bajka dziecinna

1
Bajka dziecinna





Leżałem na łóżku. Tak jak już dawno na nim nie leżałem, bo nie zmęczenie mnie do niego zaniosło. Byłem wypoczęty - aż za bardzo, a szkoda. Szkoda, bo może wtedy, to znaczy jakbym był zmęczony, nie miałbym sił na wpatrywanie się w sufit. Natarczywe, proszące, oczekujące... Moja dusza chciała się skulić – ciało zbyt wielkie, nieogarnięte. Bałem się. Pierwszy raz od bardzo dawna bałem się tak bardzo. Za daleko od czarodziejskich, górskich łąk i ich nieb błękitnych, i przepastnych – tak radośnie głębokich, a więc za daleko od horyzontów żywozielonych, aby nie czuć bolesnej obecności sufitu. Sufitu – muru. Sufitu – klatki... Wielkiego kamienia sufitu, do którego modlisz się nocami, aby wreszcie spadł i zakończył swoje groźby.

Bałem się zatem. Nie tak panicznie i niecierpliwie, bo nic mnie nie goniło, ani źli ludzie, ani zły termin, egzamin, praca domagająca się skończenia. To po prostu było we mnie. Jak smutek, jak samotność, ale nie samotność, bo przecież nie byłem sam. Był – jest ciągle ktoś, ale nie tutaj, tylko trochę dalej – pół godziny drogi. I nawet wiadomości teraz nie było i tęskniłem.

Wiem już teraz, że nie wszyscy są tacy jak ja. Jak te ptaki błękitne. Inni też latają – tego nie mówię, ale do gniazda, po jedzenie częściej, a ja zapominam. I krążę wtedy nad skalami ostrymi, igram z nimi i czasem myślę, że już prawie kruszy je mój wzrok, a głos niweczy ich wyniosłość. Wracam potem, ale wiem, że kiedyś łatwo się o nie rozbiję.

Jutro te kilka ulic co mnie od niej dzieli to nic nie będzie. Nawet nie spacer. Wędrówka niecierpliwa – szczęśliwie krótka. Teraz jest już ciemno, noc jest po prostu i niebezpiecznie byłoby tak daleko iść. Jutro pewnie stanę w blasku świtu i przestanę się tak bać.

Dlaczego się boję? Bo tak pokornie, jak dziecko chciałbym – chciałbym a nie mogę! Zazdroszczę wzruszeń, których chciałbym doświadczyć i tego się boję. Panicznie. Strach. Proszę Cię nieraz już żebyś mnie zostawił mojemu sumieniu, Ty się w końcu zgodzisz, a mimo tego pragnienia wiem, że sił mi braknie. Potknę się o coś i stać mnie będzie jeszcze tylko na błaganie: Zostawcie mnie! Nie podnoście ludzie! Wstanę sam! Przecież kiedyś... na pewno. Uszanujcie!

Wszystko bym oddał za zjednoczenie z ową duszą wspaniałą, ale tych kilka ulic nieprzebytych. Chcę stanąć z nimi odważnie do walki. Tak jak z tłumem dziś. Wygrałem po raz kolejny – unosiłem się nad nimi patrząc twardo w kielich. Tyle, że wylądowałem już samotny i nie tak dumny. Tylko ona wciąż tuliła się do mnie , a ja chciałem płakać i krzyczeć, że już nigdy nie opuszczę! Nie płakałem – łzy biegły do oczu, ale nie zdołałem. Powiedziałem to tylko tak żałośnie cicho.

To zdarzenie długo jeszcze żyło we mnie. Wstrząsnęło mną, potrząsnęło i podrapało od środka i godziny jednej, pustej nie było może żebym choć nie pomyślał. Nawet w tramwaju, bo jechałem dziś tramwajem długim i stukającym kołami. Stałem między ludźmi w kącie wygodnym za siedzeniami i czytałem. Co ja mówię?! Nie czytałem, ale rozpływałem się w poezji czarodziejskiej o sercach ludzkich pisanej po prostu w tym stukocie kół i tłoku dookoła. Bo to jeszcze muszę dodać, że jestem bardzo wdzięczny poetom. że jestem niezmiernie wdzięczny poetom. że jestem im wdzięczny dozgonnie i ostatecznie. Nie jakimś tam wierszokletom, rzemieślnikom, ale poetom przez „duże” P. Tym co potrafią duszę ukrzyżować, przybić w przestrzeni między słowami i powieść ją ku zmartwychwstaniu.

Podniosłem wzrok znad kartek. Usłyszałem rozmowy i twarze obejrzałem gorzkie i zmęczone i smutne i inne na pewno też jeszcze. Całe lawiny twarzy, uczuć, emocji potoki i żadnej takiej samej... ani dwóch piołunowych identycznie, ani słonecznych, ani sarkastycznie pochyłych, przejrzyście smutnych, cierpliwie cierpiących, górskich, nizinnych, zamyślonych chmurnie, podniebnie i błękitnie. Pomyślałem wtedy, że mam ochotę na herbatę i zastanowiło mnie kiedy oni ostatnio zawierzyli sykowi czajnika położonego na gazie i dali mu się ponieść tak daleko, daleko. Rozglądałem się dłuższą chwilę jeszcze, aż zamarłem w olśnieniu. Z wózeczka spoglądało na mnie dziecko malutkie, tak cenne, kruche i uśmiechało się do mnie. Całą drogą mleczną zębów, która jeszcze nie nadeszła.

Drzwi tramwaju otworzyły się zaraz, a tuż za przystankiem złocił się park. Złocił się zielenią trawy i jesienią drzew i skrzydłami wróbli i srebrem jeziora też się złocił. Wiatr muskał mi twarz ciepło, zupełnie jakby nie był sam. Jakby czas pragnął dla mnie zwolnić na moment. Na mgnienie oka. Myślałem o niej. Usiadłem na ławce, tuż obok starszego pana, chciało by się powiedzieć - dziadka. Byłem tam, na tej ławce, radosny tak jak ktoś, kto właśnie ujrzał tajemnicę istnienia. Dziadek popatrzył na mnie z uśmiechem tego dziecka malutkiego w tramwaju, rozpostarł żółte, słoneczne, wielkie skrzydła i odleciał, tak po prostu. A ja nie umiałem się dziwić.

2
Przedstaw się w dziale do tego przeznaczonym, regulamin przeczytaj, wtedy pogadamy.

Z góry dzięki.

Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

3
Leżałem na łóżku. Tak jak już dawno na nim nie leżałem, bo nie zmęczenie mnie do niego zaniosło.


Ajajajaj. Ciężko + powtórzenie. Przeczytaj to na głos.



Pomysł - ? Oczym to do cholery jest? O depresji? Jeśli jest o depresji to w porądku. Jeden fragment bardzo mi si ę spodobał:

Dlaczego się boję? Bo tak pokornie, jak dziecko chciałbym – chciałbym a nie mogę! Zazdroszczę wzruszeń, których chciałbym doświadczyć i tego się boję. Panicznie. Strach. Proszę Cię nieraz już żebyś mnie zostawił mojemu sumieniu, Ty się w końcu zgodzisz, a mimo tego pragnienia wiem, że sił mi braknie. Potknę się o coś i stać mnie będzie jeszcze tylko na błaganie: Zostawcie mnie! Nie podnoście ludzie! Wstanę sam! Przecież kiedyś... na pewno. Uszanujcie!


Poza tym ciężko. Kim jest bohater, w jakim świecie żyje? Są tramwaje, gość czytający poezję. ZA MAłO!



Schematycznoiść? - nie ma fabuły - nie ma schematu.



Błędy - ślepa jestem, nie zwracałam uwagi.



Styl 3+- Coś w nim jest. Kwiecisty momentami, ale czasem zbyt patetyczny.



Ogólnie - 3+



Coś w tym jest, kurka. Kolejne przemyślenia. Ja też bym tak mogła - przelać na papier to, co szumi w głowie. Tekst jest za chudy. Brakuje bohatera, akcji, intrygi... Chciałbyś wydać kilka złociszy na książkę... O niczym?

4
Popieram łasic na całej linii, zwłaszcza jeśli chodzi o to:
Tekst jest za chudy. Brakuje bohatera, akcji, intrygi... Chciałbyś wydać kilka złociszy na książkę... O niczym?


Jak dla mnie zbyt wiele chciałeś pokazać w tym tekście. Zbyt wiele określić. Wyszło z tego takie coś. Określiłbym tą breją, ale nie chcę cię obrażać.



Tutaj jest wszystko i nic. Z przewagą niczego.

Nie potrafię ocenić, gdyż nie ma dwóch najważniejszych punktów.



Pomysł: -

Schematyczność: -

Błędy:
nie patrzyłem

Styl:2+

Ocena ogólna:
z czego ją wyciągnąć?



Czekam na coś innego. Coś w czym odnajdę wszystkie punkty oceny weryfikatorskiej.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
cierpliwie cierpiących
To nawet w myślach się trudno wymawia.





Zdarzyło się parę fajnych określeń i sformułowań, np
Tym co potrafią duszę ukrzyżować, przybić w przestrzeni między słowami i powieść ją ku zmartwychwstaniu.


Jeśli chodzi o treść, musiałabym przeczytać jeszcze raz i bardziej się skupić, ale nie mam siły, bo trawi mnie migrena :/.

Zakończenie całkiem przyzwoite, chociaż zdaje mi się, że już gdzieś spotkałam się z motywem, że ktoś sobie wziął i odleciał.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”