wielki wir cyfr. Jedynie świecące oczy odróżniały go od obrazu z ekranu.
— Wybacz mi, że nie potrafię wyczuć sterty złomu. — zarzuciła, krzyżując ręce, by wywołać współczucie. Mężczyzna jednak wolał wrócić do problemu niż odpowiadać na zaczepki siostry.
— Później będziesz mogła mi przyjebać. Teraz obserwuj dokładnie, co dzieje się z bezpiecznikiem, gdy będę uruchamiał cacuszko. Jak zobaczysz iskry, od razu go odłącz.
— Nie mówiłeś, że planujesz nas wysadzić.
— Jak widzisz, plany się pozmieniały — odbił kąśliwą uwagę.
Nastąpiła wymowna cisza, w trakcie której, Arth zaczął analizować ciągi zer i jedynek, wpisując kolejne znane mu komendy, by obejść system zabezpieczeń. Atna skierowała wzrok na monitor, żeby zapamiętać niektóre z hakerskich trików, ignorując powierzone zadanie.
— Mogłabyś raz zrobić to, o co cię poprosiłem?
— Sam dobrze wiesz, że… — nie zdążyła dokończyć, bo przez pokój przetoczyła się fala krótkich rozbłysków.
Szybkie migawki pojawiały swoim widmem bardziej stałe kształty i cienie. Czarny kwadrat służący za bezpiecznik i jedyną barierę ochronną przed wysadzeniem mieszkania, zaczął delikatnie skwierczeć i zmieniać kolor na błękitny. Arth jednak nie przestawał wpisywać komend, wiedział, że to jedyna szansa, żeby poznać prawdę.
— Ciii mała, zaprowadź grzecznie tatusia do bramy.
Maszyna wypuściła z siebie dwie błyskawice. Atna szybko rzuciła się, by odłączyć sprzęt, jednak gdy już znalazła się na podłodze, kwadrat wrócił do swojego naturalnie czarnego koloru, pozostawiając po całym zdarzeniu jedynie naelektryzowane powietrze. Drzewostan w morphie został uruchomiony. Na jednej z gołych ścian, szarość przeszła w konkretne obrazy. Udało mu się. Atna podeszła do panelu, gdy Arth wrócił na znienawidzony fotel. Tym razem jednak był uśmiechnięty od ucha do ucha. Nawet zakładając kaskomost, czuł podekscytowanie.
Wdech, wydech. Arth powoli wyłączał myśl za myślą, czas na wątpliwości już minął. By wejść boczną ścieżką do cyberprzestrzeni, nie wystarczyło przecież po prostu się podłączyć. Musiał całkowicie oczyścić umysł. W innym przypadku zostawiłby za sobą ślady pamięci, a cała akcja szybko dobiegłaby końca.
— Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Podłączanie do Drzewostanu jest cholernie niebezpieczne dla ludzi bez oficjalnych kont, sam o tym dobrze wiesz. Znam osoby, które zrobią to za pół darmo...
Mężczyzna przewrócił oczami.
— Mogłabyś przestać truć? Staram się wejść w elektryczny trans, a ty mi tego nie ułatwiasz... Poza tym, dla przeciętnego mieszkańca Rewy podłączenie do Drzewostanu nie jest niczym szczególnym, ot pobudka w lepszym świecie.
— Jednak w pełni kontrolowany świecie. To nie jest nasza sieć Arth, tutaj każdy krok zostawia za sobą neonowy ślad. Mają twój kod biologiczny, więc jeśli dojdzie do pobierania danych, szybciej niż to zakładamy, będziesz musiał od razu się odłączyć. Bez względu na wszystko, rozumiesz?
— Wiem, co robię, poznałem już trochę to miejsce. Poza tym idę tam tylko po odpowiedź, nie będę przecież łamał prawa.
Atna parsknęła śmiechem
Atna parsknęła śmiechem
— Ty tak serio? Kradzież konta na Drzewostanie i wniknięcie do jego struktur, by uzyskać informacje od kogoś, kto najprawdopodobniej zadarł z Korporacyjnym Pięciokątem, nazywasz nie łamaniem prawa? — Ostatnie słowa odbiły się echem od pustych ścian.
Mężczyzna dopiero wtedy zobaczył, w jakim stanie była młodsza siostra. Podkrążone oczy nie widziały łóżka od kilku dni, a rozmazany tusz do rzęs, ściekł w dół policzka na popękaną i suchą skórę. Jedynie fioletowa peruka przypominała mu, że ta dziewczyna nie jest zombie. Wiedział, że po tym wszystkim, będzie musiał jej to wynagrodzić. Przydałyby się jej nowe ubrania, pomyślał widząc, jak podarte kabaretki oplatały ostatkami sznurków nogi. I choć ręce Atny drżały miarowo gdy wpisywała kolejne ciągi znaków, był pewien, że jest gotowa, że jest w stanie zrobić wszystko dla starszego brata. Arth musiał znaleźć Alexis, sen rozmyty przy pierwszych refleksach heliocentrycznych lamp. Pragnął wiedzieć, dlaczego ta kobieta nawiedza go wśród nocnych marzeń. Jedyne co miał, to poszlaki porozrzucane każdej, ciężkiej nocy. Wskazówki gdzie szukać następnych odpowiedzi. Ostatnia była wystarczająco czytelna. Prawda wypłynie z kryształu. Diamentowy skwer już czekał.
Wdech. Wydech. Arth delikatnie zsunął na swoją głowę kaskomost. Ciemność przykryła wszystkie kształty zaostrzone w blasku okablowania. Zdenerwowanie pożarło entuzjazm, a zaraz potem przyszedł zdrowy rozsądek. Istniało duże prawdopodobieństwo, że nie przeżyje tego skoku w cyberprzestrzeń. Nie chciał się przecież usmażyć, a w każdym razie nie na oczach siostry. Myśli pędziły, chociaż pędzić nie powinny. Wszystkie wątpliwości rozwiały się, gdy jego ciałem wstrząsnęły drgawki. Krótką serię porażeń zakończył ścisk mięśni, ciało zostało chwilowo sparaliżowane, a umysł trafił do świata, który nigdy nie istniał.
Wdech. Wydech. Otworzył oczy. Znalazł się w ciemnej uliczce, gdzie od czasu do czasu dolatywały zagubione dźwięki z głównej drogi. Mężczyzna powoli wstał i zrobił kilka niepewnych kroków. W cyberstrefie grawitacja nie była tak wiążąca, jak w rzeczywistym świecie, więc kroki musiał stawiać dosyć szeroko. Trzy okrążenia śmietnika wystarczyły, żeby świadomość mogła nagiąć cyfrowe ciało do swoich możliwości. W powietrzu wisiał słodkawy zapach. Arth znał go, jednak nie potrafił przypomnieć sobie jego odpowiednika w rzeczywistym świecie. Obrócił się więc w stronę lustra zawieszonego na jednej ze ścian. W odbiciu zobaczył humanoidalną, ciemną postać, o niezwykle smukłej budowie. Żadna z kończyn nie posiadała palców, zamiast tego łączyła w sobie niestabilną formę całego ciała, które tendencyjnie wypuszczało z siebie glitchowe kolce. Niedobrze, pomyślał. Przyjął formę błędnika, podstawowy starter dla nowych w Drzewostanie. Wiedział, że błędnikami zazwyczaj były dzieci, a dzieci bez opieki w takim miejscu przykuwały uwagę. Oderwał wzrok od lustra. Uśmiech na twarzy wywołała sterta cyfrowych śmieci, resztek dodatków, które porozrzucały osoby z większymi punktami doświadczenia na Drzewostanie.
— Zazwyczaj trafiałem w ładniejsze miejsca — skwitował.
Wyjrzał zza zaułka. Świat rysował się w zupełnie innych kolorach niż toksyczna Rewa. Przecznica tonęła w świetle nieistniejącego słońca. Budynki jaśniały różowymi liniami, a ulice pokryte były jakąś niewysoką roślinnością. Mężczyzna złapał trochę powietrza do płuc i już wiedział, co tak delikatnie kołysało się, smagane powiewami wiatru. Wetiwer, roślina traktowana w Labiryncie jako chwast wyrastający spod budynków, w bogatszych dzielnicach służyła do wytwarzania perfum. I to właśnie ta woń drażniła jego nos, słodkawo-korzenny zapach przypominał mu czasy, gdy wraz z siostrą używali tych zielonych łodyg do podpalania śmietników. Widmo mroźnych nocy spędzanych pod mostem, gdzie człowiek marzył jedynie o tym, by ostatnia zapałka wystarczyła do wskrzeszenia ognia, powróciło. Arth szybko wypuścił powietrze i zarzucił zbędne myśli. Każda sekunda mogła sprawić, że znów wylądowaliby na bruku.
Fragmentaryczne paski wyznaczały chodniki, po których co jakiś czas przechodził humanoid. Mężczyzna zwolnił kroku, gdy jego oczy wychwyciły osobliwy park, gdzie smukłe postacie z długimi kończynami chlapały się jakąś cieczą. To wszystko okraszone było przez nierealne refleksy. Niewiarygodnie sztuczne refleksy. Dlatego właśnie Arth nie lubił wracać do Drzewostanu, ta rzeczywistość przypominała niekończący się sen, ruchome piaski, wciągające w momencie uśpienia czujności. Znał wiele historii ludzi ze Skier i Ageisis, którzy zostawali tu na tygodnie, a później na całe lata, zapominając o rzeczywistym świecie. Tyle czasu to on jednak nie miał.
Spojrzał na znak obok. Złociste liczby wskazywały, że jest niedaleko kryształowego łuku. Zaczął więc podążać na północ. Poczucie czasu wyparowało wraz z ziemskim ciałem. Jedynie upływające liczby oznakowujące ulice wyznaczały mu drogę, gdyby nie one już dawno utknąłby w meandrach cyberstrefy. Krok za krokiem sceneria nie ulegała większym zmianom, jednolite, błyszczące budynki różniła jedynie wielkość. Żadnego dobrego miejsca, by się ukryć, pomyślał. Niedługo potem jasna tabliczka obwieściła cel podróży. 3003003003, Kryształowy Skwer. Diamentowy labirynt leżał pomiędzy dwoma monumentalnymi wieżowcami. Dookoła nie było już nikogo, Arth wiedział, że to nie oznacza nic dobrego. Przekroczył lśniący łuk wejścia i trafił do rzeczywistości skąpanej w mozaikach tęczy. Rozszczepione światło tańczyło na jego nagiej, humanoidalnej powłoce. Wtedy ją zobaczył. Była po drugiej stronie kryształowej ściany, jednak mógłby przysiąc, że czuje na sobie jej wzrok. Kiedy wyszła zza tafli mętnego lustra, Arth oniemiał. Nie należała do tego świata, jej powłoka do złudzenia przypominała tą z rzeczywistego świata, była zbyt ludzka. Granatowe włosy miała skrojone w luźny bob, a twarz jaśniała w blasku rozszczepionego światła. Na boginie, ona jest jeszcze piękniejsza, pomyślał na chwilę, przed pierwszym kontaktem.
— Al-alexisis? Kim ty właściwie je-jesteś? — zająknął się.
Jej wąskie usta delikatnie rozchyliły się, jednak głos, jaki się wydobył, nie mógł należeć do żadnego człowieka. Mówiła do niego, jak wiatr zwiastujący huragan, jak łoskot wody spadającej z wodospadu, jak bóg zsyłający pierwsze przykazanie.
— Jestem potęgą rozumu i wątłym echem wszechświata, który lamentuje za wielkim wybuchem
— Nic z tego nie rozumiem. — Chwilowe wybicie z kontekstu sprawiło, że zaczął zbierać myśli na nowo. — Muszę wiedzieć, dlaczego odwiedzasz mnie co noc? Czego ode mnie chcesz? — Momentalnie nabrał pewności siebie.
— Nie jesteś tu bez przyczyny. Nadchodzi nowe światło.
— Co?
— Będziesz dzierżył płomień prawdy.
Zbliżyła się do niego.
— Co to znaczy? To pułapka?
— Wręcz przeciwnie. To ratunek. Dla ciebie, dla mnie, dla wszystkich — odpowiedziała z niezwykłym spokojem w głosie.
— Ale dlaczego ja? Co mam zrobić?
— Zaufać sobie i dostarczyć światło do odpowiednich osób.
Zrobiła jeszcze jeden krok, podchodząc na kilka centymetrów od niego. Podniosła swoje drobne dłonie i przyłożyła jedną rękę do swoich ciemnych oczu.
— Zamknij oczy.
Mężczyzna posłusznie zacisnął powieki. Zimne palce musnęły cyfrową skórę. Chwilę później poczuł delikatne mrowienie, jakby przechodził przez niego jakiś rodzaj energii. Siostra miała rację, podążanie za nieznajomą nie mogło mieć szczęśliwego zakończenia. W duchu przeklinał pomysł tego, żeby tutaj się zjawić. Przeklinał sen, w którym pierwszy raz ujrzał tajemniczą kobietę. Przeklinał nawet zaufanie, jakim obdarzyła go Atna. Strach przysłonił wszystko i najprawdopodobniej pożarłby ostatecznie jego duszę, gdyby Alexis nie przemówiła:
— Arthcie, nie musisz się niczego obawiać, każdy wasz wybór, niewyraźny kontur zarysowany na szkicu ludzkości jest już historią. Wszyscy jesteśmy historią.
Wtedy cała wątpliwość, złość, jaką czuł, pękła, niczym bańka mydlana muskająca rozgrzany asfalt. Nie było żadnych obaw, tylko czyste przekonanie o jednolitości świata i tego, że nieważne co uczyni, to wszystko służyło czemuś więcej. Nie wiedział, czy wartościowanie myśli na dobrą lub złą miało sens. Rozumiał jedynie, że idea historyczności życia niosła za sobą bezpieczeństwo i właśnie przy tym wolał pozostać. Rozpuścić się w niej i scalić na nowo.
Nagle całe zimno zniknęło. Arth otworzył oczy. Kimkolwiek była Alexis, zniknęła. Chwilę później cały świat zaczął się rozpadać. Kawałek po kawałku znikały wieżowce, fragmenty kryształów odpadały od ścian labiryntu, tylko po to, żeby na końcu wirtualne ciało mężczyzny również uległo ostatecznemu prawu świata. Nastała ciemność, z której niemrawo zaczęły wybrzmiewać krzyki. Krzyki Atny.
— Arth do kurwy budź się!
Wdech. Wydech. Mężczyzna mozolnie ściągnął z siebie kaskomost, jednak nie był już tym samym człowiekiem. Miał misję.
Siostra rzuciła na niego wściekłe spojrzenie, gdy ten mozolnie przeciągał się. Resztki kwadratowego bezpiecznika, kaleczyły sufit i okablowanie swoimi ostrymi fragmentami. Dziewczyna pośpiesznie pakowała najważniejszy sprzęt do torby.
— Arth miernik szaleje, wyjebało zabezpieczenia, ktoś wycelował w nas jako nagrodę — syknęła.
Mężczyzna zignorował to, usiadł na brzegu fotela dentystycznego i wbił wzrok w pustą przestrzeń, szepcząc:
— Powiedziała do mnie.
— Ogarnij się, musimy uciekać! — Atna zapięła torbę pełną elektroniki i podeszła do brata chwytając go za rękę.
— Powiedziała, powiedziała mi, że nie musimy się martwić. Że jesteśmy już historią. Atna, rozumiesz? Jesteśmy historią!
Dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem matki, której nigdy nie mieli. Choć wiedziała, że nie jest dobrze, nie chciała przyznać sama przed sobą, że coś poszło nie tak, że usmażyła mózg brata, czyniąc z niego popaprańca wygadującego bzdury. Ale to nie był czas na to. To nie był nawet czas, żeby mogła zdzielić go po pysku za nieudaną akcję. Musiała ich stamtąd wyciągnąć. Chwile później ekrany zaczęły wariować. Atna nie miała czasu na myślenie, czy rozmowę z bratem. Łowcy nagród już nadchodzili.
— Za chwile się nią staniemy, jak nie ruszysz dupy! — odburknęła, ciągnąc brata w stronę wyjścia.
1.2
Światła ulicznych latarni sączyły się do zadymionej knajpki w południowej części Czerwonego Młota. Niewielki lokal położony był na jednej z bocznych ulic, gdzie jaśniał żółtym światłem wśród zacinającego deszczu. Ludzkie ćmy, które zazwyczaj wędrowały do niego wieczorami, tym razem pozostawały z dala od kwaśnych kropel. Na mokrym chodniku, krzywe odbicia speluny tańczyły w akompaniamencie deszczowego szumu. Żółty neon, będący konturem uśmiechniętego kota, zmieniał się w splot macek i pasków.
W środku puste miejsca przy stolikach zajmowały kłęby dymu, ulatujące z kadzielnic. Barman tego wieczoru miał ułatwioną robotę, jedyne dwie klientki sączyły chłodniak w rogu pomieszczenia, nie naciskając, by mężczyzna dołączył do nich. Co jakiś czas jednak rozpraszały go chichotem, gdy odpisywał żonie. W tak nieprzyjemne wieczory, barman cieszył się, że nie musiał pracować na nocnym straganie. Dobrze pamiętał smak siąpiącego deszczu i nagabywania losowych ludzi do zakupienia bezużytecznych bibelotów. Jednak pomimo minimalnego komfortu, nic go w tej pracy nie trzymało, nic poza forsą. Wybiła dwunasta. Żona przestała odpisywać, a minuty zaczęły ściekać jeszcze wolniej. Skraplały się, upadając na posadzkę czasu, gdzie rozbijały się na jeszcze mniejsze fragmenty. Mężczyzna spojrzał na stertę brudnych, gumowych kubków zdobionych logiem knajpy. Splunął z obrzydzenia na ziemię i rozmazał ślinę w niewyraźną małą plamę brudu. Jak ja kurwa nienawidzę tego miejsca, pomyślał, po czym przysunął sobie pufę i położył twarz na blacie. Momentalnie popadł w objęcia drzemki, największego wroga pracy, raz za razem mamiącego człowieka chwilową regeneracją.
Drzwi otworzyły się z hukiem, wypuszczając z lokalu strumienie mgiełki na pewną śmierć wśród kropel deszczu. Na ich miejsce wpadła chuda postać odziana w prosty, czarny płaszcz z kapturem. Ciekawskie kobiety sączące alkohol obserwowały gościa. Ich twarze, które pomimo wielu zabiegów, wciąż zdradzały wiek, delikatnie uśmiechały się, starając się zaciągnąć świeże mięso do pijackiego grona. Jednak, gdy tylko drzwi odgrodziły nieprzyjemny deszcz na zewnątrz od ciepłego środka speluny, szczegóły ich sfatygowanych ciał, zniknęły wśród oparów. Gość przeszedł dalej, wprost do baru omijając puste stoliki. Sufit delikatnie rozświetla łuna bijąca od rozpalonych węgli. Światłocienie rzucane przez czerwień, zataczały kręgi pomiędzy dymem tworząc nierzeczywiste miraże. Barman podniósł wzrok i zaczął przecierać oczy, gdy kontur gościa wyostrzył się. W tle zaczęła lecieć składanka najnowszych hitów muzyki chodnikowej.
— Kogo to moje oczy widzą? Amestus własnej osobie. — Barman wystawił łokieć na przywitanie.
— Miałem trochę spraw na głowie, sam rozumiesz, ale chyba przyszedłem w porę. Idealny ruch, jak na tę kwadrę, co nie Szybki? — Amestus odpowiedział tym samym gestem.
— Ano. — Kiwnął na potwierdzenie. — Miło, że odwiedzasz mnie w pustki, nuda jest jeszcze gorsza od tego kretyńskiego kostiumu — przejechał palcem po swoim stroju z rozmazanym logiem firmy. — Zresztą długo mi go nosić nie zostało.
— Nalej mi chłodniaka i opowiadaj!
Amestus ściągnął z siebie płaszcz i odłożył go na wolne siedzenie obok. Jego blada twarz nabrała rumieńców od tańczonych ogników na suficie. Przetarł swój zarost, wytrzepując z niego resztki brudu miasta.
Barman odwrócił się i kilkoma zręcznymi ruchami z oczyszczonego płynu chłodniczego i kilku owocowych syropów stworzył najpopularniejszy drink w całej Rewie. Wlał ciemnoszarą substancję do gumowego kubka i postawił przed Amestusem.
— Barman z ciebie chujowy, ale przynajmniej umiesz złagodzić smak tego paskudztwa.
Na ustach Szybkiego zagościł triumfalny uśmiech, przyjmując słodko gorzki komplement. Dobrze wiedział, że ta robota nie jest dla niego, ale co miał innego zrobić, jak na barkach spoczywała cała rodzina?
Z płaszcza Amestusa wychyliła się mała, zwierzęca główka. Jej oczy analizowały płaszczyznę speluny. Brak zagrożenia. Srebrna łasiczka rozprostowała sztuczne kości i wskoczyła na ramię właściciela.
— Rety, dalej ją masz. Nie chcesz jej wymienić na lepszy model?
— Wiesz, że jestem staromodny. Niby kawał blachy, ale z jakim sercem? — zapytał retorycznie.
Amestus chwycił mechaniczne zwierze i umieścił z powrotem do kieszeni płaszcza. Szepnął komendę czuwania i wrócił do rozmowy z przyjacielem.
— Wyjeżdżam z miasta — oznajmił Szybki, nalewając sobie do kubeczka jakiegoś zielonego trunku.
Amestus obniżył swoje krzaczaste brwi ze zdziwienia. Wiedział bardzo dobrze, że przeprowadzka między współmiastami jest czymś raczej rzadkim, restrykcje i ograniczenia w przemieszczaniu dobrze potrafiły wybić ludziom ucieczkę z zepsutych metropolii.
— Z Wuzyną od dawna to planowaliśmy. Kojarzysz Agera? — Apostus pokręcił głową. — No to powiem w skrócie, że równy człowiek. W każdym razie załatwił przejazd od ręki, rozumiesz? — Uśmiech szaleństwa zagościł na jego twarzy. — Czekaliśmy z moją trzy jebane lata na rozpatrzenie wniosku, a ten świrus załatwił to od razu.
— Czyli widzimy się ostatni raz? — Dopił gorzkie pytanie.
— No co ty, przecież wideorozmowy i Drzewostan po coś istnieją! Poza tym masz na tyle elastyczną pracę, że odwiedzisz mnie w Kewie.
— Kewa? Przecież to współmiasto dopiero raczkuje. — Przyjaciel nie przestawał go zadziwiać.
— No właśnie, nowy początek bez zabijania się o umowę o zlecenie. Tam każda ręka jest potrzebna. Kewa ma być siostrą Rewy, a wiesz, co oznacza szybsze zainwestowanie w takie perspektywy?
— Kłopoty z gangami przy własnym lokalu?
— Nie rozumiesz? Tam nie ma jeszcze żadnych gangów, a na horyzoncie nie widać nikogo, kto chciałby zająć ten teren. Druga strona zatoki to zupełnie inny świat. Widziałem dużo materiałów stamtąd. To tam testowane są nowe technologie współgrające z naturą. I podobno pogoda jest lepsza. Mniej jest toksycznych pustkowi i jeszcze te lasy. Widziałeś kiedyś ujęcia z Gór Wiecznego Zamrożenia?
Amestus pokręcił głową.
— Żałuj. Wyobraź sobie potężne skały, z których spływają zamrożone nitki wodospadów. A u podnóża dzikie knieje i nieskażona ludzkością fauna
— Od kiedy zrobiłeś się poetycką ciotą? — wyszczerzył metalową protezę zębów.
— Od wtedy, gdy Wuzyna poczuła instynkt macierzyński. Te bajki plączą mi w mózgu, mówię ci!
— Twoje zdrowie! — podniósł głos.
Gumowe kubki przypieczętowały toast.
— Ogóle to gdzie się podziewałeś? Wyglądasz jakbyś przez tydzień żył w rynsztoku — zapytał Szybki.
— Trochę tak było. Wpadłem w niezłe gówno.
— A mówiłem, żeby nie sypiać z tymi blaszanymi dziwkami. Niby są czyszczone, ale kto wie, co żyje w ich szparkach?
— Chciałbym, żeby to była prawda — odpowiedział wzdychając. — To coś głębszego. Pamiętasz fuchę u Magnusa?
— Jakbym mógł zapomnieć, od kiedy zacząłeś u niego pracować, przychodzisz tutaj raz na księżycowy rok.
— No więc ostatnio dał mi dosyć osobliwe zadanie i je spierdoliłem. A chyba sam wiesz, jak mszczą się źle wykonane zadania.
— Kurwa, zawsze wiedziałem, żeby nie pracować u nikogo z Metropolu. Mój kuzyneczek też kiedyś zaciągnął się u takiego Ruperta, skurwiel kazał siebie wozić Keplerem, dopóki nie zaśnie, a tedy mój kuzyn miał go wnosić do łóżka. Wystarczyło, że jeden raz nie przykrył tego świra i chuj, jego nos dostała moja ciotka listem. Od tego czasu nic o nim nie słyszałem.
— Pocieszające.
— Nie mówię tego, żeby ciebie pocieszyć, tylko ostrzec. — Mężczyzna spojrzał prosto w oczy swojemu przyjacielowi. — Wyjedź z nami, w nowym mieście nie wszystkie kontakty z Rewy działają. Możesz się zaszyć w Kewie, zmienić nazwisko, kupić nowy Drzewostan, wystarczy jedno połączenie.
— Za stary jestem na takie zmiany.
— Nie naciskam, po prostu pamiętaj, że masz dokąd uciec.
Amestus zaczął bawić się pustym kubkiem, obracając go we wszystkie strony, na matowej szarości baru. Chciał jak najszybciej zmienić temat.
— Może pochwalisz się, jak zdobyłeś kontakt do tego Agera, co?
— Dobrze wiesz, że nie mam nic do ukrycia. Od pół roku przychodzi tu taki Esker. Nerwowy, ale poczciwy typ. Z początku był nieufny i pił tylko do morpha, ale jakieś dwa miesiące temu zagadał do mnie. I jeb, przedsionek raju został uchylony. To człowiek-kontakt, chodzący Drzewostan. Poznał mnie z kilkoma ciekawymi osobami w tym właśnie z Agerem. Próbowałem go spiknąć z kilkoma moimi ziomkami, co chcieli wejść w biznes. Nichuja. Nieufny skurwiel, a do tego choleryk.
— Więc czemu tobie zaufał?
— Jestem barmanem. Wszyscy wiedzą, że gdybym mówił zbyt dużo, już dawno pływałbym z rybkami. — Rozłożył ręce w teatralnym geście.
— W takim razie chyba minąłem się z powołaniem — zakpił.
— Niedługo miejsce się zwolni, jak jesteś taki chętny.
Barman chwycił kubek Amestusa. Obrócił się, żeby zrobić kolejnego drinka, w trakcie czego pytając:
— To co, może oświecisz mnie, w jak wielkie gówno wpadłeś?
— Magnus zniknął — rzucił niechętnie Amestus, czując, jak alkohol zaczął rozwiązywać język.
— I nie dał wypłaty? Jak na jedną z najważniejszych osób w całej Rewie, to całkiem nie ładnie.
— Wręcz przeciwnie, zostawił mnie z nieciekawym upominkiem.
Barman obrócił się, stawiając na blacie dwa kubki wypełnione chłoniakiem.
— Jak nieciekawym?
— Na tyle, żeby spalić pół slumsów.
— Coś wyciekło z Metropolu?
— Raczej ktoś.
Szybki spojrzał zaniepokojonym wzrokiem na swojego przyjaciela.
— Wiesz, że jesteśmy jak bracia i zawsze stanę w twojej obronie, ale póki nie ma potrzeby, nie wtajemniczaj mnie w to.
— Rozumiem. Sam wolałbym trzymać się od tego z daleka. — Przetarł suche oczy. — Czyje zdrowie teraz?
— Wypijmy za wszystkie błędy, które jeszcze przed nami!
— Ha! Niech ustawią się w kolejce — wykrzyknął Amestus, gdy promile zaczęły uderzać mu do głowy.
Przyjacielskie spotkanie trwało w najlepsze, dopóki drzwi znów nie otworzyły się, wpuszczając nowego gościa. Był nim wysoki mężczyzna o potężnym brzuchu. Zaczął przesuwać krzesła, przechodząc powoli w stronę baru. Szybki zdążył szepnąć:
— To właśnie Esker.
Mężczyzna zrzucił ciężką, skórzaną kurtkę na jeden ze stołów i dosiadł się do baru. Amestus w ostatniej chwili zabrał swój płaszcz, zanim zostałby zmiażdżony przez potężne siedzenie Eskera.
— Mówię ci Szybki, to co się teraz dzieje u łowców, przechodzi ludzkie pojęcie. — zignorował Amestusa
— Znowu wyciekły seks fotki kogoś z rady?
— To znacznie grubsza afera, ale nie wiem, czy powinienem tutaj o tym wspominać. — Mężczyzn przeleciał wzrokiem, wskazując na Amestusa.
— Lepszego miejsca nie będzie, mogę ci polać benzynsa na zachętę.
— Mordka pijana, to mordka szczęśliwa, nie żałuj. — Zaśmiał się i kontynuował. — Sam niezbyt to ogarniam, ale w internecie huczy. Ogłoszenie ma taką liczbą zer, że wątpię, żebyś mógł kiedykolwiek zobaczyć na kasie — zagadał do Szybkiego. — Jakiś zjeb chce wydać fortunę za znalezienie jakiś dzieciaków! Żywych lub martwych, rozumiesz jaka łatwizna? Żal nie skorzystać!
— Trochę ryzykowna akcja, pewnie już połowa Labiryntu szuka tej dwójki.
— Daj spokój, kasa nie śmierdzi.
Amestus się uśmiechnął pod nosem.
— Śmieszy cię to? — warknął groźnie Esker.
— Trochę — przyznał szczerze. — Skoro ilość zer przekracza liczbę uzębienia statystycznego mieszkańca, to nie uważasz, że lepiej się w to nie mieszać? Łowcy nagród już tropią cel, a im w drogę lepiej nie wchodzić.
— A co ja gorszy? Mam rozum, nie słucham śmieci.
— Bolą cię złożone zdania?
Dryblas sięgnął pod blat baru, macając swoje spodnie w poszukiwaniu broni. Atmosfera zgęstniała.
— Chłopcy, spoko, po co ta zawiść o coś raczej odległego? — Poklepał mężczyzn po ramionach. — Esker, masz jakieś wieści spoza kraju? Co tam u twojej siostry?
— Po staremu. Puszcza się gdzieś w Esteriadzie. Po drugiej stronie oceanu dalej wojna. Wszyscy się napierdalają o kilometry pustkowi. — Wziął spory łyk alkoholu. — Ale w dupie to mam. Wojna i tak nie sięga za wielką wodę, a my sami musimy napełnić miski.
— Święte słowa, twoje zdrowie — dorzucił Szybki
Amestus niechętnie zetknął się kubkiem z nowym gościem.
— Jest jeszcze jedna sprawa. Chodzą słuchy, że Biały Baron sprowadził sobie niezwykłą twarz do burdelu.
— Niech zgadnę, jakaś wschodząca, muzyczna gwiazda, zgubiona na imprezie w Labiryncie?
— Lepiej. To coś co wygląda jak bogini.
— Droid, czy ktoś się bawił przy twarzorysach dziwki? On chyba ma świadomość, że jeśli to dojdzie dalej, to będzie miał na głowie cały Kościół Macki?
— Baron jest chciwy, ale nie głupi. Wystarczy, że sprzeda ją jakiemuś fanatykowi z Metropolu i jeb, może sobie tworzyć nową dzielnicę. Ale jebał to pies, Barona i tą całą boginię.
— Wiesz może, gdzie ją trzyma? — wtrącił się Amestus.
— A coś ty taki ciekawski? Rozmawiam z przyjacielem, nie z tobą.
— Tylko grzecznie pytam.
— A ja grzecznie odpowiadam. Odpierdol się. Siedzisz na dupie, to siedź, chyba że chcesz leżeć?
— Chłopcy, spokojnie, to porządny lokal.
— Ja jestem spokojny — odburknął Amestus.
Esker zignorował jednak barmana i chciał mieć ostatnie słowo. Zawsze musiał je mieć.
— Posłuchaj, nie wiem, jak cię zwą, ale wypierdalaj stąd, zanim stracę cierpliwość.
— Mam lepszy pomysł. Dopijemy ten ściek, powiesz mi, co chcę wiedzieć i rozejdziemy się, zapominając o całym spotkaniu.
— Grozisz mi?
— Proponuję jasny układ.
— Mam gdzieś formalności.
Esker sięgnął do kieszeni swoich ciężkich spodni. Wyrwał z nich małego gomba, prostokątną broń solarną i szybko wycelował w czaszkę Amestusa. Mechaniczna fretka, drzemiąca wcześniej spokojnie w kieszeni płaszcza, wystrzeliła w stronę napastnika, dając swojemu właścicielowi czas na kontratak. Padły dwa strzały z gomba. Jeden rozwalił kadzielnice, a drugi zrobił wyrwę w cyfrowym sklepieniu, które zatoczyło się glitchem, by chwilę później wypuścić z wnętrza deszcz iskier. Szybki zdążył runąć za ladę, macając szafki w poszukiwaniu broni. Fretka odskoczyła od Eskera, znikając pod nogami stołów. Mężczyzna posłał w jej stronę kilka lśniących promieni, jednak wszystkie popaliły jedynie sztuczne drewno. Kiedy już miał się obrócić by posłać Amestusa do piekła, ten przycisnął swojego buta do twarzy Eskera, celując prosto pomiędzy ciemne oczy. Fretka wytrąciła broń z dłoni wroga, po czym wskoczyła na ramię właściciela i triumfalnie spoglądała na powalonego mężczyznę. Mechaniczne pazurki delikatnie smyrały wąsy upaprane w resztkach krwi po głębokich ugryzieniach zadanych przeciwnikowi. Kobiety, które na początku walki, skryły twarze pod stołem, podeszły, chichocząc i rzucając sprośne teksty w stronę Amestusa.
— Skoro już i tak leżysz, możesz grzecznie wyśpiewać, gdzie jest bogini. Chyba nie chcesz, żeby panie musiały oglądać, jak twój mózg rozwala się o podłogę? — zapytał triumfalnie, po czym szybko dodał: — A w zasadzie jego resztki.
1.3
Tym razem świadomość powróciła nagle, momentalnie opuściła bezkształtną krainę, by udać do bram rzeczywistości. Pierwsze co usłyszała, to płacz, cichy szloch gdzieś obok. I głos. Głos jej przyjaciółki. Ciało kobiety wyprzedziło umysł, chude nogi poszybowały w górę, a uszy szukały źródła dźwięku; wiedziała, że musi znaleźć Amnestię. Nowy świat okazał się niewielką klatką otoczoną z trzech stron metalowymi prętami. Wolna ściana, była spoiwem łączącym więzienie z zimnym kamieniem. Betonowa płaszczyzna usłana dziesiątkami symboli wydrapanymi przez ludzkie paznokcie, budziła niepokój w Ioonaxie. Świat poza małą przestrzenią skryty był pod masywną, brązową kotarą, którą rozsunąć można jedynie z drugiej strony. Kobieta spojrzała w górę, na jedyne pasmo wolnej przestrzeni. Nad więzieniem postrzępione serpentyny ledowych kabli ciągnęły u swojego spodu lepy na muchy. Ruszane delikatnymi powiewami mozolnie wirowały, roznosząc ciemnofioletowe światło. Płacz po chwili ustał, a Ioonaxa wzięła kilka głębokich oddechów i usiadła na zimnej ziemi, próbując zebrać myśli. Klatka, choć nieduża, była wystarczająca, by kobieta mogła rozprostować nogi. Wilgotne powietrze kontrastowało z zimnem płynącym z podłoża. Kobieta czuła, jakby powietrze nie niosło za sobą żadnej ulgi dla płuc, jakby tlen został już dawno wyzyskany z wartości i pozostaniony, jako ciężka chmura stłumionych oddechów. Zimne podłoże wysysało z niej całe ciepło, raz za razem kradło najcenniejszą energię, jaką posiadała. Podkuliła nogi do ściany, walcząc żeby zachować, choć kilka iskier przed wyziębieniem. Wtedy ktoś obok znów zapłakał, a Ioonaxa zapytała niepewnie:
— Amnestia?
Wtedy zza prawej kotary dostrzegła ruch. Ktoś próbował przejść na drugą stronę. Chwile później mała rączka rozdzieliła brudny materiał.
— Ioona? Ioona przybliż się tutaj — odpowiedział zachrypnięty głos.
Kobieta przyłożyła szybko twarz w miejsce luki, dokładnie tam, gdzie zniknęła mała rączka. Widok, jaki ujrzała, zasiał w niej niepewność. Po drugiej stronie spoglądały na nią wielkie, podkrążone oczy, których właścicielka rozmasowywała swoje siniaki na nogach. Dziewczynka była brudna i ubrana jedynie w jakąś zużytą szmatę, ledwo zakrywającą brzuch. Drgawki przechodziły przez jej ciało, ale gdy zobaczyła niewyraźne oblicze przyjaciółki, uśmiechnęła się niemrawo.
— Długo spałaś.
— Co się stało?
Dziewczynka spojrzała w kierunku drzwi od klatki, oceniając, czy nikogo nie ma w pobliżu. Po chwili zaczęła szeptać.
— Sa-sama do końca nie wiem. Najpierw zabrali wa-was, później Astra. — Przekrwione oczy dziewczynki zeszkliły się. — A później musia zo-została... — przerwała w połowie, wybuchając płaczem. Słone łzy skapywały na zimną posadzkę, rozlewając smutek po powierzchni. Tworzyły kształty przeszłości, która utonęła w niefortunnym obiegu zdarzeń. — Teraz, teraz jesteśmy tutaj. Sama już nie wiem ile. Ioona, ja nie chcę umrzeć!
— A czym jest umarcie?
Dziewczynka przetarła oczy i spojrzała na swoją przyjaciółkę.
— Gdy umierasz, wszystkie uśmiechy się ścierają. Mówiłam ci już, cała magia znika. Nie ma już nic. Na wideonaukach powtarzali, że to jedynie moment przejścia, że nasze światło oplata nowa macka, Musia zresztą też tak mówiła — mała na chwilę przerwała, żeby wytrzeć ściekające gluty z nosa. — Ale w internecie, tam jest prawda. Wuj dawno temu mówił mi na, czym to polega, że oprócz bólu nie ma nic. To koniec. Śmierć to koniec.
— Amnestio, nie mów tak, to nie może być…
— Ale jest — wybuchnęła. — Jest! Tam nic nie ma Ioona.
— Nie znam tego świata. Nie wiem nawet, gdzie jesteśmy, ale czuję, że to nie koniec. To nie miałoby sensu.
— Ioona, niekoniecznie wszystko ma sens — mruknęła, po czym kontynuowała nieco spokojniejszym głosem. — Więc nie pocieszaj mnie, gdy tego nie potrzebuję.
Ioonaxa została zbita z tropu. Myślała, że tym razem znalazła klucz sytuacyjny, schemat, który narzuciłby sobie każdy człowiek. Jednak ludzka mechanika uczuć, wciąż stanowiła zagadkę.
— Więc co mam zrobić?
— Zrozumieć.
Twarz kobiety zniknęła za wyrwą, a zamiast tego pojawiła się tam jej ręka, delikatnie obejmująca dziewczynkę. Długie palce muskały nabrzmiały policzek. Strużki łez zaczęły rozmazywać brud na twarzy, tworząc niewyraźne kształty na obliczu dziewczynki. Jej piegowaty pyszczek kulił się pod ciepłą ręką kobiety, dając chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Ioonaxa miała co do tego wszystkiego mieszane uczucia. Nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że w świecie jest takie pojęcie jak śmierć. Jej umysł nie był w stanie pojąć, że ta śmierć jest nieuchronnym końcem wszystkiego, okrutną własnością wszechświata, ostatecznym unicestwieniem. Że jesteśmy tu tylko na chwilę, obserwując, jak przeszłość wali się za naszymi plecami, a przyszłość mętnie kształtuje widnokrąg nie przynosząc tego, czego byśmy oczekiwali.
Sekundy mijały, a dziewczynka zaczynała zasypiać. Ioonaxa czuła, że głowa małej coraz bardziej zaczynała ciążyć na ręce, jednak nie protestowała. Jeśli śmierć to faktycznie koniec, nie mogła pozwolić zmarnować jakiegokolwiek bodźca. W międzyczasie zaczęła się też zastanawiać nad samą istotą bólu. Czym on w ogóle jest? Czy właśnie, teraz gdy z ręki płynął ucisk, czuła ból? A jeśli nie czuła go w ogóle, to czy kiedykolwiek umrze, skoro ból jest składniową śmierci? Przemyślenia przerwał metalowy łoskot i donośne odgłosy ciężkich butów. Gdy ktoś zaczął szarpać za drzwi od klatki, gdzie spoczywała dziewczynka, Ioonaxa szybko zabrała rękę ukrywając swoją obecność. Wyrwa jednak pozwalała jej obserwować wszystko, co miało miejsce w środku. Mężczyzna ubrany w taktyczne ciuchy wszedł nonszalancko, założył na wpół przytomnej dziewczynce, magnetyczne kajdany, a usta zakneblował. Unieruchomił stopy i ręce, czyniąc z niej brudną poczwarkę, skuloną w pozycji embrionalnej. Wychodząc, szepnął do odbiornika dwa słowa:
— Jest gotowa.
Mała przebudziła się z sennego letargu na tyle, by zrozumieć, co miało za chwilę nastąpić. Choć drgawki przejęły władzę nad ciałem, nie płakała, wodziła wzrokiem za dłonią swojej przyjaciółki, która jeszcze przed chwilą gwarantowała bezpieczeństwo. Jednak Ioonaxa nie mogła nic zrobić, siedziała jak sparaliżowany widz, nieprzygotowany na trójwymiarowy horror. Aura śmierci wisiała w powietrzu. To było jak omen, pocałunek przeznaczenia tuż przed jego spełnieniem. Wtedy przyszedł on, najobrzydliwszy człowiek, jakiego kiedykolwiek widziały oczy Ioonaxy. Ubrany był w płaszcz, którego zdobione pasy, pulsowały co jakiś czas fioletem. Jednak to nikło, przy rytualnej masce szakala. Wyglądał tak, jakby mogła wyglądać śmierć, pomyślała kobieta. Jedynie otwór na usta i oczy przypominał o ludzkim pochodzeniu gościa. Kucnął koło dziewczynki i przejechał delikatnie palcami po jej policzku. Mała zaczęła zawodzić, jednak knebel skutecznie tłumił słowa niewypowiedzianych próśb. Szakal zdjął z siebie płaszcz, ukazując nagie ciało starca. Fałdy tłuszczu zdobione były konstelacjami z pryszczy i wrzodów. Jedynie pasek owłosienia prowadzący od torsu do krocza, zakrywał ohydny widok biało-czerwonych krost. Jego nogi choć mocne, wyły pasy pełne żylaków i przebarwień. Ioonaxe zemdliło. Nie rozumiała do końca skąd u niej to obrzydzenie, nie chciała jednak tego analizować. Szakal obrócił się by sięgnąć do torby, którą ze sobą przyniósł. W środku błyszczała fala różnokolorowych przyrządów, od zwykłych domowych akcesoriów, po wysublimowane narzędzia tortur. Kiedy chwycił za jeden przedmiot w szparze na oczy zapłonęło pożądanie i żądza mordu. Kucnął jeszcze raz koło dziewczynki, trzymając niewielki sztylet i zaczął rozmazywać potoki łez po twarzy. Później dźgnął mocniej wydobywając z policzków rubinową substancję. Jego dorodny członek zaczął rosnąć proporcjonalnie, do liczby kropel krwi, które raz za razem wsiąkały w głodne podłoże.
— Taka słodka, taka niewinna... Ale jesteś węglem, marnym, kruchym węglem — syknął odkładając sztylet na bok.
Rozmazał po twarzy Amnestii krew ściekającą z otwartych ran. Wyciągnął jej knebel z ust i napluł do środka, po czym bezpardonowo wsadził członka do otwartej buzi. Ta zaczęła się dławić, a słone łzy ściekały ciurkiem z brody. Pchał mocniej i głębiej, dopóki mała nie ugryzła penisa. Wtedy mężczyzna spojrzał na nią psychopatyczne. Wyciągając członka zaczął szeptać niezrozumiale do siebie. Chwycił kolejne narzędzie tortur. Dziewczynka zdążyła wydusić tylko nieśmiałe Ioona, gdy oprawca wrócił, trzymając kombinerki. Wyrywał jej zęby powoli, rozkoszując się widokiem ust zalewanych krwią. Gdy skończył, znowu wsadził penisa do gardła. Dziewczynka już nie protestowała, uległa i tłumiła za wszelką siłę odruch wymiotny, gdy przyrodzenie smyrało migdałki. Kiedy wyciągnął członka, ślina Amnestii zaczęła ściekać z ust wprost na plamy krwi i łez, malujące szarą podłogę w kolory cierpienia. Mężczyzna przystąpił do znacznie brutalniejszej części. Chwycił za nóż myśliwski i zdarł z dziewczynki resztki ubrań. Ioonaxa mogła przysiąc, że czuje, jak ten człowiek się uśmiecha pod maską. Spektakl dalej trwał. Wszedł w Amnestię bezpardonowo, deprawując sanktuarium życia. Z każdym następnym pchnięciem zaczął ciąć kolejny fragment jej skóry. Raz za razem kroił cielesną powłokę, wydobywając strużki krwi. Dziewczynka wiła poczwarzy taniec, walcząc ze skrajnym wycieńczeniem. Była jednak zbyt słaba żeby przebić kokon, nie dla niej motyle skrzydła. Zabijał ją powoli, wręcz finezyjnie. Ciął ją, jakby była martwym kawałkiem mięsa, które miał przygotować na rodzinnego grilla. Każda kolejna rana sprawiała, że mała wyła coraz ciszej, jej wzrok ulatywał gdzieś poza świadomość. Gdy z nią skończył, była jedną wielką otwartą raną, ze zbyt szybko bijącym sercem. Szakal skrył swoje obrzydliwe ciało brudne od krwi dziewczynki pod czarnym płaszczem, a wychodząc, wyrecytował tylko:
— Księga szósta, z przypowieści o kruchości węgla. Nasza cielesność to tylko złuda, ból jest drogą do oczyszczenia i wyzbycia się z materialnej macki. Dlatego paląc węgiel, uwalniasz skamieniałe istnienie. Dlatego krusząc węgiel, wzmacniasz duszę.
Po wszystkim pozostała jedynie głucha cisza, przerywana nierównym oddechem tego, co zostało z Amnestii. Ioonaxa poczuła dreszcz, gdy usłyszała swoje imię.
— Ioa? I-ioa? — zaleciał zachrypnięty głos.
Kobieta nieśmiało przyłożyła twarz bliżej luki. Przerażenie i mętlik stworzyły ciemną breję spowalniającą myślenie. Ioonaxa nie była już pewna czy to wszystko jest realne. Czy kałuża krwi i nitki żółtych substancji wyciekających z otwartych ran przyjaciółki naprawdę istniały? Jedyne co mogła zrobić to obserwować, jak kona, ściskając mocno zimne kraty.
— Tak? — zapytała niepewnie.
— Ne, ne powól wiatu sponoc. U-uatuj nas — wyrzuciła z siebie.
— Co takiego? Jak mam kogokolwiek uratować?
— E-ekalismy na cebe. Jeses nasza boginia
— Amestia?! — wykrzyknęła widząc, jak głos małej słabnie.
— Ta-tam es wiatlo. Ioa, j-ja wide je. Ioa... — ucichła.
Jej wzrok momentalnie stracił cały blask, a twarz zastygła w nierównym uśmiechu. Wszystkie historie Amnestii, niewypowiedziane obietnice, upadły w wieczną próżnię. Nie było już nic więcej do dodania, żadnego słowa do wypowiedzenia. Odeszła.
Ręce kobiety trzęsły się spazmatycznie. W jednej sekundzie zrozumiała na własnych oczach czym jest zło, cierpienie i niemoc wobec nieuchronnego końca. Bezsilność jaką wtedy czuła, paraliżowała ją nawet na samą myśl o okrutnym zdarzeniu. Jej ciało chciało krzyczeć, dłonie pragnęły wydrapać dziurę w głowie, by pozbyć się resztek spustoszonego mózgu. Gdyby tylko miała na tyle siły; gdyby tylko była na tyle odważna, historia mogłaby potoczyć się inaczej. Jednak nie potrafiła nawet tego. Fragmenty jej duszy wsiąknęły w zimne podłoże, pozostawiając po sobie jedynie mały, wybrukowany szkielecik. Siedziała tak godzinami, skulona po drugiej stronie od celi przyjaciółki. Strużki krwi z martwego ciała Amnestii ściekały tuż przed skulonymi nogami. Raz za razem kusiły kobietę by ten ostatni raz poczuć bliskość dziewczynki, szeptały by połączyć materialność z tym co odeszło. Chciała mieć, choć fragment Amnestii tylko dla siebie, dla pewności, że ona nie umarła, że wciąż w niej żyje. Gdy musnęła dłonią czerwoną substancję, poczuła obrzydzenie do samej siebie.
Wtedy część jej umarła, a narodził się gniew. Gniew bezsilności. Gniew krzywdy. Gniew zła Zrodzony z niemocy i własnej bezsilności, gotowy by spalić wszystkie możliwe przyszłości. Mózg zapętlał myśl, że to jest czas, czas zaakceptować ryzyko jakie niesie życie i zacząć nim żyć. Ioonaxa wiedziała, że gdy tylko rzeczywistość da możliwość, nie będzie się bała powiedzieć za dużo. W końcu jedyne co miała do stracenia, to życie. Dlatego właśnie była gotowa zginąć byleby zostać kimś więcej, niż białkowym robotem splecionym z rurek i mięśni.
Serię przemyśleń przerwał strażnik, który przygotował wcześniej Amnestię na śmierć. Ioonaxa zebrała w sobie siłę i już miała na niego skoczyć, gdy ten złapał ją i obezwładnił. Bezpardonowo zakneblował usta i założył worek na głowę. Materiał tłumił całe światło, więc Ioonaxa pozostała w świecie mroku. Mężczyzna przełożył ją w pół i wyniósł z pomieszczenia. Jego człapanie wytyczało miarowy rytm podróży. Włosy nachodziły na twarz, zawijając kołtuny wokół oczu. Oparła się pokusie, by wyrwać z sideł. Miał przewagę, a Ioonaxa nie mogła być zbyt lekkomyślna. Kiedy znów dotknęła ziemi, była już w zupełnie innym miejscu. Powietrze wyraźnie oczyściło się ze zduszonych oddechów setek ciał. Jej bose stopy poczuły nierówną, syntetyczna podłogę, przypominającą trawę, po której chodziła w parku. Strażnik przycisnął ją do ziemi. Ioonaxa klęknęła, a mężczyzna założył jej holokajdany. Skrępowane dłonie uniemożliwiały ucieczkę, chociaż sama nie była przekonana, czy na pewno chce uciekać, bo niby gdzie miałaby pójść? Na Świetliste Wzgórze? Do zgliszczy domu Amnestii? Wola walki nie ucichła, jednak została chwilowo przykryta przez ciekawość następstw.
Serię przemyśleń przerwał strażnik, który przygotował wcześniej Amnestię na śmierć. Ioonaxa zebrała w sobie siłę i już miała na niego skoczyć, gdy ten złapał ją i obezwładnił. Bezpardonowo zakneblował usta i założył worek na głowę. Materiał tłumił całe światło, więc Ioonaxa pozostała w świecie mroku. Mężczyzna przełożył ją w pół i wyniósł z pomieszczenia. Jego człapanie wytyczało miarowy rytm podróży. Włosy nachodziły na twarz, zawijając kołtuny wokół oczu. Oparła się pokusie, by wyrwać z sideł. Miał przewagę, a Ioonaxa nie mogła być zbyt lekkomyślna. Kiedy znów dotknęła ziemi, była już w zupełnie innym miejscu. Powietrze wyraźnie oczyściło się ze zduszonych oddechów setek ciał. Jej bose stopy poczuły nierówną, syntetyczna podłogę, przypominającą trawę, po której chodziła w parku. Strażnik przycisnął ją do ziemi. Ioonaxa klęknęła, a mężczyzna założył jej holokajdany. Skrępowane dłonie uniemożliwiały ucieczkę, chociaż sama nie była przekonana, czy na pewno chce uciekać, bo niby gdzie miałaby pójść? Na Świetliste Wzgórze? Do zgliszczy domu Amnestii? Wola walki nie ucichła, jednak została chwilowo przykryta przez ciekawość następstw.
Strażnik oddalił się, wtedy do przez pomieszczenie przeszedł dźwięk kroków. Kroków dwóch osób. Jednego z nich znała, niski głos i specyficzny rodzaj chodzenia przywoływał najgorsze wspomnienia. To był porywacz. Ale drugi? Stawiał bardzo ciężko kroki, zupełnie, jakby nosił na sobie pancerną zbroję. Zatrzymali się przed nią. Ciekawość wpuściła do swojego królestwa fałszywą nutę strachu.
— Skąd to masz? — zabrzmiał groźnie nowy głos.
— Znalazłem w domu jednej z naszych towarowych. Szef chyba słyszał, że to ja zaplanowałem całą misję? — zapytał podekscytowany porywacz.
— Nie teraz. — syknął lodowato. — Czym to jest?
— Ym... Na pewno nie jest to jakieś żelastwo. Szef wie, jak wstrzyknęliśmy serum to padła. Nie wiemy, skąd przylazła.
— Uwolnij jej usta i oczy.
— Ale szefie, ona może być niebezpieczna.
— Na pewno nie mniej ode mnie, chyba nie chcesz się o tym przekonać?
Chudy gangster pośpiesznie uwolnił twarz Ioonaxy. Wtedy ujrzała drugą postać. Jasne dredy spływały kaskadami, aż do łopatek. Włosy mieniły się lekkim glitchem przy każdym poruszeniu. Kobieta nie była pewna czy ten człowiek to hologram, czy jedynie wizja spowodowana wycieńczeniem. Konturowo kreślił swoje istnienie, był jak połączenie maszyny i człowieka, jednak posiadał dziwnie zwierzęcy pierwiastek. Oczy skryte czernią soczewek i potężne stopy znów wytrącały ją poza strefę rzeczywistości. Została jednak szybko przywołana prostym pytaniem:
— Masz imię?
— Ioonaxa.
— Dobrze, więc Ioonaxa, czy wiesz, co tutaj robisz?
Nastąpił moment zawahania, jednak odpowiedź, jaka padła była nad wyraz szczera.
— Sama chciałabym to wiedzieć.
— Prawidłowo, ale niewystarczająco. Bres, przynieś nóż plazmowy. Czymkolwiek jesteś Ioonaxo, zaraz się dowiemy — oświadczył beznamiętnie.
— Baron chyba nie myśli, że ona jest nią?
— Różne dziwy w życiu widziałem, ale jedno wiem na pewno, bóg nie krwawi.
Plazmowe ostrze rozbłysło jasno-czerwonym blaskiem. Baron jednym mocnym ruchem przejechał po całej długości dłoni. Ioonaxa poczuła rosnące ciepło, jednak nic poza tym. Żadnego większego bólu, a co najważniejsze, żadnej krwi.
— Więc jestem bogiem — odparła.
Biały Baron spojrzał z zainteresowaniem na kobietę.
— Wyślij ją do widzących, niech zbiorą dane z oczu i przyprowadźcie ją ze wszystkim, co tam znajdziecie.
— Jasne.
— A co do ciebie — ścisnął jej twarz. — Plotki szybko się rozchodzą. Mam nadzieję, że nie jesteś tylko syntetycznym droidem. Za dużo ryzykuję z każdym twoim oddechem. Powiedz mi, czy czujesz strach? — Spojrzał głęboko w oczy długowłosej.
— Tak.
— Lepiej niech tak zostanie, bo nie chcę uciekać się do innych metod. Nawet diament można zarysować, a tego oboje wolelibyśmy uniknąć. — Drapnął ją po policzku.
Wtedy ktoś założył jej od tyłu worek na głowę i znów rozłożył przez barczyste plecy. Worek, który przykrył świat, tym razem miał małą dziurkę pozwalającą na obserwowanie otoczenia. Widziała, jak bezwładnie pokonuje cały labirynt z klatek. Niektóre zasłonięte były kotarami, w innych wychudzone, ludzkie szkielety kuliły się przy kratach, nie będąc zdolnymi do żadnych próśb. Na dobrą sprawę, Ioona nawet nie wiedziała, o co mogłyby niby takie osoby prosić? O wypuszczenie tylko po to, żeby znów trafić do takiego miejsca?
Wyjście z budynku na moment oślepiło kobietę. Ostre słońce, rzucało promieniami od okolicznych kałuż. Jedynie delikatny wietrzyk zdawał się koić umysł. Człowiek, który ją niósł, stanął by otworzyć drzwi. Chwilę później Ioonaxa została brutalnie wrzucona do środka. Z łoskotem upadła na metalową powierzchnię walcząc o złapanie oddechu. Tylne drzwi trzasnęły. Kobieta próbując usiąść, zrzuciła torbę z głowy. Fragment szmatki spadł na ziemię, odsłaniając obite wnętrze pancernej furgonetki. Mężczyzna z przodu auta zajrzał przez małą szybę.
Wyjście z budynku na moment oślepiło kobietę. Ostre słońce, rzucało promieniami od okolicznych kałuż. Jedynie delikatny wietrzyk zdawał się koić umysł. Człowiek, który ją niósł, stanął by otworzyć drzwi. Chwilę później Ioonaxa została brutalnie wrzucona do środka. Z łoskotem upadła na metalową powierzchnię walcząc o złapanie oddechu. Tylne drzwi trzasnęły. Kobieta próbując usiąść, zrzuciła torbę z głowy. Fragment szmatki spadł na ziemię, odsłaniając obite wnętrze pancernej furgonetki. Mężczyzna z przodu auta zajrzał przez małą szybę.
— Założyć jej to jeszcze raz? — zapytał kompana odpalającego pojazd.
— Nie ma czasu, jeśli wszystko pójdzie z planem to Biały Baron i tak wykasuje jej pamięć.
Iooonaxa usiadła, opierając się o ścianę ciężkiej puszki. Spoglądała przez wąskie, szklane okienka na świat. Pierwsze co dostrzegła, to holograficzny baner zdobiony złotymi literami niosący za sobą prosta wiadomość: Żyjemy w Rewie jutra – pobierz aplikacje i przeczytaj o wszystkich cudach czynionych przez Boginię. Nad całością lewitował hologram potężnej ośmiornicy, kradnącej co jakiś czas jedną z liter swoją macką. Ioonaxa miała mętlik w głowie. Czy była boginią? Czy zrobiła coś złego, że znalazła się w takiej sytuacji? Raz za razem poszukiwała gdzieś w odmętach umysłu, choćby skrawków dawnej tożsamości, luk w amnezji, które rzuciłyby trochę światła na sytuację. Jednak żadna odpowiedź nie przychodziła, wątpliwości piętrzyły się jak fala, która topiła w swojej niepewności świadomość, a na horyzoncie nie było żadnej szalupy ratunkowej. Rzucona na głęboką wodę, miała do wyboru utonąć lub nauczyć się pływać.
Ciężki pojazd przecinał ulice za ulicą. Holograficzna nawierzchnia iluminowała błękitne światła, wytaczając barierę magnetycznych zdolności pojazdów. Kobieta zwróciła uwagę na wnętrze furgonetki. Mała kabina nie skrywała w sobie żadnych tajemnic za wyjątkiem rzędu sakiewek ściśniętych w dwóch skrzynkach. Opieczętowane były prostym napisem Heroxa. Kobieta zaczęła snuć wyobrażenia o samej nazwie. Prowadziły ją one do wrót poznania, gdzie Heroxa rosła do rangi boskiej esencji. W końcu, skoro woreczki przebywały w jednej opancerzonej puszce z kimś, kto wygląda jak boginia, to musiały mieć przynajmniej cząstkę stwórcy. Lub być jej fałszywą kopią, pomyślała Ioonaxa.
Ciężki pojazd przecinał ulice za ulicą. Holograficzna nawierzchnia iluminowała błękitne światła, wytaczając barierę magnetycznych zdolności pojazdów. Kobieta zwróciła uwagę na wnętrze furgonetki. Mała kabina nie skrywała w sobie żadnych tajemnic za wyjątkiem rzędu sakiewek ściśniętych w dwóch skrzynkach. Opieczętowane były prostym napisem Heroxa. Kobieta zaczęła snuć wyobrażenia o samej nazwie. Prowadziły ją one do wrót poznania, gdzie Heroxa rosła do rangi boskiej esencji. W końcu, skoro woreczki przebywały w jednej opancerzonej puszce z kimś, kto wygląda jak boginia, to musiały mieć przynajmniej cząstkę stwórcy. Lub być jej fałszywą kopią, pomyślała Ioonaxa.
Gdy auto stanęło na światłach, miasto wróciło do konturów. Ioonaxa przystawiła głowę do okna. Wszystko, co wcześniej było jedynie rozmazaną plamą, nabrało teraz wyraźnych kształtów rzeki pojazdów. Wszystkie unosiły się delikatnie nad jasnoniebieskim promieniem symulującym ulicę. Gdy spoglądała dół pod prześwitującą taflę koloru, dostrzegła inne pasy, a pod nimi jeszcze więcej bliźniaczych. Otoczenia dopełniały wysokie budowle, których łączenia chodnikowe tworzyły sieci połączeń. Wszystko przypominało potężny kopiec termitów z ciągami skrupulatnie stworzonych przejść.
Na ruchliwym skrzyżowaniu zrobił się korek, gdy jeden z kierowców drasnął stuningowanego, neonowego Bowagera. Rysa na drogim pojeździe, długością przecinała auto. Kierowcy obrzucali się wyzwiskami na środku drogi, a Ioonaxa przyłożyła twarz do samej szyby, by tylko zobaczyć lub usłyszeć więcej. Wtedy koło okna wyhamował motor. Maszynę zdobiły neonowe pasy zieleni przebijające matową czerń reszty części. Jednak to tajemniczy jeździec zaciekawił kobietę. Zdawało się jej, że osoba po drugiej stronie również ją obserwuje. Człowiek ten po chwili zsiadł z motoru i bezpardonowo wskoczył na maskę furgonetki. Padł pierwszy strzał, a wtedy zza pleców jeźdźca wyskoczyła fretka, wbijając przez wyrwę do środka. Walka przeniosła się na przód pojazdu, przez co Ioonaxa nie wiedziała dalszego rozwoju akcji. Kilka strzałów wstrząsnęło autem, a dookoła wszystkie pojazdy ruszyły przed siebie, tratując te wciąż stojące. Motor zniknął pod buczącymi pasami świateł.
Chwilę później seria wstrząśnięć zmieniła ciało Ioonaxy w zabawkę grawitacji. Pęd stłoczonych kierowców zaczął spychać opancerzoną puszkę tuż na krawędź drogi. Z każdym kolejnym uderzeniem, liczba pojazdów na drodze malała. Ostatni wstrząs odrzucił Ioonaxe na ścianę, pozbawiając tchu. Gdy go złapała, ulica była już pusta. Z magnetycznych kajdan pozostało tylko wspomnienie, resztki powyginanych fragmentów leżały w rogach furgonetki. Cała zawartość woreczków, które wcześniej zaciekawiły kobietę, rozsypała się odkrywając całą tajemnice. Setki rubinowych kryształów trafiło na ziemię, zmieniając surową blachę w małe dzieło sztuki. Ostatni strzał zakończył wymianę ognia. Na tył wozu wszedł zamaskowany jeździec. Spojrzał na kobietę i wystawił rękę w jej kierunku. Ta uległa mu i wyszła dzięki temu z wraku auta ściskając mocno jego dłoń.
Postawił ją na pasie bezpieczeństwa, gdzie holograficzna przestrzeń zaczynała być materialna. Świat na zewnątrz malował się jeszcze ciekawszymi barwami, niż sądziła przedtem. Wielopoziomowa holostrada zapierała dech w piersiach. Zniekształcony obraz drogi nabierał teraz zupełnie innych barw. Pod stopami kobiety tętniło życie, raz za razem przepływały krwini blachy roznoszące życie do dalszych partii ciała Rewy. Wielkie żyły pulsowały równomiernie. Wszystkie z wyjątkiem jednej. Odarta ze wszystkich cichych warkotów aut, wyglądała na niezwykle smutną przy swoich siostrach. Czysty błękit, na którym spoczywały stopy Ioonaxy, brudził jedynie poturbowany pojazd wykrwawiający się olejem. Kobieta nie mogła wyjść z zachwytu nad pięknem metropolii. Poczuła potężne kolumny budynków, smyrane promieniami słońca. W każdej budowli były tysiące okien, a każdym tym oknie życie. Zza betonowych murów, wyciekały nieznane historie. W jednym ktoś opalał nogi, wystawiając je niebezpiecznie na krawędzi, gdzie indziej jakaś matka wieszała pranie na sznurku. Ioonaxa nie mogła pojąć, jak wiele możliwości niosło za sobą miasto. Jak wiele dróg niosło za sobą życie. Mogła przecież pójść tam wszędzie. Być tymi wszystkimi ludźmi. Ale była sobą, nagą kobietą stojącą pośrodku pustego błękitu, z kilkugodzinną przeszłością. Zaledwie pyłem w ogromie ciężkich konstrukcji, których kręgosłupy prostowały ku niebu. Wiatr delikatnie rozwiewał jej przetłuszczone włosy, a przyjemne południowe słońce piekło nagą skórę. Wtedy odezwał się on, zabierając ze sobą błogość chwili.
— Złap się mnie i pod żadnym pozorem nie puszczaj, rozumiesz?
Kobieta stała, obserwując matową czerń kasku. Wiedziała, że po drugiej stronie musiał kryć się człowiek, istota z krwi i kości, na tyle odważna, by zaatakować opancerzony wóz i na tyle zdesperowana, by robić to na środku ruchliwej drogi. Nie wiedziała, czy może mu zaufać, nie wiedziała nawet, czy ma jakikolwiek wybór. Odpowiedziała mu delikatnym kiwnięciem, a ten objął ją swoim ciałem. Był niewiele wyższy od niej, jednak kobieta czuła, że jego silne dłonie mogłyby z łatwością połamać kości. Z obu stron drogi zaczęły zbliżać się pojazdy Sprawiedliwych. Fioletowo-bordowe punkciki zmniejszały odległość od zniszczonego pojazdu. Mężczyzna ścisnął Ioonę mocniej, gdy spojrzała w przepaść. Widziała pod sobą dziesiątki innych świetlistych dróg, przez które przemykały cicho pojazdy. Życie pod nimi przepływało, jakby obok nic nie miało miejsca. Wtedy właśnie zamaskowany człowiek skoczył z granicy drogi wprost do głębi.
Spadając, zacisnęła mocno powieki. Świat zaczął przybierać kształt kolorowej zupy, prostej mieszanki krystalicznego światła wieżowców i brudu ulic. Długie włosy pofrunęły czyniąc ze złączonych ciał żywą kometę. Trwało to sekundy, choć Ioonaxa czuła, że spada wiecznie. Jej oczy otworzyły się w momencie ostatecznej konfrontacji z twardą posadzką betonowej płyty. Buty nieznajomego zaczęły świecić od żółtych iskier, po czym skumulowaną energię przelały na potężne odbicie, po którym para znów znalazła się w powietrzu. Wtedy mężczyzna obrócił się, stykając nogi z lśniącą tarczą budynku obok. Zaczął biec po niej z niezwykłą prędkością. Tym razem grawitacja była łaskawsza oszczędzając Ioonaxie okrutnej zabawy. Kobieta mogła podziwiać metropolię z zupełnie nowej perspektywy. Widziała, jak z niektórych okien wystają palce wskazujące na nią. Wtedy mężczyzna zaczął skakać dalej, by zniknąć z widnokręgu tak szybko, jak to możliwe. Kilka przecznic dalej mężczyzna zwolnił bieg, gdy trafił pomiędzy dwa, wąskie budynki. Skoczył z nich ciężko, trafiając w ciemny zaułek. Ioonaxa odepchnęła jeźdźca, gdy tylko trafiła na stabilny grunt. Zrobiła kilka kroków w tył i potknęła się przypadkiem spadając na górę śmieci. Okropny fetor uleciał ze sterty odpadów biologicznych. Zdezorientowana chwyciła pierwszą rzecz, jaką miała pod ręką i naśladując zachowanie zmarłej matki Amnestii, podniosła ostry kawałek, metalu celując nim w porywacza.
Spadając, zacisnęła mocno powieki. Świat zaczął przybierać kształt kolorowej zupy, prostej mieszanki krystalicznego światła wieżowców i brudu ulic. Długie włosy pofrunęły czyniąc ze złączonych ciał żywą kometę. Trwało to sekundy, choć Ioonaxa czuła, że spada wiecznie. Jej oczy otworzyły się w momencie ostatecznej konfrontacji z twardą posadzką betonowej płyty. Buty nieznajomego zaczęły świecić od żółtych iskier, po czym skumulowaną energię przelały na potężne odbicie, po którym para znów znalazła się w powietrzu. Wtedy mężczyzna obrócił się, stykając nogi z lśniącą tarczą budynku obok. Zaczął biec po niej z niezwykłą prędkością. Tym razem grawitacja była łaskawsza oszczędzając Ioonaxie okrutnej zabawy. Kobieta mogła podziwiać metropolię z zupełnie nowej perspektywy. Widziała, jak z niektórych okien wystają palce wskazujące na nią. Wtedy mężczyzna zaczął skakać dalej, by zniknąć z widnokręgu tak szybko, jak to możliwe. Kilka przecznic dalej mężczyzna zwolnił bieg, gdy trafił pomiędzy dwa, wąskie budynki. Skoczył z nich ciężko, trafiając w ciemny zaułek. Ioonaxa odepchnęła jeźdźca, gdy tylko trafiła na stabilny grunt. Zrobiła kilka kroków w tył i potknęła się przypadkiem spadając na górę śmieci. Okropny fetor uleciał ze sterty odpadów biologicznych. Zdezorientowana chwyciła pierwszą rzecz, jaką miała pod ręką i naśladując zachowanie zmarłej matki Amnestii, podniosła ostry kawałek, metalu celując nim w porywacza.
— Nie mam na to czasu — zarzucił, podchodząc do kobiety.
Jednym mocnym machnięciem, wytrącił jej jedyną broń. Kobieta zaczęła trząść się ze strachu, wtedy on ściągnął kask. Neon z szybu knajpy obok oświetlał delikatnie jego ostre, choć niesymetryczne rysy twarzy. Zamiast zaatakować kobietę, wyciągnął dłoń w pokojowym geście. Jednak Ioonaxa wstała sama ignorując próbę pomocy. Spojrzała nieufnie na mężczyznę.
— Jak masz na imię? — zapytała.
— W tej chwili to nieistotne. Idziesz teraz ze mną.
Mężczyzna ściągnął plecak i pogrzebał w nim chwilę. Zmarszczył swoje krzaczaste brwi, gdy środku coś zapiszczało.
— Nie ruszaj się Sindy — burknął.
Po chwili wyciągnął czarny kombinezon i gogle. Wręczył je kobiecie.
— Szybko. Nie mamy czasu.
Kobieta nie zamierzała współpracować bez odpowiedzi.
— Porywasz mnie?
— A czy masz laser przystawiony do głowy? — Odwrócił wzrok. — Po prostu słuchaj się mnie i nie rób nic głupiego, to oboje dobrze na tym zyskamy. Chyba chcesz wiedzieć kim jesteś, prawda?
Ioonaxa poczuła, że może to być podstęp, szybkie kłamstwo mamiące wizją odpowiedzi. Postanowiła również położyć karty.
— Więc kim jesteś?
— Osobą, która traci cierpliwość. Jeśli chcesz, to mogę cię tu zostawić, żebyś dogorywała w bocznych uliczkach. Baron cię wytropi i znowu trafisz do burdelu, tego chcesz?
Słowa pozbawiły sytuację wszystkich niedopowiedzeń. Czyli to jednak było porwanie, bardzo subtelne porwanie, pomyślała. Pośpiesznie ubrała czarny, jednolity kombinezon chowając w nim nawet włosy. Gdy założyła gogle, świat nabrał dziwnego, delikatnie zielonego odcienia.
— Teraz posłuchaj, za chwilę wyjdziemy na ulice. Czy chcemy, czy nie, kamery i tak nas wychwycą, tylko od ciebie zależy, jak szybko. Zachowuj się naturalnie, to opóźni wykrycie. Może nawet zdążymy dojechać bez przeszkód do celu. Najważniejsze... — Spoglądał prosto w jej oczy. — Nieważne co by się nie działo, nie puszczaj mojej ręki.
Kiwnęła głową, a mężczyzna założył kask i chwycił ją za rękę. Poprowadził ją pośpiesznie przez zatłoczoną ulicę do znaku podwójnego krzyża. Do metra.
Wejście było przestrzenią jeszcze węższą, niż Ioonaxie się zdawało, gdy przechodziła obok podobnej konstrukcji z Amnestią. Proste linie i skanery przeczesywały ludzi, lokalizując źródło potencjalnego zagrożenia. Mężczyzna ciągnął Ioone coraz szybciej, kobieta nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie ludzie, jeździec wolałby przebiec ten odcinek. Schodząc po zepsutych, ruchomych schodach zaczynała czuć coraz większe zmęczenie. Adrenalina powoli opadała, przynosząc błogie wyciszenie. Mężczyzna, widząc, jak jej nogi drżały, przycisnął ją do siebie i szepnął:
— Jeśli tutaj padniesz, nie wyciągnę nas stąd. Wytrzymaj.
Nie zasnę, nie zasnę, śpiewały chóry w jej głowie, gdy powieki opadały coraz niżej. Architektura tego miejsca była prosta, żółte punkciki rozjaśniały swoimi labiryntami każdą powierzchnię od podłogi aż po okrągły sufit. Wszystkie zdobienia kończyły swoje istnienie przy ruchomych schodach, gdzie prowadziły do jednolitej szarości peronów.
Tłum trochę przerzedził się, gdy trafili na peron szesnasty. Tablice informacyjne wskazywały, że za dwie minuty miał odjechać następny kurs, Ioonaxa podejrzewała, że będzie to ten, którym przyjdzie jej stąd uciec. W czasie rozmyślań, jeździec znalazł wolną ławkę i pozwolił kobiecie chwilowo spocząć. Ta odetchnęła, jednak widziała, że gdy zamknie oczy, będzie po wszystkim, dlatego zawiesiła wzrok na kobiecie odzianej w niezliczoną warstwę ubrań, dziesiątki chust i szali okrywały ciało. Jej gabaryty były na tyle duże, że śmiało przeżyłaby strzał z kosiarza. Jedynie oczy i ręce miała odsłonięte. Dłońmi przetrzymywała na głowie stary, kanciasty odbiornik, prekursor holowizji. Spory prostokąt delikatnie chwiał się, jednak ani myślał spaść. Utrzymywał stabilność dzięki idealnemu balansowi i przyzwyczajeniu ciała do tego typu transportu rzeczy. Postać za postacią, Ioonaxa zaczęła zauważać kolejne osoby noszące na głowie różne przedmioty, kosze z warzywami, pudła z elektroniką, stare sprzęty użytkowe.
— Dlaczego oni to robią?
— Bo łatwiej jest im to nosić. Wyobrażasz sobie, jakby każdy miał to dźwigać obok siebie? I bez tego jest ścisk, a tak przynajmniej te przedmioty się nie niszczą. To chyba oczywiste.
Wagon mera nadjechał. Blaszana puszka pokryta setkami graffiti połączonymi w jeden wielki obraz węża, przejęła peron. Ioonaxa znów była trochę zdezorientowana, tłok i hałas hamujących maszyn nie był czymś, do czego mogła łatwo przywyknąć, więc pomimo szczerej niechęci mężczyzny do niej, czuła wdzięczność że ktokolwiek, gdziekolwiek ją prowadzi, nawet jeśli miałaby iść na śmierć.
Gdy weszli do środka, tłok powrócił. Mężczyzna jedną ręką trzymał się mocno jednej z poręczy, a w drugiej obejmował kobietę. W pewnym momencie obróciła do niego twarz.
— Mogę o coś ciebie zapytać?
Mężczyzna spojrzał na nią z niechęcią, ale ostatecznie ustąpił, nie chcąc, by zrobiła coś głupiego. W tamtej bocznej uliczce udowodniła, że jest nieobliczalna, wolał nie ryzykować.
— Jedno sensowne pytanie.
— Czym jest węgiel?
— Ech… — wydukał zbity z tropu. — Węgiel to pierwiastek, jeden z elementów, z których złożony jest świat. My jesteśmy węglem.
— My? Ludzie?
— Ty nie. Czymkolwiek jesteś, na pewno nie jesteś jedną z nas — zarzucił cicho.
Dalsza część podróży przerywaną była tylko przez rozmowy innych podróżnych, muzykę puszczaną przez morphy i piski maszyny. Ioonaxa choć starała się chłonąc każdy bodziec, wciąż toczyła walkę z sennością. Ostatecznie pozostała w pełni świadomości, gdy porywacz wydukał:
— Wychodzimy
Pogoda zdążyła zasłonić całe niebo morzem chmur, co w połączeniu z górującymi nad ludźmi budowlami, zmieniło popołudnie w wieczór. Po przejściu dwóch ulic skręcili w mały zaułek, gdzie rozciągnięty był parking. U jego progu niebieski neon z napisem hotel, zapraszał do środka. W sterylnym holu jeździec podszedł do maszyny wydającej karty pokojowe, wciąż ściskając dłoń kobiety drugą ręką. Puścił ją, dopiero gdy oboje weszli do wynajętego mieszkania.
Prosto urządzone pomieszczenie tonęło w krzywych cieniach puszczanych przez ledowe pasy zamontowane na podłodze i suficie. Dwa materace połączone były jednym prześcieradłem. Dźwięki ulicy sączyły się do środka przez uchylone okno, które zaraz po wejściu zamknął mężczyzna Następnie przeszedł przez pokój do prowizorycznej kuchni i położył kask na blacie oddzielającym ten fragment od sypialni. Dotknął jednolitych mebli i otworzył jedną z szafek. Ekran w środku jednej z nich zamigotał, czekając na komendy. Wtedy mężczyzna zarzucił
— Nie mamy dużo czasu. Przygotuje posiłek, a ty usiądź na materacu i nic więcej nie rób, rozumiesz?
Kobieta posłusznie pokiwała głową i zajęła miejsce, obserwując holograficzny zegar, delikatnie falujący nad ścianą. Zegar to ciekawe urządzenie, dają złudne poczucie kontroli poprzez odliczanie sekund, pomyślała. Wróciła wspomnieniami do tych wszystkich ludziach na ulicach, sprawdzających pośpiesznie czas, by zdążyć w jakieś miejsce. Rozplanowywali dzień tak, żeby czuć kontrolę nad czymś, czego nigdy nie dało się kontrolować. Wizje wędrowały dalej po samym znaczeniu czasu, jego konsystencji i tego, czy istnieją rzeczy wyrwane spozawymiarowych ram. Próbowała przypomnieć sobie najstarsze wspomnienie, ale jedyne, na co natrafiła, to ciemna tafla okrywająca wszystko. Zupełnie, jakby to tam powstała jej świadomość. Jakby narodziła się z niczego. Z przemyśleń wyrwał ją ostry i aromatyczny zapach. Pociągnęła strużkę dymu do nosa, a mężczyzna zarzucił, siadając obok:
— Anyż. Tak pachnie anyż. Nie jedź za szybko, bo się poparzysz. — Dopiero po tych słowach zobaczyła, jak pięknie lśni się srebro jego zębów.
Z miski leżącej przed jej twarzą, ulatywały małe nitki pary. Na widok barwionego na fioletowy kolor ryżu i kilku kawałków mięsa, poczuła ssanie w brzuchu. Rykoszetem uderzyła ją pewność, że to jest głód, jedno z wytartych znaczeń, które kojarzyła sprzed czasów zyskania świadomości.
— Po prostu włóż do ust i zacznij gryźć i połknij — dodał, widząc, jak kobieta niepewnie zabiera się do pożywienia.
Zrobiła to co kazał, jednak po kilku pochłoniętych kawałkach, poczuła, jak coś w środku brzucha bulgocze. Nieprzyjemna i żrąca substancja uleciała z jej ust wraz z resztkami jedzenia. Żołądek odmówił posłuszeństwa. Zwymiotowała wprost na podłogę, czyniąc z matowej szarości abstrakcyjny obraz pełen żółtawej wydzieliny i fioletowych kropek.
— Wychodzę pozałatwiać formalności z naszym wyjazdem, posprzątaj to, co zrobiłaś. — Posłał jej nienawistne spojrzenie, ciągnąc dalej. — Jeszcze jedna ważna sprawa, nie wpuszczaj nikogo do środka. To hotel bez obsługi. Zostawiam cię pod opieką Sindy. Jeśli nie pojawię się do wieczora, odblokuj morpha, wciskając na raz zieloną i czerwoną diodę. Na pulpicie będziesz miała różową ikonkę płatka orchidei, kliknij ją i skontaktuj się z MO. Potrafisz czytać, prawda?
— Tak — odpowiedziała.
— Świetnie. Resztki tego co posprzątasz wywal do pojemnika 4, to ten pomarańczowy. — powiedział domykając drzwi.
Pośpiesznie wykonała zadanie zbierając resztki niestrawionego posiłku w dłonie, jednak znalezienie wyznaczonego pojemnika było dla niej zbyt trudne. Widziała szereg jednolitych półek, więc darowała sobie dalsze poszukiwania i bezpardonowo wyrzuciła resztki przez okno.
Ciekawość nowej przestrzeni wypełniła pusty czas, dany jej mimowolnie. Mechaniczna fretka, z początku bacznie obserwowała Ioonaxe, z czasem jednak położyła się na parapecie analizując widok z okna. Kobieta zyskała chwilową wolność. Postanowiła ją spożytkować, by otworzyć tajemnicze drzwi obok kuchni. Podeszła do nich i wcisnęła przycisk, otwórz.
Jednolita płyta łazienki była niezwykle zimna. Ioonaxa kolejny raz tego dnia czuła, jak coś wysysa całą energię. Przekroczyła pośpiesznie próg kabiny deszczownicy, która jaśniała ciepłym światłem. Drzwi delikatnie zaskrzypiały, gdy domknęły figurę, a czujnik uruchomił maszynę. W środku zaczęła lecieć gorąca woda. Łazienka zniknęła wśród białych obłoków pary. Początkowy szok ustąpił odprężeniu. Gorąca woda lekko szczypała skórę. Bezpieczeństwo, jakie czuła w tamtym miejscu, nie chroniło jednak przed bolesnymi wspomnieniami ostatnich kilkunastu godzin. Przeszłość powróciła bumerangiem. Znów poczuła gniew. W zaciśniętych pięściach skryła wszystkie tłumione wspomnienia. Merdanie ogona Astry. Uśmiech Amnestii. Świecące punkty Rewy, połączone w abstrakcyjne kształty. Obraz za obrazem, wszystko zjadała ciemność. Wzięła głęboki wdech, a gęste powietrze wypełniło płuca. Rzeczywistość zaczęła mieszać się z nierealnymi obrazami, przyjmując konsystencję kwasu rozpuszczającego otoczenie. Tlen ulatywał w ciężką formę, która sprawiała, że każdy kolejny oddech był coraz cięższy. Przyszła następna wizja. Ioonaxa miała na rękach krew Amnestii. Rubinowa substancja ściekała w rytm cichych szeptów. Gdzieś wśród pary ktoś wypowiadał miarowo Ioona. Panika wstrząsnęła jej ciałem. Kobieta upadła na podłogę kabiny, walcząc o każdy oddech. Już nawet nie starała się ścierać krwi z dłoni. Szkarłat wyciekał ze ścian i luk w ścianie. Gotował kobietę w swoim wrzątku. Przejmował wszystko, co znane powodując spazmy. Czuła to, koniec nadchodził. W jednym momencie zrozumiała, że całe dobro, do którego doprowadziliśmy i zło żyjące w nas, staje się niczym, gdy wszystkie światła gasną. Śmierć jednak była końcem.
Drzwiczki kabiny szybko rozchyliły się. Amestus wyciągnął kobietę na niewielki dywanik w łazience i zaczął uderzać serce. Raz za razem miarowo wytyczał rytm jej ciału. W pewnym momencie pocałował ją, oddając oddech. Kobieta zaczęła kaszleć.
— Do reszty cię pojebało? Mieliśmy umowę.
Zdezorientowana, wydusiła z siebie:
— Przepraszam.
— Nic mi po twoich przeprosinach. Zostawiłem cię na chwilę, a ty już próbujesz się utopić.
— Nie chciałam tego. Widziałam moją przyjaciółkę — w jej oczach zagościła pustka — i krew. Ona umarła na moich oczach.
— Co jest z tobą nie tak? Dlaczego nie możesz być mniej…
— Ludzka? — przerwała.
— Irytująca — dokończył. — Same z tobą problemy — zamyślił się.
— Przepraszam.
— Nie masz za co. To moja wina, ciężko mi jest przebywać z czym… Z kimś tak nietypowym — przyznał niechętnie.
— To dlatego wszystkich dookoła mnie spotykają złe rzeczy?
—. Po części. Chyba zdążyłaś zrozumieć, że nie należysz do tego świata.
— Gdybym miała wybór, nigdy nie pojawiłabym się w takim miejscu
Nastąpił moment ciszy, po czym mężczyzna zarzucił:
— Nie mogłaś jej uratować. Nie wiem kim była, ale jej życie zostało przegrane jeszcze przed narodzinami. Tutaj każdy kogoś stracił, każdy płaci jakąś cenę, więc nie ma sensu obwiniać się o całe zło świata.
— Cały czas mam wrażenie, że mogłam coś zrobić.
— Nie mogłaś. Zawsze będzie za późno by kogoś uratować, by coś przeżyć. Nie wiem, jak potoczy się twoja historia, ale prędzej czy później zrozumiesz, że czasem trzeba pozwolić innym odejść, tak po prostu.
— Czyli powinnam o niej zapomnieć? — zapytała zdziwiona.
— Nie. Powinnaś uwolnić się od wyrzutów i przekuć je w żar. W żar, palący tych, którzy to uczynili.
— A czy to nie jest złe? To nie jest tak, że zabijając innych, wpadamy w jakąś spiralę?
— Jesteś zbyt logiczna. Wyłącz myślenie i zacznij czuć. Jeśli będzie trzeba, przelej smutek w nienawiść. Uczyń z niej swoją broń.
— Nie chcę walczyć.
— Wybór, to luksus, na który nas nie stać.
Wstał i ruszył w stronę wyjścia. Zanim zamknął za sobą drzwi, zarzucił tylko:
— Amestus. Pytałaś mnie wcześniej o imię. Nazywam się Amestus.
Zamykając za sobą drzwi, pozostawił nadzieję na to, że możliwe nie wszyscy w stolicy byli złymi ludźmi. Ioonaxa powoli zaczynała rozumieć tak wrogie nastawienie Amestusa do niej, widziała to już w oczach innych. Nawet Biały Baron stworzył dystans, jakoby nie była człowiekiem. Traktują mnie jak produkt, bo boją się zobaczyć coś więcej, pomyślała.
Po wysuszeniu weszła do salonu, gdzie zachęcona gestami Amestusa, spoczęła na jednym z materaców. Miękkość materiału koiła jej zropiały umysł. Z każdym kolejnym mrugnięciem powieki były coraz cięższe. Odpływając w senne mary, poczuła jedynie ciepły koc na skórze, nasuwany równomiernie, żeby zachować ciepło.
Umysł Ioonaxy momentalnie wrócił do rzeczywistego świata. Kobieta miała wrażenie, że chwilę temu zamknęła oczy, jednak zegar nie kłamał. Lampy heliocentryczne zaczęły rozświetlać pokój. Nowy dzień budził się do życia. Jej towarzysz przekręcił się na drugi bok, zasłaniając twarz puchownicą. Jego ciężki oddech zagłuszał dźwięki z ulicy, każdy zgubiony klakson niknął w falach głośnego sapania. Kobieta podniosła głowę, spoglądając na pokój. Kombinezon lśnił się przy uchylonym oknie. Wszystkie krople, które zdobiły tkaninę, gdy zasypiała spać, uleciały gdzieś tam, gdzie zniknęły kłęby pary ze Świetlistego Wzgórza.
Nie mogąc znieść bezczynności, podeszła do okna. Świat na zewnątrz mozolnie wypuszczał pierwsze zwiastuny słońca. Ruch na ulicy był zdecydowanie mniejszy, jednak wciąż na tyle duży, by mógł utworzyć się korek. Ioonaxa przyłożyła twarz do szyby, a wtedy wyrosła przed nią potężna holoreklama tańczącej istoty ściskającej jakieś urządzenie. Długowłosa odskoczyła, zrzucając na ziemię morpha Amestusa. Urządzenie spełzło światłem, a kobieta, starając się je wyłączyć, przytrzymała dwa losowe przyciski. Niefortunnie był to czerwony i zielony, dzięki czemu odblokowała wiadomości. Przerażona tym, co zrobiła, chciała w pierwszej chwili wyrzucić morpha. Spojrzała na ekran, a cały strach przed konsekwencjami wyparował, zastąpiła go ciekawość. Na głównym ekranie widniał prosta notka, zatytułowana Instrukcje odnośnie do zadania x. Z szeregu klikniętych punktów, jedynie ta sprzed kilku godzin wyświetliła swoją treść widniejącą jako odblokowana. Przewieźć obiekt na Anor. Nie zgrywaj bohatera, to co się z nią stanie nie powinno cię obchodzić. Po tych słowach odłożyła morpha, a ten szybko zgasł. W jej głowie zapaliła się czerwona lampka. Człowiek, który ją uratował, nie był wcale lepszy od wcześniejszych porywaczy. Ioonaxa nie mogła mieć nawet pewności, czy nie był gorszy, w końcu Baron nie chciał jej zabić.
Siedziała tak, myśląc o tym wszystkim. Nawet nie zauważyła, gdy Amestus obudził się. Do rzeczywistości ściągnięta została, dopiero gdy stanął przed nią oznajmiając:
— Wyjeżdżamy, nie ma sensu dłużej czekać.
Kobieta ostatni raz rzuciła okiem na mieszkanie tonące w ostrych refleksach, po czym opuściła je na zawsze. Amestus oddał kartę pokojową, a następnie wyszli przez szklane drzwi. W zaułku, gdzie znajdował się parking hotelu, czekał już na nich Sumer, kilkunasto-cylindrowe auto, które przez swój ciężar, powoli zostawało wypierane z rynku. Mimo to delikatnie lewitowało nad nawierzchnią, sakryfikując holograficzny asfalt swoimi zielonymi neonami. Amestus wsiadł do środka, a kobieta stanęła niepewnie przed otwartymi drzwiami. Wiedziała, że jeśli do nich wejdzie, nie będzie już odwrotu, od tego, co ją czeka. Zapytała więc niepewnie:
— Czy wieziesz mnie na śmierć?
W środku auta mężczyzna delikatnie podniósł kąciki ust, spoglądając na zarysowaną cieniem sylwetkę Ioonaxy.
— Przeciwnie, wiozę cię do domu.