Uwaga! Spoiler!Jakoś tak głupio mi się zrobiło, że właściwie niektórym w teksty na forum weszłam niemalże z drzwiami, więc w zamian rzucam się na pożarcie. Tekst wrzucam również na blogaska, stąd [P]. 
Gwoli krótkiego wyjaśnienia, gdy mowa o sercu, nie chodzi o faktyczne ludzkie serce, tylko o coś, co jest wszczepione pod skórę. Ten fragment to tak gdzieś ze środka wyrwany, a w samej opowieści jest to wyjaśnione niemal na początku. Tym niemniej wolałam dookreślić, gdyby kogoś zaniepokoiło to, co się dzieje. Starałam się wybrać coś, co będzie miało ręce i nogi (ha... ha...), a jednocześnie nie przytłoczy Was długością. Mam nadzieję, że nie popsułam nic w formatowaniu, starałam się ładnie wszystko sformatować!
W tekście pada kilka brzydkich słów i znajduje się tam brutalna scena
Gwoli krótkiego wyjaśnienia, gdy mowa o sercu, nie chodzi o faktyczne ludzkie serce, tylko o coś, co jest wszczepione pod skórę. Ten fragment to tak gdzieś ze środka wyrwany, a w samej opowieści jest to wyjaśnione niemal na początku. Tym niemniej wolałam dookreślić, gdyby kogoś zaniepokoiło to, co się dzieje. Starałam się wybrać coś, co będzie miało ręce i nogi (ha... ha...), a jednocześnie nie przytłoczy Was długością. Mam nadzieję, że nie popsułam nic w formatowaniu, starałam się ładnie wszystko sformatować!

Jabłko było kwaśne i chrupkie. Aurora skrzywiła się, ale zaraz wgryzła się w zieloną skórkę raz jeszcze, a następnie zwróciła się w stronę drogi do domu. I zamarła. Pamiętała, by jak najbardziej stłamsić swoją energię, czując kilka innych przelewających się przez siebie, zbliżających się. Znajdowały się jeszcze dość daleko, a Aurora zawsze była wyczulona na punkcie prezencji wszczepionych osób, ale z jakiegoś powodu chciała sprawdzić, co działo się w mieście.
Pani Bastri mówiła ostatnio, że znowu na kogoś polowali.
— Biedne dzieciaki — powtarzała zawsze, kręcąc przy tym głową i wzdychając ciężko. — Zabierali ich z ulicy, a teraz zabijają za to, że nie chcą nowego życia, które im darowali. Powiem ci coś, Aurora — mówiła, wpatrując się w nią czujnie, gdy czaj parzył się powoli. — To, co oni dostają tam za murami, to wcale nie jest lepsze życie.
Aurora nigdy nie komentowała tych uwag. Zawsze uśmiechała się wtedy ze zmęczeniem, dziękowała za napar i darmową waniliową babeczkę z malinami, a potem wracała do domu. Pani Bastri, kobieta prowadząca kawiarnię w pobliżu mieszkania Aurory, była chyba jedyną osobą, która niespecjalnie wierzyła w przejrzystość Akademii.
A może jedyną, która mówiła to głośno? Aurora nie była pewna.
Nerwowo oblizała usta. Jedna z energii wydawała się dziwnie znajoma. Poza mury Akademii nikt nie wydostał się o własnych siłach od co najmniej dwóch ćwiartek. Tego Aurora była pewna. Jeśli polowali na dezertera, musiał to być ktoś, kto zbiegł z frontu albo żołnierz przekwalifikowany na prywatną ochronę któregoś z polityków.
Skoro poruszali się niedaleko jej mieszkania, może powinna pójść gdzieś i przeczekać zamieszanie? Nair mówił, że lepiej trzymać się od takich spraw z daleka. Oczywiście, miał rację, ale ta znajoma energia… Aurora zmarszczyła brwi.
Kairn. To musiał być Kairn.
Ruszyła przed siebie nerwowym krokiem, zapominając, że powinna stawiać prawą stopę nieco inaczej, żeby nie utykać, przez co znowu gibała się na boki jak pijana kaczka, ale nie dbała o to. Co, jeśli Kairn był w niebezpieczeństwie? Nawet jeśli mianowano go oficerem, mógł zostać trafiony w szamotaninie. Ta myśl zmroziła serce Aurory.
Tylko zerknie. Potem natychmiast się wycofa. Tylko zobaczy, czy to na pewno Kairn i czy sobie radził. Z pewnością nie będzie potrzebował jej pomocy. Spojrzy na niego, uspokoi myśli, wróci do mieszkania i wszystko będzie dobrze. A poza tym dlaczego mieliby ją zatrzymać? Skryła swoją aurę głęboko. Przecież była zwykła obywatelką, która wracała z zakupów. Białe włosy schowała pod peruką. Nie mieli powodu, by ją zatrzymywać.
I kiedy energie znajdowały się już niemalże na wyciągnięcie ręki, a właściwie były tuż za rogiem, Aurora się zatrzymała. Siatka w ręce zaciążyła okropnie, mimo że nie znajdowało się w niej wiele zakupów. Jabłko urosło w ustach. Kolejny kęs przełknęła z trudem, nie decydując się na następny.
Ostrożnie wyjrzała zza rogu.
I kiedy energie znajdowały się już niemalże na wyciągnięcie ręki, a właściwie były tuż za rogiem, Aurora się zatrzymała. Siatka w ręce zaciążyła okropnie, mimo że nie znajdowało się w niej wiele zakupów. Jabłko urosło w ustach. Kolejny kęs przełknęła z trudem, nie decydując się na następny.
Ostrożnie wyjrzała zza rogu.
Jabłko wypadło z dłoni i potoczyło się po chodniku. Kairn. Tam stał Kairn. Nie musiała widzieć twarzy, by wiedzieć, że to jej brat. Dostrzegła jeszcze jednego oficera, sądząc po kolorze płaszcza. Obaj przyglądali się chłopakowi może w wieku Aurory. Kairn trzymał go za włosy, zupełnie niewzruszony szlochem i wierzganiem.
Serce łomotało w piersi Aurory, gdy widziała, jak Kairn sięgnął do pasa po nóż. Nie rób tego! Aurora wyciągnęła dłoń w stronę Kairna, jakby chciała go zatrzymać. Sama nie wiedziała, czemu to zrobiła. Zimny pot sperlił się na jej plecach, a dziwny odruch kazał natychmiast cofnąć rękę, niczym w strachu przed oparzeniem. Aurora straciła oddech, widząc, jak Kairn zwyczajnie przesunął ostrzem po gardle młodego żołnierza, tnąc głęboko. Krew ściekła po jego szyi. Aurora cofnęła się o pół kroku, a łzy zakuły ją pod powiekami. Chłopak zarzucił nogami jeszcze kilkukrotnie, a potem po prostu się osunął, drżąc na całym ciele.
Kairn schylił się do niego – była pewna, że chłopak jeszcze żył – i bezceremonialnie rozciął koszulkę na jego piersi razem ze skórą. Po czym, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie, wyciął z niego serce.
Stłumiła krzyk, zatykając usta dłonią, ale nieupilnowana energia rozlała się wokół Aurory. Nie mogła uwierzyć. Nie Kairn. On nie robił takich rzeczy. To jej kochany brat. Przytulał ją, kiedy była smutna, mierzwił włosy, żeby się droczyć… nie mógłby… nie…
Kairn i drugi oficer zwrócili się w jej stronę.
— O, Sigmo — wyszeptała i rzuciła się do ucieczki.
Upuściła reklamówkę. Siatka pękła, rozsypując zawartość.
Aurora potknęła się o krawężnik i upadła, zdzierając kolano. Syknęła, podniosła się i ruszyła dalej. Energia jednego z oficerów nagle stała się niesamowicie przytłaczająca. A potem zanikła. Aurora nie miała pojęcia, gdzie się znajdował i czy w ogóle za nią biegł. Odwrócenie się było zbyt ryzykowne.
Na pewno za nią podążał. Na pewno ją ścigał.
Nigdzie nie czuła Kairna.
Wbiegła do parku. W szaleńczym pędzie potrącała ludzi na swojej drodze. Z nadzieją, że ścigający ją oficer również będzie musiał się przez nich przebić, gnała przed siebie. Byle dalej. Byle szybciej. Ale przecież na widok oficera wszyscy by się rozstąpili. A ona zupełnie nic nie znaczyła, a w dodatku zachowywała się niewłaściwie.
Żwir chrzęścił pod jej stopami.
Kamery z pewnością już ją nagrały. Ucieczka była bezcelowa.
Ale Aurora biegła. Biegła co sił, oddychając szybko. Wyhamowała przed kimś jadącym na rowerze, aż zaryła piętami w ścieżce. Musiała wesprzeć się na ręce, chcąc uniknąć upadku. Ból rozszedł się piorunem od nadgarstka po łokieć. W krótkim momencie zawahania zobaczyła za sobą oficera w szarym płaszczu. Był zdecydowanie szybszy niż Aurora, a jego ruchy pewniejsze i przemyślane.
Jak mogła przed nim uciec?
Ominęła rowerzystę. Krzyczał coś za nią. Nie dbała o to.
Przeskoczyła nad żywopłotem, prawie zahaczając o niego stopą. Po drugiej stronie placu za parkiem dostrzegła świątynię. Świątynię! Może kapłanki zlitują się nad nią i udzielą jej schronienia.
Sigmo, miejże litość, pomyślała Aurora, czując, jak przerażenie wyciskało resztki powietrza z jej płuc. Każdy wdech palił klatkę piersiową, jakby oddychała żywym ogniem. Cienie wysokich kolumn okalających świątynny plac migały Aurorze przed oczami.
Przez plac przejeżdżał tramwaj. Aurora nie była pewna, czy zdąży przed nim przebiec. Musiała. Nie miała wyjścia. Nie widziała innej drogi. Przyspieszyła, zmuszając się do szybszych ruchów. Mięśnie rwały tępym bólem. Dzwonek tramwaju dźwięczał w jej głowie, gdy oczami wyobraźni widziała, jak brakowało jej ledwie kilku centymetrów, by go ominąć. Wybiła się z wysokiego krawężnika.
Zamknęła oczy, przeskakując przez torowisko.
Dzwonek tramwaju znalazł się gdzieś za nią. Aurora opadła na kamienie, wspierając się na wyciągniętych dłoniach. Wagoniki hamowały, wściekle trąc o szyny. Aurora natychmiast się podniosła i biegła przez wyłożony kamieniem plac. Ludzie schodzili z jej drogi. Drzwi świątyni były już niemal na wyciągnięcie ręki.
Wreszcie Aurora wpadła do środka, dysząc ciężko. Otoczyła ją cisza. Kapłanki nie prowadziły w tej chwili żadnego nabożeństwa. Stojąca przy ołtarzu kobieta spojrzała na nią z zaskoczeniem. Aurora pod kapturem mogła dostrzec jej bystre brązowe oczy.
— Po-pomocy — wydusiła, z trudem łapiąc powietrze.
Miała wrażenie, że jej płuca zapadły się w sobie. Jakby każdy oddech miał być tym ostatnim. Kapłanka zmierzyła ją nieodgadnionym spojrzeniem.
— Za posąg — powiedziała stanowczo i wskazała Aurorze drogę.
Czym prędzej ukryła swoją energię jeszcze bardziej, dusząc ją w sobie, jak tylko mogła. Nie sądziła, by ktokolwiek dał radę ją wyczuć, ale nie powinna szczędzić na ostrożności. Zwłaszcza teraz. Wcisnęła się za wysoką rzeźbę; niech Sigma wybaczy jej taką zniewagę. Kamienne zdobienie sukienki bogini wciskało się w łopatki.
Było ciasno i niewygodnie, ale Aurora nie odważyła się ruszyć choć o centymetr. Panicznie starała się uspokoić oddech, by nie wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Pot ściekał po nosie, kapiąc z jego czubka.
Drzwi świątyni uchyliły się z głośnym skrzypnięciem. Aurora zacisnęła powieki.
— Gdzie jest dziewczyna? — warknął mężczyzna.
— Nikogo tu nie ma, oficerze — odpowiedziała spokojnie kapłanka.
— Widziałem, jak tu wbiega. Nie rób ze mnie idioty. Habit ci nie pomoże.
— Jesteś w świętym miejscu — upomniała go. — Okaż szacunek swojej pani i pokłoń przed nią głowę.
Drzwi otworzyły się ponownie.
— Słuchaj, szmato…
— Deren. — Głos Kairna ostro przeciął powietrze. — Uspokój się. Okaż szacunek wysokiej kapłance.
Aurora przycisnęła dłoń do ust, starając się nie rozpłakać.
— Kryje zbiega, możemy…
— Bez nakazu nic nie możemy. Jesteśmy w świątyni — uciął Kairn. — Wracamy do Akademii. Wybacz, że cię niepokoiliśmy — zwrócił się do kapłanki. — Niech Sigma oświetla ci drogę…
— I prowadzi przez bezpieczne ścieżki — dokończyła kapłanka. — Opuśćcie święte miejsce. Nie ma tu nic, czego szukacie.
Odgłos kroków ciężkich oficerskich butów odbijał się echem po kamiennej posadzce. Drzwi zaskrzypiały głucho, wypuszczając mężczyzn poza mury świątyni.
— Jesteś bezpieczna — powiedziała kapłanka, ale Aurora nie potrafiła zmusić swego ciała do wykonania choć najmniejszego ruchu.
Stała tak jeszcze przez chwilę, aż dłoń kapłanki wsunęła się za posąg. Aurora złapała ją bezwiednie i pozwoliła się wyprowadzić przed ołtarz. Otaczała je głucha cisza mącona jedynie przyspieszonym oddechem Aurory.
Kolano i ręka nagle przypomniały o sobie tępym bólem.
Aurora osunęła się do siadu na schodku przy ołtarzu i ukryła twarz w dłoniach.
Cudem uniknęła śmierci.
Świątynia nagle wydała się jej ogromna i przytłaczająca. Aurora czuła się tu malutka niczym pchła. Podniosła spojrzenie na Sigmę, która celowała otwartą dłonią w sklepienie. Kolorowe witraże oświetlały jej palce.
— Jesteś ranna.
— To nic takiego — mruknęła Aurora, wracając spojrzeniem do swoich butów. — Zaraz to zaleczę.
— Jesteś jedną z nich?
Przytaknęła ruchem głowy.
— Tak jakby.
— Och, musisz być tą dziewczyną, o której wspominał Nair. — Głos starszej kapłanki stał się nagle pełen ciepła i zaciekawienia.
Aurora poderwała spojrzenie. Czy w tym mieście wszyscy znali Naira?